 |
|
Autor |
Wiadomość |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Nie 12:54, 26 Cze 2011 Temat postu: [Warhammer 2ed.] Pokusa Arcylicza |
|
|
POKUSA ARCYLICZA
12 Beckertag (środa), Sommerzeit (lipiec), 2532 Anno Sigmari
To było bardzo gorące lato. Nie tylko na szlakach Księstw Granicznych, gdzie obecnie przebywaliście, ale i w całym Imperium. Zupełnie jakby któryś z bogów uwziął się na wszystkie rasy i zaserwował temperaturę wyższą niż ta, która zwykle panowała w okolicach tego miesiąca. Powietrze w ciągu dnia nagrzewało się do tego stopnia, że ciężko było oddychać, a wieczór i noc przynosiły niewielką poprawę i złudne orzeźwienie w postaci burz i deszczu. Na niewiele się to jednak zdawało, gdy kolejnego dnia słońce znów dawało się we znaki strudzonym wędrowcom poszukującym szansy na godziwy zarobek.
Tak też było i z wami. Każde z was przybyło do zajazdu„Tłusta Gęś” gdzieś na szlaku prowadzącym do Fatanbadu w tylko sobie znanym celu. Mimo nadciągającego wieczora, na zewnątrz wciąż było jasno i parno, a wy postanowiliście odsapnąć nieco w schludnej, przestronnej gospodzie prowadzonej przez energiczną, choć mającą już swoje lata kobietę i jej dzieci. Otwarte na oścież okna nie pomagały się orzeźwić, jednak serwowane przez karczmarkę zimne napoje jak najbardziej. W głównej, jasnej sali nie było wielu gości, ale niektórzy mimo wysokiej temperatury podjęli się zawodów w piciu wódki.
Nie trzeba było długo czekać, gdy grupka najemników, która przybyła tutaj z tłustym kupcem o śniadej cerze zaczęła śpiewać sprośne piosenki i śmiać się głośno, zajadając pieczyste. Panowała dość gwarna, ale przyjemna atmosfera, co niezbyt często zdarzało się w karczmach Imperium. Widać było, że pomimo morderczej pogody niektórzy wciąż mają chęci na zabawę.
Co prawda zajmowaliście odrębne stoliki, ale przy średniej ilości gości z pewnością każde z was wychwyciło swą obecność wśród gawiedzi. Generalnie izbę zajmowali niemal sami zbrojni, jednak gdzieniegdzie można było dostrzec dobrze ubranego, grubego przedstawiciela kasty kupieckiej. Wiadomo, że tacy nie zapuszczali by się na te tereny bez obstawy, więc obecność ludzi i krasnoludów przy broni nie wydawała się niczym specjalnym. W końcu to były Księstwa Graniczne – rządzone przez wielu i przez nikogo. Byle najemnik mógł tutaj jednego dnia zostać królem, a następnego zginąć marnie od zdradzieckiego ciosu. To ziemie ciągłych wojen, zażartych bitew o skrawki jałowych terenów, intryg podsycanych jedynie przez ambicje i żądzę władzy. Tak to tutaj wyglądało na co dzień.
Szeroki niczym szafa trzydrzwiowa ochroniarz stał na schodach prowadzących na piętro i z piątego stopnia obserwował z kamienną twarzą całą salę. Z tego co zaobserwowaliście, dołączył do niego po chwili kolejny wykidajło – kropla w kroplę wyglądający jak tamten, jedyną różnicę stanowiła opaska na jego prawym oku.
Młode, urodziwe służki uwijały się przy stolikach, donosząc to jadło, to napitek i w dyplomatyczny sposób unikając zaczepek nieco podpitych już gości zajazdu. W czasie, gdy słońce pokonywało drogę, by schować się za linią horyzontu, w gospodzie przybywało gości i zrobił się naprawdę spory ruch. Rozmowy przy stolikach i barze wzmogły się, tak jak i dźwięk uderzanych o siebie kielichów. Wydawało się, że większość zebranych załatwiało między sobą własne sprawy przy użyciu alkoholu. Ale nie wszyscy…
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Ouzaru
Blind Guardian
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 13:16, 26 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Vinnred von Shotten
Przybył z samego rana, zaledwie chwilę po wschodzie słońca. Na północy wciąż pobrzmiewały pomruki oddalającej się burzy, a ziemia powoli wchłaniała ostatnie krople wody. Czarodziej zapukał, uderzając kilka razy swoją piękną, zdobioną laską z oksydowanego srebra, zakończoną misternie wykonanym "koszyczkiem". W jego wnętrzu spoczywał duży, masywny ametyst. Podobny kamień został osadzony w rękojeści miecza, który spoczywał w pochwie przy boku maga. Podobnie jak laska, ostrze również było z czarnego, oksydowanego srebra.
Gdy usłyszał kroki, odsunął się od drzwi i poprawił swą szatę. W duchu modlił się, by otworzyła mu jakaś kobieta i nawet odchrząknął, żeby móc od razu oczarować płeć piękną swym głosem. Drzwi uchyliły się i pojawiła się w nich gospodyni, na oko czterdziestoletnia.
- Tak? - mruknęła, przecierając zaspane oczy.
- Vinnred von Shotten, do usług. - Przedstawił się, kłaniając nisko i ujmując dłoń kobiety. - Strudzony Magister z Imperium, który śmie prosić dobrodzieję o schornienie i pokój, w którym można wypocząć do wieczora...
Jego głos był głęboki i męski, a oczy błyszczały dziwnie z czeluści kaptura, obserwując karczmarkę. Płaszcz i szaty maga były w jasnym odcieniu szarości, który mógł uchodzić za nieco ubrudzoną biel. Lubił udawać Magistrów Światła, gdyż im ludzie byli bardziej skłonni ufać i pomagać.
* * *
Cały dzień przesiedział w karczmie. Słońce nie działało na niego za dobrze i wolał wyruszyć po zmroku, nie mówiąc już o tym, że potrzebował zebrać odpowiednich ludzi. Póki co widział jedynie zapijaczone mordy i istoty, które swą inteligencją dorównywały ogrom. Skrzywił się, zsuwając kaptur na oczy i kryjąc swe oblicze pod nim. Przebywanie z prostakami coraz bardziej działało mężczyźnie na nerwy, wolał iść sam i załatwić wszystko po swojemu, ale rozkazy to rozkazy. Popijał z kielicha wino, które co jakiś czas dolewał sobie z bukłaka. Jakoś nie ufał tutejszym trunkom, nie mówiąc już o jakichkolwiek innych. Podróżował wystarczająco długo, by się przekonać, że karczmarze nie zawsze byli uczciwi. Dolewali wody, dosypywali trucizny. A on, Magister Cienia, musiał na siebie uważać. Wszak na jego barkach leżało bezpieczeństwo i dobro całego Imperium.
Raz za razem drzwi do karczmy otwierały się, a Vinnred leniwym wzrokiem taksował kolejne osoby, które się pojawiały w przybytku. Widząc dość przystojnego mężczyznę pod trzydziestkę, aż otworzył szerzej oczy i uśmiechnął się pod kapturem.
- To może być interesujące - powiedział do siebie, jak to miał w zwyczaju.
- Mówiłeś coś, panie? Coś podać? - zapytała służka, zatrzymując się przy jego stoliku.
Uniósł nieco głowę, by na nią zerknąć. Była młoda, ładna. Niemal jak Ulli, gdy ją poznał. Choć dziewczyna uginała się pod ciężarem tacy pełnej kufli z piwem, zatrzymała się, słysząc głos czarodzieja. Przytrzymał ją chwilę spojrzeniem, nie pozwalając jej się ruszyć, po czym jedynie skinął dłonią.
- Nie, dziękuję. Chociaż...
- Tak? - Zatrzepotała rzęsami. Bawiło go to.
- Jakbyś była tak dobra i przyniosła mi jeszcze jeden kielich...
- Ależ oczywiście! Zaraz wracam!
Kiedy się odwróciła, Vinnred jedynie uśmiechnął się szeroko, a w jego oczach pojawił się dziwny, fioletowy blask. Wyszeptał kilka słów w języku klasycznym, po czym pchnął dziewczynę laską, którą cały czas trzymał w dłoni. Służka straciła równowagę i wpadła na pobliski stolik wraz z całym piwem, które trzymała na tacy. Wszystko się wylało na mocno już podpitych najemników, a Vinn niemal zatopił się w cieniu, rozsiadając wygodnie i obserwując. Wiedział, że teraz nikt go nie zauważy. Miał zamiar zobaczyć, co się stanie i kto z obecnych zareaguje, by pomóc dziewczynie. Tak jak się spodziewał, podpici najemnicy od razu zaczęli się rzucać i krzyczeć.
- Co żeś zrobiła, głupia suko?! Gdzie masz oczy?!
- Ja... ja przepraszam...
- Jak nie potrafisz patrzeć pod nogi i łazić, to wypierdalaj stąd!
Jeden z mężczyzn złapał dziewkę za sukienkę.
- Zdejmuj te szmaty, byśmy mieli się czym wytrzeć!
Chyba pozostałym spodobał się pomysł, bo zarechotali i zaczęli zrywać ubranie z przerażonej dziewczyny. Zaciekawiony mag jedynie obserwował, rozglądając się po karczmie i twarzach zebranych. Jeśli nikt się nie znajdzie, pójdzie sam. A dziewczyna? Właściwie niewiele go interesowała, ale jak nikt nie zareaguje, on załatwi sprawę.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Evandril
Dołączył: 01 Kwi 2011
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 15:31, 26 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Caspar Herzog
Do zajazdu „Tłusta Gęś” przybył wraz z hojnym kupcem z Imperium i jego świtą, z którym podróżował od pewnego czasu w roli dodatkowego ochroniarza. Mimo iż dotychczas droga była w miarę spokojna (trafili na jeden oddział goblinów i roznieśli go w pył), to Markus Schatz, jego pracodawca, przy każdym postoju w gospodach serwował swoim ludziom najlepsze posiłki i najdroższe trunki. Nie inaczej było i tym razem. Pucułowaty, rumiany na twarzy kupiec zamówił u dojrzałej właścicielki zajazdu największą pieczoną kaczkę, a on i jego ludzie – w tym i Caspar, rozsiedli się w różnych zakątkach głównej sali.
Herzog od pewnego czasu podróżował w stronę Kislevu bez jakiegoś większego celu. Słyszał, że ziemie Księstw Granicznych wypełnione są różnym plugastwem, więc postanowił się tutaj przejechać, by przy okazji sprawdzić pogłoski. Choć te, które słyszał, wcale nie były różowe. Rozsiadł się przy stole pod oknem, wyciągnął zza szerokiego pasa dwa pięknie wykonane pistolety skałkowe i położył je obok siebie na stole. Broń – prezent od ojca - spisywała się świetnie w różnych sytuacjach i warunkach pogodowych, a co najważniejsze nie zacinała się i była naprawdę celna.
Tuż obok, na wolne siedzenie powędrowały dwa finezyjnie wykonane lekkie miecze. W takich miejscach jak to, nawet mimo pozornie sprzyjającej i miłej atmosfery, trzeba było być przygotowanym na wszystko. Caspar omiótł salę chłodnym spojrzeniem brązowych oczu. Był mężczyzną na oko trzydziestokilkuletnim, ale zadbany zarost i dwie blizny na dość przystojnej twarzy dodawały mu kilku wiosen. Trzymał się prosto i mimo iż był dość szczupły, widać było dobrą i mocną budowę kryjącą się pod lekką kolczugą i skórznią. Pozostałą część ubrania dopełniał wypchany plecak, który leżał teraz przy lewej nodze mężczyzny, a także brązowe, skórzane spodnie dobrej jakości i czarne, wysokie buty. Z tyłu przy pasie, na wysokości lędźwi przytwierdzoną miał kaburę ze sztyletem, która ułożona była pod odpowiednim kątem, by ostrze można było szybko dobyć.
Nie minęło sporo czasu, gdy Schatz (jego dobrodziej, który zgodził się, by Caspar podróżował z jego świtą w zamian za ochronę) zwołał wszystkich do stolika. Okazało się, że kaczka została doniesiona przez wielkiego mężczyznę przy mieczu, którego później widział na schodach. Zapewne więc był to tutejszy ochroniarz. Herzog odkroił sobie dwa udka, narzucił kopiec ziemniaków i zasiadł na swoim miejscu. Gdy spojrzał w talerz pełen pięknie pachnącego żarcia, żołądek głośno dał o sobie znać, że nie ma co patrzeć, tylko trzeba jeść.
Łowca poprosił jeszcze o kubek i dzban kompotu z jabłek. Alkoholu nie pił nigdy, gdyż ten osłabiał koncentrację, czujność i przede wszystkim szybkość reakcji. A to były już trzy gwoździe do trumny. Gdy piękna, czarnowłosa młódka przyniosła mu, co prosił, uśmiechnął się lekko spod wąsa i zaczął spożywać późny obiad, rozglądając się co jakiś czas po sali.
Na kłopoty, jak to zwykle bywa w takich miejscach, nie trzeba było długo czekać. Jakimś dziwnym trafem ta sama służka, która była jeszcze niedawno przy stoliku Herzoga nagle wylała kilka kufli piwa na podpitych najemników, którzy przybyli tu najpewniej z inną karawaną. Łowca początkowo nie chciał się wtrącać w to, co działo się z dziewką służebną, gdyż po prostu miał nadzieję, że dwóch wykidajłów, którzy wyglądali jak bracia zajmie się tą sytuacją. Tamci jednak w dziwnych okolicznościach zmyli się ze schodów i łowca nie potrafił wychwycić ich w tłumie. Westchnął ciężko i chwycił za dwa pistolety leżące na stole obok talerza. Odciągnął kurki, podniósł się z kocią zwinnością i wycelował lufy w dwóch najbardziej napastliwych mężczyzn.
- Dosyć tego! Zostawcie ją, końskie zwisy, bo jak mi życie miłe, zaraz wasze mózgi oznaczą krwawą papką ścianę przed wami. O ile macie coś więcej pomiędzy uszami, niż tylko małe ziarnko fasoli! – warknął i zmarszczył brwi. – Siadać i żreć, jeśli chcecie dożyć rana!
Bez słowa przyglądał się reakcji zaskoczonych najemników. Był gotów strzelić, gdyby któryś chwycił za broń. Caspar obmyślił w głowie plan – jeśli miałoby dojść do potyczki, wystrzeli, rzuci pistoletem w kolejnych przeciwników i chwyci za dwa lekkie miecze, leżące na ławie. Ojciec nauczył go dawno temu, by stawać w obronie pięknych, młodych dziewcząt i by nie rzucać słów na wiatr. Jak to dobrze, że był oburęczny.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Neon
Dołączył: 26 Cze 2011
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 21:03, 26 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Savar Atredorf
Przybył poprzedniego dnia, razem z karawaną kupiecką. Nic specjalnego. Nie omieszkał też na miejscu "pożyczyć" cudzą sakiewkę. Z resztą, za jej zawartość spędził tutaj wieczór, noc, poranek, południe. Przy czym nie musiał żałować sobie niczego. Wszak to nie było jego złoto. Wracając...
Ranek spędził na lekkim kacu z piwem w dłoni, stojąc przy szynkwasie. Gdy tylko doszedł do siebie wrócił do zabawy. Krążąc pośród ludzi, zbierał informacje oraz wieści z różnych stron świata. Generalnie nic interesującego z punktu widzenia złodzieja czy kupca, ale w sam raz, aby miło spędzić dzień. Do czasu... Jakiś jełop musiał, po prostu musiał wszcząć awanturę i jeszcze ten kretyn z dwoma pistoletami, przeciwko grupce najemników, która liczyła więcej niż dwóch gości. Nie ma to jak rozwaga.
Savar w tym momencie mógł zrobić tylko jedno. Na udzie znajdowała się pochwa ostrza, lekko przechylona, aby móc od razu wykonać cięcie przy dobyciu ostrza. Pierwej jednak musiał odpiąć dwa skórzane paski, które miały uniemożliwić zgubienie ostrza podczas biegu.
Z tak oto przygotowaną bronią zaczął zachodzić najemników od tyłu. Skoro już wszczynają awantury, niech cierpią. Pilnował jeno, aby nie znaleźć się na linii strzału jegomościa z pistoletami. Krok, dwa kroki od jednego z najemników miały mu wystarczyć, aby w razie problemów zatopić jeden ze swoich sztyletów w plecach przeciwnika. Szybko i w miarę bezpiecznie. Liczy się skuteczność.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Neon dnia Nie 21:03, 26 Cze 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Pon 19:24, 27 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Najemnicy z pewnością poczuli się zaskoczeni wystąpieniem Caspara, gdyż nagle zastygli w miejscu i spojrzeli na mężczyznę stojącego z dwoma pistoletami, nie zwracając zupełnie uwagi na to, co dzieje się dookoła. Nie przeszkodziło to zupełnie przemieścić się bezszelestnie Savarowi, który stojąc w cieniu filaru napinał już mięśnie do skoku, w razie, gdyby tamci zechcieli jednak sprawdzić swą odwagę.
Kilku najbardziej krewkich najmitów wstało z miejsca, łapiąc za miecze, jednak jeden z siedzących przy stole - łysy i dobrze zbudowany mężczyzna wyróżniający się z nich wszystkich przede wszystkim dobrym pancerzem, powstrzymał ich gestem dłoni. Skinął na towarzyszy, a ci puścili wystraszoną dziewczynę, która czmychnęła od razu na zaplecze.
- Lepiej, żebyś się stąd zmył przed świtem, głupcze – wycedził dowódca najemników, patrząc szorstko na Caspara. Na Savara zupełnie nie zwracali uwagi, choć łowca doskonale widział, jak ten przekradał się niepostrzeżenie między stolikami.
Po chwili w sali nastał względny spokój i wszyscy wrócili do swych zajęć. Herzog wciąż dostrzegał jednak mężczyznę z blizną stojącego pod filarem i w pewnym momencie ich spojrzenia nawet się skrzyżowały. Wyglądało na to, że obaj próbowali zadziałać w sprawie dziewki, jednak każdy na swój sposób. Obaj również widzieli, jak na schodach ponownie pojawiło się dwóch potężnych wykidajłów, a „uratowana” służka szeptała im coś do ucha, wyraźnie przejęta.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Evandril
Dołączył: 01 Kwi 2011
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 10:50, 21 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
 
Caspar & Savar feat. Vinnred
Caspar mimo wszystko cieszył się, że nie doszło do rozlewu krwi, a słowa przywódcy najemników skwitował jedynie.
- Zobaczymy, kto pierwszy.
Klapnął na miejscu, rozejrzawszy się po sali. Nagle jego wzrok spotkał się z hardym spojrzeniem mężczyzny z blizną koło oka. Łowca skinął mu głową, gdyż widział, że tamten również ruszył na pomoc służącej. Gdy tamten wrócił do stolika, Caspar zabrał swój talerz i dzban i przysiadł się do tajemniczego jegomościa.
- Mam nadzieję, że wolne i nie przeszkadzam – powiedział. – Widziałem, że też chciałeś pomóc tej dziewce. Swoją drogą ciekawe jest, jak doświadczona służąca może potknąć się nagle z kilkoma kuflami piwa na prostej drodze… No nieważne, zwą mnie Caspar Herzog – wyciągnął w jego stronę dłoń. – A na ciebie jak mówią, przyjacielu?
- Vinnred von Shotten... przyjacielu.
Wystarczyła prosta komenda, by rozproszyć zaklęcie i mag, dosłownie nie wiadomo skąd, pojawił się za plecami mężczyzny. Położył dłoń na jego ramieniu, zaciskając stanowczo palce. Nie czekał na ciepłe powitanie. Od razu odsunął sobie trzecie krzesło i bez pytania dosiadł się do stolika.
- Powiem szczerze, iż jestem niezwykle zawiedziony. Liczyłem na rozlew krwi, a wy sobie tak szybko poradziliście. Myślisz, Casparze, że powinienem przeprosić tę młodą damę? - czarodziej zapytał intrygującym, głębokim głosem. Zaraz jednak przeniósł spojrzenie na nieznajomego i wykonał staromodny gest, wyciągając w jego stronę dłoń.
- Magister Kolegium Cienia. Mam nadzieję, iż ten nietakt i moje nachalne pojawienie się nie przeszkodziło panom w prowadzeniu, czy raczej zaczęciu, konwersacji.
Vinnred przez chwilę przyglądał się nieznajomemu z zainteresowaniem, świdrując go zaciekawionym wzrokiem. Kątem oka wychwycił lekkie skrzywienie na twarzy Caspara, gdy zdradził swą profesję, lecz nie przejął się tym zbytnio. Może ludzie nie ufali magom, a zwykłym czarodziejom Cienia tym bardziej, ale on przecież nie był zwykły. W swoim mniemaniu. Można było wręcz rzec, że pewność siebie biła od niego i mogła się wydać irytująca na dłuższą metę.
- No proszę... mój braciszek, CZARODZIEJ...! - Herzog zaakcentował głośniej ostatnie słowo. Chwilę później rozmowy ucichły, a goście skierowali swój wzrok na ich stolik. - Spokojnie, jest ze mną, więc nie ma co się bać. - Uświadomił ich i spojrzał na von Shottena. - Gdybyś się nie przyznał, że to ty wrzuciłeś tę biedną służkę na tych głupków, to pewnie zrzuciłbym to na karb zrządzenia losu. I tak wiem, że jej nie przeprosisz, choć z tego co mi wiadomo, to jakieś pomagaczki były swego czasu twoim fetyszem. - Spróbował kaczki, zerkając na kamienną twarz maga. - Co tu robisz? Bo jeśli nic ciekawego, to równie dobrze możesz zajmować osobny stolik... Braciszku...
- Ależ po cóż takie grubiańskie słowa, uraziłeś mnie nimi.
Po tym stwierdzeniu czarodziej położył dłoń na sercu i pochylił nieznacznie głowę. Zaraz jednak w jego łagodnym spojrzeniu pojawił się niepokojący, fioletowy błysk.
- A jeśli usiłujesz obrażać moją czcigodną małżonkę, wiedz, iż nie wyjdziesz z tej karczmy żyw. Krew w naszych żyłach płynie ta sama, jednakże ja z przyjemnością ci jej utoczę, gdy raz jeszcze spróbujesz skomentować moje gusta. Jeśli takis hardy, możemy się zmierzyć...
- No proszę, nie widzieliśmy się ze dwa lata, a ty już rodzinę chcesz ubijać. Co to Imperium z twoją psychiką zrobiło? - Caspar pokiwał głową i uśmiechnął się lekko. Całkiem nieźle się bawił. - Czyżbym obraził ci żonę? Nie wypowiedziałem imienia Ulli, broń mnie wasi bogowie, która jest najlepszym co cię spotkało w tym twoim życiu na garnuszku Karla Franza i tych idiotów w sukienkach, co się zowią czarodziejami. Więc co cię sprowadza tutaj braciszku?
Przez chwilę Vinn mierzył brata ostrym spojrzeniem, a tamten odwzajemnił mu się tym samym. W końcu jednak odpuścił i oparł się wygodnie o oparcie krzesła, zerkając na milczącego mężczyznę.
- Zajmij się swym posiłkiem, Herzog, a ja opowiem, gdyż to, co mam do przekazania, może zainteresować... - Tu wskazał na nieznajomego, jakby zachęcając, by zdradził swe imię.
- A mi stanąć kaczką w przełyku? Wiesz co? Może jednak poczekam z tym jedzeniem. - Caspar odsunął od siebie talerz i westchnął ciężko.
- Ojciec cię dobrych manier nie nauczył, by nie przerywać komuś w połowie zdania? - mag mruknął, łypiąc na starszego brata. - Sytuacja ze służką została zainicjowana przeze mnie, bym mógł się przekonać, czy w tym przybytku wszystkich nieszczęść znajdzie się jakiś odważny mąż, który nie zawaha się unieść dłoni w słusznej sprawie. I nie mówię tu o tobie, Casparze, bo ciebie już wcześniej wychwyciłem w tłumie. Czegoś tak niepospolitego jak twe oblicze nie da się przeoczyć. - W głosie czarodzieja pojawiła się nutka drwiny i takiż sam uśmieszek zagościł na jego ustach. - Jak zwykle zostałem tu przysłany przez Kolegium, by zbadać pobliskie ruiny. Krążą pogłoski, iż jest to miejsce nawiedzone i niebezpieczne, w którego sercu spoczywa skarb. Ten mnie nie interesuje - wzruszył ramionami - jedynie istota zamieszkująca tamto miejsce. Zatem, jeśli zacni panowie byliby zainteresowani małą wyprawą i ciekawą przygodą u boku takiego zgreda jak ja, płacę dziesięć koron. Początkowo. Potem dwadzieścia kolejnych i dodatkowo wszystko to, co znajdziecie w ruinach i zdołacie ze sobą wynieść. Oczywiście o ile najpierw je znajdziemy, a wy przeżyjecie dostatecznie długo, by móc się tym cieszyć. - Uśmiechnął się łagodnie. - Zatem?
Herzog pochłaniał kolejne ziemniaki i mięso, zastanawiając się nad słowami Vinnreda. Jeśli wysyłali go w jakieś dziwne miejsce, oznaczało to niezłą zadymę. Początkowa zapłata również była kusząca - tyle to chłop pańszczyźniany nie zarobił przez rok, a skoro można było oprócz tego zgarnąć coś więcej, to Caspar nie zamierzał się zastanawiać. Zwłaszcza, gdy chodziło o jakieś “ruiny”. Zawsze było prawdopodobieństwo, że będzie mógł się tam zmierzyć z tym, z czym walczył od dawna.
- Powiedz coś więcej. Co to za miejsce, jak się tam dostaniemy i po co dokładnie tam jedziesz? Nie lubię niedomówień i niespodzianek na miejscu... - mruknął, zajadając się obiadem.
- Odbierasz mi całą przyjemność zaciągania cię w ciemno w nieznane. - Vinn zmarszczył brwi i chyba nie miał zamiaru powiedzieć nic więcej, póki tajemniczy jegomość z blizną się nie wypowie. Poprawił czarne, atłasowe rękawiczki, skrzyżował przedramiona na torsie i utkwił spojrzenie w nieznajomym. Miał cichą nadzieję, iż ów mężczyzna nie skaże go na wędrówkę w towarzystwie tego nieokrzesanego i irytującego krewniaka.
No, żesz kurwa... jebca dostawał już od tego ich pieprzenia trzy po trzy. Nie dość, że się przysiedli bez pytania, to jeszcze marudzili jak jakieś teściowe. Ich rodzinne sprawy obchodziły go tyle, co zeszłoroczny śnieg. Jakby nie mogli pójść gdzieś, gdzie nie będą go irytyować. I tylko świadomość tego, że w takich momentach można usłyszeć przypadkowo wydane, ciekawe informacje, byłby im od raz kulturalnie powiedział “Poszli won!” I szczęściem tego nie zrobił, bo ominęłaby go możliwość zarobku i to sowitego. Mniejsza z niebezpieczeńśtwami. Wszak bez ryzyka nie ma chwały.
- Złoto w moich rękach stanowczo za szybko się rozchodzi, toteż chętnie posłucham o tych ruinach.
Imię na razie zachował dla siebie.
Vinnred westchnął i spojrzał na obu mężczyzn. Wyjął z przewieszonej przez ramię torby pergamin, który rozwinął na stole. To była mapa okolicy, z pewnym zaznaczonym miejscem.
- My jesteśmy tutaj. - Wskazał palcem na czarny krzyżyk. - Podejrzewa się, że miejsce, którego poszukuję, znajduje się w tej okolicy. - Pokazał zaznaczony czerwonym okręgiem teren. - To jednak nic pewnego, więc jeśli przyjmiecie to zlecenie, przekonamy się o tym już niebawem. Może być niebezpiecznie, gdyż to okolica rządzona przez klan Orków Żelaznych Pazurów, dowodzonych przez Bardoga Krzywego Ryja. Z karczmy do tych terenów będzie ze dwa dni drogi, choć przy takiej pogodzie wyprawa może się przedłużyć. Więc jak, zacni panowie? Jak to mawiają na szlaku: “wchodzicie w to”? - Mężczyzna uśmiechnął się dziwnie.
- Możesz na mnie liczyć.
Savar odparł z uśmiechem na ustach. Nie dość, że pozna świat, to jeszcze zarobi. Zapowiadała się niezła zabawa.
Caspar pokiwał głową z uśmiechem na ustach.
- Na mnie też, przyda się trochę grosza w kieszeni, braciszku. - uniósł swoją szklanicę z kompotem i upił z niej łyk. - Za wyprawę.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Czw 15:29, 21 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Reszta wieczoru, tak samo jak i noc, minęła spokojnie. Jedynym problemem, który dał się wam we znaki, była temperatura, która nawet po zachodzie słońca nie pozwalała na zbyt dobry sen. Jednak mniej, lub bardziej wypoczęci, pojawiliście się następnego dnia przy śniadaniu. Najemnicy, z którymi Caspar miał na pieńku wyruszyli o świcie wraz z własną karawaną, a łowca pożegnał się przy okazji z własnym "pracodawcą". Zebraliście się przy stoliku w kącie sali i po sutym śniadaniu postanowiliście wyruszyć w trójkę dalej, w stronę terenu zajmowanego przez Klan Orków Żelaznych Pazurów. Vinnred - w tylko sobie znany sposób - załatwił dla was wóz i dwa konie pociągowe od właścicielki karczmy. Czarodziej powoził, a wy usadowiliście się z tyłu. W końcu wyruszyliście.
Przez pewien czas szlak wiódł was delikatnymi zakosami do położonej niżej doliny, aż w końcu gospoda "Tłusta Gęś" całkiem zniknęła wam z pola widzenia. Mimo iż słońce stało jeszcze dość nisko na niebie, już teraz było bardzo ciepło, co zwiastowało kolejny upalny dzień. Savar i Caspar pozbyli się zbędnej odzieży, jednak pancerze pozostały, co było logicznym posunięciem na tych terenach. Dookoła was, jak okiem sięgnąć, rozciągały się sosnowe bory, które dominowały przez pierwsze trzy godziny drogi. Potem las się skończył i wyszliście na wielkie polany i łąki.
Na otwartym terenie słońce przygrzewało tak, że czuliście się jak w piecu. Lekkie podmuchy ciepłego wiatru w niczym nie pomagały. Niebo było błękitne i czyste, nic nie zwiastowało załamania pogody. Vinnred co jakiś czas zatrzymywał powóz, by zerknąć na mapę i obrać kierunek. On jako jedyny nie pozbył się zbędnej części ubrań i niektórzy z was dziwili się, jak czarodziej wytrzymuje w takiej ilości odzienia i kapturze na głowie. Może używał jakichś czarów?
Powóz poruszał się dość szybko, choć von Shotten nie forsował tempa. Godzinę później pokonaliście kolejną zalesioną dolinkę i dojechaliście do niewielkiej wioski, gdzie postanowiliście wypocząć. Konie dostały obrok i wodę, a wy posililiście się w jedynej, malutkiej zresztą, gospodzie. Przeczekaliście największy upał przy pieczonej dziczyźnie, zimnym mleku i kozim serze. Krótko popołudniu wyruszyliście w dalszą drogę.
Przez kolejne dwa kwadranse jechaliście piaszczystym szlakiem pośród wysokich traw i hal, gdzie górale wypasali swe owce. Nie minęliście żadnej karawany kupieckiej, ani żadnego jeźdźca. Zostawiliście za sobą zakręt i wjechaliście pod górę. Po waszej prawej stronie dostrzegliście niewielkie jeziorko, a w oddali ośnieżone szczyty Gór Krańca Świata, na które się kierowaliście. Widok był wspaniały.
Niewiele czasu później, gdy minęliście niewielki zagajnik, Vinnred zatrzymał powóz, spojrzał na mapę i nakreślił coś na niej. Zwrócił się do towarzyszy.
- Pojedziemy skrótami. Nie mamy zbyt wiele czasu do zmierzchu, a na szlaku w tych stronach nie warto nocować. - Wyjaśnił.
Caspar i Savar zgodzili się, bo i nie mieli w sumie większego wyjścia. Von Shotten strzelił lejcami i ruszyliście w dalszą podróż, odbijając z głównego traktu w wąską ścieżynę. Jechało sie trudno, bo teren był wyboisty, nieprzystosowany dla powozu. W dodatku im dalej, tym droga się zwężała, a wokół pojawiało się coraz więcej zielonych drzew, leśnych strumyków i gęstej roślinności. W końcu wyjechaliście na niewielką polanę , ktora natychmiast odkryła przed wami słupy czarnego dymu unoszącego się z sioła w dolinie przed wami.
Czarodziej popędził konie i łukowatą ścieżką zjechaliście w dół, wjeżdżając z impetem do wioski. Płonęły co najmniej dwa gospodarstwa, w tym wielka stodoła kilkanaście metrów przed wami. Wokół nie było żywej duszy, a w powietrzu unosił się gryzący smród spalenizny.
Dobyliście odruchowo broni i przez chwilę wsłuchiwaliście się w trzask płonącego drewna. Dopiero po chwili zorientowaliście się, co się święci, gdy niemal w jedno tempo z kilku domów po obu stronach przecinającej wioskę ścieżki zaczęły wychodzić niewysokie, brzydkie, zielone istoty. Od razu rozpoznaliście w nich gobliny!
Większość odziana była w prowizoryczne pancerze, dzierżąc w małych dłoniach poszczerbione miecze, tasaki, krótkie dzidy, noże i inną broń nadającą się do walki. Przejechaliście nerwowo wzrokiem, próbując je zliczyć. Pięć, siedem, dziesięć. Z pewnością dziesięć, a może i więcej. Kilku zielonoskórych o paskudnych gębach wydało z siebie piskliwy odgłos, a następnie ruszyli w waszym kierunku, wykrzykując coś złowrogo w języku, którego nie znaliście. Ich uniesiona broń zdradzała dobitnie, że nie chcieli was powitać chlebem i solą.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Evandril
Dołączył: 01 Kwi 2011
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 17:23, 21 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Caspar feat. Vinn
Pogoda nie była sprzymierzeńcem Caspara ani w dzień, ani w nocy, o czym przekonał się we własnym pokoju. Nie dość, że było ciepło, to na dodatek owady nie pozwalały mu zasnąć. Ubił ich chyba z tuzin, nim w końcu odpłynął w sen. Nie wiedział nawet kiedy.
Rano powitał Vinnreda i nieznajomego, który postanowił z nimi wyruszyć jako ostatni. Wciąż ziewał i przeklinał w myślach psa gospodyni, który ujadał od rana, nie dając mu pospać. Jajecznica na kiełbasie nieco pobudziła mężczyznę, tak samo jak i szklanka mleka.
* * *
Wyjechali niewiele później, na wozie, który nie wiadomo skąd załatwil von Shotten. Caspar wiedział nie od dziś, że Vinnred umiał zrobić na kobietach dobre wrażenie, ale nie wierzył, by tym razem chodziło właśnie o to.
- Zajebałeś, czy zapłaciłeś? - zapytał patrząc na brata siedzącego z lejcami na miejscu woźnicy.
Vinnred obruszył się, marszcząc gniewnie brwi.
- Ależ wypraszam sobie. Zwłaszcza takie słownictwo! Cóż za impertynencja...
- Imper... co? - Herzog uniósł prawą brew, po czym machnął ręką. - Nieważne, ty po prostu jesteś inny.
- Inny nie zawsze musi oznaczać gorszy, drogi braciszku. - Poprawił go czarodziej.
- A czy ja coś takiego powiedziałem?
- Przestańcie się teraz licytować, po prostu jedźmy już. - Wtrącił nieznajomy z blizną. - Swoją drogą, zwą mnie Savar.
- Wreszcie się przedstawiłeś. Już myślałem, że będę musiał mówić do ciebie "bezimienny". - mruknął Caspar.
Savar wzruszył jedynie ramionami, usadowiając się wygodnie z tyłu wozu.
Łowca usiadł obok niego, a potem Vinnred pogonił konie i ruszyli w końcu.
* * *
Przez większość czasu podziwiał piękne widoki. Księstwa Graniczne były piękne, choć mimo wszystko niekoniecznie o tej porze roku. Pomimo tego, że Herzog zdjął tunikę i zostawił sobie jedynie koszulkę kolczą, wciąż było mu niesamowicie gorąco i co chwila ocierał czoło, pijąc przy tym sporo wody ze swojego bukłaka. Pogoda była mordercza i z ulgą witał miejsca, gdzie choć trochę padał na niego cień. Najbardziej się ucieszył, gdy odwiedzili wioskę; w końcu mógł zjeść coś ciepłego i ukoić pragnienie zimnym mlekiem.
Sielanka nie trwała jednak długo i w końcu wyruszyli. Vinnred po pewnym czasie obrał za drogę jakieś skróty, które wcale się łowcy nie spodobały. Zwłaszcza wtedy, gdy wyjechali na jakąś polanę i dojrzeli w dole płonącą wioskę.
* * *
Pojechali tam, choć Caspar od samego początku miał złe przeczucia. Te tereny nie były zbyt bezpieczne i łowcy przeszło nawet przez myśl, że jakiś demon mógł nawiedzić to miejsce. Czarodziej pognał jednak konie i bezpretensjonalnie wjechali do, jak się okazało, opuszczonej wioski.
Opuszczonej jednak z pozoru. Gdy w końcu z chat niczym robactwo wypełzły gobasy, Herzog podniósł się na równe nogi z wozu i zerknął na odwróconego tyłem do niego Vinna.
- Ty i te twoje skróty, braciszku... - mruknął, obdarowując czarodzieja nieprzychylnym spojrzeniem. Po chwili wyszarpnął zza pasa dwa naładowane pistolety i zatrzymując powietrze w płucach wycelował w najbliższe gobliny, po czym nacisnął oba spusty.
Rozległ się głośny huk. Odgłos wystrzału rozniósł się po okolicy, a dwaj zieloni padli jak biegli z rozwalonymi głowami. Po chwili Caspar odrzucił na pakę pistolety, dobył obu mieczy spoczywających w specjalnie dostosowanych do tego pochwach na plecach i zeskoczył z wozu, przyjmując pozycję bojową. Lewa ręka z mieczem powędrowała w przód, prawa nieco nad głowę.
- No chodźcie, skurwiałe zielone ścierwa! - krzyknął szorstko, gardłowo. - Niech wasza plugawa jucha posmakuje moich ostrzy!
Adrenalina buzowała mu w głowie i mięśniach. Miecze, które dzierżył w dłoniach były lekkie, a on ze stopami zapartymi o grunt przygotowany był na atak tych pokurczy. Gdy tylko podejdą, zamierzał ścinać ich jak trawę, którą swego czasu mijali w dolince.
- Vinn, pokaż im na co stać to wasze Kolegium... - wymruczał, nie spoglądając nawet na brata.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ouzaru
Blind Guardian
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 15:22, 23 Lip 2011 Temat postu: |
|
|

Vinnred von Shotten, Magister Kolegium Cienia feat. Caspar
Po miłej pogawędce pożegnał się z towarzyszami i udał do siebie do pokoju. Nie żałował pieniędzy na najlepszą izbę w tej gospodzie, jednak do najlepszej było jej jeszcze daleko. Słońce schowało się za horyzontem, a von Shotten postanowił wykorzystać to, by uchylić okno. Wcześniej wolał nie wpuszczać gorącego powietrza, ale teraz robiło się coraz chłodniej, więc mógł przewietrzyć pokój. Zdjął płaszcz, odpiął pas z bronią i oparł kostur o brzeg łóżka, gdyż lubił go mieć zawsze pod ręką. Następnie nalał wody do drewnianej miski, zsunął z dłoni rękawiczki i podwinął rękawy. Wszystkie ruchy wykonywał bardzo starannie i powoli, jakby miał całą wieczność, by umyć ręce i opłukać twarz. Uniósł na chwilę wzrok i uśmiechnął się na widok wiszącego na ścianie lustra. Nie zastanawiając się długo, zdjął je, odkładając na stolik. Obmył dłonie i swe oblicze, a następnie wylał wodę za okno. Zakrył małą chusteczką dzbanek, choć chyba tylko on wiedział, czemu uczynił tak a nie inaczej.
Właśnie opuszczał rękawy, starannie je odwijając, gdy rozległo się ciche pukanie do drzwi. Odruchowo pociągnął nosem, jednak czuł jedynie swoje własne perfumy. W pokoju zaczynało się już robić dość ciemno i ponuro, więc przywołał niewielką kulkę jasnego światła, która zawisła pod sufitem na samym środku pomieszczenia. Wtedy też otworzył drzwi. Na widok młodej służki, którą wcześniej tak niegodnie potraktował, aż uniósł prawą brew, choć tak naprawdę nie był w ogóle zdziwiony. Pomijając niezwykłą charyzmę, urok osobisty, wspaniały wygląd i piękny głos... miał pełną sakiewkę. I znając zwyczaje tutejszych ludzi domyślał się, że gospodyni chce go zatrzymać w karczmie na kolejną noc, a pragnie to uczynić poprzez przysłanie córki.
- Może życzy pan sobie moje towarzystwo na dzisiejszą noc? - zapytała od razu, nim jeszcze mężczyzna zdążył otworzyć usta.
"Przynajmniej jest szczera i bezpośrednia" - pomyślał Vinnred, wpatrując się w nią przez chwilę.
- Gdy ma zacna małżonka nie spoczywa u mego boku, noce spędzam samotnie - odpowiedział.
- Co?
- To znaczyło, iż nie jestem zainteresowany. Nie nachodź mnie więcej, dobrodziejko. - Posłał jej cierpki uśmiech i pokazał złotą monetę. - Za spokojną noc i porządny środek transportu z samego rana, jestem skłonny sowicie cię wynagrodzić. Potrzebny mi wóz i zapasy, zwłaszcza wody, na kilka dni.
Uniósł monetę do góry, trzymając ją między dwoma palcami i posłał młodej służce znaczące, wyczekujące spojrzenie. Dziewczyna wpatrywała się w złotą koronę jak w najpiękniejszy klejnot.
- Dobrze, porozmawiam z mamą i na pewno wszystko będzie gotowe z samego rana. Czy teraz mogę... - Zawahała się na chwilę.
- Owszem. Teraz możesz już odejść.
Czarodziej rzucił jej monetę i gdy tylko ją złapała w swoje dłonie, zatrzasnął drzwi.
Pstryknął, a światełko zniknęło, pogrążając pokój w mroku. Vinnred przez chwilę się kręcił po izbie, w końcu odgarnął dłogie włosy na plecy i ułożył się na łóżku. Wpatrywał się w sufit, w myślach licząc sęki w deskach nad głową.
* * *
W końcu zaczęło świtać, więc czarodziej ubrał się i zamknął okno. Nie chciał, by powietrze zbyt szybko się nagrzało od pierwszych promieni słońca. Chwilę później udał się na dół karczmy, gdzie znalazł gospodynię. Zaraz też dogadali się odnośnie wozu i jedzenia, które już nawet zaczęła szykować.
- Miłościwa dobrodziejko, zapakuj nieco świeżego jadła, trochę suszonego i przygotuj dwie beczki, które napełnię wodą. Rzeknij jedynie, gdzie znajdę studnię. - Skłonił się nieznacznie.
Kobieta była nim wręcz zauroczona, zgadzając się na wszystko i wskazując mu miejsce, gdzie za domem stała studzienka. Vinnred skierował się tam z dwoma beczkami, po czym zaczął szybko napełniać, jakby wiadra nic dla niego nie ważyły. Może był magiem, ale przeżył na szlaku wystarczająco dużo czasu, by wyrobić w sobie nieco siły.
- Może pomogę? W tym płaszczu to musi być panu bardzo niewygodnie. - Usłyszał głos dziewczyny, która przyszła do niego w nocy. Zwykle miał problemy. Jak już raz się jakaś pojawiała, nie dawała mu spokoju, aż nie wyjechał. Zupełnie nie rozumiał tego zwyczaju do nienaturalnego popędu przy rozmnażaniu.
- Wręcz przeciwnie. Przywykłem i byłoby mi niezwykle niewygodnie bez niego - odpowiedział spokojnie, nawet na nią nie spoglądając.
- Ach, rozumiem... - Po tonie od razu było słychać, iż jest zawiedziona. - Jestem Si...
- Nieważne. - Przerwał jej w połowie słowa. - Nie chcę panienki urazić, lecz naprawdę nie interesuje mnie to, jak panienka ma na imię. Ani czym się interesuje. Ani co robi w wolnych chwilach. Ani tym bardziej jakie są panienki największe marzenia. Mam ważniejsze sprawy na głowie i do zaplanowania, by zaprzątać sobie myśli jakimiś głupotami.
W odpowiedzi otrzymał jedynie prychnięcie, po czym dziewczyna oddaliła się. Gdy wbiegała do karczmy, Vinnred usłyszał jej szloch, lecz nie przejął się zbytnio. Miał żonę i nie interesowały go inne dziewczęta, a nie chciał dawać im złudnych nadziei tylko po to, by nie robić im przykrości. Prędzej czy później i tak miałyby złamane serce, więc lepiej było to załatwić od razu i mieć takie z głowy.
* * *
Wóz stał już gotowy, a przy śniadaniu dołączyli do niego towarzysze. Poczekał, aż zjedzą, samemu jednak nic nie zamawiając. Nie odzywał się zbytnio, co jakiś czas wyłapując smutne lub rozgoryczone spojrzenia dziewki, która podawała im do stolika.
- Znowu złamałeś jakiejś pannie serce? - zapytał Caspar rozbawionym tonem.
- Nie, mój drogi bracie. - Czarodziej spojrzał na niego w dziwny i niepokojący sposób. - Poprosiłem, by udawała, byś się niczego nie domyślił. Tak naprawdę planuję uczynić niezwykłą niespodziankę z myślą o mej ukochanej żonie i sprowadzić nam pod dach miłą, młodą dziewczynę. Jestem pewien, iż będzie zachwycona, nie sądzisz?
- Kolejną kandydatką do twego łoża? Oj, na pewno będzie zachwycona! - odparł, uśmiechając się szeroko. Spojrzenie Vinnreda szybko go sprowadziło na odpowiednie tory i temat został od razu urwany.
* * *
Wyruszyli, a słońce powoli pełzło po niebie, uprzykrzając mężczyznom podróż. Von Shotten aż tak bardzo nie odczuwał skutków grzania, gdyż płaszcz go bardzo dobrze chronił. Wspaniała robota Kolegium Cienia spisywała się już w najgorszych warunkach i jeszcze nigdy nie zawiodła maga. Jechał, pewnie prowadząc wóz i obierając odpowiedni kierunek. Nie zwracał uwagi na narzekania towarzyszy, gdyż tak naprawdę mało go interesowało, czy jest im za ciepło czy za zimno. Nawet nie raczył ich swoim spojrzeniem, skupiony na drodze i mapie, do której raz na jakiś czas zaglądał.
Zatrzymali się na postój, jednak Vinnred nie skorzystał z posiłku, woląc uszczuplić swoje własne zapasy. Zbyt wiele razy ktoś próbował zakończyć jego żywot, by dał się teraz otruć w jakiejś małej wiosce. Postanowił wyświadczyć panom drobną przysługę i przeczekać upał, choć nie było mu to na rękę. Wiedział, że będzie musiał potem nieźle nadrobić zarówno czas jak i drogę, ale znał na to świetny sposób.
* * *
- Ty i te twoje skróty, braciszku... - mruknął brat czarodzieja. Ten jedynie wzruszył ramionami, zerkając na zielonych przeciwników. - Vinn, pokaż na co stać to wasze Kolegium...
- Z rozkoszą - odpowiedział mężczyzna, powoli unosząc kostur i zaczynając inkantować zaklęcie. Dziwny zaśpiew, którego słowa budziły niepokój, rozniósł się po okolicy. Gdy Vinnred skończył, ametyst w lasce rozbłysł fioletowym blaskiem, a z ciemnej, cienistej materii uformowały się trzy sztylety, które z zabójczą szybkością i precyzją poleciały w stronę goblinów. Nawet nie patrzył, czy trafiły, gdyż wiedział, że nigdy nie pudłuje.
- Proszę. Resztą możecie się zająć, w końcu za coś wam płacę, a ma magia jest zbyt cenna, by ją skazywać na takie marnotrawstwo - powiedział na tyle głośno, by towarzysze go usłyszeli.
Usiadł wygodnie i zaczął obserwować potyczkę, ciesząc się chwilą całkiem niezłej rozrywki.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Sob 17:13, 23 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
O ile po wystrzale z pistoletów Caspara i położeniu z miejsca dwóch goblinów, ich pobratymcy jedynie na chwilę wytracili impet ataku i moment później znów biegli na Savara i Herzoga, o tyle, gdy błysnęły fioletowe wiatry magii i kolejne pokurcze padły martwe od zaklęcia von Shottena, niektórzy zieloni nie byli już tak odważni, odrzucając broń i uciekając w stronę ściany drzew za zrujnowanymi budynkami wioski.
Część jednak została, zdając sobie sprawę, że na ucieczkę już za późno. Ruszyli do walki, jednak miecze Caspara i Savara skutecznie pozbawiały ich najpierw przekonania o wygraniu tego starcia, a następnie życia. Czarodziej zdążył zdzielić laską najbliższego, który próbował się do niego dobrać, a następnie nabił go na nią i łukowatym wyrzutem cisnął go między drewniane domostwa.
Walka jak szybko się zaczęła, tak też i skończyła. Zieloni wzięli odwrót, a czarodziej zdecydowanym głosem dał Savarowi do zrozumienia, że nie będą ścigać niedobitków, bo i nie było po co. Mieli ważniejszą misję do wykonania i na niej Vinnred zamierzał się skupić.
Herzog i Artedorf wpakowali się więc z powrotem na tyły powozu i natychmiast wyruszyliście, zostawiając za sobą płonącą wioskę. Kolejna godzina jazdy między lasami i polanami w końcu doprowadziła was do Rzeki Grzmotów, która w tym miejscu płynęła wyjątkowo narowiście. Z pewnością nie przeprawilibyście się w tym miejscu na drugą stronę, gdyby nie szeroka i solidna barka potrafiąca zmieścić dwa wozy takie jak wasz. Przewoźnik zdarł z was po srebrniku od osoby (wliczył w to też konie) i choć niechętnie zapłaciliście, wiedzieliście, że nie da się szybciej przebyć tak wezbranej rzeki. Zwłaszcza, że zbliżał się wieczór, a tułanie się po zmierzchu w Księstwach Granicznych nie było zbyt mądrym pomysłem.
Po zapłaceniu wjechaliście na barkę i chwilę później wypłynęliście. Podróż trwała niecały kwadrans, a gdy znaleźliście się na drugim brzegu, po minięciu ostrego zakrętu waszym oczom ukazała się dość solidna palisada z drewna. Dwuskrzydłowe, dębowe wrota były zamknięte, a łukowaty szyld nad nimi głosił: "Vitrolle", jak przeczytał Vinnred. Po niebie, całkiem blisko, przetoczył się grzmot, zwiastujący nadchodzącą burzę. Niebo na zachodzie pociemniało i zerkając na nie, dalibyście głowę, że niosło ze sobą coś niepokojącego. Zerwał się wiatr - wiedzieliście, że nie ma sensu jechać dzisiaj dalej. Konie były zmęczone, tak samo jak i wy, a noc nadchodziła na wielkich kruczych skrzydłach, tak samo jak i burza, która po raz kolejny odezwała się dudniącym grzmotem, tym razem bliżej, niż przed momentem.
- Stać, kto idzie?! - Nagle rozległ się ostry głos, dochodzący znad wejścia. Unosząc głowy dojrzeliście jakiegoś mężczyznę w skórzni. W dłoni dzierżył włócznię.
- Strudzeni wędrowcy poszukujący schronienia na noc i przed burzą, dobry człowieku. Wpuść nas, a damy zarobić twojej wiosce - odparł Vinnred.
Strażnik na blankach zastanawiał się przez chwilę, przyglądając się wam, po czym gestem dłoni dał jakiś znak. Drzwi zaskrzypiały leniwie, otwierając się na oścież.
- Wjazd kosztuje miedziaka od nogi. Płatne po wjeździe u jednego z moich ludzi. - Wyjaśnił mężczyzna.
Czarodziej skinął jedynie głową i uderzył lejcami. Konie ruszyły niespiesznie i po chwili przekroczyliście progi wioski. Von Shotten uregulował zapłatę, a w tym momencie niebo nad wioską rozbłysło białym światłem, a następnie zagrzmiało złowieszczo. Szybko zostaliście pokierowani do jedynej w wiosce, piętrowej gospody o dźwięcznej nazwie "Biały Jeleń". Gdy zostawialiście konie w przykarczemnej stajni, zaczynało już kropić.
Wnętrze gospody przedstawiało się zupełnie standardowo, jak na takie przybytki. Spora sala, kilka ław ustawionych po obu stronach i w głębi pomieszczenia szynkwas. Gości nie było zbyt wielu, ale kilku z nich zmierzyło was dziwnymi spojrzeniami, gdy siadaliście przy najbliższej ławie. Na dworze zdążyło się już rozpadać na dobre, a grzmoty i błyskawice wciąż dawały o sobie znać. Burza zawisła nad wioską.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gRed v1.3 // Theme created by Sopel &
Programosy
|