Forum www.ouzaru.fora.pl Strona Główna

 [Warhammer 2ed.] Droga na szczyt
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 20:46, 03 Cze 2011    Temat postu: [Warhammer 2ed.] Droga na szczyt

Droga na szczyt: I. Wzloty i upadki.

15 Giugno, Luccini, Tilea

Czcigodny ród Gilardino de Silvestri był powszechnie szanowany i niemal każda większa rodzina liczyła się z jego zdaniem. Francesco mógł być dumny ze swych trzech synów. Choć różnili się od siebie, byli jak jeden organizm. Uzupełniali się, wspierali, byli wobec siebie lojalni i wierni. Mogli na sobie polegać i bezgranicznie ufać.

Najstarszy, Fabio, miał zostać głową rodu i Mistrzem Gildii Zabójców. Był odważny, spokojny, silny i zdecydowany. Dbał o młodszych braci, chronił rodzinę i pielęgnował tradycję, by jak najlepiej pełnić swą funkcję w przyszłości.
Alejandro, drugi w kolejności, został wyszkolony na jednego z najlepszych zabójców. Jego ostrze nigdy nie zostawiało ofiary przy życiu, a bełt kuszy nie chybiał. Szybki, zwinny, silny i zręczny - czyli taki, jaki zabójca powinien być. Poza tym dość porywczy. Ojciec czasem się martwił, że jest za mało odpowiedzialny, za bardzo kocha dobrą zabawę i kobiety, jednak wiedział, że rodzina może na niego liczyć. O ile jest trzeźwy i nie ma kaca.
Giacomo, najmłodszy, zdawał się być ofermą życiową. Nie miał kobiety, był nieśmiały, cichy, zamknięty w sobie. Do tego niski i chudy, więc nawet ładna buźka mu nie pomagała, gdy na kazdego musiał patrzeć do góry. Jednak jego rola była jasna. Zbierał informacje, słuchał plotek i zawsze był najlepiej poinformowany ze wszystkich. Często któryś z braci musiał stawać w jego obronie lub podrywać mu pannę, gdyż sam by tego nigdy nie zrobił. I choć wydawał się gorszy, był niezbędny.

Życie płynęło spokojnie. Ojciec powoli szykował się do tego, by oddać swą funkcję najstarszemu, jednak ten wcześniej musiał wykonać kilka misji i udowodnić, że jest gotów stać się Mistrzem. Nikt jednak nie miał wątpliwości, że podoła. Rodzina z lekką niecierpliwością oczekiwała jego powrotu...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Pią 22:33, 03 Cze 2011    Temat postu:



Alejandro Gilardino de Silvestri

Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o czarnych włosach otworzył oczy i chwilę później przymknął je, gdy uderzyły w niego mocne promienie słońca. Głowa bolała, jakby zaraz miała eksplodować, a obok, na łóżku leżały dwie nagie kobiety, które smacznie spały wtulone w siebie. Alejandro nie wiedział gdzie jest, ani nawet kim są te dwie, choć podejrzewał, że to pewnie jakieś dziwki, które zgarnął wczorajszego wieczora.

Nie pamiętał również, ile wypił z Gianluigim, swoim kompanem w podbijaniu okolicznych burdeli i knajp, ale musiało być tego sporo, skoro urwał mu się film. Tileańczyk miał mocną głowę i z reguły nie zdarzały mu się takie sytuacje. Zastanawiał się, jak musiał w tej chwili wyglądać i czuć się Gianluigi, skoro aż tyle wypili i sam De Silvestri czuł się jakby pił z miesiąc. Wyobraził sobie skacowanego przyjaciela i nawet na chwilę się uśmiechnął.

Wypełznął z łóżka i wciąż chwiejnym krokiem podszedł do stolika pod ścianą, gdzie, na szczęście, stał dzban pełen wody. „Ktoś ratuje mi życie”, pomyślał i upił kilka szybkich łyków, a następnie przechylił lodowatą ciecz wylewając sobie na głowę. Przetarł twarz, odgarniając włosy do tyłu i wyjrzał przez okno, mrużąc oczy. Słońce stało w zenicie na bezchmurnym niebie i wyglądało na to, że jest piekielnie gorąco.
- Słodko – mruknął do siebie.
- Mówiłeś coś, pięknisiu? - zza pleców doszedł go kobiecy głos. Alejandro odwrócił się i zobaczył jedną z dziwek trzymającą się za głowę. Wpatrywała się w niego, jakby miał być lekarstwem na jej ból.
- Nic konkretnego – odparł. - Gdzie w ogóle jesteśmy?
- To nie pamiętasz? W „Czarnej Orchidei”... Przyszliśmy tutaj koło północy. Wziąłeś pokój i nas dwie. Brałeś nas na dwa baty jak dzikus, mimo że byłeś już srogo pijany. Jak siedzę w zawodzie, tak nie widziałam wcześniej kogoś, kto by wytrzymał dwie godziny ostrego galopu z dwoma kobietami. Nie obraź się, ale zwykle po alkoholu mężczyzną więdną fiutki szybciej niż kwiatki na słońcu.
- A ten, który był ze mną?
- Pożegnałeś się z nim w połowie drogi. Był tak pijany, że w pewnym momencie nie mógł już iść. Moje koleżanki odprowadziły go... gdzieś. Dasz trochę wody? Łeb mi pęka...
Alejandro podszedł z dzbankiem i podał rudowłosej dziwce. Piła tak łapczywie, że krople ściekały po jej brodzie wprost na kołdrę. Druga wciąż spała, pochrapując lekko.
- To ile się należy? - zapytał, wkładając spodnie. Wszystko było na swoim miejscu, tak samo jak i sakiewka, choć pamiętał, że wczoraj o zmierzchu była nieco bardziej pękata.
- Już nam zapłaciłeś. I za pokój do wieczora. - kobieta wyszła z łóżka i podeszła do Alejandro, przejeżdżając mu dłonią po męskości. Uśmiechnęła się szeroko, oblizując wargi. - Jeśli chcesz, możemy powtórzyć to, co w nocy. Tym razem prawie na trzeźwo.

De Silvestri zarzucił koszulę i pocałował namiętnie dziwkę. Wciąż czuł w jej ustach posmak alkoholu, ale sam nie był lepszy, więc nie było co wybrzydzać. Po chwili się oderwał.
- Może innym razem, mam pewne rzeczy do załatwienia na mieście. - „Niech to szlag, nawet nie pamiętam, czy była dobra w nocy”, pomyślał. - Zostań z przyjaciółką do wieczora, jeśli chcesz.

Kobieta prychnęła tylko, po czym wróciła do łóżka. Alejandro dokończył się ubierać, zawiesił przy boku miecz, a za pas włożył pistolet. Kremowy, pięknie wykonany kubrak z kapturem, brązowe spodnie i buty najwyższej jakości zdradzały szlacheckie pochodzenie. Choć jeśli chodziło o zachowanie mężczyzny, to nic w tym szlachetnego nie było – lubił się bawić, pić, dupczyć i od czasu do czasu obić komuś gębę. Ot, to, co robią wszyscy młodzi szlachetkowie.

Bycie „średnim” bratem miało swoje ogromne plusy – to Fabio, jako najstarszy brał na siebie całą odpowiedzialność, musiał się do wszystkiego przykładać i mieć uszy i oczy otwarte na wszystko co się działo. A to z kolei była już działka Giacomo. Alejandro w tym czasie, gdy nie wykonywał akurat jakiejś brudnej roboty dla rodziny, po prostu się bawił, zabijając czas i wydając zarobione krwią pieniądze. Jego życie było piękne i mało skomplikowane, co sobie bardzo cenił – robota zdarzała się raz, bądź dwa razy w miesiącu, a jego jedynym obowiązkiem było utrzymać ciało w dobrej formie.

Zszedł na dół, do sali pełnej ludzi. W powietrzu unosił się zapach pieczonego kurczaka i gorzki odór piwa. Skrzywił się, czując jak zbiera mu się na odruch wymiotny, szybkim krokiem wyminął kilka stolików i wyszedł na zewnątrz.



Od razu buchnęło w niego nagrzane powietrze i stwierdził, że najlepiej by jednak było, gdyby pozostał wewnątrz gospody. Musiał się jednak udać do domu i sprawdzić, czy Fabio pomyślnie przeszedł test na Mistrza Gildii. Zarzucił więc kaptur na głowę i powolnym krokiem ruszył brukowaną ulicą. Luccini znał jak własną kieszeń i miasto niemal nie miało przed nim swoich tajemnic. Wiedział, że do głównej bramy został mu co najmniej kwadrans wędrówki ulicami. Mniej, jeśli udałby się tam mniej tradycyjną drogą. Odruchowo spojrzał na najbliższy dach budynku.

Minął trzech strażników miejskich w czerwonych tunikach i herbem miasta, po czym wszedł w najbliższą, węższą uliczkę. Śmierdziało tu kocimi odchodami i skisłym mlekiem, ale było przede wszystkim cicho i spokojnie. Podszedł do drabiny prowadzącej na dach, a następnie w kilku susach wspiął się na nią, by po chwili znaleźć się na szycie. Rozejrzał się, wybierając najbardziej optymalną trasę. Wciąż miał kaca i nie czuł się w pełni formy, ale przynajmniej takie krótkie ćwiczenia pozwolą wypocić mu zbędne toksyny. Zwłaszcza, że żar lał się z nieba, jakby za chwilę miał nadejść koniec świata. A to był dopiero początek lata, a największe upały miały dopiero nadejść.

Naciągając kaptur nieco mocniej, przygotował się do trasy i w końcu rzucił się biegiem w kierunku najbliższej krawędzi. Przeskoczył na kolejny dach, potem na następny, niemal w jednym tempie i ze zwinnością jaszczurki wspiął się na pobliską otynkowaną ścianę. Na jej szczycie zatrzymał się na chwilę i wydawało się, że stanąwszy pomiędzy czerwonymi, zaokrąglonymi dachówkami, traci równowagę, ale roześmiał się tylko i ruszył dalej. Czuł, jak pot ścieka mu z czoła i między łopatkami, a z każdym kolejnym zostawionym w tyle dachem koszula coraz mocniej lepiła się do jego pleców. W końcu dobiegł do krawędzi dachu, gdzie zionęła przed nim ośmiopiętrowa przepaść zakończona ulicą. Przez moment poczuł dziwny dreszczyk i przez głowę przebiegła mu krótka myśl, czy wszystko dobrze obliczył, jednak na wycofanie się nie było już czasu. Rozpędzony, wybił się z dwóch nóg, mijając pod sobą granitowe łby gargulców.

Na dachu znalazł się niemal „na styk”, zachwiał się, ale nie upadł.
- Pieprzony alkohol, będę musiał odstawić chyba na jakiś czas – mruknął do siebie zdyszany. Otarł pot z czoła i z kocią gracją wdrapał się na ścianę przed sobą.
Pokonując w ten sposób kilka innych budynków Alejandro dotarł w końcu do bramy wjazdowej Luccini. Był zmęczony, dyszał niczym zwierzę, które goni banda myśliwych, ale w środku czuł nieopisane szczęście i wolność, jaka jeszcze przed chwilą mu towarzyszyła.

Ze stajni znajdującej się przy bramie wyprowadził swego rumaka, którego szybko dosiadł i skierował się w stronę wyjścia z miasta.

Trzyletni wierzchowiec Alejandro „Piorun”, był dobrze ułożony, choć czasami pokazywał gorący temperament, zwłaszcza, gdy próbował go dosiąść ktoś inny. Z daleka wyglądający jak smukła krowa koń nie pozwalał się dotknąć nikomu, poza swym panem. Zabójca czasami miał wrażenie, że zwierzę pamiętało, jak zajmował się nim gdy był jeszcze źrebakiem i dlatego było lojalne wobec swego właściciela.

Szybko zostawił miasto za plecami i po niespełna kwadransie szybkiej jazdy, mijając kilka polan i niewielki lasek dojechał do posiadłości Gilardino de Silvestri. Dwóch gwardzistów przy bramie wypatrzyło go już wcześniej i zeszli mu z drogi, wpuszczając do twierdzy.

Wewnątrz okazało się być bardzo cicho i spokojnie, co zresztą go nie dziwiło. Matka pewnie zrobiła sobie poobiednią sjestę, a ojciec i Giacomo zajęci byli sprawami Gildii. Więc wszystko w rodzince po staremu. Zmierzając do swojego pokoju w pięknie urządzonym domu, mężczyzna zastanawiał się, czy Fabio już wrócił, a jeśli tak, to czy ma go poszukać? Nim znalazł odpowiedź na to pytanie, wpadł na Catalinę, która jak zwykle uśmiechała się do niego ciepło.



- Wreszcie przyjechałeś – przytuliła się do niego, jednak po chwili zobaczył skrzywienie na jej twarzy. - Cuchniesz jak stara gorzelnia. Przydałaby ci się kąpiel, bo jeśli ojciec zobaczy cię w takim stanie, to obojgu nam się oberwie.
- Ja też się cieszę, że cię widzę, siostrzyczko – Alejandro uśmiechnął się. Catalina co prawda nie była jego rodzoną siostrą, ale jako służąca i osoba, która trzymała domowe sprawy w ryzach traktowana była jak rodzina. Zwłaszcza, że wychowała się tutaj od dziecka i zabójca sam pamiętał, jak się nią zajmował po śmierci jej matki. - Masz rację, kąpiel by mi się przydała. I jakieś nowe ciuchy, te które mam na sobie potrzebują solidnego prania. Fabio już wrócił?
- Nie, jeszcze nie.
- Dziwne... - Alejandro zmarszczył brwi. - No nieważne, przygotuj mi kąpiel, Catalino, potem zobaczę się z ojcem.
Młoda dziewczyna skinęła mu głową, po czym szybko zbiegła po schodach na dół, wołając jedną z niższych rangą służek. Alejandro natomiast zniknął za drzwiami swego pokoju, zrzucił z siebie kubrak, koszulę i buty, po czym padł na łóżko. Wciąż czuł zmęczenie, a nieprzetrawiony jeszcze przez organizm alkohol wciąż sprawiał, że nic mu się nie chciało. Na samą myśl o wannie ciepłej wody aż uśmiechnął się do siebie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 12:58, 04 Cze 2011    Temat postu:

Po odświeżającej kąpieli Alejandro się przebał, zjadł kilka owoców, zasłonił okna i znów legł na łóżko. Kac wciąż go mężczył, ale chociaż młody mężczyzna aż tak nie śmierdział.

* * *

Drzwi do pokoju otworzyły się i stanął w nich mężczyzna w sile wieku. Jego dłoń zdobił potężny sygnet rodowy, był ubrany w najlepszej jakości szaty, idealnie ostrzyżony i zadbany, jak na szlachcica przystało.



Zmierzył syna ostrym spojrzeniem.
- Alejandro - powiedział, podchodząc do łóżka. - Alejandro. - Powtórzył głośniej, marszcząc lekko brwi. Młody jedynie coś mlasnął przez sen i nieznacznie się poruszył. - ALEJANDRO! - mężczyna tak ryknął, że jego syn aż zleciał z łóżka na podłogę i dopiero po chwili stanął na równe nogi.
- Twój brat wrócił. Zbieraj się, zwołaliśmy naradę. Jest wiele rzeczy do omówienia - rzucił tak grobowym i poważnym głosem, jakby się coś stało. Również wyraz jego twarzy i spojrzenie zdradzały, iż nie wszystko poszło tak, jak powinno. Czyżby Fabio nie poradził sobie? Nie czekając ani chwili dłużej, młody szlachcic ruszył za ojciem i po paru minutach milczenia dotarli do sali obrad. Najważniejsi członkowie rodziny już tam byli. Wuj, prawa ręka i Ostrze ojca, który spełniał taką samą rolę, jaką teraz miał Alejandro. To on uczył go wszystkiego i można powiedzieć, że wychowywał bardziej niźli ojciec, który skupił się na najstarszym ze swych synów. Był też sam Fabio z najmłodszym bratem po swej lewej stronie, kilku medyków, szlochająca matka i doradca rodu. Nie było jednak czasu na pytania.

- Fabio, mój najdroższy syn, ma duma... powrócił! - stwierdził najstarszy de Silvestri, wskazując na swego pierworodnego. - Jak już pewnie niektórzy z was wiedzą, a inni dopiero teraz zostaną uświadomieni, jego próba przebiegła pomyślnie. Jednak! - Uniósł dłoń, by uciąć podekscytowane szepty. - Wpadł w zasadzkę. Ktoś wiedział, którą trasą i kiedy będzie jechał. Mój następca został ranny, ciężko ranny, ale przeżył i wrócił do nas.
Szlachcic usiadł w swym wielkim fotelu o wysokim oparciu, który nieco przypominał tron. Jego twarz wykrzywiona była w dziwnym grymasie. Chwilę później wstał starszy mężczyzna, medyk rodziny i ukłonił się nisko przed zebranymi.
- Panicz Fabio miał wiele szczęścia, że uszedł z życiem. Sztylet, który ktoś podstępnie wbił mu w plecy, powinien pozbawić go życia, jednak bogowie okazali mu łaskę...
- Łaskę?! - ryknął Francesco, unosząc się na chwilę w fotelu i wskazując na Fabio. - TO nazywasz łaską?!
Po tych słowach znów opadł, jakby ktoś przytrzasnął go kilkoma kilogramami dodatkowego ciężaru. Medyk ukłonił się w przepraszającym geście i skinął na swego towarzysza w białej, długiej szacie.
- Kapłan przebadał Fabio i wraz ze mną postawił diagnozę. Twój syn odzyska władzę w nogach, jednak zajmie to wiele czasu i wysiłku. Będzie musiał się oszczędzać oraz poddać długiej, czasochłonnej terapii.
- Ile to zajmie? Kilka miesięcy? Kilka lat? - mruknął Francesco.
- Nie wiemy, panie. Wszystko zależy od tego, jak jego ciało jest silne i od woli bogów.

Widać było, iż ta odpowiedź nie spodobała się głowie rodu. Jego spojrzenie było tak nieprzyjemne, że aż Alejandro przeszły dreszcze. Zwykle się tak patrzył na kogoś, kto uczynił coś złego i właśnie miał zamiar go boleśnie ukarać. Niewiedzieć czemu - młodemu Ostrzu przypomniały się jego własne wybryki, które ojciec zawsze starał się szybko ukrócić. Bezskutecznie.
- Czy wiemy, kto mógł to zrobić? - zapytał Alejandro. - Czy to był ktoś... od nas?
- Tego jeszcze nie wiemy, ale już zacząłem zbierać informacje i niebawem znajdę zdrajcę - odpowiedział mu Giacomo.
- To lepiej się pospiesz, w końcu to nasz brat! - Alejando aż syknął, jednak szybko powściągnął swe emocje.

Najmłodszy skinął mu głową, zaraz też wstał, wyszedł na środek sali i skłonił się nisko przed ojcem. Gdy Francesco gestem dłoni przyzwolił, najmłodszy z jego synów przyklęknął i zaczął mówić.
- Mistrzu, za twym przyzwoleniem... Uważam, iż stan mego drogiego brata powinien zostać utrzymany w tajemnicy. Nie będzie to dobrze wyglądać w oczach innych rodów i na pewno stracimy na poparciu oraz zaufaniu.
- Z całym szacunkiem, ojcze, ale mimo wszystko powinniśmy rozpuścić plotkę, że Fabio jednak nie żyje. Ten, kto przepuścił atak na niego, będzie uważać, że nasza rodzina jest osłabiona, a my nadal będziemy działać.
Francesco skinął głową, wyraźnie tym wszystkim zmęczony.
- Tak, tak trzeba zrobić. Niech wszyscy myślą, że zamach się udał. Fabio wyzdrowieje, a nad jego głową nie będzie wisiała groźba ponownych ataków. Giacomo! Zajmiesz się tym!
- Powinniśmy wyprawić fikcyjny pogrzeb - dodał Alejando.
- Zajmę się wszystkim, nie martw się, bracie. Ojcze, na ten czas... ktoś winien zająć miejsce najstarszego. - Giacomo ośmielił się podnieść wzrok, jednak jedynie na chwilę, gdyż zaraz znów pochylił głowę.
- Owszem, już o tym myślałem. Ty, mój najmłodszy synu, jesteś spokojny, opanowany, rozważny, godny zaufania i przede wszystkim odpowiedzialny. Byłbyś idealnym zastępcą dla Fabio, jednak... - Francesco przeniósł wzrok na Alejandro. - Tradycja nakazuje zachować pierwszeństwo starszej krwi. Fabio zastąpi Alejandro! - Wskazał dłonią na Ostrze, który aż drgnął w swoim fotelu. Słowa ojca odbiły się nieprzyjemnym, bolesnym echem w jego głowie.
- Alejandro..? Ale... - Giacomo nie mógł wykrztusić z siebie nic więcej. Był w szoku i nawet nie mógł tego ukryć. Pochylił się jeszcze bardziej, wziął kilka głębszych wdechów, po czym wstał i głęboko się ukłonił ojcu. - Mistrz wyraził swoją wolę. Zatem jeszcze dziś rozpocznę niezbędne przygotowania - dodał spokojniejszym głosem. Nie spojrzał na Alejandro, tylko powrócił na swe miejsce i zamyślił się.

- Zatem zebranie można uznać za zakończone. Pamiętajcie, że Fabio powrócił, jednak medykom nie udało się go uratować. Każdy z was ma nosić znak żałoby. Oficjalnie jego miejsce zajmie Alejandro, a ty, Giacomo, zajmiesz się wszystkim. Twoja wcześniejsza propozycja zostanie pomyślnie rozpatrzona, jednak to twój starszy brat poślubi Vittorię Salveggio, córkę Mistrza Gildii Złodziei. Jak wiecie, będzie nam potrzebny silny sojusznik oraz gest, który sprawi, że rody znów spojrzą na nas łaskawszym wzrokiem. Przez wiele lat stosunki ze złodziejami były napięte, a ślub zapewne przypieczętuje sojusz na dobre. Giacomo powiedział mi, iż krążą plotki, że Vittoria, najstarsze z dzieci Mistrza Salveggio, nie chce przejmować Gildii. Jeśli Alejandro dobrze wszystko rozegra, Gildia Zabójców połączy się ze Złodziejami, a on będzie Mistrzem obu organizacji. Przynajmniej do czasu, aż Fabio powróci do zdrowia, wtedy też Ostrze zajmie się dowodzeniem Złodziejami i rodem swej żony. To już wszystko, możecie się rozejść.
Machnął ręką, jakby chciał tym jednym gestem pozbyć się wszystkich z sali. W spojrzeniu mężczyzny krył się dziwny, niepokojący blask.

Ostrze mógł być pewien, iż dni jego swobody właśnie się skończyły i że przed obowiązkami względem rodziny nie można uciec. O samej Vittorii nic nie słyszał. Ani ile miała lat, ani jak wyglądała. Dopiero teraz po raz pierwszy usłyszał, że dziewczyna w ogóle istnieje. Wszyscy zaczęli opuszczać swe miejsca, a medyk z kapłanem pomogli wstać Fabio, który przez całe zebranie nie odezwał się ani słowem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Sob 16:12, 04 Cze 2011    Temat postu:

Alejandro

Słuchając wszystkich nowin, które miał mu do zakomunikowania ojciec, kotłowała się w nim cała paleta uczuć – od gniewu, przez niepewność, aż do zaskoczenia, gdy Francesco stwierdził, że to teraz on zastąpi Fabio na fotelu dowódcy Gildii. Do tej pory jako Ostrze na zlecenie miał proste życie, a po tej decyzji wiedział, że wszystko się diametralnie zmieni. I wcale mu się to nie podobało. Patrząc jednak na sparaliżowanego brata wiedział, że nie może odpuścić. Po skończonej naradzie, gestem odprawił medyka i podszedł do Fabio, by porozmawiać z nim w cztery oczy. Pierwsze, o co miał zapytać, to „Jak się czujesz, bracie?”, ale stwierdził, że w takiej sytuacji to nie byłoby na miejscu.
- Choćbym miał umrzeć, pamiętaj, Fabio, że odnajdę tego, który ci to zrobił i przyprowadzę do ciebie żywego, byś sam mógł zadecydować, co się z nim stanie. By i on posmakował twojego ostrza – Alejandro uścisnął mu dłoń.
Fabio spojrzał na niego i skinął mu głową.



- Dziękuję… zawsze wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć… - odparł dość słabym głosem.
- Jak to się stało? Gdzie wpadłeś w zasadzkę?
- Niedaleko posiadłości… Byłem już spory kawałek od miasta, ale zbyt daleko od naszych wieżyczek strażniczych, by ktokolwiek mógł dostrzec, że mam kłopoty. Ktokolwiek to zorganizował, przyłożył się do swojej roboty.
- I musiał wiedzieć, że będziesz miał ten test akurat wczoraj. A z tego co wiem, to była ściśle strzeżona informacja. Może mamy farbowanego lisa” w posiadłości?
- Wiesz, że lojalność jest u nas w rodzinie na pierwszym miejscu. Ktoś mógł mnie śledzić…
- Wtedy musiałby być lepszy od ciebie, skoro się nie zorientowałeś.
- Są tacy, jak sam widzisz. – mruknął Fabio, uśmiechając się gorzko.
- Ilu ich było?
- Pięciu, wszyscy zamaskowani, bez żadnych herbów czy znaków przynależności. Trzech pokonałem, czwarty odwrócił moją uwagę, a ostatni – najlepszy z nich szermierz, dźgnął mnie w plecy. Gdy leżałem na ziemi, udało mi się dźwignąć i chwycić strzemienia, a mój wierny koń przyciągnął mnie aż tutaj.
- Nie gonili cię?
- O dziwo nie, pewnie myśleli, że nie żyję, gdyż dłuższy czas leżałem nieruchomo. Gdy tylko skryli się za pagórkiem, doczołgałem się do „Szarego”. Resztę już znasz… Pewnie ty byś nie miał z nimi najmniejszych problemów.
- Może to też była część testu? – odparł Alejandro.
- Nawet jeśli, to go zawaliłem. Zawiodłem ojca, cały ród i teraz będę tylko balastem dla rodziny. Ojciec lepiej by zrobił, gdyby mnie po prostu dobił. – Fabio odwrócił głowę, a Ostrze widział, jak do jego oczu napływają łzy. Położył bratu dłoń na ramieniu i zacisnął lekko.
- Przestań pierdolić, Fabio. Wrócisz do zdrowia i znowu wszystko będzie jak dawniej. Przynajmniej będę mógł ci oddać fotel przywódcy, bo jakoś nie czuję się z tym dobrze. Musisz się trzymać i przestać myśleć takie głupoty. Sam powiedziałeś, że rodzina jest wobec siebie lojalna. Jest też podporą dla tych, którzy mają gorsze chwile. „Trzymajmy się razem, a przejdziemy przez największą zawieruchę” – pamiętasz, kto to powiedział?
- No pewnie… Ojciec, gdy mieliśmy po osiem, dziewięć lat – Fabio jakby okrzepł w chwilę.
- Nie zapominaj więc o tym. A teraz odpoczywaj i wracaj do sił, braciszku. Gdybym miał jakiś problem, przyjdę z nim do ciebie, w końcu jesteś lepszy w rozwiązywaniu łamigłówek i planowaniu.
Fabio skinął mu głową, a Alejandro odwrócił się i zaczął odchodzić.
- Acha, Alejandro Jeszcze jedno – zatrzymał go głos brata. Ostrze odwrócił się. – Gratuluję awansu i zaręczyn. Przyda ci się w końcu wydorośleć – nie będziesz całe życie łazić po burdelach.
Alejandro prychnął jedynie i machnął ręką.
- Powiedziałem ci, że niedługo fotel znów będzie twój. Więc nie gadaj, tylko się lecz. Do zobaczenia.
- Ale żona zostanie! – usłyszał za sobą śmiech brata.
- Też ci ją mogę oddać, niepotrzebna mi ona – Alejandro nie odwrócił się już, choć Fabia również doszedł jego rechot.

* * *

Niewiele czasu później odnalazł najmłodszego brata, który wydawał akurat polecenia kilku dobrze ubranym mężczyznom. Gdy w końcu skończył, a oni skinęli mu głowami, na znak że rozumieją, Giacomo podszedł do brata.



- Co cię sprowadza, Mistrzu?
- Przestań z tym mistrzowaniem, braciszku, bo mnie postarzasz. – powiedział Alejandro. – Rozesłałeś już ludzi, by się dowiedzieli czegoś dla nas?
- Jak widać, Mistrzu. – skłonił się lekko.
- To się nie spieszyłeś.
- Czy to oficjalna reprymenda, Mistrzu?
Alejandro westchnął. Giacomo nigdy nie potrafił się wyluzować i zawsze był aż za bardzo oficjalny, co często go wkurzało. A właściwie non stop.
- Jeszcze raz powiesz „Mistrzu”, a informacje będziesz mi przesyłał kurierem – powiedział.
- Jeśli wolno mi coś zasugerować, to proponowałbym podejść ci nieco bardziej poważnie do nowych obowiązków, bracie. Dalsze włóczenie się po domach uciech cielesnych nie poprawi reputacji Mistrza.
- Ustosunkuję się. W każdym razie ustaw mi na jutro spotkanie z moją przyszłą „żoną”. Niech będzie obiad w jakiejś dobrej gospodzie. Chcę z nią porozmawiać na neutralnym gruncie i… co ty robisz, do cholery?
Przez cały czas, gdy Alejandro mówił, Giacomo namiętnie zapisywał coś w małym kajeciku.
- Notuję, jak widać.
- To nie zapamiętasz? Przecież to tylko parę zdań – Alejandro rozłożył ręce.
- Zapamiętam, ale wszystko musi być wypunktowane. Jak wiesz, najlepiej coś robić, gdy się ma poukładany plan. I jeśli wolno mi coś zasugerować…
- NIE! – Ostrze wszedł mu w słowo.
- Ale..
- Po prostu załatw mi to przeklęte spotkanie. I nie martw się, wstanę przed obiadem.
- Mam nadzieję, bo panienka nie będzie na ciebie czekać w nieskończoność. MISTRZU.
Alejandro machnął tylko ręką i wyszedł z apartamentu brata.

* * *

Musiał sobie wszystko na spokojnie przemyśleć, dlatego skierował swe kroki do ogrodu. Od razu na wejściu uderzyło w niego chłodne, orzeźwiające powietrze znad morza, które niosło ze sobą zapach glonów i innego gnijącego paskudztwa. Słońce chyliło się już ku zachodowi, a chmury wyglądały, jakby zajęły się żywym ogniem od jego promieni.



Stanął przy drzwiach i wziął kilka głębszych wdechów. Sparaliżowany brat, pedantyczny brat, dowodzenie Gildią, małżeństwo… zdecydowanie musiał od tego odpocząć. Przez moment przeszło mu przez myśl, że przydałoby mu się upić, ale skoro miał się jutro spotkać z córką głowy Gildii Złodziei, to nie wypadało.

Rozejrzał się po ogrodzie i usłyszał czyjeś głosy. Zdziwiony ruszył powoli w prawo, a dźwięk przybliżył się. Alejandro stanął za murem i wyglądając zza załomu zobaczył szczupłego, dobrze ubranego bruneta. Przyjrzał mu się lepiej i od razu skojarzył twarz Angelo D’Pezzo, jednego z hulaszczych szlachciców Luccini. Catalina siedziała z nim w altance, a on obejmował ją ręką. Nie trzeba było być mędrcem, by wiedzieć, do czego dążył ten dziwkarz.
- Jest piękny, ale ja nie zasługuję… - powiedziała dziewczyna, trzymając swoją dłoń.
Alejandro zobaczył błysk pierścionka z diamentem.
- Zasługujesz na wszystko, co najlepsze, amore - zamruczał D’Pezzo, przyciągając ją do siebie, by pocałować.
Dziewczyna lekko go odepchnęła.
- Nie tak szybko. Nie możesz mnie ot tak kupić.
Szlachcic splunął.
- To się jeszcze zobaczy - chwycił ją za pośladek.
- Nie pozwalaj sobie Angelo, jesteś na ziemiach de Silvestri, więc się zachowuj! – Catalina próbowała go odepchnąć.
- Ależ czy się nie zachowuję? – zapytał z pożądliwym uśmieszkiem, wkładając jej miedzy nogi swoją dłoń.
Dla Alejandro tego było już za wiele.
- Hej, lurido porco! – krzyknął wściekle odkrywając swą obecność.
Szlachcic był kompletnie zaskoczony - odwrócił się uwalniając Catalinę z uścisku.
- Witaj Alejandro, przyjacielu! – odkrzyknął, a w jego głosie dało wyczuć się niepewność. – Jak widzisz właśnie rozmawiamy o naszej przyszłości, gdyż ja naprawdę kocham Catalinę i…

Ostrze nawet się nie odezwał, jedynie rozjuszony tym, co zobaczył, podszedł do D’Pezzo i przywalił mu prosto w gębę. Tamten spadł z niewielkiej ławeczki, a z jego nosa pociekła krew.
- TY… ty… cazzoni! – wycedził, przecierając bordową ciecz. – Złamałeś mi nos. Zapłacisz za to!
D’Pezzo się zamachnął, jednak Alejandro był na to przygotowany. Uchylił się przed powolnym ciosem oponenta i wyprowadził własne. Lewa pięść trafiła w bok, a prawa po raz kolejny w twarz. Angelo wyłożył się jak naleśnik.
Spojrzał na niego z pogardą i wskazał mu drogę do wyjścia
- Nie jesteś wart tego, żebym brudził sobie ręce takim querulo burattino jak ty. – chwycił Catalinę za dłoń, ściągnął jej pierścionek z palca, który otrzymała i rzucił w zbierającego się z ziemi szlachcica. – Zabierz swoje świecidełka i wynocha mi stąd. Niech twoja noga tutaj więcej nie postanie, bo inaczej wtedy porozmawiamy a złamany nos będzie najmniejszym twoim zmartwieniem.
Na odchodne, Alejandro kopnął go jeszcze w tyłek.

Poczekał, aż tamten zniknął z pola widzenia, a następnie przeniósł wzrok na Catalinę.
- Czy ty wiesz kto to był? Jeden z największych bawidamków w Luccini. Tacy jak oni myślą kutasem nie głową. Mógł cię skrzywdzić i czymś zarazić.
- I kto to mówi. Jeden z największych? Bo największy stoi koło mnie?
- Nie zmieniaj tematu, ja przynajmniej gustuję w najlepszych burdelach miasta.
- A skąd wiesz, że on mnie naprawdę nie kocha? Nie jestem ani ładna, ani nie mam szlachetnej krwi.
- Jesteś ładna i dobra. – pogładził ją po twarzy, a jego ton nieco zelżał. – Ale i naiwna. Dlatego masz mnie i moją rodzinę, byśmy cię chronili i nie pozwolili cię skrzywdzić.
- Zniszczyłeś moje życie! A mogłam być kimś!
Tupnęła nóżką, wyminęła go i odeszła energicznym krokiem. Alejandro jedynie westchnął ciężko i spojrzał w niebo.
- Kobiety… Chronisz je – źle, nie chronisz – jeszcze gorzej, bo tego nie robisz. Co za dziwne stworzenia… - wzruszył ramionami i odwrócił się, by wejść do domu innymi drzwiami. Aż bał się pomyśleć, co będzie go czekać z jego własną żoną.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 17:24, 04 Cze 2011    Temat postu:

Od samego rana ktoś się kręcił po pokoju Alejandro. Najpierw jego ojciec, potem najmłodszy brat - wciąż przypominając, że naprawę musi już wstawać, by się nie spóźnić - a na końcu przyszła jeszcze matka. Ubrana w czarną suknię, wyglądała, jakby naprawdę była w żałobie.



Czarnowłosa kobieta w sile wieku i jakby z kilkoma kilogramami więcej, niż powinna mieć, wciąż załamywała ręce i chodziła za swym synem, trajkocząc mu nad uszami.
- Alejandro, synu mój najdroższy i najukochańszy, ja cię BŁAGAM! Musisz zrobić na Vittorii dobre wrażenie i choć na jakiś czas się powstrzymać...
- Powstrzymać? - zapytał Ostrze, unosząc prawą brew.
- Raczej zaprzestać. Zaprzestać podrywania innych kobiet! Wiesz, jacy Złodzieje są honorowi? Jeśli się dowiedzą o twojej zdradzie, zapewne nigdy nie wybaczą takiego upokorzenia i dyshonoru! - Lamentowała. - A wtedy ojciec cię zabije!
- Dobrze, mamo. Postaram się nie interesować waginami innych kobiet - mruknął w odpowiedzi i przewrócił oczyma.
Kobieta zarumieniła się i odchrząknęła, po czym poklepała Alejandro po ramieniu.
- Tak... to dobrze... Ekhm... Chyba powinieneś się już przebrać i jechać.
Po tych słowach, mocno zmieszana, opuściła w końcu jego komnatę.

* * *

Giacomo wybrał najlepszą gospodę i zawczasu uprzedził właściciela, że będzie się u niego odbywało ważne spotkanie. Na tę okazję lokal został porządnie wysprzątany oraz udekorowany świeżymi obrusami i kolorowymi kwiatami. Choć Alejandro dość często tu jadał, aż się uśmiechnął na ten widok. Jego stolik był już przygotowany i mieścił się na balkonie. Wszystkie inne stoliki zostały wniesione do środka, by miał nieco wolnej przestrzeni i prywatności w czasie rozmowy z Vittorią.
Nie musiał długo czekać, gdy pojawiła się jego "przyszła żona".



Miała na sobie długą, elegancką, czarną suknię, a jej szyję zdobiła gustowna biżuteria. Od razu było widać, że jest to kobieta „z wyższej półki”, ktoś, z kim do tej pory Alejandro się nie zadawał. Pierwsze, co mu przyszło do głowy, to że musiało jej być strasznie gorąco na słońcu, jednak szybko domyślił się, iż przybyła tu w karocy. Choć miał pewne obawy względem Vittorii, okazała się być młodą i ładną kobietą, zapewne kilka lat młodszą od niego. Gdy do niej podszedł, dygnęła lekko.

- Alejandro ... Twa sława cię wyprzedza - powiedziała, jednak nim mężczyzna zdążył się uśmiechnąć, od razu sprostowała. - Zła sława. Wiem, że twój ojciec podjął już decyzję o naszych zaślubinach i narzucił ci swą wolę, jednak mój liczy się z moim zdaniem. Powiedz mi, czemu bym miała być zainteresowana sprawami naszych rodów, a tym bardziej poślubieniem kogoś takiego jak ty? - Skrzywiła się. - I czemu zaprosiłeś mnie do jakiejś karczmy, zamiast wysłać po mnie powóz i wyprawić obiad u siebie? Lub samemu pofatygować się w me skromne progi? - Zmarszczyła brwi. Widać było, iż jest w kiepskim nastroju, a miejsce spotkania bynajmniej jej się nie podoba. Właściwie w ciągu tych kilku chwil zdążył dojść do wniosku, iż była marudna, zapatrzona w siebie i bynajmniej mu się już nie podobała.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Sob 19:14, 04 Cze 2011    Temat postu:

Alejandro

- Powiedziałaś, że zła sława mnie wyprzedza. Zgadzam się. A wiesz dlaczego? Żeby się nie spotykać z takimi trajkoczącymi idiotkami jak ty, które chodzą ubrane jakby prezentowały jakiś nowy sklep z tkaninami i które myślą że jak mają pieniądze, to wolno im wszystko. Już wolę zwykłe, pospolite dziwki, bo one się nie wymądrzają, tylko robią to, co do nich należy.
Alejandro wcale się nie zdziwił, gdy za chwilę dostał po twarzy.
- No, to miłe powitanie mamy już za sobą, więc musisz wiedzieć, że mi również nie pasuje to, że ojciec chce, żebym się z tobą ożenił.
I nie zdziwił się, gdy dostał w drugi policzek.
- W takim razie cię uspokoję – nie będzie żadnego ślubu! - wysyczała zdenerwowana i wstała od stołu. - I możesz być pewien, że mój i twój ojciec o wszystkim się dowiedzą. - chwyciła za wazon stojący na stoliku, wyjęła z niego kwiatki i chlusnęła mu wodą w twarz. - Żegnam!
Odwróciła się na pięcie i niczym błyskawica wyszła z gospody tupiąc obcasami o posadzkę.
- Dzięki za wodę, zawsze chciałem się wykąpać w wazonie! - krzyknął za nią, jednak mu nie odpowiedziała.
Alejandro przetarł twarz i zaśmiał się dziwnie.
- No to będzie huczne weselisko – powiedział do siebie, zamyślając się na chwilę nad swoim położeniem. Nie mógł wrócić teraz do Villa de Silvestri i powiedzieć, co się stało, gdyż ojciec pewnie wyszedłby z siebie. Zresztą, pewnie i tak go to czeka, sądząc po obietnicy panienki Salveggio, ale przecież może to przeciągnąć w czasie i wrócić wieczorem.
- Czy coś się stało, panie? - z rozmyślań wyrwał go głos młodej kelnerki.
- Nie, wszystko w porządku. Podaj mi butelkę najlepszego wina... albo i ze trzy.
Brunetka skinęła mu głową i niedługo potem przyniosła zamówienie. Już miała odchodzić, gdy Alejandro chwycił ją za przegub dłoni.
- Nie odchodź, nie lubię pić sam.
- Pan wybaczy, ale ja tutaj pracuję... - odparła nieco zmieszana.
- A ile jeszcze godzin ci zostało?
- Cztery.
Ostrze wyjął sakiewkę, odliczył sumę należną kelnerce w najlepszej knajpie i wręczył jej.
- Idź do swego szefa, daj mu to i powiedz, że Alejandro Gilardino de Silvestri daje ci wolne do końca zmiany.
- Wiem, kim pan jest, sinior de Silvestri. I dlatego nie pójdę. - Oddała mu pieniądze i szybko odeszła.
- No pięknie, niedługo żadna porządna kobieta nawet na mnie naszczać nie będzie chciała... - mruknął posępnie i otworzył pierwsze wino. Nie potrzebował nawet szklanki, w końcu w niejednym miejscu już pił. Wziął kilka łyków, a trunek miło łechtał podniebienie. Cóż, przynajmniej miał powód, żeby zniekształcić rzeczywistość.

* * *

Po kilku godzinach, gdy był już nieźle wstawiony, powrócił w mury rodzinnej posiadłości. Zataczając się i odbijając od ścian, wpadł w końcu do głównej sali, gdzie czekał już na niego najmłodszy brat.
- I jak ci poszło? - zapytał Giacomo z kamienną miną.
- Sajebiście... - Alejandro skupił się na swojej dłoni i policzył coś na palcach. - Wyszła po siesięciu... dziesięciu sekundach. To mój rechort z kopietami.
- Wiem, gdyż był tutaj jej ojciec, Mistrzu i opowiedział, że wyzwałeś ją od idiotki i że nie chcesz tego ślubu. Nasz Papa jest we wspaniałym nastroju – od kilku godzin dopytuje się, czy już wróciłeś z pytaniem „czy ktoś mi może przyprowadzić do mnie tego suczego syna?”.
Alejandro uniósł brew, opierając się o framugę.
- Szy ojciec nie oprasza szasem matki?
- Ogarnij się, Alejandro. Wyglądasz jak kupa gówna, a Vittoria się obraziła i powiedziała, że nie chce cię widzieć.
- Nie mów to mnie tym tonem, młodzieńcze...
- Idź do ojca, chce z tobą pogadać. Ale najpierw...

* * *

Alejandro wyjął głowę z balii pełnej zimnej wody. Momentalnie otrzeźwiał. Odwrócił się, zerkając na Giacomo i służącego Marco, który pomógł jego bratu wepchnął Ostrze do wody.
- Pojebało się wam?! Mogłem się utopić
- To cię pewnie czeka po rozmowie z ojcem, bo mamy przechlapane. Poprawka, TY masz przechlapane – Giacomo uśmiechnął się niczym niewiniątko.
Majordomus odprowadził go do ojca i zostawił przed drzwiami. Gdy tylko Alejandro zapukał i usłyszał srogi ton Francesco, aż dreszcze przebiegły mu po plecach. Nacisnął klamkę i wszedł do środka.
W przytulnym apartamencie pełnym ksiąg, za mahoniowym biurkiem siedział ojciec i zgrabnie wypisywał jakieś pismo wiecznym piórem. Widząc przed sobą obraz nędzy i rozpaczy w postaci swego syna, odłożył je i przetarł oczy.
- Co się stało? - zapytał.
- Wpadłem do balii i ….
- Nie pytam co się stało z tobą, tylko w gospodzie na obiedzie z Vittorią.
- No bo zaczęła mi ubliżać i jeszcze wylała na mnie wodę z wazonu.
Francesco niespodziewanie uderzył mocno dłonią w blat biurka, aż wszystko na nim podskoczyło. Alejandro również dygnął. Ojciec wstał z fotela i wpatrywał się w niego ponurym wzrokiem.
- Na Morra, Alejandro! - krzyknął. - To jest kobieta, w dodatku ze szlacheckiego rodu! Należy jej się bezwzględny szacunek!! - krzyczał jak opętany, a Ostrze czuł, jak kurczy się w sobie. - Przez ciebie piszę teraz oficjalne przeprosiny dla Rodziny Salveggio, a ty... ty.... ty pojedziesz do ich rezydencji i osobiście przeprosisz panienkę Vittorię. Jeśli tego nie zrobisz, możesz nie wracać.
Ojciec podszedł do okna i założył dłonie na plecach. Wpatrując się w krajobraz za nim, powiedział, już spokojniej.
- Wiem, że gdy byłeś dzieciakiem nie miałem dla ciebie zbyt wiele czasu, ale starałem się wychować ciebie na dobrego człowieka z zasadami. A co wychowałem? - spojrzał na niego ostro. - Kurwiarza, zabijakę, chlejusa i nieroba... Zacznij wreszcie mieć jakieś ambicje w życiu, chłopcze! Zacznij dbać o nasze nazwisko! Nie będziesz wiecznie młody, a panny nie będą się za tobą cały czas uganiać! Czy to do ciebie nie dociera? Nie chcesz przejąć Gildii Złodziei? Nie masz w sobie za grosz ambicji? Przez całe życie chcesz być popychadłem swoich braci??!! Wreszcie możesz być kimś, ale ty za wszelką cenę starasz się zaprzepaścić tę szansę! Czy ty się z chujem na głowy zamieniłeś?!
Reprymenda ojca podziałała na Alejandro jak kolejny kubeł zimnej wody. Dawno nie widział go tak zdenerwowanego i nawet przez moment zrobiło mu się niezręcznie.
- Przepraszam, ojcze. - wydukał w końcu z siebie, nie patrząc mu nawet w oczy.
- Nie mnie masz teraz przepraszać. Idź do Vittorii Salveggio i zrób wszystko, by wybaczyła ci twoje grubiańskie zachowanie. Ja w tym czasie zastanowię się, czy dobrze zrobiłem, oddając ci funkcję Fabio. Jesteś wolny, rozmowa skończona.
Alejandro skrzywił się, jednak nie odezwał więcej, by nie pogarszać swojej sytuacji. Skinął jedynie ojcu głową i wyszedł z jego pokoju. Tam, pod drzwiami stał już Giacomo, uśmiechając się delikatnie.
- Gładko wam poszło – zauważył.
- A co, podsłuchiwałeś?
- Nie musiałem, słychać was było pewnie i w stajni.
- To co tutaj robisz?
- Ojciec kazał mi wysłać list do panienki Salveggio w którym opisuję twoje zalety. Masz jakieś pomysły?
- Wymyśl coś, ty tu jesteś od budowania relacji.
- A ty od ich burzenia, Mistrzu.
- Czy to miała być ironia?
- Nie śmiałbym – Giacomo uśmiechnął się dziwnie, po czym zniknął na schodach, zostawiając Alejandro samego.

Mężczyzna udał się do swojego pokoju i legł na łóżko, próbując poukładać sobie wszystko. On się nie prosił o bycie przywódcą i nawet nie chciał nim być. Tak samo, jak i nie chciał tej przemądrzałej idiotki za żonę. Ale porównując swoją sytuację z tym, co ostatnio przeszedł Fabio, stwierdził, że to on zawiódł ojca, a nie najstarszy brat. Gdyby to Fabio umówił się z Vittorią, pewnie wróciłby już z datą planowanego małżeństwa.
Alejandro usiadł na skraju łóżka i splótł dłonie, wpatrując się w jakiś niewidzialny punkt przed sobą. Wyglądało na to, że to on był czarną owcą tej rodziny i wszystko robił nie tak, jakby sobie tego życzyli rodzice. Zawsze sobie cenił niezależność, chodził własnymi ścieżkami, ale dzisiaj chyba rzeczywiście przegiął.
Westchnął ciężko, wstał z łóżka i podszedł do szafy przeglądając swoje ubrania. Jeśli ma udać się do posiadłości Salveggio, musi wyglądać co najmniej tak wyjściowo, jak na obiedzie z Vittorią. Po krótkich poszukiwaniach, wybrał wreszcie coś odpowiedniego. Najpierw narzucił lekką kolczugę, a na nią resztę stroju., nie zapominając o dwóch wysuwanych ostrzach, które poszły na oba przedramiona. Przy pasie zawiesił miecz i zszedł na dół. Giacomo aż opuścił pióro, gdy go dostrzegł.
- Ducha zobaczyłeś? - zapytał de Silvestri, wysuwając oba ostrza z ukrytych mechanizmów.



- Zawsze uważałem, że takie rzeczy zakładałeś na akcje.
- No to źle uważałeś – mruknął Alejandro.
- Jedziesz do Vittorii?
- A mam wybór? Ojciec postawił mi ultimatum: albo ją przeproszę, albo mogę się wynosić z posiadłości. - Zabójca skierował się do wyjścia.
- No ale chyba nie masz zamiaru jej zabić? - Giacomo uniósł obie brwi pytając z nutką niepewności w głosie.
- Przestań czytać te wszystkie kryminały Detlefa Siercka sprowadzane z Imperium. Piorą ci mózg... - odparł Alejandro.
- Zatem powodzenia.
- Grazie, przyda się.

* * *

Dotarłszy do Luccini odwiedził najbliższą kwiaciarkę i kupił najdroższy bukiet róż. Skoro już teraz ta cała panna Salvegii kosztowała go taki majątek, to bał się myśleć, co będzie po ewentualnym ślubie. Od razu skierował się do posiadłości jej rodziny, a służce, która otworzyła drzwi nakazał się zaanonsować jako krawiec Vittorii. Gdy kobieta wyszła do niego, nie kryła zdziwienia.
- Wybacz, pani, nie mogłem postąpić inaczej – Ukłonił się i uklęknął na jedno kolano. - Zapewne gdybyś wiedziała, że to ja, nie pofatygowałabyś się tutaj.
Wręczył jej bukiet czterdziestu róż.
- Nigdy nie podejrzewałabym, że możesz być taki bystry – mruknęła i zabrała kwiatki. Próbowała zamknąć drzwi, jednak Alejandro powstrzymał ją dłonią.
- Chciałem cię głęboko i z całego serca przeprosić za to dzisiejsze zajście w gospodzie. Nie miałem tego na myśli i nie chciałem cię urazić. Po prostu te upały, strata brata i problemy rodzinne spiętrzyły się w nieodpowiednim momencie. - Spojrzał jej pewnie w oczy.
- Moje szczere kondolencje z powodu straty brata. A teraz powiedz: mówisz to szczerze, czy dlatego, że ojciec ci kazał?
- Kazał mi ciebie przeprosić, to fakt, ale robię to dobrowolnie i z własnej inicjatywy. Nie chcę, by jakieś nieporozumienie podzieliło z powrotem nasze rody. - Co prawda myślał nieco inaczej, ale nie musiała o tym wiedzieć. Nagle doszedł do wniosku, że czasami – zwłaszcza w przypadku takich wychuchanych panienek – należało ugryźć się w język.
- Niech ci będzie, a teraz zejdź mi z oczu. Nie mam zamiaru cię ani oglądać, ani tym bardziej słuchać.
Zamknęła za sobą drzwi.

No i pięknie. Nawet nie powiedziała mu, czy przyjęła przeprosiny, czy nie. A to wredny babsztyl.
Alejandro rozejrzał się dokoła – było czysto. Dwóch strażników grało przy bramie w kości i nie zwracało uwagi na nic, poza wynikiem. To była szansa. Mężczyzna szybko ocenił, która ściana nadaje się na dobrą drogę na górę, po czym z rozbiegu wbiegł na tę od południowej strony, z precyzją jubilera znajdując żłobienia w niej. Chwilę później już był na wysokości pierwszego piętra. Przechodząc po gzymsie zerkał do pokojów, wypatrując Vittorii. W końcu odnalazł ją w ostatnim, gdy wkładała kwiaty od niego do pięknego wazonu. Na szczęście okno było otwarte, więc szybko, niczym kot wpadł do środka.
Kobieta, zupełnie nieświadoma, niemal krzyknęła na jego widok.
- Czyś ty postradał rozum? Co tutaj robisz? Mam zawołać straże?!
- Nie, spokojnie, zaczekaj. – Alejandro wyrzucił ręce przed siebie. - Po prostu chcę wiedzieć, czy się na mnie już nie gniewasz i czy przyjęłaś moje przeprosiny. Bardzo mi na tym zależy, pani...
Właściwie zależało mu na czymś innym, ale... przecież nie musiała tego wiedzieć.
- Zależy? - prychnęła.
- Czy gdyby tak nie było, fatygowałbym się tutaj narażając się na łomot od ludzi twojego ojca? Po stokroć mi przykro, jak już mówiłem, że taka sytuacja miała miejsce. - Skłonił się.
- Niech już ci będzie – machnęła ręką, po czym z rękawa swojej sukni wyciągnęła małą, haftowaną chusteczkę. - Weź to dla swojego ojca jako dowód, że przyjęłam twoje przeprosiny. - Powiedziała od niechcenia.
Zabójca wziął ją, schował w wewnętrznej kieszeni swej tuniki, po czym ucałował delikatną dłoń Vittorii.
- Możesz mi nie wierzyć, ale naprawdę nie chciałem, by tak się stało. Może chciałabyś jeszcze kiedyś zjeść ze mną obiad? Tym razem u mnie w posiadłości? - zapytał. Podejrzewał, że jeśli zniknie za wcześnie, tamta znów będzie marudzić, że chodziło mu tylko o uzyskanie przeprosin.
- Przemyślę twoją łaskawą ofertę – westchnęła ciężko i przewróciła oczyma.
- Dziękuję – wycedził przez zęby, najbardziej szlachetnym tonem, jaki mógł z siebie wykrzesać, choć najchętniej by ją udusił. - Zatem z niecierpliwością będę czekać na wieści od ciebie, pani. A teraz nie będę już zabierać twego cennego czasu.

Uśmiechnął się do niej delikatnie, ukłonił i wyskoczył przez okno. Będąc na dole obejrzał się jeszcze raz za siebie, jednak nie ujrzał jej. Nie był do tego przyzwyczajony, gdyż zwykle to kobiety musiały się o niego starać, a nie na odwrót. Pierwszy raz w życiu coś dziwnie ukuło go w duszy i nawet nie umiał opisać tego uczucia. Minął dwóch strażników i raz jeszcze wyciągnął z kieszeni bordową, haftowaną chusteczkę.
Uśmiechnął się do siebie – przynajmniej ojciec będzie zadowolony.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 20:56, 04 Cze 2011    Temat postu:

W końcu coś mu się udało załatwić, jednak dziwne uczucie, jakby dla Vittorii był wart tyle, co kupka gówna, nie opuszczało go w czasie drogi. Schował chusteczkę do rękawa, po czym skierował na główną drogę. Przeszedł kilka metrów i gdy wychynął zza zakrętu, jakieś silne łapska złapały go za kołnierz i cisnęły o ścianę. Nim podniósł wzrok, dostał potężny cios w splot słoneczny, który skutecznie pozbawił jego płuca powietrza.
- Ha! - Usłyszał przed sobą znajomy głos. - Teraz mi zapłacisz za to, jak mnie upokorzyłeś.
Na tle ciemnego nieba stał Angelo, dziwrżąc w dłoni rapier.



Obok niego stało kilku zbirów, których zapewne opłacił i wynajął, by obili Alejandro. Szlachcic mógł się spodziewać, że jego rywal w zawodach nie puści płazem takiej zniewagi. Było ich razem sześciu, a każdy z zakapiorów dzierżył broń. Obnażone miecze i jedna okuta pałka nie wróżyły nic dobrego, jednak nie wiedzieli, z kim się mierzą. Ostrze poczuł, jak w jego żyłach zaczyna krążyć adrenalina i uśmiechnął się zadziornie. Zdziwieni mężczyźni cofnęli się pół kroku.
- Co robicie? Na niego! Za co wam płacę? Ma z niego zostać krwawa miazga! - ryknął Angelo.
Jego ludzie nie czekali ani chwili dłużej i rzucili się na Ostrze. Ich ruchy były jednak słabo skoordynowane, powolne i jakby ociężałe. Łatwo się było domyślić, że urażony szlachcic znalazł ich chlejących w jakiejś kiepskiej knajpie i wynajął tylko dlatego, że wyglądali na silnych. W żadnym wypadku nie mogli jednak dorównać Alejandro w zwinności i szybkości, co zabójca miał zamiar skrzętnie wykorzystać.

Podskoczył, obracając się w powietrzu i jedną dłonią złapał parapetu nad swoją głową, by od razu wybić się nogami. Zrobił to tak szybko, że mężczyźni nie mieli szans na zatrzymanie się i polecieli na ścianę. W tym czasie zabójca był już nad nimi, dłoń kładąc na karku jednego z zakapiorów i silnym, stanowczym gestem pomagając mu zapoznać swój nos ze ścianą. Coś słodko chrupnęło, a mężczyzna osunął się na kolana i więcej nie wstał. Zostało czterech i Angelo, który odsunął się na bezpieczną odległość, wykrzykując jakieś obelgi. Słysząc to, Ostrze jedynie się zaśmiał. W końcu mógł się nieco wyżyć i rozładować nagromadzone emocje. I choć jego ukryte w karwaszach ostrza go świerzbiły, wiedział, że nie może się zdradzić ze swą profesją. Minęło kilka chwil, gdy mężczyźni w końcu się odwrócili i ruszyli, otaczając go. Na to czekał. Widział niepewność w ich oczach i ostrożność w ruchach, co niezwykle bawiło zabójcę.

Niezdarny cios nie pokonał nawet połowy drogi do jego twarzy, gdy Alejandro wyrzucił przedramiona przed siebie, złapał dłoń dzierżącą miecz i tak wykręcił, że mężczyzna aż syknął z bólu i wypuścił broń. Nim ta upadła na bruk, Ostrze uderzył zbira w podbródek, posyłając do krainy snów. Cała akcja zajęła mu dosłownie chwilę. Kątem oka zauważył, jak pozostali ruszają na niego. Zbijał ich ciosy i kład jednego po drugim w przepięknym tańcu perfekcyjności. Choć ich nie zabijał, czuł się jak w swoim żywiole. I chyba poczuł się zbyt pewnie, bo gdy ostatni z nich poległ, syknął, gdy ostrze zraniło jego ramię. Odwrócił się gwałtownie i zobaczył tryumfalny uśmiech na twarzy Angelo. Jednym szybkim, zdecydowanym ruchem odebrał mu broń, chwycił za przegub i potężnym pchnięciem przybił rękaw jego koszuli do drzewa za plecami szlachcica. Złapał go pod gardłem i uniósł głowę do góry, przystawiając pięść do twarzy. Zdziwił się, gdy mężczyzna znów się zaśmiał. Rana dziwnie szczypała, roznosząc się po ciele nieprzyjemnym mrowieniem. Alejandro poczuł, jak na jego czole pojawiają się krople potu, a wzrok traci ostrość.
- Cóż się stało, przyjacielu? - Szlachcic uśmiechnął się drwiąco. - Czyżbyś poczuł truciznę, która się właśnie rozlewa w twych żyłach? Zapewniam cię, iż nie ujrzysz już wscho...
Nie dokończył, gdy zabójca ostatkiem sił ogłuszył go ciosem w szczękę. Zatoczył się kilka kroków, a obraz przed oczami rozmywał mu się i rozpływał na boki. Miał wrażenie, jakby ulica przed nim falowała i kołysała się, niczym pokład łajby w czasie sztormu. Szedł jednak przed siebie, jak po najcięższej libacji, odbijając się od ścian i potrącając przechodniów. W końcu wpadł w jakąś uliczkę, płosząc przy tym kota i ostatnie, co zapamiętał, to jego głośne, przeraźliwe miauknięcie, gdy zwierzak uciekł między sterty śmieci. Chwilę później osunął się i nastała ciemność.

* * *

Obudził się w przestronnej, oświetlonej świecami komnacie. Nad sobą zobaczył znajomą twarz Rosy, burdelmamy, która zarządzała najlepszymi dziwkami w Luccini. Przy okazji należała do Gildii Zabójców i zajmowała się warzeniem trucizn oraz odtrutek na nie, jak i wszelkich medykamentów. Widząc, jak mężczyzna otwiera oczy, odsunęła się kawałek i skłoniła, dzierżąc w dłoni sztylet.



Choć nie była już młoda, nie można jej było odmówić urody i jakiegoś wrodzonego, tajemniczego piękna. Uśmiechnęła się delikatnie, schowała broń i znów usiadła na brzegu łóżka, przykładając chłodną dłoń do czoła zabójcy.
- Masz wiele szczęścia, Alejandro, że mamy u siebie niemal wszystkie możliwe odtrutki, a twoje objawy były tak oczywiste i pospolite, że od razu, bezbłędnie, udało mi się zidentyfikować truciznę, którą zostałeś uraczony.
Jej głos był pewny siebie. Nie mogła sobie odmówić przyjemności, by nieco się pochwalić i pokazać, iż też jest coś warta.
- Nie dziwię się, że moje objawy były pospolite i bezbłędnie zidentyfikowałaś truciznę, skoro ranę zadał mi totalny kretyn - mruknął mężczyzna.
- Totalny kretyn? Więc jak można nazwać zabójcę, który daje się zranić zatrutym ostrzem? - Zaśmiała się wesoło i puściła mu oczko, klepiąc dłonią po policzku.
- Ten zabójca walczył z pięcioma dryblasami, zanim nie został zraniony. Więc nie oceniaj, póki nie zobaczysz... Niemniej jednak jestem ci wdzięczny i dziękuję za uratowanie mi życia. Jeśli kiedykolwiek...
- Nie mnie powinieneś dziękować. - Przerwała mu. - Jedna z moich dziewczyn obserwowała cię od jakiegoś czasu, znalazła i przytargała tutaj. - Wskazała na szczupłą, młodą kobietę z chustką na głowie i jednym dużym, okrągłym kolczykiem w uchu.



- Przydałoby ci się zrzucić kilka kilogramów... - tamta powiedziała jedynie, po czym uśmiechnęła się nieznacznie i uniosła dłoń w geście powitania.
- A co? Aż tak źle wyglądam po tym odtruciu? - Alejandro zapytał niezbyt przytomnym głosem.
- Nie. Aż taki byłeś ciężki. - Czarnowłosa prychnęła, odwracając głowę. Rosa zaśmiała się.
- Alejandro, poznaj Marinę. Można powiedzieć, że jest kimś podobnym do ciebie. Miała mnie chronić, lecz po śmierci Fabio i przejęciu roli Mistrza Zabójców, tobie bardziej się przyda dodatkowa ochrona. Ktoś, kto jak cień będzie podążał za tobą i w razie kłopotów pomoże.
Mężczyzna mógł zauważyć nieznaczny grymas niezadowolenia na ślicznej twarzy Mariny, jednak nic nie powiedziała.
- Działam sam. - Spojrzał na Rosę z dziwnym błyskiem w oku.
- Gdybyś działał sam, już byłbyś martwy. - Marina wtrąciła się. Alejandro przeniósł na nią wzrok.
- Nikt cię nie prosił o pomoc. Sam bym sobie poradził.
- Sam sobie poradził? Ciekawe jak?
- Ktoś by mnie w końcu znalazł...
- Owszem. Martwego. - Prychnęła.
- Tego nie wiesz.
- Nie. To ty nie wiesz, z jaką trucizną musiałyśmy walczyć, byś mógł teraz kpić z udzielonej ci pomocy. Czy nie rozumiesz, że twoja rodzina cię potrzebuje? Strata kolejnego syna może spowodować walkę między organizacjami, a osłabieni Zabójcy szybko polegną, przytłoczeni siłą innych rodów. Już zaczęły się nieprzychylne szepty - mruknęła, świdrując go chłodnym spojrzeniem.
- Kolejne moralizatorki się znalazły. - Westchnął ciężko. - Skupcie się na tym, na czym znacie się najlepiej. Czyli na dawaniu dupy - burknął. - Ja się zajmę swoimi sprawami.
Narzucił na siebie kolczugę, na nią tunikę i na końcu kubrak. Podszedł do Rosy, ujął jej dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek.
- Naprawdę dziękuję za to, co dla mnie zrobiłaś. Ale sprawy na linii de Silvestri - Salveggio zostawcie na naszych barkach.

Ukłonił jej się, po czym wyminął Marinę i wyszedł z pomieszczenia. Na korytarzu wyjrzał przez najbliższe okno i widząc skaliste urwisko, nieco się zdziwił. Widział, jak fale rozbijają się o ostre skały, poczuł też powiew morskiej bryzy na twarzy. Nie był jeszcze w tym miejscu.
- Jesteś w naszej tajnej kryjówce. - Usłyszał za sobą głos Rosy. - Nie wyjdziesz tędy na ulicę. Minęły dwa dni... Jednak nie martw się, od razu wysłałam wiadomość do twojego ojca, że jesteś tutaj i nic ci nie grozi. Nakazał, byś wrócił, jak tylko sprawa nieco ucichnie. W tym czasie twój brat będzie rozmawiał z Vittorią i jej ojcem na temat waszej przyszłości. Może jednak zostaniesz, by nabrać sił? - Zaproponowała. - Pod siedzibą znajduje się jaskinia z ciepłym, leczniczym źródłem. Powinieneś się tam udać, od razu poczujesz się lepiej. - Uśmiechnęła się do niego lekko, a w jej głosie słyszał niemal matczyną troskę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Sob 23:51, 04 Cze 2011    Temat postu:

Alejandro

Podszedł do niej, objął mocno i ucałował namiętnie. Mimo iż Rosa miała zapewne dwa razy więcej lat niż on, już dawno zdążył o tym zapomnieć, zwłaszcza, że czas jakby się dla niej zatrzymał. Patrząc na nią wiedział doskonale, iż większość młodych dziewcząt mogło jej zazdrościć urody, figury, a przede wszystkim charakteru. Dla niego nigdy nie była burdel-mamą, jak zwykło się mówić na kobiety prowadzące podobny biznes, a stanowiła przyjaciółkę, która zawsze mogła go poratować w wielu sprawach.
- Dziękuję ci za wszystko, naprawdę – ujął jej dłonie i spojrzał prosto w oczy. – Wiesz, że zawsze jesteś bliska memu sercu, Roso. – Po raz kolejny złożył na jej dłoniach pocałunki. – Z chęcią skorzystam z twojej propozycji… Tylko nie przysyłaj do mnie tej… Mariny… nie chcę się niepotrzebnie denerwować.
- Nie rozumiem, czemu jej obecność cię denerwuje – zaśmiała się pod nosem.
- Po prostu nie chcę mieć w moim otoczeniu kobiety, która uważa się za równą mężczyźnie. Powinnaś to rozumieć.
Rosa roześmiała się.
- A ty w końcu powinieneś zacząć nas doceniać.
- Nigdy nie przestałem. – Spojrzał jej w oczy. – Znamy się od tak dawna, że jesteś dla mnie jak rodzona matka. Jednak ona? I jej ton? Jeśli uważa się za równą mojemu kunsztowi… powinnaś z nią porozmawiać. I od razu uprzedzam, że nie odzywa się we mnie naruszona męska duma za to, że kobieta przyprowadziła mnie do was. Po prostu Marina powinna wiedzieć, gdzie jest jej miejsce – powiedział.
Widział, że kobieta z trudem powstrzymuje śmiech i zajęło jej dłuższą chwilę, nim mogła mu spokojnie odpowiedzieć.
- Powiedz mi, Alejandro… Czy może być dużo gorsza od ciebie, skoro na moją prośbę szkolił ją twój wuj?
Zabójca prychnął.
- To jeszcze powiedz mi, że ty i Luigi mieliście romans, a Marina to wasza córka, to będę w pełni szczęśliwy.
- Owszem, mieliśmy… i nadal mamy romans, ale to nie jest nasza córka. Kocham twojego wuja jak nikogo innego na świecie, a ciebie jak swojego syna. Więc nie dziw się, że chcę zrobić wszystko, byś był bezpieczny. By nie spotkał ciebie los taki sam, jak Fabio.
- Jestem ci naprawdę wdzięczny za wszystko, co zrobiłaś, Roso. Pewnie jeszcze nie raz zobaczymy się w różnych okolicznościach, ale teraz muszę wrócić do siebie. Skorzystam z twoich „ciepłych źródeł”, ale gdy tylko poczuję się lepiej, pojadę do domu.

* * *

Zjadł lekki posiłek i kilka minut później w jego komnacie pojawiła się Marina. Jej twarz nie zdradzała żadnych emocji. Skinęła na niego dłonią, a następnie wyprowadziła na korytarz i dalej – z budynku. Alejandro nieco się zdziwił, gdy zobaczył walący się budynek, a obok niego ruiny. Zaraz też zrozumiał, iż znajduje się niedaleko swej posiadłości, a owe miejsce mijał setki razy, nawet się nie domyślając, iż może tam być ukryta jakaś siedziba. Weszli między ruiny, kobieta z trudem odsunęła jakiś głaz i wskazała na schody prowadzące pod ziemię. Zakręcały i niknęły w mroku.
- Mam nadzieję, że się nie boisz ciemności? – Marina uśmiechnęła się lekko i postąpiła kilka kroków do przodu. Nie miała przy sobie pochodni ani innego źródła światła.
- Sprawdź mnie – odparł zawadiacko i podążył za nią.

Schodzili naprawdę nisko i Alejandro miał wrażenie, jakby dotarli aż do poziomu morza. Zza ściany słyszał roztrzaskujące się fale, jednak nie było tutaj chłodno. Właściwie im niżej schodzili, tym cieplej się robiło. Wkrótce też zauważył lekką, zielonkawą poświatę i gdy znów wykręcili, jego oczom ukazała się najbardziej niezwykła i osobliwa jaskinia, jaką w życiu widział. Stalaktyty i stalagmity pokrywały małe, świecące zielenią kryształki, a woda odbijała ich blask. Zauważył kilka leżących kolumn, które pokryte były jakimiś symbolami i zdobieniami.
- Ponoć pod Luccini znajdowało się kiedyś jakieś elfickie miasto. Mam wrażenie, iż to jest jego część. Jak pójdziemy kawałek dalej, zobaczysz zbiornik wodny, do którego prowadzą niewielkie schodki. Zupełnie jakby tu kiedyś była jakaś łaźnia – powiedziała młoda kobieta, rozglądając się na boki. Odetchnęła głęboko i zabójca zrobił to samo, wdychając dziwne powietrze do płuc. -
- Czy mój ojciec wie o tych tunelach? – zapytał rozglądając się na boki i ciesząc swe oczy tak niezwykłymi widokami. Pierwszy raz widział coś takiego.
- Wątpię, ale musiałbyś się o to pytać Mamy Rosy. – Wzruszyła ramionami.
- Może kiedyś się spytam. Po prostu mnie stąd wyprowadź.
- Nie będziesz się kąpał? – zapytała zdziwiona.
- A co? Chcesz mi potowarzyszyć?
Podrapała się po nosie, po czym pokręciła przecząco głową.
- Chyba nie. Mogę poczekać na schodach.
- Mówiąc w ten sposób, dajesz mi możliwość wyboru. – Uśmiechnął się szeroko, zrzucając kaptur na barki.
- A to coś złego? – Przekrzywiła lekko głowę.
- Patrząc po tym, jak się zachowywałaś u Madame Rosy, to chyba pozujesz na wyzwoloną kobietę?
- Nie jestem jedną z dziwek. – Sprostowała.
Alejandro rozłożył ręce.
- A czy ja choć cokolwiek o tym wspomniałem?
- Owszem. U Mamy Rosy. I czuję się urażona twą uwagą na temat tego, czym się powinnam zajmować. Dawanie dupy nie należy do moich obowiązków, więc miejmy w tej kwestii jasność – mruknęła.
- Skoro nie jesteś jedną z dziwek, czemu czujesz się urażona? – Zabójca zaśmiał się, a jego głos odbił się echem po jaskini.
- Właśnie dlatego. – Pokręciła głową.
- Dziwne rozumowanie, skoro nawet cię nie dotknąłem. I słownie, i fizycznie.
- Ty tak twierdzisz. Teraz jednak znowu wracamy do tego pozowania na wyzwoloną kobietę. Jestem wolna i mogę robić to, co zechcę. A ty powinieneś się wykąpać. To chyba jakieś magiczne jeziorko, ledwo wejdziesz do wody, a poczujesz się lepiej. Gwarantuję, że nawet twoje rany się zagoją.
Widać było, że cała rozmowa i jego obecność nieco ją krępują. Wolała zmienić temat, pozbyć się go i wrócić na schody.
- Skoro gwarantujesz, to skorzystam. – Zaczął się rozdziewać w jej towarzystwie, bo w końcu nie miał się czego wstydzić. Z trudem stłumił śmiech, gdy Marina odwróciła się i skierowała w stronę schodów.
- Poczekam tam na ciebie. Nie musisz się spieszyć… - rzuciła na odchodnym.
- Nie będę. – Zapewnił ją.

Czarnowłosa zniknęła, a Alejandro przez chwilę odprowadzał ją wzrokiem. Zastanawiał się, ile może mieć lat i stawiał, że coś koło dwudziestu, choć starała się odgrywać starszą. Zrzucił z siebie ubranie, po czym włożył dłoń do wody. Poczuł przyjemne mrowienie i ciepło rozchodzące się po całej dłoni, więc nie zastanawiając się już dłużej, cały wszedł do zbiornika. Marina miała rację, były tam jakieś schodki i coś, co wyglądało jak podwodne siedziska. Usiadł na jednym z nich, opierając się wygodnie i odetchnął. Z każdą minutą czuł się coraz lepiej, a jego ciało zaczynała wypełniać energia oraz chęć działania. Nerwy się uspokoiły, umysł stał się jaśniejszy, zmysły wyostrzyły. Zanurzył ranne przedramię i zobaczył, jak niewielkie cięcie zaczyna się powoli zasklepiać. Jeśli Rosa się tu kąpała z wujkiem, już się nie dziwił, czemu oboje byli w takiej świetnej formie i wyglądali tak młodo. Poczuł również coś innego. Im dłużej tutaj przebywał, tym trudniej było mu się stąd wyrwać. Co prawda strumyki działały jak naprawdę gorąca kąpiel, która potrafiła odprężyć i zrelaksować, jednak Alejandro musiał włożyć wiele siły woli w to, by wydostać się na brzeg.

Przez dłuższy moment przeklinał, że nie zabrał ze sobą ręcznika i musiał wysuszyć się pośród gołych ścian jaskini. Po dłuższej chwili, założywszy na siebie cały strój dołączył do Mariny. Położył jej rękę na ramieniu, a ta wzdrygnęła się, jakby go nie usłyszała, choć wcale nie starał się podejść ją po cichu.
- Prowadź, czuję się już dobrze. – powiedział i spytał. – Kąpałaś się kiedyś w tych strumieniach?
- Nie, jeszcze nigdy. Ale słyszałam, że naprawdę potrafią czynić cuda.
- I chyba nie tylko – mruknął, nie zważając, czy go usłyszy.
- To znaczy?
- Było przyjemnie, nie powiem… ale jakaś część mnie podpowiadała mi, że muszę stamtąd wyjść. A im bardziej starałem się wyjść, tym bardziej te wody mnie zachęcały, bym został. Myślę, że są magiczne. – rzucił. – I chyba wiem, dlaczego Rosa wciąż zachowuje seksowny wygląd mimo swoich niemal sześćdziesięciu lat.
- Niemal ilu lat? – Dziewczyna wypaliła. – Myślałam, że ma więcej niż czterdzieści.
- Poznałem Rosę, gdy miałem osiem lat. Wtedy ojciec przedstawił mi ją jako dobrą ciocię. Dobra jest, nie zaprzeczam, ale chyba właśnie poznałem sekret jej nieprzemijającej urody. To dlatego wszyscy mężczyźni, którzy witają do „Róży w Rozkwicie” wybierają Rosę. Bo rzeczywiście wygląda, jakby dopiero rozkwitała. Sam mam do niej słabość, choć mogłaby być moją matką…
Marina pokręciła głową, nie mogąc uwierzyć w to, co mówił.
- Nie ma co spekulować i się nad tym zastanawiać. Powinieneś już chyba wracać do siebie.
Alejandro odczuł wyraźnie, że kobieta próbuje go zbyć. Nie zamierzał w tej chwili drążyć tematu, wiedział bowiem, że wszystko i tak rozejdzie się w czasie i w końcu wyjdzie na wierzch. Nawet jeśli Rosa i jej dziewczyny znalazły sposób, by oszukać czas.
- Tak zróbmy, pokaż mi drogę do posiadłości.
Skinęła mu głową, po czym złapała za rękę i zaczęła prowadzić na górę. Gdy tylko wyszli na dziedziniec otoczony ruinami, Marina zatrzymała się na chwilę, szukając czegoś wzrokiem. W końcu wskazała na jakąś dziurę w ścianie i tam zaciągnęła zdezorientowanego mężczyznę. Wyrwa w murze okazała się być wejściem do podziemnego tunelu. Dziewczyna ujęła dłoń zabójcy i położyła ją na ścianie, nakierowując jego palce na delikatne żłobienie.
- Czujesz to? – zapytała.
- Nie powinnaś pytać profesjonalisty.
Prychnęła coś pod nosem i przesunęła jego dłoń, by mu pokazać, że linia się ciągnie wzdłuż ściany.
- Pod ruinami znajduje się kompleks tuneli. Większość z nich to zawalone ślepe uliczki, jednak część z nich prowadzi w różne ciekawe miejsca. Do stolicy, do waszej posiadłości, do bezpiecznego wyjścia lub źródełka. Wystarczy znaleźć odpowiednie wejście i wybadać trasę. Zaraz zrobi się tak ciemno, że nie będziesz w stanie zauważyć tej linii, dlatego będziesz musiał się poruszać po omacku. – Wyjaśniła dość niechętnie. – Natrafisz na kilka rozgałęzień, ale tylko jedna droga będzie oznakowana. Gotowy?
- Prowadź. Matka zawsze mówiła, że się szybko uczę. – Posłał mnie rozbrajający uśmiech.
- Zabawne, Luigi twierdzi, że człowiek najszybciej się uczy, gdy się go rzuci na głęboką wodę. Jak wypłynie, to znak, że jest wart dalszych nauk. Zatem ty prowadź. – Wyszczerzyła się w radosnym uśmiechu.
- Akurat daleko nam do Morza Tileańskiego, no chyba, że te tunele prowadzą też „na głęboką wodę”. – Humor zdecydowanie mu wrócił. – No ale skoro chcesz, żebym prowadził i nas zgubił w tych tunelach, to śmiało, za mną…

Ruszyli i po kilku metrach Alejandro przekonał się, że nie było to aż takie trudne. Jego dłoń sama odnajdywała prawidłową drogę i jedynie na rozgałęzieniach zatrzymywał się na chwilę, by wybadać korytarze, jednak zaraz wracał na trasę. Cieszył się, że siedziba kurtyzan jest tak blisko jego posiadłości, gdyż takie chodzenie w całkowitych ciemnościach nie należało do przyjemnych rzeczy. I ani on, ani jego towarzyszka nie uchronili się przed potykaniem się.
Wreszcie poczuł na twarzy delikatny powiew świeżego powietrza i po paru metrach natrafił na zasłonę z bluszczu. Odgarnął dłonią porośnięte liśćmi gałęzie i wyszedł we własnym ogrodzie. Spojrzał za siebie i nigdy w życiu nie wpadłby na to, że za porastającym ścianę bluszczem może kryć się ukryte przejście.
- Uff. – Usłyszał za sobą, kiedy Marina dotarła do wyjścia. – Jak ja nie lubię tych tuneli. A ty co? Minę masz, jakbyś ducha zobaczył. Co, nie wierzyłeś mi? – zapytała z przekąsem.
- Nigdy nie zwątpiłem. Po prostu cieszę się, że jestem w domu. Może chcesz poznać moich rodziców? O ile jeszcze ich nie znasz.
- Nie znam i dziękuję. Nie widzę większego sensu, ani nie czuję takiej potrzeby. – Rozejrzała się na boki.
- Czy moi bracia wiedzieli o tym sekretnym przejściu?
- Wydaje mi się, iż jedynie Fabio. W końcu miał być Mistrzem.
- To teraz będziecie mieć nowego Mistrza – rzucił chłodno i nie mógł nie zauważyć, jak spogląda na niego z lekkim wahaniem oraz zwątpieniem. – Wiem, że Fabio był lepszy ode mnie i nie staram się temu zaprzeczyć. Jednak on nie żyje, a historia toczy się dalej. Więc, czy wam to pasuje czy nie, ja zająłem jego miejsce. Wraz ze wszelkimi tego konsekwencjami.
- Nie mnie oceniać. – Wzruszyła ramionami. – Choć rody uważają, iż jesteś największą porażką swego ojca w historii całego rodu. Myślę, iż będzie ci bardzo ciężko zmienić ich nastawienie i przekonać, że jest inaczej. No ale skoro jesteś taki wspaniały, jak uważasz, dasz radę. – Klepnęła go w ramię.
- Nie interesuje mnie, co myślą inni. Jestem dziwkarzem, zawadiaką i nierobem. Więc tym bardziej nie powinni mieć wątpliwości.
- Czyli nasz los jest już przesądzony. – Westchnęła ciężko. Gildia Zabójców opiekowała się kurtyzanami i je ochraniała, a z takim przywódcą równie dobrze mogła się iść powiesić.
- Wciąż macie swoje strumyki nieśmiertelności.
- Czy ja ci wyglądam na rybę? Albo na nietoperza? Nie lubię jaskiń. – Prychnęła, krzyżując przedramiona pod piersiami i wydymając nieznacznie usta.
- Ale myślę, że ta buźka mogłaby pozostać niezmieniona przez kolejne czterdzieści lat.
- Nie interesuje mnie to, tak samo jak mój wygląd.
- Mimo wszystko chyba powinno, bo masz urodę typową dla szlachcianek. Może jesteś jedną z nich?
- Czyli uważasz, że zwykła dziewczyna nie może być ładna? Że trzeba się urodzić w wielkim domu, jak ty, spać w atłasowej pościeli i jeść wyszukane potrawy, by móc się pochwalić urodą? – Uniosła prawą brew, a w jej głos wkradła się nutka irytacji.
Alejandro zachichotał i przejechał dłonią po podbródku.
- Nieważne, myśl co chcesz. Na dzisiaj mam dosyć.
- Mnie czy myślenia? – Nie mogła się powstrzymać przed kolejną kąśliwą uwagą.
- Jeśli śledziłaś to, co o mnie mówili, bądź mówią w Luccini, to wiesz, że nie myślę. Więc chyba to pierwsze. – Puścił jej oczko.
Pokiwała jedynie głową, po czym odwróciła się i zniknęła za zasłoną z bluszczu. Chyba właśnie udało mu się od niej uwolnić.

Alejandro westchnął ciężko i spojrzał w niebo.
- Bogowie, dziękuję wam za święty spokój! – rzucił, po czym skierował się do wyjścia z ogrodu. Zaraz za bramą znajdował się sporej wielkości dziedziniec zakończony schodami, które prowadziły do posiadłości. Czekało go jeszcze spotkanie z ojcem, którego nie mógł odłożyć na później.
Wszedł przez bramkę, minął dwóch strażników, po czym znów schodami skierował się na górę, do pokoju, gdzie ojciec przyjmował zwykle interesantów. Alejandro wiedział, że go tam zastanie, gdyż Francesco zwykł pracować do późna w nocy. Od czasu do czasu, gdy mijał kolejne korytarze, odnosił wrażenie, że ktoś ma go na oku.
W końcu doszedł do drzwi prowadzących do gabinetu ojca. Zapukał cicho i tak jak się spodziewał, usłyszał zaproszenie do środka. Nacisnął na klamkę, wszedł i ukłonił się lekko, wyciągając z wewnętrznej kieszeni bordową chusteczkę.
- Przeprosiłem panienkę Vittorię, a ona mi wybaczyła. Ta chusteczka to znak, że wszystko jest między nami w porządku.
- Wiem, że ją przeprosiłeś, i że przyjęła przeprosiny – powiedział ojciec. – Ale dziękuję ci za dowód, mój synu. Widzę, że wreszcie zacząłeś traktować siebie, własne życie, a przede wszystkim ojca poważnie. Jednak to nie koniec twojej drogi, jeśli chodzi o Vittorię Salveggiii. Musisz sprawić, by stanęła za tobą, jak za mężem. Byście mogli zbudować trwałą więź, i by nasze rody zjednoczyły się.
- A czy nie wystarczy, że się z nią ożenię? – zapytał Alejandro. Rozprawa ojca nie napawała go optymizmem.
- Tego nie wiemy. Pamiętaj, że to zawsze będzie córka swego ojca. Może działać w porozumieniu z tobą, albo z nim. Wiem, że stary Salvatore doskonale zdaje sobie z tego sprawę i ustawił córkę odpowiednio, jednak to TY musisz ją przekonać, żeby ci zaufała, a w szczególności pokochała. Kochająca osoba jest w stanie zrobić wiele, a czasem wszystko dla ukochanego. Dlatego musisz się postarać. To dlatego byłem dla ciebie tak krytyczny kilka godzin temu. Nie możemy zaprzepaścić tej szansy. Dlatego też ciebie wybrałem na kolejnego przywódcę. Giacomo, świeć mi Morrze, jest świetnym, światłym synem. Ale nie ma w sobie tej iskry, którą nasz bóg obdarzył ciebie i Fabio. Twój starszy brat teraz nie może czynić swoich powinności, ale wciąż uważam, że jesteś jego dobrym następcą. Dlatego nie pohańb rodu, Alejandro.

Mężczyzna odetchnął z ulgą. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek ojciec tak go pochwalił, i że mógł mieć takie zdanie na jego temat. Ukłonił się nisko.
- Dam z siebie wszystko, ojcze i postaram się sprawić, by Vittoria mnie pokochała.
Nie zamierzał mu mówić o tym, że przyszedł tutaj jakimiś starymi tunelami, choć pewnie Francesco i tak o tym wiedział. – Przepraszam cię jeszcze raz za to, że zawiodłem. Nie zamierzam się już spotykać tutaj z tobą w takich sprawach.
- Czas pokaże – odparł Francesco. – Idź odpocząć,. Alesso, przyda ci się, zwłaszcza, że dobrze się dzisiaj spisałeś. Mimo wszystko.
Zabójca uśmiechnął się pod nosem. Ostatnim razem tak zdrobniale ojciec nazywał go w młodości, gdy udało mu się wykonać jakąś porządną paradę rapierem na drewnianej kukle w sali ćwiczeń, więc musiał być rzeczywiście zadowolony.
W sumie Alejandro nie miał siły o tym myśleć, gdyż był całkiem zmęczony dzisiejszym dniem. Skinął ojcu głową, po czym natychmiast udał się do swego pokoju.
Zrzucił z siebie ubranie i rzucił się na łóżko, niemal natychmiast zasypiając.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 0:44, 05 Cze 2011    Temat postu:

Noc minęła mu spokojnie, a śniła mu się jaskinia i jej magiczne źródełko. Co jakiś czas też widział Vittorię i Marinę, jak się do niego uśmiechały, wyciągając dłonie i zachęcając, by raz jeszcze się wykąpał. Jednak ilekroć do nich podchodził, zaczynały chichotać i uciekać przed nim, ochlapując go wodą. Sen był przyjemny i gdy mężczyzna się obudził, był w dobrym, nieco rozbawionym nastroju, wciąż słysząc perlisty śmiech w swej głowie.

19 Giugno, Luccini, Tilea

O dziwo obudził się z samego rana, choć niezwykle rzadko mu się to zdarzało. Czuł się znakomicie, nic go nie bolało i był w świetnej formie. Przeciągnął się w łóżku, wyskoczył z pościeli, po czym zaczął szybko narzucać na siebie ubranie. Znów miał wrażenie, jakby mu coś mignęło za oknem, jednak gdy spojrzał w tamtą stronę, niczego ani nikogo nie zobaczył. Podszedł do parapetu, wyjrzał i rozejrzał się na boki. Na podwórzu krzątała się służba, nosząc wodę ze studni i drewno na opał. Zapewne szykowali się, by niebawem podać śniadanie, które zwykle przesypiał. Wyglądało na to, że choć dziś uda mu się zjeść pierwszy posiłek przed południem. Pokrzepiony tą myślą, umył się i zszedł na dół, wzbudzając powszechne zainteresowanie wśród służby. Zupełnie się temu nie dziwił, wszak nie zwykł budzić się wcześniej jak po obiedzie, a już tym bardziej nie zwykł wracać do domu po nim. To mogło być zaskakujące. Zwłaszcza że bynajmniej się nie krzywił na widok słońca - coś nowego w jego zachowaniu.

Przy stole zastał całą rodzinę, oczywiście poza Fabio, który przecież dla wszystkich miał pozostać martwym. Jego "siostra" nawet nie raczyła spojrzeć na Alejandro, wciąż obrażona na niego po tym, jak potraktował jej niedoszłego narzeczonego. Jednak wszyscy byli mile zaskoczeni jego pojawieniem się.
- Synu, czy dobrze się czujesz? - zapytała matka z nutką troski w głosie.
- Wygląda lepiej niż kiedykolwiek, więc na pewno nic mu nie jest. - Wtrącił Giacomo z przekąsem. - A to się świetnie składa, gdyż jest dziś dużo rzeczy do załatwienia. Castinaa Orlandonii pragnie z tobą pomówić na temat dalszych stosunków między rodami i zaprasza cię do siebie na obiad.
- Oczywiście, chętnie się spotkam z państwem Orlandonii - odpowiedział Alejandro, co jeszcze bardziej zaskoczyło rodzinę. Giacomo odchrząknął, notując coś.
- Musisz wiedzieć, że pani Castinaa jest bardzo dobrą zabójczynią, a jej mąż, Luca, jednym z najlepszych handlarzy i paserów, jakich spłodziło Luccini. Mają swe winnice pod miastem, które nasza rodzina finansuje. Bardzo często, wraz z transportem wina, Luca przewozi również dla nas informacje i nielegalne towary.
Alejandro kojarzył nazwisko z winem, którym zwykł się upijać i doszedł do wniosku, że chociaż raz mu coś dobrze zadzwoniło.
- Spokojnie, dam sobie radę. Nic nie może być bardziej przerażające od Vittorii Salveggio - rzucił wesoło, a ktoś przy stole upuścił widelec, słysząc tę uwagę. Chyba lekki żart mu się nie udał.

Zjadł śniadanie, wypytując Giacomo o różne aspekty relacji między rodami i samą rodzinę Orlandonii, po czym wziął mapę i udał się do ich posiadłości. Pech chciał, że była pod miastem, ale z drugiej strony stolicy i Alejandro miał spory kawałek do przebycia. Stojąc na niewielkim wzgórzu mógł zobaczyć wielkie pola winorośli, które odznaczały się piękną zielenią pod błękitnym niebem. Zjechał na dół, poganiając konia i podjechał pod bramę posiadłości. Zaraz ktoś ją otworzył i odebrał od zabójcy wierzchowca, w końcu był oczekiwany. Sługa poprowadził mężczyznę do wejścia, otworzył przed nim drzwi i powiódł do jadalni. Chwilę później pojawiła się piękna, czarnowłosa kobieta, która jeszcze na ostatnią chwilę poprawiała fryzurę.



Przez moment przygladła się Alejandro, jakby oceniając go i zastanawiając się nad czymś. W końcu skinęła głową.
- Witaj, Mistrzu. Wybacz, że zaprosiłam cię tak niespodziewanie, jednak wiadomość o śmierci twego brata była dla mnie wielkim zaskoczeniem. Proszę, przyjmij me najszczersze kondolencje. - Skłoniła się lekko. - Zapraszam. - Wskazała na stół, na którym były dwie zastawy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Nie 21:11, 05 Cze 2011    Temat postu:

Ostrze

Czarnowłosa kobieta zrobiła na Alejandro niesamowite wrażenie. Nie dość, że była zjawiskowo piękna i mężczyzna z trudem powstrzymywał się, by nie zaglądać jej w dekolt (co i tak czynił po kryjomu, gdy tylko odwróciła wzrok), to jeszcze zachowywała się wobec niego w porządku i nie traktowała z góry, jak chociażby „panienka Vittoria”. Och, gdyby nie była mężatką… Ostrze wyobrażał sobie, co mógłby z nią zrobić.
- Dziękuję za kondolencje – wydusił z siebie w końcu, gdy wrócił do rzeczywistości. – Dla mnie to również jest bardzo przykra sytuacja, z Fabio byliśmy najlepszymi przyjaciółmi.
Zasiadł przy stole i spojrzał w jej piękne oczy.
- Rozumiem jednak, że to nie śmierć mego brata jest powodem tego zaproszenia. Czy coś się stało, Madonna?
- Stało? Bynajmniej. – Uśmiechnęła się ciepło. – Chciałam osobiście poznać nowego Mistrza, o którym się teraz tyle mówi.
- Myślę, że mówiono o mnie już wcześniej i to niezbyt przychylnie. – Uśmiechnął się. – Właściwie… cały czas mówią. – Wzruszył ramionami.
- Owszem, jednak mam swój własny rozum i lubię mieć swoją opinię na dany temat. I mało mnie obchodzi, co mówią inni. Nie dam sobie siłą narzucić zdania przez kogoś, komu się wydaje, że jest idealny i bez skazy. A tacy są w większości szlachcice i szlachcianki. Swych wad nie widzą, innym z przyjemnością wytykają najdrobniejsze potknięcie.
Splotła dłonie razem, oparła na nich podbródek i pochyliła się nieznacznie w stronę
Alejandro, by spojrzeć mu w oczy. Z jej spojrzenia wyczytał sympatię.

Nie chciał tego przyznawać przed sobą, ale był nią całkiem oszołomiony. Zwykle pewny siebie, zdecydowany Alejandro nagle oddał pole młodemu fircykowi, który pierwszy raz w życiu został z tak wspaniałą kobietą sam na sam. Jak bardzo chciał ją wziąć tu i teraz, wiedział tylko on. Miał nadzieję, że jego spojrzenie nie zdradzało tych pomysłów.
- Nie będę zaprzeczał, że różne rzeczy o mnie mówią i sam jestem w większej części ich sprawcą, jednak teraz, po śmierci Fabio, wszystko uległo zmianie. Zmianie, którą mam nadzieję będzie można obserwować już niedługo. Zamierzam zjednoczyć złodziei i zabójców – powiedział to bardzo pewnym głosem, choć osobiście nie był już tak pewny siebie. Najważniejsze jednak, by stwarzać odpowiednią atmosferę. Przynajmniej na razie. – A gdzie twój mąż, Madonna? Myślałem, że do nas dołączy przy obiedzie. Massero Luca to ważna osobowość Luccini, chciałbym z nim zamienić kilka słów. Oczywiście, bez urazy dla ciebie, pani. – Ucałował jej dłoń. Nawet nie musiał udawać, po prostu sprawiało mu to przyjemność.
Zaśmiała się wesoło na jego ostatnią uwagę.
- Naprawdę, nie musisz być aż tak poprawny politycznie. – Puściła mu oczko.
- Nie zamierzam, w końcu chyba słyszałaś o mnie wieści, Madonna. Jednakże jesteś piękną, wspaniałą kobietą, która przyjęła mnie w swoje progi jak wieloletniego przyjaciela. Dlatego też chciałbym, byś traktowała mnie właśnie tak, a nie jak polityka, który przyszedł zaskarbić twoje względy. – Sam się dziwił, że to powiedział, ale w sumie mu się podobało. I co najdziwniejsze, mówił to szczerze.
- Zapewniam cię, iż nie musiałbyś zabiegać o coś, co już masz. Rodzina Orlandoni z przyjemnością będzie ci służyć. – Skinęła mu głową, po czym położyła dłoń na jego policzku. – Alejandro, mój mąż był kiedyś taki sam jak ty. Hulaka, kobieciarz i lekkoduch. Swego czasu był zaręczony z trzema kobietami jednocześnie, z czego żadna nie wiedziała o pozostałych. – Castinaa nawet nie kryła rozbawienia. – Jednak w odpowiedniej chwili i przy sprzyjających warunkach stał się prawdziwym, odpowiedzialnym mężczyzną, kochającym mężem i troskliwym ojcem. Na każdego przychodzi taki moment i jestem pewna, iż twój czas również niebawem nadejdzie. Więc ocenianie mężczyzny po jego młodych latach jest moim zdaniem nie na miejscu. Prawda?
- Gdyby wszyscy uważali tak jak ty, pani, zapewne nie musiałbym teraz nikogo do siebie przekonywać – powiedział Alejandro i uśmiechnął się lekko. Chwycił jej dłoń, ucałował po raz kolejny i puścił, by nie stwarzać niepotrzebnych pozorów. – A co do służby… Nie chcę, by tak to wyglądało. Może mój ojciec ustanawiał pewne reguły odnośnie tego, jak to wygląda, ale ja sam chcę, by nasze relacje opierały się na przyjaźni i zaufaniu. Inaczej niczego trwałego się nie zbuduje. Strach i ślepa lojalność nie sprzyjają w naszych zawodach… - Alejandro zdziwił się jeszcze bardziej na swe słowa. Zupełnie, jakby przy tej kobiecie rozwijał skrzydła. – Nie sądzisz, pani?
- A czy naprawdę myślisz, że się ciebie boję? – Niemal zamruczała. Już miała coś dodać, gdy z pokoju obok doszły ich krzyki.
- Zaraz ci wypruję flaki, ty plugawy pomiocie Chaosu! – zawołała jakaś dziewczynka.
- Ała!
Castinaa pokręcił głową, po czym wstała i skinęła na Alejandro, by za nią szedł. Wyszli z jadalni i przeszli przez wielkie, oszklone drzwi, które oddzielały jedno pomieszczenie od drugiego. W salonie, na środku podłogi, siedziała dwójka dzieci. Chłopiec i dziewczynka. Ta druga okładała swego towarzysza drewnianym mieczykiem po głowie, a dwie służki bezskutecznie próbowały ją odciągnąć.
- Charakter to ma po matce! – powiedziała jedna do drugiej, próbując wyrwać dziecku zabawkę.
- Tylko czekać, jak zamieni zabawki na noże – mruknęła ta druga.
Pani Orlandoni wskazała dłonią na dzieci, które wyglądały na jakieś sześć lat.
- Vestel i Vestella, moje pociechy – powiedziała cicho, po czym klasnęła w dłonie i krzyknęła. – HEJ!
Widząc i słysząc swoją matkę, Vestella od razu upuściła zabawkę i usiadła tak, jak stała. Po chwili uśmiechnęła się rozbrajająco, a łobuzerski blask nie znikał z jej oczu.
- Zachowujcie się, mamy gościa. Żadnych krzyków, pomiotów Chaosu i innych takich, bo powiem ojcu. – Pogroziła im palcem.
Maluchy nieco posmutniały, jednak po chwili skinęły głową. Vestella podeszła do Alejandro, zadarła głowę do góry i przyglądała mu się przez dłuższą chwilę z wyraźnym zacięciem na twarzy.
- Zabiłeś jakiś pomiot Chaosu? Mój tata cały czas z nimi walczy, jest wieeelkim i dzieeelnym wojownikiem – stwierdziła śmiertelnie poważnym głosem.
Ostrze pogłaskał dziewczynkę po głowie i uśmiechnął się lekko.
- Niestety, nie miałem okazji, gdyż twój tata broni nas przed wszystkimi, które próbują się wedrzeć do miasta. Ja jestem jedynie prostym człowiekiem, który potrzebuje pomocy twego taty.
- Aaaaaaaaaaa… - Dziewczynka pokiwała głową, a jej twarz zdradzała radość. – Ale taty teraz nie ma.
De Silvestri uklęknął i położył dłonie na jej małych ramionkach.
- Ale wróci i znowu będzie mógł nas bronić przed Chaosem.
- Czy pan jest… nieodważny? – wtrącił się chłopak.
- Staram się być odważny, ale nie zawsze mi wychodzi – odparł Alejandro. - Możliwe, że wasz tata będzie musiał mnie bronić. Pamiętajcie, by szanować rodziców, bo oni są najważniejsi.
Czuł się jak w przedszkolu, jednak – o dziwo – sprawiało mu to radość. Zwłaszcza widok dziewczynki okładającej chłopaczka.
- No dobra, starczy tego dobrego. - Castinaa wtrąciła się. – Idźcie się bawić na górę i nie zawracajcie głowy naszemu gościowi. Panie Alejandro, czy życzy pan sobie zobaczyć plantację winorośli, którą tak hojnie finansuje pańska rodzina? – zapytała.
- A czy naprawdę musimy? – odpowiedział pytaniem na pytanie i uśmiechnął się rozbrajająco. – Nie znam się na krzaczkach.
Chyba się nie spodziewała takiej odpowiedzi, gdyż roześmiała się radośnie, dłonią zasłaniając usta.
- Nie, nie musimy. – Uśmiechnęła się ciepło i wzrokiem odprowadziła dzieci w stronę schodów. – W takim razie, czekając na kolację, opowiem, co się ostatnio niepokojącego dzieje w mieście. – Spoważniała nieco i zmarszczyła brwi. Gestem zaprosiła do jadalni.

- Zamieniam się w słuch. – Usiadł i splótł dłonie.
- Mój mąż, Luca, swego czasu był złodziejem i paserem. Właściwie nadal jest, choć częściej określa się mianem kupca. – Uśmiechnęła się nieznacznie. – W Luccini wciąż ma wiele swoich kontaktów, z którymi się spotykam, gdy on jest w trasie. Staram się, by nasza rodzina była na bieżąco ze wszystkim, co się dzieje w stolicy. – Wyjaśniła. – Ostatnio jeden z jego przyjaciół, przemytników i paserów, wpadł na pomysł, by zbadać stare tunele pod miastem. Chciał zrobić mapę, by móc się lepiej poruszać z nielegalnymi towarami i skuteczniej omijać patrole straży. Jednak od kilku dni nie miałam żadnych wieści ani od niego, ani od ludzi, którzy mu towarzyszyli. Jak sam się pewnie domyślasz, nie mogę od tak sobie opuścić domu i zostawić dzieci samych pod nieobecność Luci, a nie wiem, kiedy wróci. Gdybyś zechciał się tym nieco zainteresować… Firgo, ten paser, ma brata bliźniaka. Obaj mają czerwone znamię pod lewym okiem i zawsze jeden wie, gdzie ten drugi aktualnie przebywa. Ostatnio wysłałam list, jednak jeszcze nie dostałam odpowiedzi. – Skrzywiła się nieznacznie.
- Gdzie mogę znaleźć jego bliźniaka?
- Zaraz dam ci adres.
Wstała od stołu, wyjęła pergamin z szuflady i na szybko napisała wszelkie wskazówki, jak odnaleźć dany dom. Wystarczył jeden rzut oka na adres, by Ostrze wiedział, gdzie to jest. Dzielnica nie należała ani do przyjemnych, ani do bezpiecznych, ale miała świetne knajpy i wiele chętnych… no nieważne.
Cas utkwiła dziwne spojrzenie w mężczyźnie, jakby wyczekujące i pełne nadziei.
- Znajdę go. – Zapewnił ją.
- Dziękuję, kamień spadł mi z serca. Nawet nie wiesz, jakie to… krępujące, gdy jest się uziemionym we własnym domu i to jeszcze z własnego wyboru. – Uśmiechnęła się lekko i skinęła mu głową. Po chwili zajęła swoje miejsce przy stole i dosłownie w tym samym monecie przyszła służka z tacą wypełnioną małymi półmiskami z jedzeniem. – W takim razie smacznego.
- Daj spokój, pani. masz wspaniałe dzieci i trzeba się z tego cieszyć – powiedział. – Choć mam nadzieję, że chłopak nie będzie dawał się bić siostrze. Młoda ma temperament.
- Zupełnie nie wiem, skąd jej się to wzięło. – Castinaa odchrząknęła, udając lekkie zmieszanie.
- W końcu wszyscy jesteśmy Tileańczykami. Mamy to we krwi. – Mężczyzna roześmiał się i spróbował posiłek. – Wspaniały obiad, Madonna.
- Wierz mi, nie powiedziałbyś tak, gdybym to ja gotowała. – Uśmiechnęła się szeroko.
- Oj, powiedziałbym – stwierdził poważnie i pokiwał głową. – Ale to wyłącznie z czystej grzeczności.
Po chwili oboje wybuchnęli śmiechem. Reszta obiadu minęła w miłej i spokojnej atmosferze przy wspaniałych potrawach, karafce wina i rozmowie na różne tematy. Castinaa nieco opowiadała o Imperium i swych kontaktach z tamtejszą Gildią Zabójców, do której nadal należy.
Po obiedzie Alejandro po raz kolejny ucałował jej dłonie i podziękował za miłą gościnę. Miło się poczuł, gdy odprowadziła go do drzwi.
- Pamiętaj, że zawsze jesteś mile widziany w progach naszej posiadłości, Alejandro. – Uśmiechnęła się ciepło.
- Dziękuję, Madonna. Postaram się jak najszybciej odnaleźć twego człowieka. Zacznę jeszcze dzisiaj.
Ukłonił się głęboko, po czym dosiadł przyprowadzonego przez stajennego konia. Miał wrażenie, jakby właśnie wyjeżdżał od rodziny. Nigdy wcześniej nie czuł się aż tak dobrze.
Klepnął boki „Pioruna” i wyjechał przez bramę, poganiając konia w kierunku domu pasera.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.ouzaru.fora.pl Strona Główna -> Sesje RPG Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
Strona 1 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gRed v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin