Forum www.ouzaru.fora.pl Strona Główna

 [Warhammer] Kroniki Ralpha von Dracha

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Nie 12:12, 20 Lis 2011    Temat postu: [Warhammer] Kroniki Ralpha von Dracha



Wczesny wieczór, 33 dzień Brauzeit (październik), 2525 Anno Sigmari

Musiałeś przyznać, że dzisiejszego wieczoru nie byłeś w najlepszym nastroju, a wyśmienite wino, które popijałeś z wolna nie smakowało jak ostatnio. W jednej chwili powróciły wspomnienia tego, co wydarzyło się ponad rok temu, a to spotęgowało jedynie złe samopoczucie. Rany na sercu i duszy wciąż się jątrzyły, a teraz nadszedł wreszcie czas, by odnaleźć pozostałą część rodziny i spróbować choćby wyjaśnić, dlaczego twoi najbliżsi zostali wyrżnięci w pień, a dworek w którym się wychowałeś spalony do gołej ziemi.

Zerknąłeś spokojnie w kierunku stolika nieopodal, gdzie jeden z gości "Odpoczynku Grafa" podniósł głos, wykłócając się o coś z kelnerką. Musiałeś być ostrożny, gdyż tak naprawdę z każdej strony mógł nadejść atak, a ty nie mogłeś się czuć bezpieczny, nawet pomimo tego, iż kamuflaż zwykłego skryby sprawował się póki co wyśmienicie. Lubiłeś odwiedzać to miejsce. Bar połączony z hotelem w ustronnej części dzielnicy Nordgarten, w której pracowałeś dla Klausa Schimmela był tym, czego potrzebowałeś. Przybytek był mniej popularny wśród tutejszych mieszczan i szlachciców wyruszających na nocne łowy, a standardem bardzo ci pasował. Podawali tu dobre wino i przepyszne posiłki za niewygórowaną cenę, no i przede wszystkim panowała przyjemna atmosfera. Można było w spokoju pomyśleć.

W ciągu ostatnich kilku miesięcy wydałeś nieco złota, by dowiedzieć się czegoś na temat dalszej rodziny, która nagle zniknęła z Miasta Białego Wilka, a jak się przekonałeś - kilka Karli Franzów szybko rozwiązywało język. Z informacji, które posiadałeś wynikało, że osoby o podanych przez ciebie rysopisach widziano ostatnio w okolicach Grimminhagen, miasta położonego jakieś pięć dni drogi konno od Middenheim, niemal na granicy z Hochlandem. Tak przynajmniej twierdziło kilku kupców, których odnalazł i przepytał wynajęty przez ciebie informator. Oczywiście informacje mogły okazać się nieprawdziwe, jednak siedząc w miejscu na pewno tego nie sprawdzisz. Zdawałeś sobie jednak sprawę, że w dzisiejszych czasach trakty były bardzo niebezpieczne, a przedzieranie się nimi od miasta do miasta w pojedynkę mogło się skończyć tylko w jeden sposób. Nie mówiąc już o tym, że takie wycieczki były objawem nieopisanej głupoty, gdy na każdym kroku słyszało się o zwierzoludziach, mutantach i banitach.

Rozważałeś możliwości, jakie dawały ci uzbierane przez rok pieniądze, gdy przy twoim stoliku pojawiła się Lena, kelnerka, która najwyraźniej bardzo cię lubiła, gdyż przychodziła do ciebie za każdym razem, gdy pojawiałeś się w "Grafie".



Jak zwykle się do ciebie uśmiechała, gdy pod pozorem odebrania zamówienia zagadnęła:
- Czy coś się stało, Reinhardzie? - W swojej sytuacji nie mogłeś podać jej swojego prawdziwego imienia, więc na szybko jakieś wymyśliłeś. - Nie wyglądasz dzisiaj na zbyt wesołego. Wino nie smakuje? A może chciałbyś, żebym cię nieco... rozweseliła, gdy skończę swoją zmianę?

Twój wzrok powędrował nagle do stolika za nią, gdzie trzech dobrze ubranych mężczyzn przed trzydziestką szeptało coś między sobą, zerkając na ciebie co jakiś czas.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Huangdi




Dołączył: 19 Lis 2011
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 15:48, 20 Lis 2011    Temat postu:



Ralph von Drach

Nagle serce podskoczyło mu do gardła i zrobiło się mu gorąco. Nie wiedział tylko do końca czy to z powodu propozycji Leny, na którą bardzo chętnie by przystał, czy też z powodu tych trzech facetów. Ukradkowe spojrzenia, tajemnicza rozmowa... Czyżby go odkryli? Czyżby kamuflaż działający tak dobrze przez ostatni rok, zaczął zawodzić gdy tylko wyściubił nos z ukrycia i zaczął węszyć? Jeśli tak, to pozostawało pytanie „Czy już wiedzą? Czy tylko podejrzewają?” Ukrył nieprzydatną mu obecnie lewą dłoń pod blatem stołu. Starał się wyglądać naturalnie, jakby po prostu oparł się na łokciu pozwalając dłoni opaść z blatu. Przeklął dzień w którym myślał, że jest już wielkim mistrzem szpady i stracił palec. Teraz zbyt łatwo można go było po tym poznać.

Powinien być bardziej ostrożny… póki co nie mógł jednak dać po sobie poznać zdenerwowania. W sumie może tylko mu się wydawało… może to tylko paranoja wywołana długim pozostawaniem w ukryciu. Niech to…
Uspokój się wreszcie – pomyślał do siebie – tyle czasu siedzenia w cieniu nie może od tak pójść na marne. Nie może. Skup się na czymś innym, do cholery.
I wtedy wrócił wzrokiem na Lenę. A właściwie na jej dwa śliczne argumenty mówiące wręcz do niego za zachowaniem spokoju, odsłonięte nieco przez błogosławiony dekolt.
Spojrzał w górę, w jej zadziorne oczy i uśmiechnął się najładniej jak umiał.
- Dobry wieczór. Przepraszam… byłem tylko zamyślony. Chyba zrobiłem dość poważną pomyłkę w rachunkach pana Shimmela. Muszę to jutro naprawić.

Naprawdę zdążył ją polubić. Nie dość, że wyróżniała się w okolicy urodą, a przynajmniej jemu bardzo się podobała, to sprawiała wrażenie kobiety silnej i namiętnej. W dodatku zawsze przyjemnie było zamienić z nią kilka słów. Nie tylko dlatego, że można było na co popatrzeć. Lena na pewno nie była jedną z głupiutkich kelnereczek, piszczących radośnie gdy byle jaki pijak klepnie ją po tyłku. Miała swoje zdanie na wiele tematów i zawsze wiedziała co powiedzieć. Jak na przykład teraz… jej propozycja, tak piękna w swej dwuznaczności, nieco go zaskoczyła, jednak nie zamierzał stracić rezonu.
- …Choć przyznam, że ostatnio jakoś tak markotno w okolicy – dodał - Wyśmienita myśl. Co Ty na to, żebyśmy poszli do mnie i tam rozweselili się jakimś dobrym winem?

Jeszcze raz czy dwa ukradkowo zerknął w stronę tych trzech facetów przy stoliku. Wolał nie dać się im zaskoczyć. W sytuacji zagrożenia nie czuł się zbyt dobrze. Tym bardziej gdy nie miał przy sobie broni, a przecież szpadę zostawił u siebie w domu, ukrytą schowku pod łóżkiem. Co tydzień, potajemnie naoliwiał ją lekko i nawet wykonywał kilka podstawowych ruchów by nie wyjść z wprawy. Nie chciał by czy to broń, czy to jego umiejętności zardzewiały gdy ktoś wpadnie mu do mieszkania. W końcu nie bez powodu od małego ojciec uczył go szermierki.
”Ucz się siodła, szpady, dzbana
A poznają w tobie pana!” – powtarzał często po treningu
Te umiejętności musiały mu się kiedyś przydać.
Tyle, że nie miało to znaczenia jeśli tak czy siak zaskoczą go bez ostrza pod bokiem. Wolał się szybo dostać do domu. Pod jakimkolwiek pretekstem. No… nie mówiąc już o tym, że rzeczywiście spędziłby chętnie trochę czasu z Leną na osobności. Przynajmniej raz zanim wyjedzie z miasta. Oczywiście skojarzył, że mógłby ściągnąć na nią niebezpieczeństwo… ale ta kobieta nie była z pewnością taką, co to cofnie się w kąt i zacznie piszczeć czekając aż ją zgwałcą. O nie… przypomniał sobie jak kiedyś trzasnęła pijaka dzbanem przez łeb tak, że ten nie obudził się do południa następnego dnia.

No i wyobraźnia podpowiadała też Ralphowi wizję bohaterskiej obrony niewiasty przed złymi oprawcami. Tak… marząc o odbudowie rodu, wyobrażał sobie własne bohaterskie czyny przybliżające go do sukcesu. Splamiony posoką wrogów wróciłby słaniając się na nogach do ukochanej, której obronił cześć, cnotę i życie a ta z wdzięcznością opatrywałaby czule jego rany. Takie oto marzenia podsuwała mu młodzieńcza wyobraźnia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Nie 17:26, 20 Lis 2011    Temat postu:

Lena rozpromieniła się na słowa Ralpha.
- Nie powinieneś tyle pracować, Reinhardzie, bo prędzej czy później się od tego głupieje - rzuciła wesoło. - Zwłaszcza u Schimmela. Świetnie, że chociaż raz udało mi się ciebie przekonać, żeby miło spędzić ten wieczór. Akurat tak się składa, że mam butelkę dobrego wina do wykorzystania... wiesz, taki prezent od szefowej za dobrą pracę. To co, poczekasz do końca mojej zmiany? To ledwo pół godziny i będziemy mogli iść do ciebie. - Kobieta przygryzła dolną wargę, a von Drach musiał przyznać, że wyglądała przy tym niezwykle uroczo.
- Oczywiście moja droga. – Uśmiechnął się znowu i puścił do niej oko. – Na ciebie mógłbym czekać nawet całe lata – powiedział i rozsiadł się wygodnie. Popatrzył na nią starając się ogarnąć wzrokiem całą jej sylwetkę. Była doprawdy piękna. Choć po części pomogło mu to opanowaniu nerwów. Cóż poradzić. Był estetą i takie widoki dobrze na niego działały. Wziął kielich do ręki i popił winem to „duchowe” doznanie… tak… od razu smakowało lepiej.
Kelnerka uśmiechnęła się i puściła mu oczko.
- To będzie wspaniały wieczór, już się nie mogę doczekać. Mam nadzieję, że nie mieszkasz zbyt daleko, bo padam z nóg. Ale mimo wszystko na wspaniałą nockę w twoim towarzystwie zawsze znajdę siły. - Pochyliła się nad mężczyzną i szepnęła mu do ucha, choć on bardziej zwracał uwagę na dwie wielkie piersi, które niemal wylewały się z dekoltu. - Zwłaszcza, że czekałam na tę chwilę od dawna.
- Lena, do roboty! - Krzyknął zza kontuaru Guido, jeden z właścicieli przybytku, a blondynka niechętnie ruszyła do kolejnego stolika, machając mu dłonią na “do zobaczenia”.
Również pomachał jej niedbale i odprowadził wzrokiem, koncentrując go głównie na kształtnych pośladkach, które Lena umiała wspaniale wprawić w ponętne, koliste ruchy. Kiedy już zniknęła mu z pola widzenia, westchnął i wyciągnął jakieś papiery z kieszeni. Udał że nanosi jakieś poprawki kawałkiem węgla. Kiedy pozornie “patrzył w przestrzeń w zamyśleniu” starał się zwracać uwagę na to, co robią ci trzej faceci przy stoliku nieopodal.

Trzej mężczyźni przy stoliku nieopodal chyba zorientowali się, że von Drach na nich patrzy, bo przez dłuższą chwilę nie przyglądali mu się, rozmawiając o czymś przyciszonym głosem. W końcu dopili piwo, które zamówili wcześniej, wstali od stolika i opuścili "Grafa" nie omieszkując przyjrzeć się po raz kolejny Ralphowi. Czyżby go rozpoznali? A może to było zwykłe przewrażliwienie? Tego szlachcic nie mógł rozstrzygnąć.

* * *

Okazało się, że Lena musiała zostać jeszcze godzinę w pracy, gdyż dziewucha przychodząca na zmianę spóźniła się. Nie przeszkadzało ci to zbytnio, gdyż i tak nie miałeś nic lepszego do roboty, a podejrzane typy zmyły się dość szybko. Co prawda podejrzewałeś, że mogą tutaj jeszcze wrócić, ale w końcu doszedłeś do wniosku, że od pewnego czasu po prostu popadasz w paranoję - w końcu nie każdy, kto na ciebie spojrzy i coś szepcze w swoim gronie musi wiedzieć, kim jesteś. Odrzuciłeś w końcu od siebie te myśli, gdy Lena podeszła do ciebie i krótko przed dziewiątą wieczorem zakomunikowała, że skończyła na dzisiaj.

To był miód na wasze serca, zwłaszcza, że tak naprawdę oboje siebie pragnęliście, a kobieta ostatnio nie ukrywała tego zbytnio. Opuściliście "Odpoczynek Grafa" i wyszliście na rześką, choć zimną noc. Wiatr wiał z północy, przynosząc ze sobą paskudny zapach ryb i glonów z portu, niemniej zdążyłeś się już do tego przyzwyczaić i nie przeszkadzało ci to już tak bardzo, jak za pierwszym razem, gdy powitałeś Middenheim.

Nie niepokojeni dotarliście w końcu do twojego lokum - niewielkiego mieszkania wynajmowanego na obrzeżach Nordgarten. Parter zajmowała jadalnia i niewielki salon, gdzie próżno było szukać jakichś wyrafinowanych mebli, a piętro należało do sypialni, gdzie znajdowało się łóżko i jakaś szafka stojąca obok. Lenie najwyraźniej nie przeszkadzał skromny wystrój, gdyż jak tylko znaleźliście się na górze, zrzuciła z siebie niepotrzebną w jej mniemaniu tunikę, odkrywając duże, nabrzmiałe piersi, a po chwili zaczęła dobierać się do twoich spodni. Koniec końców wylądowaliście w łóżku, chłonąc łapczywie własne ciała, jakby miało nie być jutra.



Miłosne uniesienia trwały do późnych godzin nocnych, aż w końcu zmęczeni i wyczerpani legliście we własnych objęciach. Lena zasnęła niemal od razu, a ty, szczęśliwy i zrelaksowany, choć całkiem padnięty doszedłeś do wniosku, że tego było ci trzeba. Choć raz rozładować negatywne emocje, które gromadziły się od dawna w twoim sercu. Nim się obejrzałeś, odpłynąłeś w sen.

* * *

Kolejny dzień przywitał cię natarczywym waleniem do drzwi, które odbijało się echem w twojej głowie. Przez chwilę myślałeś, że to tylko sen, jednak gdy dobijanie do drzwi stawało się coraz bardziej wyraźne, doszedłeś do wniosku, że to jednak rzeczywistość. Otworzyłeś oczy i wypadłeś z łóżka jak rażony. Kobieta leżąca na posłaniu obok ciebie również zaczęła się wybudzać i półprzytomnym głosem zapytała.
- Co się dzieje, Reinhardzie?... - Po czym przekręciła się na drugi bok, nakrywając głowę poduszką.

Walenie do drzwi nie ustawało, a do tego doszły jeszcze jakieś stłumione okrzyki. Musiałeś szybko zareagować, bo wiedziałeś, że ktokolwiek czeka pod drzwiami, nie będzie stał tam wiecznie. A sprawa musiała być naprawdę nagląca.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Huangdi




Dołączył: 19 Lis 2011
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 20:19, 21 Lis 2011    Temat postu:

Ralph

Szlachcic przez rok pracy jako skryba nabrał zwyczaju klasyfikowania różnych aspektów życia.
Na przykład takie poranki, dzielił na pięć klas jakościowych.

Wspaniałe, czyli zdarzające się nad wyraz rzadko, kiedy to budzi się z wtuloną w niego namiętną, nagą kobietą i doskonale pamięta czemu jej piękne włosy są tak potargane.

Dobre, a więc takie, kiedy po dobrze przespanej nocy budzi się rano mając pełną spiżarnię pustą listę zaległych prac.

Zwykłe, najczęściej występujące, zawierające nieprzyjemności takie jak niewyspanie, myszy, które trzeba znów samemu przegonić ze spiżarni, bo kot uciekł na panienki i nieco zaległej roboty, czekającej na niego przy biurku i pana Shimmela.

Złe, na szczęście nieczęste, obfitujące w ból głowy z powodu kaca, ból na całym ciele od siniaków po karczemnej burdzie, pobiciu lub czymś podobnym, wrzaski wściekłego Shimmela, bo się spóźnił i cała masa zaległej pracy. Do tego czasem na dodatek sporo sprzątania z samego rana przed domem i w domu.

Na końcu listy istniały poranki Parszywe. Polegały na wyjedzeniu wszystkich zapasów ze spiżarni przez myszy, niesamowitym smrodzie w mieszkaniu, który okazuje się później mieć źródło w zdechłym kocie, wygasłym kominku owocującym w przeraźliwe zimno w mieszkaniu i co gorsza, w paskudne przeziębienie. Nie wspominając już nawet o pracy u kupca. Ten typ poranka przytrafił się Ralphowi póki co raz. Zimą.

Poza oficjalną skalą był tez poranek z sennych koszmarów, o których młodzieniec nie chciał nawet myśleć i bał się, że nadejdzie. Był to ten poranek w którym do drzwi jego domu walą oprawcy jego rodziny, którzy zamierzają dokończyć dzieła. Wywlec go na ulicę, przycisnąć do bruku i kopać tak długo aż zacznie kaszleć krwią. Straszna wizja nasuwała mu zakończenie z odarciem go z odzienia i rozerwaniem przez konie na oczach gapiów.

Nagle, pierwsza klasa jakościowa, szaleńczo rozpędzona zatrzeszczała na zakręcie drogi życia i zmieniła się w potwora znajdującego się poza skalą. Nagły kontrast, jakiego doświadczył ukryty szlachcic, był jakby ktoś przywalił mu ciężkim obuchem przez łeb. Spadł z łóżka z łomotem i siedział tam przez chwilę oniemiały i kompletnie zdezorientowany. W końcu spojrzał na Lene i czym prędzej założył spodnie.

- Ubierz się szybko. I przygotuj się, żeby uciekać – polecił szybko swojej pięknej kochance i prędko wcisnął się w buty. Przed oczyma wyobraźni znów stanęły mu mordy tamtych trzech mężczyzn z gospody. Serce podskoczyło mu, zrobiło fikołka i spadło do żołądka. W zdenerwowaniu zastanowił się tylko chwilę czy wyciągnąć przy niej ukryte pod łóżkiem skarby. Nie… nie chciał ryzykować życiem. Oczywiście, że to zrobił. Pochylił się i błyskawicznie wyciągnął z pod łóżka skrzynkę.

- Jeśli z dołu usłyszysz krzyk, łomot wyważanych drzwi, albo coś równie niepokojącego, uciekaj. Przez okno.
Otworzył skrzynkę i wyciągnął z niej Szpadę. Później Lewak.
- Wyjdziesz na dach sąsiedniego budynku. Ukryj się za kominem i nie pozwól by ktokolwiek Cię zobaczył. – Zamknął skrzynkę na klamry i wkopał pod łóżko zostawiając w środku swój kaftan z herbem i biżuterię z Dworku. Nie zwracał teraz uwagi na jej spojrzenie. Nie dał nic powiedzieć. Pomknął by zbiec po schodkach i już ciszej, ostrożniej, podszedł do drzwi. Zatknął broń w stojaku na pogrzebacz do kominka, tak by mieć cały dwuczęściowy zestaw pod ręką i odsunął przesłonkę na otwór w drzwiach.

- Co Cię tu sprowadza dobry człowieku? – zapytał starając się brzmieć naturalnie… i z sercem walącym jak młot, zerknął przez dziurkę…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Wto 12:23, 22 Lis 2011    Temat postu:

-Jak to co, do cholery? - Usłyszałeś podniesiony głos Schiemmela, a następnie dostrzegłeś jego ściągniętą, pooraną zmarszczkami twarz. - Nie wiem, czy zapomniałeś, ale w czwartki również dla mnie pracujesz! A jaki dzień dzisiaj mamy? Czwartek właśnie... i jesteś spóźniony o godzinę. Gdyby nie to, że Jurgen też nie przyszedł do pracy, bo leży uwalony jak świnia w domu, to nie fatygowałbym się tutaj osobiście. I zbieraj się pędem, bom nie przywykł czekać na takim zimnie!

Poczułeś, jak w jednej chwili opuszcza cię całe napięcie i odetchnąłeś z ulgą. Pozwalając sobie na igraszki z Leną zatraciłeś się we wczorajszej nocy na tyle, by zapomnieć, że trzeba było dzisiaj wstać do pracy. Choć z drugiej strony, któremu mężczyźnie chciałoby się, skoro miał przy sobie tak piękną kobietę? Kelnerka, czy nie kelnerka - Lena miała w sobie ten magnetyzm, który przyciągał płeć przeciwną. No i coś więcej, o czym przekonałeś się w nocy.

Nie mogąc sobie pozwolić, by twój pracodawca czekał na ciebie w nieskończoność wbiegłeś na górę, poinstruowałeś zaniepokojoną sytuacją kobietę, że ma wyjść z mieszkania pięć minut po tobie i że zobaczysz się z nią po pracy. Odłożyłeś broń na miejsce, a Lena złożyła na twoich ustach namiętny pocałunek.
- Będę na ciebie czekać, Reinhardzie. Do zobaczenia popołudniu - powiedziała z nadzieją w głosie i uroczym uśmiechem na twarzy.

Zbiegłeś na dół, otworzyłeś drzwi i wypadłeś na poranne, chłodne powietrze. Jak zwykle o tej porze roku było szaro i ponuro, a stalowoszare chmury wisiały nisko nad miastem, zwiastując zapewne opady deszczu. Ponaglany dłonią Schiemmela wsiadłeś do powozu i po chwili odjechaliście.

* * *

W pracy nie mogłeś się skupić na przepisywaniu dokumentów zleconych przez Klausa, gdyż wciąż rozmyślałeś o wczorajszej nocy i aksamitnej skórze Leny. Jak dawno nie miałeś przy sobie kobiety? Chyba zbyt dawno, biorąc pod uwagę fakt, że dzisiaj znów miałeś zamiar to powtórzyć. Czas przy papierach dłużył się niemiłosiernie, a od czasu do czasu powracało niemiłe przeczucie związane z trzema typkami z "Grafa". Rozsądek podpowiadał, by w tej sytuacji zmienić lokal, ale nie zamierzałeś rezygnować ze spotkań z brunetką. Poza tym czyż nie byłoby bardziej podejrzanym, gdybyś nagle przestał pojawiać się w "Odpoczynku"?

W końcu, po ośmiu godzinach pracy, całkiem znudzony dotarłeś do kawiarni. Standardowo zamówiłeś wino i jakiś skromny obiad, choć zdziwiło cię nieco, że Leny nie było w barze. Od właściciela dowiedziałeś się, że wyszła wcześniej, gdyż miała ponoć jakieś sprawy do załatwienia. Dojadłeś obiad, dopiłeś wino i ruszyłeś do domu, mając nadzieję, że tam ją zastaniesz. Do miejsca w którym mieszkałeś nie było daleko, a ty znałeś doskonałe skróty. Szybkim krokiem minąłeś kilka węższych, śmierdzących alejek i w końcu wyszedłeś na tyłach budynku służącego ci tymczasowo za mieszkanie.

Niemal od razu od frontu doszły cię jakieś odgłosy, więc przylgnąłeś do ściany i po cichu ruszyłeś wzdłuż niej. Gdy wyjrzałeś zza załomu, aż otworzyłeś usta z wrażenia. Przy wejściu do mieszkania stała Lena, a otaczało ją trzech mężczyzn, których widziałeś wczoraj w "Grafie". Jeden z nich kręcił na palcu kółko z kluczem, który zostawiłeś rano kobiecie. Z ich rozmowy z nią wychwyciłeś tylko słowa "stos", "stryczek" i "współudział". Dziewczyna była mocno przestraszona i co chwila kręciła przecząco głową. Żałowałeś, że zostawiłeś szpadę i lewak w domu, zwłaszcza, gdy dostrzegłeś przy ich pasach krótkie miecze.

Uliczka była pusta, na co zdecydowany wpływ miała paskudna pogoda i nieprzyjemna mżawka. Musiałeś zastanowić się szybko, co robić, w końcu kto wie, co ci trzej mogą zrobić z Leną...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Huangdi




Dołączył: 19 Lis 2011
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 23:50, 24 Lis 2011    Temat postu:

Ralph

Jasna cholera! Jak mogłeś do tego dopuścić imbecylu?!
Ralph przeklinał się i karcił w myślach. Cóż był z niego za mężczyzna, a co dopiero szlachcic, jeśli naraża kobietę na takie niebezpieczeństwo tylko dlatego, że trudno mu zapanować nad chucią? Jasna cholera…

Ale zaraz… co oni tam mówią? Stos? Stryczek? Współudział? Jaki znowu współudział? Tak może grozić straż miejska, żołnierze albo wyjątkowo zajadli Sigmaryci, ale nie mordercy. Zbiry, które zabiły mu rodzinę gadają jakby prawo było przy nich? No tak, zawsze trzeba sobie wymyślić jakiś słuszny cel, którym pchnie się swoich ludzi do działania, choćby kazano
im zarzynać niemowlęta.

Niech to zaraza… - wyjrzał jeszcze raz ostrożnie zza budynku. Może ją puszczą? Może się wykręci?
Nie… musi działać! Najpierw popisał się bezmyślnością, teraz miał się popisać tchórzostwem? Przede wszystkim trzeba odciągnąć ich od Leny, sam może już sobie jakoś poradzi.
Po pierwsze nie powinienem zwlekać z wynajęciem sobie jakiejś ochrony – wypominał sobie – teraz przydałaby się bardziej niż kiedykolwiek.
Nie powinien w ogóle się zgodzić na jej propozycję. Dla jej własnego dobra. Z resztą… gdyby Lena nie wpadła przez niego w kłopoty, nie byłby wtedy w obowiązku ratować ją. Po prostu gdzieś by się schował i przeczekał burze tak jak to robił ostatnio. Albo udawałby dalej skrybę. Wziąłby dodatkową pracę i całymi nocami siedziałby nad tymi cholernymi papierami Shimmela.

Och tak… teraz dokumenty zrzędliwego kupca zdawały się Ralphowi być Ziemią Obiecaną. Bezpieczną przystanią i wybawieniem od trosk. Mógłby zwyczajnie zniknąć z życia publicznego i pogrążyć się w pracy. Wtedy miałby i ochronę w postaci posiadłości Kupca, jego pieniędzy i jego ochroniarzy. A tak?
A tak, jego męska duma nie pozwalała zostawić jej samej sobie. Był zbyt wielkim idealistą by porwać się na coś takiego. Za bardzo wkurzał go widok ludzi bez honoru, zachowujących się w ten sposób. Nie mógł, po prostu nie mógł się tak zachować. W końcu… był prawdziwym szlachcicem. To zobowiązywało, nawet jeśli większość nie daje dobrego przykładu.

Rozejrzał się za czymś co mogłoby być mu przydatne w tej sytuacji. Lub za czymś co choćby podsunęłoby mu jakiś pomysł. Oczywiście jak zwykle na ulicach miasta nie było nic, tylko bród i plucha. I ten cholerny obluzowany bruk, na którym można sobie było skręcić kostkę.
Cóż…

W jego głowie przewijały się naraz różne plany. Czy może wyjść z pewnym siebie uśmieszkiem i oświadczyć zbójcom, że na dachu i w okiennicach są poukrywani kusznicy, którzy zrobią z nich jeżozwierzy gdy tylko spróbują coś komuś zrobić.
Pomyślał też o wizji, w której szarżuje na napastników na Pozerze dzierżąc w dłoni widły ze stajni w postaci lancy.

Szybko otrząsnął się z tak odważnych wizji wiedząc, że już i tak napytał sobie biedy swoim marzycielstwem. Trzeba było działać ostrożnie. Może nawet byłaby jeszcze możliwość by wyjaśnić tym „trzem miłym panom” straszliwą pomyłkę jaka zapewne musiała zajść. Odetchnął ciężko by zebrać w sobie tyle odwagi i spokoju ile był w stanie. Musiał być teraz opanowany. Wyciągnął kawałek papieru z zaległymi rachunkami i udając, że analizuje ich treść wyszedł zza rogu. Ruszył tak w stronę wejścia do swojego domu. Utrzymując wciąż dystans, przystanął. „Zorientował się że coś dziwnego dzieje się pod jego domem i opuścił kartkę”
- Proszę mi wybaczyć… mogą mi panowie wyjaśnić co takiego dzieje się pod moim domem?

Starał się wyglądać na zdziwionego, lecz wciąż pływającego myślami w cenach towaru i marży. I na kompletnie bezbronnego. W kieszeni spodni miał jednak przygotowane dwa niewielkie kamienie. Na tyle ciężkie by ktoś kto oberwie w łeb, mógł to odczuć i na tyle małe by nie wypychały zanadto kieszeni. A w razie gdyby trzeba było uciekać... to znaczy, wycofać się na z góry upatrzone pozycje, znał miasto lepiej niż oni, to pewne. Już opracowywał drogę w której ich zgubi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Pią 17:43, 25 Lis 2011    Temat postu:

- Czekamy na ciebie, psi synu! - warknął jeden z mężczyzn, a jego kompani odstąpili od Leny. Wszyscy trzej skoncentrowali na tobie swoją uwagę. - To jak, pójdziesz po dobroci, czy mamy cię zaciągnąć do strażników?
- Ponoć niezła nagroda wisi za twoje dupsko. - Drugi zatarł ręce.

Nie miałeś zamiaru sprzedawać tanio swojej skóry, a lekcje fechtunku, które odebrałeś w dzieciństwie przypomniały ci się niemal natychmiast. Przy okazji również kilkadziesiąt karczemnych burd w których brałeś udział. Niejeden się przekonał o twardości twoich pięści.

Tamci trzej, widząc, że stoisz z kamienną miną i nie zamierzasz się ruszyć, tylko się wściekli. Jeden z nich, najpewniej ich szef, ruszył na ciebie z zaciśniętymi pięściami. Wyczekałeś odpowiedni moment, uchyliłeś się pod ciosem i wyprowadziłeś własny. Lewa pięść wgryzła się w brzuch przeciwnika, a tamten wydał z siebie głuche jęknięcie. Obróciłeś się i gdy oponent padał, wyszarpnąłeś mu z pochwy miecz. Już leżał, gdy stal dotknęła jego szyi.

Pozostali dwaj zamiast rzucić się na ciebie spojrzeli tylko po sobie po czym wzięli nogi za pas i tyle ich widziałeś. Kątem oka dostrzegłeś również przemykający w uliczce nieopodal cień, więc byłeś bardziej niż pewien, że ktoś obserwował całą tę sytuację.

Skinąłeś na leżącego przeciwnika, by dołączył do towarzyszy. Nie miałeś zamiaru go zabijać, bo i po co? Nie poprawiło by to z pewnością twojej sytuacji, a kolejny trup na koncie nie wchodził w grę. No chyba, że nie poszłoby ci tak łatwo. Mężczyzna zebrał się ciężko z ziemi i trzymając się za brzuch syknął tylko na odchodne:
- Już nie żyjesz, gnoju...
Sprzedałeś mu jeszcze kopniaka w rzyć i po chwili zniknął ci z oczu. Wiedziałeś, że teraz liczy się każda sekunda, gdyż pewnie tamci zaalarmują kogo trzeba. Zerknąłeś w stronę Leny, która stała jak sparaliżowana i przyglądała ci się z szeroko otwartymi oczami. Dłuższą chwilę jej zajęło, nim zapytała.
- O co tu chodzi, Reinhardzie? Czemu ci ludzie chcieli zabrać cię do strażników? I dlaczego mówili, że paktujesz z Niszczycielskimi Siłami? To prawda? Ponoć zabiłeś całą swoją rodzinę... - Kobieta pokręciła głową. - Powiedzieli, że jeśli będę się z tobą zadawać, to wyląduję na stosie... że przyjdą po mnie Łowcy Czarownic...

Nie miałeś czasu teraz tego wszystkiego tłumaczyć, w końcu patrol mógł się pojawić dosłownie za moment.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Huangdi




Dołączył: 19 Lis 2011
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 23:19, 29 Lis 2011    Temat postu:

Przez chwilę stał w miejscu i oddychał głęboko patrząc na Lenę. Serce nie biło mu tak mocno i tak szybko od dłuższego czasu. No… nie licząc może ostatniej nocy.
Był zdenerwowany, czuł jak krew przepompowuje mu się do głowy. Pulsowanie w skroniach i spocone dłonie.

To byli oni. ONI. Mordercy jego rodziny. To musieli być właśnie ci dranie. A przynajmniej ich sługusy. Jeden pies z jednej budy. Miał z nimi bliskie spotkanie, konfrontację i… żyje.
Co więcej, wygrał walkę. Czuł jak nagle cały strach jaki miał w sobie przez ten rok, zmienia
się w pragnienie zemsty, w odwagę do podjęcia działań.

Opanował się. Nie, to jeszcze nie czas na triumfowanie i wykrzykiwanie obietnic rychłej zagłady. Musiał być wciąż rozważny. Dopiero teraz dotarły do niego słowa kelnerki.
Każde zdanie które wypowiadała, było ważne. Teraz, właśnie teraz, musiał zapamiętać je jak najdokładniej. Póki zdenerwowanie kobiety sprawia, że nawet nie próbuje omijać faktów.
Chcieli go zabrać do strażników. Czyli albo mają z nimi jakieś układy, albo wierzą w coś w rodzaju świętej misji. Albo jedno i drugie. I mają na niego kłamliwe oskarżenia. Być może sfabrykowane dowody. Zabił swoją rodzinę? Paktuje z Nieczystymi Siłami?! Czy on wygląda
jak psychopatyczny czarnoksiężnik?! Dobre sobie.

Albo wierzą więc w jakąś bajeczkę od szefostwa albo chcą go wrobić w winę za ich zbrodnię. Być może sami mają kłopoty po zniszczeniu rodu Drachów i teraz muszą zwalić na kogoś całą odpowiedzialność. Jedno było pewne. Nie mógł zostać w mieście. Oni łatwo nie odpuszczą a jeśli współpracują z władzami miasta, albo choć z kilkoma przekupionymi stróżami prawa, to nie może czuć się tu bezpiecznie. Można było całą sprawę wykonać bardzo prosto. Strażnik mógłby go choćby zaszlachtować w zaułku i zeznać, że pisarczyk zaatakował go jakże śmiertelnie zaostrzonym piórem. Resztę bajeczki dopełniłyby sfabrykowane dowody. O nie… tej satysfakcji im nie da.

Ale wtedy dotarły do niego kolejne słowa Leny.
Stos… Łowcy Czarownic. Oczywiście. Widział już takich. Mieli niezwykły sposób na dostarczenie dowodu, że kobieta którą zabijają jest czarownicą. Topili ją.
Jeśli jest czarownicą, to powinna się uratować. A jak się utopi… no to trudno.
W sumie jeśli Rapha oskarżają o paktowanie z chaosem, czy z czymkolwiek o co mogło chodzić, to może go czekać nawet dokładnie o to samo. Spalą go na stosie za czary i po sprawie. Razem z Leną…

Lubił ją… a i nie mógł ukrywać, że po ostatniej nocy czuł do niej cos więcej. Nawet jeśli to młodzieńcze zauroczenie… to po prostu duma mężczyzny i szlachcica nie pozwalała mu tak tego zostawić. Nawet jeśli to oznacza, że będzie musiał ją skrzywdzić. Prawdą… odrzuceniem… albo bardzo paskudnym kłamstwem.

Najgorsze było to, że nie do końca wiedział co jej powiedzieć. Miał ochotę w końcu wyznać jej prawdę. Naprawdę miał na to ochotę. Ukrywanie swojej prawdziwej tożsamości przestało mieć już sens. Wiedzieli gdzie jest, jak wygląda i zapewne przewidywali jego ruchy. Musiał uciekać. Pozostawanie incognito traciło na znaczeniu.
Niemniej jednak, wiedza mogłaby okazać się dla niej niebezpieczna. Jeśli dowiedziałaby się co stało się naprawdę, mogliby zabić ją jako niewygodnego świadka.
Ale… tak na dobrą sprawę, to czy jacyś fanatycy będą się tym przejmować? Już samo to, że razem tutaj stoją mogło być dla nich dostatecznym powodem by najpierw ją torturować a później okrutnie zabić. Albo zrobić to ze zwyczajnej zemsty. Tak… mógłby jej powiedzieć. Tak naprawdę, nigdy nie kupował tego, że wiedza jest niebezpieczna. Jeśli tylko umiesz trzymać glebę na kłódkę, informacje mogą ocalić tyłek a nie wystawić go na kopniaki.

Tylko… w takim razie czy powinien jej teraz powiedzieć, żeby go zostawiła i zerwała kontakt… może to ją uratuje… może nie.
Ralph jeszcze przez chwilkę patrzył kobiecie w oczy. Mimo, ze zdenerwowana, była silna. Zawsze widział ją pewną siebie i zaradną. Nie to co zmanierowane, cherlawe panienki w drogich dworskich sukniach, jakie widywał wśród zjawiających się u ojca gości. Niektóre z nich pewnie szykowano by nim zeswatać. Cóż… można by i jej zostawić coś do powiedzenia w tym temacie.
Ale nie na środku ulicy.
- To kłamstwa. Ale nie czas i miejsce na wyjaśnienia – powiedział szybko i skierował się w stronę wejścia do domu – Wybacz, ze przeze mnie znalazłaś się w niebezpieczeństwie.
Zrób tak jak mówili i zapomnij o mnie. Może Cię to ocali. – przystanął na chwilę przy drzwiach – Albo wyjaśnię ci to i owo w biegu. Wybieraj.
To powiedziawszy wszedł do domu. I… z jakiegoś powodu… miał nadzieję, ze Lena wejdzie za nim. Tak czy inaczej skierował się już do swojej sypialni.

Nieco roztrzęsiona kobieta skinęła głową i bez słowa weszła za mężczyzną do środka. Gdy tamten się pakował, zapytała.
- O co więc chodzi, Reinhardzie? Matka uczyła mnie, żeby nie wtykać nosa w nieswoje sprawy, ale... ale chyba jesteś dla mnie zbyt ważny... Te wszystkie miesiące, gdy się poznawaliśmy... - Wyglądała na mocno niezdecydowaną, co chce powiedzieć i przede wszystkim co o tym wszystkim myśleć. W końcu klapnęła na łóżku w sypialni i przejechała palcami obu dłoni po skroniach. - Oni chcą cię zabić, prawda? Ale za co? Nie rozumiem tego wszystkiego... Przecież jesteś tylko zwykłym skrybą...
Zatrzymał sie na moment. Nad otwartą skrzynką ze szpadą i lewakiem... z klejnotami i swoim starym ubraniem. Oto teraz tak jak otwierał tę skrzynię z całą zawartoscią... z tym co ukrywał... tak teraz otwierał się przed nią. Odkrywał tajemnicę. Wyjął ostrza.
- Nie nazywam się Reinhard. - powiedział z ciężkim westchnięciem - Moje prawdziwe imię to... Ralph. - wypowiedział to. W końcu powiedział. Nie spodziewał sie tego... ale ulżyło mu. Poczuł się szczęśliwszy. Spojrzał jej w oczy i kontynuował.
- Wybacz, że Cię okłamałem. Przyjąłem to imię by ukrywać się przed nimi. Ta praca to też część kamuflarzu. - Wyciągnął woreczek z klejnotami - Słyszałaś może o spłonięciu dworu niejakich Drachów, niespełna rok temu? To miejsce znajdowało się jakiś dzień drogi stąd.
Lena przez moment nie odpowiedziała, jakby starając się poukładać sobie wszystko w głowie, choć chyba jak na umysł prostej służki to było dla niej zdecydowanie za dużo. W końcu wyrzuciła z siebie cienkim głosikiem.
- Obiło mi się to i owo o uszy. Jaki to ma związek z tobą, Rein... Ralphie? Czy kim tam w ogóle jesteś. - Ostatnie słowa zabrzmiały nieprzyjemnie chłodno.

Westchnął po raz kolejny. Zależało mu na niej. Mimo, że w tej chwili na to nie wyglądało, chciał uchronić ją przed kłopotami.
… Tylko jeszcze nie do końca wiedział jak. Mimo wszystko wierzył, że kobieta zdoła wykorzystać wiedzę o nim na swoją korzyść. Nawet gdyby później sam miał mieć przez to kłopoty, wolał by ona miała jakieś szanse. On jest mężczyzną i to jego sprawy. Jakoś sobie będzie musiał poradzić. Ona nie była niczemu winna. To wszystko jej nie dotyczyło. Może choć wiedza o nim będzie jej pomocnym orężem.
- Jestem... ostatnim żywym mieszkańcem tego dworu. Jestem Ralph von Drach, syn Tarfolda. - Wstał wyciągając z kufra swój wams z herbem. Widniał na nim czarny profil smoka z otwartym białym okiem gapiącym się jakby na rozmówcę noszącego strój szlachcica. Po chwili namysłu zapakował go do podróżnej torby. Posmutniał na wspomnienie ojca. Zapamiętał go jako człowieka silnego i mądrego. A przynajmniej starał się pamiętać i pielęgnować w pamięci te dobre cechy zmarłego rodzica.
- Ci ludzie to mordercy którzy spalili nam dwór i zabili wszystkich. Nie wiem kim są, ani czemu to zrobili ale... chyba chcą dokończyć to co zaczęli.
Kelnerka wciąż wyglądała, jakby nie wiedziała do końca co o tym wszystkim myśleć. Przewracała oczyma na prawo i lewo, zapewne próbując poukładać sobie wszystko w głowie. Chwilę trwało nim doszła do jakichś wniosków, bo westchnęła tylko ciężko i spojrzała na mężczyznę.
- Myślę, że w takim wypadku nie powinniśmy się więcej spotykać. Ja mam tutaj dom, brata, którego sama muszę utrzymywać... nie chcę, by straż miejska weszła do mojego domu i zarzuciła mi współpracę z tobą... Wybacz, Reinhardzie, Ralphie, czy jakkolwiek masz na imię... Było miło, ale... ale po prostu nie mogę. Wybacz!
Po tych słowach rozpłakała się i wybiegła z pokoju. Raczej nie było sensu jej gonić, zważywszy na sytuację.

Odprowadził ją wzrokiem. Stał jeszcze chwilę po środku pokoju wpatrując się w wyjście, którym wybiegła. W jego głowie i sercu wybuchła burza z piorunami. Chciał ją gonić, chciał powiedzieć jak bardzo mu na niej zależy... być może... być może nawet powiedziałby coś więcej. Tak naprawdę, w tej chwili jakaś jego część zastanawiała się czy nie rzucić wszystkiego w diabły, przybrać nową tożsamość i żyć z Leną w spokoju z dala od intryg szlachty i tajemniczych morderców.
Wiedział jednak, że to nie ma sensu. Oni już o nim wiedzieli. Nie odpuszczą. Musiał uciekać z miasta i to szybko. Gdzieś w jego młodzieńczym sercu tliła się romantyczna wizja wspólnej ucieczki przed oprawcami. Ona i On, razem w nieznane, wspierając się w trudnych chwilach i dzieląc się radościami.
Mimo wszystko wiedział, że tutaj będzie szczęśliwsza. Niepotrzebnie ją w to wszystko wciągał. Mógł pohamować swoją głupią chuć, swoje pragnienia i swoje serce. Wyjechałby z miasta a ona o niczym by nie wiedziała. W końcu zapomniałaby o nim.
Ralph... ty kretynie..., skarcił się w myślach. Zacisnął pięści i zdusił w sobie emocje. Roztrzęsiony, przepełniony żalem i stratą... Wściekły jak jasny piorun na samego siebie... dokończył się pakować. Teraz musiał już tylko popędzić do Pozera, prędko okulbaczyć go i uciekać czym prędzej. Ale najpierw... zawitać do jakiejś karczmy i znaleźć sobie kompanię najemników, których można by wynająć choćby na samą drogę do Grimminhagen. Szukał w pamięci przybytków, w których spotykali się tacy właśnie najmici.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Nie 19:50, 04 Gru 2011    Temat postu:

Nie było czasu do stracenia, więc szybko zebrałeś swoje rzeczy, zbiegłeś na dół, rozkulbaczyłeś swego rumaka i wyruszyłeś, gdyż w obecnej sytuacji innego wyjścia po prostu nie było. Strażnicy mogli pojawić się lada moment, a czas odgrywał teraz największą rolę. W biegu przypomniałeś sobie rozkład lokali, w których mógłbyś poszukać jakichś ludzi do ochrony.

Knajp o paskudnej reputacji było w Middenheim wiele, jednak zdecydowany prym wiodły w nich "Tonący Szczur" i "Szalony Kapucyn". O ile pierwsza była zbieraniną lokalnych morderców, złodziei i innych degeneratów i powszechnie wiadomo było, żeby się tam nie zapuszczać, jeśli życie miłe, tak ta druga gościła przeważnie zahartowanych w bojach mężczyzn - wszelkiej maści zabijaków, najmitów, reketerów i tych, którzy byli na tyle doświadczeni, by po solidnej popijawie w Mieście Białego Wilka wybrać się z powrotem na szlak. Wybór stał się więc jasny. Pogoniłeś Pozera właśnie w tamtym kierunku mając nadzieję, że uda ci się trafić na kogoś, kto akurat będzie w potrzebie szybkiego zarobku. Nie zaczepiany przez nikogo dotarłeś w końcu do gospody, zostawiłeś konia w przyzajezdnej stajni i wszedłeś do środka.



Jak to zwykle bywało w takich miejscach, gościom nie umknęło pojawienie się w środku zbłąkanej duszyczki. Ze dwa tuziny paskudnych facjat mierzyło cię przez chwilę wzrokiem, jednak w końcu powrócili do własnych zajęć. I jak na wczesną porę, gospoda pękała wręcz w szwach, prezentując postronnemu obserwatorowi niemal cały kolaż rasowy. Gdzieniegdzie siedziało kilku krasnoludów, momentami dostrzegłeś też elfa i niziołka w napierśniku. Między stolikami przechadzały się również skąpo odziane kobiety, które z pewnością nie trudniły się jedynie donoszeniem piwa zwłaszcza, że część z nich siedziała wojom na kolanach kokietując ich. Powietrze wypełniał zapach piwa i tytoniu. Zasiadłeś przy wolnym stoliku w rogu, zamówiłeś złocisty napój i zastanawiałeś się co dalej.

Nie trzeba było długo czekać, by nieopodal zajmowanego przez ciebie miejsca wybuchła nielicha awantura. Olbrzymi siwy mężczyzna o twarzy poznaczonej bliznami najpierw stłukł na kwaśne jabłko jakichś dwóch najmitów, a następnie zajął się dobrze zbudowanym wojem, który wyglądał na ich szefa. Gdy tamci leżeli pod poprzewracanymi stołami, siwy rozsiadł się wygodnie między swoimi czterema kompanami, którzy oklaskami i perlistym śmiechem nagrodzili jego "wyczyn". Obsługa zdawała się nie zwracać uwagi na to, co się właśnie wydarzyło, a dwóch rosłych wykidajłów po prostu wyniosło nieprzytomnych mężczyzn na zewnątrz i poustawiało z powrotem stoły, jakby nic się nie stało. No cóż, wyglądało na to, że siwy ma tutaj specjalne względy. Albo nikt nie chciał mu podpadać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.ouzaru.fora.pl Strona Główna -> Sesje RPG Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gRed v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin