Forum www.ouzaru.fora.pl Strona Główna

 Seed of Darkness [Kampania]

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Nie 16:43, 11 Lis 2012    Temat postu: Seed of Darkness [Kampania]







- Jedziemy w dobrą stronę, Tileańczyku! - Krzyknął spod kaptura Vinnred, a Vestel tylko zacisnął zęby, gdyż było mu zbyt zimno, by cokolwiek odpowiedzieć. Przyglądał się padającemu śniegowi i mrocznemu borowi, który mijali po obu stronach szlaku. Dzień, jak to w zimie, chylił się ku zachodowi. Zimny wiatr wyciskał z oczu szermierza łzy, które zamarzały na policzkach. Cieszył się, że zanim opuścili Oldenburg, nabył dodatkową parę rękawic. Mimo grubości obu par, którymi okrywał swoje dłonie, wydawało mu się, że palce przymarzają do lejców. No i chyba się zaziębił, bo od kilku dni nie czuł się zbyt okazale. Ale to może ta pieprzona zima miała na to wpływ? A może przechulanie kilku nocy w Oldenburgu? W końcu odkąd zawitał do miasta po ostatnich wydarzeniach w nawiedzonym dworku, to nie prowadził się zbyt dobrze. Właściwie, to w ogóle się nie prowadził, ale w związku z nadchodzącą porą roku mógł stracić odporność. Zresztą, jebał pies...

Vinnred oczywiście jak zwykle siedział w siodle majestatycznie, niczym jakaś kukła, w ciszy znosząc przeciwności losu. No cóż, gość zdecydowanie mógł je znosić bez żadnego uszczerbku na zdrowiu, to i się za dużo nie odzywał. Vestel uważał to za jego najbardziej odpychającą cechę, bo sam obyłby się z przyjemnością bez wszelkich trudów podróży. Zastanawiał się, jak temu magowi - mimo iż co rusz zerkał na swoje mapy - udaje się odnaleźć dobrą drogę w tak niesprzyjających warunkach, gdy śnieg zacinał a wiatr wiał tak, że przy każdej możliwej okazji mógłby wydmuchać mózg, ale w końcu doszedł do wniosku, że przecież nie podróżuje ze zwykłym człowiekiem. Poza tym Vinnred okazywał niebywałe umiejętności w znajdowaniu i budowaniu schronienia. Ostatniej nocy pokazał nawet szermierzowi jak zbudować małą, okrągłą chatkę ze śniegu i lodu. Gdy znaleźli się w środku, pomieszczenie okazało się nad wyraz ciepłe i niewątpliwie znacznie wygodniejsze i mniej przewiewne niż namioty. No i zdecydowanie chroniło przed atakami z zewnątrz.

Ich wędrówka postępowała jednak powoli. Dopiero niedawno przekroczyli granice Sylvanii a już teraz Vestel uważał, że ich podróż była jednym wielkim koszmarem. Oczywiście tylko dla niego, bo von Shotten nie okazywał żadnych emocji ani tym bardziej przejęcia panującą aurą. A on? Miał dosyć niekończących się opadów śniegu, kąsającego wiatru i dalekiego wycia wilków. Nie zamierzał podejmować tego tematu z Vinnredem, bo przecież jedyną jego odpowiedzią byłoby: "To po co ze mną jechałeś?". O nie, na to nie mógł sobie pozwolić, tak samo jak na odwrót i samotną podróż po traktach Imperium. To byłoby samobójstwo, a z magiem miał przynajmniej szanse. I to dużo większe, niż się mogło wydawać, gdyż znał jego sekret. Momentami przypominał sobie słowa ojca, który namawiał go, by pozostał w Luccini i zajął się rodzinnym interesem i w takich sytuacjach żałował, że go nie posłuchał. Zamiast siedzieć w domu przy kominku z butelką dobrego wina, szlajał się po niebezpiecznym terenie z równie niebezpiecznym magiem, który nie do końca jawił się takim, jakim był. Cóż, Luca byłby z niego dumny. Cóż, sam sobie na to zasłużył...

Zawodzenie było coraz bliższe, mimo, iż ich konie poruszały się w słusznym tempie. Nagle z lasu wypadła wataha, wyrzucając za sobą fontanny śniegu. Były to wielkie stwory, znacznie większe od normalnych wilków, okryte białym futrem zimowym. Ich czerwone ślepia płonęły szalonym głodem. Były pięknymi stworzeniami, w odróżnieniu od swoich jeźdźców. Ci byli mniejsi od ludzi, być może wzrostu dziesięcioletniego chłopca, zielonoskórzy i odziani w grube futra i łachy, które wyglądały jak stare, pstrokate szmaty. Ich usta wypełniały wielkie, ostre zębiska.



Trzy z wielkich wilków przez nich ujeżdżanych poruszała się wolno na długości przykrytego przez śnieg szlaku, jakby przeciwnicy byli pewni, że mają swoją ofiarę w potrzasku. Vestel odruchowo zacisnął dłoń na swojej szpadzie i wysunął ją nieco z pochwy - łój z dzika, który kupił w którymś z miast Imperium i przed wyjazdem nasmarował pochwę i ostrze zdawał egzamin, gdyż głownia nie przymarzła. Oceniając sytuację wzrokiem, zerknął na Vinnreda.
- Jak dla mnie co najmniej dziesięciu, chyba, że widzisz więcej - rzucił, wyciągając z gracją szpadę z pochwy, choć ta dziwnie mu ciążyła, zapewne przez przeziębienie. Na pistolet przy pasie nie liczył - pewnie proch zdążył już zamarznąć, albo w lepszym przypadku zamoknąć. - Zdajesz sobie sprawę, że nas nie puszczą? A na stratę konia nie możemy sobie pozwolić w obecnych warunkach. Jakiś plan, dobrodzieju?
Vestel delikatnie obrócił głowę, zerkając w las po swojej lewej, gdzie uchwycił kilka poruszających się kształtów. Zapewne Vinnred wiedział o nich już wcześniej. Ściągnął cugle "Stryczka" - rumaka albiońskiej krwi, którego swego czasu wygrał w kości, by ten nie panikował. Orlandoni poprawił szpadę w dłoni i przygotował się odpowiednio na ewentualne starcie, choć broń dziwnie ciążyła, zapewne ze względu na przeziębienie. W siodle nigdy wcześniej nie walczył, ale przecież zawsze musi być ten pierwszy raz, czyż nie?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 15:07, 14 Lis 2012    Temat postu:



Vinnred von Shotten

Co jakiś czas, gdy towarzysz nie patrzył, na twarzy Vinnreda pojawiał się wyraz niezadowolenia. Nieznaczne skrzywienie przemykało przez jego oblicze niczym złowieszczy cień, po czym szybko znikało. A, mimo wszystko, miał powody do bycia zadowolonym. Przyjechał na swoje ziemie, gdzie nie musiał niczego ukrywać i mógł się zachowywać swobodnie. Gdzie bycie wampirem było czymś godnym pozazdroszczenia i oznaczało potęgę, a nie przekleństwo. Wystarczyło pokazać kły, by każdy mu zszedł z drogi... W Imperium by za coś takiego spłonął...
W dodatku miał się zobaczyć z ciotką i choć nigdy za nią nie przepadał, taki wypad mógł mu dobrze zrobić. Przynajmniej na moment oderwał swoje myśli od ukochanej żony, w czym bardzo pomagał wiecznie gadający, gderający i marudzący Tileańczyk. Choć rzadko to okazywał, bardzo go lubił i cieszył się, że młodzieniec zaoferował mu swoje towarzystwo. Bawiło czarodzieja, jak teraz musiał cierpieć z powodu niskiej temperatury i niesprzyjającej aury, która jemu nie robiła żadnej różnicy. Podróżowali za dnia, gdyż dzięki specjalnemu płaszczowi był całkowicie chroniony przed przeklętym słońcem. Jedyne, co odczuwał, to dyskomfort i osłabienie, gdy wiedział, że złota tarcza jest gdzieś tam skryta za ciężkimi, ciemnymi chmurami.

Parę razy Tileańczyk chciał zagaić rozmowę, jednak Vinnred nie był w nastroju na pogadanki. Zresztą, jak zawsze. Myśli wampira krążyły wokół jego pochodzenia i tego, kim się stał. Wiedział, że podróż do ciotki nie będzie łatwa, lecz się nie obawiał przeszkód, które na pewno napotkają. Martwił się bardziej o Vestela i jego bezpieczeństwo, miał nadzieję, że gdy będzie się coś działo, zdoła go obronić.
I tak naprawdę długo nie czekali na kłopoty. Widział, że towarzysz nie jest w najlepszym stanie, a właściwie wyczuwał to już od dłuższego czasu. Nawet przygotował mu miksturę na wzmocnienie, jednak była ona tak paskudna, że postanowił poczekać, aż dojadą do jakiejś karczmy, by mógł do niej wziąć mocną popitkę.
Wyciągnął dłoń w stronę szermierza, kładąc na jego przedramieniu.
- Spokojnie, Vestelu, możesz schować broń. Ja się tym zajmę.
- Co? Chcesz z nimi... gadać? - Południowiec zdziwił się.
- Negocjować. Owszem. - Skinął głową.
Vestel zrobił minę, jakby właśnie miał ochotę zawrócić.
- Wiedziałem, że jesteś nieco stuknięty, ale nie aż tak, żeby próbować dogadać się z tymi kreaturami... przecież oni chcą nas zabić i zabrać wszystko, co mamy. Może pokaż im kły, czy coś, to się wystraszą? - Zaproponował szermierz.
- To właśnie miałem zamiar zrobić. Zepsułeś mi niespodziankę. - Na twarzy czarodzieja pojawiło się coś dziwnego. Nie, to nie były obnażone, długie kły. Mężczyzna się uśmiechnął.
- Acha, cóż... to działaj... - Vestel klepnął w boki "Stryczka" koń zastrzygł uszami, parsknął zaniepokojony i cofnął się dwa kroki. Wielkie wilki na których siedzieli zielonoskórzy warknęły. - Lepiej się pospiesz z tymi negocjacjami, zanim zaatakują...
Vinnred skinął mu głową, po czym przechylił się do przodu, pochylając w siodle. Skupił spojrzenie na tym, który był największy i najlepiej uzbrojony, który stał na czele.
Po chwili z ust czarodzieja popłynęły słowa jakiejś zakazanej mowy, od której Vestelowi się włosy zjeżyły na karku. Był to mroczny, ciężki i bardzo cierpki język, wzbudzający niepokój. Vinnred warknął, obnażając wydłużające się kły, a jego oczy zapłonęły fioletowym blaskiem. Tileańczyk nie widział go dobrze, jednak nie poczuł się zbyt pewnie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Śro 16:31, 14 Lis 2012    Temat postu:

Dialekt, w którym Vinnred wypowiedział kilka słów sprawił, że Vestelowi zrobiło się jeszcze zimniej, a potem "Stryczek" wierzgnął, zrzucając swego nieprzygotowanego pana wprost w zaspy. Miał szczęście, że przy okazji upadku nie skręcił sobie karku. Gobliny zaczęły powarkiwać coś w swojej mowie, a szermierz, czując, jak śnieg wgryza mu się pod ubranie, podniósł się najszybciej jak mógł, dobywając szpady. Zieloni, sądząc po zaniepokojonych spojrzeniach, jakie między sobą wymieniali, wyglądali na zaskoczonych sytuacją i najwyraźniej stracili ochotę do czegokolwiek. Ich wódz wrzasnął coś tylko w stronę wampira w swoim narzeczu, a następnie zamachnął się szablą w powietrzu, dając znać pobratymcom, że czas na odwrót. Nie minęła minuta, jak trakt się oczyścił, a oni mogli jechać dalej.

- Cokolwiek im powiedziałeś, miło, że podziałało - mruknął Vestel, wsuwając szpadę do pochwy i wdrapując się na grzbiet swego konia. - Ten mały pokurcz się odgrażał?
- Powiedział, że jeszcze się spotkamy - odrzekł spokojnie Vinnred.
- Znasz ich język? W sumie... po co ja pytam, pewnie żyjesz już tyle lat na tym świecie, że miałeś czas na nauczenie się nawet krasnoludzkiego.
- Khazalidu nie znam. Krasnoludy nikogo go nie uczą. A gobliński jest jednym z najprostszych języków, bo zieloni nie znają dużo pojęć. Ich język jest nieskomplikowany, gdyż muszą się ze sobą często porozumiewać szybko i tak, by reszta zrozumiała, czego się od nich oczekuje. - Wyjaśnił Vinn.
- Spodziewasz się ich jeszcze spotkać?
- Nie sądzę - odparł wampir. - Odgrażał się, bo nie mógł przełknąć goryczy porażki przy własnych ludziach.
- A co im tak w ogóle powiedziałeś, że się tak zatrwożyli?
- Nie chciałbyś usłyszeć. - Vestelowi wydawało się, że Vinnred uśmiechnął się spod kaptura. Moment później ruszyli świeżo zasypaną ścieżynką utrzymując słuszne tempo.

Mimo wszystko, jakoś tak podświadomie, szermierz odczuwał głęboki niepokój. Lasy wokół nich były gęste i mroczne, a drzewa oszronione białymi płatkami. Z opowieści ojca wiedział, że Sylvania była krajem tak niebezpiecznym, że tylko szaleńcy bądź skończeni idioci zapuszczali się na jej ziemie. Wampiry, ghoule, żywe trupy i stwory rodem z najgorszych koszmarów miały zamieszkiwać tę krainę, a rzadko kto wracał z niej żywy. Vestel umiał o siebie zadbać i poradzić z zagrożeniem fizycznym, jednak tutaj czuł się wyjątkowo niespokojny, pomimo towarzystwa Vinnreda. Nawet powietrze tutaj zdawało się mieć inny zapach - ostrzejszy, z posmakiem krwi, mrocznej magii i starożytnych tajemnic. Choć Tileańczyk doskonale wiedział, że czarodziej znalazł się właśnie w domu.
- Urodziłeś się tutaj? - Wypalił nagle szermierz, choć zdawało mu się, że chciał tylko pomyśleć, czy o to zapytać.
Vinnred przez chwilę wpatrywał się w niego, po czym wrócił wzrokiem na szlak.
- Oczywiście, że nie - odparł swoim spokojnym, dostojnym tonem. - Ale spędziłem tutaj kilka lat swojego nieżycia. To jest przystań, dla takich jak ja. Kraina, którą od wieków rządzą nieumarli hrabiowie, gdzie chłopi i pomniejsi, tak zwani arystokraci, dawno temu zdali sobie sprawę z miejsca, jakie zajmują na tym terenie i złożyli ukłon przed von Carsteinami, największym i najpotężniejszym rodem wampirów. Tutaj wszystko jest inne, niż w Imperium i nigdy, ale to nigdy o tym nie zapominaj, Vestelu.
Szermierz nie zamierzał drążyć tematu, bo czarodziej bywał drażliwy na punkcie swojej przeszłości, a to, czym się właśnie podzielił, w zupełności Tileańczykowi wystarczało. Przynajmniej na chwilę obecną. Podsumowując - pakował się właśnie w największe tarapaty, o jakich kiedyś mógłby tylko pomarzyć i wcale się z tego powodu nie cieszył. Ucieczki z domów bogatych panien, gdy zostawał nakryty przez mężów, bądź rozróby w barach to było nic w porównaniu z mroczną Sylvanią. Cóż, ojciec byłby dumny...

Kolejne dwie godziny jazdy upłynęły im spokojnie, w międzyczasie zrobili postój na posiłek, choć jadł tylko Vestel. Vinnred, jak zwykle będący myślami gdzieś daleko popijał coś jedynie ze swego bukłaka, a szermierz doskonale wiedział, że nie było to wino, czy woda. Ruszyli niewiele czasu później i po półgodzinnej jeździe przez zaspy, ujrzeli nad lasem ciemne kłęby dymu. Rzucili się do galopu, a gdy wyjechali na polanę przykrytą białą kołderką, nieopodal ujrzeli palący się dom, a przed nim troje zabitych - kobietę i dwie dziewczynki. Chudy, żylasty mężczyzna siedział na złamanym stołku przed płonącą chatą i kwilił. Vestel niemal od razu zeskoczył z konia i podbiegł do niego, podczas dy Vinnred zachował odpowiednią odległość.
- Co tu się stało, człowieku? - zapytał szermierz. - Jesteś ranny?
- Ci przeklęci Tigani to zrobili! - Wykrzyczał tamten poprzez łzy, a Tileańczyk spojrzał pytająco na Vinnreda.
- Tigani to tutejszy wędrujący, tajemniczy lud... czasami zapuszczają się poza granice Sylvanii, jednak zwykle pozostają w jej obrębie. Potrafią kontrolować Mgły Sylvanii, co pozwala im bezpiecznie podróżować do miejsc, do których tylko chcą, bez niebezpieczeństwa pomylenia drogi i znalezienia się w całkiem innym miejscu. Są jedynymi istotami, które mogą wejść we Mgły i mieć pewność, iż wyjdą z nich dokładnie w tym miejscu, w którym chcą. Jedynym odstępstwem od tej reguły jest bezpośrednia interwencja Mrocznych Potęg. - Wyjaśnił Vinnred, a Vestel jedynie postawił oczy i pokręcił głową.
- Opowiadaj, człowieku, co tutaj się stało. A chyżo!
- Kilka dni temu Tigani rozbili obóz niedaleko stąd. Na początku byli przyjaźnie nastawieni... ale potem zaczęli kraść moje kury, a ja dałem dobrą lekcję jednemu z ich chłopców, których na tym przyłapałem. Zbiłem go dotkliwie... Dziś rano, gdy byłem w lesie na polowaniu, zemścili się. - Chłop nie przestawał płakać. - Zabili moją żonę i dwie córki... a syna chyba uprowadzili, bo nigdzie nie mogę go znaleźć. Niech największa klątwa spadnie na Klan Gojanoviciów. - Splunął, a Vestel zauważył, jakby to nazwisko wzbudziło lekkie zaciekawienie u Vinnreda. Tileańczyk zostawił chłopa i podszedł do towarzysza.
- Znasz ten Klan? Albo tego Gojanovicia? Bo zauważyłem, że to nazwisko wyraźnie coś ci mówi... - Szermierz spojrzał wampirowi w oczy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 14:32, 19 Lis 2012    Temat postu:

Vinnred

I to był błąd, bo te właśnie zapłonęły nieprzyjemnym, fioletowym blaskiem. Było to tak nienaturalne, że Tileańczyka przeszedł dreszcz niepokoju i poczuł się dość nieswojo, choć widział to już parę razy. Wątpił, by się kiedyś przyzwyczaił.
- Znam i klan, i to nazwisko - odparł Vinnred, a jego głos zabarwił się dziwnym chłodem. - Wątpię, by to była ta sama osoba, która mi kiedyś zalazła za skórę, ale z chęcią rozprawię się z jego potomkiem. - Uśmiechnął się lekko.
- No proszę, nie wiedziałem, że pałasz do kogoś chęcią zemsty.
- Nawet wampir potrafi chować urazę i mieć zadrę w swym martwym sercu...
- Wampir? - Wieśniak postawił oczy, po czym zrobił coś, czego Vestel się nie spodziewał. Padł przed czarodziejem na kolana, uważając, by na niego nie patrzeć. - Panie, mój dom jest twoim domem. Proszę, przyjmij mą gościnę, będę cię strzegł w ciągu dnia i...
- To nie będzie konieczne. - Von Shotten przerwał mu wywód. - Najpierw ruszymy ich śladem. Jeśli natrafimy na twego syna, zwrócimy ci go lub jego ciało. Póki co pochowaj rodzinę, z dala od domu, by ich krew i świeże mięso nie przyciągnęła czegoś, czego nie chciałbyś gościć pod swym dachem.
Skinął na Tileańczyka, który słuchał tego z otwartymi ustami.
- Panie, trupa Gojanovicia rozbiła obóz niedaleko. Mogę iść z wami i pokazać, gdzie się znajdowali. - Wieśniak nie patrzył w oczy Vinnredowi. - Wtedy podążymy ich śladem, a w dolinie będzie można zastawić na nich pułapkę i odebrać mojego syna z ich rąk...- Tym razem uniósł głowę. - Proszę pozwolić mi iść z wami, milordzie, Ladislau to moje ostatnie dziecko... nie mogę pozwolić, by zginął... - Znów się rozpłakał, a Vestel spojrzał na kompana, który jak zwykle siedział w siodle niczym posąg.
- Zabieramy go ze sobą. I tak nie ma tutaj warunków do życia - rzucił Tileańczyk, na co wampir zmarszczył brwi.
Widać było, iż ów pomysł nie przypadł mu do gustu. Przecież ten mężczyzna nie był żadnym wojownikiem, w dodatku tylko by ich spowalniał. Nie mówiąc już o tym, że czarodziej nie chciał mieć jego życia na sumieniu, które i tak coraz mniej przypominał ludzkie. Wolał jednak zachować resztki człowieczeństwa.
- Może z nami iść, ale OBAJ macie się mnie słuchać - syknął von Shotten i cmoknął, kolejny raz okazując swoje niezadowolenie. Sami lepiej by sobie poradzili. Przeklęte pospólstwo...
- Twój teren, twoje zasady - rzucił Vestel, zerkając w stronę ciał. - Pochowamy je?
- Jak masz zamiar kopać w zmarzniętej ziemi, mój drogi przyjacielu? Proponuję spalić kobiety, by ich ciała i krew nie ściągnęły tu dzikich zwierząt i mych sług.
- Milord ma rację - odezwał się wieśniak. - Zaraz się tym zajmę. - Przetarł oczy, po czym odwrócił się, podszedł do żony, wziął ją na ręce i zaniósł w pogorzelisko. To samo zrobił z córkami. Moment później pognał za płonącą chałupę i wrócił z koniem, który wyglądał, jakby od dawna nie był dobrze karmiony. - Jestem gotowy. Musimy odnaleźć Ladislaua! - W jego oczach Vestel dostrzegł błysk zemsty.
- Tak, dobry człowieku, już o tym mówiłeś... - czarodziej mruknął pod nosem, łypiąc okiem na chudą szkapę. Nawet on nie miałby na nią apetytu.
- W domu się chyba nie przelewało. - Szepnął mu do ucha szermierz, gdy wieśniak dosiadał niezdarnie swojej chabety.
- To Sylvania. Tu żyje się dobrze tylko wampirom. Wieśniaki to jedynie pokarm dla lordów i ich rodzin. Jeśli mają szczęście i trafią na dobry ród, ten będzie się nimi opiekował. Tak jak dba się o swoje kury lub krowy.
- Jak możesz mówić o ludziach jak o jedzeniu? To odrażające. - Vestel się skrzywił i poprawił swój kaptur obszyty wilczym futrem.
- Tylko wyjaśniam, jak to tutaj wygląda. - Wampir wzruszył ramionami. - Dobrze wiesz, że ja ludzkiej krwi nie piję.
- Mam nadzieję, że nie będę musiał robić za jedną z takich “kur”... - rzucił, westchnąwszy.
- Żółtodziób, powiadasz? - Mężczyzna niemal się zaśmiał. - Nie martw się, jeśli powiem, że jesteś moim Czarnym Łabędziem, nikt cię nie tknie.
- Czarnym Łabędziem? - Vestel uniósł brew. - Mam zacząć się bać? Liczę, że nie jest to związane z jakimiś seksualnymi perwersjami wampirów?
- Cóż... Może jednak zachowam to dla siebie. Wystarczy, żebyś wiedział, iż to osobisty żywiciel. Jeśli jakiś wampir, wbrew mym zakazom, wypije twoją krew, będę miał prawo go unicestwić.
- Pięknie... już poczułem się pewniej... - Szermierz przełknął ślinę. - Ty to wiesz, jak człowiekowi poprawić samopoczucie. Jedźmy, zanim się ściemni...
- I nim resztka odwagi cię opuści. - Dodał złośliwie Vinnred, ciesząc się w duchu na tę rozmowę i reakcje młodego Tileańczyka. Nic go tak nie radowało i nie bawiło, jak Vestel i jego wielka odwaga. Wampir gestem ręki nakazał wieśniakowi jechać przodem, by ten wskazał im miejsce, gdzie Tigani rozbili obóz, a Vinnred i Vestel ruszyli chwilę za nim. Śnieg przestawał powoli sypać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Pon 15:51, 19 Lis 2012    Temat postu:

Zaśnieżoną ścieżką ruszyli poprzez las, a po kilku minutach odnaleźli obozowisko. Nikogo jednak już tam nie było. Vinnred spojrzał na swoje mapy, a także odnalazł ślady kół, które były ledwo widoczne pod śniegiem, po czym wyznaczył nową trasę. Kierowali się skrótami na północ, w stronę wąwozu, którego nazwy Vestel nie potrafił zapamiętać. Wieśniak, który przedstawił się w końcu jako Bogdan, zostawał nieco z tyłu, gdy galopowali, dlatego co jakiś czas musieli zwalniać i czekać na niego.

W końcu, po niecałej godzinie drogi wyjechali na wyżynę, którą przecinał wspomniany wcześniej przez wampira wąwóz. Vestel był pod wrażeniem umiejętności towarzysza, gdyż wyglądało, że nadrobili sporo drogi i odnaleźli Tigan przed zapadnięciem zmroku. Gdy zbliżyli się do szerokiej rozpadliny, na dole ujrzeli leniwie toczące się po śniegu wozy cygańskie. Było ich dokładnie dwanaście, a dodatkowo, między nimi maszerowały cztery duże białe niedźwiedzie, będące zapewne dodatkową ochroną. Vinnred spojrzał przez lunetę, naliczając około trzydziestu cyganów i kilkoro dzieci. Oddał ją Bogdanowi.
- Powiedz, gdzie jest twój syn.
Wieśniak przejął przyrząd i rozejrzał się. Po chwili drgnął w siodle.
- To ten wóz prawie po środku, z niebieskim dachem.
Wampir zerknął raz jeszcze. Istotnie, na tyłach wozu siedział umorusany, na oko dziesięcioletni chłopiec w prostych szatach. Kobieta siedząca obok niego podawała mu właśnie coś, czego wampir z pewnością nie nazwałby zupą.
- Jakie sugestie, drogi przyjacielu? - Zapytał w końcu Vestel, przejmując lunetę. - Miejsce na zasadzkę jest dobre, obawiam się jednak, że nawet z tobą przy boku, przeciwników jest zbyt wielu. No i dodatkowo martwią mnie te niedźwiedzie. Ciężka sytuacja... - Szermierz skrzywił się, zaczynając tęsknić za prostymi, karczemnymi bójkami, w których tak naprawdę taktyka i strategia nie były ważne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.ouzaru.fora.pl Strona Główna -> Sesje RPG Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gRed v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin