 |
|
Autor |
Wiadomość |
Ouzaru
Blind Guardian
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 22:14, 05 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Droga na szczyt: II. W dół, dół, tak, tak, kop dalej, kop!
Pod wskazany przez panią Orlandoni dojechał późnym popołudniem. Sam był zaskoczony, jak długo zabawił u kobiety i co najgorsze - w ogóle nie mógł przestać o niej myśleć. O ile w pierwszej chwili po prostu miał na nią ochotę i chciał nacieszyć swe oczy ładnym widokiem, o tyle po kilku minutach zrozumiał, że ma do czynienia z kimś zupełnie innym niż do tej pory. Nie była ani zarozumiała jak Vittoria, ani młoda i głupiutka jak Marina. Jaka szkoda, że już była zajęta...
Kamienica, pod którą stanął, wyglądała, jakby w każdej chwili mogła się zawalić. Okna straszyły swą pustką, po ścianie pełzły żyłki pęknięć, a tynk już ledwo się trzymał cegieł. Alejandro nawet się nie zdziwił, gdy zobaczył, że drewniane drzwi wiszą tylko na jednym zawiasie i kołyszą się, popychane podmuchami znad morza. Nie zdążył ich otworzyć, gdy usłyszał kroki. Odsunął się i dosłownie po chwili wypadł na niego mężczyzna. Chciał chyba coś krzyknąć, jednak tylko poleciał w ramiona zaskoczonego Ostrza i gdy Alejandro go złapał, ten osunął się na kolana. Z jego pleców wystawał bełt. Zabójca dostrzegł znamię pod jego okiem i jakiegoś ubranego w czerń typka, który przez chwilę mignął mu w otwarych drzwiach. Nie zastanawiając się długo, ruszył za nim, gdy tylko tamten zaczął się wycofywać korytarzem. Zamaskowany napastnik miał sporo przewagi nad zabójcą, wbiegł do jakiegoś pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi. Gdy Alejandro dotarł tam chwilę później, mordercy już nie było. W pokoju nie było żadnych okien, więc musiała być stąd jakaś inna droga ucieczki.
Rozejrzał się na boki i zaraz też dostrzegł klapę w podłodze pod ścianą. Już do niej zmierzał, gdy usłyszał kolejne kroki na korytarzu. Stanął za drzwiami i poczekał, aż osoba wejdzie do pokoju, po czym rzucił się, łapiąc osobnika pod gardłem. Przycisnął do ściany, przystawił ostrze do twarzy i dopiero po chwili zauważył, z kim ma do czynienia. Skrzywił się lekko, zwalniając mechanizm. Sztylet schował się do karwasza, a Alejandro odstąpił od Mariny.
- Zawsze tak traktujesz kobiety? - mruknęła, rozmasowując gardło. - Zobaczyłam cię i jakiegoś trupa, więc pomyślałam, że wpadnę i zobaczę, czy wszystko w porządku. Ładnie tak witać wsparcie? - Położyła dłonie na biodrach i zrobiła obrażoną minę.
- A od kiedy potrzebuję jakiegoś wsparcia? Zajmij się swoimi sprawami i daj mi działać! - Warknął na nią. - Może jest jakaś dziwka do ratowania parę ulic dalej...
Nie czekając, co mu odpowie, ruszył do klapy w podłodze i otworzył ją. To było zejście do piwnicy i na szczęście paliła się tam jakaś pochodnia, to spokojnie mógł zeskoczyć na dół. Tak też uczynił. Kolejne pomieszczenie okazało się puste, jednak po szybkich oględzinach znalazł wydrążony w ścianie korytarz, który był zasłonięty płachą materiału.
- O, kolejne tunele - mruknęła dziewczyna, zaglądając mu ponad ramieniem. Było tam ciemno i parno. Alejandro odwrócił się i spojrzał na Marinę ostro.
- Czy ja ci czasem nie powiedziałem, że masz za mną nie iść?
- Nie, kazałeś mi się zająć moimi sprawami i właśnie to robię. - Uśmiechnęła się szeroko.
- Mam sprawić, byś w inny sposób przestała za mną iść? - Spojrzał jej twardo w oczy.
- A czy ktoś powiedział, że za tobą idę? - Prychnęła. Wzięła pochodnię ze ściany i weszła do korytarza. - Mam tu swoje sprawy do załatwienia, polecenie Mamy Rosy. Jak chcesz, to TY możesz iść ZE MNĄ.
Odwróciła się i ruszyła przed siebie, dość szybko oddalając od zabójcy. Nie lubiła tuneli i podziemnych korytarzy, ale umiała się po nich poruszać. Zwłaszcza że ten prowadził jedynie prosto. Wyglądał na świeżo wykopany.
- No to idź sama - mruknął, po czym odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia, gotując się w sobie. Jakaś podrzędna zabójczyni mówiła mu, co ma robić i że może z nią iść?! To się nie mieściło w głowie. W tej chwili nie myślał o zadaniu, które miał wypełnić i obietnicy złożonej kobiecie.
* * *
Nie chcąc wracać do posiadłości i znów z rana jechać do Luccini, wziął sobie pokój w jednym z burdeli Rosy, jednak nie brał sobie dziewczyny na noc. Wolał być wypoczęty. Zjadł porządną kolację, wykapał się i legł w miękkim łóżku, wzdychając ciężko. Jak on nie lubił tej smarkuli!
Rano, przy śniadaniu, dołączyła do niego Rosa. Na jej twarzy malował się wyraz niepokoju.
- Czy... widziałeś się ostatnio z Mariną? - zapytała, gdy już wszystkie grzeczności i powitania mieli za sobą.
//Rozdział I - 300 PD. (Odgrywanie 100%, pomysły - 100%, popychanie ( ) fabuły do przodu - 100%. I + na przyszłość do Szczęścia za ładne posty ;])//
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Pon 15:03, 06 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Alejandro
- Tak, wczoraj. Trochę się posprzeczaliśmy, bo chodzi za mną jak cień, a ja tego bardzo nie lubię – mruknął Alejandro. – A stało się coś? Nie wyglądasz najlepiej.
- Chodzi za tobą jak cień, bo jej kazałam. – Rosa westchnęła ciężko. – A martwię się, bo się nie pojawiła do tej pory.
- To duża dziewczynka, na pewno się znajdzie. Wczoraj ścigałem jakiegoś podejrzanego typa, wycofałem się, a ona dalej zajęła się tą sprawą. To było w Dzielnicy Portowej.
Kobieta raz jeszcze westchnęła ciężko i po chwili stwierdziła.
- Mam nadzieję, że nic jej nie jest. Inaczej będzie mieć poważne kłopoty. Ma się trzymać ciebie, a jeśli jest to niewykonalne, to wracać. Nie zrobiła ani jednego, ani drugiego.
- I dlaczego mi o tym wszystkim mówisz, Madonna?
- Bo może mógłbyś szanownie ruszyć swoje łaskawe dupsko i jej poszukać? – wyrzuciła z siebie. – Tfu! Łaskawie ruszyć szanowne dupsko…
Ostrze westchnął. Jeśli tego nie zrobi, pewnie nie będzie miał tutaj już wstępu. Czyli nici z dobrego ciupciania.
- Dobrze, zobaczę, co da się zrobić.
- Skoro i tak kogoś tam szukałeś, to pewnie nie będzie to dla ciebie wielkim problemem.
- Zapewne…
Ubrał się szybko, zjadł śniadanie i wyszedł z burdelu Rosy. Było jeszcze rano, słońce dopiero budziło się ze snu, delikatnie ogrzewając okolicę. Dobrze, przynajmniej się nie spoci jak świnia. Wszedł po drabinie na dach budynku, wybrał trasę i skacząc po kolejnych dachach kierował się w stronę Dzielnicy Portowej.
Gdy w końcu zjawił się blisko celu swej podróży, zszedł na dół i wmieszał się w tłum spieszących gdzieś ludzi. Ruszył przed siebie krętą uliczką z domami z ciemnej cegły i drewna, pokonując niewielką odległość, jaka dzieliła go od małego placyku ze studnią i drzewem po środku. Okalały go brudne, zaniedbane budynki, z których tynk musiał odpaść już sporo lat temu. Skierował się do przybrudzonych, czerwonawych drzwi w fasadzie jednego z domów. Trochę go to dziwiło, gdyż jeszcze wczoraj wisiały na jednym zawiasie, co było już nieco podejrzane. Najwidoczniej mieszkaniec tego
Te, o dziwo były zamknięte, więc Alejandro wpadł w wąską uliczkę za domem i szybkim susem, odbijając się od ścian, wskoczył na pierwsze piętro. Tam podważył okiennicę swym sztyletem i zniknął w środku. Szybko dotarł do dużej, obskurnej piwnicy.
Przez moment lokalizował klapę w podłodze, a gdy już ją dostrzegł, odsunął betonowy blok i zszedł na dół po metalowych klamrach zastępujących drabinę. Tam zniknął za płachtą prowadzącą w głąb ciosanego w ścianie tunelu. Wcześniej chwycił za jedną z pochodni, by rozświetlać sobie drogę.
Podłoga pokryta była cienką warstwą błota, więc Ostrze poruszał się powoli, aby nie poślizgnąć się. Z oddali dochodziły go dziwne dźwięki, jakby popiskiwania i pomruki, więc na wszelki wypadek dobył miecza. Broń była lekka i niesamowicie wręcz wyważona – otrzymał ją na zakończenie szkolenia od wujka Luigi’ego. Od tamtej pory niemal nie rozstawał się z tym śmiercionośnie szybkim ostrzem.
Przyświecił sobie na podłogę, dostrzegając dziwne ślady prowadzące w głąb jaskini. Zupełnie jakby dwójka ludzi taszczyła ze sobą trzeciego, co wskazywał zastygły szlaczek przecinający błoto. Ostrze ruszył więc dalej, aż w końcu dotarł do ślepego zaułka zamkniętego murem z wilgotnych, gładkich kamieni. Przyjrzał się im uważniej i już po chwili dostrzegł nieco wysunięty, oznakowany kamień. Pociągnął za niego, a ściana przed nim nagle się poruszyła, otwierając drogę w dół. „Co to za pieprzone tunele?”, pomyślał i ruszył dalej, ostrożnie rozglądając się na boki.
Mniej więcej po kilkudziesięciu metrach dostrzegł leżące na podłodze cztery kształty. Początkowo myślał, że to ludzie, jednak gdy tylko podszedł bliżej, aż osłupiał ze zdziwienia. To były duże stwory o ludzkich nogach, jednak nic więcej ludzkiego w nich nie było. Pokryte futrem cielska, szczurze pyski i ogony zdradzały to nad wyraz dobitnie. Wszystkie były martwe, co mogło oznaczać, że Marina mogła na nie wpaść i je zarżnąć. Gdzie w takim razie była dziewczyna? Mimo wszystko Alejandro miał nadzieję, że nic jej się nie stało.
Podążył dalej korytarzem, rozmyślając nad tym, co zobaczył. Skąd mogły się tutaj wziąć takie stwory? A jeśli już tu były, to czy czegoś nie kombinowały? I czy ludzie na powierzchni w ogóle wiedzą o tych potwornościach? Te i inne pytania kotłowały mu się w głowie, gdy skręcił w najbliższy korytarz. Zatrzymał się nagle, widząc spore, wykute w skale pomieszczenie, wyglądające jakby na prowizoryczne więzienie. Doliczył się dziewięciu klatek, a w jednej z nich zobaczył… Marinę! Była brudna i zmęczona, ale chyba nic jej się nie stało.
Ona również go dostrzegła, ale dopiero po chwili, gdy ruszył się, by wyjść jej na pomoc. Sekretnym znakiem, którzy znali tylko łotrzykowie powstrzymała go i wskazała na prawo, za załom. Gdy Alejandro lekko się wychylił, zobaczył śpiącego na zmurszałym krześle grubego, nieprawdopodobnie brzydkiego mężczyznę z rozbitym i spuchniętym nosem. Przy jego pasie wisiał pęk kluczy. Skinął głową kobiecie, podszedł bezszelestnie niczym kot do tłuściocha, po czym wysunął ostrze z karwasza i wpakował mu je wprost w szyję, przekręcając w prawo, gdy weszło między rdzeń. Mężczyzna nawet nie poczuł, że zginął.
Ostrze chwycił za klucze, które zadzwoniły w jego dłoniach i podszedł do klatki.
- No proszę, wreszcie się zjawił mój rycerz w lśniącej zbroi – powiedziała z nonszalancją w głosie.
- Ciesz się, że w ogóle – Alejandro uśmiechnął się. Nagle zaciągnął się powietrzem i zebrało mu się na wymioty. – Co tu tak śmierdzi? Chyba nie narobiłaś pod siebie ze strachu?
- Lepiej spójrz za siebie.
Zabójca obrócił się i dostrzegł czterech szczuroludzi, odzianych jedynie w pasy na biodrach. W dłoniach dzierżyli wyszczerbione miecze i syczeli groźnie.
- Obcy-obcy-zabić-zabić! – warknął jeden z nich, a dwa kolejne rzuciły się w stronę mężczyzny.
Alejandro niemal natychmiast uniósł miecz do obrony i odbił cios pierwszego, pakując mu w szyję ostrze z karwasza. Nie patrząc nawet, jak tamten osuwa się na ziemię wykonał obrót na pięcie i na swój miecz przyjął następne uderzenie. Wykonał paradę, wybijając oręż z dłoni przeciwnika i przebił go na wylot. W ostatniej chwili uchylił się przed kolejnym atakiem, kopnął przeciwnika między nogi, a gdy tamten się skulił, wysuwane ostrze zagłębiło się w jego karku. Ostatni ze skavenów próbował uciekać, jednak wyrzucony przez Alejandro nóż trafił go centralnie między łopatki. Walka była zakończona, a on nawet się nie rozgrzał.
Odwrócił się w kierunku klatki i zobaczył, że Marina jest już na zewnątrz. Kręciła pierścień na którym były klucze wokół palca.
- Gładko ci poszło – zauważył.
- Tobie również – uśmiechnął się lekko. – Wynośmy się stąd.
- Nie, poczekaj. W pomieszczeniu obok są kolejne klatki. Tam są ludzie… Trzeba ich uwolnić. I te śmierdziele zostawiły tam moją broń.
- Skąd wiesz?
- Bo byłam tam, ale gdy nadepnęłam jednemu na ogon, a temu grubasowi rozbiłam nos, przenieśli mnie tutaj.
- Charakterna z ciebie kobiecina
Zabójcy niezbyt spodobał się ten pomysł, ale skoro był już tutaj, to nie zaszkodzi mu uratować jeszcze kilka żyć. Wskazał na wyjście z jamy i gdy tylko Marina wybiegła, ruszył za nią.
* * *
W kolejnej sali również napotkali opór w postaci trzech skavenów, jednak zabójca szybko sobie z nimi poradził. Marina otworzyła klatki i wypuściła wychudzone kobiety i mężczyzn. Wśród nich był ten, którego Alejandro miał odnaleźć dla Castinyy.. Bez problemu rozpoznał go po znamieniu pod lewym okiem.
- Przysłała mnie po ciebie Castinaa Orlandoni, twoja pani – powiedział.
- Grazie, sinior, myślałem, że czeka mnie tu już tylko śmierć.
- Wynośmy się z tej śmierdzącej nory.
Alejandro skrzywił się, po czym jako ostatni opuścił pomieszczenie wraz z Mariną i ocalonymi ludźmi.
* * *
Jeszcze dwa dni temu narzekał na słońce, które dawało się we znaki, teraz jednak cieszył się, że znów je widzi. Od razu po wyjściu z tuneli zaciągnął się świeżym powietrzem. Co jakiś czas zerkał na towarzyszącą mu dziewczynę, która chwilami się zataczała. Zaprowadził ją na ławeczkę pod jednym z budynków i usiadł wraz z nią, gdy wszyscy oswobodzeni ludzie udali się w swoją stronę.
- Wszystko z tobą w porządku? Blado wyglądasz.
- Będę żyć. Jak walczyłam z tymi śmierdzielami, pojawił się jeden z dmuchawką i musiał mnie czymś zamroczyć. Nie wiem, co to była za substancja, ale padłam jak stałam. Ten, którego wczoraj goniłeś chyba planował dla ciebie komitet powitalny, bo ja się na niego natknęłam, gdy ty poszedłeś na górę… - przejechała dłonią po potylicy. – Dzięki, bez twojej pomocy mogło by być ciężko.
- Nie ma sprawy, i tak miałem tam coś do załatwienia.
- Domyśliłam się, tylko spodziewałam się, że przyjdziesz od razu. Nie było cię, to poszłam dalej.
- Niepotrzebnie, mogłaś zginąć. Rosa pewnie będzie miała dla ciebie kilka gorzkich słów… - mruknął i spojrzał na nią. – Dasz radę dotrzeć do niej o własnych siłach, czy mam cię eskortować. Muszę jechać do siebie i powiadomić ojca o tym, co widziałem, więc zależy mi na czasie.
- Przecież i tak mam się trzymać blisko ciebie.
Alejandro westchnął ciężko.
- To może jeszcze chodź ze mną do kibla na siusiu i kupkę… - mruknął lekko już poirytowany.
- Na siusiu mogę chodzić – uśmiechnęła się rozbrajająco. Po chwili spoważniała. – Powiedz, jak często ignorujesz rozkazy swego ojca.
- Zdarzało mi się często, ale od ostatniej z nim rozmowy staram się wykonywać je co do joty. Nie chcę być głuchy w wieku trzydziestu lat – posłał jej lekki uśmiech.
- Dla mnie Mama Rosa jest jak taka głowa rodu i że jeszcze nigdy nie zignorowałam jej poleceń.
- Pomijając wczoraj. Więc pierwszy raz już zaliczyłaś.
- Nie, po prostu na ciebie czekałam.
- Jak zwał, tak zwał, teraz to nie jest istotne – wzruszył ramionami. – Mamy chyba oboje ważniejsze sprawy na głowie obecnie, prawda?
- Nooo – rzuciła markotnie. – Wiem, że moja obecność cię irytuje, ale będziesz się musiał przyzwyczaić.
- Zobaczymy. A teraz idź do Rosy i pokaż jej się na oczy, bo pewnie ze zdenerwowania już tam schudła ze dwadzieścia kilo. Opowiedz jej o tym, co dzieje się pod miastem i żeby jej dziewczyny nie zapuszczały się po zmroku w podejrzane uliczki. Ja jadę do ojca zdać mu raport.
Przewróciła oczyma.
- No dobra. Coś jeszcze, szefie.
- Na razie nic. Spotkamy się wieczorem w waszej siedzibie. – skinął jej głową, a chwilę później rozpłynął się między przechodniami.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ouzaru
Blind Guardian
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 23:21, 06 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
20 Giugno, Luccini, Tilea
Godzina była jeszcze dość wczesna, a Alejandro miał sporo rzeczy do załatwienia. Najbliżej było mu do Castinyy, więc to do niej udał się w pierwszej kolejności, by nie nadkładać drogi. Dość dziwnie się poczuł, gdy już drugi raz tego samego dnia zobaczył posiadłość Orlandonich i samą panią domu. Zwłaszcza kiedy uśmiechnęła się do niego tak, jakby zobaczyła swego przyjaciela. Nie zwlekając ani chwili dłużej, przekazał jej dobrą wiadomość.
- Twój człowiek jest już bezpieczny, zadbałem o to.
- Tak czułam, że wszystko będzie dobrze. - Skinęła mu głową, po czym odwróciła się na chwilę i wzięła jakąś szkatułkę z niskiego stolika. - Proszę, myślę, że znajdą dobre zastosowanie w twoich rękach.
Alejandro poczuł się lekko zaskoczony.
- Ależ pani, nie musisz mi się w żaden sposób odwdzięczać. Bardzo smakował mi twój obiad i myślę, że to najlepsza zapłata.
- Smakował, bo nie ja gotowałam. - Uśmiechnęła się szeroko, przypominając mu wcześniejszą rozmowę. - A teraz nie rób mi przykrości i chociaż zerknij do środka. Wtedy ocenisz.
Alejandro uśmiechnął się lekko, po czym zajrzał do szkatułki. Zobaczył tam pięć pięknie wykonanych noży. Nie nadawały się do walki wręcz, ale do rzucania jak najbardziej. Od pierwszego ujrzenia widać było, że ktoś włożył w nie masę pracy i z pewnością nie kosztowały mało. O ile Castinaa w ogóle musiała za nie płacić.
- Nie mogę tego przyjąć - powiedział Alejandro, zamykając szkatułkę. - Naprawdę. To wspaniały prezent, który należy się komuś innemu. Dlatego zachowaj go na lepsze czasy, Madonna. Może się przydać.
Skinął jej przyjaźnie głową.
- Nie przyjmuję odmowy - odparła jedynie i odwróciła się do niego plecami na znak tego, że sprawa nie podlega dalszej dyskusji. - Są świetnie wyważone, będą ci dobrze służyć. - Zerknęła na niego ponad ramieniem. Jej głos był zdecydowany i pewny, widać było, iż nie ma zamiaru odpuścić.
- Skoro tak twierdzisz... - Alejandro zgarnął szkatułkę ze stolika. - Choć i tak uważam, że zapewne przydałaby się komuś innemu. A jak tam sinior Luca? Wrócił już do domu? Z chęcią zamieniłbym z nim kilka słów...
- Nie, jeszcze nie wrócił. Spóźnia się już, zatem będzie miał ze mną do czynienia, jak się tu pojawi. I lepiej, żeby te noże były wtedy poza tym domem - rzuciła, kładąc dłonie na biodrach. - Przyjdź za parę dni, zapewne już raczy się pojawić. Jestem pewna, że sam również z chęcią cię pozna.
Po tych słowach podeszła do niego i delikatnie ucałowała w policzek, a gest ten był po prostu miły. Skinął jedynie głową i chyba nawet przez chwilę poczuł się jak nastolatek. Wstał, zabrał ze sobą szkatułkę, ucałował jej dłoń, ukłonił się i skierował do wyjścia. Nie musiał nic więcej mówić, kobieta o jej klasie doskonale wiedziała, co to oznacza.
* * *
Skierował swego konia w stronę domu, czując jakąś przyjemną ulgę i dumę. Sam się do siebie uśmiechał, gdy galopował w pełnym słońcu. Pod bramę posiadłości zawitał późnym popołudniem i od razu wbiegł po schodach, kierując kroki do gabinetu ojca. Nie zatrzymywał się ani na chwilę, a ktokolwiek cokolwiek od niego chciał, musiał z tym poczekać. Poprawił swe ubranie, zrzucił kaptur z głowy i dopiero po chwili zapukał, oczekując pozwolenia na wejście. Gdy takowe uzyskał, wkroczył do pomieszczenia i ukłonił się nisko.
- Wróciłeś. - Zauważył mężczyzna, a jego ton nie był już tak ostry jak zwykle. - Mam nadzieję, że twoje rozmowy z panią Orlandoni przebiegły pomyślnie i to nie u niej się zatrzymałeś na noc. - Uniósł brew i spojrzał na syna znacząco.
Alejandro nie odpowiedział wprost, jedynie sięgnął do torby, którą miał przy sobie. Wyciągnął z niej szkatułkę otrzymaną od Castinyy, położył ją na brzegu biurka i otworzył w kierunku ojca.
- Jeśli te oto sztylety od Madonny Orlandoni uważasz za pomyślne rozmowy, ojcze, to możemy oboje uznać, że wszystko przebiegło zgodnie z oczekiwaniami. - Tym razem powiedział to z totalną pewnością w głosie i nawet nie obawiał się spojrzeć Francesco w oczy.
- Wspaniale! - Mężczyzna klasnął w dłonie i poklepał syna po ramieniu. - To dobry początek. Nie wiem, jak tego dokonałeś, ale wiedz, że stary Papa jest z ciebie dumny. Zaczynam wierzyć, iż jednak dokonałem właściwego wyboru, jednak to nie koniec twojej pracy nad renomą swoją, rodziny i Gildii. Jest jeszcze kilka osób, których poparcie i sympatię będziesz musiał zdobyć. Słyszałem, że sinior Verinos Estari ma problemy ze swoją córką i szuka kogoś, kto pomoże mu je rozwiązać. Zatem udasz się do niego z samego rana. Nigdy nie przepadał za naszą rodziną, więc zobaczymy, co twoja charyzma tym razem zdziała. - Pokiwał głową w zamyśleniu. - To wszystko.
Alejandro zaczynał w końcu poznawać granice, kiedy spełnienie w oczach ojca graniczyło z jego zdenerwowaniem i wręcz wydziedziczeniem syna. Obie linie były bardzo cienkie i mimo wszystko wolał sprawiać przy nim dobre wrażenie, niż po raz kolejny wysłuchiwać jakichś obiekcji. Był niezmiernie zadowolony, że ojcu spodobało się to, w jaki sposób załatwił sprawę z Orlandonimi, jednak bynajmniej nie dlatego, by się dowartościować dobrymi słowami, co by mieć święty spokój.
- Nie, ojcze, nie wszystko - powiedział, patrząc na niego. - Poszukując człowieka Madonny Orlandoni natknąłem się na... ciężko to opisać, byś mi uwierzył... szczury o człowieczej posturze. Chodziły na dwóch nogach, dzierżyły miecze i chciały mnie zabić... Słyszałeś kiedyś o czymś podobnym? I wierz mi, nie kłamię...
Mężczyzna odwrócił się powoli, raz jeszcze zerkając na Ostrze. Skinął mu głową.
- Wiem, że nie kłamiesz. To Skaveni. - Wyjaśnił. - I co z nimi? - Splótł dłonie za plecami.
- Skaveni? Czyli wiedziałeś o nich? Może ktoś by mi w końcu wytłumaczył, co tutaj się dzieje?! - wyrzucił Alejandro. - Co z nimi? Zabiłem ich!
- No i bardzo dobrze. - Przytaknął. - Kiedyś się na nich natknęliśmy z twoim wujem, gdy przemycaliśmy pewne... towary kanałami pod miastem. Jest ich tylu, że ciężko będzie z nimi cokolwiek zrobić, ale staramy się, by nie wyłaziły i nie zagrażały ludziom. Jednak obawiam się, że gdyby postanowiły zaatakować, niewiele zdołamy zdziałać. - Zmarszczył brwi.
- Miejmy nadzieję, że jednak więcej, niż mówisz, ojcze. - Jeszcze dwa dni temu stał w tym samym pokoju jak na kazaniu i z pokorą przyjmował słowa Francesco, jednak teraz nie zamierzał być pokorny. - Nie wiem, czy oni planowali coś więcej, jednak zamierzam mieć na to oko. A teraz, jeśli nie masz dla mnie innych zadań, pozwól, że odwiedzę Rosę.
- Rosę? - Uniósł brew.
Jeszcze dwa dni temu chciał go przepędzić, a teraz rozmawiał z nim, jakby był mnichem. Ojciec cały czas go zaskakiwał.
- No chyba wiesz, co dzieje się w Luccini, prawda? Nie mów, że nie słyszałeś o Mamie Rosie, bo nie uwierzę. Skoro wiesz, co dzieje się pod ziemią, nie może umknąć ci życie Luccini. Tato. - dodał na końcu.
- Wiem, kim jest Rosa i wiem, że jest kobietą twego wujka. Zastanawiam się tylko, czy nie jest dla ciebie za stara. - Na twarzy ojca pojawiło się coś dziwnego. Uśmiech.
Alejandro odwzajemnił uśmiech.
- Akurat co do kobiet, to chyba sam wiesz, że im starsze, tym lepsze. Wystarczy spojrzeć na mamę. Im ma więcej lat, tym jest bardziej kobieca.
- I ma więcej kilogramów wraz z tymi latami. - Przerwał mu ojciec, po czym dodał już ciszej i spoważniał. - Tylko nie mów jej tego.
- Nie zamierzam - odparł Ostrze. - A teraz wróćmy do głównego toru rozmowy. Chcę się z nią spotkać, by omówić pewne rzeczy i, jeśli sama tego nie zrobiła jeszcze, ostrzec jej dziewczyny, by nie zapuszczały się w podejrzane miejsca.
Ojciec skinął mu jedynie głową i oddelegował go gestem dłoni. Alejandro ukłonił się lekko, po czym opuścił pokój swego Papy.
* * *
Dotarł do siedziby Rosy, gdy słońce już się powoli chyliło ku zachodowi. Zaraz po tym, jak wszedł do środka i udał się do głównej sali, kilka kobiet zaczęło bić brawo i wiwatować na jego cześć.
- A oto i nasz bohater! - zawołała Rosa, wskazując na Ostrze. - Uwolnił Marinę! Dzięki niemu nasza siostra jest cała i zdrowa! - Raz jeszcze klasnęła w dłonie, po czym złapała Alejandro pod ramię i pociągnęła na środek sali. - Marina? Marina! Miałaś podziękować!
Dziewczyna, dość niechętnie, ruszyła się z kąta. Wciąż miała na sobie swój czarny strój, jednak była już czysta i nie śmierdziała zdechłym szczurem. Z ociąganiem stanęła na palcach i ucałowała Alejandro w policzek.
- Dziękuję... - burknęła. Potem odwróciła się, wskoczyła na stół, wybiła do góry, złapała belki nad swoją głową i wspięła się, by zaraz zniknąć za klapą w suficie. Rosa jedynie pokręciła głową zrezygnowana.
- W jej oczach masz dwie wady, przez które nie może cię polubić. Jesteś od niej lepszy i jesteś szlachcicem. Ech... - Westchnęła ciężko.
Jeszcze przez chwilę patrzyła na klapę w suficie, po czym znów pokręciła głową i podała mężczyznie kielich z winem. Reakcja Mariny wywołała salwę śmiechu wśród kurtyzan, które zaraz też podeszły do Alejandro i zaczęły go obściskiwać, jakby każda z nich chciała mu się wcisnąć na noc do łóżka. I w sumie tak było.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Wto 19:58, 07 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Ostrze
- To już jej problem – powiedział Alejandro, zerkając na klapę w suficie. Na rozmowę jednak nie było chwili, gdyż dopadły do niego dziewczyny Rosy i zaczęły się dobierać. Zaraz odstąpiły od niego, krzywiąc się lekko i machając dłońmi przed nosami.
- Wybacz, Alejandro, ale… śmierdzisz – powiedziała jedna z dziewcząt.
- Trudno nie śmierdzieć, gdy się włóczysz po kanałach. Nie miałem czasu, by się umyć w domu. Przygotujecie mi balię ciepłej wody? Może zechcesz mi towarzyszyć w kąpieli, Roso? – Posłał jej zadziorny uśmiech.
- Taaak, przygotujemy. – Kobieta starała się nie śmiać. – I owszem, zechcę ci towarzyszyć. Osobiście dopilnuję, byś nam tu już nie psuł atmosfery!
Kurtyzany zaśmiały się, wyraźnie ucieszone taką odpowiedzią i zaraz też poszły szykować wodę. Rosa z kolei zrobiła minę w stylu „ale czy ja coś zrobiłam nie tak?” i wpatrywała się w Ostrze ze spokojem wypisanym na twarzy.
* * *
Długo siedzieli razem w balii z ciepłą wodą i rozmawiali o różnych sprawach Gildii, a Rosa dopilnowała, by mężczyzna porządnie się wyszorował i nie śmierdział tak strasznie. Po mile spędzonych chwilach z Rosą w balii, Alejandro był gotowy do drogi. Miał zamiar odwiedzić Vittorię i jej ojca, porozmawiać z nimi o sytuacji, która ma miejsce pod miastem. Plany jednak uległy szybkiej zmianie, gdy do pokoju wpadły trzy kurtyzany. Dwie podtrzymywały swoją koleżankę, której twarz wyglądała teraz jak nabrzmiały ziemniak. Miała podbite oko, z jej nosa spływała krew, tak samo jak z łuku brwiowego. Wyglądała, jakby zderzyła się kilka razy ze ścianą.
- Santo Morr! – krzyknęła Rosa, pomagając obu kobietom przetransportować ranną na łóżko. – Co się stało? Kto ci to zrobił, Letty?
- To Valentino, Mama Rosa! – powiedziała jedna z kurtyzan, które przyniosły ranną. – Ten bydlak chciał wziąć Letty za darmo, ale ona się postawiła. I zobacz, co jej zrobił.
Schowała twarz w dłoniach.
- Jak wygląda ten Valentino i gdzie go znajdę – mruknął oschle Alejandro, patrząc na pobitą dziewczynę.
- Dobrze zbudowany, łysiejący z wąsem. Zwykle można go spotkać w „Burym Kocie” w południowym Kwartale – odparła druga.
- Wiem, gdzie to jest. Zostawcie go mnie.
Ruszył do drzwi, jednak zatrzymała go Rosa.
- Daj mu solidną nauczkę, Alejandro. I zabierz wszystkie pieniądze, jakie ma przy sobie. Letty w takim stanie nie będzie mogła jeszcze długo pracować. Niech ten bydlak zwróci to, co nam się należy. Gdy wrócisz, będę miała dla ciebie dodatkowe zlecenie…
Ostrze z zaciętą miną skinął jej głową i ucałował dłoń burdel-mamy.
- Możesz być pewna, że już nigdy więcej nie podniesie ręki na żadną z twoich dziewczyn, Roso.
Wyszedł z kryjówki kurtyzan, dosiadł konia i już miał ruszać, gdy usłyszał za sobą głos. To była Marina.
- Chyba nie sądzisz, że pozwolę ci odebrać sobie przyjemność pozbawienia tego kutasa kilku zębów za to, co zrobił Letty?
- Nawet o tym nie pomyślałem – odparł chłodno. – Pakuj tyłek na konia, mamy coś do załatwienia w Luccini.
Zabójczyni uśmiechnęła się szeroko, choć jej uśmiech daleki był od ciepłego. Wsiadła na kasztanową klacz i popędziła ją w stronę Alejandro, który zdążył odjechać już spory kawałek.
* * *
- Ty pieprzona zdziro! – warknął gruby mężczyzna, ocierając krew ściekającą mu z nosa na grube wąsiska. Przed momentem Marina tak mu przyłożyła, że przeleciał przez dwa stoły i wylądował na podłodze. Goście „Burego Kota” rozpierzchli się na wszystkie strony, obserwując starcie. Tak samo jak i Alejandro, który z założonymi rękoma stanął przy drzwiach wejściowych, pozwalając zabójczyni wymierzyć sprawiedliwość.
- Teraz dostaniesz wpierdol za to, co zrobiłeś dziewczynie Mamy Rosy. Cieszysz się? – wysyczała Marina.
Valentino warknął i ruszył na nią , jednak pierwszy lepszy chlejus nie mógł stanowić żadnego zagrożenia dla świetnie wytrenowanej kobiety. Uchyliła się przed zbyt wolnym ciosem, a następnie uderzyła go w nerki i niemal natychmiast, drugą pięścią w tchawicę. Damski bokser zakrztusił się i zatoczył do przodu, wywracając kolejne dwie ławy. Marina się nie spieszyła i nie ruszyła za ciosem. Najwyraźniej delektowała się obijaniem damskiego boksera.
- Wstawaj, cazzo! – warknęła, zapraszając go gestami obu rąk do podniesienia swej wielkiej dupy z podłogi.
Niemal w tej samej chwili drzwi gospody otworzyły się i Ostrze zobaczył czterech strażników miejskich w charakterystycznych czerwonych beretach.
Sierżant z rapierem w dłoni najpierw ogarnął wzrokiem zastygłą salę, dopiero na końcu dostrzegając Alejandro.
- Co tu się do kurwy nędzy dzieje, de Silvestri? – zapytał.
Zabójca z miejsca go poznał. To był Gabrielo Battore, siedział w kieszeni jego ojca, przymykając oko na pewne sytuacje, które działy się w jego dystrykcie.
- Witam, kapitanie – Alejandro celowo się pomylił, zawyżając jego stopień. – Moja towarzyszka została nieprzyjemnie napastowana i postanowiła pokazać temu mężczyźnie, że nie jest pierwszą lepszą dziwką. Chyba pan rozumie zdenerwowaną kobietę, prawda?
Alejandro kątem oka zerknął na toczącą się walkę. Marina właśnie rozbijała stołek na głowie Valentino. Sierżant również to dojrzał. Odchrząknął i podniesionym głosem zapowiedział swym ludziom
- Nic się nie dzieje, wracamy na ulicę.
- Ale, sierżancie, czy nie powinniśmy interwenio… - odezwał się najmłodszy z żołnierzy, stojący za jego plecami.
- Powiedziałem, kurwa, wracamy na ulicę – wciął mu się w słowo Battore. Gestem dłoni odesłał swych ludzi i spojrzał na Alejandro. – Tylko nie rozpierdolcie całej gospody, de Silvestri.
- Postaramy się, kapitanie. – Ostrze posłał mu głupi uśmiech.
- Sierżancie… - mruknął tamten, jednak tak, jakby przyszło mu to z trudem i zamknął za sobą drzwi.
Gdy Alejandro się odwrócił, zobaczył, że Marina siedzi okrakiem na Valentino i okłada go pięściami po twarzy. Ten już nie reagował, przyjmując kolejne razy. Ostrze doskoczył do niej i odciągnął ją na bok. Twarz mężczyzny wyglądała jak krwawa miazga. Przeszukał go szybko i z kieszeni spodni wyciągnął dość pękatą sakiewkę. Widząc, że ludzie obserwują, co robi, podszedł do drzwi, otworzył je i wypuścił przodem Marinę. Spojrzał na zafrapowanych gości przybytku.
- I na chuj się patrzycie? Nas tu nie było.
Zatrzasnął za sobą drzwi.
Wyszli na ulicę tonącą w mroku i zniknęli po chwili w najbliższej wąskiej uliczce. Zatrzymali się w cieniu budynku, a Ostrze rzucił Marinie sakiewkę Valentino.
- Zawieź to Rosie i powiedz jej, że przyjadę najszybciej, jak będę mógł.
- Kiedy zaczniesz mnie wreszcie traktować jak partnera, a nie chłopca na posyłki?
- A masz siusiaka, żeby traktować cię jak chłopca? – Uśmiechnął się zadziornie.
- Przestań już z tymi swoimi debilnymi żartami – odparła nieco poirytowana.
- Wszystko przed nami. A teraz jedź, ja muszę tu jeszcze coś załatwić.
- Kiedyś się doigrasz – mruknęła, chowając sakiewkę do stanika.
- Czekam na tę chwilę z niecierpliwością. – Puścił jej oczko. Zaczynał lubić tę dziewuchę i całkiem fajnie mu się z nią pracowało. Zwłaszcza, gdy mógł się z niej trochę ponabijać. Odprowadził ją wzrokiem, a gdy zniknęła mu z pola widzenia, wskoczył na budynek i ruszył po dachach w kierunku posiadłości Vittorii. W końcu przydałoby się zacieśniać stosunki, skoro mają być niedługo małżeństwem. Choć coś mu mówiło, że do stosunku z tą zimną suką prędko nie dojdzie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ouzaru
Blind Guardian
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 21:25, 08 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Nie można było powiedzieć, by Marina wyglądała na specjalnie szczęśliwą czy zadowoloną z faktu, że musi robić za posłańca, a Alejandro gdzieś znika. Rozkazy to rozkazy. A te od Rosy były dla niej ważniejsze niż to, co mówił Ostrze. Gdy on ruszył do posiadłości szlachcianki, ona postanowiła chwilę odczekać i iść za nim.
* * *
Nocne niebo zakryły chmury, przez co było ciemno jak... w dupie. Jednak Alejandro nie miał większych problemów, by się dostać tam, gdzie planował. Wszak na ścianach budynków wisiały małe latarenki, które rzucały słaby blask światła na okolicę. Gdy w końcu stanął pod posiadłością, zapukał do drzwi i poczekał dłuższą chwilę. Otworzył mu sługa, który po wymianie kilku zdań zaprowadził Ostrze do salonu i poszedł po Vittorię. Wystarczył jeden rzut oka na jej twarz, by wiedzieć, że nie powinien był przychodzić.
- Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? - Przywitała się kulturalnie. - Dopiero zjedliśmy z ojcem kolację, a ty się teraz pojawiasz? O tej porze? Czy ja ci wyglądam na jakąś dziwkę, do której się przychodzi na noc? Wynocha mi stąd! Nie będziesz szargał mojego dobrego imienia! Nie życzę sobie żadnych plotek na temat mojego złego prowadzania się z największym dziwkarzem w mieście. - Prychnęła, a jej policzki aż się zaczerwieniły ze złości.
Przez chwilę nie wiedział, co ma na to wszystko powiedzieć. Doszedł jednak do wniosku, że nie ma sensu rozmawiać i dyskutować z idiotkami, więc jedynie wzruszył ramionami i wyszedł, nie odzywając się nawet słowem.
Błysnęło, a parę uderzeń serca później okolicą wstrząsnął grzmot.
- Hej, to był chyba najszybszy numerek w dziejach historii! - Usłyszał nad sobą głos i gdy się obejrzał, Marina zeskoczyła z drzewa, by stanąć koło niego. - Naprawdę jesteś świetny. Jej krzyki słyszałam aż tutaj. - Uśmiechnęła się zadziornie.
- Widzisz, jaki jestem wspaniały? Potrafię doprowadzić kobietę do orgazmu w minutę - odparł wesoło.
- Raczej do szału, ale jak zwał tak zwał.
- Czyli po chodzeniu za mną do kibla, będziesz mi wchodzić do łóżka?
- Przeinaczasz... - bąknęła. - Wcale do żadnego łóżka nie...
Przerwał jej kolejny grzmot i ułamek sekundy później lunął deszcz. Nieco zaskoczona Marina zaraz zaczęła się śmiać.
- Przydałby się wcześniej, kiedy tak potwornie cuchnąłeś! - Pokazała mu język i schowała się pod najbliższym zadaszeniem. Lało jak z cebra, a krople deszczu uderzały o każdą możliwą powierzchnię, przez co słychac było jedynie szum. - To się wpakowaliśmy...
Postanowili przeczekać deszcz i nie minęło pół godziny, jak zelżało na tyle, że mogli spokojnie wyjść. Alejandro wrócił do swojej posiadłości, żeby się porządnie wyspać. Już nie oponował, gdy dziewczyna postanowiła pojechać z nim i nawet chciał jej załatwić jakiś pokój, ale ona wolała się przespać w jego pokoju na fotelu.
- Jak mam mieć na ciebie oko, jeśli będę w innym pomieszczeniu? - zapytała retorycznie. - Poza tym wolałabym, żeby nikt mnie tu nie widział i nie wiedział, że jestem.
- Jak tam wolisz. - Machnął ręką i ziewnął. Był zbyt śpiący i zmęczony, żeby się z nią kłócić. Zresztą nie widział też większego sensu. Dzień obfitował w różne atrakcje, a jego ciało domagało się należnego odpoczynku. I nie tylko tego, lecz chwilowo zignorował te sygnały. Marina usadowiła się w fotelu koło okna, a on poległ na łóżko i zasnął niemal od razu.
21 Giugno, Luccini, Tilea
Obudziły go promienie słoneczne, wpadające przez uchylone okno. Jego towarzyszka zniknęła gdzieś, ale miał przeczucie, iż wciąż się tu kręci. Odświeżył się, wyszykował i zszedł na śniadanie. Przy stole zasiadł ostatni.
- Alejandro, dziś pojedziesz do pana Estari - przypomniał ojciec, nim Ostrze zdążył cokolwiek nałożyć sobie na talerz. - Twój brat zdołał się dowiedzieć, z czym ma problemy. Ponoć chce wydać córkę za jakiegoś młodego dziedzica z Imperium, a jej się to nie spodobało. Uciekła z domu i zamknęła się w starej wieżyczce wartowniczej. Porozmawiaj z Diego Verinos Estari, może spojrzy na ciebie przychylniejszym okiem, kiedy sprowadzisz młodą Arię do domu.
Zerknął na niego wyczekującym wzrokiem, jakby oczekiwał, że jego syn od razu wszystko rzuci i na głodniaka pojedzie załatwiać sprawy rodu.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Czw 15:17, 09 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Alejandro
- Spokojnie, ojcze. Zjem śniadanie i się tym zajmę. Nigdzie mu córka nie ucieknie... A swoją drogą, nie mógł się tym sam zająć? - zapytał Alejandro, zajadając się pieczywem z wędliną.
- Widać nie mógł. - Wzruszył ramionami. - Albo już próbował i niewiele to dało. Ponoć jej narzeczony ma niedługo skończyć dwanaście lat. - Uśmiechnął się tak jakoś dziwnie.
Zabójca niemal zakrztusił się kanapką.
- Ile? To się wcale nie dziwię, że uciekła. Może jednak nie będę nic robił w tej sprawie, żeby dziewczynie nie kazać spędzać reszty życia z jakimś niedojrzałym typkiem.
- W końcu dojrzeje, a my mamy sojusz do załatwienia. Niewiele mnie obchodzi jej los i ciebie również nie powinien. - Ojciec wycelował w Ostrze widelcem i posłał mu chłodne spojrzenie. - Zajmij się tym, to rozkaz.
- Tak jest... - Alejandro odparł zimno, rzucił kanapkę na stół, wstał i wyszedł z jadalni. Powoli zaczynał mieć dość roli popychadła. Jeśli tak miała wyglądać jego rola w Gildii, to miał jej już serdecznie dosyć.
* * *
Po śniadaniu poszedł do siebie, by się przebrać i akurat zastał Marinę w pokoju. Młoda zabójczyni niespiesznie zakładała koszulę, która zapewne schła przez całą noc na ładnie skrojony, czarny gorset i widząc, jak jej się przygląda, rzuciła mu leniwe spojrzenie. Trzeba było przyznać przed samym sobą, że już prawie od tygodnia pościł i zaczynało Ostrzu brakować seksu. Na chwilę utkwił wzrok w dekolcie, zastanawiając się, jak go z niej ściągnąć, gdy Marina podeszła do niego.
- Szukasz czegoś? - zapytała, jednak w pierwszej chwili nawet nie usłyszał tego pytania. - Ej, Alejandro! Zgubiłeś coś? - burknęła. - Niech zgadnę. Właśnie odkryłeś, że jestem kobietą i mam biust...
- Na to wychodzi. W sumie moglibyśmy się zmierzyć na gołe klaty, bella. - Posłał jej szeroki uśmiech.
- Niezły pomysł, choć raz bym wygrała. - Uniosła prawą brew, zerkając na niego podejrzliwie. - Proszę cię, przestań się tak na mnie patrzeć!
- A ja bym miał ciekawe widowisko. - Uśmiechnął się krzywo. - To znaczy jak mam nie patrzeć?
Obróciła się do niego bokiem, już nieco speszona i szybko zapięła guziki niemal pod samą szyję.
- Jakbyś chciał mnie zjeść, zgwałcić i zjeść - rzuciła niepewnie. - Może powinieneś odwiedzić burdel Mamy Rosy? - Zaproponowała i odsunęła się od niego znacząco.
- Może powinienem odwiedzić ciebie między udami? - Podszedł do niej, przyciągnął do siebie sztywno i złożył na jej ustach soczysty pocałunek.
Najpierw zamarła, a potem nogi dziewczynie zmiękły w okolicy kolan i musiał ją mocniej przytrzymać, by nie usiadła z wrażenia. Czuł, jak serce Marinie wali w piersi, jednak nic nie powiedziała. Kiedy przerwał pocałunek, przez chwilę nie mogła dojść do siebie. W końcu odchyliła się do tyłu i stwierdziła.
- Masz chyba coś do zrobienia, więc powinniśmy się zbierać, Alejandro.
- Rzeczywiście, mam coś do zrobienia. - Przejechał dłonią na jej lewą pierś i nieco ścisnął, jednocześnie patrząc kobiecie w oczy i oczekując jej reakcji. - Bądź dla mnie słodziutka, skarbie.
Zamknął jej usta kolejnym pocałunkiem.
- Alejandro! - Zaczęła mu się wyrywać i odpychać go od siebie. Widząc jednak, że nie przynosi to większych efektów, gdyż był znacznie silniejszy od niej, kopnęła mężczyznę w piszczel.
- Auć! - krzyknął. - Pojebało cię! - Zmarszczył brwi i zaczął rozcierać bolącą kość.
- To ciebie chyba pojebało. - Prychnęła. - Nie oddam się jakiemuś... - Urwała i ugryzła się w język. W sumie to nie chciała go już obrażać i ciągle wypominać, jak się do tej pory zachowywał, choć sama się właśnie przekonała, którą częścią ciała myślał. - Możemy już iść? - Westchnęła, zmieniając temat.
- Możesz iść gdzie chcesz, nawet w pizdu. Nie będziesz chodzić za jakimś... - Machnął ręką i wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami.
* * *
Takie jeżdżenie od jednej osoby do drugiej zaczynało być męczące i Ostrze westchnął ciężko, gdy opuścił mury posiadłości. Przy siedzibie kurtyzan dołączyła do niego dziewczyna, która postanowiła przejść tajnym tunelem, by strażnicy nie widzieli ich razem.
- A co ty tu, kurwa, robisz? Zjeżdżaj stąd! - mruknął do niej.
- Masz zamiar się obrażać o to, że nie dałam ci się zaliczyć? - zapytała spokojnym tonem. - No przestań, proszę cię. Jest dużo fajnych dziewczyn. - Uśmiechnęła się lekko.
- Noo, nie da się ukryć. Ale chyba nie chcesz teraz o nich gadać, chyba że lubisz jak jedna z drugą wkłada ci coś w dziurkę. Jedną, bądź drugą - mruknął.
- Czy ty myślisz tylko o wkładaniu i dziurkach? - Uniosła obie brwi do góry i odgarnęła włosy z twarzy, na której malował się wyraz zmieszania. - Ale już się nie dziwię, czemu kobiety cię tak uwielbiają. - Puściła mu oczko. Może mały komplement rozładuje jego złość i załagodzi sytuację. Jeśli miała go pilnować, musiała się go trzymać.
Westchnął tylko ciężko i machnął ręką.
- Ty za to myślisz tylko o tym, jak tu za kimś łazić, jak syfilis za dziwką. Nie dziwię się, że żaden facet się za tobą nie ogląda. No chyba, że wolisz dziewczynki. Ale to w sumie na jedno wychodzi. - Zarechotał.
- Wykonuję polecenia ma... Mamy Rosy - zająknęła się. - Będziesz się teraz na mnie gniewał?
- Wiem, że nie pociupciam. A nad tym, co będzie dalej, to się zastanowię - odparł z lekkim uśmiechem. Taka gimnastyka językowa nawet poprawiła mu nieco nastrój. - Najpierw kopiesz mnie w piszczel, a teraz pytasz, czy będę się gniewał? Wy, kobiety, jesteście dziwne... Czasami się zastanawiam, czy sam Morr was rozumie.
- Czyli że będziesz? - Spojrzała na niego i jakby nieco zmarkotniała. - Przepraszam, że cię kopnęłam, to tak jakoś samo wyszło... Nie chcę, żeby nasze relacje się bardziej popsuły, jesteś moim jedynym... hmm... znajomym? - Przekrzywiła lekko głowę. Przyjaźń to za dużo powiedziane, ale nawet miło było mieć kontakt z kimś innym niż tylko Rosa, Luigi i kurtyzany, które i tak ją zawsze ignorowały.
- Dobra, już mi się tutaj nie rozckliwiaj. Trzeba zobaczyć się z tym szlachetką, więc się ruszmy.
Skinęła mu głową, lecz nie była pewna, czy już się przestał gniewać czy nie. Czuła się dziwnie w środku. Ale i tak uważała, że nie powinna z nim spać, a w każdym razie nie teraz.
Ruszyli więc, a po lekkim deszczu wczorajszej nocy nie było już ani śladu. Gorąca, nieco wyschnięta ziemia wchłonęła całą wodę, kiedy w tym samym czasie słońce wysuszyło błoto. Skwar lał się z nieba, choć było jeszcze przed południem i wędrowcy przeklinali w myślach, że najcieplejsze dni lata wciąż są przed nimi.
W końcu dotarli do posiadłości Diego Verinos Estari, która nie należała do zbyt dużych i w dodatku była wybudowana w topornym, imperialnym stylu. Jedyną rzeczą, która mogła cieszyć oko, zdawał się być wielki, kolorowy ogród, który prowadził do piętrowego budynku. Nim przejechali przez bramę, Marina zeskoczyła z konia, przytroczyła jego lejce do pobliskiego drzewa i zwinnie się na nie wspięła. Jej ruchy były szybkie, zwinne i pełne gracji jak u kota, a przy tym poruszała się niezwykle cicho. Nie była aż taka zła, jednak brakowało jej zarówno siły jak i wytrzymałości Alejandro oraz kilku lat doświadczenia w walce, by mogła się z nim mierzyć. Ostrze jakoś bardziej ją widział w roli złodzieja niźli zabójcy, ale nie wypowiadał się na głos.
Przejechał przez bramę, zostawił konia jakiemuś słudze i skierował się do drzwi. Nim zapukał, ktoś już mu otworzył.
- Witam, mój pan już pana oczekuje. - Mężczyzna w sile wieku skłonił się sztywno.
Wyglądało na to, że Francesco uprzedził Diego o tej wizycie, ale może to i lepiej, gdyż Alejandro nie będzie się musiał tłumaczyć.
Gdy doszli do salonu, Ostrze zobaczył mężczyznę po czterdziestce, którego surowy wyraz twarzy i chłodne oczy sprawiły, że poczuł się, jakby znów stanął przed swoim ojcem.
- Słucham - mruknął Diego i nawet się nie pofatygował, by wstać i uścisnąć dłoń zabójcy. Nie wskazał mu również, żeby usiadł. Stary ojciec chyba miał racje, że rodzina Verinos Estari nie przepada za nimi.
- Słucham? - zapytał Alejandro i prychnął, zupełnie niepocieszony tym, że ten zgred traktuje go jak swoją służbę. - To ja tutaj jestem, żeby wiedzieć, co się stało, a nie na odwrót, czyż nie?
Mimo zdenerwowania, starał się kontrolować ton wypowiedzi.
- I naprawdę sądzisz, że powierzę los i bezpieczny powrót... tobie? - Diego skrzywił się. - Twój ojciec ma tupet, przysyłając mi kogoś od siebie.
- Więc skoro tak uważasz, panie, to chyba nie mam tutaj już nic do roboty. - Wstał z fotela i skierował się ku wyjściu.
Przez dłuższą chwilę Diego milczał, a gdy Ostrze był już w drzwiach, poderwał się do góry.
- Poczekaj. Przyprowadź moją córkę, ale nie tknij jej. By dopełnić kontraktu zaślubin musi być dziewicą. Daj mi słowo honoru, że nie tkniesz Arii.
- Słowo honoru - mruknął, po czym zamknął za sobą drzwi. Nie miał zamiaru gadać z tym gburem. Z jednym już wystarczająco się poużerał przy śniadaniu.
* * *
- Jak dorwę tę niesforną dziewuchę w swoje łapy, to przełożę przez kolano i zleję na kwaśne jabłko - syknął Alejandro, zerkając na drzewo, gdzie ukrywała się Marina.
- Ale... chyba nie mówisz o mnie? - zapytała, chowając się głębiej między liście.
- Mówię o córce tego ignoranta - mruknął Ostrze. - Że też wszystkie bogate dziewuchy muszą sprawiać zawsze tyle kłopotu. - Pokręcił głową. - Zejdź, musimy jechać do wieży, gdzie ta Aria się ukryła i sprowadzić ją z powrotem. Jak ja nie cierpię być synem swego ojca - ostatnie zdanie wymruczał przez zaciśnięte zęby.
Przez dłuższą chwilę nie ruszyła się z miejsca, w końcu wychyliła się nieznacznie.
- Wstałeś dziś lewą nogą? - Zerknęła na niego jakby nieco wystraszona. Tak złego go jeszcze nie widziała i jakoś nie była pewna, czy opuszczanie bezpiecznej kryjówki to dobry pomysł.
- Podejrzewam, że środkową - mruknął, wyminął drzewo na swym koniu i puścił się cwałem w kierunku wieży.
- Tak, nie da się nie zauważyć. - Uśmiechnęła się do siebie. Szybko zeskoczyła z drzewa i musiała nieźle pogonić konia, by zrównać się z Alejandro. Po jego minie wywnioskowała, że nie ma co go zagadywać, więc jedynie westchnęła cicho i skupiła się na drodze przed sobą. Słońce grzało coraz mocniej, a jej czarny strój nagrzewał się tak, że po plecach i między piersiami spływał dziewczynie mały strumyczek potu. Sięgnęła do bukłaka, upiła kilka łyków wody i część wylała sobie na włosy, potrząsając przy tym głową.
Alejandro zerknął na nią i stwierdził, że kobieta wygląda bardzo seksownie, co jeszcze bardziej popsuło mu humor. Ale jak mówiło stare przysłowie - co się odwlecze, to i tak będzie jego.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Pią 12:32, 10 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Jechali trzy godziny na południe, zatrzymując się tylko dwa razy: najpierw, gdy odjechali już
daleko od miasta, by kupić w jakimś gospodarstwie chleb, ser, czarne winogrona i wino, a potem, by odpocząć pod cieniem dębu na skraju czyjegoś pola. Trochę rozmawiali, choć Alejandro nie mógł ukryć swojego zniecierpliwienia i zdenerwowania sytuacją z Arią Estari. Dzień był bardzo gorący i duszny, a lekki wietrzyk nie poprawiał sytuacji. Posuwali się więc dalej w znośnym tempie, by nie zajechać swych wierzchowców. Minęli po drodze kilka wozów kupieckich, nie spotykając nikogo prócz przypadkowych ludzi pracujących na polach i w sadach.
Godzinę po południu pogoda zaczęła się psuć. Na czystym do tej pory niebie pojawiły się pierwsze ciemne chmury, przesłaniając palące słońce. Gdzieś w oddali rozległ się dudniący grzmot, a konie parsknęły niespokojnie. Ostrze spojrzał w niebo – takie chmury nie zwiastowały nic dobrego.
- Zbiera się na burzę, powinniśmy się gdzieś zatrzymać. – Alejandro spojrzał na Marinę.
- Masz jakiś pomysł? Ja zupełnie nie orientuję się na otwartym terenie – powiedziała, przyglądając się ciemniejącemu niebu.
Alejandro rozejrzał się po okolicy.
- Jedźmy przed siebie, może trafimy na jakąś wioskę.
Grzmot powtórzył się, nieco bliżej niż przedtem. Na dłoniach poczuli pierwsze krople deszczu.
- Oby, bo nie zamierzam przeczekiwać burzy w lesie.
- To by było najgorsze rozwiązanie. Za mną!
Spięli konie i rzucili się cwałem piaszczystą ścieżką.
Po kilku minutach galopu, gdy deszcz zdążył nieco przybrać na sile, natrafili nad jakimś strumykiem na opuszczony, stary młyn. Budowla – całkowicie wykonana z kamienia i kryta strzechą – miała już swoje lata, ale w chwili obecnej nie mieli innej alternatywy – musieli schronić się przed nadciągającą burzą, a lepsze to, niż nic.
Zajechali od południowej strony, zostawili konie pod wiatą wyglądającą na prowizoryczną stajnię, dając im wodę i obrok, po czym udali się w kierunku wejścia do młyna. Drzwi były zamknięte, ale zamek na tyle zardzewiały, że wystarczyło mocne szarpnięcie Alejandro, by puścił.
W środku przywitał ich zapach starości. Koła zębate i urządzenia, których nazwy Ostrze nawet nie znał, pokryte były grubą warstwą kurzu i pajęczyn. Pod jedną ze ścian stał mocno zakurzony stolik z dwoma krzesłami. Gdy Alejandro i Marina podeszli do niego, po niebie przetoczył się potężny grzmot, a chwilę potem lunęło jak z cebra. Grube krople deszczu rozbijały się o małe, brudne szyby, wypełniając całe pomieszczenie przyjemną kakofonią dźwięków.
- Cóż za romantyczna atmosfera. – Zauważył de Silvestri. uśmiechając się ciepło. – Brakuje nam tylko barda, który śpiewał by nam ckliwe piosnki.
Marina zaśmiała się tylko, przetarła rękawicą stół i rozłożyła na nim tobołek z prowiantem.
- Skoro mamy trochę czasu, może coś zjemy i się napijemy? – zaproponowała.
- Dobra myśl – odparł zabójca, wyciągając z cholewy buta mały nożyk, by pokroić chleb i ser. – Może przy okazji opowiesz mi coś o sobie? Dlaczego akurat Rosa? Myślę, że zrobiłabyś świetną karierę w Gildii Złodziei.
Zerkał na nią co jakiś czas, gdy kładł plastry sera na ciemny chleb.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Sob 13:15, 11 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Alejandro feat. Marina
Na chwilę zapadła cisza, którą zakłócał jedynie szum kropli rozbijających się o szyby. W końcu dziewczyna odchrząknęła i sięgnęła po bukłak, w którym miała sok wiśniowy rozcieńczony z wodą. Pociągnęła kilka łyków, by zyskać na czasie.
- Nie ma nic ciekawego do opowiadania, w sumie strata czasu. - Uśmiechnęła się nieznacznie.
- W sumie mamy sporo czasu do stracenia, więc możesz opowiedzieć.
Poruszyła się niespokojnie na krześle.
- No... To nic takiego niezwykłego, ot tak jakoś wyszło, że zaczęłam pracować dla Mamy Rosy, a twój wujek, Luigi, mnie szkolił na Ostrze, tak jak i ciebie. Choć ja zapewne nigdy nie będę aż tak dobra. - Nieco się zasmuciła i westchnęła ciężko. - Szkolenie miało trwać, aż nie skończę dwudziestu lat, tak jak i w twoim przypadku. Ale jakoś pięć lat wcześniej okazało się, że dalsze spotkania i treningi są ryzykowne i tak to się skończyło. - Wzruszyła ramionami. - Umiem się ukrywać, skradać... Ale w walce nie jestem aż tak silna i dobra, jak ty.
- No wiadomo, że nie będziesz lepsza ode mnie! - powiedział, a ona się jeszcze bardziej zasmuciła. Podszedł do niej i ją pogłaskał po głowie. - Spokojnie, przy mnie na pewno nabierzesz wprawy.
- Mówisz poważnie? - Spojrzała mu w oczy. - Będę mogła z tobą chodzić? Nauczysz mnie czegoś?
- Pod jednym warunkiem. Opowiesz mi wszystko o sobie, dokładnie, a nie jakimiś ogólnikami.
- Ale... czemu cię to tak interesuje? - Przekrzywiła nieznacznie głowę, patrząc na niego pytająco.
- Po prostu chciałbym coś o tobie wiedzieć. Skoro masz chronić mój tyłek, chyba powinniśmy się lepiej poznać, prawda? - Zatrzepotał rzęsami.
- To może ty zacznij i opowiedz coś o sobie? - Odchrząknęła, wyraźnie zmieszana.
- To ja pierwszy zapytałem, a poza ty kobiety mają pierwszeństwo.
- Bogowie... Jesteś okropny... - Pokręciła głową i westchnęła ciężko. - Nie jestem pewna, jak to było, bo mi nikt nigdy nie powiedział. Po prostu Mama Rosa mnie wychowywała, choć wiem, że nie jestem jej córką. Twój wujek mnie szkolił. Chcieli, żebym nie była jakąś kurtyzaną, tylko kimś więcej, jej własnym Ostrzem. Pewnie uważasz, że to głupota, co? - Skrzywiła się nieznacznie.
- A czy ja ci wyglądam na człowieka, który uważa takie rzeczy za głupoty? To, że mam taką reputację, a nie inną, nie oznacza, że nie mam uczuć i nie potrafię słuchać. - Ugryzł kanapkę.
- Do tej pory mi się wydawało, że mnie uważasz za głupią...
- Nigdy nie uważałem cię za głupią.
- Skoro tak mówisz... - odparła, chyba nie do końca przekonana. Na początku oboje się nie polubili. - Więc jak to było z tobą?
- Mam wrażenie, że i tak już dużo wiesz na mój temat.
- Twój wujek sporo mówił... - Przyznała niechętnie. - Na początku to w ogóle myślałam, że jesteś jego synem. Dopiero później mi wyjaśnili co i jak.
Znów pociągnęła kilka łyków z bukłaka.
- Nie napijesz się? - Alejandro wskazał na butelkę wina i po chwili odkorkował ją zębami.
- O, nie. Nie piję alkoholu. - Pokręciła przecząco głową. - Poza tym wino brzydko pachnie. Już wolę mój soczek. - Potrząsnęła bukłakiem i uśmiechnęła się rozbrająco. Po chwili wstała, podeszła do drzwi, uchyliła je nieznacznie i wyjrzała na dwór. Wciąż lało i nic nie zapowiadało, by pogoda miała się poprawić. Westchnęła ciężko. Zaczynało się robić zimno, więc się rozejrzała i poszukała jakiegoś kominka, który mogłaby zapalić.
W czasie gdy Marina szukała paleniska, Alejandro niepostrzeżenie chwycił za jej bukłak i dolał wina. Odłożył na miejsce i zaczął pogwizdywać.
- I co? Znalazłaś coś? - zapytał, a za oknem huknęło tak, że aż stolik zadrżał. - Nie wygląda na to, żeby przeszło w najbliższym czasie... - Zerknął za okno, po którym spływały krople deszczu.
- Jest kominek i nawet trochę drewna, może da radę podpalić?
Podeszła do mężczyzny i usiadła ciężko na krześle, po czym znów złapała za bukłak. Wzięła łyka i skrzywiła się lekko, patrząc podejrzliwie do środka. Powąchała i skierowała wzrok na dziwnie spokojnego Alejandro.
- Wyjaśnisz mi, jakim cudem mój sok się zepsuł w ciągu kilku minut? - zapytała.
- To pewnie przez tę burzę - odparł zabójca z pokerową miną. Skupił się na rozpaleniu kominka. - Nie przejmujmy się teraz jakimś sfermentowanym sokiem, pomóż mi lepiej napalić.
Przez dłuższą chwilę się zastanawiała nad zawartością bukłaka, w końcu jedynie westchnęła ciężko.
- Od burzy to się zsiadłe mleko robi - mruknęła pod nosem i poszła pomóc. Nie za bardzo wiedziała, co ma robić, ale chociaż stała obok. Alejandro kilka razy uderzył krzemieniem, aż w końcu poszła iskra i suche drewno od razu się zajęło. Buchnęło przyjemne ciepło. - Nieźle. Ja tak nie umiem.
- Nic trudnego, wystarczy tylko uderzać o siebie kamieniami, aż pojawi się iskra. Wujek mnie tego nauczył. Nie wychodzi za każdym razem, ale trzeba być cierpliwym. - Wstał i puścił ją do kominka, który już zaczynał wyrzucać z siebie przyjemne ciepło. - Usiądź tutaj i się ogrzej.
Skinęła mu głową, zgarnęła bukłak i usiadła przed kominkiem. Wolała, gdy było gorąco. Choć wtedy bardziej jej się chciało pić, ale można się było z tym jakoś pogodzić. Upiła kilka łyków, krzywiąc się coraz mniej i nawet jej zaczęło smakować. Tylko że przy okazji miłe ciepło z kominka ją usypiało.
- Twoja rodzina cię lubi? - zagadała po chwili, by nie zasnąć. Zdjęła mokrą od potu koszulę i rozłożyła przed kominkiem, żeby szybciej wyschła. Jeszcze raz przeszedł ją lekki dreszcz, a potem zrobiło się bardzo przyjemnie ciepło.
- Nie wiem i jakoś mnie to nie interesuje - powiedział Alejandro. - Z Fabio jesteśmy... byliśmy - poprawił się nagle. - najlepszymi przyjaciółmi. Matka troszczy się o nas, ale chciałaby, żebyśmy zawsze zostali jej małymi synkami, którzy trzymają się jej kiecki. Ojciec jest zajęty swoimi sprawami i trzyma wszystko żelazną ręką - nie pamiętam, czy kiedykolwiek okazał mi, że mnie kocha. No ale nieważne. A Giacomo... cóż, jakoś nigdy nie czuliśmy do siebie specjalnego przywiązania, może dlatego że jest młodszy ode mnie o siedem lat. Dlaczego pytasz?
- Tak tylko. - Wzruszyła ramionami, po czym odwróciła się i uśmiechnęła. - Teraz i tak była twoja kolej, żeby coś opowiedzieć. Z tego, co mówił twój wujek, to zawsze mieliście dobry kontakt. Dla mnie też był miły. - Zachichotała nagle.
- Z Luigim jesteśmy bardziej jak kumple, niż na relacji wuj-bratanek. Nauczył mnie wszystkiego, co umiem i chyba nawet kocham go bardziej niż ojca. To całkowite przeciwieństwo ojca - troskliwy, miły, energiczny. Po prostu ktoś, z kim świetnie ci się współpracuje, nawet gdy mięśnie palą bólem i miałabyś ochotę pierdolnąć wszystko i iść do balii z ciepłą wodą. - Uśmiechnął się szeroko. - Wiele mu zawdzięczam i bardzo szanuję.
Pokiwała głową, napiła się jeszcze i przymknęła oczy.
- Ale mi szumi... - powiedziała po chwili.
- To może już nie pij? - Zarechotał.
Znów zagrzmiało za oknem, tym razem jeszcze bliżej. Marina podniosła głowę i spojrzała do góry, jakby przed dach mogła zobaczyć niebo.
- Chyba zaraz będzie nad nami - mruknęła. - Nie lubię burzy. - Wzdrygnęła się lekko i przysunęła bliżej kominka. Suche, stare drewno zajęło się już w całości, a ogień buchał radośnie. - I mnie inne kurtyzany nie lubią. Jak byłam mała, to mi zawsze bardzo dokuczały. Myślałam, że może któraś z nich jest moją matką i czasami próbowałam się przytulić, to mnie biły. - Skrzywiła się. Jej głos był dziwnie zamglony, jakby się już nieźle wstawiła. - Chyba się bały, że Mama Rosa mnie adoptuje i odda burdel. No i nie podobało się im, że byłam kimś więcej niż tylko dziwką. Raz, jak coś stłukłam.. już nawet nie pamiętam, co to było.. Sophie powiedziała mi, że Rosa jest wściekła i chce mnie zbić na kwaśne jabłko i żebym uciekała. No i uciekłam do tunelu. Wtedy jeszcze nie było tego... no tego na ścianie... tylko była linka. Poszłam za linkę i wyszłam w ogrodzie. Było ciemno i zobaczyłam, jak się świecą światła w trzech oknach. Zajrzałam do pierwszego, siedział tam jakiś mężczyzna i czytał coś. W drugim jakiś starszy chłopak grał w jakąś dziwną grę na takim kwadracie w białe i czarne kostki. No a w trzecim był drugi chłopak, który ćwiczył różne pchnięcia sztyletami. Poruszał się bardzo szybko i miło było na niego patrzeć. - Zachichotała. - Wujek Luigi mnie znalazł i zabrał do Mamy Rosy, ale potem się często wymykałam, by patrzeć, jak ten chłopak ćwiczy. Raz jak przyszłam, to się akurat całował z jakąś służącą, więc potem już nie...
Błysnęło, zagrzmiało i oboje odwrócili się w stronę okna. Chwilę później pojawiła się kolejna błyskawica, rozświetlając całe niebo.
- Może... lepiej nie wychodźmy póki co? - zapytała, przełykając głośno ślinę.
- Nie mam takiego zamiaru. - Objął ją ramieniem i spojrzał w oczy. - Myślę, że ten chłopak, na którego tak patrzyłaś wtedy u Luigiego... to byłem ja. - Uśmiechnął się lekko. Nad nimi znów mocno zagrzmiało i błysnęło.
- Myślisz? - zapytała i zamyśliła się na chwilę. - Faaajny był. Znaczy... no... ja to chyba z jakieś osiem lat miałam, ale wiem, że mi się bardzo podobał. - Zaśmiała się.
- Nie tylko tobie... Uganiały się za mną wszystkie służki mojego wuja. Już wtedy miałem zajebiste powodzenie. - Uśmiechnął się na myśl o starych czasach. - No ale chyba nie będziemy rozmawiać o moich podbojach łóżkowych, prawda?
- Jesteś tak samo skromny, jak i przystojny - stwierdziła.
- Czyli w ogóle?
- Nooo... nie... - Odgarnęła kosmyk włosów z jego twarzy.
- To dobrze, bo już zaczynałem wątpić w mą zajebistość. - Puścił jej oczko.
Zaśmiała się i przytuliła do jego ramienia, znowu zamykając oczy.
* * *
Po jakiejś godzinie przestało padać, a burza przeniosła się nad Luccini. Marina spała w najlepsze na ramieniu Alejandro. Mężczyzna nie mógł się ruszyć i tylko raz na jakiś czas zerkał na nią bezradnie.
- Hej, już po burzy, pora ruszać dalej. - Szturchnął ją delikatnie w bok.
Bardzo niechętnie i leniwie otworzyła oczy. Wyglądała, jak wypluta. Z przymkniętymi oczyma założyła na siebie koszulę i ją zapięła. Co chwilę zamykała oczy i przecierała je, próbując się rozbudzić.
Alejandro otworzył drzwi i wyszli na rześkie, pachnące deszczem powietrze. W oddali słychać było pomrukiwania oddalającej się burzy, jednak mimo iż niebo wciąż było zachmurzone, uderzało w nich przyjemne ciepło. Konie wyglądały na wypoczęte, więc zasiedli w siodłach i czym prędzej wyjechali na podmokły szlak.
Nie rozmawiali niemal w ogóle, zajęci rozmyślaniami. Alejandro zerkał co jakiś czas na Marinę, której zacięty wyraz twarzy wskazywał, że zmaga się z jakimiś ciężkimi przemyśleniami. Zabójca w sumie też im się poddał. Co prawda dość szybko wydobył z dziewczyny pewne informacje przy użyciu wina, jednak chyba nie czuł się z tym wszystkim za specjalnie. Okazywało się, że Marina naprawdę sporo przeżyła i nie jest taka, jak mu się początkowo wydawało. Przyzwyczajony do sprowadzania kobiet do roli cielesnych zaspokajaczy, zapomniał, że one również miały swe uczucia i odczucia. Przynajmniej niektóre. Jego towarzyszka z pewnością do nich należała.
Cieszył się, że ich relacje powoli się zmieniają i właściwie tę poprawę zawdzięczał burzy, która ich zastała. Wujek wielokrotnie powtarzał, że niewiedza rodzi uprzedzenia, a wystarczy, by człowiek porozmawiał z drugim człowiekiem na osobności i od razu zmienia się jego podejście do sprawy. Nie zawsze, ale przeważnie. Stary wyga akurat w tym przypadku jak zwykle miał rację.
Mniej więcej po godzinie jazdy przez gęste, zielone bory, na horyzoncie pojawił się czubek wieży, górujący ponad koronami drzew.
- Wreszcie na miejscu – powiedział wesoło do Mariny i klepnął „Pioruna” w boki, zrywając go do galopu. Kobieta podążyła za nim.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ouzaru
Blind Guardian
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 19:36, 12 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Dojechali pod same drzwi, jednak już z daleka mogli stwierdzić, że wieża była bardzo stara i powoli zaczynała się rozpadać. Bluszcz, porastający ściany, wysechł i stracił wszystkie liście, zostawiając jedynie brązowe, suche patyki, "wżerające" się w kamień. Na całej wysokości były małe okienka służące strzelcom, a na górze kilka większych okien. Przy wieżyczce stała mała przybudówka wielkości dwóch pokoi, ale szybko się przekonali, że drzwi są zamknięte na kłódkę, a oka zabite deskami. Cóż, pozostawała droga na górę, która dla Alejandro nie stanowiła większego problemu.
Najpierw jednak zapukał, gdy nie usłyszał odzewu, zawołał.
- Panienko Verinos Estari, jesteś tam?!
Jego mocny, nie znoszący sprzeciwu głos odbił się echem po okolicy. W końcu ruda dziewczyna wychyliła się przez okno i spojrzała w dół.
- Kim jesteś i czego chcesz? - zapytała, wołając.
- Zbłąkanym wędrowcem, który tylko chce się napić i coś zjeść!
- A czy ja ci wyglądam na gospodynię, a ta wieża na karczmę?
- Ale skoro tu jesteś, chyba musisz mieć ze sobą coś do jedzenia!
- Mam, ale czemu mam się z tobą dzielić? Do Luccini niedaleko, idź sobie!
- Nie jestem z tych stron, nie wiem, gdzie leży Luccini!
- To już twój problem, trzeba było wziąć mapę!
- Czyżbyś była tak pozbawiona serca, że nie chcesz ugościć strudzonego wędrowca?
- Pozbawiona serca nie jestem i mogłabym cię zaprosić, ale nie chcę, żebyś mi zjadł wszystko. Tak się składa, że nie wybieram się nigdzie w najbliższym czasie. - Prychnęła z góry.
- No cóż, sama tego chciałaś!
- Ale czego chciałam? - zapytała mocno zbita z tropu.
- Przekonasz się...
Cofnął się, wspiął na przybudówkę i zaczął dłońmi badać ścianę wieżyczki. Tak, jak się spodziewał, pełna była kamieni, których mógł się złapać i bez większych problemów zaczął iść do góry. Szło mu to niezwykle szybko i sprawie, a gdy dziewczyna go zauważyła, pisnęła, chowając się w środku. Jedynie swej zwinności i szczęściu zawdzięczał uniknięcie spadającego krzesła, które zapewne roztrzaskałoby się na jego głowie, przy okazji strącając. Ruda ponownie zniknęła, zapewne szukając czegoś innego, jednak nim się pojawiła, dotarł do okna.
Pewnie wskoczył do środka, łapiąc ją za ramiona i zastawił się nogą tak, by nie mogła go kopnąć w krocze. Dziewczyna miała na sobie biały gorset i takie same, koronkowe majteczki. Przez chwilę przyglądała mu się, w końcu jednak uśmiechnęła zalotnie.
- Trzeba było od razu powiedzieć, że jesteś takim silnym i przystojnym mężczyzną! - rzuciła, trzepocząc rzęsami. - Może jednak się zatrzymasz na kilka dni, co? - Zaproponowała kuszącym głosem i spróbowała go pocałować.
Odchylił się, a gdy straciła równowagę, chwycił ją prawą ręką w pasie i usiadł na łóżku. Przełożył dziewczynę przez kolano i wlepił jej cztery siarczyste klapsy. Przy każdym razie krzyczała, wyrywając się.
- Przestań! Co ty robisz?! Poskarżę się mojemu papie!
- Tak? A to się ciekawie składa, bo to on mnie tu wysłał.
- Ale chyba nie po to, żebyś mnie bił... - Jęknęła, rozcierając pośladek. W oczach miała łzy, zapewne jeszcze nigdy nikt jej tak mocno nie sprał, o ile w ogóle.
- Miałem cię nie tknąć, jednak w innej formie. - Alejandro uśmiechnął się zadziornie. Jego duża dłoń odcisnęła się czerwonym śladem na jej kształtnym pośladku. Wskazał rudej drogę do drzwi. - Pójdziesz sama, czy mam cię zanieść?
- Powiem o wszystkim ojcu! Zawiśniesz!
- Tak, tak. Co zechcesz, tylko rusz się już. - Machnął ręką.
- Tak się składa, że drzwi na dole są zamknięte, a ja wywaliłam klucz. - Prychnęła.
Alejandro już miał odpowiedzieć, gdy drzwi uchyliły się i do środka weszła Marina.
- Już nie są zamknięte. Idziecie? - zapytała niewinnie.
- Panienko Verinos Estari, poznaj moją niezastąpioną towarzyszkę, Marinę. - Wskazał na kobietę i ukłonił się nisko.
Ruda tylko coś prychnęła pod nosem, założyła sukienkę i poszła do drzwi. Po chwili rozległ się stukot jej kroków, gdy zaczęła schodzić na dół. Nie spieszyła się.
- Lizus - Marina rzuciła szeptem do Alejandro i uśmiechnęła się.
Wzruszył ramionami.
- Czasami trzeba. - Puścił jej oczko.
- Czyli jestem do zastąpienia? - Zmarszczyła lekko brwi i ułożyła usta w "dziubek".
- Każdy człowiek jest do zastąpienia, nawet ja... Poza tym chyba nie powinniśmy teraz o tym rozmawiać. Mamy ważniejszy BALAST na głowie. - Wskazał oczami na drzwi, w kierunku panienki Estari.
- Pfff... Dzięki za komplement - mruknęła i wyszła oknem.
Zaczynał mieć dość kobiet. Co by nie powiedział, wszystko było źle. Już wolał działać inną częścią ciała i przy innych kobietach, bo one chociaż nie zadawały zbędnych pytań.
Droga powrotna obfitowała w niespodzianki, gdy Aria próbowała zwiać w każdy możliwy sposób. Skończyło się na tym, że ją Alejandro związał i tak dostarczył do ojca. I choć dziewczyna płakała, wygadywała różne rzeczy, oskarżała zabójcę o najdziwniejsze zbrodnie, Diego w ogóle na to nie reagował. Dopiero gdy mu się cierpliwość skończyła, trzepnął córkę po twarzy i nakazał surowym tonem.
- Marsz do pokoju! Lubisz siedzieć pod kluczem? To ci to zapewnię! Słudzy już zabili okna deskami. Za tydzień jedziesz do Imperium poznać i poślubić swojego narzeczonego.
Po tych słowach ktoś ze służby odprowadził rudą, a Diego zerknął na Alejandro, tym razem zwracając się do niego.
- Dobrze się spisałeś. Moja rodzina... ci tego nie zapomni - powiedział z wyraźnym trudem, jakby pochwały i wyrażanie wdzięczności nie chciały mu przejść przez gardło.
- Dziękuję, panie. - Ukłonił się nisko. - Gdybyś jeszcze kiedyś miał jakiś problem ze swoją córką lub nie tylko z nią, powiadom mojego ojca. Z chęcią się zjawię tutaj ponownie.
- Nie omieszkam. Ale jak ta smarkula jeszcze raz ucieknie, powieszę ją - mruknął mężczyzna. - A teraz wybacz, mam wiele rzeczy do załatwienia.
Zabójca tylko skinął mężczyźnie głową i opuścił posiadłość, dołączając do Mariny. Tak jak poprzenio chowała się na drzewie, jednak gdy się tylko pojawił, zaraz z niego zeskoczyła.
- Szybko poszło. Gdzie teraz? - zapytała, otrzepując rękawiczki z kory.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Pon 21:30, 13 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Alejandro i cała reszta
- Do miasta, od tego wszystkiego zdążyłem zgłodnieć - powiedział, uśmiechając się do niej delikatnie. - Chciałabyś coś zjeść? Znam dobrą restaurację w Luccini, gdzie podają wyborne placki z dodatkami. Jadłaś już kiedyś?
Wpakował się w siodło swego wierzchowca i zwrócił go ku głównej ścieżce.
- Alejandro, nie poznaję cię. Zapraszasz mnie na obiado-kolację? - Posłała mu łobuzerski, zadziorny uśmiech. - Oby nie ze śniadaniem - dodała, puszczając mu oczko - i nie, chyba nie jadłam. Nie kręcę się po restauracjach, chyba że mam coś komuś ukraść. Dobre to w ogóle jest?
- Jest wyśmienite, zresztą, sama się przekonasz. Dobrze się spisałaś dzisiaj, więc to tak w formie nagrody. - Również puścił jej oczko. - A czy ze śniadaniem, to się zobaczy.
Klepnął boki konia i pognał naprzód. Gdy się z nim zrównała, pokręciła głową, krzywiąc się nieznacznie.
- Czasami mam wrażenie, że traktujesz mnie jak dziecko.
- Ja? Niee... skądże znowu. - Uśmiechnął się lekko. Nie chciał wchodzić w ten temat głębiej, bo pewnie znowu by się obruszyła i wylewała z siebie potok słów. A jak na jeden dzień miał dosyć skrzeczących panienek.
- Jasne - mruknęła i, tak jak miał nadzieję, zamilkła. Mieli przed sobą długą drogę, a jej się nie chciało przekrzykiwać tętent końskich kopyt.
* * *
Do stolicy dotarli pod wieczór. Słońce zachodziło, rzucając czerwoną łunę na miasto i niebo. Jak zwykle o tej porze, zrobiło się przyjemnie chłodno i wielu ludzi wyszło na ulice, by odpocząć i odsapnąć po całym dniu upałów. Szybko dotarli do restauracji o jakże trafionej nazwie "Trzy Korony". Marina nigdy wcześniej nie widziała tak wspaniale urządzonego miejsca. Na podłodze wyłożone były panele, a ściany obite szkarłatnym materiałem. Większość stolików była zajęta, jednak znaleźli w końcu jeden wolny, pod niewielkim oknem. Kelnerka pojawiła się chwilę po tym, jak zasiedli i odebrała zamówienie. Czekali nieco ponad kwadrans, gdy na stole pojawił się dzban piwa i wielki, okrągły placek z różnymi dodatkami.
Służka życzyła im smacznego i szybko się oddaliła, zostawiając ich samych z zamówieniem. Alejandro chwycił za sztućce i przełożył sobie parujący jeszcze kawałek na swój talerz. Zerknął na nieco skonsternowaną Marinę.
- Co się stało? Wszystko w porządku? - zapytał. - Nie podobają ci się dodatki? Zamówiłem tę, którą zwykle jadam. Tutaj jest ser, pieczarki, kurczak i papryka. - Polał swoją część czerwonym, gęstym sosem, a następnie białym, pachnącym czosnkiem. - Spróbuj, nie pożałujesz.
- Ale to tak ma być? Znaczy, tak na górze? Bo ja myślałam, że one będą w środku... - stwierdziła, patrząc na placek dość podejrzliwie. Nalała piwa do dwóch kubków, powąchała zawartość swojego i wzdrygnęła się. To już chyba wolała wino. Westchnęła sobie cicho, po czym nałożyła kawałek na talerz i zrobiła to, co zabójca. Czyli polała sosami i zaczęła jeść.
- Dobre. - Pokiwała głową.
- No wiesz, nie jadam byle gówna. - Puścił jej oczko, pakując sobie do ust spory kawałek. - Może byś chciała częściej tu ze mną wpadać? Choć chyba nie jesteś przyzwyczajona do wizyt w tego rodzaju miejscach. Widziałem zdziwienie w twoich oczach gdy tu weszliśmy. - Upił łyk piwa.
- Nie każdy się urodził szlachcicem. - Skwitowała jedynie, starając się nie zrobić mu "awantury" za te całkowicie zbędne uwagi. - Niektórzy się wychowywali w burdelu. - Uniosła szklankę, jakby robiła toast i napiła się. Na jej twarzy pojawiło się skrzywienie, ale zaraz przeszło i Marina napiła się jeszcze trochę. I znowu. - Im więcej, tym mniej paskudne. To jak z ludźmi.
Już nie chciała mówić, że to tak jak z nim. Że im więcej z nim przebywa, tym mniej odpychający się wydaje. Ale na szczęście się ugryzła w język, by nie prowokować kolejnej sprzeczki.
- Mimo że nim jestem, ludzie jakoś nie traktują mnie jak szlechetnie urodzonego. Sam sobie zapracowałem na opinię hulaki i bawidamka, ale w sumie to, że nie traktują mnie w większości przypadków poważnie, bywa czasami bardzo pomocne - rzucił, skupiając się na posilku. Chwilę później dostrzegł zacięcie na jej twarzy. - Wszystko w porządku? Zmarkotniałaś nagle.
- Wszystko w jak najlepszym porządku. - Skłamała. - W sumie całkiem fajne miejsce. Ale nie boisz się, że ktoś nas zobaczy i twoja narzeczona znowu będzie na ciebie wrzeszczeć? Wiesz, ta jej opiiiinia i w oooogóle... - Przewróciła oczyma. Opróżniła kubek, po czym dolała sobie.
- Czy ja ci wyglądam na kogoś, kogo interesują czyjeś opinie czy plotki? - Uniósł prawą brew i napił się piwa. - Poza tym tak napuszonej, nadętej i pysznej baby jak Vittoria Salveggio jeszcze w życiu nie spotkałem. Niech mówi co chce, mam to w dziurce od... no, nieważne. Poza tym im mniej będę z nią spędzał czasu, tym lepiej wyjdzie na tym moje zdrowie psychiczne.
- Od nosa? - zapytała, wyraźnie zaintrygowana kwestią dziurki. W sumie nawet dziurka była ciekawsza od tematu Vittorii, więc ciężko się było dziewczynie dziwić. Popijała piwo i mniej więcej w połowie drugiego kubka, na jej twarzy pojawił się delikatny rumieniec. Już raz ją Alejandro wstawił i uśpił, a teraz też mu szybko szło. Choć tym razem nie wyglądała na śpiącą, tylko rozbawioną.
- Może nie powinnaś tyle pić? Albo zwolnić z kolejnymi kubkami?
- Ale dlaczemu? - Zachichotała.
- Dlaczemu? To jakieś nowe słowo w slangu złodziejskim? - Roześmiał się. - Chyba rzeczywiście powinnaś przystopować z piwem. A sądziłem, że nie lubisz alkoholu.
- Wina nie lubię, a to jest dobre. I chyba miało być "dlaczego", ale zmieniłam zdanie i chciałam powiedzieć "czemu". - Uśmiechnęła się szeroko. - Dlaczemu jest fajne.
- Oryginalne, nie powiem. - Alejandro zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno zostać w tej knajpie dłużej. Może trzaba było się ulotnić, zanim Marinie alkohol uderzy do głowy? Lubił to miejsce i chciał, by go tu wciąż wpuszczano. A przy słabej głowie złodziejki, mogło wpaść na naprawdę dziwne pomysły.
- Ta baba za tobą się gapi na mnie - przerwała mu rozmyślania - jakbym miała jakiegoś syfa. Nie mam syfa - burknęła. - Pójdę jej to powiedzieć.
Po tym stwierdzeniu dość chwiejnie się dźwignęła do góry, jednak nie zdążyła na dobre wstać, gdy Alejandro ją złapał za rękę i pociągnął. Po chwili dziewczyna klapnęła na krzesło i znów siedziała.
- Ej... No to sam jej powiedz...
- To nie jest pierwsza lepsza karczma, gdzie można każdemu dać w zęby za krzywe spojrzenie. Tutaj obowiązują pewne zasady. Gdybyś zaczepiła tę kobietę, za chwilę pojawili by się tutaj bardzo nieprzyjemni ochroniarze, w dodatku trojaczki. A każdy brzydszy od siebie. Nie chciałabyś ich poznać, wierz mi - powiedział i nawet nie ściemniał. Marco, Paolo i Mario to byli ludzie, z którymi się nie zadzierało. Alejandro raz się o tym przekonał. Bardzo boleśnie zresztą.
- To mi się tu nie podoba. - Prychnęła. - Chodź, pójdziemy do parku. Tam jest taki fajny mostek i można pluć do wody...
Ostrze westchnął ciężko, chwycił jej kubek i przelał jego zawartość z powrotem do dzbana.
- Dzisiaj już nie pijesz, rozumiemy się?
- Mam uschnąć? - Zrobiła smutną minkę. - Chcesz mnie wykończyć... Wiedziałam... Ale ty jesteś.
"Czy ona musi być taka wkurwiająca?", pomyślał.
- Może po obiedzie pojedziesz odpocząć? W sumie sporo wrażeń mieliśmy dzisiaj. - Zasugerował.
- No dobra, niech ci będzie... - Westchnęła ciężko. - I tak wiem, że mnie nie lubisz...
Zasmuciła się i wbiła wzrok w talerz. Na szczęście Alejandro już kończył jeść i mogli zaraz opuścić lokal, nim dziewczyna by coś wymyśliła.
- Lubię cię. - Również westchnął ciężko. Rzeczywiście musieli wyjść. - Dokończ swoją część i pójdziemy się przewietrzyć.
- Ha! Ja ciebie też lubię! - rzuciła wesoło i przechyliła się przez cały stół, by go usciskać. Jedynie refleks zabójcy uratował dzban piwa. Tego już było za dużo, jak na nerwy Ostrza, więc złapał Marinę za rękę, zostawił kilka monet i opuścili karczmę. Gdy tylko wyszli na ulicę, dziewczyna przykleiła się do niego. Ludzie, których mijali, dziwnie się na nich patrzyli. O ile on wyglądał naprawdę dobrze w swoim stroju zabójcy, o tyle Marina - ubrana cała na czarno - wydawała się być jakimś żeńskim zakapiorem o ładnej buźce. Już na pierwszy rzut oka było widać, że to osoba "spod ciemnej gwiazdy" i przechodnie dziwili się, co taki mężczyzna jak on z nią robi. Jeszcze gdyby miała na sobie jakąś kieckę, mogliby ją wziąć za kurtyzanę. A tak?
- Park jest tam! - rzuciła, ciągnąc go.
Ostrze westchnął jedynie ciężko po raz kolejny i dał się zaciągnąć Marinie do parku. Ciekaw był, czy przewidywała inne atrakcje, poza pluciem do wody.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gRed v1.3 // Theme created by Sopel &
Programosy
|