Forum www.ouzaru.fora.pl Strona Główna

 [Warhammer 2ed.] Droga na szczyt
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 10:22, 23 Lip 2011    Temat postu:

Przechodząc obok zakładu najlepszego jubilera w Luccini, Alejandro przypomniał sobie o jeszcze jednej rzeczy. A mianowicie o małej muszelce, którą znalazł na plaży i którą miał zamiar podarować dziewczynie. Pokazał ją mistrzowi Leonardo i po dłuższej chwili mężczyzna jedynie pokiwał głową, po czym wziął kartkę papieru i szybko naszkicował swoją propozycję.
- Wisiorek. Skromny, ładny, delikatny, dziewczęcy. Złoto tutaj, a srebro w tym miejscu. - Pokazał, stukając rysikiem w swój szkic.
- Idealnie. To jest to, o co mi chodziło. - Alejandro poklepał mężczyznę po plecach. - Ile się należy i kiedy będzie do odbioru?
- Z przyjemnością wykonam go jeszcze dziś. - Jubiler skłonił się lekko. - Jeszcze mi się nie zdarzyło takie zamówienie, to naprawdę niezwykły prezent. Cenę ustalimy przy odbiorze, gdyż nie wiem, ile złota i srebra zużyję na wykonanie tego wisiorka, jednak myślę, że zamkniemy się w dwóch koronach, panie. - Uśmiechnął się lekko. - A teraz proszę mi wybaczyć, ale muszę natychmiast się za to wziąć, bo już się nie mogę doczekać, kiedy będzie gotowy.
I nawet nie poczekał, aż Alejandro cokolwiek odpowie. Energicznie i z wyraźną ekscytacją w ruchach złapał pergamin, by chwilę później zniknąć za drzwiami do swej pracowni.

Od mistrza Leonardo było już tak naprawdę tylko kilka minut drogi, więc i tym razem zabójca postanowił się przejść ulicą. Przez chwilę miał dziwne wrażenie, jakby go ktoś śledził, jednak szybko minęło. Gdy tylko zbliżył się do posiadłości Salveggio, zaraz jakiś sługa pobiegł, by zaanonsować jego przybycie. Alejandro nie zdążył podejść do drzwi, gdy z balkonu wychyliła się Vittoria, gromiąc go wzrokiem. Zaraz jednak się schowała i kilkanaście sekund później, kiedy już mężczyzna przekroczył próg, pojawiła się na schodach. Zbiegła na dół, a będąc już przy zabójcy, rzuciła się na niego z paznokciami. Ostrze zareagował od razu, łapiąc ją za nadgarstki, tuż za linią koronkowych, bialutkich rękawiczek. Nawet gdyby jakimś cudem nie zdążył i tak nie wyrządziłaby mu krzywdy.
- Spokojnie, bo sobie jeszcze krzywdę zrobisz. - Uśmiechnął się lekko, choć dało się wyczuć jego drwiący ton.
- Powiedz, czego tu szukasz? - Prychnęła, patrząc w jego oczy z nieukrywaną pogardą i nienawiścią. - Puszczaj... - syknęła.
Chwilę później szarpnęła dłońmi, by od niego odstąpić. Widać było, że się po prostu brzydzi dotykiem Ostrza i nie chce mieć z nim nic wspólnego. Alejandro puścił ją od razu.
- Właściwie to ciebie, moja droga przyszła żono. Mam do ciebie pewną sprawę, którą chciałbym z tobą omówić na osobności. Możemy? - Wskazał na schody, prowadzące do jej komnat. Nie zamierzał ani trochę lizać jej szlachetnie urodzonego dupska. Był pewny siebie, bo i miał zawsze plan B w zanadrzu. A kto wie, może życie przyniesie z sobą i Plan C.
- Zależy, czego chcesz. I nie nazywaj mnie swoją "przyszłą żoną", bo nigdy, NIGDY za ciebie nie wyjdę!
Tupnęła nogą i jakby tego było mało, splunęła mężczyźnie w twarz.
Alejandro miał ochotę odwinąć się i tak przywalić tej rozpieszczonej dziewusze w gębę, że oprócz zębów wyplułaby pewnie swój móżdżek wielkości fistaszka, ale powstrzymał się i uśmiechnął szorstko, przecierając twarz rękawiczką.
- Zawsze plujesz w twarz ludziom, którzy przychodzą do ciebie porozmawiać? - mruknął, patrząc jej zimno w oczy. - Oblałaś mnie wodą w restauracji, teraz splunęłaś mi w twarz. To dwa razy. Spróbuj trzeci, a wierz mi, że nie będzie tak miło jak teraz.
- A co mi zrobisz? - rzuciła, prostując się i zadzierając głowę do góry. - Nie ośmielisz się podnieść na mnie ręki, gdyż wiesz, że wtedy wszelkie negocjacje zostałyby zerwane, a twój ojciec nie byłby zachwycony. Zachowuj się, Alejandro i bądź dla mnie miły, inaczej tak cię załatwię, że będziesz skończony w całej Tilei. - Zmrużyła oczy. Jej ton głosu i to ciągłe wywyższanie się sprawiały, że w mężczyźnie już się krew zaczęła gotować.
Zabójca parsknął śmiechem i zanosił się nim przez pewien czas. Przecież ta idiotka uważała się za samą królową całej Tilei.
- Że też twój ojciec nie pokazał ci, gdy byłaś młodsza, jak należy traktować mężczyzn. Ale w sumie rozumiem staruszka. Spośród swoich dzieci – ciebie i Gildii Złodziei – wybrał to bardziej dochodowe, czyli Gildię. Żal mi ciebie mimo wszystko i aż przykro patrzeć, że piękna kobieta potrafi być taką idiotką. - Zaakcentował mocniej ostatnie słowo. - To jak, uzbierałaś już trochę śliny na kolejny strzał?
Wyszczerzył zęby w całkowicie rozbrajającym uśmiechu. A kobietę zupełnie zatkało. Zbladła, potem zrobiła się cała czerwona, by na końcu aż zsinieć.
- Mój ojciec mnie kocha! - Wybuchnęła, z trudem powstrzymując się od łez. Zacisnęła dłonie w pięści, jakby miała ochotę zdzielić mężczyznę, jednak się powstrzymała.

- Wystarczy tego, Vittorio.
Alejandro usłyszał za sobą głęboki, męski głos. Nie było w nim szorstkości, jedynie przyjemne ciepło. Gdy się obrócił, zobaczył mężczyznę w sile wieku, który miał chyba tyle samo lat co Francesco.
- Idź do siebie do pokoju. A ciebie, Mistrzu de Silvestri, zapraszam do mojego gabinetu na słówko.
- Będzie mi bardzo przyjemnie i miło, Mistrzu Salveggio. - Alejandro ukłonił się w pół ojcu Vittorii i ucałował jego pierścień na palcu. Wszystko to zrobił jeszcze w towarzystwie jego córki, odbierając kątem oka jej nieprzyjemne spojrzenie. - Przepraszam za moje ostatnie słowa, które zapewne słyszałeś, Mistrzu, ale mimo ogromnego szacunku do kobiet, nie moglem przejść obojętnie obok takiej zniewagi.
„Żebyś wiedział, jakbym ją potraktował, jakby nie była twoją córką, to byś od razu kopnął w kalendarz”, pomyślał Alejandro uśmiechając się do mistrza Gildii Złodziei najszczerzej i najcieplej jak umiał. W sumie staruszek nic mu nie zawinił, poza tym słyszał, że to człowiek prawy i spokojny.
- Prowadź zatem, panie. - Zabójca pochylił lekko głowę. Nienawidził takiego schlebiania komuś, ale wiedział, że inaczej w tej sytuacji nie da rady.
- Vittorio, do pokoju - mężczyzna raz jeszcze powiedział, gdy już opuszczali hol. Dopiero po chwili usłyszeli, jak kobieta wbiega po schodach i trzaska drzwiami. Ciężkie westchnięcie wyrwało się z ust Salveggio, a Ostrze zaczął się zastanawiać, skąd on ma tyle cierpliwości. - Nie masz za co przepraszać, to ja cię przepraszam za to, jak zostałeś potraktowany w moim domu. Mam nadzieję, iż nie będziesz chował urazy. Moja córka... to... bardzo trudna i ciężka w obyciu osoba... - powiedział, powoli i ostrożnie dobierając słowa. Na końcu odchrząknął i pchnął drzwi przed sobą, wprowadzając zabójcę do swojego gabinetu. - Napijesz się czegoś albo zechcesz coś zjeść? Nie myśl, że źle traktujemy swoich gości.

- Nie spotkało mnie tutaj nic, co warte byłoby rozpamiętywania, Mistrzu Salveggio - powiedział Alejandro zgodnie z własnym sumieniem. Gdyby miał się przejmować jakimiś rozpieszczonymi idiotkami, to już dawno Luccini straciłoby 1/3 populacji. Zasiadł w fotelu przy biurku i uśmiechnął się jedynie na propozycję mężczyzny. - Dziękuję, jadłem przed przybyciem tutaj, a co do alkoholu, to jedynie lampkę wina, jeśli to nie problem.
Zmarszczył lekko brwi.
- Czymże zasłużyłem sobie na twój ratunek z rąk własnej córki, Mistrzu? Czyżby było coś, o czym chciałbyś ze mną porozmawiać?
Nienawidził takich gadek. Jeszcze brakowało tego, żeby każdy z nich zdjął spodnie i zaczęli lizać się po jajach, co - Ostrze miał nadzieję - nie nastąpi. Dlatego wolał towarzystwo Mariny. I tę ich zatoczkę. O tym właśnie myślał, przebywając w rezydencji Mistrza Gildii Złodziei. Pewnie dlatego wciąż ta rozpieszczona łajza była wśród żywych.
- Żaden problem, Alejandro. - Mężczyzna uśmiechnął się lekko i otworzył szafeczkę, z której wyciągnął butelkę i dwa kielichy. Odkorkował korzystając z pomocy swoich zębów, po czym nalał i podał Ostrzu naczynie. Zaraz też usiadł wygodnie na krześle za biurkiem.
- Nie, właściwie to przechodziłem i usłyszałem, że Vittoria znowu się na kimś wyżywa. Zwykle mam z tuzin takich "interwencji" dziennie, więc to żadna nowość. A zaprosiłem cię tutaj, byś nieco ochłonął.
Upił ze swojego kielicha i uśmiechnął się, rozkoszując bogatym smakiem.
- Mmm... Wino od Orlandonich. Moje ulubione. - Pokiwał głową, obracając kielich w dłoni i przyglądając mu się.
- Ależ ja byłem całkiem spokojny - odparł z uśmiechem Alejandro i chwycił za swój kielich. Zaciągnął się wspaniałym zapachem trunku i upił łyk. Po chwili uśmiechnął się z aprobatą. - Wspaniałe! Luca i Castinaaa wiedzą, co dobre. I aż duma serce rozsadza wiedząc, że to wino będzie wypijane hurtem na dworach Imperium. I pewnie jeszcze dalej.
Ostrze wziął dwa kolejne łyki. To wino było najlepszym, jakie smakował w życiu.
- Ale nie odpowiedziałeś mi, panie, dlaczegóż to siedzimy teraz w twoim gabinecie i pijemy najlepsze wino państwa Orlandonich, naszych wspólnych przyjaciół, jak mniemam.
- Nie ma powodu i możesz się do mnie zwracać po imieniu. Stephano. Zawsze to człowiekowi lepiej na duszy, kiedy może się z kimś napić wina i przez chwilę nie przejmować wszystkim, czyż nie?

Starszy mężczyzna uśmiechnął się ciepło, jakoś tak dziwnie spoglądając na Alejandro. Zabójca miał wrażenie, jakby znowu stanął przed panią Orlandoni, która go po prostu lubiła, nie przejmując się opinią innych. Tak samo Salveggio zdawał się darzyć Ostrze sympatią.
- Jak najbardziej... jednak zostałem wychowany w szacunku do osób bardziej doświadczonych i przede wszystkim starszych. Nie uwłaczając w najmniejszym stopniu twoim umiejętnościom, Mistrzu. Po prostu czułbym się niekomfortowo zwracając się do ciebie po imieniu. To kwestia szacunku. Mam nadzieję, że nie będziesz miał mi tego za złe. Choć mam nadzieję, że ty, mimo wszystko, będziesz zwracał się do mnie nadal po imieniu, gdyż po prostu wszyscy od zawsze tak się do mnie zwracali. Pan de Silvestri to mój ojciec i niech tak już zostanie. - Tutaj Alejandro nie skłamał i uśmiechnął się szczerze. Nawet nie chodziło o to, czego uczył go ojciec. Ostrze sam wiedział, że do bardziej doświadczonych życiowo nie można odnosić się po imieniu. I już.
- Ha ha! - Stephano zaśmiał się. - Naucz tego moją córę, a cię obsypię złotem!
Upił jeszcze kilka łyków, po czym dolał sobie i Alejandro, choć ten jeszcze miał ponad połowę kielicha.
- Myślę, że tylko ty, panie, jesteś w stanie przywołać ją do porządku. Nikt inny. Bo któż, jak nie ojciec jest głową rodu i tak naprawdę to od niego zależy wszystko, co dzieje się w jego posiadłości i wszędzie wokół? - Alejandro zmarszczył brwi. - Vittoria jest mi pisana przez oba rody, ale mówiąc szczerze - nie chcę się z nią żenić, by zjednoczyć obie Gildie. - Pochylił się nad stołem, patrząc starcowi w oczy. - Nie jest to kobieta dla mnie, poza tym zamierzam kierować się sercem, a nie tym, co ktoś mi nakazuje. Wybacz, że mówię ci to tak bezpośrednio, Mistrzu, ale chcę, żebyś wiedział, że nie chcę żenić się z twoją córką. I ktokolwiek by mnie do tego zmuszał, i tak postawię na swoim. Choćbym musiał wyjechać z kraju.

Powiedział to z pewnością i zacięciem na twarzy. Nagle cały jego nastrój uleciał gdzieś. Rozmyślał, co może teraz robić Marina. Mężczyzna jedynie pokiwał głową, opróżniając kolejny kielich wina.
- Powiem ci jedno, synu. Najgorszemu wrogowi bym nie dał Vittorii za żonę, a co dopiero sojusznikowi. - Prychnął. - To pomysł twojego ojca, nie mój. I jeśli chcesz słuchać rady starego zgreda, to wierz mi, że jeśli nie postąpisz tak, jak dyktuje ci serce i sumienie, to potem będziesz tego bardzo żałować. Do końca życia. - Nagle i ze Stephano uleciał dobry nastrój, jednak mężczyzna postanowił go szukać w kolejnej dolewce wina. - Byłem kiedyś młody, głupi i zakochany w przepięknej dziewczynie. Była zwykłą mieszczanką, ale dla mnie to nie miało znaczenia, gdyż tylko przy niej czułem się dobrze. Kiedy powiedziałem ojcu, że chcę ją wziąć za żonę, wpadł w furię i w ciągu tygodnia znalazł mi inną kandydatkę. Też ładną, bardzo bogatą szlachciankę, która miała wiele wpływów w mieście i mogła podnieść status rodu Salveggio. Nie podobało mi się to, ale nic nie zrobiłem.
Wychylił całą zawartość kielicha na raz i od razu nalał dobie następny.
- Poślubiłem tę szlachciankę. Planowałem z nią uciec, jednak okazało się niebawem, że moja żona jest w ciąży. Potem urodziła się Vittoria, a jej matka zmarła kilka dni później, gdyż lekarze nie byli w stanie zatamować krwawienia. - Wzruszył ramionami. - Ale żeby było ciekawiej, okazało się, że Vittoria wcale nie jest moją córką! - Uderzył otwartą dłonią w kolano, jakby opowiadał niezwykle zabawny dowcip. - Próbowałem znaleźć swoją ukochaną, jednak chyba wyjechała z miasta. W sumie to się jej nie dziwiłem... Tak czy inaczej poślubiłem drugą kobietę, która miała mi dać syna. Bogowie postanowili mnie pokarać, gdyż okazała się być bezpłodna i tak oto zostałem bez swej ukochanej, z nieswoim dzieckiem i małżonką, która nie jest w stanie tego naprawić. Więc jeśli masz jakieś wątpliwości odnośnie tego, co powinieneś zrobić, może moja żałosna historia je rozwieje. Twoje zdrowie, synu!
Uniósł kielich, by ukryć wilgoć pod oczami. Jego ręka drżała, z trudem utrzymując naczynie przy ustach.

Alejandro zmarszczył brwi. Jeszcze do niedawna uważał, że to wszystko, co dzieje się wokół rodzin jest podyktowane z góry, jednak historia Stephano zupełnie rozwiała jego wątpliwości. Co więcej, Mistrz Gildii zasugerował mu, żeby nie podejmował decyzji, która zaważy na całym jego życiu. Która je tak naprawdę zniszczy.
- Przykro mi z powodu tego wszystkiego, Mistrzu Stephano - powiedział w końcu, poważnym tonem. - Ja w każdym razie nie zamierzam żenić się z Vittorią i to już jest postanowione. Nie wiem, jak ułożą się dalsze losy naszych rodów, ale tak naprawdę nie zależy mi na tym... Nie zależy, bo poznałem kobietę, z którą chcę być! - Rzucił z pewnością w głosie. - Nie jest ze szlacheckiego rodu, ale myślę o niej, odkąd ją opuściłem dzisiejszego ranka. Ta kobieta sprawia, że chce mi się żyć. Że chcę się postawić nawet własnemu ojcu!
Zaśmiał się, wychylając resztę wina z kielicha.
- Ona jest tego warta! Choćbym miał wyjechać z Tilei!
Gdy odstawił kielich na blat stołu, zauważył, że na swej prawej rękawiczce ma jakiś czarny ślad. Nie był pewien, czy to sadza czy tusz, ale zabrudzenie było tylko w połowie palca wskazującego. Roztarł to, jednak nie mógł tak łatwo usunąć plamy.
- W takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak tylko życzyć ci...
Wypowiedź mężczyzny przerwał pisk dobiegający z piętra wyżej. Od razu poznali głos Vittorii, choć już nie brzmiał tak pewnie, jak do tej pory.

Ostrze był przygotowywany do takich sytuacji przez samego wujka, więc nawet nie patrząc na ojca swojej przyszłej wybranki, zerwał się z fotela, otworzył drzwi i prędko, niczym pantera, pobiegł na górę, dobywając swego miecza. Już wcześniej zapamiętał układ korytarza i wpadł do pokoju Vittorii z całym impetem. Na szczęście drzwi były otwarte, gdyż w przeciwnym wypadku pewnie pogruchotałby sobie ramię. Zobaczył tylko jak ubrana na czarno i zamaskowana postać wyskakuje przez balkon. Panienka Salveggio oddychała ciężko, trzymając dłonie na sercu, a z jej lewej dłoni spływała krew.
- Wołaj medyka, Stephano! - zawołał do wbiegającego właśnie ojca i dopadł do Vittorii, chwytając ją w ramiona.
- Nic mi nie jest, nic się nie stało, to tylko... draśnięcie... - odparła, trzęsąc się. Choć suknię na piersiach miała we krwi, tak naprawdę to tylko dłoń była ranna, a nie serce, jak w pierwszej chwili pomyślał Alejandro. Jednak krew płynęła z ręki strumieniem, gdyż zabójca najpewniej uszkodził żyły tuż przy nadgarstku. Vittoria była blada, jakby zaraz miała zemdleć. I nim coś więcej powiedziała, to właśnie zrobiła.
Do pokoju wpadł jej ojciec, nieco zdyszany, a chwilę później również jakaś kobieta, która zapewne była medykiem.
- Dziękuję ci, synu. Zajmiemy się nią... Jak się ocknie, dowiem się, kto to zrobił...
Medyczka spojrzała na ranę i prychnęła.
- Kiepski zabójca, a szkoda...!
Ojciec Vittorii jednak tego nie skomentował, gdyż zapewne przywykł do takich uwag i komentarzy.
- Sam się tego dowiem, możesz być pewien, Mistrzu. - Ostrze skinął mu głową, po czym wyszedł z pokoju, kierując się do wyjścia. Musiał sobie przede wszystkim wszystko przemyśleć. Potem zacznie działać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Sob 10:27, 23 Lip 2011    Temat postu:

Alejandro

Ostrze niemal natychmiast wypadł na ulicę, jednak nikogo nie dojrzał. Rzucił się więc pędem w prawo i okrążył całą posiadłość Salveggio. Nic. Jakby ten, który zaatakował Vittorię, rozpłynął się dosłownie w powietrzu. Wracając do posiadłości Mistrza Gildii Złodziei, wpadł przypadkiem na Marinę. Dyszała i była rozdygotana.
- Co ty tutaj robisz? Coś się stało? - zapytał. - Na Morra, ale się trzęsiesz... Ktoś ci zrobił krzywdę?
Spojrzał jej prosto w oczy. Jego pojawienie się jeszcze bardziej wystraszyło dziewczynę, która jednak dość szybko pozbierała się w sobie i potrząsnęła przecząco głową. Po chwili z jej oczu zaczęły skapywać łzy.
- Obawiam się, że to ja komuś zrobiłam krzywdę... - powiedziała załamującym się głosem. Nie miała dostatecznie dużo odwagi, by uciekać, choć czuła, że może skojarzyć fakty i się na nią zezłościć.
- To znaczy? - zapytał Alejandro, zupełnie nie rozumiejąc. - Opowiedz mi, co się stało? Zabiłaś kogoś?
Potrząsnęła przecząco głową i nagle zrobiła się tak blada, jakby miała zaraz zemdleć. Zerknęła za siebie, szukając drogi ucieczki, ale miała tylko ścianę budynku.
- Ja... naprawdę nie chciałam zranić twojej narzeczonej... - Jękneła cicho. - Proszę, nie gniewaj się...
- Że co zrobiłaś??!! To byłaś TY!! - Alejandro krzyknął, jednak dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że ludzie patrzą. Chwycił więc Marinę za ramię i zaciągnął w najbliższą wąską alejkę. - Dlaczego to zrobiłaś? Co ci zrobiła? - Jego głos brzmiał jak syknięcie węża, a wzrok świdrował ją na wskroś.

Chyba postąpił z nią nieco za ostro, gdyż dziewczyna wystraszyła się i zareagowała instynktownie. Odepchnęła go, po czym bardzo szybko i zwinnie wdrapała się na najbliższy budynek. I zaczęła uciekać. Nawet nie patrzyła, gdzie biegnie, tylko leciała na oślep - byle dalej. Alejandro nie czekał, od razu ruszając za nią. Krew się w nim gotowała. Czyżby Marina dla kogoś pracowała? Nie rozumiał tego wszystkiego i chciał się dowiedzieć za wszelką cenę, czemu dziewczyna zaatakowała Vittorię. Problem polegał na tym, że była szybsza i zwinniejsza, przez co nie mógł jej dogonić. Zapewne by mu uciekła, gdyby się tak często nie oglądała za siebie. Pech chciał, że przez to ciągłe zerkanie przez ramię źle oceniła odległość i gdy skoczyła, nie wybiła się dostatecznie mocno. Jej dłonie dosłownie o centymetr minęły się z belką i zamiast złapać się jej, a potem wskoczyć na nią, Marina z impetem wleciała przez okno do jakiegoś starego magazynu. Alejandro usłyszał dźwięk tłuczonego szkła, huk i zobaczył, jak wielki tuman kurzu wzbija się do góry. Odczekał uderzenie serca i również wskoczył do budynku, uważając na swe lądowanie. Przez chwilę niewiele widział, a gdy kurz opadł, nigdzie nie mógł dostrzec złodziejki. Dopiero gdy się rozejrzał dookoła, dostrzegł niewielkie kropelki krwi na podłodze, które zaprowadziły go za sporej wielkości filar. Poruszał się cicho, niemal bezszelestnie i im bliżej podchodził, tym wyraźniej słyszał przyspieszony oddech dziewczyny. W końcu wyskoczył, łapiąc ją za ramiona i mocno ściskając, by już nie mogła uciec. Gdy przeleciała przez szybę, trochę się pocięła na twarzy i przedramionach, ale to nie było nic poważnego.
- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytał przez zaciśnięte zęby, próbując zapanować nad złością. Nie chciał jej znowu wystraszyć tylko usłyszeć odpowiedź na pytanie. - Opowiedz wszystko od początku.

Przez kilka sekund jedynie wpatrywała mu się w oczy z przerażeniem i poczuciem winy wypisanymi na twarzy, w końcu jednak niepewnie skinęła głową. Ostrze nieco rozluźnił uścisk, czując, jak Marina się trzęsie.
- Czekałam na ciebie koło posiadłości, na drzewie, tak jak zwykle. - Zaczęła. - Chciałam ci powiedzieć, że tam jestem, ale ona się pojawiła i wolałam, żeby mnie nie widziała. Cały czas siedziałam schowana, słyszałam, jak coś na ciebie krzyczała, a potem jak rozmawiałeś z tym starszym mężczyzną. Trochę mnie zaciekawiło, co mówił o Vittorii i poszłam się jej przyjrzeć. Akurat myła ręce, więc się schowałam za zasłoną i obserwowałam. I potem ona zrobiła coś bardzo dziwnego, bo wzięła coś czarnego i... - Marina wzięła głębszy wdech - zaczęła sobie rysować znamię na nadgarstku. Takie samo jak ja mam, w tym samym miejscu! - powiedziała podekscytowanym głosem. - Ja tylko się chciałam dowiedzieć, DLACZEGO ona to robiła. Rosa zawsze kazała mi to ukrywać i mówiła, że to coś złego, więc nie rozumiem, czemu szlachcianka sobie takie znamię rysowała... Wyszłam i zapytałam się, co robi i dlaczego to robi, ale ona mi nie chciała powiedzieć. Zapytałam jeszcze raz, bardzo ładnie, a potem jeszcze i jeszcze raz. Nic nie powiedziała i była bardzo niemiła, więc w końcu... chyba mi nerwy puściły... - Zwiesiła głowę. - Powiedziałam, że jeśli tak bardzo chce mieć taki ślad na dłoni, to mogę jej to zapewnić... no to tak samo wyszło... Ja tylko chciałam wiedzieć... Bo to ważne... Dla mnie... To kim jestem...
Znowu łzy spłynęły po jej policzkach.

Ostrze westchnął głęboko i przytulił do siebie dziewczynę, gładząc ją po plecach. Powoli zaczynało mu się to wszystko układać w jedną, logiczną całość. To jednak nie był dobry czas i miejsce, by poruszać ten temat. Spojrzał na rozedrganą Marinę.
- Rozumiem cię, sam bym chciał ją zarżnąć jak świnię, ale nie można się zniżać do poziomu dziewuchy, która miała w dupie za dużo przez całe życie i teraz pluje stolcem z gęby - powiedział, uśmiechając się lekko. - Mam pewne podejrzenia, ale nie będziemy teraz o tym rozmawiać. Musisz stąd jak najszybciej zniknąć, ja wrócę do posiadłości Salveggio i zmylę ich trop. Idź do Rosy i siedź tam, dopóki po ciebie nie przyjadę, dobrze? Musisz mi zaufać, Mari.
- Dlaczego ja mam ufać tobie, jeśli ty nie ufasz mi? - zapytała cicho. - Ale pójdę... Chociaż w tym źródełku pozbędę się tego. - Niedbale przejechała dłonią po krwawiącym policzku.
- Możesz mi nie wierzyć, ale ufam ci. Dlatego chcę, byś była bezpieczna. Załatwię pewne sprawy i się spotkamy. A wtedy powiem ci, co i jak. Myślę, że czeka mnie rozmowa z panienką Vittorią.
Zabójca uśmiechnął się paskudnie.
- No leć, bo pewnie Salveggio już wysłał za tobą straże.
Niechętnie skinęła mu głową i poczłapała do najbliższego okna. Po swoim wspaniałym lądowaniu pewnie z godzinę poleży w źródełku, żeby dojść do siebie. Chwilowo wyglądała na mocno poobijaną, ale kto by nie był, gdyby przeleciał przez okno?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Sob 19:01, 23 Lip 2011    Temat postu:

Ostrze

Chwilę później dziewczyna zniknęła za oknem i gdy Ostrze się wychylił, już jej nie zobaczył. Wciąż go zaskakiwała swoją szybkością, ale przynajmniej mógł być spokojny, że nic złego nie powinno się stać. Teraz zabójca musiał pomyśleć, co dalej zrobić z tym wszystkim. Przecież nie mógł wydać Mariny, a znając swoją "narzeczoną", zapewne zażyczy sobie głowy osoby, która ją zaatakowała. Może gdyby wcześniej wiedział, kto był za to odpowiedzialny, nie składałby tak ochoczo obietnicy? Teraz jednak nie miał czasu się zastanawiać się nad tym, gdyż musiał wrócić do Salveggio i COŚ mu powiedzieć.

I nawet nie zastanawiał się długo. Skoro Vittoria nie grała czysto, on również nie zamierzał. Zresztą, był synem jednego z najpotężniejszych przedstawicieli światka Luccini, tak legalnego, jak i tego mniej. Salveggio miał uwierzyć w jego słowa i to zrobi. W innym przypadku Alejandro odbierze to jako zniewagę. Wychodziło jak na dłoni, że Marina była córką głowy Gildii Złodziei, a Vittoria za wszelką cenę chciała wcielić się w jej rolę.

Wrócił pędem do Salveggio Estate, udając przy tym, że bardzo się zmęczył pogonią za zamachowcem. Ojciec Vittorii wydawał właśnie rozkazy swoim ludziom, którzy nagle pojawili się w głównej sali niczym pszczoły chcące bronić swojej królowej. Stary Stephano wykrzykiwał ostro komendy, przecierając od czasu do czasu usta białą chusteczką. Widać było, że jest zdenerwowany. Gd tylko zobaczył Alejandro, uśmiechnął się nieco, jakby z otuchą, że nagle nadeszły dobre wieści. Podszedł do niego, a zabójca starał się jeszcze bardziej wykorzystać swe zdolności aktorskie.
- I jak? - zapytał Salveggio senior z nadzieją w głosie.
- Nie dałem rady. Kutas był dobrze przygotowany. - odparł Ostrze. - Zaskoczył mnie na jednym z dachów i zepchnął. Byłem w pędzie, nie miałem szansy na nic więcej, jak się tylko dobrze obrócić, by nic się nie stało przy lądowaniu. Chyba za bardzo chciałem go dopaść za to, co zrobił twojej córce, Mistrzu. Choć i tak błogosławię kogoś, kto zostawił w tamtym miejscu kupkę siana. - Alejandro skrzywił się teatralnie, pocierając prawe ramię. - W przeciwnym razie pewnie skonałbym w jakiejś śmierdzącej alejce.
Uśmiechnął się niemrawo, próbując choć chwilowo przemycić oznaki bólu na swoje oblicze. Zerknął po chwili na bladą twarz Vittorii, która siedziała na obitej skórą sofie w salonie, ze wzrokiem wbitym w podłogę. Zwrócił się do niej. - Widziałaś, jak wygląda napastnik? Kto to mógł być?
Przejęcie w głosie również było odgrywane. Miał zamiar dowiedzieć się od kobiety, co widziała. Ewentualnie, co wymyśli, że widziała...

Po chwili Vittoria podniosła spojrzenie na zabójcę i westchnęła cicho.
- To był jakiś starszy mężczyzna, miał z czterdzieśći lat... tak na oko. Jasna karnacja, blond włosy i niebieskie oczy, nie był tutejszy. Pewnie ktoś go wynajął, by się mnie pozbyć, cóż za zuchwalstwo! Mówił, że chce mnie okraść, ale ja tam swoje wiem! - Prychnęła, uciekając wzrokiem na boki. Stephano jedynie pokiwał głową i położył dłoń na ramieniu Ostrza.
- Dziękuję ci za twoją pomoc. Szepnij swoim ludziom, by szukali tego sukinsyna, moi również będą się mieli na baczności. Nie mógł daleko uciec i bez naszej wiedzy nie opuści miasta, więc dorwiemy go prędzej czy później.

Alejandro uśmiechnął się dziwnie i ucałował pierścień Gildii, jaki Stephano nosił na palcu.
- Z całym szacunkiem, Mistrzu, ale nie wierzę w opowieści twej córki. Po pierwsze, skąd mogła wiedzieć, że nie jest miejscowy? Jasna karnacja nie oznacza, że nie był stąd. Mój brat też ma jaśniejszą i to oznacza, że może być potencjalnym zabójcą? - Sarknął się. - Po drugie, to był na pewno ktoś młody - czterdziestolatkowie nie są tak szczupli i zręczni. Poza tym nie potrafią skakać po dachach z taką gracją, a wiem, co mówię.
Spojrzał z dziwnym uśmiechem na Vittorię.
- Więc czego nam nie mówisz, moja przyszła żono?
Wiedział doskonale, że zaraz dostanie po gębie, że zaraz okaże się gburem bez wychowania i że z pewnością nie umiał sobie poradzić ze starym zabójcą, ale najlepsze było to, że zabójcy właśnie o taki efekt chodziło. Wystarczył jeden rzut oka na czerwieniącą się ze złości kobietę, by wiedzieć, iż osiągnął zamierzony cel.
- Nie mówię?! Ja niby czegoś nie mówię?! Może ty sam dałeś mu uciec lub nasłałeś na mnie, co, Alejandro?! - Uniosła się, coraz bardziej podnosząc głos. - Przecież wszyscy wiedzą, jak mnie nienawidzisz i że życzysz mi szybkiej śmierci!
- Vittorio... - Stephano powiedział spokojnym, łagodnym głosem.
- Nie, ojcze, nie uciszaj mnie! Wyrzuć tę podstępną żmiję z naszego domu! - Tupnęła nogą.

- Podstępną żmiją jest ktoś, kto chciał znaleźć tego, kto jest odpowiedzialny za twoją ranę? Że narażałem własne życie, by przyprowadzić go tutaj?! - Alejandro grzmiał. Miał nadzieję, że nazbyt przekonująco. - Jesteś niewychowaną szlachcianką, która nie liczy się z niczyim życiem, Vittorio! Nawet przyszłego męża! A jeśli uważasz, że to ja nasłałem tego kogoś na ciebie, to tak naprawdę nie wiesz o mnie nic! - warknął, po czym spojrzał z zaciętą miną na Stephano. - Mój ojciec dowie się o wszystkim, co mnie dzisiaj tutaj spotkało. Bardzo mi przykro, Mistrzu, że w taki sposób traktuje się w twoim domu osoby, które poświęcają się po to, by znaleźć winnego ataku na twoja córkę. Wybacz mi, nie zamierzam spędzić w tym domu ani chwili dłużej.
Alejandro odwrócił się na pięcie, zachowując kamienne, obrażone oblicze. W duchu chichotał, ciesząc się, że wyprowadził Vittorię z równowagi. Wiedział od początku, że Marina nie kłamała, a teraz otrzymał na to aż zbyt oczywiste potwierdzenie.
Starszy mężczyzna westchnął ciężko i przejechał dłonią po zmęczonej twarzy. Szepnął coś do córki, ale głośne stwierdzenie wyjaśniło wszystko.
- Nie ma mowy, nigdy go nie przeproszę! Niech się wynosi i nie wraca! - Vittoria aż kipiała ze złości, a im bardziej ją ojciec uspokajał, tym bardziej się złościła.
- Nie spodziewałem się innej odpowiedzi. - Alejandro ukłonił się nisko mistrzowi Gildii Złodziei. - Do następnego, Mistrzu Stephano. Mam nadzieję, że będziemy w stanie spotkać się w bardziej sprzyjających warunkach. Pani... - Skinął głową na Vittorię, salutując jej ręką w geście uprzejmości i zarazem pożegnania.
Odwrócił się i ruszył do wyjścia z posiadłości. Jak na razie wszystko układało się wspaniale. Kto wie, może uda się upiec trzy pieczenie na jednym ogniu. Zaśmiał się do swoich myśli. Zamierzał pojechać do domu i spotkać się z ojcem.

* * *

Do posiadłości dotarł, gdy słońce miało ochotę się zdrzemnąć. Zostawił konia w stajni i pewnym krokiem przekroczył drzwi wejściowe, kierując się na schodami na piętro, wprost do pokoju ojca. Po drodze spotkał Giacomo. Trącając go barkiem dał mu do zrozumienia, że nie ma ochoty i nastroju na jakąkolwiek rozmowę. Teraz były ważniejsze sprawy. Będąc pod komnatą ojca, zapukał ostro dwa razy, po czym, nie czekając na zaproszenie, wszedł do pomieszczenia.
Stary de Silvestri uniósł głowę znad papierów, nad którymi ślęczał, zupełnie nie wiedząc, co się dzieje. Alejandro podszedł do jego biurka i uderzył otwartymi dłońmi o blat.
- Co to za gierki, ojcze? Chcesz mnie wykorzystać jako pionka w swojej grze? - zapytał nad wyraz spokojnie. - Otóż oznajmiam ci, że jeśli tak, to nie pójdzie ci łatwo.
- Może najpierw wyjdź, ochłoń i wróć, gdy będziesz traktował swego ojca z szacunkiem. - Zaproponował mężczyzna, wypowiadając słowa niezadowolonym tonem. Wysunął papiery spod dłoni syna i wyprostował nieco pogięte kartki. Następnie złożył i schował do szuflady. Dopiero wtedy spojrzał Alejandro w oczy.
- Skoro tak stawiasz sprawę... - Alejandro prychnął, po czym roześmiał się gromko i wyszedł z pokoju ojca. Na korytarzu wciąz rozbrzmiewał, odbijany echem od ścian, jego sardoniczny śmiech.

Wypadł z posiadłości niczym piorun, dosiadł konia i klepnąwszy go ostro w boki wyjechał przez główną bramę. Miał zamiar spotkać się z Mariną i poważnie z nią porozmawiać. Ta cała sprawa wyglądała na poważniejszą, niż się początkowo wydawało. Wychodziło na to, że nikomu poza złodziejką nie mógł już ufać. Nie oglądał się za siebie, zostawiając mury De Silvestri Estate. Chciał jak najprędzej zobaczyć się z dziewczyną i miał nadzieję, że nic jej się nie stało.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 15:55, 27 Lip 2011    Temat postu:

Kazał jej wracać do siedziby, więc tam też skierował konia. Wieczór owiewał twarz mężczyzny przyjemnym chłodem i morską bryzą, które wspólnymi siłami chłodziły jego rozgrzane oblicze. Różne myśli kotłowały się w głowie zabójcy, gdy w końcu zobaczył przed sobą zniszczoną budowlę, w środku ktorej (i pod którą) kurtyzany miały swoją siedzibę poza murami miasta. Wjechał na mały placyk, przytroczył konia, postawił przed nim wiadro wody i energicznym krokiem wszedł do budynku. Od razu natknął się na Marinę i kilka kurtyzan, które z nią rozmawiały. Na widok Alejandro aż zapiszczały z radości i zaraz obskoczyły go z każdej możliwej strony.
- Kotku! Dawno cię nie widziałam! - Jedna z kurtyzan uwiesiła się na jego ramieniu, jednak szybko zauważyła, że patrzy się na Marinę a nie na nią. Zmarszczyła brwi. - Alejandro, nie zawracaj sobie głowy tym dzieciakiem. My, prawdziwe kobiety, powinnyśmy być dzisiejszej nocy twymi towarzyszkami. - Musnęła ustami jego ucho. - Zabaw się z nami, tylko my damy ci prawdziwą rozkosz...
- Wypierdalać!! - warknął do nich gardłowo, wskazując drzwi. Po jego ściągniętej i złowrogiej twarzy widziały, że nie był w nastroju na takie pogaduszki. Zaraz też uciekły, a i Marina miała ochotę wyjść.
- Chyba nie jesteś w dobrym nastroju. - Zaryzykowała takie stwierdzenie. - To może ja też już pójdę...
Odchrząknęła i odwróciła się szybko. Tak jak się spodziewał, jej lekkie rany były już zagojone, a i ona wyglądała tak, jakby wcześniejszy upadek w ogóle nie miał miejsca.
- Przejedźmy się, Mari - mruknął do niej, jednak puścił po chwili oczko, by wiedziała, że ton jest jedynie udawany. Miał zamiar zmylić wszystkich, którzy mogli ich w tej chwili podsłuchiwać. Po chwili dodał szorstko i władczo. - Nie słyszałaś, kurwa? Wypierdalaj też na zewnątrz!
Po raz kolejny puścił jej niepostrzeżenie oczko. I całe szczęście, że tak zrobił, bo na chwilę aż się w sobie skuliła.
- No dobra, nie musisz tak na mnie krzyczeć - burknęła, po czym wyminęła go i wyszła przed budynek.

Słońce schowało się za linią drzew i wisiało nisko nad horyzontem, nieśmiało rzucając czerwone blaski między gałęziami. Alejandro i Marina odeszli spory kawałek, by nikt nie mógł ich podsłuchiwać.
- Coś się stało? - dziewczyna zapytała w końcu. - Nigdy się nie bawisz w takie szopki...
- Nie bawię, ale teraz już nie wiem, komu mogę ufać oprócz ciebie - mruknął, po czym przeszedł do meritum. - Jestem pewny, że jesteś córką Mistrza Gildii Złodziei, a nie tak jak do tej pory, Vittoria. Dlatego chciała zrobić sobie to znamię, by być wiarygodną. Jesteśmy w ogromnym niebezpieczeństwie, bo nie wiadomo, kto działa na naszą korzyść, a kto przeciwko nam. Córka Salveggio może teraz na nas polować, choć mam nadzieję, że udało mi się zwieść ją na tyle, by uwierzyła w moją historyjkę. Nie możemy się z nikim spotykać i mówić o tym, co oboje wiemy. Zrozumiałaś?
Spojrzał na nią ostro, a ona jedynie otworzyła szeroko usta, nie mogąc chyba uwierzyć w słowa, które przed chwilą padły.
- Zaraz, chwileczkę... Od początku. Bo...
Złapała się za głowę, próbując to jakoś sobie poukładać. Przez dłuższą chwilę błądziła gdzieś wzrokiem, po czym spojrzała na Alejandro. Po jego minie i spojrzeniu mogła stwierdzić, że mówi całkowicie szczerze i poważnie, ale jakoś nie potrafiła w to wszystko uwierzyć.
- Jesteś pewien? - zapytała cicho z nutką nadziei w głosie. Odchyliła rękawiczkę, spoglądając na swoje znamię. - Czy Mistrz Salveggio też ma takie coś? Czy może mówił o tym? Czy jak mu powiesz, też będzie na nas polował? Jesteś pewien, że to właśnie on jest moim ojcem? Może powinniśmy się z nim spotkać?

Poruszyła się niespokojnie i niemal widział, jak intensywnie myśli nad tym wszystkim. Wyglądało to tak, jakby już w tej chwili chciała wskoczyć na grzbiet konia i pognać do posiadłości Salveggio.
- Na razie nie powinniśmy nic robić. Poczekamy, aż sprawa przycichnie. Mamy twoją zatoczkę, tam nikt nas nie znajdzie. A nawet jeśli, nie pozwolę, by cokolwiek ci się stało. - Uśmiechnął się, mając nadzieję, że na tyle pewnie, by uspokoić dziewczynę.
- Ale ja się nie boję! Nie możemy pojechać od razu i sprawdzić, czy masz rację? Moja matka też tam jest?
Marina złapała go za przegub dłoni i zaczęła ciągnąć w stronę jego wierzchowca. Nie miała zamiaru czekać, ale w sumie nie powinien się temu dziwić - przez tyle lat żyła w nieświadomości o swoim pochodzeniu, że teraz zapewne chciała mieć już to wszystko za sobą i w końcu rozwikłać tajemnicę oraz pytania, które spędzały jej sen z powiek.
Alejandro wyrwał się z uścisku i spojrzał zimno w jej oblicze.
- Nie wiem, czy jest tam twoja matka, nie jestem twoim ojcem... - mruknął. Zaczynała go denerwować. - Powinniśmy tu zostać i przeczekać to wszystko. I wierz mi, jeśli nie zechcesz zostać po dobroci, to cię do tego zmuszę.
Posłał jej chłodny uśmiech, który sprawił, że od razu zgasła w sobie. Po minie i spojrzeniu widział, iż zupełnie nie rozumie, czemu jest dla niej taki niemiły.
- Nadal się gniewasz za Vittorię? - zapytała. - Przecież wyjaśniłam i przeprosiłam... Ją też mam przeprosić?

Zacisnął zęby. Kobiety to jednak tępe są, pomyślał. Wescthnął ciężko.
- Nie, nie gniewam się za Vittorię. Po prostu nie chcę, żebyś wpakowała się w jakieś gówno. Vittoria kłamała co do tego, kto ją zaatakował, ale nawet ta pierdolona menda ma swoich ludzi na usługi i z pewnością kogoś już wysłała, by cię zgładzić. Bo jesteś dla niej zadrą i stoisz na drodze przejęcia przez nią całego rodu. Wiem, że chcesz dojść prawdy, ale nie teraz. Jeszcze będzie czas. - Chwycił ją za ramiona i spojrzał w oczy. - Obiecuję, że odzyskasz, co ci się należy, Mari. Czy kiedykolwiek nie dotrzymałem wobec ciebie słowa?
W jego oczach dojrzała zacięcie i chyba coś więcej. Z kolei Alejandro zobaczył, że trochę się go teraz bała. Minęło kilka chwil, w końcu pokręciła przecząco głową.
- Nie, ale mi zależy tylko na tym, żeby się chociaż dowiedzieć prawdy... A jak coś się stanie? Jak nigdy nie będę mieć okazji, żeby... Ech, zresztą, nieważne. To gdzie chcesz iść?
Zrezygnowana zwiesiła głowę.
- Nic się nie stanie. - Zapewnił ją z pewnością w głosie. - Teraz będziesz pod moją opieką i nigdzie nie ruszymy się bez siebie. Choćbym miał zginąć, to poznasz swojego ojca... ale jeszcze nie teraz. Stephano to porządny człowiek, tak samo jak i ty - to przechodzi we krwi. Na razie powinniśmy wybadać sytuację. Z kim spotyka się panienka Salveggio i co może nam to dać. Pośledzimy ją trochę. - Uśmiechnął się tym razem zadziornie, puszczając jej oczko.

Miał wrażenie, jakby Marina odetchnęła nieco z ulgą i nawet lekko się uśmiechnęła, po chwili obejmując go w pasie.
- A czy śledzenie nie będzie niepotrzebnym narażaniem się? Może lepiej najpierw odczekać, żeby pomyślała, że uciekłam. A dopiero potem śledzić?
Podrapała się po głowie. Spodobało się dziewczynie, co powiedział na temat jej ojca i wyraźnie poprawiło to złodziejce humor.
- Przecież sama wiesz, że najlepsze w śledzeniu kogoś jest to, że śledzona nie wie, że ją obserwujesz. Poza tym dachy dają nam dużo więcej możliwości i swobody. Przynajmniej będziemy wiedzieć, jeśli ktoś za nami pójdzie, nie wychwytując z tłumu podejrzanego typa. - Zaśmiał się. - W tym właśnie momencie rozpoczynamy koniec panienki Vittorii Salveggio jako córki twego taty. Jak dla mnie całkiem dobra wiadomość.
Klepnął ją otwartą dłonią w ramię, śmiejąc się przy tym i rozładowując tym samym niepotrzebne emocje Mariny. Znów się jedynie uśmiechnęła lekko i niepewnie, rozcierając miejsce, w które ją "pacnął".
- No dobrze, skoro tak mówisz. - Skinęła głową. - Gdzie będziemy dziś spać? Może chcesz coś zabrać z domu?
- Przenocujemy u Rosy, a z rana zabiorę cię... w inne miejsce - powiedział. - Tam na pewno nikt cię nie znajdzie. Nie zamierzam wracać do domu, bo sytuacja nagle zrobiła się dość napięta. Lepiej, żeby nikt nie wiedział, gdzie jesteśmy. Poinstruuję odpowiednio Rosę, gdy dotrzemy do niej.

Marina poruszyła się niespokojnie.
- No dobra, w burdelu. Ale... no chyba nie razem? Bo ja nie chcę, żeby później coś gadały i śmiały się ze mnie, więc... no wiesz... - Uśmiechnęła się niepewnie.
- Nie, nie razem. - Zapewnił ją. - I wierz mi, żadna nie będzie się już śmiać.
Puścił jej oczko, a dziewczyna wyraźnie się ucieszyła. Raz jeszcze uściskała Alejandro i po chwili była już gotowa do drogi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Pią 11:29, 26 Sie 2011    Temat postu:

Alejandro & Marina

Udali się wraz z Mariną w stronę jednego z burdeli, jednak męzczyzna cały czas pamietał, że ma do odebrania wisiorek. Musiał coś wymyślić, by dziewczyna się niczego nie domyśliła, gdyż to by tylko zepsuło niespodziankę.
- Zostań tutaj, ja wrócę niebawem. Chcę pogadać z Giacomo i powiedzieć mu, żeby przekazał ojcu, że nie wracam do domu - ucałował ją w dłoń, po czym ruszył w kierunku jubilera.
Skinęła mu głową, po czym ruszyła do jednego z pokoi w burdelu. Póki co nic nie wskazywało na to, by miało się cokolwiek dziać, więc miał tymczasowy spokój. Kolejnym pozytywnym zrządzeniem losu było to, że jubiler znajdował się w bliskiej okolicy, więc załatwienie wszystkiego zajęło mu dosłownie kwadrans. Mężczyzna wziął od Alejandro drobną opłatę, gdyż na taki drobiazg nie zużył zbyt wiele surowca, a efekt był naprawdę powalający.



Trzymając wisiorek z małą muszelką w dłoni, zabójca podświadomie czuł, że przypadnie on dziewczynie do gustu. Podziękował i nie zwlekając ani chwili dłużej, ruszył w drogę powrotną. Po drodze kupił zapasy jedzenia na kilka dni i jakąś dziwną, długą, czerwoną sukienkę bez ramiączek. Miał nadzieję, że złodziejka zechce ją nosić, bo ciężko było, by cały czas chodziła w tym samym, całkowicie czarnym stroju. I to na plaży. Miał ochotę zobaczyć ją w czymś innym, zwłaszcza w jakimś kolorze.

Wrócił do burdelu, gdzie zostawił Marinę i tak jak się spodziewał, siedziała na dachu, z dala od niemiłych i uszczypliwych komentarzy dziwek. Na widok Ostrza uśmiechnęła się lekko.
- Dobrze, że już jesteś. Tak dziwnie i źle mi tu było bez ciebie... - powiedziała nieśmiało.
- A więc pora zmienić otoczenie - uśmiechnął się do niej i podał jej dłoń. - Myślę, że tam gdzie cię zabiorę, bardzo ci się spodoba.
Puścił jej oczko.
- Znowu jakaś dziwna knajpa z podejrzanym jedzeniem? - zapytała, robiąc wyjątkowo markotną minę. Upodobania Alejandro do jedzenia wynalazków w najlepszych karczmach jakoś nie były w jej stylu, o czym już się przekonał. Dwukrotnie.
Alejandro obruszył się lekko.
- Nie lubisz mojego żarcia? Cholera, to jednak może nie jest dobrym pomysłem, żebym zabrał cię do mojej ulubionej knajpy. Ale trudno, pojedziesz ze mną tak, czy inaczej. Zbieraj się. - Zachęcił ją skinieniem dłoni i szczerym uśmiechem.
Jedynie ciężkie westchnięcie powiedziało mu, że nie jest tak do końca zachwycona tym pomysłem, ale w końcu wstała i ... w zasadzie to była gotowa.

Mając na uwadze bezpieczeństwo Mariny, z miasta wydostali się skacząc po budynkach. Choć złodziejka o nic nie pytała, widać było, że się nad czymś mocno zastanawia. Jednak gdy dosiedli wierzchowca Alejandro, w końcu nie wytrzymała i potrząsnęła jego ramieniem.
- Myślałam, że ta knajpa jest w mieście...
- Znalazłem taką jedną na szlaku, jest naprawdę przyjemna i nikt nie będzie nas tam szukał - powiedział, po czym klepnął swojego rumaka i w końcu ruszyli. Mniej więcej w połowie drogi zatrzymał się i założył Marinie opaskę na oczy, tłumacząc, że to, co dla niej przygotował będzie niespodzianką.
W końcu dojechali na miejsce, a gdy zdjął dziewczynie opaskę i ta mogła ujrzeć domek nad ich zatoczką, uśmiechnął się szeroko i zamachnął ręką.
- To wszystko jest twoje. Już nie będziesz musiała znosić głupich docinków tych prostych dziwek od Rosy. Podoba ci się?
Sam zerknął na domek i zaciągnął się morskim powietrzem.



Wciąż miał dla niej coś więcej, ale jak na razie zamierzał stopniować napięcie. Domek, choć wykonany na szybko, sprawiał naprawdę niezłe wrażenie. Może nie był duży, ale za to miał cztery ściany i dach, co było chyba najważniejsze. Przez dłuższą chwilę Marina milczała, w końcu jednak rzuciła się Alejandro na szyję i gdy się w niego wtulała, poczuł na swej twarzy jej mokre łzy. Choć nie mogła wykrztusić z siebie nawet pół słowa, wiedział, że niespodzianka się spodobała.
- Hej, Mari? Wszystko w porządku? - zapytał, ściskając ją dość mocno. - To twój nowy dom, a jeśli będziesz chciała, mogę tu z tobą zamieszkać. Twoja decyzja.
Uśmiechnął się do niej, ocierając łzy szczęścia. Pokiwała twierdząco głową, po czym raz jeszcze się w niego wtuliła. Stali tak dłuższą chwilę, a dziewczyna cicho szlochała. Zabójca czuł się co najmniej dziwnie, aczkolwiek przepełniało go miłe uczucie radości w sercu. Sprawił komuś wielką przyjemność i cieszył się z tego. Choć wolałby, żeby tak bardzo nie płakała, gdyż było mu z tym nieco niezręcznie.

Minęło kilkanaście uderzeń serca i w końcu Marina pozbierała się w sobie na tyle, by się odkleić. Złapała towarzysza za dłoń i razem poszli zobaczyć, jak domek wygląda w środku. Pod jedną ze ścian stało łóżko, pod drugą mały stolik i dwa krzesełka, a w kącie niewielka, wąska szafa. Stolarz się spisał, gdyż wziął gotowe już meble i po prostu dopasował, by nie zajmowały za dużo miejsca i spełniały podstawowe zadanie.
- Ale to jest... wspaniałe - powiedziała, rozglądając się na boki. Może i było skromnie, ale było to jej i chyba tylko to się teraz liczyło dla złodziejki.
- Cieszę się, że ci się podoba. - Uśmiechnął się po raz kolejny. - Mam nadzieję, że uda ci się tu zaklimatyzować. Z tego co wiem te ściany nie będą przepuszczać wiatru, a drzwi mają zasuwkę, więc będziesz mogła się zamykać na noc.
Wciąż nie odpowiedziała mu na pytanie, ale postanowił to na razie odpuścić.
- Wątpię, bym się musiała zamykać, bo tutaj nikt nie zagląda... Nie wiem, jak to wszystko zorganizowałeś, ale dziękuję. - Posłała mu ciepły uśmiech. - A gdzie jest pokój dla ciebie? - zapytała, rozglądając się na boki.
- Nie ma, ale to nie problem. Mogę spać na podłodze. Oczywiście jeśli chcesz.
- Znaczy... No... To... możemy spać razem, jak w namiocie. Myślałam, że będziesz miał swój pokój, ale skoro tak... - Uśmiechnęła się niepewnie. - Czemu jesteś taki miły? - Wypialiła nagle, wbijając w niego pytające spojrzenie.
- A czemu mam nie być? - odpowiedział pytaniem na pytanie. - Przynajmniej nie będziesz musiała mieszkać z tymi dziwkami w burdelu i będziesz tu miała spokój od całego świata. Będę wpadał do ciebie w wolnych chwilach, dzisiaj też oczywiście zostanę. Kupiłem trochę prowiantu w mieście i coś specjalnie dla ciebie. Odwróć się...
- Ale... Alejandro?
- Odwróć się, po prostu.
Dziewczyna wykonała polecenie, a Ostrze wyciągnął z kieszeni wisiorek z muszelką, odgarnął włosy z szyi Mariny i zapiął łańcuszek.
- Proszę, mam nadzieję, że ci się spodoba. - Uśmiechnął się. - Wiem, jak lubisz muszelki, więc postanowiłem, że będziesz miała jedną zawsze przy sobie. Tylko mi nie dziękuj, to prezent.
- To za prezenty się nie dzię...
Urwała, gdy tylko wymacała dłonią muszelkę i uniosła ją na wysokość oczu. Mała, bialutka, z delikatnymi zdobieniami. I do tego specjalnie dla niej.
- Tylko mi znowu nie płacz. - Alejandro spojrzał w jej szklące się oczy. Jeśli miała tak reagować na każdy prezent, to chyba w najbliższym czasie podaruje dziewczynie kilka chusteczek. Zmieszana Marina odchrząknęła.
- Jest cudowny, dziękuję. Bardzo mi się podoba. - Uśmiechnęła się szeroko. - Uwielbiam muszelki, będę musiała przynieść tu całą moją kolekcję. I pereł. Zobaczysz, jak mam ich dużo. - Raz jeszcze się uśmiechnęła. - Skoro dziś zostaniesz, to może masz ochotę popływać ze mną?

Zabójca uśmiechnął się po raz kolejny.
- Jasne, z chęcią, ale to jeszcze nie koniec prezentów dla ciebie. Na koniec mam coś... innego niż naszyjnik, choć myślę, że równie ładne. - Wyjął z torby czerwoną sukienkę i rozłożył w dłoniach przed Mariną. - Mam nadzieję, że wziąłem dobry rozmiar i nie będzie z ciebie spadać. Przymierzysz? Wyjdę z chatki, żebyś nie czuła się skrępowana moją obecnością przy przebieraniu.
- Nigdy nie nosiłam sukienki... - powiedziała z nutką zakłopotania i zawstydzenia w głosie. - I też mam nadzieję, że nie będzie ze mnie spadać, bo jednak nie jest aż tak ciepło, by nosić na sobie tylko muszelkę. - Puściła mu oczko. Domyślała się, że akurat jemu by to nie przeszkadzało, ale pozostawiła ten komentarz tylko dla siebie.
- Zawsze jest ten pierwszy raz. - Mrugnął do niej i wyszedł z domku. Czekał chwilę na gorącym piasku, a przez to, że przygrzewało słońce, zrzucił z siebie kubrak i koszulę, pozostając jedynie w spodniach.
Po krótkiej chwili drzwi otworzyły się i na zewnątrz pojawiła się Marina. Wyglądała... olśniewająco.



- Wyglądasz... perfekcyjnie! - Przyklasnął, mierząc ją od stóp do głów. - Sukienka leży idealnie, a ty jak się w niej czujesz?
- Dziwnie - odpowiedziała szczerze i zgodnie z prawdą. - Wieje mi między nogami, ale chyba nie jest aż tak źle. - Uśmiechnęła się wesoło. Zarzuciła mu ramiona na szyję i spojrzała głęboko w oczy. - Tylko nie wiem, jak ja w tym będę pływać, ale najwyżej dasz mi fory. Albo zdejmę. - Puściła mu oczko. Zrobiła się dziwnie wesoła i taka otwarta.
- Szkoda by było, żeby takie coś się zamoczyło, więc jak dla mnie możesz i bez tego. Tylko nie wiem, czy dam radę płynąć z zamkniętymi oczami, a już zwłaszcza, gdy będziesz płynąć przede mną. Nie chciałbym ci spoglądać... no... ekhem... nieważne. - Puścił jej oczko i zaśmiał się.
- Na tyłek? - Dokończyła za niego i pokazała mu język. - Więc już wiem, jak wygrać!
Nim zdążył coś odpowiedzieć, odwróciła się, zrzuciła z siebie sukienkę i pobiegła do wody, kierując się w stronę wodospadu. Co jakiś czas się oglądała, czy idzie za nią czy nie. Widać było, że w końcu zdobył jej zaufanie i przestała się wstydzić. Zapewne przestała na niego patrzeć jak na zwykłego podrywacza i kobieciarza. Widząc to, Ostrze zrzucił z siebie spodnie i tak jak Morr go stworzył, pognał za Mariną, śmiejąc się głośno. Wyglądało na to, że będzie niezła zabawa, choć dziewczyna była chyba lekko skonsternowana, widząc go nagiego. On natomiast cieszył oko widokiem jej pięknego, jędrnego ciała.

Dopłynęli do wodospadu, a Alejandro nie czekał na zaproszenie, tylko pochwycił towarzyszkę w ramiona i przytulił do siebie. Chciał o coś zapytać, jednak Marina zamknęła mu usta pocałunkiem, co było dość zaskakującą i miłą zmianą.
Mężczyzna odwzajemnił pocałunek i wpił się w nią jeszcze bardziej, odnajdując swoim językiem jej delikatny, cieplutki języczek. Przez dłuższą chwilę całowali się tak, tonąc sobie w ramionach, gdy Ostrze oderwał się w końcu.
- Ekhem... myślę, że musimy przestać, jeśli nie mamy odnośnie tego nic więcej w planach, gdyż za moment woda obok nas może przyjąć bielszą barwę. - Puścił jej oczko. Poczuł jak jego męskość już nabrzmiała i starał się nie dotknąć nią Mariny. - Nie kochałem się z kobietą ponad dwa tygodnie... jestem jak wulkan.
Uśmiechnął się szeroko. Przez chwilę dziewczyna nie rozumiała, o co mu chodzi, w końcu jednak dość niepewnie odwzajemniła uśmiech.
- To czemu tego nie robiłeś? Przecież wystarczyło powiedzieć, bym nie przeszkadzała i tyle.
Pogładziła go dłonią po policzku i po chwili zamarła, gdy poczuła coś dziwnego. Aż wstrzymała oddech.
- Co jest? - zapytał Alejandro, widząc, jak Mari się dziwnie zachowuje.
- Coś poczułam... Chyba jakaś ryba mi się otarła...
- O nogę?
- Nie, właśnie nie... O brzuch... - Jęknęła cicho, robiąc nieszczęśliwą minę. Ostrze z trudem powstrzymał śmiech.
- Oj, myślę, że to nie była ryba - powiedział wesoło, przyciągając dziewczynę do siebie. Teraz i on czuł, jak jego męskość napiera na brzuch Mariny i jeszcze bardziej go to podnieciło. A ona w końcu zrozumiała, o czym mówił, gdyż całą twarz pokrył jej rumieniec. - Nie kochałem się z żadną, bo nie chciałem. - Dodał.
- Czy to nie jest nieco... niepodobne do ciebie? - Pokazała mu język, wyraźnie zadowolona zmianą tematu z ryb i innych wężów morskich.
- Uważam właściwie, że to jest całkiem normalne.
- Skoro tak mówisz... - Uśmiechnęła się lekko, po czym sięgnęła dłonią w dół, przestawiając męskość zabójcy na bok. Po chwili odetchnęła z ulgą, a widząc zdziwione spojrzenie towarzysza, wyjaśniła. - No co? Dziurę byś mi zrobił...
- I zaczęłabyś tonąć? - Zaśmiał się głośno, a dziewczyna odpowiedziała mu tym samym.
- Obawiam się, że tak, ale ty byś mnie uratował, prawda?
- No pewnie, zatkałbym ci tę dziurę!
- Czy to już nie było... ekhm... dwuznaczne?
- A widzisz tam jakąś dwuznaczność? Bo jesli tak, to ja jej tam naprawdę nie widzę... Chodziło mi raczej o jakiś korek. - Posłał jej rozbrajający uśmiech.
- Korek? I skąd ty byś miał tutaj wziąć korek?
- Wystrugałbym z drzewa.
Marina pacnęła się otwartą dłonią w czoło, nie wiedząc już, co ma na to odpowiedzieć. Gdy się tego najmniej spodziewała, mężczyzna skradł jej kolejnego całusa i nim się obejrzeli, znów tonęli w swych ramionach i namiętnych pocałunkach. Alejandro podświadomie czuł, że na tym dziś się nie skończy i musiał przyznać sam przed sobą, iż bardzo go to cieszy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.ouzaru.fora.pl Strona Główna -> Sesje RPG Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4
Strona 4 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gRed v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin