 |
|
Autor |
Wiadomość |
Ouzaru
Blind Guardian
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 17:52, 15 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Jednego mógł być pewien - nie powinien był dawać dziewczynie tego piwa. Choć z drugiej strony odrobina dobrego humoru jeszcze nikomu nie zaszkodziła. A Marina już dawno nie była w tak znakomitym nastroju, szkoda tylko, że musiała przy okazji zachowywać się tak głośno. Na szczęście zapomniała o pluciu z mostku do wody i Alejandro mógł jedynie dziękować za to litościwym bogom. Nie ominęło go jednak "tańczenie" na bosaka na środku porośniętego kwiatami trawnika.
Przerwało im pojawienie się strażnika, który ostrzem miecza wskazał na tabliczkę zakazującą włażenia na trawę. Dopiero po chwili Alejandro rozpoznał sierżanta.
- Proszę ze mną, dostaną państwo grzywnę i pouczenie - rzucił i zachęcił ich gestem ręki, by za nim szli.
Ostrze zdziwiło zachowanie Battorego. Wiedział doskonale, że sierżant przymykał oko na jego większe występki, niż deptanie trawnika, więc coś innego musiało być na rzeczy. Machnął ręką na Marinę.
- Ruszaj się, idziemy z sierżantem.
Nie czekając na nią, podążył za człowiekiem swego ojca. Zastanawiał się, cóż mogło się stać, skoro chce wystawić im mandat. Czyżby ojciec nie zapłacił mu w tym miesiącu jego "działki"? To wydawało się nierealne. Jednak gdy tylko znaleźli się poza zasięgiem ciekawskich oczu i uszu, mężczyzna zatrzymał się.
- Jest dość poważna sprawa, Alejandro. - Zaczął, rozglądając się na boki. - Twoja ostatnia akcja w karczmie nie przeszła bez echa. Okazało się, że mam w oddziale małą, wredną pluskwę, tego nowego. Może zauważyłeś... W każdym razie spisał skargę na mnie i jutro z samego rana jedzie przekazać dokument. Niewiele mi brakuje do awansu, więc chcę, byś przechwycił list i podmienił na ten. - Mężczyzna wręczył mu kopertę z pieczęcią. - To pochwała na temat mojej świetnej pracy i tym podobne. Jeśli list dotrze do moich przełożonych, wyznaczą kogoś innego, dlatego musisz się tym zająć. Mam mapę z trasą, jaką będzie jechał. Na noc zatrzyma się w jakimś zajeździe, wtedy będziesz miał okazję, by podmienić pisma. Nie zabijaj go, niech pojedzie i odda list. Poczekaj na skurwiela i jak będzie wracał, zadbaj o to, by miał "wypadek". Szlaki są niebezpieczne, zwłaszcza dla mundurowych, a ten idiota jest tak zapatrzony w siebie, że postanowił jechać sam. To aż się prosi i kłopoty. - Uśmiechnął się cierpko.
Alejandro odebrał list i wytyczne, jednak nie omieszkał dorzucić swoich trzech groszy.
- Zrobię to, ale kolejne pół roku pracujesz dla mojego ojca za darmo - rzucił zimno, patrząc mu pewnie w oczy. - Skoro masz awansować, a ten list ma zniszczyć ci karierę, chyba sam wiesz, jaka jest stawka. I to ty masz coś do stracenia, nie ja. Poza tym jak cię już awansują, będziesz zarabiał więcej, więc chyba to nie jest aż zbyt wygórowana cena za moje usługi, czyż nie? - Ostrze poklepał się mapą w otwartą dłoń.
- Trzy miesiące. W końcu razem ze mną, poleci również twój ojciec.
Zabójca roześmiał się.
- No chyba sobie żartujesz. A jak udowodnisz, że to on cię opłacał? Nie próbuj grać twardszego niż jesteś, Battore. Jeśli rozejdzie się wieść, że zakapowałeś na mego ojca, twoja rodzina zdechnie szybciej, niż ludzie Francesco zdążą zataić tę sprawę. Twoja mała córeczka ma się chyba całkiem dobrze, prawda? - Alejandro nie lubił tak załatwiać spraw, ale z niektórymi nie można było inaczej. A sierżant stał się ostatnio zbyt pazerny i pewny swego. - Twoja sprawa. Albo przystajesz na moje warunki, albo nikt z miasta nie wykona twego zlecenia. Powiem więcej - jeśli się nie zgodzisz, ten list dotrze do centrali mimo wszystko. Nawet, gdybyś znalazł jakichś idiotów do wykonania zlecenia. Chcesz mnie sprawdzić? Pamiętaj o rodzinie i stołku, Battore - mruknął.
- Myślisz, że ja te pieniądze tylko dla siebie trzymam? Muszę opłacać moich ludzi, by siedzieli cicho po takich wybrykach, jak ostatnio twoja koleżanka zaprezentowała. - Wskazał na Marinę, która stała pod ścianą i powoli do siebie dochodziła. - Ze swojej kieszeni nie dam rady ich opłacić. Chcesz, niech twój ojciec mi obetnie wynagrodzenie o połowę, bym miał czym płacić innym strażnikom - bruknął, już nieco mniej pewny swego. - Nie będę im płacił, to też nakablują. Sam wiesz, jak to działa.
Kwestii córki nie skomentował, ale w jego oczach tliło się coś dziwnego.
- Jeśli ten list zostanie dostarczony, stracisz robotę i gówno będziesz mógł. Myślisz, że którykolwiek sędzia weźmie pod uwagę twoje zeznania w obliczu rodziny de Silvestri? Zastanów się - rzucił chłodno Alejandro. - Masz przejebaną sytuację, a jeszcze masz czelność negocjować warunki? Pół roku bez pieniędzy ojca albo skończysz w więzieniu. Chyba nie chciałbyś, żebym powiedział o tym mojemu ojcu?
Battore chyba nie miał co w to wątpić. Francesco Gilardino de Silvestri był szalenie poważanym obywatelem Luccini. Właściciel kilku banków i domostw, które wynajmował na lokale użytkowe, sporo czasu spędzał na spotkaniach na salonach, a także u rodziny królewskiej. Niejeden wiedział, że miał powiązania w pałacu, a co dopiero w stolicy.
- Niech będzie. - Splunął. - Tylko potem mi nie marudźcie, jak "wasi" strażnicy przestaną odwracać oczy od "waszych" spraw.
Po tych słowach odwrócił się na pięcie i odszedł, stukając ciężkimi butami o bruk.
Ostrze uśmiechnął się krzywo do jego pleców, po czym skinął na Marinę, i gdy ta dołączyła do niego, powiedział.
- Chodźmy się przespać, z rana wyruszamy.
- Ale chyba nie chcesz teraz jechać do siebie? - Ziewnęła, zupełnie nie komentując wcześniejszej rozmowy z sierżantem, jakby nie miała miejsca lub dziewczyna straciła słuch na te kilka minut.
- Nie, pójdziemy do jakiejś gospody.
Skinęła mu głową, raz jeszcze ziewając. Weszła na ławkę stojącą pod ścianą budynku, złapała się parapetu i w kilku zwinnych, pajęczych ruchach znalazła się na dachu. Po chwili pojawił się tam i Alejandro, wybierając kierunek. Gdy spojrzał na Marinę, ta stała do niego przodem i uśmiechała się lekko. Zaraz też zrobiła kilka kroków do tyłu, nawet nie patrząc pod nogi czy za siebie. Jej biodra poruszały się jak w tańcu, zataczając półkola. Wykonała głęboki, dworski ukłon, jakby zapraszając zabójcę, po czym szybko się odwróciła i puściła biegiem do krawędzi budynku.
Była szybka i zwinna, gdy pokonywała kolejne przeszkody, jakby te w ogóle nie istniały. Bez najmniejszego wysiłku wspinała się po ścianach, zeskakiwała na niższe dachy i wykonywała akrobacje, których Alejandro nie potrafił i jeszcze nigdy nie widział. I choć starał się ją dogonić, nie dała mu na to najmniejszych szans.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Czw 21:24, 16 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Alejandro & Marina
Do gospody „Ostatnia Szansa”, mieszczącej się w dzielnicy portowej, dotarli kwadrans później i Marina od razu dostrzegła ogromną zmianę. Duszna, zadymiona sala pełna była zakapiorów wszelkiej maści. Alejandro nie narzekał, wszak było to miejsce, które odwiedzał od czasu do czasu, by napić się wódeczki ze znajomymi oprychami, bądź po prostu wynająć pokój na noc. W przypadku tej karczmy mógł być pewien, że nikt nie będzie go niepokoił. Lokal prowadził bowiem stary Augusto, paser i jeden z ludzi Salveggio, a on zwykle nie rozpowiadał obcym, kto sypiał na piętrach. Zresztą, jak sama nazwa gospody wskazywała, zwykle po takim rozpytywaniu mieli ostatnią szansę, by się stąd jak najszybciej wynieść. Czasem nie skutkowało, a stali bywalcy takich delikwentów obijali albo okradali do zera. Straż też się tu nie zapuszczała i przymykała oko, na co pewnie miał wpływ sam ojciec Vittorii, jego przyszłej żony.
Ostrze podszedł do szynku. Już od wejścia widział wyszczerzoną twarz Augusto, choć jakkolwiek by tego nie nazwać, nie był to przyjemny uśmiech, choć mężczyzna z pewnością się starał. Marina wiedziała jedno – tak brzydkiego karczmarza jeszcze nie widziała.
- Co cię sprowadza w te rejony, synu – czyżby ktoś znowu cię ścigał? – zapytał, po czym plunął w kufel i przetarł go brudną ścierką.
- Nie, chciałem przenocować z moją… towarzyszką – powiedział zabójca.
Oberżysta spojrzał na Marinę i uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- No gust to ty masz, synu. Za każdym razem to lepszą sprowadzasz. Tylko róbcie to w miarę po cichu, bo od tego twojego galopu, to będę musiał niedługo deski w suficie w kuchni wymienić. – Puścił mu oczko. – Może się napijecie piwka? Świeżo naważone, czeka na zapleczu.
Alejandro, widząc, jak Augusto potraktował kufel w dłoni, przełknął jedynie ślinę.
- Może innym razem, przyjacielu. Dziś tylko pokój.
- Jak chcesz – rzucił tamten niepocieszony i zdjął z haczyka wielki, częściowo zardzewiały klucz, wręczając go mężczyźnie. – Jakbyś zmienił zdanie, to zapukaj w podłogę. Sofia coś ci przyniesie.
- Zastanowię się. Dzięki. – Ostrze zacisnął dłoń na kluczu i pozdrawiając ręką kilka znajomych gęb, ruszył z kobietą na górę.
Będąc na piętrze, przeszli szerokim korytarzem i zatrzymali się przy ostatnich drzwiach. Zamek lekko szczęknął, gdy zabójca przekręcił klucz i weszli do środka. Jak na pokój w takim miejscu, było czysto i schludnie. Otwarte okno wpuszczało do środka rześkie, wieczorne powietrze. Duże, podwójne łóżko, stara komoda i niewielki stolik to było wszystko, na co mogli liczyć. Ale Alejandro jakoś to nie przeszkadzało.
- Rozgość się. – Uśmiechnął się zadziornie, rzucając klucz na stolik. Wyjrzał przez okno, po czym spojrzał na skonsternowaną Marinę. – Wszystko gra? Jednym łóżkiem się nie przejmuj, mogę się zdrzemnąć na podłodze. Po prawdzie w tym też mam już trochę doświadczenia.
Uśmiechnął się uroczo.
- Aż dziwne… - odparła, rozglądając się na boki. Wyjrzała przez okno, po czym zerknęła do góry. – Śpij sobie wygodnie, paniczu, ja preferuję dachy.
Zaraz też wyszła na parapet i wspięła się, łapiąc dłońmi za krawędź dachu. Rynna na szczęście była mocno przytwierdzona.
- Jak tam sobie chcesz – rzucił, wzruszając ramionami. Gdy kobieta wyszła na dach, zamknął drzwi i okno, po czym rzucił się na miękkie łóżko. Nie trzeba było dużo czasu, by odpłynął w krainę snów.
* * *
Obudziło go trzaśnięcie i gdy się zerwał z łóżka, zobaczył nad sobą niezadowoloną twarz Mariny.
- Dzięki, że zamknąłeś okno. To, że umiem je otwierać, nie oznacza, że lubię to robić. Wiesz, jak przed świtem jest zimno? Powinieneś. W końcu zwykle o tej porze wracałeś do domu – burknęła i wlazła pod kołdrę. Tak jak mógł się tego spodziewać, była zimna i cała dygotała na ciele, co zapewne wpływało na jej wspaniały humor. Słyszał tylko, jak coś mruczy pod nosem o „szlachetnie urodzonej gnidzie”.
- Mogłaś nie wychodzić bez pożegnania, to bym nie zamykał – rzucił wyraźnie rozbawiony tą sytuacją. – Przynajmniej teraz będziesz wiedziała, żeby mówić, jak gdzieś wychodzisz.
Puścił jej oczko.
- Ale że słucham? – Spojrzała na niego zdziwiona. – Jestem twoją córką? Albo dziewczyną? – Zamrugała dwa razy oczami, zastanawiając się, co tym razem mu odbiło. – Jak ja mam się meldować, to ty też – znowu burknęła.
- A z kim tu przyszłaś? Ze mną, czy z jakimś obleśnym typem spod ciemnej gwiazdy? W sumie… na jedno wychodzi, no ale nie o to chodzi. Po prostu jak jesteś ze mną i zamierzasz iść się przewietrzyć, to mów że wrócisz. Nie jestem twoim ojcem, ani chłopakiem, żebym wiedział, czy wrócisz. – Zawiesił uzbrojenie przy pasie. – Chyba nie będziemy teraz poświęcać temu całego ranka? Głodny się zrobiłem, a poza tym mamy rzecz do zrobienia…
- Nie jesteś obleśny. Aż tak… - Zauważyła. – Dopiero świta, myślisz, że karczmarz już wstał? I… no wiesz, ja to zawsze wychodzę w nocy. Z dachu jest ładny widok. Nigdy nikomu nie musiałam mówić, że idę, bo zwykle albo spali, albo byli zajęci, albo mieli to w dupie. – Wzruszyła ramionami. – Skąd mogłam wiedzieć, że cię to interesuje?
- Bo jestem ciemnym typem spod jeszcze ciemniejszej gwiazdy – mruknął.
- A co to za głupia odpowiedź? – Zmarszczyła brwi.
- Na głupie pytania są głupie odpowiedzi. A co do Augusto, właściciela, to pewnie śpi, ale jego żona na pewno nie – ktoś przecież musi posprzątać bajzel po tych wszystkich moczymordach – powiedział, uśmiechając się szeroko. – Chodźmy na dół, Sofia na pewno zrobi nam coś ciepłego na śniadanie i przynajmniej posiedzimy w ciszy i spokoju. A potem zajmiemy się tym młodym od sierżanta.
- Ale mi jest zimno… Idź sam. – Schowała się pod kołdrą.
- No dobra, jak chcesz. – Wzruszył ramionami. Dokończył się ubierać, po czym wyszedł z pokoju. Słyszała tylko, jak jego ciężkie buciory walą o schody, po czym zakopała się jeszcze głębiej pod kołdrę.
Sielanka nie trwała długo, gdy po niespełna pół godzinie usłyszała, że drzwi otwierają się na powrót. Wynurzyła się z ciepłych pieleszy i zobaczyła stojącego w progu Alejandro. W dłoniach trzymał sporą, glinianą tacę i uśmiechał się głupio. Usiadł na łóżku i podał Marinie. W misce parowała pomidorówka, roznosząc się pięknym zapachem po całym pokoju, obok stał talerz pełen jajecznicy i kubek pełen żółtego, gęstego napoju.
- Sok z pomarańczy, dla specjalnych gości. – Wyjaśnił zabójca, widząc zawieszony wzrok Mariny. – Smacznego.
- Jeeej! Śniadanie do łóżka! Pierwsze w moim życiu, ale fajnie! I jeszcze wcale nie musiałam z tobą galopować przez pół nocy. – Uśmiechnęła się łobuzersko. – Dziękuję. – Dała mu słodkiego buziaka w policzek i zabrała się za śniadanie w takim tempie, jakby ją stado wilków goniło.
- Smacznego… - rzucił, spoglądając z dziwnym niepokojem, w jakim tempie Marina pochłania posiłek. – Może trochę zwolnij? Potrzebuję cię… na dzisiejszą misję żywą.
Na chwilę uniosła wzrok i głowę, a na wpół ugryziona kromka wciąż była w jej ustach. Odgryzła kęs i od razu przełknęła, popijając sokiem.
- No dlatego szybko jem. A co? Od tego się nie umiera.
Westchnął tylko ciężko, uśmiechnął się i poczochrał jej czuprynę.
- Zjedz spokojnie, spotkamy się na dole. Muszę jeszcze porozmawiać z Sofią.
- No dobra. A o czym?
- O rachunku za śniadanie. – Roześmiał się.
- Aaa… to spoko. To idź. – Posłała mu lekki uśmiech. W końcu go było na to stać, więc niech płaci.
- To idę.
- To idź, nie zatrzymuję. – Spojrzała na niego dziwnie.
Wstał, po czym wyszedł z pomieszczenia. Miał zamiar uregulować rachunek za śniadanie i pokój, a także poczekać na Marinę w głównej sali. Mieli dzisiaj trochę roboty, więc im szybciej wyjadą, tym lepiej. Rozłożył przed sobą mapę i zaczął śledzić trasę, którą będą jechać.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ouzaru
Blind Guardian
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 21:54, 27 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Na szczęście udało im się szybko wyruszyć i po kilkunastu minutach natrafili na samotnego jeźdźca w szatach straży. Jechali za nim, trzymając odpowiedni dystans. Raz zwalniali, by ich nie zauważył, a raz przyspieszali, żeby go nie zgubić. Choć nie mieli konkretnego tematu, zajęli się rozmową o głupotach i nieistotnych rzeczach. Coś musieli robić, by czas się nie dłużył, a patrzenie się na plecy strażnika nie należało do pasjonujących rzeczy.
Na postój zatrzymał się dopiero pod wieczór, gdy dojechał do przydrożnej karczmy. Z wiadomych przyczyn Alejandro i Marina tam nie weszli i zamiast tego rozbili obóz na pobliskiej polance. Poczekali, aż zapadnie zmrok i kiedy upewnili się, że wszystkie światła w karczmie zostały zgaszone, dziewczyna zakradła się do budynku. Zabójca czekał na nią, spokojny i pewny tego, na co ją stać. Zabranie listu nie zajęło wiele czasu i wkrótce wróciła na polanę. Robiło się chłodno, a pod jej nieobecność Alejandro rozpalił ognisko i zawiesił mały garnek na ruszcie. Jakaś skromna strawa zaczęła już bulgotać, a przyjemny zapach rozniósł się po okolicy.
- Brrr... robi się zimno... - stwierdziła, siadając przy ognisku. Zaraz też podała mężczyźnie list, który zabrała strażnikowi.
- Dobrze się spisałaś - powiedział, po czym rozwinął pergamin, przeczytał go, a następnie przyłożył do ogniska. Karta od razu zajęła się ogniem i po chwili spłonęła doszczętnie pośród drew. Ostrze nie patrzył, jedynie sięgnął do plecaka i wyciągnął niemal taki sam list, przewiązany czerwoną wstążką. Jedyne, czym się różniły, to treść. Podał go Marinie. - Zjesz kolację i udasz się z powrotem do karczmy, gdyż robota jeszcze nie jest skończona. Podrzucisz to pismo temu młodzianowi. Gdy dostarczy je jutro, ja później zajmę się resztą.
Wziął do ręki niewielką miskę, nalał do niej dwie łyżki parującej strawy i podał Marinie.
- Smacznego.
- Dzięki - mruknęła, biorąc i naczynie i list. - Mogłeś mi go dać od razu.
Była wyraźnie niepocieszona faktem, iż musi tam wracać, ale jedzenie szybko poprawiło dziewczynie humor. Głód i zimno zwykle psuły jej nastrój, więc teraz równie szybko go odzyskała. Kiedy tylko zjadła, poszła do karczmy i wróciła po kilku minutach, ziewając i przeciągając się.
- Zrobione. - Oznajmiła. - Czy teraz możemy iść spać? Jestem zmęczona...
- Jasne, wezmę pierwszą wartę, potem się zmienimy. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, jutro będziesz mogła wydać zarobione pieniądze w najlepszych godpodach Luccini. - Alejandro uśmiechnął się delikatnie.
- Wydać zarobione pieniądze?
Uniosła prawą brew i podrapała się po głowie. Jakoś nigdy wcześniej nie było mowy o żadnej zapłacie, w końcu pomagała mu, bo i tak musiała go pilnować, a tak to przynajmniej miała jakieś zajęcie. Zresztą nie potrzebowała pieniędzy. Zawsze mogła coś sama ukraść... Nawet najlepsze gospody jej nie pociągały, gdyż miała bardzo małe i skromne wymagania.
- Coś ci się chyba pomyliło, Alejandro. No chyba mi nie powiesz, że teraz pracuję dla ciebie...?
- Pracujemy razem przy tej sprawie, a skoro będę miał z tego jakieś profity - i to całkiem niemałe - zamierzam się z tobą podzielić pół na pół, partnerko - powiedział spokojnie, kończąc zupę.
- Jakby mi to w ogóle było do czegoś potrzebne. - Pokręciła głową. - To już sobie trzymaj te pieniądze, ale daj mi iść spać. To jest mi teraz potrzebne do szczęścia. - Pokazała mu język i sięgnęła do swoich juków po koce. Alejandro mógł się wcześniej zastanawiać, czym były tak wypchane i teraz sprawa się wyjaśniła.
Rozłożyła na trawie jeden duży koc, po czym położyła na nim dwa mniejsze - obok siebie.
- Ewentualnie możesz być tak miły i ogrzać mi plecy. - Uśmiechnęła się niemrawo, próbując opanować dreszcze. Może nie było aż tak zimno, ale zmęczenie i niemal nieprzespana noc dawały o sobie znać.
- Z przyjemnością - odparł, odkładając pustą miskę. Ruszył się z miejsca, położył za nią, wpasowując swą lewą nogę między jej pośladkami i przytulając do siebie mocno. - Ale pieniędzmi i tak się podzielimy. - Pocałował ją w ucho i patrząc w płonące drwa, głaskał po głowie, próbując ją ogrzać. Mimo wszystko wiedział, że za chwilę zaśnie, gdyż płomienie dawały naprawdę mocne ciepło.
Ziewnęła dwa razy, już nawet nie chcąc się z nim sprzeczać o kwestię zapłaty. Zupełnie nie widziała w tym sensu, ani też po co (czy co czego) miałoby to jej być potrzebne. Widać on wiedział lepiej, więc niech już mu będzie. Przymknęła oczy, wtulając się plecami w ciepłego zabójcę i zaczęła powoli odpływać. Alejandro objął towarzyszkę ramieniem, drugą rękę kładąc wzdłuż swego ciała. Dłonią "zahaczył" o pośladki, jednak gdy dziewczyna nie zareagowała, wsunął ją między dwa kształtne pagórki, palcami napotykając szew na spodniach. Momentalnie zrobiło się mężczyźnie gorąco, kiedy poczuł, jak linia znika między udami Mariny i wcina się w jej zgrabne ciało. Oczami wyobraźni widział, co ma pod tymi spodniami i skupił się na delikatnym masowaniu. Drugą dłonią przesunął po talii, by zaraz zjechać na udo i po chwili wrócić na bok dziewczyny. Musnął wargami szyję i wsunął palce pod bluzkę, bezbłędnie odnajdując i rozpinając guziki. Czarny gorset trzymał jej piersi ciasno, a Ostrze marzył o tym, by móc je uwolnić.
- Umm... Alejandro? - Głos Mariny wyrwał go z rozmyślań i zepsuł całą zabawę. - Wiesz... ekhm - odchrząknęła - już mi ciepło.
- A przeszkadza ci w czymś to, co robię? - zaczął całować ją po szyi.
- Przeszkadza w spaniu - bąknęła. - Ciężko zasnąć, gdy ktoś usiłuje ci grzebać w spodniach - dodała, śmiejąc się nerwowo.
- No dobra, to poczekam na lepsze czasy - rzucił, po czym odwrócił się na drugi bok, wpatrując się w tańczące płomienie. Nie był zdenerwowany - właściwie dość rozbawiła go ta sytuacja.
Z kolei Marina głośno odetchnęła z ulgą i odsunęła się kawałek. Nie minęło jednak pięć minut, jak po serii nieudanych prób znalezienia sobie wygodnej pozycji, przytuliła się do pleców mężczyzny i dopiero wtedy zasnęła. Powoli zaczynała się przyzwyczajać do jego obecności i mniej stresować, aczkolwiek wciąż wolała mieć go na oku. Jakoś nie ufała mu i bała się, że gdy tylko straci na chwilę czujność, on zaraz ją będzie chciał zaciągnąć do łóżka.
* * *
W końcu nastał ranek, a strażnik udał się w dalszą drogę. Trzeba było na niego poczekać, aż dostarczy list i będzie wracał, by przygotować mu mały wypadek na trakcie. Nie mogli przecież pozwolić, żeby wrócił do miasta i dalej szpiegował.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Wto 21:00, 28 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Alejandro & Marina
Zabójca z założonymi dłońmi na biodrach obserwował szeroki szlak przecinający gęsty, sosnowy las. O tej porze roku wszystko po obu stronach drogi tonęło w zieleni, więc to mogło być dobre miejsce na zasadzkę. Słońce stało jeszcze nisko, więc mieli co najmniej dwie godziny, niż trefny strażnik będzie wracał tą drogą.
- Plan jest taki – powiedział do Mariny. – Ty będziesz udawać trupa na drodze, a gdy nasz cel i jego świta się zatrzymają, by sprawdzić, co się stało, zdejmę ich z kuszy samopowtarzalnej, z tamtych krzaków. – Wskazał kobiecie kępę zielonych klombów, zlewających się z zielenią lasu. – To będzie kilka sekund, zero ryzyka. Poza tym, gdyby coś poszło nie tak, choć oczywiście nie pójdzie, sama wiesz, jak się obronić. Co ty na to, bella?
- Udawać trupa? – Zmarszczyła brwi. – Zatem tylko na to mnie stać?
Widać było, że propozycja w ogóle jej się nie spodobała. Co więcej, gromiła mężczyznę takim wzrokiem, jakby niewiadomo jak ją obraził.
- Nie, ale w tym momencie jesteś ważna jako „trup”. Jesteś kobietą, więc pewnie gdy tamci idioci zobaczą, że w poprzek drogi leży cycata niewiasta, zatrzymają się i sprawdzą, co z tobą. Jeśli chcesz, możesz mieć przy sobie sztylet, żeby zadźgać pierwszego, który się zbliży. Ale na Morra, musimy to zrobić tak, jak mówię – powiedział, westchnąwszy. – Wyobrażasz sobie mnie leżącego tam? Pewnie jakby przejeżdżali, to jeszcze by mnie stratowali, żeby mieć pewność, że to nie zasadzka. Ale po kobiecie nie będą się spodziewać. To nasza szansa.
- Cycata niewiasta. – Pokręciła głową, wzdychając ciężko. Pochyliła głowę i przetarła skronie dłonią, wyobrażając sobie, jak strażnicy widzą Alejandro, a potem – dla pewności – tratują go. – Sama bym cię przejechała, by mieć pewność, że jesteś zimny i sztywny. – Uśmiechnęła się zadziornie. – Choć, oczywiście, wolę cię ciepłego. – Puściła mu oczko. Po chwili zerknęła na swój dekolt, zastanawiając się, czy faktycznie jest taka cycata. W końcu jednak pokiwała głową. – No dobra, niech będzie. Gorzej, jak ktoś jeszcze będzie jechał, geniuszu. I nie mówię tu o jego obstawie.
- Pomyślałem i o tym, gdybyś wątpiła w mój geniusz – stwierdził. – Otóż jak sama widzisz, mamy po lewo i prawo prosty szlak. Kilkanaście metrów dalej zakręca wchodząc w delikatną dolinkę. Więc poczekamy tam sobie, a gdy będziemy widzieć, że to ci żołnierze nadjeżdżają, po prostu cofniemy się te paręnaście metrów, żebyś mogła udawać trupa. Plan piękny i skuteczny. – Uśmiechnął się do niej.
- Jesteś okropny. – Skrzywiła się. – Co ty masz z tym trupem, co?
- Ja? Nic! Czuję się świetnie! – Przetarł dłonią czoło. – Ale tu gorąco.
Po czymś takim miała pewne wątpliwości. Spojrzała na niego podejrzliwie.
- Obawiam się, że właśnie nie czujesz… Może to przez brak seksu? Ponoć faceci od tego wariują.– Znów zmarszczyła brwi i zaczęła mu się uważnie przyglądać.
- Ale zaczekajmy z tym, jak już przestaniesz udawać trupa. – Pokiwał twierdząco głową.
- To jakiś twój fetysz? – Uniosła prawą brew.
- Czy ja mówiłem o trupie? Nie, nigdy w życiu…! Chodziło mi o to, że jak skończysz być trupem, to będziemy się mogli zabawić. Znaczy… jak przestaniesz udawać trupa i będziesz normalna. Nie żebyś nie była normalna! Po prostu jak już przestaniesz być trupem… - Zobaczył jej zdziwione spojrzenie i odchrząknął - …Uff, ależ tu gorąco!
- Alejandro. Usiądź w cieniu i odpocznij, zaczynam się o ciebie martwić.
Machnął jedynie ręką i powiedział.
- Chodźmy przyją… zająć pozycję. Bo sztywno się robi. – Uśmiechnął się szeroko, ale dziewczyna chyba nie załapała tej dwuznacznej aluzji, gdyż jedynie patrzyła się na niego z politowaniem.
Zajęli pozycję i czekali przyczajeni pośród krzaków co najmniej dwie godziny, podczas których zdążyli zjeść część prowiantu, a Marina narzekała na zastane nogi. W końcu, wyjeżdżając zza załomu drogi, pojawił się samotny jeździec w czerwono-czarnych barwach Luccini. Jechał na tyle wolno, że Alejandro i Marina wrócili w obrane wcześniej miejsce, a kobieta ułożyła się w poprzek drogi, udając nieboszczkę. Nie trzeba było długo czekać, gdy podjechał do niej styrany, kasztanowy koń, a jego jeździec, zainteresowany znaleziskiem, zeskoczył z siodła i podszedł do udającej trupa kobiety. To wystarczyło Alejandro. Już wcześniej wstrzymywał oddech, celując w tętnicę szyjną mężczyzny, a gdy tamten oglądał ciało, drapiąc się po głowie, Ostrze zwolnił cięciwę. Bełt przeciął powietrze i z mlaśnięciem przeszył szyję żołnierza. Ten jak stał, tak zwalił się wprost na leżącą Marinę, która wydała się z siebie głuchy oddech, próbując zepchnąć trupa z siebie.
- Widziałaś ten strzał? Powinienem chyba startować w jakichś zawodach! – Krzyknął Alejandro, gramoląc się z krzaków na trakt. – To się nazywa celność! Pomóc ci z tym… trupem?
- JUŻ PRZESTAŃ Z TYMI TRUPAMI, ZBOCZEŃCU! – krzyknęła, usiłując zepchnąć z siebie krwawiące zwłoki. – No nie stój tak, pomóż mi! Jezu… facet, kiedy ty się ostatnio kąpałeś, co? – Jęknęła cicho, wycierając jego krew z twarzy.
- Pewnie nie miał czasu przed śmiercią – stwierdził wesoło Alejandro, po czym złapał zwłoki, przerzucił sobie przez ramię i zaniósł w krzaki. Tam porzucił, wcześniej pozbywając strażnika wszelkich kosztowności. Marina jedynie przyglądała się temu z konsternacją, wszak mówił, że będzie miał spore zyski. Czemu więc szukał drobnych?
- No co, to musi wyglądać na rabunek – powiedział, jakby czytając w jej myślach. Znalazł sakiewkę, zwarzył w dłoni i rzucił w stronę dziewczyny. – Trzymaj, to twoje. Dobrze się spisałaś, udając trupa!
Pokręciła głową, ale wzięła pieniądze, żeby znowu nie wracać do tego tematu i nie słuchać jego marudzenia. Gdy zajrzała do środka, nieco się zdziwiła. Jeszcze tylu pieniędzy – tylko dla siebie – to nie miała i szczerze nie wiedziała, co ma z tym wszystkim zrobić.
- Przepuścisz w pierwszej lepszej karczmie – powiedział Ostrze, widząc, jak Marina zagląda do sakiewki. – Konia weźmiemy i sprzedamy za jedzenie w pierwszej napotkanej wiosce. Tylko trzeba się pozbyć siodła i potargać nieco grzywę, by nie było widać, że jest ze straży. Ale tym się zajmiemy po drodze.
- Czy ty mi czytasz w myślach? – wypaliła nagle Marina, podchodząc do zabójcy.
- Nie wiem, staram się obstawiać wszelkie możliwości. Chyba wiesz, że za taką zbrodnię czeka nas stryczek? W moim interesie leży, by tak się nie stało.
- Właściwie nie o tym mówiłam. Hmm… stryczek… - Zamyśliła się. Zaraz jednak spojrzała na sakiewkę i schowała w dekolt. – Będzie na porządną kąpiel.
- I przynajmniej na pięć porządnych obiadów, z tego co widziałem. – Puścił jej oczko.
- Czyli dziś ja stawiam?
- Czuję się zaproszony. – Otrzepał ręce, gdy już się pozbył ciała i wrócił na drogę. Zagwizdał i chwilę czekał, aż pojawił się Piorun wraz z koniem Mariny – były przywiązane do siebie uzdami.
- Przywiążę konia tego nieszczęśnika do swojego, a po drodze pozbędziemy się siodła. Choć wolałbym je sprzedać… ale to może przy innej okazji.
- Więc już wracamy? – zapytała, odwiązując bukłak z wodą od juków. Nalała nieco płynu na dłoń i przetarła twarz, by zmyć z niej ślady cuchnącej krwi.
- Tak, im szybciej będziemy w Luccini tym lepiej – odpowiedział.
Chwilę później wyjął z małej sakiewki przy pasie kilka kostek cukru, którymi zamierzał nagrodzić oba rumaki.
- Masz już jakieś dalsze plany? – Dziewczyna wciąż się dopytywała. – Wracasz do siebie?
- Najpierw zjemy dobry obiad, a potem pomyślimy. Myślę, że będę chciał odwiedzić Rosę, mam do niej kilka pytań.
- Rosę? A o co chcesz ją pytać?
- Jak to się mówi w naszym zawodzie: mniej wiesz, dłużej żyjesz. – Klepnął ją w ramię. – A tak na serio, chcę popytać o wujka. Dawno się z nim nie widziałem, a w związku ze śmiercią mojego brata nie mam za bardzo czasu, by go odwiedzić. Rodzinne sprawy.
Po części było to prawdą, gdyż chciał o to zapytać, jednak pragnął również podrążyć temat Mariny. Nie zamierzał jej jednak teraz o tym mówić. Chciał, by z nim zjadła, napiła się dobrych trunków a potem poszła spać, by mógł na spokojnie, bez swojego „Cienia” odwiedzić Mamę Rosę.
- Czyli nie będzie ci przeszkadzać, jak dziś zostawię cię samego?
- Przecież nie jesteśmy małżeństwem – rzucił. – Poza tym spotkamy się jutro. Albo ty znajdziesz mnie, albo ja ciebie. Wiesz, że oboje mamy na to własne sposoby. – Puścił jej oczko. – A teraz się zbierajmy, zanim ktoś nas tu przyuważy.
Odwiązał uzdę kasztanki Mariny, przytroczył lejce konia żołnierza do siodła i dosiadł Pioruna. Niedługo później ruszyli.
* * *
Dotarli do miasta, gdy słońce powoli układało się do snu, znacząc niebo szkarłatną poświatą. Alejandro i Marina, tak jak założyli, zostawili konia żołnierza w pierwszej napotkanej wiosce, oddając go za trzy miski swojskiego sera i dwa bukłaki wina. W sumie to był dobry interes, choć nie korzystali z tego aż do miasta, gdyż mieli zamiar zjeść dobrą kolację. Ostrze, jako ten, który znał się na gospodach lepszej kategorii, zaprowadził Marinę do „Czerwonego Fortepianu”.
Marina niemal od razu poczuła się jak w pałacu, chłonąc oczyma pięknie wystrojoną salę i wspaniały zapach, jaki unosił się już od wejścia. Mężczyzna zamówił zachodnie jedzenie o dziwnie brzmiącej nazwie i nie trzeba było długo czekać, gdy wjechało na stół wraz z napitkiem w postaci najlepszego wina. Marina była zdrowo zaskoczona dziwną potrawą.
- Ale co to jest? – zapytała w końcu, przyglądając się jedzeniu podejrzliwie. – Czy ty nie możesz jeść normalnych rzeczy? Najpierw jakieś placki, a teraz naleśniki z trawą i Morr jeden raczy wiedzieć czym jeszcze.
Alejandro westchnął.
- To zielone to sałata, bardzo dobra. Reszta to kawałki kurczaka, żółty ser i sałatka z pomidorów i ogórków. Może zamiast komentować, to byś najpierw spróbowała? – Nie czekając na to, co zrobi, Ostrze zaczął pochłaniać swój obiad w tempie, o które Marina by go nie podejrzewała. Odchrząknęła jedynie, poprawiła rękawiczki, podciągając je daleko za nadgarstki i wzięła przedziwne danie w obie dłonie. Najpierw obejrzała z każdej strony, potem powąchała, a w końcu spróbowała. Gdy połknęła, skinęła głową.
- No, no. Może być. – Uśmiechnęła się lekko. Nie chciała się przyznać, że jej bardzo smakuje, ale mógł się tego łatwo domyślić, gdyż sama zaczęła bardzo szybko zjadać swoją porcję. Oczywiście mogła to zrzucić na zaostrzony apetyt po długiej wyprawie, jednak on i tak swoje wiedział. – Dziwny masz gust. Lubisz wszystko, co jest nietypowe i inne?
- A to coś złego?
- Nie, chyba nie. Czyli tak. Znaczy „tak”, że lubisz.
- A więc smacznego. – Uniósł w górę swego naleśnika z dodatkami, a po chwili wziął większy gryz wpatrując się w nią pewnym wzrokiem.
Gdy tylko Marina skończyła swoją porcję, pożegnała się z Alejandro, zostawiając go samego z jego obiado-kolacją. On mimo wszystko mógł sobie pozwolić na wszelkie opóźnienia, w końcu nikt go nie gonił. A dobrze wykonane zadanie, które zaprocentuje niebawem dla Rodziny De Silvestri, jedynie zaosrzało jego apetyt.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ouzaru
Blind Guardian
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:03, 06 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Zabójca nie spieszył się z kolacją i wręcz delektował swoim naleśnikiem, a z karczmy wyszedł grubo po Marinie. Słońce zdążyło już schować się za horyzontem, jednak wciąż było dość jasno i ciepło. Ulice Luccini nieco opustoszały, choć minął kilku przechodni, gdy kierował się w stronę burdelu Rosy. Po sowitej kolacji nie miał ochoty skakać po dachach, więc wybrał tradycyjną drogę, podziwiając uroki swego miasta i delektując się rześkim, wieczornym powietrzem. Po niemal kwadransie dotarł na miejsce - burdel o tej porze był już mocno oblegany przez mężczyzn pragnących cielesnych uniesień, więc Alejandro przeciął jedynie szybko główną salę i skierował się schodami na piętro. Minął korytarz, podszedł do ostatnich drzwi, zapukał i wszedł do pokoju. Rosa siedziała nad jakimiś papierami i uśmiechnęła się na jego widok.
- Dobry wieczór, nie przeszkadzam? - zapytał.
- Zupełnie. - Wstała od biurka, podeszła i uściskała mężczyznę. - Przyszedłeś się zabawić, czy przenocować? Mogę ci przyprowadzić którąś z dziewcząt.
- Może innym razem, Mama Rosa. Dziś po prostu chcę odpocząć.
- Znowu? - Kobieta spojrzała na niego dziwnie. - Czyżby Marina cię wymęczyła? - zaśmiała się wesoło - a może jesteś chory?
Nie spuszczając z niego rozbawionego spojrzenia, usiadła w fotelu i zachęciła skinieniem dłoni, by dołączył do niej i zasiadł w drugim.
Ostrze usiadł i odgarnął włosy z czoła.
- Nie, ze mną wszystko w porządku. A co do Mariny... to czy mogłabyś mi coś więcej o niej powiedzieć? Ona sama nie jest zbyt rozgadana w tej kwestii.
- Coś więcej? Ale nie za bardzo wiem, co miałabym powiedzieć... Sama niewiele wiem na jej temat, jednak postaram się odpowiedzieć. Tylko musisz zadać konkretne pytania, mój drogi.
- Skąd jest? Jak tutaj trafiła? Ty ją ściągnęłaś do swojego burdelu? I czemu nie jest dziwką? Poza tym mówiła, że zna mojego wujka i się u niego szkoliła. Zatem powiedz mi, jak do tego doszło.
- Alejandro! Spokojnie, daj mi odpowiedzieć na pierwsze, nim zadasz kolejne! No dobrze, zacznijmy może do początku. Nie wiem, skąd jest, a trafiła tutaj dzięki Luigiemu. To było jakieś... hmmm... - zamyśliła się, wodząc wzrokiem po izbie - dwadzieścia lat temu? No coś koło tego. Przyszedł w środku nocy i zamiast bukietu kwiatów, dał mi niemowlaka. Kazał nie zadawać pytań, tylko wypalić jej jakieś znamię na dłoni, które miała koło nadgarstka i teraz musi rękawiczki nosić, by nie było widać śladu po poparzeniu. Powiedział, że może się nam kiedyś przydać i że jak tylko podrośnie, to będzie ją szkolił i trenował. Nie wyjaśnił, skąd ją wziął, zdradził jedynie, że to bękart kogoś wysoko postawionego i wielu ludzi chce jej śmierci. - Wzruszyła ramionami. - Została wyszkolona, ale twój wujek nigdy nie dokończył szkolenia, gdyż musiał utrzymywać jej istnienie w tajemnicy. Cały czas mieszkała z moimi dziewczynami, ale nigdy nie została dziwką, bo Luigi sobie tego nie życzył.
To rozjaśniało nieco sytuację, ale nie do końca. Cóż, pozostało mu więc zapytać u źródła.
- Dobrze, zatem jutro z rana odwiedzę wuja i wypytam go o wszystko. - Alejandro wstał z miejsca i ruszył do drzwi. Chwytając za klamkę, przypomniało mu się coś i odwrócił się w stronę burdel-mamy. - Jeszcze jedno... Powiedz swoim dziewczynom, że jeśli jeszcze raz dowiem się, że Marina była przez nie gnojona, będą mogły sobie znaleźć nowego ochroniarza. Mam nadzieję, że to jasne.
- O, widzę, że ta mała nieźle ci zawróciła i namieszała w głowie. - Rosa uśmiechnęła się krzywo. - Dobrze, przekażę. Wiem, że sobie czasami trochę żartowały z niej, ale to chyba nie było nigdy nic poważnego?
W głosie kobiety dało się usłyszeć nutkę wątpliwości i jakby skruchy.
- Zapytaj Marinę, nie będę wypowiadał się za nią - powiedział szorstko. - Poza tym nie zawróciła, tylko przekonałem się, że to dobra dziewczyna i nie chcę, żeby była źle traktowana.
- Zapytam, chociaż wątpię, by mi cokolwiek powiedziała. Aż się dziwię, że tobie się poskarżyła, bo ona nigdy nikomu nic nie mówi. Ha, kiedyś mi zniknęła na kilka dni i wróciła cała w siniakach, cięciach i z podbitym okiem. Choć się pytałam ze sto razy, nawet pół słowa wyjaśnienia nie usłyszałam. - Znów się skrzywiła i skrzyżowała przedramiona na piersiach. - Tak, to dobra dziewczyna, tylko straszny z niej dzikus. No ale powodzenia.
Tym razem jej twarz przybrała nieco złośliwy wyraz, uśmieszek, który dość często gościł na ustach Rosy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Śro 16:05, 06 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Alejandro
Do posiadłości dotarł następnego dnia z rana, zostawiając konia w stajni i od razu kierując się do komnat wujka Luigi. Niestety, pech chciał, że na jednym z pięter ujrzał Giacomo, ktory rozmawiał o czymś ze sługami ojca. Alejandro chciał się odwrócić na pięcie i wejść w pierwszy lepszy korytarz, jednak głośne i wesołe:
- Fratello Mio! - Szybko zatrzymało go w miejscu. Odwrócił się i zobaczył uśmiechnietą gębę swego brata. Tak uśmiechniętą, że z chęcią zapoznałby go ze swoją pięścią.
- Co się stało? Znowu ojciec coś ode mnie chce? - zapytał Ostrze, wzdychając ciężko.
- Ojciec? Nie. Jest całkiem zadowolony z twoich osiągnięć, co jest też dość dziwne, patrząc po twej reputacji... Mistrzu.
- Nie wdawaj się ze mną w jakieś górnolotne gadki, tylko mów, o co chodzi.
Młodszy brat poprawił żupan i odchrząknął.
- To Vittoria. Doszły ją słuchy, że zapoznajesz jakąś zwykłą dziewkę z najlepszymi restauracjami Luccini. Jest bardzo niezadowolona z tego, że ją zabrałeś do jakiejś zwykłej karczmy i ponoć zapowiedziała, że wydrapie ci oczy, gdy tylko się pojawisz.
- Dla niej nawet pałac samej królowej byłby nic nie wartą, nędzną chałupą, więc niech dalej wydziwia - syknął Alejandro. - Najzabawniejsze jest to, że jak do niej przychodzę, to traktuje mnie jak śmiecia, albo co najmniej brud pod paznokciami, a teraz nagle przejmuje się jakimiś plotkami rozsiewanymi pewnie przez naszych wrogów?
- Nie wiem, przekazuję jedynie to, co kazała przekazać.
"I pewnie na tym etapie zostaniesz, podnóżku", pomyślał zabójca, jednak ugryzł się w język. Machnął jedynie ręką.
- Zajmę się tym. Przygotuj mi najlepszą butelkę wina z naszej winnicy i umów mnie z jej ojcem. Panienka Salveggio chyba potrzebuje poważnej lekcji. - Uśmiechnął się zadziornie. Jednocześnie zmienił temat. - Wujek Luigi jest w posiadłości?
- Tak, a dlaczego pytasz?
- Muszę z nim zamienić kilka słów. Gdzie go znajdę?
- Ostatnio widziałem go w sali ćwiczeń. - Giacomo wzruszył ramionami.
Alejandro klepnął brata w ramię.
- Grazie. I powiem ci jedno, bracie...
- Tak?
- Vittoria by była dla ciebie najlepszym materiałem na żonę.
- Naprawdę tak uważasz? - Młody nieco rozpromienił się na twarzy i jednocześnie zmieszał.
- Tak uważam. Ty jesteś ułożonym, dobrym człowiekiem, który wie, czego chce. - Ostrze nie żałował wykwintnych słów, choć tak naprawdę uważał, że jego brat to pizdeczka, która nadawała się tylko do usługiwania innym. Coś w sam raz dla Vittorii. - Kto wie, może jeszcze wszystko się zmieni.
Puścił bratu oko, a tamten wciąż wyglądał na podniesionego na duchu tymi słowami.
- No, a teraz leć zapowiedzieć służkom, że za godzinę ma na mnie czekać balia gorącej wody w moim pokoju.
- Jasne, Mistrzu. - Giacomo skinął mu głową i niczym strzała zbiegł po schodach w kierunku kuchni.
"No, to jednego debila mam z głowy", pomyślał zabójca, poprawiając kubrak i kierując się do sali ćwiczeń.
* * *
Już kilka metrów od drzwi przywitały go gromkie bitewne okrzyki jego wuja i pojękiwania kilku innych ludzi. Gdy Alejandro wszedł do przestronnej sali, w której znajdowało się kilkanaście rodzajów broni rozmieszczonych przy każdej ze ścian, dostrzegł wujka Luigiego z długim, drewnianym kijem w dłoni, a obok niego leżących czterech mężczyzn. Jedni z trudem próbowali wstać, inni pojękiwali, trzymając się to za brzuch, to za nogi. Potężnie zbudowany brodaty mężczyzna stał między nimi niczym posąg, jakby wyczekiwał ich kolejnych ruchów, choć po prawdzie tamci nie nadawali się już do walki. Widząc Alejandro, gestem dłoni przerwał starcie i skierował się ku swemu bratankowi. Spod sumiastych wąsów wyrwał się gromki, energiczny śmiech, a następnie - gdy już był blisko Ostrza - równie energiczny uścisk. Zabójca aż wypuścił powietrze z płuc i poczuł ból w żebrach. Nic dziwnego - Luigi był naprawdę rosłym i dobrze zbudowanym mężczyzną, z którym niewielu mogło mieć szansę. Mimo swojej wagi i wzrostu, a także upływu lat, mężczyzna zachował swoją gibkość i zwinność i Ostrze czasami myślał, że Luigi im był starszy, tym bardziej niebezpieczny, choć nie od dzisiaj było wiadomo, że nie angażuje się w akcje w polu. Choć pewnie i to było zasłoną dymną.
- Dawno cię nie widziałem, Alejandro. -Zaczął Luigi. - Przyszedłeś zmierzyć się ze starym wujkiem?
- Jakim starym - prychnął Ostrze. - Tamci czterej leżeli na deskach, gdy wszedłem, a na oko byli młodsi o jakieś dwadzieścia lat.
- Doświadczenie, synu, doświadczenie. - Luigi podszedł do tobołka, gdzie leżał biały ręcznik i przetarł nim twarz. - Choć już kondycja nie ta, co te parę lat temu. Ale do rzeczy - co cię sprowadza?
- Opowiesz mi coś o Marinie? - Zabójca wypalił z grubej rury, patrząc w oczy swego wujka.
Ten wytarł twarz i spojrzał na Alejandro.
- Marina? Pierwsze słyszę? To jakiś statek?
- Daj spokój, wujku... przecież oboje wiemy, o kogo chodzi. Rosa powiedziała mi co nieco... Znam TĘ historię...
Mężczyzna westchnął ciężko, po czym skinął na bratanka, by za nim szedł. Wyszli z sali i udali się do prywatnej komnaty starszego zabójcy. Tam Luigi zamknął drzwi, przekręcił klucz w zamku i ciężko opadł na fotel, wskazując Alejandro, by uczynił to samo. Dopiero po chwili zaczął mówić.
- Marina... Hmm... Czyli jak rozumiem, Rosa ją do ciebie posłała? - zapytał, marszcząc brwi. - Ta kobieta chyba nigdy się nie nauczy postępować tak, jak jej każę. - Prychnął.
- Ponoć kobiety, które biorą sprawy w swoje ręce, mogą dojść całkiem daleko. Spójrzmy choćby na królową. - Alejandro uśmiechnął się, choć dziwnym trafem pomyślał o Castiniee i jej wspaniałych... zaletach. - Więc co mi możesz powiedzieć o Marinie? Wiem, że jest dzieckiem kogoś z możnych, choć ona sama najpewniej nie jest tego świadoma. I dlaczego, do kroćset, dałeś ją do wychowania przez jakieś zwykłe dziwki - nie ubliżając Rosie.
- A komu miałem dać? Kobiety to w końcu kobiety, jestem pewien, że Marinie było i jest dobrze u dziewczyn - Luigi odpowiedział zmęczonym głosem. - Zresztą Rosa to jedyna osoba, której mogę mniej lub bardziej ufać, a gdyby twój ojciec się dowiedział o Marinie, miałbym poważne kłopoty.
- Nie dowie się, możesz być pewien - zapewnił go Alejandro. - A co do tych dziwek, to nie byłbym taki pewien. Oprócz Rosy reszta traktuje ją jak popychadło. Myślę, że powinieneś też coś w tym kierunku zrobić w najbliższym czasie, wujku... Ale sprawa jest innej natury - opowiedz mi, jak to z nią było? Czyja to jest córka? Bo po rozmowie z Rosą domyślam się, że mogłaby nieco namieszać w rządzie Luccini albo i całej Tilei, gdyby wyszło to na jaw.
Zabójca westchnął ciężko i przetarł dłońmi zmęczoną twarz.
- Wiesz, że kiedyś byłem najlepszy w swoim fachu i miałem nienaganną reputację, prawda? Otóż pewnego wieczora przyszedł do mnie szlachcic i nakazał wykonać dla siebie zlecenie. Miałem zabić wszystkich, którzy tej jednej nocy będą przebywać w domu, którego adres mi podał. Udałem się tam, jednak zastałem jedynie śpiącą kobietę. Niewiele myśląc zabiłem ją, przeszukałem pozostałe pokoje i na nikogo więcej nie natrafiłem. To była łatwa robota, już nawet zacząłem podejrzewać, że to jakaś pułapka i szlachcic mnie wystawił, gdy nagle doszedł do mych uszu płacz dziecka. Wróciłem się do pokoju kobiety i dopiero wtedy zauważyłem, że to, co wcześniej wziąłem za poduszkę, było zawiniętym w kocyk niemowlęciem. Od razu rzuciło mi się w oczy to samo znamię, które i tamten szlachcic miał i już wiedziałem, czemu kazał zabić matkę i dziecko. Kilka miesięcy wcześniej ożenił się w wysoko postawioną kobietą, która również urodziła mu córkę i gdyby wyszło na jaw, że w tym samym czasie spłodził bękarta, ten mężczyzna byłby skończony. - Wzruszył ramionami. - Nie potrafiłem zabić niemowlaka i nie za bardzo wiedziałem, co z nim zrobić. Więc zabrałem do Rosy. Miała się zająć Mariną, aż będzie na tyle duża, żebym mógł ją szkolić. Jestem pewien, że w stosownym czasie odegra ważną rolę, dlatego starałem się przygotować tę dziewczynę do tego jak najlepiej. Niestety twój ojciec zaczął się zastanawiać, czemu tak dużo czasu spędzam poza posiadłością i zaniedbuję twoje szkolenie, więc musiałem przerwać treningi Mariny, nim zdążyłem nauczyć ją wszystkiego tego, co chciałem.
Skończył i skrzyżował przedramiona na torsie.
Ostrze przez dłuższą chwilę układał sobie te informacje w głowie. W końcu jednak wypalił.
- Co to był za szlachcic? Przecież sam dobrze wiesz, że nie przyjmujemy zleceń od bezimiennych. Musiałeś wiedzieć, dla kogo pracujesz...
- Wiedziałem, ale tę informację wolę zachować dla siebie, przynajmniej póki co. Zau... - Urwał, nasłuchując. Zmarszczył na chwilę brwi, jednak zaraz się rozpogodził. - Zaufaj mi.
Alejandro podszedł do niego szybkim krokiem i chwycił go mocno za ramię. Spojrzał mu hardo w oczy.
- Jeśli Marinie coś się stanie... nieważne, czy przez to, że ją ochraniałeś, czy ją nadal próbujesz, zatajając pewne informacje - wierz mi, że nie będzie miało dla mnie znaczenia, czy jesteśmy spokrewnieni. Okaleczyłeś ją już wtedy, gdy postanowiłeś nagle wykazać się wspaniałomyślnością, więc nie próbuj więcej. To dobra dziewczyna i wierz mi, że twoje nauki nie poszły na marne... - Ostrze skinął mu głową i nawet nie zastanawiał się, czy wujek zrozumiał aluzję. Po prostu nie spodziewał się po nim czegoś takiego. Nawet, jeśli ją uratował, to wciąż był za nią jakkolwiek odpowiedzialny. Szkoda, że już tego nie czuł. Ale przynajmniej Marina miała teraz kogoś, kto czuł. I miał wszystko inne - wraz z idiotką Vittorią - totalnie w dupie.
Luigi jedynie się skrzywił i pokręcił głową.
- Chyba nigdy cię nie zrozumiem, chłopcze. Jeszcze tydzień temu byś się w ogóle nikim nie przejmował, a już na pewno nie jakąś zwykłą dziewką. Zastanawiam się tylko, czy ta zmiana na pewno wyjdzie ci na dobre. - Zmarszczył brwi. - Jesteś zabójcą, Ostrzem, nie zapominaj o tym. Jeśli kiedyś dostaniesz rozkaz pozbycia się jej, będziesz musiał to zrobić bez chwili wahania.
- Tak jak ty wykonałeś własne zlecenie, tak? - Nim się obejrzał, został zdzielony przez wujka w twarz otwartą dłonią. Uśmiechnął się, wycierając ramieniem krwawiącą wargę. - Czy wyjdzie mi na dobre, czy nie, to już nie twoja sprawa, wujku. Ważne, że ty już zawsze będziesz żyć ze swoimi demonami. A Marinę zostaw mnie... Jeśli będzie trzeba, to stanę przeciw wam wszystkim. Jesteśmy zabójcami, ale chyba zapomniałeś, że działamy po zmroku, by dążyć do światła...
Odwrócił się i skierował do wyjścia, przecierając puchnącą wargę. Nie miał zamiaru siedzieć w rezydencji. Od razu po kąpieli zamierzał zebrać się do Luccini i odnaleźć Marinę. Miał dość swojej rodziny i tego sztywnego otoczenia, które zawsze coś musi, bo ktoś inny będzie zły. On nic nie musiał i zamierzał nadal tak żyć. Nawet jeśli oznaczałoby to kłótnię z rodem. Teraz miał to gdzieś, zwłaszcza, gdy na horyzoncie pojawiło się coś całkiem nowego.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ouzaru
Blind Guardian
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:07, 06 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Pierwszym miejscem, w którym postanowił szukać Mariny, była siedziba kurtyzan. Tam w sumie miał najbliżej. Nie spieszył się, w końcu dopiero dochodziło południe i miał cały dzień dla siebie. Zapowiadało się na naprawdę piękną, słoneczną i upalną pogodę, więc aż szkoda było marnować czas na siedzenie w posiadłości. Jadąc traktem obok skalistego wybrzeża, Alejandro zaciągnął się świeżym, morskim powietrzem. Leniwym wzrokiem obserwował mewy, które szybowały, unosząc się w powietrzu i co jakiś czas coś do siebie skrzeczały. Widząc parę metrów niżej, na plaży, jakąś osobę, ściągnął lejce i zatrzymał konia, by się lepiej przyjrzeć. Choć słońce go raziło, dość szybko rozpoznał Marinę, która właśnie wracała z morza. Miała na sobie czarną bieliznę i takie same rękawiczki, jakby zupełnie nie znała innych kolorów. Promienie słońca odbijały się od jednego srebrnego kolczyka, który nosiła raz w prawym a raz w lewym uchu, a mokre włosy oblepiały jej połowę pleców i ramiona. Na chwilę zrobiła z dłoni "daszek" nad oczami, by przesłonić słońce i przyjrzeć się osobie na niewysokim klifie. Chyba rozpoznała Alejandro, gdyż zaraz pomachała mu i zaczęła szybko zbierać swoje rzeczy.
Nie zastanawiając się długo, zjechał na dół na plażę, by dołączyć do towarzyszki. Zobaczył, że na swojej chustce trzyma kilka ładnych muszelek oraz parę białych pereł. Odczepiła od ramienia pasek przytrzymujący małą pochwę z nożem i rzuciła wszystko na piasek, po czym sięgnęła do dużej torby i wyjęła z niej koc. Rozłożyła i usiadła, by po chwili zadrzeć głowę do góry i spojrzeć na stojącego nad nią Alejandro. Nie musiała przesłaniać oczu, gdyż zasłonił sobą całe słońce.
- Mógłbyś być tak miły i nie robić mi cienia? - zapytała, uśmiechając się zadziornie. - Staram się wyschnąć. Siadaj. - Poklepała miejsce obok siebie. - Czy ci się spieszy i gdzieś musimy jechać?
Nie udało jej się ukryć cichego westchnięcia, jakby rozczarowania, że jej dzień wolnego właśnie dobiegł końca.
- Akurat tak się składa, że nigdzie mi się nie spieszy i mogę z tobą odpocząć - odpowiedział. - Przyda mi się.
- Coś się stało? Gdzieś byłeś...? Beze mnie... - mruknęła niezadowolona.
- Tak, byłem w domu i się wkurwiłem. Ojciec jak zawsze ma wszy w dupie, młodszy brat łazi za mną, jakby był moją prywatną dziwką. I ogólnie to jedno wielkie szambo. Ech, nie ma o czym gadać. - Machnął ręką. - Lepiej się poopalajmy.
Marina, słysząc, co mówi, aż uniosła brwi i zrobiła wyjątkowo głupią minę. Po chwili podrapała się palcem wskazującym po policzku, szorując po nim długim paznokciem.
- Rany, zaczynam się cieszyć, że nie mam takich problemów.
Ułożyła się na kocu, podłożyła ramiona pod głowę i przymknęła oczy, odwracając twarz do słońca. Jej ciało aż się błyszczało od maleńkich kropelek wody, które mieniły się niczym diamenty. Alejandro pokręcił głową, łapiąc się na tym, że się gapi na dziewczynę.
Nie czekał na zaproszenie, gdyż znając ją był pewien, iż takowego nie usłyszy, tylko od razu zaczął zrzucać z siebie zbędne odzienie. Nie pamiętał, kiedy ostatnio poszedł na plażę, by się opalać, rozkoszować piękną pogodą i ciepłem słonecznego dnia. Ba, nie mógł sobie również przypomnieć, kiedy to ostatni raz pływał i czy w ogóle było to w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Aż westchnął ciężko, gdy pomyślał, jak wiele czasu i drobnych przyjemności mu uciekło, kiedy był zajęty - najpierw treningami, a potem dziwkami.
- Hmm? Co jest? O czym tak rozmyślasz? - Marina zapytała, zerkając na niego jednym okiem. Słońce świeciło jej w twarz i tak śmiesznie marszczyła nos, starając się utrzymać powiekę otwartą. Jednak nim mężczyzna zdążył odpowiedzieć, zerwała się na równe nogi, łapiąc go za ramię i ciągnąc do góry, by wstał.
- Mam pomysł, chodź, pokażę ci coś naprawdę wspaniałego! - wyrzuciła z siebie z entuzjazmem.
- Mam nadzieję, że nie chcesz mi pokazać kogoś, komu mam skopać dupsko. Choć z drugiej strony, pewnie by się przydało na polepszenie nastroju.
- Coś, nie "kogoś". - Uśmiechnęła się lekko. - Chodź za mną.
Skinęła na niego i ruszyła w stronę wody. Nie mając innego wyboru, podążył za nią i już po chwili oboje płynęli, kierując się w stronę posiadłości Alejandro.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Śro 16:22, 06 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Alejandro & Marina
Fale były małe, a morze spokojne. Nie oddalali się zbytnio od brzegu, a gdy tylko wykręcili, Alejandro zobaczył między skałami niewielką zatoczkę. Otoczona zielenią i skryta pod klifem - wyglądała wspaniale. Zaraz też zabójca dostrzegł mały, urokliwy wodospad.
- I jak ci się podoba, hm? Byłeś już tutaj? - Dziewczyna szturchnęła go ramieniem i przeszła między ostrymi skałami, by zaraz wskoczyć do ciepłej, nagrzanej słońcem wody w zatoczce.
- Pierwszy raz widzę to miejsce - powiedział, uśmiechając się szeroko i podziwiając otaczające piękno. - Tutaj jest wspaniale! Jak odkryłaś tę zatoczkę?
- Jak byłam młodsza, dużo młodsza. Nurkowałam, byłam bardzo zmęczona i nie miałam siły dopłynąć do brzegu. Potem zerwał się wiatr, zaczęła burza i fale mnie zniosły, myślałam, że się utopię. W końcu jednak trafiłam na te skały, wdrapałam się na jedną i czekałam na poprawę pogody. No i wtedy zauważyłam to miejsce, tutaj przeczekałam sztorm. Często przychodziłam do tej zatoczki, ale nigdy nikogo nie widziałam, ani nawet śladu, żeby ktoś tu był. Więc chyba tylko ja wiem o tym miejscu. - Uśmiechnęła się szeroko. - Nooo... i teraz jeszcze ty... - burknęła pod nosem. - Mam nadzieję, że umiesz dochować tajemnicy?
- No pewnie, to będzie nasza wspólna, słodka tajemnica. - Alejandro podpłynął bliżej wodospadu i zanurkował. Przez dłuższą chwilę nie wypływał, jednak w końcu wyłonił się spod wody tuż za Mariną. Gdy ta odwróciła się, ujrzała uśmiechniętego mężczyznę i sporą, piękną muszlę, którą trzymał w dłoni, tuż przed jej oczami.
- Podoba ci się? Wyłowiłem ją z samego dna, u podstawy wodospadu. - Odgarnął mokre włosy na plecy.
- Jest ŚLICZNA! - Aż pisnęła z zachwytu. - Uuuwielbiam musze!
Wzięła ją w dłonie i przez dłuższą chwilę oglądała, obracając na różne strony. Masa perłowa, która wyścielała jej dno, mieniła się w słońcu wszystkimi kolorami tęczy.
- Cieszę się. - Pocałował ją w czoło. Na chwilę oboje się zmieszali, jednak gdy Alejandro machnął ręką, rozbryzgując na kobietę wodę, roześmiali się, niczym starzy przyjaciele. - To co, chcesz tu jeszcze zostać, czy kto pierwszy do brzegu? - Puścił jej oczko.
- A co ty jesteś dla mnie taki miły, hm? - zapytała, chowając prezent w staniku. Sama też była dla niego milsza i nawet patrzyła na mężczyznę dziwnym, ciepłym spojrzeniem. - Nie będę się ścigać, bo i tak wygrasz. Masz dłuższe i silniejsze ramiona, więc to żadna zabawa...
- Zależy dla kogo. - Pokazał jej język. - A czy miły... chyba w końcu oboje się do siebie przekonaliśmy, czyż nie?
- Chyba ty! - Prychnęła, śmiejąc się. - Ja nie lubię być taka jak wszyscy, a skoro wszyscy cię lubią, to ja nie będę. Tak dla równowagi. - Uśmiechnęła się zadziornie, kładąc dłonia na biodrach.
- A kto powiedział, że mnie lubią? Moja przyszła żona, największa zołza w całej Tilei, z którą ani trochę widzi mi się żenić, najchętniej widziałaby mnie sześć stóp pod ziemią - rzucił, uśmiechając się.
- Hmm... No to ja się będę jednak solidaryzować z innymi. - Pokiwała twierdząco głową, po czym jednak objęła go ramionami w pasie. - A jak już się ożenisz, to pewnie przestaniemy razem pracować? I skoro jest taką zołzą, czemu chcesz się żenić?
- Nie ja chcę się żenić, tylko mój ojciec chce, by tak się stało. W ten sposób nasze rody połączą się, a zabójcy stworzą jedną gildię ze złodziejami. Będziemy silni jak nigdy dotąd. Chyba sama rozumiesz, że to interesy, a nie żadna miłość... - westchnął ciężko, patrząc jej prosto w oczy.
- Miłość, czy nie miłość, może jednak nie będzie tak źle. - Poklepała go po plecach. - Zawsze będziesz mógł ją ukatrupić, nie?
- Na chwilę obecną nie zamierzam się z nią żenić, ani nic innego... My nawet nie rozmawiamy, ona tylko wrzeszczy i mówi, co jej się nie podoba. Dzisiaj się dowiedziałem od brata, że ponoć nawet nas szpieguje. Gdybym mógł tylko jej skręcić kark... - Alejandro zacisnął pięść.
- Ej, spokojnie. - Położyła dłoń na jego dłoni i spojrzała mu w oczy łagodnie, nie puszczając ręki mężczyzny. - Może wyjedź na kilka dni i odpocznij od tego? Jeśli będzie taka możliwość, to cię zastąpię.
- Nie, muszę tutaj zostać. Ojciec by się wściekł... A wierz mi, nie zamierzam ogłuchnąć przed czterdziestką. - Uśmiechnął się zadziornie. - Jakoś sobie z tym wszystkim poradzę. Swoją drogą... dziękuję. Już dawno z nikim tak otwarcie i szczerze nie rozmawiałem i nie musiałem się powstrzymywać, by nie powiedzieć o jedno słowo za dużo.
Ucałował czule jej dłoń.
- Grazie, Marina - szepnął, patrząc dziewczynie prosto w oczy.
- Eee... Nie ma sprawy. Przecież wiesz, że się nie obrażę i nikomu nie wygadam, bo nawet nie mam komu - odpowiedziała, wyraźnie zakłopotana jego zachowaniem. Rozejrzała się na boki i delikatnie szarpnęła dłonią, uwalniając ją z uścisku. - To ten wyścig jest nadal aktualny?
Już wolała przegrać, niż żeby się tak dziwnie zachowywał i patrzył na nią... inaczej niż zwykle. Zresztą widziała w tym idealną okazję do ucieczki.
- Jasne, dam ci fory. Policzę do dziesięciu. - Puścił jej oczko i szeroki uśmiech. - Jeden, dwa...
- Aaa! Czekaj! Oszukujesz!
Rzuciła się do wody i zanurkowała. Miała długie ramiona i smukłe ciało, więc nie musiała wkładać aż tyle siły w szybkie poruszanie się pod wodą. Długo nie wypływała na powierzchnię, ale od tak dawna nurkowała, że potrafiła przepłynąć naprawdę duży dystans przy samym dnie. Kiedy się wyłoniła, była już kilka metrów od brzegu, a Alejandro znajdował się spory kawałek za nią. Pomyślała, że dał jej znacznie większe fory, niż zapowiedział i doszła do wniosku, iż nie chce tak wygrywać. Zwolniła więc, by to on dopłynął do brzegu jako pierwszy.
Zabójca jednak dostrzegł, że dziewczyna celowo zwalnia i on uczynił to samo. Swoją drogą nigdzie mu się nie spieszyło i żałował, że nie powiedział Marinie w tak "romantycznym" momencie, jak ten pod wodospadem, iż najchętniej zostałby z nią cały dzień i nigdzie się nie ruszał, ale wiedział, że teraz już było na to raczej za późno. Poza tym dziewczyna pewnie miała własne plany i zapewne nie w smak jej było siedzieć z kobieciarzem de Silvestri. W końcu oboje tak zwolnili, że się zatrzymali w wodzie, spokojnie unosząc się na falach.
- No, czemu nie płyniesz? - Marina burknęła i podpłynęła do niego. Gdy stanęła, woda sięgała jej prawie do obojczyków.
- Zmachałem się, kondycja już nie ta - odparł wesoło, patrząc na nią. - A ty? Przecież widziałem, że celowo zwolniłaś.
- Zwolniłam, bo oszukiwałeś. Miałeś liczyć do dziesięciu, a jak wypłynęłam, to dalej byłeś daleko. - Skrzyżowała przedramiona na piersiach.
- Liczyłem do dziesięciu... powoli. Więc nie oszukiwałem. - Zaśmiał się.
- Oszukiwałeś! Bo na początku liczyłeś bardzo szybko!
Znowu wskoczyła pod taflę wody, kierując się do brzegu. Celowa taktyka, gdyż wiedziała, że na następną jego odpowiedź zapewne zabraknie jej argumentów i lepiej było się wycofać, nim nie będzie wiedziała, co powiedzieć. W końcu wyszła na plażę jako pierwsza i od razu położyła się na rozgrzanym piasku, kilka kroków od morza. W uszach jej przyjemnie szumiało i w głowie się kręciło, jak zawsze, gdy wychodziła z wody. Miała szczerą ochotę tak zasnąć.
- No widzisz, wygrałaś. - Usłyszała nad sobą, nawet nie wiedziała, ile czasu minęło. Otworzyła oczy i zobaczyła pięknie wyrzeźbiony tors Alejandro a następnie jego szeroki, zawadiacki uśmiech. - Można by tu zostać w nieskończoność, prawda?
Klapnął obok niej na piasku, wbijając wzrok gdzieś w miejsce, gdzie błękitna linia oddzielała błękitne niebo od skąpanego w promieniach słońca morza.
- Czasami spędzałam tu kilka dni. Ja wiem, że jesteś mocno zabiegany i masz dużo obowiązków, ale... no... no może byś chciał zostać do rana? Złowimy kilka ryb, rozpalimy ognisko. Zobaczysz, będzie miło... - Posłała mu nieśmiały uśmiech.
- Jasne, z prawdziwą przyjemnością odetchnę od tego całego zgiełku, tych politycznych podchodów i innych pierdół. - Rozejrzał się. - Tylko obawiam się, że po jakieś drewno będziemy się musieli przejść do lasu nieopodal. Bo tutaj oprócz piasku, wody, słońca i pięknej kobiety niewiele więcej widzę. Oczywiście niekoniecznie w tej kolejności.
- Pięknej kobiety? Gdzie? - Rozejrzała się na boki. Z jej tonu ciężko było wyczytać, czy mówi poważnie, czy tylko się drażni.
- No przecież mówię o tobie... bo wybacz, ale na piękną, a juz tym bardziej kobietę, to ja nie wyglądam. - Uśmiechnął się do niej. - Niech to dotrze wreszcie do ciebie, że jesteś piękna, a przede wszystkim nie jesteś jakąś dziwką, mimo iż się z nimi wychowałaś. I nie powinnaś się przejmować tym, co mówią, bo one to wszystko mówią z zazdrości. Tak naprawdę chciałyby być takie jak ty. Nie dość, że jesteś piękna, to jeszcze wysportowana i umiesz się bić. No i nie musisz dawać dupy jakimś obskurnym, śmierdzącym grubasom. - Alejandro skrzywił się teatralnie. - Więcej wiary w siebie, bella.
- Phe, takie tam gadanie. - Machnęła ręką i odwróciła się na drugi bok, by nie widział, jak się jej policzki rumienią. - Mówisz tak tylko dlatego, że chciałbyś się za mną przespać. - Odwróciła się na moment, by mu pokazać język.
Ostrze westchnął ciężko.
- Myślisz, że gdybym chciał się z tobą przespać, to bym się silił na to, by mówić ci, że jesteś warta więcej, niż ci się samej wydaje? - zapytał, patrząc jej w oczy. - Właśnie dlatego, że jesteś inna niż te wszystkie lafiryndy w mieście, chcę, byśmy byli po prostu przyjaciółmi. Nie zamierzam cię skrzywdzić, możesz być tego pewna. Ale jeśli ktokolwiek będzie chciał skrzywdzić ciebie... nie będzie miejsca w Tilei, gdzie mógłby się ukryć.
Alejandro przypomniał sobie, co mówił mu wujek na temat Mariny i naprawdę było mu żal tej dziewczyny. Nie znała swoich rodziców, była lżona przez najgorsze dziwki Luccini, a mimo wszystko umiała się odnaleźć w tej dziwnej rzeczywistości. Dlatego też zabójca przysiągł na Morra, że nie dopuści, by ktoś wyrządził jej krzywdę. Chyba nawet było w tym coś więcej niż zwykła chęć opieki. Ucieszył się, gdy na jej twarzy zagościł lekki uśmiech i wyraz ulgi.
- Uff, to całe szczęście, bo ja strasznie nie lubię, jak coś mnie boli - odpowiedziała i wyglądało na to, iż mówi całkowicie poważnie, choć Alejandro nie do końca był pewien, o co jej chodzi.
- Więc jakby coś cię bolało, to przyjdź z tym do mnie, dobrze? Nie jestem lekarzem, ale postaram się, żeby już więcej nie bolało. - Mężczyzna również użył metafory, choć nie był pewien, czy Marina zrozumiała. I w sumie chyba nawet o to chodziło, by nie zrozumiała, co miał dokładnie na myśli.
- Hm? - Spojrzała na niego pytająco. - Ja mówiłam o tym całym, jak to pięknie ująłeś, dawaniu dupy... Dziewczyny mówiły, że to strasznie boli i chyba już wiem, czemu one tak potwornie krzyczą w nocy. - Skrzywiła się. - A ponoć po nocy z tobą to przez dwa dni nie można chodzić, o siedzeniu już nie wspomnę. - Pokręciła głową.
Zabójca przez chwilę patrzył na nią tak, jakby zobaczył Wojownika Chaosu.
- I ty im w to wszystko wierzysz? Przecież one żyją z tego, więc im bardziej drze jedna z drugą gębę, tym większą stawkę mają i są bardziej brane. Niektórych facetów takie rzeczy kręcą, mnie osobiście nie bardzo. Nie wierz, póki sama nie spróbujesz pewnych rzeczy - to jest podstawa. Kiedyś, na samym początku, gdy byłem chłystkiem, poszedłem z wujkiem Luigim na dach świątyni Myrmidii. Chyba sama wiesz, jak wysoki to budynek. W pewnym miejscu został ustawiony kopiec siana i Luigi stanowczo powiedział, że jeśli nie skoczę, to nie będzie mnie uczył. Jednocześnie zapowiedział, że nawet jeśli skoczę, mogę nie przeżyć. Skoczyłem i żyję jak widzisz. Więc jaka wynika z tego lekcja? - Miał nadzieję, że Marina słuchała go na tyle, by mogła śmiało dojść do własnych wniosków.
- Że póki człowiek sam nie spróbuje, to nie będzie wiedział? - zapytała niepewnie. - Ale ja nie chcę próbować, dobrze mi tak jak jest... Nie wiem, czy ty się czegoś boisz, ale w moim przypadku jest to właśnie ból. - Zrobiła dość nieszczęśliwą minę, jednak po chwili uśmiechnęła się lekko. - O, kolejną moją tajemnicę poznałeś. Jak tak dalej pójdzie, nie będziemy już mieli co robić, ani o czym rozmawiać. Heh.
Wyraźnie się zmartwiła, jakby nie rozumiała, że po lepszym poznaniu drugiego człowieka jest jeszcze ciekawiej i przyjaciele nigdy się sobą nie nudzą.
- Myślę, że nikt nie lubi bólu, choć nie każdy potrafi się do tego przyznać - powiedział Alejandro. - No ale cóż... nie będziemy chyba o tym teraz rozmawiać, nie? Trzeba zebrać drewno na noc, przy koniu powinienem mieć kilka koców, więc zrobimy sobie prowizoryczny szałas. Co ty na to?
- Brzmi naprawdę super. Zwykle spałam tu w krzakach. - Roześmiała się wesoło. - To ty idź po swojego konia i przy okazji przynieś mi moje ubrania, a ja zajmę się kolacją i ogniskiem. Pasuje ci taki podział ról, szefie?
- Jasne, szefowo. - Uśmiechnął się, po czym wstał i szybkim krokiem udał się w miejsce, gdzie zostawił Pioruna.
* * *
Przyprowadził konia i przyniósł rzeczy Mariny z drugiej plaży, a dziewczyna w tym czasie złowiła dwie ryby, rozpaliła małe ognisko i zaczęła oprawiać zdobycz przy pomocy małego, ostrego noża o długim i wąskim ostrzu. Nawet do skrobania łusek i patroszenia przyszłej kolacji wciąż miała rękawiczki na dłoniach, jakby jej to w ogóle nie przeszkadzało i nie bała się, że przejdą zapachem ryb. Alejandro wygrzebał z juk zawieszonych przy siodle kilka grubszych koców i bochenek chleba. Podał go Marinie.
- Nie jest wczorajszy i zdążył nieco się zeschnąć, ale do gorącej rybki będzie chyba w sam raz, prawda?
- Oj, spokojnie, podpiecze się kromki nad ogniem i będą świetne, zobaczysz. - Puściła mu oczko. - Tylko by się coś do picia przydało. O tym nie pomyśleliśmy.
- A właśnie, że się mylisz. - Pokazał jej bukłak. - Wziąłem dzisiaj z posiadłości trochę wina, bo droga do miasta długa, a przy takiej pogodzie to się chce pić. Dużo nie zostało, ale na dwa razy myślę wystarczy. Niestety, bella będziemy musieli poradzić sobie bez szklanic. Ale chyba z niejednego rusztu chleb jadłaś i z niejednego bukłaka wino piłaś, nie? - Puścił jej oczko.
- A właśnie, że się mylisz. - Zaśmiała się. - Wina nie piłam, ale jak dolejesz trochę soku z pomarańczy, to może ujdzie. Tam, kawałek dalej, powinno być takie małe drzewko. A może to mandarynki były? No coś takiego pomarańczowego w każdym razie.
- Zaraz sprawdzę. W jukach powinnaś mieć trochę soli i pieprzu do przyprawy. - Poinstruował ją, po czym ruszył w kierunku wysokiego drzewa, które mu wskazała. Na jego oko zbliżał się już wieczór, gdyż słońce zaczęło powoli znaczyć horyzont szkarłatną poświatą, a wiatr nieco przybrał na sile. Nie przejmował się tym jednak zupełnie, gdyż tutaj właśnie, pośród morza, plaży i drzew, czuł się naprawdę wspaniale. Nikt nic od niego nie oczekiwał, nikt nic nie chciał, nikt nie miał wobec niego planów. Był tylko on i Marina, wyprawiający sobie biwak na plaży, pośród spokojnych fal. To było piękne.
Dotarł w końcu do rzeczonego drzewa i spojrzał w górę, dostrzegając kilka dorodnych, pomarańczowych owoców. Nie zamierzał się wspinać na samą górę, więc przyjął pozycję bojową i z całej siły przyłożył prawą nogą w podstawę pnia. To zakołysało się mocno, a owoce oderwały się od kwiatów i spadły tuż pod jego nogami. Trzy dorodne pomarańcze, które zabójca chwycił pod pachę i szybko powrócił do ich prowizorycznego obozu, podając Marinie.
- Normalnie zaczynam się czuć jak nasi przodkowie, gdy odkryli ten ląd. - Puścił jej oczko. Nie zamierzał mówić, że czuje się z nią jak mąż i żona, gdyż mógł ją tym niepotrzebnie zawstydzić.
- No, a ja znalazłam u ciebie taką buteleczkę, całkiem ładnie i słodko pachnie. To jest do picia? - zapytała, pokazując mu naczynie z ciemnego szkła, które od razu rozpoznał. Już nawet nie pamiętał, kiedy i po co brał ten miód pitny i czy to w ogóle było w tym roku, ale widać dziewczyna mu nieźle przekopała te juki, skoro natrafiła na taki skarb.
- To jest bardzo dobry, ale i mocny alkohol. Jeśli chcesz, możemy się napić, choć po tym, jak zakręciło cię wino, boję się myśleć, co to zrobi z tobą. Chociaż z drugiej strony... - spojrzał w kierunku fal - mam tu pod ręką coś, co bardzo szybko cię ochłodzi.
- To zobaczymy, bo bardzo ładnie pachnie.
Również spojrzała na fale i słońce wiszące już dość nisko nad wodą.
- Nie uważasz, że wygląda to tak, jakby środkiem morza płynęła rzeka płynnego złota? - zapytała nagle, nie odrywając oczu od wspaniałego widoku. - I co z tego, że nie mam takich bogactw jak ty czy twoja narzeczona? Jestem pewna, że ona nie ma takich pięknych widoków, ani tym bardziej takich skarbów.
Wyciągnęła ze stanika muszelkę, którą podarował jej zabójca i podstawiła pod światło, by masa perłowa znów zaczęła się mienić wszystkimi kolorami tęczy. Widział, że ten drobiazg podoba się dziewczynie bardziej, niż jakby dostała od niego pierścionek czy naszyjnik.
- A czy uważasz, że ja jestem jakoś niewiarygodnie szczęśliwy z tego, że jestem bogaty? Nie, bo nie uważam, by pieniądze, czy wpływy dawały szczęście. Co innego daje szczęście, ale nie wszyscy to wiedzą. Chodźby ten wieczór we dwoje z rybą z rusztu i starym chlebem. - Uśmiechnął się do niej szczerze. - Wierz mi, że nie oddałbym tego wieczoru za żaden pałac z trzystoma dziwkami. Bo liczą się piękne chwile, które są szczęściem.
Sam nie podejrzewał, że to, co obecnie czuje tak szybko wyrzuci z siebie. Najwyraźniej wspaniałe otoczenie i towarzystwo Mariny tak na niego podziałały.
- Dziwny jesteś. Znaczy... no jak na szlachcica. - Wzruszyła ramionami i na powrót zajęła się rybami. Nabiła je na patyki i ułożyła na prowizorycznym ruszcie nad ogniskiem. Potem umyła nóż, pokroiła chleb i to samo uczyniła z kromkami. Na końcu podała Alejandro bukłak z winem.
- Możesz to wypić?
Kiedy mężczyzna opróżnił niewielką zawartość bukłaka, Marina wlała do środka miód pitny z ciemnej buteleczki i uzupełniła sokiem wyciśniętym z trzech pomarańczy. Zatkała ustnik dłonią, potrząsnęła i zaraz niepewnie powąchała zawartość. Uśmiechnęła się lekko, po czym podała mu bukłak.
- A wiesz, że chyba bardzo dobre to wyszło? Musisz spróbować!
- Ty pierwsza, w końcu ten kto zrobił smakuje pierwszy. - Mrugnął.
Wzięła kilka łyczków, cmokając przy tym z zadowoleniem.
- Pyszotka! - Uśmiechnęła się szeroko. - Teraz twoja kolej. A ja się zajmę naszym szałasem... Będziemy spać koło ogniska, prawda?
Założyła gorset i wciągnęła spodnie na tyłek, po czym wyciągnęła większy sztylet i podbiegła do najbliższej palmy. Wspięła się na nią z kocią zwinnością, dopadła do liści zawieszonych nad samą górą i zaczęła je ścinać, zrzucając na piasek.
Alejandro w tym czasie wbił w piasek trzy grubsze pale drewna, które przyciągnął w myśl wykonania z nich szałasu i wykonał z nich niejako trójkąt, po czym zawiesił trzy grube koce na palach i przywiązał je sznurkiem. Wykonał szałas tak, by wiatr wiał w pledy, a siedzącym w środku było ciepło od ogniska.
- U mnie już gotowe, czekam na twoje liście i możemy kłaść na nich koc - zawołał do zbierającej rośliny Mariny. Wciąż było ciepło, jednak wiatr wzbierający od morza zaczynał być już powoli przejmujący i dlatego zabójca postanowił wykonać szałas tak, by ochraniał ich od wiatru. Czego nie omieszkał również przekazać swojej towarzyszce.
- Jak widzisz, nie tylko na zabijaniu i obijaniu ryjów się znam. - Puścił jej oko i pochylił nad rusztem, wciągając do nozdrzy zapach pieczonej ryby. - Pięknie pachnie, kiedy będzie gotowe?
- Niedługo. Głodny?
Uśmiechnęła się do niego ciepło, po czym wlazła do szałasu i ułożyła liście palmy, by było im wygodnie na nich spać. Zaraz też Ostrze podał dziewczynie koc, który ułożyła na górze i piąty, chyba najświeższy i najmniej nadgryziony zębem czasu, by mieli się czym przykryć.
- Czy głodny? Żołądek nie daje mi już żyć. Więc podawaj, Mari.
- Mari? - zapytała, zerkając na niego dziwnie. Podrapała się po policzku, jak zwykle, gdy nad czymś myślała. Złapała dwa liście, ściągnęła ryby z patyków i położyła na nich, by służyły za prowizoryczne talerze. - Proszę. Pewnie nie będzie tak dobre jak te twoje wynalazki z drogich knajp, ale na pewno jest jadalne.
Uważała, by woreczek żółciowy nie został uszkodzony i wywaliła go w całości. Gdyby pękł, ryba nie nadawałaby się do jedzenia i Alejandro mógłby nie tylko się pochorować, ale i nawet umrzeć, gdyby miał pecha.
Ostrze ze ślinką na ustach przyjął swoją część, jednak jak na szlachcica przystało, poczekał z kęsem, aż Marina skosztuje jako pierwsza. Chwilę później i on rozpoczął posiłek i szybko stwierdził, że ryba - mimo iż upieczona w całkiem niesprzyjających warunkach - smakuje wyśmienicie.
- Mmmm... - mruknął z zadowoleniem, pochłaniając kolejne kęsy. - Gorąca, chrupiąca i smaczna. Jesteś mistrzynią, Mari.
Nie patrzył już na nią, tylko zajadał się rybą, co wywołało u Mariny śmiech.
- No szo... Szmaszne jeszt - odparł z pełnymi ustami i popił z bukłaka.
- Nic, słodki jesteś. - Uśmiechnęła się łobuzersko i zaczęła obgryzać płetwy. Widząc zdziwione spojrzenie mężczyzny, zaraz wyjaśniła. - Lubię je, bo fajnie chrupią... No ale nieważne. Smacznego.
Szybko uporała się ze swoją rybką, która była nieco mniejsza i napiła się miodu z sokiem pomarańczowym. Dość niechętnie oddała bukłak, a gdy tylko mężczyzna przełknął, zaraz mu znowu zabrała. Widać było, że napój bardzo zasmakował Marinie i po kilku następnych łykach już się bardzo szeroko uśmiechała.
- To cio? Hm? Chcesz jeszcze popływać, czy idziemy już spaciu, hm?
- Popływać? W tej zimnej wodzie? Bo na pewno jest zimna... To już chyba wolę poleżeć w szałasie i porozmawiać. Na przykład o tym, dlaczego wciąż nosisz rękawiczki? - Co prawda dowiedział się nieco na ten temat od Rosy, ale zawsze lepiej było zapytać u źródła. Udając, że nic nie wie, chrupał dalej resztkę swojej ryby, zagryzając przedwczorajszym chlebem.
- Aaa... bo ten... no... - bąknęła. - Mam takie brzydkie coś na ręce i Rosa powiedziała, żebym to chowała, bo ludzie pomyślą, że to jakieś naznaczenie przez Chaos czy coś...
Zapewne gdyby nie wypiła, to nie odpowiedziałaby mu. Na pewno nie od razu i na pewno nie tak wprost.
- Mogę zobaczyć? - zapytał.
- Jeśli obiecasz, że nikomu nie powiesz i... no wiesz... nie pójdziesz sobie. - Spojrzała na niego z dziwnym zacięciem na twarzy.
- Po tak świetnej rybie to chyba zachowasz mnie przy sobie na zawsze. - Uśmiechnął się. - Oczywiście, że nigdzie nie pójdę. A co do dochowywania tajemnic, to chyba powinnaś znać mnie już na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie wchodzę z jęzorem do pierwszej lepszej karczmy i nie paplam, co mi ślina na język przyniesie. Nasze zawody cechuje przecież dyskrecja.
- W sumie. - Westchnęła ciężko.
Z trudem zdjęła mokrą rękawiczkę z lewej dłoni i po chwili wahania pokazała mężczyźnie. Tuż za nadgarstkiem miała bezkształtną, niemal czarną plamkę na skórze, która była wielkości opuszka najmniejszego palca. Nie widział w niej nic strasznego czy odpychającego, a już na pewno nic, co kojarzyłoby mu się z Chaosem. Przypominało to bardziej ubrudzenie się tuszem lub sadzą.
- Daj spokój, na pewno nie jesteś poślubiona Chaosowi - powiedział. - I moim zdaniem nie masz się czego wstydzić, choć jeśli przyzwyczaiłaś się do rękawiczek... - Nagle zdał sobie sprawę, że jeśli poprowadzi dziewczynę, by poruszała się po mieście bez nich, może sprowadzić na siebie co najmniej kłopoty. - Dla mnie w każdym razie nie ma w tym nic gorszącego, choć wiesz, jacy są inni ludzie.
- No wiem, wiem, właśnie dlatego Rosa mi powiedziała, że muszę się z tym pilnować. - Westchnęła. - Ale skoro tobie nie przeszkadza, to chociaż raz poczekam, aż wyschną.
Uśmiechnęła się kwaśno, po czym zdjęła drugą i obie położyła przy ognisku. Zaraz też wyciągnęła wilgotne dłonie, by je ogrzać. - Dasz mi się jeszcze napić? Bardzo to dobre.
- Jasne. - Podał jej leżący obok niego bukłak i przyglądał jej się, jak pije. To był naprawdę wspaniały wieczór i dużo by dał, by każdy kolejny mógł spędzać z nią. A nie jakąś idiotką z przerostem ego...
- No dobra, mam coś na twarzy, że się tak przyglądasz? - zapytała, ocierając usta wierzchem dłoni. - Uff, ale mi po tej rybce ciepło. Albo to od tego ogniska tak grzeje... Ale w sumie to aż tak ciepło mi nie jest, więc jeśli nie masz nic przeciwko, to ja sobie usiądę tak bliżej ciebie.
Posłała mu rozbrajający uśmiech i mężczyzna słyszał w jej głosie, że nie mówi tak jak zawsze, tylko wyrzuca z siebie słowa, które jakby nie mogły nadążać za myślami. Wyglądała na wstawioną.
Może trochę wiało, ale na pewno zimno nie było. Mężczyzna nieco się zdziwił, ale jedynie skinął głową i zaraz tego prawie pożałował, gdy Marina rzuciła się na niego, przewracając ich oboje na piasek. Nim cokolwiek powiedział lub zrobił, wtuliła się rozpalonym policzkiem w jego nagi tors i przymknęła oczy. Podobał się jej zapach Alejandro i po chwili złapała się na tym, że delikatnie go pocałowała. Była tym tak zaskoczona i zmieszana, że zaraz niemal odskoczyła, siadając.
- Ups, ojej, znaczy, przepraszam, tak mi się jakoś wymsknęło, sama nie wiem, skąd, dlaczego i w ogóle... Aaale jest już późno! - Odgarnęła włosy z twarzy i schowała za ucho, a jej twarz była bardziej czerwona od zachodzącego słońca. Alejandro nic nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się czule i objął dziewczynę ramionami, przytulając do siebie. Była taka słodka i urocza, że nie mógł i nawet nie chciał wykorzystywać tej sytuacji, by się do niej znów dobierać. Pewnie tym razem by go nie skopała, ale wolał ją przytulić i zabrać do szałasu, żeby mogli spokojnie zasnąć, a ona wytrzeźwieć i ochłonąć po miodzie. Położyli się, a Ostrze doszedł do wniosku, że miło jest przytulać do siebie dziewczynę, o której się wie coś więcej niż tylko to, ile sobie liczy za noc. Pogładził Marinę po włosach i gdy już prawie zasnęła, złożył na jej ustach delikatny, skromny pocałunek.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ouzaru
Blind Guardian
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 11:35, 09 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Zabawne było to, że spali niemal do dziesiątej. Szum fal, łagodne podmuchy wiatru, ciepło, pełne żołądki i własne towarzystwo, w którym się czuli dobrze oraz bezpiecznie sprawiły, że nie obudzili się wcześniej. Alejandro otworzył oczy jako pierwszy i zupełnie nie miał ochoty wstawać. Przemknęło mu przez myśl, że mógłby już tutaj zostać, jednak wiedział, iż jest to niemożliwe. Szybko się przekonał, że dziewczyna bardzo mocno śpi i nawet gdy delikatnie potrząsnął jej ramieniem, nie obudziła się. Postanowił to wykorzystać i cicho wymknął się z namiotu, dość niechętnie ją zostawiając. Udał się na plażę, by poszukać dla Mariny nowej muszelki. Po wczorajszym wieczorze miał ochotę podarować jej coś wyjątkowego. Doszedł jednak do wniosku, że jedną muszelkę już wyłowił spod wodospadu i nie będzie to zbyt oryginalne. Usiadł na piasku, po czym położył się na plecach i zapatrzył w niebo. Coś go uwierało, więc sięgnął dłonią i wyjął spod siebie niewielką, śnieżnobiałą muszelkę. Już ją miał wyrzucić, gdy naszła go myśl, by zrobić z niej wisiorek. Przez chwilę się zastanawiał, w jaki sposób zrobi w niej dziurkę i zawiesi na rzemyku, jednak w końcu postanowił, że weźmie znalezisko do znajomego jubilera. Był pewien, że starszy mężczyzna wyczaruje coś niezwykłego, co na pewno spodoba się dziewczynie. Zadowolony z siebie, uśmiechnął się szeroko i zacisnął muszelkę w dłoni.
Po chwili z namiotu wyszła Marina, rozglądając się na boki. Gdy jej spojrzenie padło na wylegującego się na piasku Alejandro, widać było, jak odetchnęła z ulgą. Podeszła do mężczyzny, uśmiechając się lekko.
- Już na nogach? Myślałam, że będę cię musiała budzić.
Nie chciała się przyznać, że się wystraszyła i zmartwiła, gdy go nie zobaczyła w namiocie. Była przekonana, że po prostu pojechał gdzieś i ją zostawił samą.
- Odkąd od pewnego czasu zmieniłem swój tryb życia, nie mam problemów z wczesnym wstawaniem. - Puścił jej oczko. - Spójrz, jak pięknie słońce wstaje. - Wskazał przeciwny kierunek brzegu. Gdy kobieta odwróciła wzrok, Alejandro dyskretnie schował muszelkę do kieszeni i przetarł twarz. Jeszcze dziś załatwi sprawę z jubilerem. O ile nie będą mieć z Mariną innych planów.
- Ale słońce jest już wysoko... - Zauważyła dziewczyna i pokręciła głową. Szlachcice i ich "wczesne" wstawanie! Prychnęła coś pod nosem, po czym zaczęła zbierać namiot.
- Nie myślałaś, żeby postawić tu jakiś szałas albo mały domek? - zapytał zabójca, zmieniając temat.
- Nie umiem budować. Poza tym bardzo często cała plaża jest zalewana w czasie przypływu, więc to nie miałoby większego sensu. Zresztą... ja tam mogę i na piasku spać. - Wzruszyła ramionami. - A co? Chcesz się wprowadzić do mojej zatoczki? - Zerknęła na niego, mrużąc powieki. O ile już przywykła do tego, że stała się częścią jego życia, o tyle wciąż nie mogła pogodzić się z tym, że on był częścią jej.
- Kto wie, może to i dobry pomysł. - Uśmiechnął się. Skoro plażę często zajmował przypływ, wpadł już nawet na pomysł, jak ominąć tę przeszkodę. Będzie musiał tylko porozmawiać z jakimś fachowym stolarzem i kilkoma innymi rzemieślnikami. - A nawet jeśli bym chciał coś z tym miejscem zrobić... chciałabyś tu zamieszkać? Nie mówię, że ze mną, w końcu działam ci na nerwy... ale ogólnie.
- Nie działasz mi na nerwy - odpowiedziała, kręcąc głową. I właściwie była to prawda. Ostatnio nawet polubiła jego towarzystwo i samego Alejandro. - Bardzo chętnie bym tu zamieszkała, nie lubię siedziby kurtyzan, ani tym bardziej burdeli. Miło by było mieć w końcu swój własny kąt, który można nazwać "domem". Ale nie za bardzo wiem, co miałbyś tutaj robić. Nie masz czasu, masz masę obowiązków i narzeczoną na karku. Lepiej zostawić wszystko tak, jak jest i niech sobie żyje w wyobraźni. - Uśmiechnęła się nieznacznie, po czym rozejrzała się dookoła. - Pomarzyć dobra rzecz...
- No cóż - rozejrzał się i skrzywił teatralnie. - Pewnie masz rację, zresztą, to chyba nie był dobry pomysł.
Powiedział tak celowo, gdyż i tak zamierzał coś z tym zrobić i chciał przy okazji sprawić Marinie niespodziankę. Kto wie, może jak wynajmie jakąś sprawną ekipę, to dom stanie w szybkim czasie? Wtedy też będzie mógł podarować jej muszelkę od jubilera. Tak, to była zdecydowanie dobra myśl.
- To jakie plany masz na dzisiaj? Bo ja chyba będę musiał odwiedzić tę zołzę Salveggio - mruknął i skrzywił się ponownie na samą myśl o Vittorii.
- Nie wiem. - Wzruszyła ramionami. - Nie martw się, znajdę sobie jakieś zajęcie. Baw się dobrze, a ja też postaram. Pokręcę się po mieście czy coś...
Zaczęła zwijać koce, jednak widać było, że jakaś sprawa leży dziewczynie na sercu. Ewidentnie coś było nie tak, co doskonale widział po tym, jak unikała jego wzroku. Podszedł do niej, chwycił ją za ramię i odwrócił do siebie. Spojrzał jej głęboko w oczy.
- Co się dzieje? Coś jest nie tak?
- Wszystko... Znaczy... Nic... Po prostu tak mi trochę przykro, że już musimy iść. Naprawdę się świetnie bawiłam, mając tu twoje towarzystwo...
Przytuliła się do niego, z trudem powstrzymując łzy. Pociągnęła nosem i odchrząknęła, by to zamaskować.
- Przecież to powtórzymy jeszcze nie raz - powiedział, przytulając ją mocno do siebie i głaszcząc po plecach. On również czuł niewidzialną obręcz smutku, zaciskającą się na jego sercu. - Nie przejmuj się, nie widzimy się po raz ostatni. Przecież możemy tu przyjść, gdy tylko będziemy mieć chwilę wolnego. Poza tym największy plus tego miejsca, to to, że nikt nie będzie nas tutaj szukał. I to jest najlepsze.
Uśmiechnął się do niej szeroko, choć wcale tak do śmiechu mu nie było. Skinęła głową, tylko nieznacznie pocieszona jego słowami i gdy się nad nią pochylił, oparła czoło o czoło mężczyzny. Przymknęła oczy, walcząc z tym dziwnym, nieprzyjemnym uczuciem, które ściskało ją za gardło. Dotknęła swoim noskiem nos Alejandro i przesunęła, by się styknęli policzkami. Zarost zabójcy przyjemnie ją drapał, więc położyła dłoń na drugim, delikatnie gładząc. Czuła, że w tym miejscu jest coś magicznego, coś niezwykłego między nimi i gdy tylko stąd odejdą, cały czar pryśnie. Teraz nie było żadnych uprzedzeń, złośliwości i barier, a ona czuła się ważna, jakby stała się dla tego mężczyzny częścią świata i życia. A w każdym razie on - właśnie w tej chwili - był dla niej kimś takim.
- No już... spokojnie, Mari - pogłaskał ją po plecach i ucałował w czoło. Sam czuł się w środku, jakby ktoś właśnie wyrywał z jego serca część niego samego. - Następnym razem przynajmniej bardziej się przygotujemy do takiego wypadu. Zabierzemy jakieś żarcie, lepsze koce i tak dalej. Choć nie powiem, w takich warunkach jak wczoraj, gdy musieliśmy sobie radzić ze wszystkim sami, było bardzo miło i przyjemnie. Tak samo jak noc spędzona z tobą. Pierwszy raz czuję się świetnie śpiąc obok kobiety, nie musząc się z nią pieprzyć bez uczuć. To naprawdę ekscytujące uczucie...
- To się cieszę. - Uniosła wzrok i uśmiechnęła się, patrząc mężczyźnie w oczy. Miała straszną ochotę go pocałować i nawet na chwilę przeniosła spojrzenie na jego usta, jednak zawahała się. Zabrakło jej odwagi, by zrobić ten krok naprzód i odstąpiła od Alejandro, spuszczając wzrok. - Masz rację - odchrząknęła - następnym razem lepiej się przygotujemy. Może... może dałoby radę zawiesić jakiś wiklinowy kosz gdzieś wysoko i tam trzymać część rzeczy, byśmy nie musieli zawsze wszystkiego ze sobą zabierać? - Zaproponowała nieśmiało. Położyła dłonie w okolicy serca, gdzie pod stanikiem kryła się muszelka od zabójcy i od razu zrobiło się jej cieplej na samą myśl o tym prezencie. Nie pamiętała, by kiedykolwiek wcześniej dostała coś od kogoś, a w każdym razie nic, co nie było praktyczne. Bo ciężko uznać ubranie czy nóż prezentem.
- O nic się nie martw, jakoś to zorganizuję. - Puścił jej oczko. - Chcesz, żebym cię gdzieś odwiózł? Do Rosy? Do miasta? W Luccini mam parę rzeczy do załatwienia i byłoby mi po drodze.
Potrząsnęła przecząco głową.
- Nie, dziękuję, poradzę sobie. Nie będę cię zatrzymywać. Będziesz mnie dzisiaj potrzebował, czy wolisz zostać sam?
- Nie sądzę, by panna Salveggio ucieszyła się bardziej niż zwykle, gdyby ciebie zobaczyła ze mną, więc lepiej będzie, gdy pojadę do niej sam. Choć chyba nie podejrzewasz, jak bardzo mi się nie chce. Szczerze mówiąc, zostałbym tu z tobą na kolejnych kilka dni. Ale nadrobimy to, obiecuję. - Pocałował ją delikatnie w usta - nie nachalnie, po prostu jak przyjaciel przyjaciółkę. Pogładził ją też po twarzy. - No, to chyba już na mnie czas. Złapiemy się jakoś, Mari. Na pewno dasz sobie radę? W sumie... głupie pytanie.
Przytaknęła mu jedynie, czując, jak zaczyna się znowu rumienić. Jego ostatnie słowa w ogóle do niej nie dotarły, zagłuszone szybszym biciem serca. Po chwili mężczyzna wziął swoje rzeczy i ruszył na górę, a Marina jedynie odprowadziła go wzrokiem, nie mogąc się ruszyć, czy wydobyć z siebie głosu. Dopiero gdy stanął na wzniesieniu, pomachała mu ręką. Zaraz zniknął, a ona stuknęła się kilka razy pięścią w czoło.
- Głupia, głupia, głupia... - mruczała pod nosem przy każdym uderzeniu. Westchnęła ciężko. Jeszcze przez jakiś czas stała, nie mogąc się pozbierać w sobie i w końcu ukucnęła, pozwalając, by wstrzymywane łzy popłynęły z oczu. Dziwne uczucie, które miała w sercu, rozsadzało jej klatkę piersiową i nie pozwalało złapać oddechu. Czuła, jakby się rozchorowała. Minęły niemal dwie godziny, nim zdołała się pozbierać w sobie na tyle, by móc w końcu wstać i ruszyć się z zatoki. Zbliżał się przypływ, więc musiała się spieszyć.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Sob 13:13, 09 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Alejandro
Z ciężkim sercem opuszczał ich zatoczkę i żałował, że nie może zostać dłużej. Przed oczami wciąż miał piękne chwile, które spędzili razem poprzedniego popołudnia, wieczoru i nocy. Klepnął mocniej w boki swego wierzchowca, a koń parsknął dziwnie, jakby przeczuwał, że jego pan nie jest w zbyt optymistycznym nastroju. Szybko pokonali wąską ścieżynkę i wypadli na główny trakt prowadzący do miasta.
Alejandro czuł się rozdarty. Zdawało się, że po raz pierwszy w życiu zaczął czuć do kobiety coś więcej, niż tylko zwykłą fizyczność i pożądanie. Czas spędzony z zabójczynią na plaży tylko utwierdził go w przekonaniu, że nie wolno oceniać ludzi po ich powierzchowności, zwłaszcza, gdy tak naprawdę mogą oferować dużo więcej. Na przykład przemianę wewnętrzną. Ostrze od pewnego czasu zaczął zachowywać się nieco inaczej, niż zwykle. Nie w głowie były mu dziwki i jakieś pijackie swawole w karczmach. A jeszcze miesiąc temu pewnie o tej porze spałby w objęciach dwóch karczemnych kurtyzan.
Po raz pierwszy w życiu zdał sobie też sprawę, że sam chce kierować swym życiem, a nie pod dyktando ojca. Wcześniej tego nie widział i nie dopuszczał nawet tej myśli do siebie - po prostu bawił się i dupczył, co popadło, a zamroczenie alkoholem nie pomagało przy tak poważnych rozmyślaniach, których też praktycznie nie miał. Teraz wiedział, że nie zamierza się żenić z tą rozpuszczoną dziewuchą od Salveggio, nawet jeśli ojciec miałby go wydziedziczyć i wyrzucić z posiadłości. Bliżej mu było do Mariny i włóczenia się z nią po kanałach, pływania w ciepłym morzu i nocowania pod gołym niebem, niż na salony pośród ludzi, którzy klepią po plecach, gdy są w pobliżu, a gdy nikt ich nie widzi - gardzą i obśmiewają. Po prostu nie mógł się z nią ożenić i chyba powie o tym ojcu prosto w oczy.
Urwał swoje rozmyślania gdy przekroczył główną bramę miasta i zwalniając konia, przeciskał się między tłumem przechodniów. Najpierw miał zamiar załatwić sprawę ze stolarzem i rzemieślnikami, a potem pomyśli, co dalej. W końcu i tak nigdzie mu się nie spieszyło, a już tym bardziej nie do posiadłości De Silvestri.
Stolarza nie musiał długo szukać - Gennaro Brighi był jednym z najlepszych w swoim fachu w Luccini. To od niego ojciec kupował meble, które można było podziwiać w ich ogromnym domu. Tym razem jednak Alejandro nie przyjechał po żadne z dzieł tego utalentowanego starszego mężczyzny, a jedynie po drewno potrzebne mu na budowę szałasu na plaży. Zostawił konia przed magazynem stolarza i wszedł do jego biura. Przez niemal pół godziny Ostrze omawiał z nim swoją wizję domku, a Gennaro szkicował wszystko na kartce, dodając na rysunku również wymiary. Alejandro zupełnie się na tym nie znał, ale ufał Brighi'emu, gdyż on nigdy nie odwalał fuszerki, a zabójca załapał się nawet na zniżkę na drewno. Umówili się, że ojciec o niczym się nie dowie, a ludzie Gennaro dostarczą drewno następnego dnia w ustalone miejsce, którym była zatoczka.
Ostrze zapłacił dziesięć koron za drewno i transport, pożegnał się ze starym stolarzem i wyszedł na ulicę. Przynajmniej jedną sprawę miał już załatwioną. Dosiadł Pioruna i ruszył na południe, trafiając w końcu na zakład rzemieślniczy. Tam również omówił, co go konkretnie interesuje i dobił targu z właścicielem, któremu zapłacił kolejne pięć złotych monet za wynajem brygady budowniczych.
Zabójca miał zamiar skierować swe kroki do ojca Vittorii, ale wcześniej musiałby zabrać z domu butelkę wina, by rozmówić się ze starym mistrzem gildii. Ten pomysł więc odpadał, choć mężczyzna wpadł na zgoła inny - zupełnie przypadkowo, w przypływie chwili! Pomysł, który mógł rozwiązać jego problemy, jeśli tylko wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Spiął konia i udał się w kierunku posiadłości Salveggio, by porozmawiać ze swoją przyszłą żoną, mając nadzieję, że ta go przyjmie. Uśmiechnął się w myślach do pomysłu, który niespodziewanie wykwitł w jego umyśle. Przecież mógł to rozegrać od początku właśnie w ten sposób. Giacomo, jego młodszy brat, był mądry i umiał dużo załatwić, ale dawał się łatwo kierować i manipulować - a Vittoria to osoba, która lubiła wszystkim rządzić, więc to mógłby być idealny układ dla nich. Wtedy Alejandro mógłby zająć się Mariną i mieć spokój z rodziną Salveggio. Miał nadzieję, że uda mu się przekonać do tego Vittorię. W końcu ona, tak jak i on, nie chciała się żenić w obecnym układzie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gRed v1.3 // Theme created by Sopel &
Programosy
|