Forum www.ouzaru.fora.pl Strona Główna

 Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 21:34, 28 Maj 2011    Temat postu:

Vivian

Samopoczucie nie należało do najlepszych, gdy się w końcu obudziła. Ból w klatce piersiowej, pulsowanie w okolicy skroni... no jak po jakimś niezłym pijaństwie, tylko nie pamiętała, by coś piła. Z drobną pomocą gargulców wstała i gdy zapytała o Mistrza, została skierowana do labolatorium. Choć mali pomocnicy chcieli jej towarzyszyć, odgoniła ich ruchem ręki. Nadal nie była pewna, czy wizja była jedynie snem, ale ból zdawał się być aż nadto prawdziwy. Syknęła cicho, otwierając drzwi. Niemal wpadła na leżącego mężczyznę, zatoczyła się kilka kroków i wpadła plecami na szafkę. Jedna z butelek zakołysała się na krawędzi, po czym spadła, rozbijając w drobny mak.
Darkning otworzył oko.
- Co tam się stało? - mruknął. Proszek wysypany z pękniętej fiolki natychmiast zamienił się w fioletowoczerwony opar o słodkim zapachu. Viv poczuła, jak powoli się rozgrzewa...
- Chyba coś się stłukło... - odpowiedziała i oparła się o ścianę, czując, jak zaczyna jej się kręcić w głowie. Z trudem wzięła kilka szybkich wdechów, a dziwne opary dostały się do płuc dziewczyny. Kaszlnęła dwa razy. - Co to jest? Słodkie, cholerstwo. - Kaszlnęła raz jeszcze, a po chwili nogi zaczęły jej mięknąć w okolicy kolan.
Darkning przymknął oczy i odetchnął.
- Nie wiem. Mam tu bardzo dużo odczynników. Po tym jak cię zgarnąłem z tamtego wymiaru oberwałem od Skazy. Na razie nie potrafię przyjąć postaci innej niż ludzka, jestem mocno osłabiony... - Wyjaśnił. Viv odniosła wrażenie, że mężczyzna nie mówi wszystkiego... tymczasem jej koszula zdawała się ją uciskać.
- Jesteś ranny? - zapytała i otarła pot z czoła. Rozpięła bluzkę, po czym odetchnęła głęboko i jakby z ulgą, znów wprowadzając dziwny opar do płuc. Tym razem już nie kaszlała i nawet jej się to spodobało. Czuła, jak serce bije coraz szybciej pod lewą piersią, a krew szumi w uszach.
- Już nie - odparł Darkning. - Pozbierałem się do kupy, dlatego jestem taki osłabiony. - Odetchnął głęboko.
Vivian poczuał jak ciepło rozchodzi się po całym jej ciele i przepełnia ją.
Przygryzła dolną wargę i uklęknęła koło mężczyzny. Różne dziwne myśli chodziły jej po głowie, których tam normalnie nie było. Usiadła na Darkningu okrakiem, po czym pochyliła się i delikatnie pocałowała w usta, czując, jak wzrasta w niej pożądanie. Przypomniała sobie, jak raz ją jakiś wojownik zaciągnął na zaplecze i choć od tego czasu unikała facetów, teraz by z przyjemnością sama kogoś zaciągnęła.
Mężczyzna drgnął. Nawet gdyby chciał się przeciwstawić zapewne nie miał by dość siły. Myśli krążyły w jego przemęczonym umyśle powoli. Pogładził kobietę po policzku, wiodąc dłonią w dół na jej ramię i odwzajemnił pocałunek.
Aż się w niej krew zagotowała, gdy to uczynił. Jeszcze bardziej do niego przylgnęła, a oddech dziewczyny przyspieszył, wprowadzając do płuc ostatnie dawki proszku. Teraz to już nie mogła myśleć o niczym innym i na szybko pozbyła się swojej bluzki. Nieco się zdziwiła, widząc, że jej się piersi znacznie powiększyły. Jednak nie była w stanie o tym myśleć.
Darkning westchnął cicho, przesuwając dłoń w dół na jej biodro.
- Ze wszystkich momentów musiałaś zapragnąć tego teraz? - zapytał cicho.
Albo go nie słuchała, albo go nie słyszała, gdyż w ogóle nie zareagowała na pytanie. Zamiast tego zaczęła całować mężczyznę po szyi i odkrywać. Jakież było jej zdziwienie i zadowolenie, gdy zobaczyła, że pod okryciem nic nie ma. Jedynie jakieś strzępki ubrania.
Na twarzy Vivian zagościł szeroki, zadziorny uśmiech.
Dłoń mężczyzny przesunęła się z powrotem w górę i pogładziła jej pierś. Darkning przemieścił drugą dłoń na udo Vivian. Zbierał chwilę siły na każdy ruch... wada mięśni wzmacnianych energią. Odzyskał jako taką mobilność dopiero po paru minutach i zrobił z niej użytek. Tę noc Viv miała długo zapamiętać. Wetchnięty opar sprawił, że zasnęła dopiero zdrowo po świcie - po siedmiu godzinach.
Darkning wstał z łóżka i odetchnął głęboko. Teraz dopiero mógł się skupić na tyle, by odzyskiwać dalej siły. Przywołał kombinezon i ruszył naprzód. Stłuczone szkło chrupnęło pod jego nogam i mężczyzna się schylił, by sprawdzic co to.
- Pył Sukkubi... - Uderzył się otwartą dłonią w czoło. - Cholera... mam nadzieję, że obędzie się bez czyszczenia pamięci. - Obejrzał się na śpiącą Vivian.
Delikatnie się uśmiechała, gdyż - po raz pierwszy od wielu lat - jej sny były bardzo spokojne i przyjemne. A i ona pozbyła się całkowicie wszelkiego napięcia oraz rozładowała nagromadzone ostatnio emocje. Czuła się szczęśliwa, choć jej działania nie do końca zależały od niej.

* * *

Obudziła się kilka godzin później. Przeciągnęła, ziewając i przetarła oczy. Wciąż czuła się lekko i dziwnie szczęśliwa. Widząc Darkninga obok swojego łóżka, uśmiechnęła się szeroko.
- Ależ mi się dobrze spało, a tobie? - zapytała, jakby nigdy nic. - Miałam okropny koszmar, ale potem zasnęłam jeszcze raz i sen już był miły... Chociaż...
Zawahała się na moment. Miała jakieś mgliste wspomnienia, które powoli nabierały kształtu i ostrości. Dziewczyna nabrała powietrza do płuc, zasłoniła dłonią usta i spojrzała na mistrza z nutką przerażenia w oczach.
- Och, nie... Ja... znaczy... Przepraszam... Zupełnie nie wiem, co we mnie wstąpiło, naprawdę! - jęknęła, tłumacząc się gorączkowo. Teraz zauważyła, że nic nie ma na sobie, więc szybko się przykryła kołdrą po samą szyję.
- Nic z tych rzeczy nie było snem - odparł Darkning. - Nie przejmuj się tym drugim.. przejmuj się tym pierwszym - powiedział. - Wyjdę, a ty się ubierz. Dołącz do mnie w swoim pokoju. Wytłumaczę ci wszystko.
To powiedziawszy opuścił laboratorium.

Minęło kilkanaście minut i w końcu Vivian się pojawiła w pokoju. Wyglądała na mocno zakłopotaną oraz zawstydzoną swoim zachowaniem, chociaż się starała przejmować pierwszym, a nie drugim - jak jej poradził. Ciężko jednak było się skupić, gdy przed oczami i w pamięci miała poprzednią noc. Odchrząknęła, starając się odgonić te myśli.
- Dobra... zacznijmy od drugiego, bo to łatwiejsze do wyjaśnienia. Potrąciłaś buteleczkę z pewnym specyfikiem, którego opar spowodował, że poczułaś ochotę na seks. Nie masz się czego wstydzić... skoro wyspałaś się jak trzeba, to chyba tego potrzebowałaś. - Wzruszył ramionami. - Tyle.
- Nie masz mi za złe? Nie masz żalu i pretensji? - zapytała cicho, spuszczając wzrok.
- Odpowiedz mi szczerze - podobało ci się? - zapytał mężczyzna.
- Ja... no znaczy... - Pytanie jeszcze bardziej ją zmieszało i teraz miała ochotę zapaść się pod ziemię. Jednak zawsze mówiła prawdę, waliła prosto z mostu bądź prosto w mordę. Westchnęła ciężko. - Tak. Nawet bardzo...
- Mi też. Gdy będziesz chciała, to powtórzymy - powiedział Darkning, uśmiechając się lekko. - Tyle w tym temacie. - Wzruszył ramionami. - Zjedz to wytłumaczę ci to pierwsze “zdarzenie”. Potrwa to jednak chwilę, bo chcę byś w pełni wszystko zrozumiała...
W tym momencie do pokoju zostało dostarczone śniadanie dla Vivian, a ona od razu się za nie zabrała. Po długiej nocy musiała uzupełnić zapasy energii, więc jedzenie w zaskakująco szybkim tempie znikało jej z talerza. Starała się nie myśleć o tym, o czym nie powinna i skupić na rzeczach ważnych. W końcu tego od niej wymagał i jeśli chciała, by ta “współpraca” przebiegała spokojnie oraz pomyślnie - musiała się dostosować. Bo z drugiej strony... czy miała inny wybór? Kiedy zjadła, zamyśliła się na chwilę.

Darkning wziął sobie krzesło i dosiadł się.
- Byłaś w Sali Skazy - zaczął. - Miejsce to znajduje się w świecie stworzonym przez Skazę, i ma ona tam największą moc. Połączonymi siłami wyciągnęliśmy świadomości wszystkich Wybrańców stamtąd. Plan Skazy był prosty. Zaatakowała gdy spaliście i śniliście, wykorzystując fakt, że gdy świadomość przebywa w śnie, jest znacznie bliższa przekroczenia membrany wymiarów niż normalnie. - Mężczyzna stworzył dwie kule półprzezroczystej energii przypominającej płyn i zbliżył je do siebie.
- Każdy umysł porusza się w zamkniętej przestrzeni, gdy myśli. Możesz myśleć abstrakcyjnie, analizować, marzyć. Umysł pozostanie w tych granicach. - Poruszył kulą w prawej ręce.
- Gdy śnisz bariery te znikają... - Kula straciła kształt i zaczęła “rozłazić się” w przestrzeni.
- Skaza wyczuła moment, i chwyciła twoją świadomość, gdy zbliżyła się do bariery między strefami. - Z kuli z lewej wystrzeliła macka, związała wystająca część “kuli”, po czym wciągnęła ją w całości do wnętrza siebie.
- Tam twoja świadomość była limitowana już przez to, jakie możliwości nadaje ci świat zewnętrzny. Były wąskie, dlatego nie mogłaś się ruszać i myśleć logicznie. Zaatakowaliśmy z różnych stron... - Kilka strumieni energii wypływającej z palców mężczyzny wbiło się w kulę, zawiązało wokół materii wewnątrz i wyciągnęło na powrót ze środka.
- Problem polegał na tym, że nad Salą Skazy nadzór prowadziła oczywiście Skaza... i ktoś musiał dać jej powód do zmarwień na tyle duży, by poluźniła więzy trzymające Wybrańców... Część z nas mało tam nie umarła, ale daliśmy radę. Już przedsięwzięliśmy działania, by zapobiec czemuś takiemu w przyszłości. Udało ci się zrozumieć to, o czym mówiłem? - zapytał mężczyzna.
- Tak. - Skinęła głową. - Więc tamte osoby, które widziałam, istnieją naprawdę? I mają moce takie jak ja? Więc... nie jesteśmy sami? Czy to oznacza, że ich odszukamy i połączymy siły? - Zarzuciła go swoimi pytaniami.
Darkning uniósł ręce nad stół.
- Spokojnie.. po kolei. Inni obdarzeni mocą tacy jak ty istnieją jak najbardziej i tak, nadejdzie czas, że połączycie siły w walce ze Skazą. Na razie jednak przypomnę ci, że się ukrywamy. Niektórzy z nas są bardziej zagrożeni niż inni.
Mężczyzna westchnął.
- Ich moce są nieco inne. Ty posiadasz moc życia. Widziałaś moce innych wybrańców na własne oczy. Sadzę, że po szkoleniu jakie tu odebrałaś, zidentyfikowałaś moc bez trudu.
- Tak. - Raz jeszcze skinęła głową, po czym wymieniła wszystkie, jakie rozpoznała. - Zatem trzeba dalej trenować. Im szybciej się uporamy, tym lepiej.
Po tych słowach dała mężczyźnie znać, by się odwrócił, energicznie wstała i zaczęła się szykować do treningu. Przecież najpierw musiała się ubrać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Nie 0:05, 29 Maj 2011    Temat postu:

Kamael & Thelia

Półelf dotknął górnej wargi i spojrzał na dwa palce błyszczące krwią. Zerknął na uśmiechającą się dziwnie Thelię. Jego serce wciąż nie łapało odpowiedniego rytmu – czuł się, jakby przebiegł z pięć kilometrów bez odpoczynku.
- Co to do cholery było? Wiesz, co się ze mną działo przez cały ten czas? Miałem jakiś dziwny sen... Widziałem... jakieś kobiety i... cholera, nawet nie wiem, jak to nazwać. - Chwycił ją za ramię, patrząc ostro w jej oczy. Oddychał ciężko. - Mów co wiesz. Są jeszcze inni jak ja, czyż nie?
Gdy chwycił ją za ramię poczuł, ze materiał nasiąka... krwią.
- Nieco delikatniej... prawie tam umarłam - szepnęła kobieta.
- Świadomosci wybrańców różnych bóstw zostały przeniesione do osobnego świata stworzonego przez Skazę. Jako stwórca tego świata jest tam władcą totalnym... włamaliśmy sied otego świata by odebrać wasze świadomości z powrotem. - kobieta mówiła opornie. Omdlewała.
Puścił ją, chwytając się za głowę. Już nawet nie przejmował się spływającą krwią, która kapała z ust. Zupełnie nie umiał się w tym odnaleźć i chyba zwątpił już całkowicie, że mu się uda. Dla niego, prostego myśliwego, to była totalnie beznadziejna sytuacja. W końcu jednak spojrzał na nią.
- To dobrze, że ci się udało... - mruknął. - Pewnie i tak w końcu szlag mnie trafi, więc chociaż powiedz mi, czy są gdzieś inni... Widziałem... jakieś dwie kobiety pośród nich wszystkich. Mogą mieć jakieś znaczenie?


- Widziałeś wszystkich wybrańców... - odparła Thelia. - Ja wyciągnęłam ciebie... inni mi podobni wyciągnęli resztę. Każdy Wybraniec ma swoistą eskortę i nauczyciela... ty masz mnie. - Kobieta uniosła drżącą dłoń i rzuciła jakieś zaklęcie. Odetchnęła ciężko. barwy powoli wróciły na jej twarz. - Leż... musisz odzyskać siły. Nim tu zasłabłam rzuciłam na ciebie parę zaklęć regeneracyjnych. Pozwól im działać. Jak poczujesz się na siłach to idź na śniadanie... i przynieś mi przy okazji trochę wody.
Chwycił ją za dłoń, nieco lżej niż wcześniej za ramię. Mimo że nie rozumiał do końca, dlaczego on, co się z nim działo w tym śnie i jak to się wszystko dalej potoczy, uśmiechnął się do niej lekko.
- Ja... dziękuję... za wszystko. - skinął jej głową. - Mogłabyś zostać tutaj jeszcze chwilę i opowiedzieć mi coś o tym Uranosie? Z chęcią poznam mojego nowego „ojca”. - Ostatnie słowo zaakcentował zmiennym tonem głosu, by uchwyciła ironię. - Przynajmniej z opowieści mego nauczyciela
Thelia skinęłą mu głową. - Jak odzyskam trochę sił... - odparła. - Idź po śniadanie i trochę wody dla mnie... - milczała chwilę. - Mi chwilę potrwa dojście do siebie...
- Jak tam chcesz... - Kamael przetarł krwawiący nos i zebrał się w sobie, by wygramolić z łóżka. Jeszcze trochę kręciło mu się w głowie od tego wszystkiego, ale w końcu zszedł na dół i zjadł na szybko śniadanie. Po jakichś dziesięciu minutach wrócił na górę ze szklanicą pełną wody i podał ją kobiecie. - I jak się czujesz?

Kobieta już siedziala na krzesle. Skinęłą głową milcząc. Przyjęła kubek z wodą, wsypala do środka jakiś proszek i wypiła po chwili.
- W dziesieć minut dojdę do siebie i wracamy do treningu - powiedziała już normalnym głosem. Przez kolejne pieć minut siedziała bez ruchu jak pomnik, by wreszcie zacząć za pomocą magii regenerować rany wewnętrzne, przynajmniej taki był domysł Kamaela. Ostatecznie usunęła plamy krwi z togi i wstała.
- Mamy dwie możliwości. Chcesz nauczyć się jakichś nowych magicznych możliwosci, lub wzmocnić ciało swoją mocą? - zapytała.
- A co mi da wzmocnienie ciała mocą? - zapytał półelf. - Wybacz, jestem prostym myśliwym, nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z czymś takim, jak magia. To coś jak podniesienie mojej wytrzymałości?

- Wytrzymałoiści i wydolnosci. Będziesz wolniej się męczył i twoje ciało stanie się odporniejsze na ciosy - fizyczne i magiczne, a przynajmniej taki byłby zamiar - odparła kobieta. Wciaż byłą neico blada, ale jej głos był już pewny i spokojny.

- No to najpierw zobaczmy, czy mi się uda coś z tego wyciągnąć, a potem skupimy się na sztuczkach magicznych – uśmiechnął się do niej lekko, choć jakby na siłę.
Kobieta odparła słabym uśmiechem.
- Chodź - powiedziała, ruszając w stronę drzwi.
Wyszli poza budynek, ale kobieta tym razem nie rozpuszczała śniegu. Zresztą nie było go za wiele. Zima jakby straciła ostatnimi dni na mocy.
- Sprawa jest prosta. Dobędziesz miecza i zaczniesz ćwiczyć. Nie ładuj miecza energią, wysiłek jest nieodzowny - powiedziała. W jej dłoni również pojawił się miecz. Wyciągnęła dłoń w stronę Kamaela i zachęciła go gestem do ataku.
Kamael aż się roześmiał.
- Mam po prostu ćwiczyć? To jest według ciebie to ładowanie “mocą”? Równie dobrze mógłbym iść z tym mieczem...
Rozległ się syk. Kobieta stała za nim... po prostu zniknęła sprzed niego i pojawiła się za nim. Kamael nie dostrzegł nawet ruchu. Jego miecz upadł na śnieg razem z przeciętym paskiem. - Śmiej się dalej - powiedziała kobieta chłodno.
- A ty się dalej popisuj, na pewno się czegoś nauczę - założył ręce na piersiach i skrzywił się. - Nie musisz mi pokazywać, że jesteś lepsza, bo to wiem. Po prostu spójrz też na to, kim byłem i kim jestem, i że nie wszystko przemawia do mnie za pierwszym razem. Jestem prostym chłopakiem - tym razem posłał jej dziwny uśmiech.
- Poprawka. Byłeś prostym człowiekiem. Teraz jesteś bardziej złożony niż możesz sobie wyobrazić - odparła kobieta, westchnąwszy. - Masz zamiar dyskutować, czy wreszcie wykonasz polecenie?

Czarnowłosy zacisnął zęby, by nie wyrzucić z siebie kolejnej riposty i podniósł bez słowa miecz. Ustawił się w pozycji bojowej, patrząc kobiecie w oczy. Jednocześnie starał się dostrzegać najmniejszy ruch jej ciała, choć oczywiście do prostych to nie mogło należeć. W końcu ona nie była CZŁOWIEKIEM.
- No dalej, naucz mnie czegoś, jeśli sama potrafisz takie rzeczy...
- Atakuj - odparła kobieta. - Pod koniec zrozumiesz - odpowiedziała mu spojrzeniem w oczy. Jej złote źrenice zdawały się nie mieć dna, patrzenie w nie wręcz pochłanialo...
- Jak sobie życzysz...
Półelf zrobił wykrok, przenosząc ciężar ciała na tylną nogę i uderzając z boku. Siła niesiona z grzbietu była spora, jednak nie włożył w to uderzenie całego impetu.
Kobieta przeskoczyła wstecz i sprawnie zbiła atak. Pozostawała w pozycji defensywnej, przenosząc szybko ciężar ciała na nogę z tyłu.
- Dalej - poleciła szybko, patrząc cały czas dokładnie w oczy Kamaela. To spojrzenie było hipnotyzujące, całą reszta świata przestawała istnieć. Była tylko dwójka istot walcząca, brodząc po kostki w białym puchu. - Atakuj aż któryś z twoich ciosów sięgnie. Spokojnie, nie zrobisz mi specjalnej krzywdy... - Zapewniła. - ...Więc się przyłóż.
- A czy ja się nie przykładam?! - warknął myśliwy, rozkładając ręce. - Jak mam cię zranić, skoro jesteś ode mnie ze sto razy lepsza. Wkładam w te ataki całe swoje siły i nie umiem przełamać twojego bloku... To jak napieprzanie w kamienną ścianę, mając nadzieję, że się ją w końcu zburzy... - przetarł pot z czoła. Mimo chłodnej aury, jemu było całkiem gorąco.
- Więc się broń - mruknęła kobieta, atakując szerokim cięciem z prawej strony Kamael w porę dostrzegł jak jego nauczycielka przechodzi z postawy defensywnej do ofensywnej. Thelia poruszała się jakby wolniej, niż na początku...
- Dajesz mi fory? - zapytał, odbijając jej ataki i cofając się, wzbijając przy tym tumany białego puchu.
Thelia nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się tylko. Kamael zaś stwierdził, że płatki śniegu wirują w powietrzu jakoś tak... powoli. Jakby pływały z oporem, zawieszone w galarecie... Wreszcie Thelia zaprzestała ataków.
- Przerwa! - Powiedziała. - Rozejrzyj się...
- Widzę... płatki jakby zaczęły się zatrzymywać w powietrzu... zwolniłaś czas? - Półelf przyglądał się dziwnemu zjawisku. - Nigdy wcześniej nic takiego nie widziałem...
- Nie. Ty przyspieszyłeś. Powoli potęgowałam natężenie energii w twoim ciele. Czujesz je teraz, gdy się na tym skupisz... zapamiętaj to uczucie, a potem rozluźnij się, a czas powróci do normalnego biegu - wyjaśniła kobieta, uśmiechając się kącikami ust.

Mężczyzna zamknął oczy i spróbował zajrzeć wgłąb siebie, by uchwycić tę chwilę, tak jak mówiła mu o tym Thelia. Skoncentrował się maksymalnie jak mógł, odrzucając od siebie ból mięśni. Chwilę potem otworzył na powrót oczy i dostrzegł, że śnieg sypie jak wcześniej, bez efektu “zwolnionego tempa”.
- To działa! - Uśmiechnął się szeroko. - Udało mi się...
Podrapał się po głowie.
- Rzeczywiście chyba muszę się jeszcze sporo nauczyć. Ale to naprawdę... ciekawe... - Nie chciał się obnosić aż tak z entuzjazmem, że udało mu się coś więcej, niż rozbicie w pył wielkiego potwora. To mogłoby być źle odebrane. A poza tym - naprawdę radość rozsadzała jego trzewia.
Thelia uśmiechnęłą się i spojrzała mu w oczy. Chyba i tak wiedziała jak bardzo go to ucieszyło.
- Wracamy do tawerny - powiedziała. - Wydolność większości układów została zwiększona.
Teraz musimy popracować nad twoimi mięśniami, ale to już możemy zrobić w pokoju, z dala od zimna. Następnym razem trochę więcej zaufania do siebie i mnie, hm? - uniosła brew, patrząc na Kamaela.
- Wracamy? Zostańmy tu jeszcze. Naucz mnie czegoś więcej - chwycił ją za ramię i odwrócił w swoją stronę. Zobaczyła dziwny optymizm w jego oczach. Zachowywał się tak, jakby właśnie chwycił samego Uranosa za nogi. - Może teraz coś z tego magicznego arsenału? - Uśmiechnął się. - A jeśli nie.... - sięgnął po miecz i ustawił się w pozycji bojowej, puszczając jej oczko. - Chcę jeszcze raz przyspieszyć... Może będę miał w końcu szansę by choćby cię drasnąć.
Ostatnie słowa brzmiały jak wyzwanie.
Thelia uniosła brew.
- Skoro tak bardzo chcesz... Spróbujemy połączyć przyspieszenie z obroną. Wpierw nauczę cie czegoś, co sprawi, ze przeciwnicy rażący magią na dystans przestana być takim zagrożeniem.- Kobieta stworzyął wokół siebie ochronną “bańkę” energii. Śnieg zatrzymywał się na niej i rozpuszczał. - Magowie potrafią tworzyć bariery, które osłaniają ich od wszelkich pocisków. Ty też możesz się tego nauczyć... i będziesz musiał wprowadzic nawyk uzywania barier odruchowo. Pokażę ci jak chronić się przed fizycznymi atakami... nie tylko dystansowymi, jak dobrze pójdzie to będziesz potrafił sparować również cios miecza za pomocą mocy. Pasuje?
Tym razem Kamael zupełnie nie protestował, ani nawet nie wysnuwał własnych teorii na temat tego rodzaju treningu. Skinął jedynie głową swojej mentorce i przygotował miecz.
- Więc jak mam zrobić takiego bąbla jak ty zrobiłaś? Też mam się skupić? Pomyśleć o czymś miłym? - Uśmiechnął się do niej.
Thelia odpowiedziała mu lekkim uśmiechem.
- Żeby było to takie proste... wypuść trochę energii przez palce i zmuś ją do stwardnienia w powietrzu. Na razie nie staraj się nadać jej kształtu. - Poleciła. Pomysł półelfa najwyraźniej ją rozbawił i chyba przypomniała sobie coś z tym związanego.
Mężczyzna skinął jej głową i wyrzucił przed siebie rękę. Nie wpatrywał się w przestrzeń między palcami, a przed siebie, starając skupić się najmocniej jak mógł. Postrzeganie otoczenia odeszło na dalszy plan, gdy próbował zgromadzić wokół siebie energię, o której mówiła Thelia. Mimo iż nie wiedział, jak ona może wyglądać i jak ją formować, podświadomie czuł, że to zrobi się samo, jeśli tylko będzie w stanie ją przywołać.

Przed jego dłonią powstało coś na kształt nierównej tarczy. Thelia rzuciła w ową tarczę śnieżką, która rozprysła się przy kontakcie z nierównym tworem Kamaela.
- Nieźle. Postaraj się użyć mniej energii i zrobić cieńszą, acz twardszą warstwę. - Kobieta schyliła się by ulepić kolejna śnieżkę.
- Jak dojdziesz do wprawy będę w ciebie rzucać śnieżkami, a ty będziesz blokował takimi “tarczami”. Proste. Jak już dasz radę tworzyć tarcze niezależnie od ruchu rąk to zrobimy sobie pojedynek na śnieżki. Ostatecznie znów użyjemy mieczy i wtedy będzie czas prawdziwej próby.
- Słabo, spróbuję jeszcze raz... Masz może jakieś rady odnośnie skupienia energii? Mam to zrobić centralnie na dłoni, czy tylko przed sobą? W zależności od nadciągających pocisków?
Ton Kamaela wskazywał, że nie był zbyt zadowolony z siebie.
- Po kolei, nie wymagaj od siebie wszystkiego na raz. - Kobieta uniosła rękę, chcąc uspokoić nieco Kamaela. - Po wypuszczeniu energii zachowujesz kontrolę nad nią, wiec możesz ją formować. Jeśli wypuścisz za dużo na raz to będziesz miał kłopot z nadaniem jej właściwego kształtu. Zauważ też, że możesz przemieścić energię poza swoim ciałem, ale jest to bardziej męczące niż transportowanie jej wewnątrz ciała. Chcemy ćwiczyć jak najdłużej, dlatego wpierw rób tarcze tuz przed dłonią by zminimalizować wysiłek.
- Nie wymagam wszystkiego naraz, ale jak mawia mój ojciec, kto nie mierzy wyżej ponad cel, nie osiąga kolejnego poziomu. - mruknął. - A więc jeszcze raz, postaram się zrobić jak mówisz...
Skupił się na tyle, na ile mógł, próbując uformować cieńszą, acz wytrzymalszą zasłonę. Zdawał sobie sprawę, że podczas walki stojąc jak słup soli nie osiągnie zbyt wiele, ale w końcu trening czynił mistrza.
Udało się zrobić niemal przezroczystą barierę o lekko wypukłym kształcie. Była cienka, ale dalej dawała radę zablokować śnieżkę. Thelia uderzyła w barierę mieczem. Lekko. Kamael to poczuł...
- Utrzymując tarczę przyjmujesz wszystko co ona zablokuje na zapas energii którą posiadasz. Mocniejszy cios pochłonie wiecej twoich sił. Dlatego czasem warto unikać... ale to temat na inną lekcję. - Zaznaczyła, chowając miecz gdzieś miedzy fałdy togi.
Kilka kolejnych prób przyniosło upragniony efekt. Kamael nauczył się wreszcie wypuścić energię przez dowolne miejsce an ciele i stworzyć barierę niezależnie od ruchów reszty ciała. Od czasu jak wyszedł z tawerny minęło już trochę czasu... w sumie minęło już dużo czasu. Był wieczór. W pewnym momencie mężczyzna po prostu poczuł, jak nogi ugięły się pod nim i poleciał twarzą w śnieg. Zatrzymał się niewiele przed spotkaniem z “zapasem amunicji” jak nazwała to gdzieś po drodze Thelia.
Kamael został uniesiony do góry i przerzucony przez ramie kobiety. - Ot koniec szkolenia - zachichotała kobieta. - Nosiła cię kiedyś kobieta? - zachichotała. - Znaczy w ciągu ostatnich parunastu lat...

Półelf poczuł się nagle tak słabo, że nie dał rady kontynuować podróży o własnych siłach. Przewieszony przez plecy Thelii zaśmiał się na jej pytanie.
- Kobieta? Nigdy... właściwie oprócz ciebie znam tylko jedną... i chyba nie można jej nazwać kobietą - Uśmiechnął się na myśl o piegowatej blondynce z miasta obok. - Ma na imię Klara... uratowałem ją swego czasu przed wilkami. Zgubiła się w lesie i dzięki mnie wróciła do siebie. Jej ojciec chciał mi zapłacić, ale ja gardzę pieniędzmi. Uważam, że wszystko co potrzebne do życia daje nam natura. Ale po co ja to mówię, pewnie i tak mało cię to interesuje...
- W naturze jest też zasada, ze nikogo nie szufladkujesz na wstępie - zauważyła kobieta Kamael nie widział jej twarzy, ale chyba dalej się uśmiechała. - Widziałeś się z nią później? - zapytała.
- A czy ja mówię, że kogoś szufladkuję? Klara była przede wszystkim przestraszona - najpierw wilkami, a później mną, chociaż nie wiem, czy powinna, skoro ją uratowałem - powiedział Kamael z uśmiechem na ustach. Humor jakoś mu się poprawił. - W każdym razie im bliżej było miasta, tym bardziej się otwierała... trochę porozmawialiśmy, okazało się, że jej ojciec jest notariuszem i jakoś nie lubi wyjazdów ze swojego wspaniałego miasta w którym zbija swoją małą fortunę. Spotkaliśmy się jeszcze kilka razy, ale pochodzimy z różnych światów - ona jest z mieszczuchów, ja z leśników. Te dwa światy nigdy się nie pogodzą. - Nagle zmienił temat. - W tej sali w której byłem we śnie... widziałem tych innych... wybrańców. Czy my się spotkamy?
- Nie mów mi o dwóch różnych światach, bo widziałam już pary połączone miłością sięgajacą przez membranę oddzielającą wymiary... - powiedziała kobieta z uśmiechem. - To była pozostała dziewiątka wybrańców. Spotkasz ich, ale jeszcze nie teraz. Kilku Wybrańców w jednym miejscu byłoby zbyt łakomym kąskiem dla Skazy. Tak długo jak znajdujecie się daleko od siebie potrafimy ukrywać waszą obecność. Skaza musi was szukać “ręcznie” przez sługi...
- Skoro tak twierdzisz... mam nadzieję, że znajdzie się wśród nich jakaś miła dziewczyna z którą będę mógł nie tylko porozmawiać na kilka wspólnych tematów. - Puściłby jej oczko, gdyby nie targała go na plecach. W sumie czuł się z tym dziwnie, ale skoro jej to nie przeszkadzało, to nie było sensu się nad tym rozwodzić.
- Na pewno - Thelia objerzała się na niego i uśmiechnęła.
Odłożyła go dopiero w pokoju.

Przyłożyła mu dłonie do klatki piersiowej i Kamael poczuł ja powoli ogarnia go przyjemne ciepło. Po chwili już mógł się ruszać. - No Thelia strzepnęła dłonie i usiadła na krześle. - Zrobiłeś dzisiaj duże postępy. Idziemy zjeść kolację, potem weźmiesz kąpiel i do łóżka. Ja rozejrzę się w tym czasie po okolicy - powiedziała.
- Dobrze, mamo. - Kamael roześmiał się. - Ale pozwól, że będę decydował o tym, jak spędzam czas między naszymi treningami. Oczywiście pójdę zjeść kolację i się jakoś doprowadzić do stanu używalności, ale pamiętaj, droga Thelio, że jesteś w naszym świecie, a nie swoim, i nie musisz mi mówić, co mam robić. Jestem dużym Wybrańcem. - Puścił jej oczko.
Thelia uniosła brew.
- Twierdzisz, że nie jestem stąd? - zapytała i pokręciłą głową. - Oj chyba dalej jesteś małym chłopcem, który udaje dużego... - poklepała go po głowie. - Rób jak uważasz. - spoważniała. - Ja przejdę się na obchód. Jest podejrzanie spokojnie...
- Myśl, co chcesz - wzruszył ramionami. Nie zamierzał przekonywać jej do swoich racji, gdyż wiedział, że te są jak dupa - każdy ma swoje własne. - Może ci potowarzyszę? Kobieta nie powinna wychodzić sama, nawet jeśli jest stąd, bądź z innego świata. Bądź cokolwiek. - Uśmiechnął się.
Thelia westchnęła i uśmiechnęła się szerzej. Oparła się łokciami o stół i wbiła spojrzenie w śnieg za oknem. - Dawno temu bóstwa pierwszy raz zesłały swą moc do tego świata. Dokładnie ta sama procedura... losowi, rzekłoby się ludzie... - spojrzała Kamaelowi w oczy. - Byłam jedną z tych osób... zrezygnowałam z roli awatara mojego bóstwa by chronić ten świat... jeśli chcesz, to przejdź się ze mną, towarzystwo by nie zaszkodziło.
- Z przyjemnością - powiedział półelf. - A swoją drogą, musiałaś być naprawdę świetna w tym co robisz, skoro przeżyłaś to wszystko... Bo nie wierzę, że nie walczyłaś z różnymi dziwnymi stworzeniami i potworami... I to gorszymi od tego, którego sam spotkałem.
Thelia milczała chwilę, patrząc Kamaelowi w oczy. - Niejedno już widziałam i z niejednym już walczyłam, ale nie spotkałam jeszcze czegoś potęzniejszego od Skazy - odaparła wreszcie. - No... coś o podobnej mocy może tak, ale na pewno nic potężniejszego... za wyjątkiem bóstw znaczy się.
Wstała z krzesła i westchnęła. - Chodźmy zjeść wreszcie, bo padniemy tu z głodu rozmawiając.
Skinął jej głową i nie podejmował już tematu, gdyż wiedział, że będzie jeszcze czas na rozmowy. A Thelia mogła się okazać prawdziwą skarbnicą wiedzy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Serge dnia Nie 0:09, 29 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MrZeth




Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 17:36, 29 Maj 2011    Temat postu:

Miglasia - Azyl:

Kolejne dwa dni upłynęły na wzmacnianiu ciała Amber i dopracowywaniu Czarnych Szponów. Nauczyła się je rzucać podczas ruchu, ale Carmen chciała jeszcze nad tym popracować. W końcu jeśli zostanie zaatakowana w ramię podczas kumulacji energii to sprawa może się zmienić diametralnie.

Był pochmurny poranek. Carmen byłą w świetnym humorze.
- Skaza poczyniła ruch. - poinformowała Amber podczas śniadania. - Stworzyła istoty, które są dobrze dopasowane do tego by zabijać konkretnych wybrańców. - Uśmiech Carmen poszerzył się. - Wymienimy się miejscami z innym Wybrańcem i opiekunem dziś koło południa. Przetestujesz swoje możliwości przeciwko porządnemu przeciwnikowi - powiedziała. - Co chcesz poćwiczyć do południa?


Nieznana Wyspa:

Darkning skinął głową.
- Czekam na zewnątrz, ubierz się i do mnie dołącz - polecił, po czym opuścił pokój i kryjówkę.
Tym razem trenowali przekazywanie energii. Leczenie i wzmacnianie.
Vivian trenowała na jednym z drzew. Pod koniec drugiego dnia było pięć razy większe. Wystawało nad resztę drzew... Vivian nauczyła się wzmacniać swoje ciało energią, by zwiększyć odporność na obrażenia i leczyć ewentualne rany-swoje, lub cudze.

Nastał kolejny dzień. Darkning odwiedził Vivian, gdy ta skończyła śniadanie i zaprowadził ją do garderoby. Podszedł do skrzyni i zaczął ją otwierać, usuwając powoli zaklęcia ochronne.
- Dziś czeka nas specjalne zadanie... Skaza stworzyła istoty przystosowane do walki z Wybrańcami. Konkretnymi wybrańcami. W naszą stronę kieruje się właśnie bestia przystosowana do walki z istotą wyposażoną w moc życia. Dogadaliśmy się... znaczy opiekunowie tacy jak ja, ze wymienimy się miejscami i zniszczymy tych, których specjalizacja będzie nieadekwatna. W związku z tym mam tu mały prezent dla ciebie...
Otworzył wreszcie skrzynię, by wyciągnąć zeń bezkształtna szarą bryłę metalicznego gęstego płynu.
- Niegdyś istniał półwysep Taksilański. Ludzie tam tworzyli pancerze, które żyły. Półwysep przestał istnieć wiele tysięcy lat temu, ale kilka egzemplarzy pancerzy zachowało się. Chcę ci dać taki pancerz... - podał jej dziwna materię.
- Gdy połączysz się z nim będziesz mogła go przywołać lub cofnąć wedle uznania. On niespecjalnie toleruje inne ubrania wiec lepiej nie noś niczego w momencie zakładania i ściągania. Wyjdę poza pomieszczenie i będę cię śledził postrzeganiem energii, dają instrukcje jak do tego się "dobrać". Pasuje?


Noria - okolice Frost:

Po dwóch dniach Kamael opanował tworzenie barier podczas walki nie tylko pod postacią wiszących w powietrzu tarcz, ale i na konkretnych częściach ciała-na kształt pancerza. Symbole na jego ramieniu teraz były jasnoniebieskie i świeciły się lekko. Thelia dorobiła kolejne znaki na jego drugim ramieniu. Dodatkowo drugiego dnia udali się do Frost... Kamael trenował odporność fizyczną. Potrafił już z rozpędu staranować mur budynku... ale mur obronny dalej był za twardy.
Był piękny bezchmurny dzień. Kamael się obudził i zobaczył, że Thelia siedziała koło okna i patrzyła przez nie w zamyśleniu. Uwagę mężczyzny jednak przykuły obiekty leżące na stole. Łuk kompozytowy i długi miecz z dziwnego srebrnego metalu. Thelia obejrzała się na niego i uśmiechnęła kącikami ust.
- Udało mi się zdobyć ci lepszą broń... dziś pokażę ci na czym polega jej unikalność. Daj znać, gdy będziesz gotów do treningu... mamy dziś ważną rzecz do zrobienia. - Thelia wstała i przeciągnęła się. - Skaza wysłała przeciwko Wybrańcom specjalne istoty. Wymienimy się z innym Wybrańcem i utłuczemy istotę wysłana by go zabić.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:16, 02 Cze 2011    Temat postu:

Vivian

Trochę się jej to nie podobało, ale plan wydawał się być dobry. A w każdym razie logiczny. Pokiwała głową, po czym poczekała, aż mężczyzna nie będzie jej widział i zaczęła się rozbierać. Kiedy już skończyła i poskładała swoje ubrania, odchrząknęła.
- No dobra, to co z tym dalej zrobić? - zapytała, trzymając dziwną kulkę w dłoniach.
- Przyłóż do skóry na klatce piersiowej - odparł Darkning zza drzwi. Zastanawiał się, czy powiedzieć jej, że sposób, w jaki ją postrzega nie zmienia się praktycznie w ogóle niezależnie od tego czy jest naga, ubrana, za scianą czy po przeciwnej stronie kompleksu. Zalety rasy...
Zrobiła, co polecił i po chwili aż się skrzywiła, gdy dziwny metal niemal się rozlał po jej ciele, zakrywając je i formując się w coś na kształt zbroi. Całkiem seksownej zbroi, musiała przyznać. Nawet się dziewczynie spodobała, zwłaszcza że nie była aż taka zimna, jak się spodziewała.
- No i jak? - zapytał dla formalności Darkning, wchodząc z powrotem do garderoby.
- Całkiem, całkiem... - Uśmiechnęła się lekko, przeglądając się w lustrach z każdej strony. - Ale czy czasem nie jest zbyt, no wiesz, wyzywająca? - zapytała dla pewności.



Darkning potarł czoło, zobaczywszy Vivian.
- Wiesz, możesz zmieniać pancerz wedle własnej woli, manipulując jego energią. To jest forma zasugerowana przez ostatnią osobę, która miała z nim kontakt i była w stanie nadać mu kształt... ale ta forma nie jest niewłaściwa. Pancerz reaguje na ataki, zmieniając nieco kształt automatycznie, by blokować ciosy.
- Mhm... - Skwitowała, wciąż się oglądając w lustrze. Musiała przyznać, że wyglądała całkiem nieźle, aż jej się to podobało. Do tego wielki topór i mogła iść podbijać świat. - Powiedz, czy w przyszłości będę też mieć treningi z innymi Wybrańcami? Skoro mamy współpracować, chyba powinnam...
Zerknęła na mężczyznę, na chwilę odrywając wzrok od swojego odbicia. Czy jej pośladki czasem nie wyglądały grubo w tym czymś? Musiała to potem sprawdzić.
- Przebywanie więcej niż jednego Wybrańca w jednym miejscu jest zbyt ryzykowne - odparł Darkning, kręcąc głową. - Jestem w stanie maskować twą obecność... ale gdyby zetknęła się dwójka Wybrańców, ich energia zaczęłaby z sobą rezonować. Potrzeba by co najmniej czwórki opiekunów do sparowania tego...
- Mhm. Słuchaj, czy nie wydaje ci się, że w tej zbroi mój zadek jest znacznie większy, niż zwykle? No bo mam takie wrażenie, jakby to mnie pogrubiało. - Skrzywiła się, znów odwracając w stronę lustra.
Darkning uniósł brew.
- Osoba, która tak ukształtowała ten pancerz chciała, by maksymalnie uwydatniał kształty i czynił osobę noszącą go bardziej kuszącą - mruknął mężczyzna, uśmiechając się. - Cel został jak najbardziej osiągnięty. Mówi ci to mężczyzna.
- Mhm, no dobra. To ja w takim razie już nie mam więcej pytań. Znaczy... Naucz mnie, jak to kontrolować, dobrze? Proszę. Bo jeśli ta zbroja jest taka, jak mówisz, to zapewne nie byłoby dla niej problemem, by być jednocześnie pancerzem i bronią, prawda?
Darkning skinął twierdzaco głową.
- Taka jest jej rola. Wytłumaczę ci jak kontrolować tę zbroję. Jest to dość łatwe, ale lepiej zróbmy to na zewnątrz. - Otworzył drzwi garderoby i zachęcającym gestem wskazał drzwi wyjściowe.
Właściwie nie musiał jej ani zachęcać, ani namawiać, gdyż z chęcią sama poszła. Była ciekawa, jak to wszystko działa i co może z tą zbroją zrobić. Takie inne życie zaczynało się dziewczynie podobać.

* * *

Darkning stanął z tyłu za Vivan.
- Podczas prób kontroli pancerz może częściowo znikać. - Poinformował mężczyzna. - Musisz się skupić i spróbować “poczuć” pancerz. Jest z tobą powiązany, jest jak kolejna warstwa skóry. Nowonabyta część twojego ciała. Krąży w nim ta sama energia co w tobie.
Gdy kobieta spróbowała wykonać polecenie po chwili zaczęła czuć... jakby przez pancerz. Czułą jak ściśle przylega do jej skóry.. tak ściśle, ze nie czuje, jakby miała go na sobie...
Vivan dotknęła własnej ręki. Zmysł dotyku był znacznie słabszy, ale obecny. Gdy obejrzała się za siebie, by skonsultować się z Darkningiem stwierdziła, ze jej pancerz... zniknął. Mężczyzna jakby nigdy nic pokręcił głową. - Blisko, ale to jeszcze nie to. Musiszs ię bardziej skupić, to ci się uda - powiedział.. po czym zorientował się, że mówi do powietrza. Vivan była kawałek dalej za drzewem. Darkning chcąc nie chcąc parsknął śmiechem.
- Przypominasz sobie, ze juz widziałem cię nagą i to nawet z dosć bliska, prawda? - zapytał, trąc brwi. - Nikogo innego tu nie ma to raz. Nie masz się czego wstydzić to dwa.
- To nie ma znaczenia, bo to coś zupełnie innego - bąknęła i nie wyszła, póki nie udało jej się przywołać zbroi. Wtedy nie była sobą i choć zaczynała się przyzwyczajać do tej myśli, wciąż było to dla dziewczyny nieco krępujące. Postanowiła jednak zebrać się w sobie, gdyż takie stanie za drzewem z gołym tyłkiem nie należało do przyjemnych rzeczy. Zbroja pojawiła się po chwili. Wyglądała tak samo jak poprzednio.Kolejna próba przyniosła dość dziwny rezultat. Pancerz rozszerzył się i zamienił w kilkanaście ostrzy, które zmachnęły się wokół kobiety, po czym znów zniknął.
- Nieźle - mruknął Darkning, nie wstając z ziemi. Miał rozwalony łuk brwiowy i brzuch. - To wszystko zaraz się zagoi. - Zapewnił. Widocznie ostrza przywaliły jemu...
- Ojej, przepraszam! Ja nie chciałam! Nawet nie pomyślałam nic takiego, nie wiem, czemu to się tak zrobiło! - Zasłoniła usta dłonią i mężczyzna wiedział, że karczmarka mówi prawdę.
- Wiem - mruknął Darkning. Powoli wstał. Rany na jego ciele zagoiły się już, nie pozostawiajac nawet blizn. Vivian jednak widziała, że zgojona już rana na brzuchu była wcześniej tak głęboka, ze widać było przez nią jelita... Podczas wstawania mężczyna zdjął płaszcz i cisnął nim do dziewczyny, by znów nie zwiała za drzewo..
- Ten pancerz musi zostać opanowany.. wtedy będziesz w stanie zrobić coś takiego wedle uznania. W każdym razie widzisz jakie ciekawe dodatkowe możliwosci posiada.

Gdy kobieta ponownie przywołała pancerz, wreszcie osiągnęła wynik, który zadowolił jej nauczyciela. Klaskał jej powoli, ale klaskanie na chwilę zeszło na dalszy plan. To coś było niesamowite. Vivian czuła nie tylko pancerz, ale i teren wokół niej w pormieniu jakichś 10 metrów. Czuła każdy ruch powietrza, czuła jak mrówki drążą korytarze w ziemi. Czuła bicie malutkiego serca myszy schowanej w ściółce... gdy Darkning podszedł bliżej, poczuła i jego. Mężczyna uśmiechnął się i zgarnął swój płaszcz z ziemi. Strzepnął go... Viv poczuła jak materiał przewodził energię i usuwa pył ze swej powierzchni.
- Postrzegasz energię wokół siebie w nieco inny sposób niż wcześniej... postrzegasz ją poprzez zmysł swojego pancerza. - Wyjaśnił mężczyzna. - Dobrze sie spisałaś. Odpocznij chwilę i ruszamy w drogę. Mamy Mordercę do zabicia... będziesz walczyć z Mordercą wysłanym na Wybrańca Ezehiala - dodał.

Jeszcze przez chwilę nie odpowiadała, zajęta “odczuwaniem” otoczenia. To znacznie ułatwiało sprawę. Trochę się bała, czy energia tego stwora jej nie przytłoczy, ale zapewne da sobie radę. Kilka razy spróbowała powtórzyć poprzedni manewr, tym razem celując w jakieś drzewo.
Darkning nie zdążył zareagować. Pancerz po prostu z niej zleciał i wbił się w postaci ostrzy w drzewo.
- To zostaw na później. - Zaproponował, podchodząc do drzewa. Musiał wyciągnąć każde ostrze ręcznie... Gdy skończył, Vivian znowu mogła się “ubrać” z powrotem.
- Proszę cię, pytaj mnie, nim zaczniesz eksperymentować z tym pancerzem, dobrze? - zapytał. - Wyszło ci całkiem dobrze, ale nie jesteś w pełni związana z nim i nie powinnaś jeszcze próbować bardziej skomplikowanych akcji.
- No to się teraz pytam.
- By w pełni kontrolować ten pancerz musisz trochę poczekać, aż połączy się z tobą trwale. Jak będziesz dziś w kąpieli, to poćwicz przywoływanie i odwoływanie go. Na razie wykorzystuj tylko to, co umiesz z wcześniej. Powinno wystarczyć bez problemów. Nad kontrolą pancerza poćwiczymy jutro - stwierdził.
- No dobrze... - odpowiedziała nieco zrezygnowanym głosem. - Postaram się być bardziej... zdolna.
Widać było, iż nie jest z siebie zadowolona, ale przecież nic na to nie mógł poradzić.
- Nie jest kwestia zdolności tylko czasu asymilacji pancerza - powiedział Darkning. - Musisz po prostu poczekać, aż twój organizm się do niego przyzwyczai. - Wyjaśnił. - A radzisz sobie dobrze... tylko tak jak mówię, nie eksperymentuj jeszcze z pancerzem, bo jak zostaniesz naga pośrodku walki to będzie kiepsko...
- No dlatego chcę się nauczyć tego teraz... - burknęła niepocieszonym tonem. - Ale dobrze, zrobię tak, jak mówisz. Poczekam, poćwiczę coś łatwego... i zobaczymy, co to da. - Uśmiechnęła się nieznacznie. - Wracamy?
- Jeśli nie będziesz eksperymentować, to pancerz nie zniknie ot tak sobie - powiedział Darkning, uśmiechając się. - Możemy chwilę odpocząć przed walką lub jeśli chcesz sprawdzimy, czy dalej pamiętasz co potrafisz... ostatnie poprawki przed testem praktycznym...
- No niech będzie tak, jak wolisz... W końcu to ty szkolisz mnie, więc wiesz, co będzie lepsze. Myślę, że nie ma co odkładać treningu, przecież czas nas nieco goni i lepiej, bym była dobrze przygotowana do tej i każdej następnej walki. - Spuściła wzrok i zaczęła stopą przesuwać jakiś kamyczek.
- Dobra, mała powtórka - pokaż, co potrafisz - powiedział Darkning.
Choć na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech, skupiła się. Najpierw zajęła się zbroją - na polecenie Vivian pancerz zniknął, by po chwili się pojawić.
- Nie o to mi chodziło, ale dobrze. O całokształt mi chodzi - Darkning się zaśmiał.
- Całokształt? - zapytała. - Znaczy... z wyczuwaniem i rozpoznawaniem energii, z tymi takimi ciosami toporem, żeby wirował i z kontrolą energii?
- Owszem. Ale bez wyczuwania, przeciwnik będzie posiadał tylko energię krwi - powiedział Darkning.

Skinęła głową, po czym skupiła się i zebrała energię w swych ramionach. Dalej już poszło gładko, wszak powtarzali te manewry tyle razy, że nie miała z nimi większych problemów. A dzięki zbori lepiej czuła też samą siebie i doskonale “widziała” przepływ energii w swoim ciele. Tym razem miała wrażenie, że się mniej zmęczyła, jakby organizm przyzwyczaił się do tego rodzaju wysiłku.
- I jak? - zapytała z nutką nadziei w głosie.
- Doskonale. Poradzisz sobie. - Mężczyzna skinął głową, oglądając “powtórę materiału”. - Podaj mi dłoń - polecił, wyciągając rękę w jej stronę.
Przez chwilę się zastanawiała, o co może chodzić, ale zaraz podała mu dłoń. W sumie jaki miała wybór?
- Ale o co chodzi? - zapytała.
- Lecimy na miejsce - odparł Darkning. Świat wokół nich stracił ostrość na sekundę, a gdy ją odzyskał, byli już gdzieindziej. Słońce prażyło jak szalone, rozległa sawanna była tylko gdzieniegdzie naznaczona pojedynczą akacją czy kępą krzewów. Panowała zupełna cisza...
Vi nie czuła uporczywego gorąca. Darkning strzepnął pył z płaszcza. Podał kobiecie topór.
- Przyda ci się. - Zaznaczył. - Wbiłaś go w ziemię i nie wyciągnęłaś. Poza tym tu twój stary topór może pęknąć, a tego przecież nie chcemy, prawda?
Topór, który dostała, był zrobiony z jakiegoś białego metalu. Był dość ciężki, ale po magicznym usprawnieniu ciała Vivian mogłaby władać nim jednorącz.
W pobliżu miejsca, w którym się pojawili, stała mała lepianka. Darkning nie zwracał na nią uwagi.
- Ktoś tu mieszka? - zapytała i skrzywiła się lekko.
Darkning uśmiechnął się.
- To jest atrapa. Pod spodem jest wejście do kryjówki, tyczasowo opuszczonej. - Wyjaśnił.
- Aaa... rozumiem...

Rozejrzała się na boki i przesłoniła oczy dłonią. Nie podobało jej się tutaj i miała ochotę już wrócić do “domu”. Oby szybko załatwili tego stwora.
Nie musieli długo czekać. Wkrótce ziemia zatrzęsła się. Na zachód od nich jakiś olbrzymi wąż “wyrósł” spod piachu. Miał z 30 metrów długości, a jego skóra odbijała światło słoneczne i wyglądał jakby był zbudowany z diamentów...
- Powodzenia. - Darkning wskazał węża ruchem ręki.
Widząc jakieś paskudztwo, Vivian skrzywiła się i pisnęła.
- Czy to musi być jakiś przerośnięty robak? Ja tak nie lubię robaków...
- To wąż. - Sprostował mężczyzna.
- Acha... no cóż...
Trochę się zmieszała, po czym uśmiechnęła przepraszająco i ruszyła do ataku. Zaczęła gromadzić enerię w swych ramionach, by potem przelać ją na topór i uderzyć węża między oczy. Może to coś da.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ouzaru dnia Czw 18:16, 02 Cze 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Sob 21:13, 04 Cze 2011    Temat postu:

Kamael

Spojrzał na broń leżącą na stoliku. Po kolei zważył ją w rękach, stwierdzając, ze mimo większego rozmiaru jest lżejsza od jego dotychczasowego oręża, a mieczem nawet wykonał dwa młynki w powietrzu.
- To zabierajmy się do pracy. Nie znoszę siedzieć z założonymi rękoma. - Uśmiechnął się do Thelii.
Thelia odpowiedziała delikatnym uśmiechem.
Po śniadaniu kobieta stwierdziła, że maja jeszcze coś do zrobienia przed udaniem się na miejsce. - Twoja broń łatwo daje się naładować energią. Z łuku możesz strzelać pociskami złożonymi z samej energii, wiec nie musisz nakładać strzał. Po prostu wyobrażasz sobie, ze pocisk pojawia się na cięciwie, gdy ją naciągniesz. Spróbuj - poleciła.
Skinął jej głową i tym razem już nawet się nie odezwał - po prostu chwycił za łuk, skoncentrował się, starając się wyobrazić sobie energetyczną strzałę na cięciwie. Niemal natychmiast uderzyło w niego konkretne światło, a gdy oczy w końcu wróciły do normalnego stanu, zobaczył piękną energetyczną strzałę emanującą potężną energią.
- Gdzie mam ją posłać? Po prostu przed siebie? Może skombinujesz mi jakiegoś Spustoszyciela, czy jak ich tam nazywacie... - uśmiechnął się do niej, będąc dumnym z tego, co udało mu się stworzyć.
Kobieta uśmiechnęła sie kręcąc głową. - Nie potrafię przywoływać tych istot, ale nauczę cię jeszcze czegoś. Wypuść strzałę w górę i obserwuj - poleciła.
Podciągnął łuk i wypuścił pocisk, patrząc w niebo, cóż ciekawego przygotowała dla niego jego mentorka. Pocisk zakręcił i zaczął latać w kółko. Potem zrobił ósemkę...
- Przy właściwej kontroli energii możesz być w stanie zmieniać tor lotu pocisku. Tego chcę cię nauczyć dziś przed walką z Mordercą - wyjaśniła. Pocisk wbił się w śnieg kawałek dalej i eksplodował czyszcząc polanę do gołej ziemi.
- Mordercą? Nie brzmi zbyt groźnie, choć moja intuicja podpowiada mi, że to będzie kolejny wielki, zły i brzydki, czyż nie? - Puścił jej oczko. Zaczynał dobrze się czuć jako obrońca Wszechświata, choć jakoś niewiele interesowało go, po co to robi. - To kiedy się z nim zobaczymy? Już się nie mogę doczekać, kiedy sprzedam mu taki strzał prosto w jego wielkie dupsko...
- Nie wiem czy w ogóle będzie miał dupsko... Morderca to istota dopasowana do danego Wybrańca. Gdybyś mierzył się z Mordercą przeznaczonym dla ciebie to zapewne nie poradziłbyś sobie... dlatego walczysz z cudzym, a ktoś inny zawalczy z twoim - wyjaśniła Thelia.
Kamael wzruszył ramionami.
- Skoro tak twierdzisz. W końcu ty znasz się na tym najlepiej. Więc z czyim Mordercą będę walczyć ja? To już wiadomo, czy dopiero się przekonamy? I gdzie to będzie? W snach? Czy w innym świecie? - zasypał ją gradem pytań.
- Z Mordercą przeznaczonym dla Wybrańczyni bogini Życia, wiadomo, na innym kontynencie w terenie raczej górzystym, w świecie rzeczywistym, w tym świecie - odparła kobieta, po czym uśmiechnęła się.
- Czyli to będzie jeden z przeciwników kobiet, które widziałem we śnie, czy tak?

Jedyną odpowiedzią na pytanie półelfa było lekkie skinienie głową.
- Ma na imię Vivian, jeśli dobrze pamiętam - powiedziała Thelia po chwili.
- Ładne imię - stwierdził Kamael. Po chwili dodał. - A czy ja kiedyś spotkam innych Wybrańców, czy po prostu będziemy walczyć z tą całą Skazą z doskoku?
- Trudno orzec. To zależy od rozwoju sytuacji - odparła Thelia. - Weźmy się może za naukę? - zaproponowała.
- Trudno orzec? To co musi się stać, żeby Wybrańcy się połączyli? - zapytał, ściągając brwi. - Mam nadzieję, że dotrzymasz obietnicy i mój ojciec będzie bezpieczny. Nawet jeśli ta Skaza dotrze tutaj... i będzie chciała przejąć ten świat...
Nie wiedział czy wszystko dokładnie zapamiętał, ale nie chciał pozwolić, by ojcu stała się krzywda. Poza tym dopiero niedawno wsiąkł w cały ten świat energetycznych strzał, dziwnych snów i potworów rodem z koszmarów i musiał sobie to wszystko na spokojnie rozważyć. O ile będzie w ogóle taka chwila.
Thelia potarła brwi. - Raczej co się musi nie stać. Mówiłam ci juz czemu Wybrańcy muszą trzymać się z dala. Pamiętasz? - zapytała. na razie pominęła drugie pytanie.
- Tak. - Nie pamiętał w sumie, ale co to zmieniało? I tak musieli walczyć z tymi potworami, więc niech kobieta myśli, że stara się z całych sił wczuć się w tę “misję”.
- Wiec jeśli skaza nie poczyni żadnych postępów w tym kierunku to znajdziemy metodę na ukrywanie więcej niż jednego Wybrańca na raz. Zaś co do twojego ojca to też mówiłam już kto go pilnuje. Nic w tej materii się nie zmieniło - odparła kobieta.
- To dobrze - powiedział Kamael. - Kiedy będę się mógł z nim zobaczyć i zamienić kilka słów? Chyba możesz to załatwić, prawda?
- Mogę. Proponuję jutro z rana - odparła Thelia.
Uśmiechnął się do niej lekko i widać było, że mu ulżyło.
- Zatem działajmy i nie marnujmy czasu. Naucz mnie wszystkiego, co muszę wiedzieć, by sprostać Mordercy Vivian. - Trochę dziwnie to zabrzmiało, bo ta kobieta-Wybraniec chyba wciąż żyła, ale co tam. Półelf nigdy nie chciał mieć do czynienia z ludźmi z miasteczka i nie zamierzał nawet uczyć się, jak powinno wypowiadać się poszczególne zdania w dobrym kontekście. Liczył, że Thelia jest na tyle inteligentna, że sama zrozumie przesłanie.
Thelia tylko skinęła głową.
- Gdy tworzysz strzałę z energii musisz pamiętać, że to TWOJA energia. Mozesz sterować nia podobnie jak ta w ciele, ale nie jest to tak łatwe. Wystrzel strzałę i spróbuj odchylić jej tor lotu, po prostu “ściagając ja” w inną stronę - poleciła. - To przyda ci się podczas walki by korygować tor lotu w razie konieczności... lub sięgnąć w miejsca które są niedostępne dla standardowego sposobu strzelania.

Nie mówiąc ani słowa napiął cięciwę, a energetyczna strzała pojawiła się tam niemal na zawołanie. Potrafił kontrolować pierwszą fazę takiego strzału - to już było coś. Wypuścił ją niemal natychmiast, próbując umysłem zmienić trajektorię jej lotu. Bezskutecznie. Pocisk przeleciał po linii prostej i rozprysł się, wbijając w drzewo kilkadziesiąt metrów dalej.
Kamael zaklął pod nosem i zmarszczył brwi, wykonując powtórnie tę samą czynność. Tym razem wycelował w niebo, naciągnął cięciwę do granic i zwolnił palce. Podążył wzrokiem za swym strzałem, próbując go zagiąć, by wykonywał jego polecenie. Strzała niby skierowała się w wyznaczonym przez niego kierunku, ale nagle zakręciła, jakby zwiewana przez wiatr. Wbiła się gdzieś niedaleko, a półelf nawet tego nie obserwował, niezadowolony ze swojego strzału.
- Niby było w porządku, ale wciąż źle - stwierdził. - Chcę to robić lepiej. Masz jakieś sugestie? Bo skupiam się z całych sił...
Thelia skinęłą głową. - Naciskasz na nią. Sprobuj ją “uderzyć” Zmienic gwałtownie tor jej lotu jednym dużym wysiłkiem.
- Naciskam? Nie sądzę... chcę pokierować ją tak, by płynęła tam, gdzie jej każę - powiedział. - Nie robię nic na siłę...
Thelia pokręciął głową.
- Podaj mi rękę - poleciła.
Półelf bez słowa zrobił, co mu poleciła.
- Wyobraźmy sobie, że twoja dłoń to twoja moc, a moja dłoń to twoja wola starajaca się zmienić miejsce w którym znajduje się moc. Stawiaj mi opór - poleciła, po czym zaczęła delikatnie naciskać na jego rękę. Półelf bez problemu kontrował jej nacisk i jego dłoń nie poruszała się. - Tak próbujesz zmusić moc do “odkształcenia się” ale ona stawia opór. Najprostszą metodą jest wtedy... - kobieta szarpnęła gwałtownie w drugą stronę.
- Najpierw naciśnij z jednej strony, a potem spróbuj gwałtownie zwrócić ja w przeciwną.
- Zrozumiałem... przynajmniej tak mi się wydaje. - Naciągnął po raz kolejny łuk a strzała wydała się jeszcze bardziej przepełniona mocą. Zwolnił delikatnie cięciwę, wypuszczając ją w powietrze. Nie starał się już jej za wszelką cenę kontrolować, jedynie wyczekał na konkretny moment i szarpnął pociskiem z całej siły we wskazanym przez siebie kierunku. Strzała zareagowała na to nagłym skrętem o 90 stopni.
Thelia uśmiechnęła się.
- Świetnie. O to chodziło. próbuj ponownie aż nabierzesz wprawy - powiedziała.
Skinął jej głową, napiął po raz kolejny łuk i zaczął wciąż powtarzać ćwiczenie, czerpiąc radość z tego, że z każdym strzałem kontrolowanie pocisków wychodziło mu coraz lepiej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
WinterWolf




Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 22:42, 04 Cze 2011    Temat postu:

Amber

Amber zatrzymała kawałek omleta, który widelcem niosła właśnie do ust. Przemyślała sobie słowa Carmen.
- Może walkę bezpośrednią? Dawno nie miałam okazji z kimś ćwiczyć - bąknęła. - Teraz ciągle uczę się zaklęć i wzmacniam się... A nie chcę zapomnieć jak się walczy - powiedziała. Powaga w bursztynowych oczach nie bardzo pasowała do tej prawie dziecięcej buzi.
- Dobra - powiedziała Carmen. - Poćwiczymy jak zjesz - powiedziała.
Amber uśmiechnęła się ni stąd ni zowąd, po czym dojadła zawartość swojego talerza. Przywykła już do ludzkiej kuchni. Czego jej nie zaproponowano zaraz pochłaniała ze smakiem... W ilościach znacznie przekraczających zwykłe ludzkie możliwości...
Poszli w normalne miejsce i Carmen dobyła swoich mieczy.
- Atakuj... będę się bronić - powiedziała kobieta, obracając mieczami w dłoniach.
Amber znów nieco zbiło z tropu pojawienie się mieczy w rękach Carmen. Sama Amber nie miała żadnej broni. Zmieniła swoje dłonie w łapy bestii i przywołała na nie pancerz. To jej się wydawał jedyny rozsądny wybór. Metal pokrywający szpony i łapy pozwoli jej odbić w razie czego metal broni Carmen. A przy okazji chwytne łapy pozwolą zatrzymać ostrza. Amber zaatakowała więc.
Carmen blokowała, parowała lub unikała ataków. Amber zaczęła mieć wrażenie, że kobieta poruszała się coraz wolniej. Kobieta się zorientowała i przyspieszyła nieco. Wreszcie Amber zmęczyła się znacznie.
- Sama dałaś radę się przyspieszyć - powiedziała Carmen z uznaniem.
Amber usiadła na ziemi i przywróciła dłoniom i przedramionom normalną, ludzką formę.
- Mało. Muszę być jeszcze szybsza, silniejsza i odporniejsza... Muszę być wytrzymalsza i lepiej skoncentrowana - powiedziała znów z tą powagą w oczach. Gdy Amber walczyła dawała z siebie wszystko. Miała bardzo dobrze w pamięci słowa Carmen odnośnie włamania się do świata Skazy. Wiele potężnych istot musiało podjąć próbę przedarcia się do domeny Skazy i niektóre ledwo to przeżyły. Amber może i była dzikusem z lasu, ale nie była głupia. Widziała zaledwie cząstkę siły Carmen i miała podejrzenie, że kobieta wcale nie była najpotężniejszą istotą z tego świata... A mimo to Carmen była w fatalnym stanie po wyciągnięciu Amber z tego snu, nie-snu.
- Nie na raz... jeśli się przetrenujesz to wyłączy cię to z treningu na parę dni. Godzina odpoczynku - zarządziła kobieta. Pogładziła Amber po włosach i uśmiechnęła się.

- Dobrze się spisujesz - pocałowała ją w usta.
Amber przymknęła oczy i odwzajemniła pocałunek. Obudzenie w niej ludzkich odruchów miało też pewną wadę. Amber zaczęła rozważać przeszłość. Chwyciła Carmen i obaliła ją na trawę. Potem znów pocałowała Carmen w usta i przytuliła się do niej.
- W nocy śni mi się moja wataha - powiedziała cicho.
Carmen ją objęła.
- Byłaś do nich bardzo przywiązana. Pozostają w twojej pamięci i przypominają ci czemu walczysz... - powiedziała i westchnęła cicho.
- Nie pozwolę by to się powtórzyło... Będę ćwiczyć i zniszczę go... - powiedziała. Jej głos przeszedł w warkot, gdy znów prawie zmieniła postać. Silne emocje potrafiły wywołać przemianę. Na szczęście Amber w porę się połapała. Odetchnęła głęboko, uspokajając się.
Carmen przesunęła dłońmi po jej biodrach w górę do ramion.
- Dokładnie - powiedziała. - Po odpoczynku przygotujemy się do wymiany miejscami - powiedziała kobieta.
Amber przymknęła oczy i wtuliła się w Carmen chowając nos w jej ubrania. Nawet nie zauważyła, że zaczyna zapadać w drzemkę.

Carmen zbudziła ją po godzinie z hakiem.
- Czas się zbierać - powiedziała do wilkołaczycy.
Amber przeciągnęła się i usiadła. Potrząsnęła głową by się dobudzić. Gdy uśpione ciśnienie wróciło do normy dziewczyna wstała sprężynką i się przeciągnęła. Zwykle rozwichrzona krótka czupryna była tym razem jeszcze bardziej zwichrzona. Amber nie przyjaźniła się z grzebieniem...
Carmen też wstała, przeciągnęła się i westchnęła.
- Dobra... wymienimy się z podopiecznym Sotora... - powiedziała Carmen. - A potem ruszamy na łów... - wyszczerzyła się. - Gotowa?
- Tak - powiedziała Amber. Ona wszystko co mogła ze sobą wziąć miała na sobie. W sumie żadnej z tych rzeczy nie uznawała nawet za swoją, bo wszystko dała jej Carmen.
- Podaj mi rękę - powiedziała Carmen, wyciągając dłoń do Amber.
Amber chwyciła dłoń Carmen. Ciekawa była tego jak tym razem będą podróżować.
Wszystko wokół zamazało się i odzyskało ostrość po sekundzie... tylko że były gdzie indziej.
- No.. to była teleportacja... - powiedziała Carmen. - Natychmiastowa zamiana miejsc.

Stali pośrodku jakiegoś strasznie ciepłego, dziwnego lasu. Niektóre drzewa wyglądały dziwnie, przypominały przerośnięte paprocie z pniem złożonych z "donic", inne były związane jakimiś żywymi linami...
Amber odruchowo znalazła się nisko na nogach. W takim miejscu jeszcze nigdy w swoim życiu nie była. Z szeroko otwartymi oczami węszyła analizując miejsce, w którym się znalazła.
Szybko stwierdziła, że zapachy są intensywniejsze, jest ich też więcej...
- Przyzwyczajaj się do miejsca, gdzieś tu możemy wkrótce się spodziewać nadejścia Mordercy - powiedziała Carmen, rozpinając kombinezon.
Amber zmieniła postać... Na tę która miała najmocniejsze zmysły. Zmieniła się w wilka - drugi raz w obecności Carmen przyjęła tę postać. Węszyła dokładnie najbliższą okolicę. Obserwowała co się dzieje i nasłuchiwała. Nie oddalała się od Carmen.
Po parunastu minutach Ziemia zatrzęsła się.
- O... pojawił się... pomogę ci jeśli zajdzie taka potrzeba, ale sądzę, że poradzisz sobie sama - powiedziała Carmen. Coś dużego nadchodziło od zachodu.
Amber zmieniła postać na ludzką i przywołała pancerz. Potrzebowała w pierwszych chwilach walki ludzkiego umysłu, potem przemieni się w bestie, gdy tylko zajdzie taka potrzeba. Teren, na którym spędziła ostatnich kilkanaście minut wraz z Carmen poznała wystarczająco dokładnie by wybrać sobie miejsce, w którym była niewidoczna, ale z którego mogła obserwować okolicę. Oczekiwała nadejścia istoty.
Carmen schowała się w cieniu i zniknęła. Amber znalazła wygodne miejsce na jednej z gałęzi wielkiego baobabu...
Przez dżunglę parła potężna istota wyglądająca jakby była zrobiona z metalowych sześcianów. Rośliny w jej pobliżu pokrywały się szronem...
Amber zrobiła dziwną minę. Co za pomyleniec stworzył taką abominację? Amber wpierw użyła Zniedołężnienia, by zyskać odrobinę na czasie i móc przyjrzeć się istocie przed zdecydowaniem jak ją podejść. Zastanawiała się czy Czarne Szpony będą skuteczne.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez WinterWolf dnia Sob 22:42, 04 Cze 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MrZeth




Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:37, 07 Cze 2011    Temat postu:

-Nieznana lokacja-
Vivian:


Wąż zasyczał, widząc biegnącą kobietę. Zgiął się w spiralę i skoczył naprzód w stronę Vivian... uderzając idealnie w topór.
Kobieta bez trudu wyczuła właściwy moment, widząc jak energia jest przenoszona w mięśniach i wyzwalana. Cielsko przeleciało nad Vivian i wylądowało kawałek od obserwującego starcie Darkningna.
Wąż powoli zaczął zbierać się z ziemi. Vivian przyspieszyła i dopadła do cielska ponownie tłukąc toporem. Wąż szarpnął się i chwycił Vivian paszczą. Pancerz zmienił natychmiast kształt i zatrzymał szczęki. Vivian zaatakowała od wewnątrz... i została natychmiast wypluta, lub raczej wyrzucona w powietrze. W locie zobaczyła jak łeb węża rozpada się. Darkning obserwował jak kobieta leci z powrotem w dół i wykorzystuje impet upadku by zadać ostateczni cios, rozbijający łeb istoty na części.
- Szybko i sprawnie. bardzo ładnie - powiedział Darkning. - Nie spodziewałem się niczego innego... zapewne masz trudność w zrozumieniu w jaki sposób to coś mogłoby być zagrożeniem dla Wybrańca, co? - zapytał.


-Nieznana lokacja-
Kamael:


Iglasty las był obszerny i pachniał w sposób tka dobrze znany Kamaelowi. Igliwie i żywica...
- To tu - mruknęła Thelia i wskazała dłonią kierunek. - Stamtąd nadejdzie twój przeciwnik...
Powiał zimny wiatr. Niósł ze sobą coś... dziwnego. Jakby głos, ale Kamael czuł go, zamiast słyszeć.
Piorun przeciął niebo i zaczął padać deszcz. Między powoli gęstniejącym opadem Kamael dostrzegł swego przeciwnika. Spore cielsko złożona z szarzejącego, przegnitego mięsa unosiło się w powietrzu. Było wyposażone w dwie długie, szponiaste łapy, zamiast głowy miała czaszkę przypominającą trochę ludzką oblepiona pozostałościami tkanek.
Istota uniosła prawą rękę do góry i w jej dłoni zaczęła zbierać się zielonkawa energia, która po chwili wystrzeliła prosto w Kamaela
Półelf uniknął i gdy się obejrzał ujrzał jak energia wypala dziurę w ziemi.
Gdy obejrzał się na swego przeciwnika stwierdził, ze ten uniósł się wyżej... i znów zbiera energię na strzał.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Śro 12:10, 08 Cze 2011    Temat postu:

Kamael

Półelf rozglądał się ostrożnie po lesie. Mimo tak dobrze znanego zapachu, który swego czasu koił jego zmysły i sprawiał, że był szczęśliwy, teraz musiał uważać na wszystko, nawet na spokojny z pozoru las. Momentami odnosił wrażenie, że wolałby nie wiedzieć tego, co mówiła mu Thelia i nie być awatarem Uranosa. Podążając za kobietą zastanawiał się również, czy jeszcze kiedyś przyjdzie mu być „normalnym” myśliwym, który nadal będzie cieszyć się z polowań z ojcem.

Teraz wydawało się to bardzo odległe marzenie. Mieli robotę do wykonania, a precyzując – on miał. I wcale mu się to nie podobało. Od chwili, gdy się tutaj pojawili, czuł narastającą w nim adrenalinę a oczekiwanie na to, co miało się wydarzyć spinało jego mięśnie do granic. Nagle ciało przeszył powiew mroźnego wiatru, który niósł ze sobą dziwne dźwięki… jakby czyjeś słowa. Najdziwniejsze było jednak to, że myśliwy czuł je w sercu, zamiast usłyszeć.

Wtem gdzieś nieopodal niebo rozjaśniło na moment zygzakowate wyładowanie i po chwili lunęło z pociemniałego nieba. Półelf przetarł twarz i ruszył przed siebie, natykając się w końcu na tego, z którym miał się zmierzyć. Jego wygląd był przerażający i mężczyzna zastanawiał się, czy da temu czemuś radę. Spojrzał w twarz potworowi i aż się wzdrygnął.



Wierzył w swoje umiejętności, ale gdzieś w głowie zaczął się rodzić dziwny niepokój, zwłaszcza, gdy patrzył na przerażającego stwora. Nigdy wcześniej nie widział w życiu czegoś takiego i aż zebrało mu się na wymioty, a nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Nagle poczuł, jak jego umysł stanowi biała, nie zapisana kartka. Wydawało mu się, że zapomniał wszystkiego, czego nauczyła go Thelia.

Nie miał czasu się jednak nad tym głębiej zastanawiać, gdy stwór uderzył w niego kulą zielonkawej energii. Półelf, mimo niepokoju, zareagował niemal od razu. Odskoczył, przetoczył się po mokrej ziemi i dobył swego łuku. Widząc, że tamten znów próbuje uderzyć, zbierając moc, Kamael wiedział, że musi być szybszy. Wszelkie hamulce pękły; w jednej chwili wszystko, czego się nauczył do niego wróciło.

Naciągnął cięciwę, próbując utworzyć energetyczną strzałę i celując w paskudny łeb przeciwnika. Ufał, że mimo wszystko uda mu się naładować szybciej, gdyż w przeciwnym razie mogło być nieciekawie. Mimo wszystko brał pod uwagę kolejny unik i gdyby okazało się, że tamten będzie szybszy, nie będzie udawał bohatera, jedynie postara się umknąć z toru kolejnego ataku, szukając swojej szansy gdy tamten znów będzie się ładował.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 20:42, 25 Cze 2011    Temat postu:

Vivian

Walka zaskoczyła dziewczynę, zupełnie się nie spodziewała, że pójdzie jej tak szybko i łatwo. Raczej myślała, iż będzie ciężko i się nieźle natrudzi, nim uda się zabić stwora. A tu? Raz-dwa i było po wszystkim. Stanęła obok martwego potwora, uśmiechając się od ucha do ucha. Była z siebie zadowolona jak nigdy.
- Nie, właściwie to nie. - Pokręciła przecząco głową i przewiesiła topór przez ramię. - Bo jakby trafił na tego Wybrańca, dla którego był stworzony, to już nie byłoby tak ładnie. Tłumaczyłeś mi to wcześniej. - Uśmiechnęła się lekko.
Darkning uśmiechnął się i skinął głową.
- Twoim przeciwnikiem zajął się Kamael. Poznasz tego półelfa jeśli dopracuję jeden szczegół... przy odrobinie szczęścia będziesz pierwszą osobą, którą będziemy uczyć walki w drużynie... poza Kamaelem będzie tam też jeszcze jeden wybraniec - stwierdził mężczyzna. - Dlatego też następne dni poświecimy nauce kontroli pancerza. - Uśmiechnął się szerzej.
- Kamael? Półelf? - Przekrzywiła lekko głowę. - Znaczy... taka podróbka mężczyzny i pizda? - Skrzywiła się, robiąc nieszczęśliwą minę.
Darkning zakrztusił się.
- Nie. Z tego co wiem był wychowywany przez drwala, wiec to nie jest jakiś rozmarzony wąchacz kwiatów - powiedział, odchrząknąwszy. - Drugi z nich z kolei to lodowy elf. I nie też nie jest “pizdą” - mruknął.
- Drwal czy nie drwal... Chudzina taka... Wzięłabym między uda, to by się złamał. - Prychnęła. Jakoś nie przepadała za elfami. Lubiła dużych, wręcz wielkich i umięśnionych facetów. Takich co to mogliby unieść topór i przypierdolić nim komuś w łeb.
- Pogadamy jak go spotkasz i poznasz - stwierdził Darkning. “Może nawet sama przetestujesz, czy się złamie” dodał w myślach, ale nie powiedział tego na głos.
- Tak czy inaczej możemy wracać. Gdy opanujesz pancerz dam znać komu trzeba, że jesteśmy gotowi na połączenie sił.

* * *

W dwa dni Vivian nauczyła się kontroli pancerza. Potrafiła sprawić by z jej pleców “wyrosło” wielkie ostrze wykonujące zamach wokół niej, jak i wypuścić parę żelaznych “pnączy”. Pancerz zaś przybrał ciemnozieloną barwę. Darkning wyjaśnił, że stało się tak przez natężenie energii życia przepływające przezeń.
Po obiedzie Darkning zwrócił się do Vivian.
- Sądzę, że możemy już udać się z powrotem na kontynent. Poznasz pozostałych dwóch wybrańców.
- Hmm? Już? Tak szybko? - Spojrzała na niego zdziwiona i niewiele brakowało, a zakrztusiłaby się sokiem.
- Nie wiem, czy jest co zwlekać - stwierdził mężczyzna. - Powiem ci szczerze, że nie pałam radością na to zdarzenie. Będę musiał każdego dnia spotykać się z Thelią i Ravierem-nauczycielami pozostałej dwójki. Do niedawna byliśmy sobie wrogami i pewnie będziemy, gdy tylko zakończy się nasz udział w unicestwieniu Skazy...
Dziewczyna wzruszyła ramionami, zasadniczo nie było to jej problemem.
- Jak będą niemili, to im skopiemy tyłki. - Puściła mu oczko. - Poza tym zawsze masz mnie. Więc nie będzie aż tak tragicznie, prawda?
Darkning uśmiechnął się.
- Niezaprzeczalnie - potwierdził, po czym wstał od stołu. - Odpocznij, przygotuję portal. Sądzę, że przy obecnych warunkach będziemy mogli mieć niewielki poślizg w terenie... najwyżej przespacerujemy się niecałą godzinę.
Zatrzymał się koło drzwi. - Niby mógłbym ci pokazać na jakiej zasadzie działają portale skoro i tak się będę tym zajmował... zdolność teleportacji mogłaby ci się przydać.
- Czy to zaproszenie? - Posłała mu miły, ciepły uśmiech.
- Owszem - odparł krótko mężczyzna, również się uśmiechając. Co by nie powiedzieć, polubił Vivian. Raczej rzadko miał do czynienia z osobami jej pokroju.

Ucieszyła się, bo mimo wszystko jej nauczyciel był miły i nie dawał rudej odczuć, że jest od niego gorsza. Starała się być miła i grzeczna, słuchać poleceń i wykonywać każde zadanie jak najlepiej, choc czasami same chęci nie wystarczały, gdy brakło jej umiejętności czy zwykłej wiedzy. Teraz też poszła za nim do labolatorium, aż się rumieniąc na wspomnienie ostatniego pobytu w tym miejscu. Odchrząknęła, próbując zamaskować swoje zmieszanie i zaczęła się rozglądać na wszystkie strony.
Miejsce wyglądało trochę inaczej niż ostatnio. Darkning poprowadził ją do miejsca, gdzie była spora płaska płyta opatrzona jakimiś symbolami.
- Przechodzimy od razu do rzeczy, czy masz jakieś pytania? - zapytał, widząc jak rozgląda się wokół.
- Pytania...? Znaczy... ja? Nie...! Nie, żadnych pytań! - Potrząsnęła przecząco głową.
Darkning uniósł brew.
- Coś nie tak? - Podszedł do niej, patrząc w jej oczy.
- Nie, nie, wszystko jest w porządku. - Najpierw pokręciła głową przecząco, a po chwili twierdząco. Zaraz jednak pogubiła się w zeznaniach. - Tak, wszystko w porządku. - Odetchnęła z ulgą.
Mężczyzna ujął ją delikatnie za bródkę i uniósł tak, by znów popatrzeć jej w oczy.
- Masz kłopot ze skupieniem się, przecież widzę... - stwierdził.
- Oj... bo to... bo to miejsce mnie rozprasza - odparła, biorąc głęboki wdech. - To co z tym portalem, hm? - Raz jeszcze odchrząknęła, uciekając wzrokiem na boki. Była tak spięta, że nawet kamień by można było na niej kruszyć.
Darkning pokręcił głową. Pstryknął palcami i z posadzki “wyrosło” wygodne krzesło. Pchnął Vivian delikatnie na nie, obszedł ją, odwołując rękawice i przesunął dłonią po jej ramieniu.
- Jesteś spięta... - mruknął i ułożył dłonie na jej ramionach. - Niczego się nie nauczysz tak długo, jak się nie rozluźnisz.
- Nie ułatwiasz mi zadania. - Zaśmiała się nerwowo.
Darkning zaśmiał się cicho.
- Ach, o to chodzi.... wiesz, na to jest jeden prosty sposób... - powiedział, przesuwając dłonią po jej szyi. Nachylił się i pocałował Vivian w usta. Bardzo szybko się rozluźniła i rozpłynęła, pozwalając, by kontynuował.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
WinterWolf




Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:32, 28 Cze 2011    Temat postu:

Istota zwolniła wyraźnie, gdy Amber rzuciła Zniedołężnienie. Zatrzymała się i zaczęła rozglądać, ale nie dostrzegła dziewczyny. Istota miała tylko jeden układ w organizmie, przypominający układ krwionośny. Mięso było stwardniałe, a powierzchnia ciała pokryta warstwą lodu. Trzeba było pozbyć się mroźnego pancerza... O ile to tylko było możliwe... Ze swojej kryjówki Amber postarała się wysadzić pewien fragment skóry istoty. Eksplozja okazałą się za słaba by rozbić lód, ale na jego powierzchni pojawiło się parę pęknięć. Morderca rozejrzał się gwałtownie, zamachując się ramieniem. Powalił jakieś drzewo i zaczął szukać delikwenta na poziomie ziemi. W dalszym ciągu nie dostrzegł osoby odpowiedzialnej za ataki. Amber powtórzyła więc manewr tym razem koncentrując się mocniej na eksplozji. Pęknięcia rozszerzyły się i parę kawałków lodu odpadło. Ubytek zaczął momentalnie "zarastać" świeżym lodem. Istota za to obróciła się gwałtownie i splunęła strumieniem lodu w stronę dziewczyny. Amber uskoczyła i zmieniła postać na bestię. Wzmocniła się magią by ruszać się szybciej. Zmieniła taktykę. Trzymała się chwilowo na dystans. Chciała sprawdzić jakie możliwości miała ta istota, dlatego teraz zamierzała aktywnie unikać wszelkich ataków w nią wymierzonych. Czekała na okazję zbliżenia się i użycia Czarnych Szponów. W chwili obecnej wydawało jej się, że to był jedyny sposób na zrobienie krzywdy temu lodowemu czemuś...
Stwór rzucił jakieś zaklęcie, ziemia i rośliny wokół niego zaczęły zamarzać. A to coś emitowało zamrażającą energię. Wilkołaczyca warknęła. Raz kozie śmierć! Skoczyła w stronę istoty, by walnąć ją Czarnymi Szponami. Może to przebije się przez warstwę lodu? Uderzenie strzaskało prawe ramię, odsłaniając szare mięso pod spodem. Istotę aż przechyliło wstecz... Amber skoncentrowała się. Nie była zadowolona ze swoich dotychczasowych poczynań. Raz jeszcze użyła Czarnych Szponów. Kolejne uderzenie urwało istocie ramię i roztrzaskało pancerz na klatce piersiowej, obalając ją na ziemię. Amber rozpostarła skrzydła, zamachała nimi, by wznieść się odrobinę wyżej po czym zaczęła pikować. Tym razem chciała uderzyć z pełną swoją siłą fizyczną w miejsce gdzie urąbała pancerz. Była w stanie nosić jedną ręką obaloną sekwoję, więc nieosłonięte mięso tej istoty powinno ulec pod naporem jej pazurów. Morderca w ostatniej chwili osłonił się ręką. Amber roztrzaskała pancerz, mięso i kość. Istota zionęła lodem w wilkołaczycę, ale Amber poruszała się, wykruszając lód "na bieżąco"... Wilczyca skoczyła na istotę raz jeszcze z Czarnymi Szponami by przebić się przez pancerz. Chciała potem dorwać się do mięsa istoty. Byle ten piekielny pancerz rozwalić. Uderzenie wbiło istotę w ziemię, łamiąc ją na pół z głośnym chrupnięciem. Amber usunęła się, gdy energia zmagazynowana w cielsku zaczęła się uwalniać. Ciało istoty pękło rozpryskując się na lód...

- No... gładko poszło... - stwierdziła Carmen. - Zostaw zwłoki, stopnieją w parę minut - powiedziała.
Wilkołaczyca poruszyła nosem, parsknęła i oblizała nos. Przestała szczerzyć kły.
- To już? - bąknęła wskazując szponiastą łapą to co zostało ze stwora. - On był dużo silniejszy od ostatniej mojej ofiary? - spytała.
- Tak... tylko ty też stałaś się o wiele silniejsza - zauważyła Carmen. - Z przeciwnikiem wyspecjalizowanym w walce z istotami z mocą zła nie poszłoby tak łatwo... - stwierdziła. - W sumie on nie dał rady ci czegokolwiek zrobić. Twój pancerz uodparnia cię na zamrożenie... a on ciągle próbował cię zamrozić. Gdy zorientował się, że to nie działa to było za późno by próbować czegoś innego. - Carmen wzruszyła ramionami.
- Hmm... Czy jest szansa bym kiedykolwiek stojąc przeciwko przeciwnikowi wyspecjalizowanemu w walce z istotą z mocą zła, poradziła sobie z nim tak jak z tym? Czy można tak się nauczyć walczyć by specjalizacja była jego zgubą tak jak tego tu? - spytała.
- Z wyspecjalizowanym, ale o podobnej mocy do tego tu - tak, gdy będziesz o wiele silniejsza - odparła Carmen. - Jeśli proporcja mocy pozostałaby ta sama, to nie... Ten tu był teoretycznie silniejszy niż ty, ale większość jego sił zainwestowana została w umiejętności, które na ciebie absolutnie nie miały wpływu. - Podeszła do resztek i kopnęła kawał lodu.
- Gdyby istota byłą silniejsza od ciebie i wyspecjalizowana w zwalczaniu mocy Zła to byłby problem. Zależy głównie od sposobu specjalizacji. Czasami da sie zastosować jakieś środki zaradcze... ale do tego musielibyśmy popracować nad klątwami... na razie znasz jedną i to bardzo ogólną.
- Chodzi o to, że w razie czego chciałabym móc się bronić. Skaza może coś jeszcze wymyślić... Może znajdzie sposób by przemycić, którąś ze swoich bestii tak, że tego nie zauważysz. A by zniszczyć Skazę... Muszę pozostać żywa - mruknęła. Przysiadła na zadzie by zrównać się mniej więcej wzrostem z Carmen i móc patrzeć jej w oczy bez schylania się.
- Nie obawiaj się. Skaza nie może posłać istot tak byśmy tego nie poczuli. Teraz również nie podejmie działań, które by umknęły naszej uwadze - wyjaśniła Carmen. - Jeśli zaatakuje to zrobi to otwarcie i będziemy wiedzieć, czego mniej-więcej się spodziewać. Teraz może nas zaskoczyć już tylko siłą tego co nam ześle... w momencie gdy poczujemy początek transferu dwa dni przed teleportacją.
- Mhmmm... - wilkołaczyca miała zamyślony wyraz pyska. Po chwili znów spojrzała na Carmen. Wyciągnęła w jej stronę swoją wielką łapę. Odwołała pancerz. Carmen podała jej rękę... i pociągnęła, stawiając Amber na nogi.
- Wracamy do Azylu - powiedziała. Wilczyca chwyciła Carmen i podniosła ją z ziemi. Posadziła ją sobie na ramieniu
- Można - wymruczała. Carmen oparła się o łeb Amber i podrapał ją wolną ręką za uchem... Głębokie mruczenie poniosło się po okolicy. Nim ustało kobiety teleportowały się w okolice Azylu.
- Jestem ciekawa jak innym poszło - powiedziała Carmen.
- To nie mogło być trudne, skoro istoty, z którymi walczyli nie były przystosowane do walki z nimi - powiedziała. Nie wierzyła, by komuś walka mogła pójść gorzej. Amber niestety nie potrafiła sobie wyobrazić by był ktoś słabiej zmotywowany niż ona do zniszczenia Skazy.
- Nie od końca. Moc lodowego Mordercy była wobec ciebie bezużyteczna. Na innych konkretni Mordercy mogą mieć słaby wpływ.. ale dalej go posiadać - wyjaśniła Carmen. - Ogólnie byłaś najlepiej "dopasowana" pod lodowego Mordercę...
Wilczy nos zmarszczył się w wyrazie zamyślenia, które znów pojawiło się na wilczej mordzie.
- Chętnie też się dowiem w takim razie jak im poszło. Może będzie z tego jakaś lekcja - mruknęła. - Alfa zawsze powtarzał by wyciągać wnioski z niepowodzeń i nie powtarzać błędów. Nawet cudzych - mruknęła. Carmen pokiwała głową.
- "Mój przeciwnik poniósł największą możliwą porażkę. Nauczyłem się czegoś na jego błędach" - zacytowała kogoś. Wzruszyła ramionami. – Jakoś tak mi się przypomniało. Zapewne dostaniemy informacje na temat wszystkich walk za parę dni.
- Mam nadzieję, że nie będę się musiała uczyć na swoich - powiedziała. Przytuliła wielki łeb do trzymanej na ramieniu kobiety. Ta poczochrała chwilę wilczysko.
- Dobra, wracaj do ludzkiej postaci. Zjemy coś i możemy ćwiczyć dalej.
Amber odstawiła delikatnie Carmen na ziemię. Potem wróciła do ludzkiej postaci. Była jeszcze bardziej rozczochrana niż na początku tego dnia. Rudowłosa spojrzała na to krytycznie, strzepnęła dłoń i zmaterializowała grzebień. Uczesała Amber czterema ruchami ręki.
- No... - mruknęła. Amber aż zamknęła oczy. Włosy dziewczyny bardzo niechętnie poddały się grzebieniowi. Właściwie to tuż po uczesaniu tu zaczęło odstawać... Tam coś przestało ładnie leżeć... Włosy Amber miały własne zdanie na temat tego jak powinny się układać.
Carmen spojrzała na głowę Amber. Machnęła ręką i zmanipulowała ułożenie cebulek włosowych i włosy opały z powrotem.
- Bez sprzeciwów - mruknęła z zadowoleniem. - Od razu lepiej wyglądasz. -Amber niepewnie otworzyła oczy.
- Nie zwracam na to uwagi - bąknęła zezując na swoją grzywkę, którą ledwo widziała. Włosy miała krótkie i rosły bardzo wolno. Były trochę jak sierść.
- Ludzie zwracają - Carmen mrugnęła do wilkołaczycy. - Chodźmy do tawerny - zaproponowała. - Zjemy, napijemy się, potrenujemy chwilę i spać...
- Ciekawe co dzisiaj mają do jedzenia - powiedziała natychmiast zmieniając temat. Jedzenie w tej gospodzie jej bardzo przypasowało.

Zjadły dużo... w sumie to się nażarły. O treningu mogły już zapomnieć w tym dniu, zrobiło się późno, a nim odpoczęły słońce zaczęło zachodzić.
- Dziś spisałaś się an tyle dobrze, ze możemy resztę dnia poleniuchować - stwierdziła Carmen. Amber westchnęła rozleniwiona. Z nieco bardziej niż pełnym brzuchem miło jej się leżało.
- Odkąd tu mieszkam jem tyle ile jestem w stanie w siebie zmieścić... Dobrze jest mieć pełny brzuch - powiedziała znów wzdychając zadowolona. Wiedziała co to znaczy być głodnym...
- Taa... milo jest cieszyć się z prostych rzeczy - mruknęła Carmen i westchnęła cicho.
- Im większe ktoś ma wymagania, tym bardziej jest w życiu nieszczęśliwy – dziewczyna wzruszyła ramionami. - Pełny brzuch, do szczęścia klucz - powiedziała. Dźwignęła się by przytulić się do Carmen.
Kobieta pogładziła ją po włosach, milcząc. Westchnęła tylko.
- Stało się coś? - Amber spojrzała na Carmen.
- Nie... odebrałam trochę informacji. Uczeń Sotora poradził sobie lepiej niż przypuszczano... zmasakrował Mordercę - mruknęła, uśmiechając się pod nosem.
- Hmm, to dobrze. Ciekawe czy Skaza dopuścił do siebie taki przebieg jego planu - mruknęła. Oparła głowę na piersiach Carmen.
- Nie ma wyboru - rudowłosa zaczęła gładzić Amber po włosach. - Musi działać dalej...
- Jaki byłby świat, gdyby go nie było? - spytała nagle zaciekawiona dziewczyna. Miała problem z wyobrażeniem sobie tego. Była zbyt młoda i dopiero od niedawna myślała w kategoriach ludzkich.
- Miałby inne problemy - stwierdziła Carmen. - Gdyby bogowie nie zostali odsunięci od tego świata to byłby spokój...
- Chyba każdy coś stracił przez niego. Sądzę, że wielu pójdzie za boginią zemsty – mruknęła wilczyca. Przez chwilę się namyślała - Gdy pierwszy raz przekraczałam bramy Azylu kapłan, który nas przywitał na wejściu... Miał wątpliwości co do mojej osoby - mruknęła.
- Widział moc wewnątrz ciebie... to negatywna moc. Działamy tak jak działamy. Nie znamy litości i zrobimy co trzeba by bronić innych... i nie oczekujemy że wszyscy będą nas za to kochać. Są ludzie nie zgadzający się z naszymi pobudkami i metodami - mówiła Carmen. - Jeśli wejdą nam któregoś dnia w drogę zgnieciemy ich wraz z całą resztą wrogów. Proste.
- Mhm... Masz rację - mruknęła Amber po chwili namysłu. Jeszcze parę dni temu nie byłaby pewna odpowiedzi. Mogłaby nawet zaprzeczyć. Ale teraz... Teraz widziała więcej, rozumiała więcej... No i tak było prościej. Bez zbędnego dokładania sobie wyrzutów sumienia. Każdy miał własny rozum. Skoro byli tacy, którzy mając wolną wolę stawali w poprzek... To nie powinni się dziwić, że nurt rzeki ich zmył.
- Prościej i naturalniej - mruknęła Carmen. - Jeśli ktoś chce być naszym wrogiem - będzie nim i będzie o tym wiedział - uśmiechnęła się, szczerząc zęby. Amber przez chwilę leżała zamyślona i przytulona do Carmen. Potem wzruszyła ramionami do swoich myśli. Wetknęła nos w okolice szyi Carmen łaskocząc ją oddechem. Carmen sie nie wzbraniała. Pogłaskała Amber po głowie i westchnęła cicho.
Amber nagle doznała olśnienia - W ogóle... Jak mnie znalazłaś? - kolejny przejaw uczłowieczania się wilkołaczycy.
- Gdy bogowie zsyłali moc... to jakby przegapić pożar... ta moc była doskonale widoczna dla każdego postrzegającego Interwencję. Na szczęście Skaza nie był wtedy zdolny do postrzegania świata zewnętrznego... - kobieta zaczęła owijać sobie kosmyki włosów Amber wokół palca.
- Hmm... A dlaczego zdecydowałaś się mi pomóc? - bąknęła sama nie będąc pewną po co zadaje to pytanie. Najwyraźniej ciekawość wyprzedziła jej dojrzałość...
- Żyję w tym świecie... nie chcę, by się rozpadł - odparła Carmen.
- Mhm - Amber skinęła głową. Prosta logika była dla niej wystarczająca w zupełności. - Nigdy nie sądziłam, że świat w którym żyję jest tak wielki, tak zdumiewający i tak skomplikowany - powiedziała w zadumie.

[---]

Gdy Amber się zbudziła był wczesny poranek. Za oknem niedawno wstało słonce. Carmen obracała w dłoniach dziwny nóż, bawiąc się nim... Dziewczyna ziewnęła i się przeciągnęła. Pierwszy raz rano miała na sobie ubranie tuż po przebudzeniu się... Dziwne uczucie. Amber zrobiła głupią minę starając się rękami sięgnąć na plecy. Spanie w ubraniu miało swoje wady. Swędział ją kręgosłup... W końcu dobudziła się na tyle by w miarę przytomnie rozejrzeć się po pokoju.
- Co będziemy dzisiaj robić? - spytała.
- Uczyć się walki bronią białą - odparła Carmen. - Wzmocnimy twoje szpony.
- Bronią białą... Masz na myśli miecze, topory i inne takie? - zdziwiła się nieco Amber.
- Nie, mam na myśli szpony... tylko dłuższe - odparła Carmen.
- Dłuższe? - Amber zmieniła przedramię i przywołała na nie pancerz - Dłuższe niż to? - zaciekawiło ją to, bo w sumie... Jeszcze nie widziała u wilkołaka takich pazurów jakimi teraz dysponowała. Intrygujące...
- Owszem. Potrzebujemy konkretnej przecinającej mocy do walki z większymi przeciwnikami - Carmen poruszyła się. – Dobra... czas na śniadanie. Trzeba trenować.
Amber przywróciła przedramieniu postać pasującą bardziej do jej ludzkiego ciała. Założyła buty i była gotowa zejść na śniadanie. Dziwnie się czuła nie musząc wciskać na siebie spodni i koszuli... Przywykła do codziennej rutyny. Zeszły, zjadły... podczas posiłku Carmen zagadnęła Amber.
- Może powiem ci nieco na temat Azariel, co? - zaproponowała.
- Hmm, muszę to wiedzieć? - spytała Amber. Dziewczynie do tej pory wystarczała sama świadomość, że działa z ramienia jakiejś bogini, która wspiera ją w jej dążeniach potężną mocą. Więcej ją do tego momentu nie interesowało... W końcu póki co walka nie wymagała od niej wiedzy o bogach.
- Nie chcesz wiedzieć na przykład czemu Azariel jest boginią zemsty? - zapytała Carmen.
- Musi mieć swoje powody - powiedziała Amber. - Tak samo jak ja je mam by chcieć się zemścić - dodała. Carmen patrzyła na chwilę na Amber.
- Gdzie zniknęła twoja ciekawość? Ma wolne? - zaśmiała się. Amber przez chwilę miała głupią minę.
- Chyba nie uznałam tego za ważne - bąknęła. - Ciebie też nie wypytywałam o to czym się zajmowałaś - bąknęła.
- U mnie jest za wiele by opowiadać. Działania bóstw są sporadyczne, ale istotne - odparła Carmen. - Wiesz, skoro masz przywrócić tutaj wiarę w Azariel to warto wiedzieć w kogo ludzie mają wierzyć, nie?
Amber chwilę się namyślała. Potem spojrzała w oczy Carmen.
- W sumie racja. O tym nie pomyślałam... - powiedziała
Carmen uśmiechnęła się. - Wiesz, że kiedyś Azariel była boginią-opiekunką? - zapytała. - Moc dobra należała do niej i chroniła swych wyznawców przed wszelkim złem... zmagała się z bogiem-demonem. Jego imię zaginęło we mgle dziejów. Zapytaj się jej jak będzie okazja - mrugnęła do Amber.
- To z jego powodu zapragnęła zemsty? - Amber wyglądała na poruszoną. - I... Jak to kiedy będzie okazja? - dodała.
- Jak przywrócisz jej kontakt z tym światem to zapewne będziesz miała więcej niż jedną okazję z nią porozmawiać - odparła Carmen.
- Widzisz... w ostatecznym starciu Azariel zeszła do otchłani, znalazła i zabiła tego demona, ale nie miała już dość siły, by powrócić do świata materialnego. Nakazała wyznawcom nie tracić wiary, że powróci... i gdyby wierzyli przez parę lat, to zapewne powróciłaby... ale tak się nie stało. Bogini pozostałą w otchłani na długie lata, gdyż ci za których poświeciła się zapomnieli o niej... Podczas pobytu w otchłani powoli zbierała negatywną moc. Chęć zemsty na niewiernych była coraz mocniejsza, a Azariel - coraz silniejsza. Wreszcie wydostała się z otchłani i urządziła krwawą łaźnię tym, którzy o niej zapomnieli, oszczędzając tych, którzy o niej pamiętali. Kult zmienił się znacznie, ale szybko znalazł nowych wiernych... i tak powstało zrzeszenie Azarielitów... czasem nazywane Kościołem Azariel. - powiedziała Carmen.
Informacje, które Carmen przekazała wilkołaczycy sprawiły, że dziewczyna otworzyła usta.
- Zostawili ją ci których broniła? - spytała z oczami jak monety. Dla niej było to niepojęte.
- Ano... wystarczył rok, by zdecydowana większość nie pamiętała - odparła Carmen.
- Tylko rok? Przecież... przecież to nie jest długo... Dlaczego tak zrobili? - bąknęła.
- Była zbyt życzliwa. Pomagała zawsze i wszędzie. Póki to robiła ludzie ja czcili, gdy przestała... to uznali, że nie ma po co - odparła kobieta. - Lub coś takiego...
- Nie ma czegoś takiego jak zbyt życzliwy... Alfa zawsze pomagał członkom watahy. Zawsze i wszędzie... Jest za to coś takiego jak niewdzięczny - głos Amber przeszedł w warkot, gdy zaczęła się zmieniać.
- No, no... spokojnie, Amber... to zdarzyło się parędziesiąt tysięcy lat temu w czasie przed światłem i ciemnością - powiedziała Carmen, kładąc wilkołaczycy dłoń na ramieniu. - Nie strasz ludzi w tawernie...
Amber odetchnęła przywracając sobie ludzkie rysy twarzy. Miała nieco zagubioną minę. Nie chciała nikogo przestraszyć...
- Tak to wygląda - mruknęła Carmen, nawiązując do opowieści. - Opowiem ci trochę więcej następnym razem. Wypij herbatę i ruszamy ćwiczyć.
Amber wypiła herbatę łypiąc znad niej oczami na boki. Dobrze wiedziała, że ludzie boją się wilkołaków. Tutaj jeszcze się nie zmieniała...

Wkrótce znów były na polanie nieopodal Azylu.
- Dobra... nauczę cię jak trwale zmienić twój pancerz, by miał dłuższe szpony - powiedziała Carmen. - Wyciągnij ręce naprzód i przywołaj rękawice.
Amber wykonała polecenie. Przywołała pancerz na wyciągnięte ręce.
- Teraz trwałe zmienienie pancerza oznacza, ze musisz mu oddawać swoją energię. Tak ja formowałaś skrzydła, ale po uformowaniu właściwych części musisz pozostawić energie gdzie ją wprowadziłaś i zerwać wieź z nią - tłumaczyła Carmen. - Spróbujmy zrobić większe szpony.. - pokazała Amber nóż, którym się bawiła. Ostrze nagle znacznie powiększyło się.
Amber patrzyła chwile na sztylet... Który sztyletu już nie przypominał, ale dziewczyna nie znała się na broni białej... Postarała się zrobić tak jak mówiła Carmen z tymi szponami.
Gdy przeobraziła rękawice tak, by dorobić im szpony wedle instrukcji Carmen kobieta poleciła Amber by zmieniła teraz postać na wilkołaczą.
Amber tak więc zrobiła. Słuchała po prostu Carmen ufając, że kobieta daje jej dobre wskazówki.
Szpony dostosowały się do rozmiaru. teraz były już wielkie. Miały spokojnie z 2m długości. Amber czułą, że są ciężkie, ale nie dla niej... w końcu byłą w stanie podnieść 200 ton jednorącz bez większego wysiłku.
- No wyobraź sobie TERAZ Czarne Szpony... - mruknęła Carmen.
Amber przez chwilę oglądała szpony. Obracała łapy ostrożnie. Spojrzała na Carmen z błyskiem w oku i zawyła wznosząc łeb ku niebu.
- No będzie okazja przetestować wkrótce. Lecimy na południe, do jednego z miast kieruje się Horus. Musisz unikać promienia z jego oka to wszystko będzie w porządku. W razie potrzeby możesz blokować promień szponami jeśli wpakujesz w nie dużo energii. Strumień powinien rozdzielić się na boki
- Czym jest Horus? - spytała Amber chcąc mieć więcej informacji.
- Wyjaśnię ci po drodze - powiedziała Carmen, rozpościerając skrzydła.
Amber również rozpostarła skrzydła. Oblizała nos. Była ciekawa co jej powie Carmen.
- Horus to czerwiowata istota długości około 20 metrów. Nie ma głowy, ale na końcu ciała jest oko, które emituje promień chaosu, postrzegany przez ludzi jako niesamowite gorąco. Taki strumień z przeciętnego człowieka pozostawia tylko bialutki szkielet. Horus może używać strumienia prze trzy sekundy bez przerwy i zabiera mu pięć sekund, by naładować go ponownie. Magowie mają z nim problem... ludzie też. Ma bardzo gruba skórę i ostrza blokują się w niej... ale teraz masz dostatecznie długie narzędzia, by dobrać się o miękkiej zawartości. natnij i odsuwaj się. Rany emitują również moc chaosu, musisz wiec po wykonaniu ciosu jak najszybciej się odsunąć.
Amber wydała z siebie potwierdzający pomruk. Taktyka stosowana przez wilki podczas walki - atakuj, zadaj rany i wiej.
Carmen wskazała miasto z ich prawej gdzieś na linii horyzontu. - Tam się kierujemy - powiedziała. - Mamy jeszcze szmat czasu...
Amber rozejrzała się po okolicy - Nawet z watahą nie podróżowałam tak daleko - bąknęła.
- No domyślam się - mruknęła Carmen. - Teraz cały ten kraj to twój teren - zaśmiała się.
Wylądowały wreszcie koło miasta. Strażnik mało nie dostał zawału. - Miałyśmy tu przybyć - krzyknęła Carmen.
- A... - strażnik jakby ocknął się, zdjął hełm i skłonił się. - Jak na razie spokojnie jest - zameldował, nie wiedząc specjalnie co powiedzieć.
- Bez nerwów, dobry człowieku - powiedziała Carmen. - Wasza obrończyni tu jest - klepnęła Amber w ramię. Wilkołaczyca zauważyła, że przed lądowaniem Carmen zmieniła nieco strój. Miała na sobie togę maskującą jej kształty i zasłaniającą większość twarzy. Tylko jej wizytówka - długie, krwawoczerwone włosy i wściekle czerwone oczy - pozostawały odkryte.
Amber przyjrzała się temu człowiekowi. - Nie widziałeś w swoim życiu wilkołaka? - spytała spokojnie.
- Nie - bąknął wartownik, dalej trzymając hełm przy boku.
- Ile mamy czasu? - spytała Carmen.
- Niecałą godzinę. Jesteśmy we właściwym miejscu. Istota idzie od strony lasu - wskazała ręką pobliski las. - Zmuszę ją do wypełznięcia na powierzchnię przed murami miasta.
Amber skinęła łbem i zmieniła postać na człowieka. Tym razem musiała patrzeć na mężczyznę z dołu. Uśmiechnęła się. - Lepiej? - spytała.
- E... tak - bąknął Strażnik, prostując się wreszcie. - Miło poznać... - dodał.
- Na imię mam Amber. Tak będzie chyba wygodniej - powiedziała. Zachowywała spokój. Ten człowiek ją bawił... Ale dziewczyna chciała dać mu trochę pewności siebie.
Strażnik pokiwał głową. - Jestem Lenon - przedstawił się, uspakajając nieco.
Carmen usiadła sobie pod jednym z drzew. Milczała.
- Panie długo zostają tu w naszym mieście? - zapytał Lenon.
- Raczej tylko tyle ile będzie trzeba - powiedziała Amber w zamyśleniu. Założyła ręce za głowę. - Czas dopiero pokaże ile będzie trzeba - dodała. - Wybacz jeśli mówię jakoś... dziwnie lub nieskładnie. Z ludźmi rozmawiam dopiero niecałe 3 tygodnie - wytłumaczyła się.
Mężczyzna pokiwał głową. - Dobrze sobie Pani radzi – powiedział z przekonaniem.
- Dlaczego mówisz do mnie "pani"? - spytała.
- No bo jest pani wybranką bogini, która będzie nas chronić - odparł strażnik nieco zaskoczony pytaniem. - Taka forma okazywania szacunku... - rzuciła Carmen spod drzewa.
Amber zrobiła głupią minę. Po chwili wzruszyła ramionami - Chyba nie mam na to wpływu - bąknęła.
- Ano nie - odparła Carmen.
Amber westchnęła. - Przywykłam do ubrań, przywyknę i do tego - powiedziała.
Carmen wstała i uśmiechnęła się. Amber widziała to po jej oczach. - Dobra, przygotowuj się. Horus wkrótce tu będzie...
Amber zmieniła postać. Oblizała nos. - Schowaj się może lepiej? - rzuciła do strażnika. Ten skinął głową i pogalopował do baszty. Ziemia zaczęła się lekko trząść... Po chwili Carmen wykonała jakiś gest i jakieś 10 metrów od Amber ziemia pękła. Ze szczeliny wyrosło czerwiowate cielsko o barwie ludzkiej skóry. Wokół końcówki ciała powietrze drżało od energii chaosu i ciepła... Amber wzmocniła się mocą chcąc być znacznie szybsza. Z wydłużonymi szponami doskoczyła do cielska w miejscu gdzie nie było oka. Chciała ciąć Czarnymi Szponami. W momencie jak Amber skoczyła naprzód istota strzeliła w nią strumieniem energii. Amber uskoczyła na bok, tak by znaleźć się nieco bliżej stwora. Chciała wejść w zasięg walki kontaktowej. Wolała unikać by nie marnować energii na blokowanie.
Istota przerwała atak i obróciła się na bok chcąc go ponowić. Amber zdołała jednak znaleźć się metr bliżej... Amber starała się jak mogła by przyspieszyć. Rozważała czy da radę dostać się w okolicę oka tej istoty... I odciąć ten kawał cielska z okiem... To by mogło pozbawić stwora broni... Przynajmniej na jakiś czas. Odgryź skorpionowi kolec... Udało jej się przywalić w oko. Istota była za gruba, by można było ciąć tę część. Niemniej jednak Horus oberwał, bo odrzuciło go wstecz. Grzmotnął o ziemię, i korzystając z okazji dobył resztę cielska z dziury, by uderzyć Amber ogonem. Wilkołaczyca odleciała wstecz, ale wylądowała na cztery łapy. Amber wyszczerzyła kły i warknęła groźnie. Podjęła próbę dostania się ponownie w pobliże jego cielska by uderzyć Czarnymi Szponami. Pilnowała się by niczym od Horusa nie oberwać. Horus podniósł się i uderzył promieniem nieco przed Amber, by wilkołaczyca wpakowała się prosto w promień. Amber cieszyła się teraz, że tym razem nie rozpędziła się tak bardzo jak wcześniej. Istota mogła walić nieprzerwanie trzy sekundy i potrzebowała pięciu by walnąć po raz kolejny jak twierdziła Carmen. Amber postanowiła to wykorzystać. Jeśli w trzy sekundy w czasie gdy stwór ładował oko mocą dziewczyna dostanie się znów w jego pobliże, będzie miała aż dwie sekundy na to by przywalić w oko powtórnie. Tym razem wydłużonymi Czarnymi Szponami. Amber wzleciała wyżej, unikając promienia. istota próbowała ją sięgnąć do końca przez całe trzy sekundy. Amber wtedy nabrała dostatecznej wysokości, by opaść na istotę i zaatakował Czarnymi Szponami. Tym razem cios roztrzaskał zupełnie oko i rozciął istotę. Wilkołaczyca w porę odbiła na bok. Przednia cześć istoty eksplodowała, a wraz za nią wszystkie segmenty - po kolei.
Amber węszyła przez chwilę. Z Horusa nic nie zostało do zbierania.
- To koniec? - bąknęła skonfundowana.
- Ta... ci ludzie mieliby kłopot z zabiciem tego bez strat własnych, więc warto było "wpaść" i załatwić sprawę - odparła Carmen. Z murów obronnych rozległy się okrzyki radości...
- Będę musiała poćwiczyć kontrolę nad Czarnymi Szponami... Nie chcę by ktoś wykorzystał zgromadzoną wtedy przeze mnie energię przeciwko mnie - mruknęła do Carmen. Amber popatrzyła na ludzi na murach. Wyszczerzyła wilczą mordę w szerokim uśmiechu.
- No.. tak czy inaczej nasze zadanie tu jest wykonane... idziemy skorzystać z jakiegoś posiłku i wypoczynku, czy wracamy? - zapytała Carmen.
- Zjadłabym coś... - mruknęła. - Ciekawa jestem czy tu mają też takie dobre jedzenie jak w Azylu - bąknęła.
- No to chodźmy - powiedziała Carmen. Amber przywitano jak bohaterkę, natychmiast została zaciągnięta na ucztę i jakoś nikt nie zwracał uwagi, że była w postaci bestii... Carmen została z tylu. Powiedziała, że będzie w pobliżu...
Dla Amber było to na tyle nowe doświadczenie, że zapomniała się zmienić. Zresztą ucztujący i imprezujący ludzie zaprezentowali jej tak szeroką gamę nowych zapachów, że po prostu musiała je poznać. To było silniejsze od niej.
Dostała pieczeń z krowy i miejsce do siedzenia. Dostała też alkohol...
"Do picia tego proponuje jednak zmienić postać na ludzka... i nie pij za dużo na raz" poleciła Carmen. Zapach alkoholu sprawił, że Amber zaczęła kichać. Za bardzo zakręciło ją w nosie. Węszenie musiało się skończyć, bo nos potraktowany zapachem alkoholu odmówił współpracy. Zmieniła postać - gdyby zaczęła jeść w tej postaci to pewnie niewiele by tym ludziom zostało... Spróbowała ostrożnie jak alkohol smakuje. Po jakimś czasie dziewczynie zaczęło przyjemnie szumieć w głowie. Impreza trwałą do rana, Amber nawet parę razy została wyciągnięta na parkiet, ale Carmen nie dawała nikomu nawet szansy "zaciągnięcia jej na bok". Po imprezie, gdy Amber po prostu "poległa" Carmen zabrała ją i udała się do Azylu...


Przebudzenie nastąpiło dopiero następnego dnia... Na szczęście obyło się bez kaca. Amber zamrugała oczami. Dziwne uczucie. Ciekawe doświadczenie. Przyjemne choćby ze względu na to, że nikt się tam jej nie bał...
- Mhmf - przetarła twarz dłońmi.
- Jak się bawiłaś, wybrańczyni Azariel? - Carmen uśmiechnęła się, nachylając się nad łóżkiem Amber.
- To było... Takie inne... Nowe, niezwykłe - bąknęła patrząc na Carmen. - Nie bali się mnie. Nie przejmowali się, że jestem bestią - Amber miała oczy jak monety.
- Mhm... za dwa dni będzie podobnie, ale tutaj. Tylko przyjdzie coś większego - powiedziała Carmen.
- Więc muszę ćwiczyć, przygotować się - powiedziała Amber zwlekając się z łóżka. Trochę się ociężała czuła po imprezie trwającej całą noc, ale nie zamierzała sobie odpuszczać. Szło tak dobrze... I tak przyjemnie było patrzeć na radość ludzi...
- No zastanawiam się właśni czym się teraz zająć... może potrenujemy trochę blokowanie? teraz będziesz miała kłopot z dotarciem do celu, przeciwnik będzie nieco mniejszy.. i szybszy - mówiła Carmen, siadłszy koło Amber.
- Hmm... Jeszcze ani razu nie musiałam blokować. To chyba dobry pomysł by to poćwiczyć na wszelki wypadek - powiedziała. Tym razem może nie zwiać tak łatwo przed przeciwnikiem.
Carmen skinęła głową. Na dole tym razem do Amber ktoś zagadał. - Ponoć wczoraj Pani położyła trupem tego czerwiowatego bydlaka - rzucił któryś z żołnierzy, siedzących przy innym stole.
- Jestem Amber... Położyłam go trupem - powiedziała, stwierdzając fakt, nie będąc pewna do czego to zmierza.
- Ponoć nawet nie zdołał dotrzeć do bramy miasta, nie? - zapytał jeszcze żołnierz.
- No nie dotarł. Przed miastem można zobaczyć to co z niego zostało - bąknęła. Uniosła przy tym jedną brew zastanawiając się o co oni właściwie ją pytają. Przecież mogą sobie to miejsce obejrzeć jeśli chcą...
Dobrze wiedzieć. Poniosły się plotki, warto usłyszeć to "z pierwszej ręki" powiedział żołnierz.
- Aha... No to proszę, wiecie już wszystko - powiedziała mrugając oczami nieco wciąż zdezorientowana.
Usiadły do śniadania. Carmen westchnęła cicho. - Ludzie nie mogą za bardzo opuszczać miasta. Boją się, że po drodze coś ich napadnie...
- Hmm... To duża odległość... Skoro się boją to jak te plotki do nich dotarły? - zdziwiła się.
- Magowie jak wysyłają przekazy i raporty to czasem ktoś odbierze trochę przy okazji.. wiesz, domorośli telepaci - powiedziała Carmen. - No i powstają plotki...
- A... Aha. Rozumiem - bąknęła. - Oni zawsze tak świętują, gdy gdzieś ktoś odniesie zwycięstwo? - spytała.
- Z reguły nadejście Horusa wiązało się z 20-50 zabitymi - odparła Carmen. - Na innym kontynencie pięć Horusów zniszczyło całe miasto... parę tysięcy ludzi.
- Och... - Amber dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego co zrobiła. Przez chwilę była w szoku.
Carmen spojrzała na Amber pytająco. - Coś nie tak?
- Ja pokonałam Horusa sama jedna - bąknęła. - Ocaliłam od śmierci tak wielu ludzi - dodała. Amber musiała dopiero zdać sobie sprawę ze skali tego co się działo. Wciąż miała w pamięci porównanie tych wszystkich ludzi do szczeniąt, którymi musi się zająć... - No. Bycie Wybrańcem zobowiązuje - Carmen zachichotała.
- Zjem i mogę ćwiczyć - powiedziała Amber. Zależało jej na tym co robiła. Ocaliła tyle istnień... Które miały swoje rodziny i swoich przyjaciół. Obraz jej własnej watahy i głębokie poczucie straty sprawiły, że Amber zyskała kolejną motywację. Żeby nikt więcej nie musiał tego doświadczać... Nie w taki sposób...
Carmen uśmiechnęła się. - Doskonale - powiedziała. - Popracujemy znów nad formą bestii... pokażę ci jak wpakować jeszcze więcej mocy w momencie przemiany... ale nie próbuj w tej postaci iść na bankiet - mrugnęła do Amber.
- Oni mnie zaciągnęli - bąknęła.
- Nieistotne. Po prostu zmień postać następnym razem - zasugerowała Carmen. - Zmienisz się teraz na tyle, że będziesz absolutnie przerażająca... przystosujemy cię bardziej do walki... to będzie w sumie osobna postać.. czwarta.
Amber słuchała tego co mówiła Carmen gdy jadła. Chciała jak najszybciej skończyć jeść by móc przystąpić do nauki.
Do końca dnia ćwiczyły nowa przemianę. Kolejna postać Amber miała 5 metrów wzrostu i dodatkową parę rąk... pancerz dostosował się i Amber miała trzymetrowe szpony na każdej z łap. Postać mimo jeszcze większego rozmiaru była równie szybka co mała.. ale silniejsza. Sierść była smoliście czarna, oczy czerwone, paszcza przypominała wrota do piekła... w tej postaci Amber potrafiła zionąć białoszarym płomieniem...
- Dobra... wracaj do ludzkiej postaci, nauczę cię nowego zaklęcia. To rodzaj klątwy - powiedziała Carmen.
Amber wróciła do postaci, do której coraz bardziej się przyzwyczajała przez ostatnie tygodnie. Nawet ubranie jej już tak bardzo nie przeszkadzało. Szczególnie buty przestawały być problemem... Ot drobna niedogodność. Czekała na instrukcje.
Carmen nauczyła Amber nowego zaklęcia zwanego Kajdanami. Umożliwiało unieruchomienie istoty na jakiś czas. Zaklęcie wymagało dwóch gestów, ale działało dość krótko.
- Zaklęcie można rozwinąć w pełen paraliż, ale wymaga kolejnych gestów. Pierwsze wykorzystanie twoich dodatkowych kończyn będzie właśnie takie, że możesz rzucać zaklęcia gestów, jednocześnie walcząc.
- Jak długo będą one trzymały przeciwnika? - spytała.
- Pięć sekund. Gest wykonasz w sekundę. Musisz trzymać gest jedną ręką by ładować zaklęcie, by nie rozproszyło się, jeśli nie chcesz rzucać go ponownie. - Carmen stanęła na trawie. - Sprawdź - wskazała swoje stopy.
Amber podjęła więc próbę obserwując uważnie efekty swoich działań.
na nogach Carmen pojawiły się kajdany przyczepione do ziemi. Po pięciu sekundach zniknęły. - Teraz trzymaj zaklęcie - poleciła kobieta.
Amber powtórzyła więc. Tym razem utrzymywała zaklęcie.
Kajdany pozostawały jeszcze na nogach Carmen przez pięć sekund po tym jak Amber puściła gest. - Dobra. Teraz przetestujemy zaklęcie paraliżu. Przywołam żywiołaka. Masz za zadanie unikać jego ataków i go sparaliżować - powiedziała.
- To chyba muszę zmienić postać, nie? - spytała.
- Nie... na razie pozostawaj w tej. Naucz się rzucać zaklęcie, a potem spróbujemy podczas walki z kimś paraliżu.
- No dobrze - Amber się skoncentrowała na zadaniu. Chciała się tak w tym wyćwiczyć by nie mieć problemu z rzucaniem tego tuż po przebudzeniu w środku nocy...
O północy Carmen zadecydowała o zakończeniu szkolenia na dziś, - Musisz się wyspać - powiedziała. - I zjeść. Najwyższy czas.
Amber westchnęła. Dopiero teraz zauważyła jak czas upływał. - Mhm, skinęła głową gotowa iść za Carmen.
Dostały późną kolację. - Może wspólna kąpiel? - zaproponowała Carmen podczas posiłku.
- Mhm - Amber skinęła głową. Dla niej to było coś zwykłego, naturalnego. Ot Carmen zaproponowała, a Amber nie miała nic przeciwko. Bo czemu miała by mieć?
Dostały wielką balię i mogły spokojnie wykąpać się razem. Carmen zadbała, by spędziły przyjemnie godzinę przeznaczoną na kąpiel... i kolejna godzinę po kąpieli.
Amber podobało się takie spędzanie czasu. Zasnęła spokojnie wtulona w Carmen. Nawet sny stawały się przyjemniejsze po tak spędzonym czasie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.ouzaru.fora.pl Strona Główna -> Sesje Freestyle'owe! Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Strona 2 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gRed v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin