Forum www.ouzaru.fora.pl Strona Główna

 Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
MrZeth




Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 16:29, 19 Maj 2011    Temat postu: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków

Ferrana Centralna. Wielka Pustynia.

Bezkres pustyni i pojedyncza skała stercząca pomiędzy powoli podróżującymi falami piasku wydałaby się dziwnym miejscem spotkania, ale właśnie tu spotkali się przedstawiciele Świetlistej i Mrocznej trójcy na szybki dialog. Należało ustalić pewne reguły. Nie obchodziła ich temperatura przekraczająca 50 stopni Celsjusza. Nie obchodził ich skwar i bezchmurne niebo ani ostry pustynny wiatr wykradający każdą odrobinę wilgoci. Byli Stellamrami. Podróżnikami miedzy światami tymczasowo pełniącymi rolę wysłanników. Odwiedzali niejednokrotnie wymiary o wiele mniej gościnne niż ta pustynia. Światy w których ludzkie życie gaśnie jak świeczka w nagłym porywie wiatru.
Stellmarowie spojrzeli na siebie. Każdy z nich był połączony z trzema osobami. Zwrócili głowy w swoją stronę. Metalowe płyty zasłaniały większość twarzy każdego z nich. Najpierw głos zabrał Darkning.
- Więc po raz kolejny mamy do odegrania rolę w tym wzruszającym dramacie codziennego teatru – mruknął.
- Nie bądź taki poetycki. Przechodzimy do sedna – uciął Ravier. – Jak mniemam będziesz próbował narzucić swoją ideologie wybrańcom, których zdołasz „zagadnąć” przed nami –
- Nic bardziej mylnego – odparł Darkning. – Wybrańcy mogą przywrócić bóstwa do naszego świata. Możemy być potężni, ale to bogowie zamknął drogę wejścia dla Skazy… bez prawdziwej wiary się nie obędzie –
- Cieszę się, ze tu chociaż sie zgadzamy – głos zabrała Thelia. – Co do naszych przyszłych „podopiecznych”… chyba nie potrafia korzystać z energii w ogóle…
- Ha… gdyby potrafili to mielibyśmy problem – wtrącił Sotor.
- Gdyby mogli wykorzystać tę moc w taki sposób jaki chcą – wtrącił Darkning. – To mogliby przez przypadek unicestwić ten świat. Pamiętacie wszyscy Pradawnych Władców. Było podobnie, tylko że wy nic nie zrobiliście wtedy…
- Do rzeczy – popędził Ravier.
- Pradawni dostali mało mocy na wstępie i rozwijali Jasami. Ci tu dostali moc, o której Pradawnym nawet się nie śniło.
- I nie potrafią jej używać – podsumował Dren. – Niezły materiał na średnio udany żart…
- Dokładnie. Sprawę należy potraktować poważnie panowie i panie – ciągnął Darkning. – Tym razem nie musimy zawierać żadnego przymierza. Od naszych działań może zależeć być lub nie byczego świata, a każdemu z nas jednakowo zależy na jego przetrwaniu.
Odpowiedziało mu milczenie.
- Więc powodzenia – rzuciła Thelia. – W razie potrzeby możemy sie skonsultować w pewnych sprawach…
- Jeśli będzie to potrzebne… owszem – potwierdziła Carmen.
Kontakt zakończył się. Stellmarowie pokręcili głowami.
- Za poważnie to traktują… zapominają, że z nimi czy bez nich rzeczy będą się dziać… - stwierdził jeden.
- Nie możesz jednak odmówić im możliwości wpływu na zdarzenia… - odparł drugi. Zapadła chwila ciszy.
- Nie mogę… oby niczego nie spieprzyli…

Milgasia - Azyl:

Oddział rekonesansowy wracał powoli do Azylu – tymczasowej ostoi ludzkości w trudnych czasach. Kapitan jadący na przedzie wydawał się być zamyślony. Kobieta jadąca za nim trzymał przed sobą około dwudziestoletnią kobietę zawiniętą w koc. Reszta oddziału wydawała się nieco zaniepokojona, spoglądając co jakiś czas na „dodatkową pasażerkę”.
Na bramie kapitan skinął ręką strażnikom. – Znaleźliśmy osobę, która przetrwałą atak pomiotów – powiedział, skinąwszy głową na wiezioną kobietę. – Katarzyno. Podjedź… - skinął na kobietę, wiozącą ocalałą.
Gdy obie zbliżyły się do bramy kapłan światłą podszedł bliżej i spojrzał na wiezioną. – Coś jest z nią nie tak.. – mruknął.
- To wilkołak – powiedział kapitan.
Kapłan światła uniósł brwi i spojrzał niepewnie na kapitana.
- Bez niej nie wrócilibyśmy tu w jednym kawałku – mruknął kapitan. – Nie waż się kwestionować jej rozsądku – rzucił ostro.
Kapłan odchrząknął, unosząc brwi. – Od mojej decyzji zależy czy tu wjedziecie – przypomniał. – Więc wysil się na trochę spokoju, Remusie – to mówiąc klepnął strażnika w ramię. – Otwórz.
Brama podniosła się z powolnym terkotem i oddział wjechał do miasta.
W nozdrza wilkołaczycy uderzyła fala nowych zapachów. Smażone mięso, prasa drukarska, włókno, wędzone ryby, śmieci, zalegające w zaułkach, smród rynsztoka, perfumy co bogatszych mieszczan…

Noria – okolice Frost:

Strażnicy obawiali się zobaczyć kolejne z tych olbrzymich istot które zniszczyły Frost. Wpatrywali się w śnieżycę z lekiem… ale ujrzeli coś, co ich co najmniej zaskoczyło. Oto przez śnieg szła kobieta niesamowitej urody w białym płaszczu z kapturem. Złote zdobienia wokół krawędzi kaptura i ramion przypominały winorośl, kilka loków złotych i miedzianych włosów wystawało spod kaptura. Z tyłu za nia szedł postawny elf o zadziornych rysach twarzy i nieco krzaczastych włosach. Wyglądał na zamyślonego.. a Może zagubionego? Podróżowali tak razem przez śnieżycę w stronę wsi, co jeszcze dawało sie zrozumieć. Dziwny był dopiero fakt, ze śnieg topniał przed kobietą, jakby schodząc jej z drogi…
- Otwórzcie nam – poleciła kobieta przyjemnym, miękkim głosem. – Jesteśmy zmęczeni podróżą i chłodem.
Strażnicy bez słowa otworzyli bramy z potężnych bali. Kamael miał świeżo w pamięci jeszcze walkę z Pustoszycielem. Wiedział, ze ta brama nie zrobiłaby na nim żadnego wrażenia, skoro murowane budynki ledwie były w stanie go spowolnić…
Podróżnicy weszli do wsi i skierowali się do karczmy. Thelia wyłożyła na blat pojedynczą złotą monetę.
– Zabawimy tu tydzień. Pokój z dwoma Łózkami lub dwa sąsiednie dla mnie i mojego towarzysza – powiedziała. Karczmarz chciał coś odpowiedzieć, ale tylko poruszył ustami. Zgarnął szybko monetę, jakby nie wiedząc co powiedzieć i wydał dwa klucze.
– Jak mniemam opłata wystarczy za strawę trzy razy i kąpiel raz dziennie? – zapytała Thelia.
– Oczywiście, pani – bąknął karczmarz.
– Wiec dajcie nam pieczyste i po kuflu piwa – kobieta uśmiechnęła się uroczo i powróciła do stołu, gdzie siedział Kamael. Spojrzała mu w oczy i Kamael znów usłyszał jej głos w swoich myślach.
„Jeśli chcesz mi odpowiedzieć lub o coś się zapytać po prostu pomyśl to” przekazała mu. „Nie powinniśmy niepokoić tych ludzi bardziej niż to konieczne” dodała, opierając łokcie na blacie stołu i bródkę o dłonie. Miała ładne białe rękawiczki ze srebrnym haftem. Pod płaszczem miała coś rodzaju połączenia sukni z gorsetem i togi czarodziejki, lecz zamiast uwypuklać jej kształty ubiór nieco je maskował. Kamael i tak dał radę stwierdzić, że jej sylwetka nie odstaje od oczekiwań po ujrzeniu twarzy.


Nieznana wyspa:

Vivian wyszła z falującego portalu, by znaleźć się na plaży. Darkning wyszedł za nią i zamknął portal. Stali na wyspie z której było ledwo widać Norię. – Nim wszystko ci opowiem sugeruję byś się ogarnęła, wzięła kąpiel i zjadła – stwierdził mężczyzna i wskazał ruchem dłoni kierunek. Vivan zobaczyła ścieżynkę tonącą w gęstwinie drzew… poszli naprzód zagłębiając się w gęsty las. Drzewa tu były stare… wręcz pradawne. Szumiały leniwie pod wpływem podmuchów wiatru. Vivan słyszała z rzadka głos ptaków zamieszkujących korony. Darkning szedł milczeniu aż wreszcie dotarli do końca ścieżki. Była tu mała polana pośrodku której leżał spory głaz. Mężczyzna podszedł do skały i dotknął jej powierzchni. Kamień zafalował jego część rozpłynęła się w powietrzu ujawniając przejście do czegoś rodzaju windy.
– Kryjówka znajduje się dość głęboko. W ten sposób pomioty nie będą nam przeszkadzać w szkoleniu. Będą pływać wokół wyspy nie wiedząc czemu, co jakiś czas wyjdę na zewnątrz i je „uprzątnę”. – zadeklarował Darkning.
Weszli na platformę i pojechali w dół, by zatrzymać się parędziesiąt metrów niżej. Darkning otworzył kolejne drzwi i weszli do sporej sali, która przypominała bardziej przedsionek jakiegoś pałacu niż jaskinię. Cztery kolumny, porośnięte winoroślą, miedzy nimi fontanna ozdobiona kamiennymi gargulcami, elegancki dywan na posadzce. Pod sufitem tkwiła wielka kula światła. Zapewne jakaś magiczna latarnia.
- To miejsce służyło niegdyś za schronienie dla wysokich elfów… zostało dawno zapomniane. Pozwoliłem je sobie zająć i doprowadzić do stanu sprzed porzucenia – wyjaśnił Darkning.
Pod ścianą stały dwie ławki. Na jednej z nich siedział znajomy Viv paladyn. Uśmiechnął się lekko, po czym wstał i podszedł, trzymając topór kobiety.
– Mam, mistrzu – zwrócił się do Darkninga.
– Świetna robota Vex – odparł mężczyzna. – Dołącz do oddziału rekonesansowego koło Północnego Zrębu – polecił.
Paladyn skłonił się nisko, oddał topór Viv i odszedł w stronę windy bez słowa. Skinął tylko głową Vivan.
Darkning ruszył w dół po schodach.
– W prawej sekcji urządziłem ci kwaterę. Masz tam łaźnię, niewielką garderobę, miejsce do spania... Ot ile trzeba – ciągnął, zatrzymując się przy fontannie. - Wkrótce jeden z tych maluchów przyniesie ci obiad – mężczyzna poklepał po głowie istotę, która stała na krawędzi fontany. Gargulec przeciągnął się i zaskrzeczał cicho. Viv przysięgłaby, ze to były kamienne statuetki-ozdoby…
- Jak doprowadzisz się do porządku to odwiedź mnie w laboratorium w lewym skrzydle. Nie spiesz się. Jeśli chcesz to się wpierw wyśpij. Określenie „ciężki dzień” to zdecydowanie za słabe określenie na to co ci się dziś przydarzyło – powiedział mężczyzna, powoli ruszając w stronę lewych drzwi. – Jeśli będziesz miała problem z obsługą wyposażenia łaźni to poproś o pomoc któregoś nich – wskazał gargulce wybudzające się powoli ze snu. Jedna z istot poczłapała do Vivian i spojrzała na nią. Gargulec sięgał kobiecie mniej-więcej do kolana. Oczy tej istoty były… takie żywe. Gdy gargulec ziewał Viv widziała też dokładnie wnętrze jego pyska… to coś… jest żywe.
- Jakieś pytania, które chcesz zadać przed zapoznaniem się ze swoimi komnatami? - zapytał Darkning, otwierając drzwi od lewej sekcji podziemnej kryjówki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
WinterWolf




Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 21:56, 19 Maj 2011    Temat postu:

Amber

Carmen na bieżąco opisywała co widzi Amber. Mur obronny, bramę, baszty, drogę, budynki, sklepy. Przez dłuższą chwile tłumaczyła jak działa sposób myślenia ludzi - nadawanie określonej wartości przedmiotom i wyrażanie jej w pieniądzach.
Amber została umieszczona w jednym z pokoi w jakiejś tawernie, by mogła wypocząć.
- Jak się wyśpisz to daj znać, Katarzyna lub ja będziemy na dole - powiedział alfa, po czym wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Okazało się, że za drzwiami stała kobieta o krwawoczerwonych włosach i oczach o kolorze rubinów. - No wreszcie sobie poszli - powiedziała znajomym dla Amber głosem.
Zaskoczona Amber zapomniała zupełnie o burczącym, pustym brzuchu. Obecność głosu w postaci osoby fizycznej sprawiła, że przez chwilę miała głupi wyraz twarzy, a już w następnej chwili niemal przykleiła się do Carmen nosem.
- Możesz zmienić postać na wilczą jeśli wolisz - powiedziała kobieta, uśmiechając się. Przesunęła dłonią po jej policzku zostawiając po dotyku przyjemne ciepło.
Zapach kobiety był dość dziwny. Był bardzo słaby nawet jak na marny ludzki zmysł powonienia i nie pachniała... ludzko. Nie pachniała potem ani nawet skóra. Zapach był delikatny i nieco słodki... wydawał się być naturalny.
Wilk nie sięgał do włosów, szyi i uszu, gdy węszył, więc Amber przyjęła postać bestii. Chwilę trwało zaspokojenie jej ciekawości. Carmen chyba nigdy wcześniej nie została poddana tak szczegółowym oględzinom.
- Już? - kobieta zachichotała.
Amber liznęła ją wielkim ozorem w ucho i skroń, tak jakby mogła liznąć członka watahy po dłuższym czasie rozłąki. Potem już zostawiła Carmen w spokoju i prychnęła uwalniając nos od zapachów. Popatrzyła na Carmen ciekawie.
- Dobra, wracaj do ludzkiej postaci, musisz się przyzwyczajać - powiedziała kobieta. - Mam na imię Carmen tak w ogóle - przedstawiła się.
Amber przyjęła postać człowieka - Amber - rzuciła krótko wskazując na siebie. Oszczędna w słowach...
- Mmmhm... dobra, siadaj, chwilę pogadamy - wskazała łóżko i sama na nim usiadła. - To na czym usiadłam służy ludziom do spania. Jeśli będziesz spała na podłodze to może następnego dnia boleć cię kręgosłup - wyjaśniła. - No ciebie może nie, ale co poniektórych ludzi na pewno. Poza tym jak śpi się na czymś miękkim ot jest milej... przyzwyczaisz się
Amber przyjrzała się łóżku podejrzliwie. Usiadła w końcu na nim podkulając kolana aż pod samą brodę i zerkając wciąż na łóżko kątem oka. - Ludzie są mali a potrzebują tak dużego leża - wyraziła swoje zdumienie w końcu.
- Często kręcą się przez sen - odparła Carmen.
- Dobra, teraz może podyskutujmy na temat mocy którą otrzymałaś, hm? - zaproponowała.
- Ty ją dałaś? Jest ciepła - odezwała się Amber chcąc wpierw rozwiać swoje wątpliwości.
- Nie. Ja po prostu wpadłam ci pomóc ją opanować. Dostałaś ją od bogini zemsty. Ma na imię Azariel - wyjaśniła Carmen.
Amber przez chwilę trawiła tę wieść. Skinęła głową. Włosy jej się zjeżyły na głowie przy tym - pewnie gdyby była w postaci wilka to by się zjeżyła cała. Słowo 'zemsta' tak pięknie nazwało wszelkie odczucia dziewczyny i jej plany na najbliższą przyszłość...
- W każdym razie przed tobą jest nie lada zadanie. Usunięcie skazy ze swojego kontynentu, odbudowa... hmm... - Carmen zbliżyła się do Amber i spojrzała jej w oczy. - Wiesz.. na razie myślisz tylko o zemście... a myślałaś kiedyś co Będzie jak już się zemścisz?
- Nie - mruknęła szczerze dziewczyna. Miała sposób myślenia, który sprawdzał się w lesie. Nie wybiegała myślami w przyszłość aż tak daleko.
- Widzisz.. celem Skazy jest metamorfoza lub usuniecie wszelkiego życia. By wygrać potrzebujesz ludzi, zwierząt, roślin... cele Skazy nie mogą zostać osiągnięte. Gdy odeprzesz skazę będziesz musiała upewnić się, że skaza nie wróci. Uniemożliwić jej powrót może tylko bóg... lub bogini. Właśnie dlatego posiadasz tę moc. Twoim zadaniem będzie przywrócenie wiary w boginię zemsty. Tak ostatecznie zażegnasz zagrożenie ze strony Skazy.
Amber zmrużyła oczy. - Skaza zabiła watahę? Skaza zostanie zniszczona - warknęła. Dla niej cel był bardzo prosty w sformułowaniu. Nad realizacją się zastanowi.... gdy napełni brzuch...
Carmen uśmiechnęła się. Wskazała metalową kopułę stojącą na stoliku. Amber wcześniej jej nie widziała. - Pod kopułą jest surowizna. Dość sporo. Powinnaś się najeść -
Amber uniosła brwi i podniosła kopułę. Jej spojrzenie natychmiast się rozjaśniło. Gdyby był tu ktoś jeszcze mogłyby zostać zorganizowane zakłady, jak szybko Amber wchłonie całość...
- Lepiej zmień postać na wilczą jak chcesz to szybko zjeść - poleciła Carmen.
Amber na chwile przerwała jedzenie po czym zmieniła postać i niemalże połknęła wszystko co było w jej zasięgu.
- Dobra, przełknij do końca, zmień postać na ludzką i idź spać. Spróbuję ci znaleźć jakieś wygodne ubranie. Przy okazji rozmowie sie z Katarzyna... jakby co jestem częścią twojej dawnej watahy dobra? - zapytała.
- Hmph... - potwierdziła Amber wylizując miejsce gdzie przed chwilą było mięsko. Nawet machnęła ogonem zadowolona z takiego zwieńczenia tego męczącego dnia. Gdy już nie było czego zlizać zmieniła postać i raz jeszcze obejrzała sobie to łóżko zastanawiając się jak na czymś takim wygodnie się ułożyć z pełnym i wreszcie zadowolonym brzuchem. W końcu zakopała się w pościeli niczym w leśnej ściółce i zwinęła w kłębek.
Carmen gładziła ją po włosach aż ta zasnęła. Kobieta uśmiechnęła się pod nosem i rozpłynęła w powietrzu...

[---]

Gdy Amber się zbudziła była już noc. Carmen siedziała sobie koło niej na łóżku, opierając się o ścianę. Drzemała.
Amber wygrzebała się z pościeli i przeciągnęła. Te ludzkie leża dawały całkiem przyjemne ciepło. Amber nawet nie zauważyła gdy zasnęła. Teraz rozruszała się nieco i zerknęła na Carmen. Amber dmuchnęła jej w skroń by obudzić.
Carmen otworzyła jedno oko. Przeciągnęła się i ziewnęła. - Jak się spało? - zapytała.
- Nie dali ci leża, czy lubisz spać na siedząco? - spytała od razu Amber.
- Hm? Mi to obojętne - powiedziała Carmen. - I tak nie spalam długo. Pracowita noc. Dwa pomioty przylazły w nocy i zaatakowały zachodni mur. Oczywiście nie daliby rady - westchnęła.
- Amber... teraz ci wszyscy ludzie będą nie tyle twoją watahą w której będziesz alfą co szczeniakami, które nie potrafią się zająć same sobą i potrzebują obrońcy. Będą ci niezbędni do ostatecznego zwycięstwa nad Skazą. Jestem też tu po to by miedzy innymi ci pomóc w obronie ich.
Amber przez chwilę patrzyła na Carmen. Potem po kolei poruszyła wszystkie kwestie: - Jeśli nie masz leża, śpij tutaj... Chcę zobaczyć ich schronienie... Całe... miasto - Amber przypomniała sobie słowo, którego znaczenie dzień wcześniej tłumaczyła jej Carmen. - Muszę wiedzieć co mam bronić - dodała.
- Przejdziemy się. Tu masz ubranie - wskazała poskładane na krześle ciuchy. Pomogła Amber pozakładać wszystkie. Pasowały jak ulał. Do tego doszły buty.
- Jak sie czujesz w tym wszystkim? - zapytała kobieta.
- Dzi...Dziwnie - bąknęła. Ruszała nieco nieskładnie kończynami, potem potarła miejsca, w których tkanina była najbliżej ciała. Krytycznie spojrzała na buty. - Nie mogę tego zdjąć? - bąknęła. Chodzenie w butach wydawało jej się nieco niebezpieczne.
- Podeszwa osłoni twoja stopę jeśli nadepniesz na coś ostrego - wyjaśniła Carmen.
Amber westchnęła nieszczęśliwie. Nie czuła zupełnie podłoża po którym stąpała. Kroki stawiała ostrożnie.
Poszły przejść się po mieście, a Carmen non stop coś tłumaczyła Amber. Mówiła co jest sprzedawane w poszczególnych sklepach. Gdy zatrzymały się koło dalej otwartej karczmy kobieta wyjaśniła, czemu ludzie nie jadają surowizny i przyrządzają jedzenie na różne sposoby. Opowiedziała też o alkoholu.
W nozdrza wilkołaczycy uderzały tysiące nowych zapachów. Carmen jednak przed wyjściem zastrzegła, by Amber nie zmieniała postaci. - Ludzie mogliby spanikować widząc wielką bestię chodzącą nocą przez miasto...
- Nie wiedzą, że tu jestem? - spytała zdziwiona. W końcu zaprosili ją tu ludzie. Dziwiło ją teraz to, że mogliby się jej w takim razie przestraszyć. Tym łatwiej jednakże było jej teraz spojrzeć na nich jak na bezsilne, bezradne szczenięta, które nie dość, że nie mają grubego futra, które je chroni, to jeszcze zamykają się kamieniami, by chronić się przed światem zewnętrznym.
- W tym mieście jest około stu tysięcy ludzi. Wieści nie roznoszą sie tu tak szybko. Nie można tak na raz zwołać wszystkich i ich poinformować. Każdy pracuje, ma swoja funkcje tutaj i nie może tak po prostu z niej zrezygnować - wyjaśniła Carmen.
- Dlatego watahy nie mogą być zbyt duże - skrytykowała tak wielkie zbiorowisko istot na tak małej przestrzeni. By ich skrzywdzić na tak niewielkim obszarze nie trzeba było wiele. Wszystko by runęło w jednej chwili, jak drzewa w płonącym lesie... Na domiar złego Amber obawiała się, że ludzie nie zgodzą się zrezygnować ze swojego poczucia bezpieczeństwa jakie daje im duża liczebność. - Ech... I jak wykarmić ich wszystkich? - bąknęła nagle.
Carmen się uśmiechnęła. - Pod tym względem dają sobie radę. Niewielu poluje. Oni żyją z uprawy. Hodują. Zamiast zabrać to co im potrzebne i to zjeść, oni biorą nieco więcej, mnożą i nie muszą już brać po raz kolejny. Wyjdziemy z miasta to zobaczysz - powiedziała.
Amber ulżyła. Skinęła głową. Chciała to sobie wszystko obejrzeć by zrozumieć jak najwięcej dziwnych zachowań ludzi.
Gdy dotarli na zewnątrz Carmen pokazała jej uśpione na noc farmy pola z zbożem. Potem pokazała jej sady.
- Wszystko dzieła ludzi. Usunęli to co było tu wcześniej i postawili swoje miasto... i to co umożliwia im przetrwanie.
- Nie mają kłów i pazurów by skutecznie polować, las i tak by ich nie wykarmił w takiej liczbie - skinęła głową. Oglądała wszystko uważnie starając się ogarnąć wszystko co było w zasięgu jej wzroku. Często zadawała pytania. Głównie dlaczego ludzie coś robią, do czego coś służy. - To będzie trudne - spokojnie stwierdziła fakt na samym końcu wycieczki po mieście i okolicach.
- No - odparła Carmen, patrząc na wschodzące słońce. - Chodźmy nieco dalej, zacznę ci tłumaczyć na jakiej zasadzie będziesz mogła kontrolować moc która została ci dana - powiedziała,
- Ta... Bogini Azariel będzie chciała ją potem z powrotem? - spytała ciekawie Amber, idąc za Carmen. Dziewczynie bardzo imponowała wiedza Carmen na temat ludzi. Że Carmen człowiekiem nie była Amber wyczuwała, ale też specjalnie się tym nie przejmowała i nie analizowała tego.
- Nie. Dostałaś tę moc do końca swych dni. Daje ci możliwość zemsty i jednoczesnego zbudowania nowego ładu. Będziesz miała spora moc wpływu na ludzi. Nie wyperswadujesz im raczej by żyli tak jak wilki - w stadach w lesie - ale możesz spróbować coś zmienić...
Amber pokręciła głową - Nie zmuszę jelenia by stał się wilkiem. Nie jesteśmy tacy sami - powiedziała poważnie. - Mogę ich nauczyć działać jak wilki, współpracować, ale nie nauczę ich jak żyć jak wilk - wzruszyła ramionami.
Carmen uśmiechnęła się. - Dobra... jesteśmy już daleko od pól uprawnych. Możemy zaczynać. Na początek coś łatwego. Usiądź przede mną - poleciła Carmen, sama siadając.
Amber pacnęła więc na ziemię patrząc na Carmen ciekawie. Od czasu gdy słuchała głosu Carmen dowiedziała się bardzo wielu ciekawych rzeczy, poza tym słuchanie tego głosu sprawiało przyjemność.
- Zamknij oczy i odpręż się. Wsłuchaj siew bicie serca... poczuj jak krąży w tobie moc. Krąży bezustannie. Twoje ciało jest za małe dla takiej ilości mocy, dlatego większość niej przebywa na zewnątrz. Spróbujemy teraz byś skupiła więcej tej mocy w sobie. Skup się i spróbuj zepchnąć całą moc w swoim ciele w nogi. Nie nadawaj jej kierunku, każ jej się tam przemieścić. Wyobraź sobie, ze tam po prostu jest, ona sama sobie znajdzie drogę.
Amber zamknęła więc oczy i skupiła się na tym o czym mówiła Carmen. Ni z tego ni z owego zaczęła mruczeć, wciąż koncentrując się na zadaniu wyznaczonym jej przez kobietę.
Powoli się udało... Amber natychmiast poczuła, ze wstępuje w nią kolejna dawka mocy...
- No teraz powoli skieruj nowa moc w ręce - powiedziała Carmen.
Amber i to polecenie wykonała. Nie przestała mruczeć. To był odruch.
Kolejna dawka w nią wstąpiła.. tym razem miała ja zmagazynować w głowie i ostatecznie w klatce piersiowej.
- Już. Otwórz oczy - poleciła Carmen.
Gdy wilkołaczyca to zrobiła stwierdziła, ze jest wieczór, a ona czuje się o wiele silniejsza.. ale i cholernie zmęczona. I głodna.
Amber spojrzała na swoje dłonie i poruszyła palcami. Uczucie siły było przyjemne. Dawało spokój i poczucie bezpieczeństwa. A także pewność siebie. Amber stwierdziła, że trzeba będzie dążyć do tego by być jeszcze silniejszym. Skoro miała odpowiadać za tak olbrzymią liczbę słabych istot, siła była niezbędna. Przemyślenia przerwało jej potężne ziewnięcie. Pociągnęła odruchowo nosem szukając zapachu zwierzyny.
- dziś jeszcze załatwiłam ci surowiznę, ale jutro rano może spróbujesz jakiegoś ludzkiego jedzenia? - zaproponowała Carmen.
- Jeśli sprawi, że nie będę głodna - mruknęła. Dla niej sprawa była prosta. Jedzenie miało uciszyć głód i dać siłę do działania.
Wróciły do pokoju i Amber dostała znów dużo surowizny. - Teraz jeszcze jedna kwestia. Ciało ludzkie poci się i zaczyna mieć coraz intensywniejszy zapach. Kłopot polega na tym, ze ten zapach przestaje być po jakimś czasie przyjemny nawet dla wydzielającego go. Dla wszystkich wokół przestaje być przyjemny znacznie wcześniej. Ludzie więc muszą się myć...
Rozległo się pukanie do drzwi. Carmen otworzyła i odebrała od służek balię z wodą...
- Zdejmij ubrania, pokażę ci jak się wymyć - powiedziała, zamknąwszy drzwi i odstawiwszy balię na środek pokoju.
Gdy Amber się najadła zaciekawiona zaczęła węszyć samą siebie. Skrzywiła się i kichnęła. Pociągnęła nosem niezbyt zachwycona. Cóż... Podejrzewała iż tak słaba i tak kiepsko chroniona istota musi mieć jakiś system obronny... Jak skunks... Ale Amber nie chciała być skunksem, więc zrzuciła z siebie ubrania z radością uwalniając się od butów.
Wejdź do wody, pokaże ci co robić dalej - Carmen podała Amber jakiś mydło naturalne. Stwierdziła, że jakieś bardziej chemiczne zastosują, gdy Amber oswoi się z procedurą.
Amber zaczęła niuchać mydło. Pachniało tłuszczem. Nawet je polizała i skrzywiła się zaraz - Niedobre - mruknęła plując. Weszła do wody. Nie wiedziała po co jej to coś, ale wodę lubiła, w postaci wilka przyjemnie się pluskało w jeziorze.
Carmen zachichotała. - Nie ma być dobre, służy do skuteczniejszego pozbywania się brudu z ciała. Zjedzenie go nie da ci żadnej widocznej korzyści. Potrzyj mydłem w dłoniach, aż pojawi się piana, a potem pokaże ci gdzie człowiek najbardziej się poci i tam będziesz tarła tą pianą.
Mydło bardzo szybko znalazło drogę ku wolności - wyślizgnęło się z rąk wilkołaczycy, która z głupią miną śledziła wzrokiem trasę lotu niesmacznej kostki.
Carmen złapała ją w locie i podała ponownie Amber. - Nie ściskaj za mocno. Połóż sobie na jednej dłoni, złożonej o tak - złożyła dłoń w "łódeczkę". - I trzyj z wierzchu. Nie za mocno.
Amber gimnastykowała się z mydłem, w końcu udało jej się tak je chwycić by jej ciągle się nie ślizgało. Po niedługiej chwili wszystko włącznie z Amber i okolicą było w pianie, gdy tylko dziewczyna załapała o co chodzi.
Carmen patrzyła na Amber, uśmiechając się półgębkiem. - Teraz się opłucz - poleciła kobieta.
Amber zanurzyła się cała w wodzie aż po czubek głowy. Gdy się wynurzyła z niejakim zdumieniem odkryła, że zabawnej piany już nie ma - Zniknęła - mruknęła
- No, bo to jest naturalne mydło. Mogę wziąć mniej naturalne to się będzie dłużej trzymać, ale to juz jutro dobra? - zaproponowała Carmen.
Amber oddała Carmen mydło - Nie znam się na tym - przyznała szczerze. Pierwszy raz na oczy takie coś widziała. Wylazła z balii chcąc się otrzepać z wody
Carmen podała jej ręcznik. - Wytrzyj wodę tym. Lepiej, by woda nie trafiła na łóżko, od tego rozwija się grzyb, niezbyt zdrowe -
Amber niezdarnie wytarła się ręcznikiem. Zabawne uczucie. No i trwało to zdecydowanie dłużej niż by zajęło normalnemu człowiekowi.
Carmen spokojnie poczekała. - No to wskakuj do łóżka i śpij. Jutro mamy kolejne rzeczy do nauczenia się... - powiedziała kobieta.
Amber władowała się znów pod pościel, ale tym razem wystawiła głowę spod kołdry i zadała jeszcze nurtujące ją pytanie - Dużo wiesz. O ludziach, o ich świecie. Dużo wiesz o całym świecie... Gdzie się tego nauczyłaś? - spytała ciekawie.

- Żyję bardzo długo. Miałam aż nadto czasu by się wszystkiego nauczyć... poza tym zaczęłam życie jako człowiek - odparła Carmen. Pogładziła Amber po włosach.
- Pachniesz inaczej niż oni. Ruszasz się inaczej, inaczej mówisz - mruknęła. Stwierdzała tylko fakty. Jej nie interesowała kim lub czym była Carmen. Ułożyła się nieco inaczej, bo spodobało jej się głaskanie po głowie. Miłe uczucie. Zamknęła oczy szykując się już do snu.
- Mam szerszą perspektywę. Doświadczyłam więcej. Dowiedziałam się więcej. Zrobiłam więcej - powiedziała Carmen, głaszcząc dalej. Poczekała aż Amber zaśnie. Westchnęła cicho i pozostałą w jej pokoju przez resztę nocy... ta zapowiadała się tym razem spokojnie.
Amber zasnęła szybko i spała dość głęboko. W łóżku było bardzo ciepło i przytulnie w porównaniu do tego do czego przywykła. Rano przeciągnęła się i otworzyła oczy witając nowy dzień.
Niebo było zasnute chmurami, a Carmen nie było. Ziemia drżała...
Dziewczyna zaczęła nasłuchiwać i węszyć. W razie gdyby to nie pomogło zmieniła postać na bestię by znaleźć i zidentyfikować źródło dziwnych wydarzeń.
Gdzieś na zewnątrz... an zachód toczyła się walka. Kolejny wstrząs był tak mocny, że aż łóżko się przesunęło...
Dziewczyna już w postaci bestii dopadła do okna. Nie wiedziała jak je otworzyć więc szukała wzrokiem źródła zamieszania.
Przez okno już zobaczyła sterczące znad murów cielsko. Leżało, ale i tak było wyższe niż mur obronny. Nad ciałem unosiła się Carmen. okrążała ją sieć cienkich linek unoszących się w powietrzu. Kobieta wylądowała na murze i ruszyła spokojnie w dół po schodkach dla straży.
Amber stała więc w sypialni w postaci bestii z durną miną na wilczej mordzie. Dlaczego nie usłyszała tego draństwa wcześniej? Spojrzała na łóżko i parsknęła niezadowolona. Traciła czujność...
Carmen powróciła po chwili. - O, obudziłaś się. Wypoczęta? - zapytała.
- Za dobrze mi się śpi w ludzkim leżu. Tracę czujność - skomentowała krótko.
- Hm... nie. trening jest bardzo meczący. Pochłanianie nowej energii.. poza tym pamiętaj, ze jesteś w ludzkiej postaci, wiec twoje zmysły są słabsze, a instynkt nie ma aż tak wiele do powiedzenia - powiedziała Carmen.
- Mówię: tracę czujność. Człowiek ma bardzo słabe zmysły i reaguje za wolno - mruknęła. Cały czas zostawała w postaci bestii. Rozważała spędzenie kolejnej nocy w postaci wilka, przy łóżku, a nie na nim. Nie rozproszy jej więcej przyjemne ciepło i miękkość pościeli...
- Nie jesteś jeszcze dość silna by czuwać. Na razie musisz sie uczyć i wypoczywać po i przed nauką. jestem tu miedzy innymi po to, by wykonywać część twoich zadań do czasu aż będziesz gotowa. Wyjdziemy teraz na zewnątrz i zgromadzisz więcej energii. Jutro będziemy ćwiczyć jej wykorzystywanie, wiec warto mieć większy zapas.
- Da się jej zebrać więcej? Mówiłaś, że jako człowiek mam za małe ciało... Czy teraz jest wystarczająco duże? - spytała.
- Twoje ciało już nie jest zwykłym ciałem ludzkim czy wilkołaczym. Zmodyfikowaliśmy je już lekko "odkładając" energie to tu to tam. Normalnie mag czegoś takiego nie potrafi, ale ty już tak. teraz zmagazynujemy jeszcze więcej mocy w każdej mniejszej części twego ciała. Przez noc ciało się do tego przyzwyczai.
Mina Amber była wyjątkowo głupia. Nic z tego nie rozumiała. Im bardziej się nad tym zastanawiała tym bardziej była pewna, że nie wie o czym Carmen mówi. Gdyby wilczy łeb miał wyrazistszą mimikę, pewnie uniosła by brwi.
- Potrafisz przemienić się częściowo? - zapytała kobieta.
- Umiem. Mogę zmieniać kończyny gdy potrzebuję - powiedziała przekrzywiając łeb i zastanawiając się co Carmen ma na myśli.
- No i od czasu jak dostałaś tę moc jesteś w stanie wprowadzić też trwałe zmiany w pojemności energetycznej... hm... jak ci mówiłam o "upychaniu" energii w różnych częściach ciała przedwczoraj to jak sobie to wyobrażałaś? Jak wygląda twoje wyobrażenie energii? - zapytała Carmen.
- Wyobraziłam sobie, że moc płynie we mnie razem z krwią... A te części ciała w które kazałaś słać energię rosły od wewnątrz. Robiły się twardsze - mruknęła opisując swoje wyobrażenie.
- Nieźle... Powiem ci, że to nie jest dalekie od faktycznego stanu rzeczy - Carmen pokiwała głową. - Każdego dnia możesz uczynić każdą cześć ciała jeszcze odrobinę twardszą. I skorzystamy z tego. Naładujemy cię jeszcze bardziej, a jutro nauczysz się używać energii tak jak podczas walki, gdy pierwszy raz do ciebie przemówiłam. Dobrze?
Amber skinęła łbem zdziwiona, że jej wyobrażenia były bliskie jakiejś prawdzie. Jakiejś której nie rozumiała. Robiła to co czuła instynktownie, bo wbrew pozorom instynkt działał też gdy była w ciele człowieka. To tylko rozum bardzo często spychał instynkt na dalszy plan...
- Możemy coś zjeść? - spytała.
- Tak. Gotowa by spróbować ludzkiej kuchni? Znaczy metody przyrządzania jadła?
- Jeśli nie będę po tym głodna... - wzruszyła ramionami. Dla niej sprawa była bardzo prosta - zje wszystko co stłumi głód, doda sił i po czym nie będzie chorować. Smak miał drugorzędne znaczenie.
Zeszli na dół. - Spróbujemy czegoś co nie jest wyłącznie mięsem - powiedziała Carmen. Wilczyca dostała do zjedzenia jajecznicę na grzybach, smalcu i boczku. - Pokażę ci jak się je "po ludzku" - powiedziała Carmen. - Weź w dłoń widelec - sama podniosłą widelec w górę, by Amber widziała jak ów wytwór ludzkich dłoni wyglądał.
Na prośbę Carmen Amber zmieniła postać i ubrała się by zejść na dół. Potem przyszła kolej na widelec. Amber chwyciła to urządzenie jakby trzymała pałkę...
Carmen pokazała jej jak powinno się to trzymać. - Nabierasz i pakujesz sobie do ust, zademonstruję - Carmen miała nieco mniejszą porcję nieco innej jajecznicy.
Amber kombinowała i kombinowała, ale za diabła nie szło jej utrzymać jajecznicy na widelcu. Ciągle spadała z powrotem na talerz, albo wypadał jej widelec...
Carmen ujęła jej dłoń delikatnie. Z pomocą kobiety Amber nabrała jajecznicy i doniosła ją do ust... i tak parę razy. - Spróbuj sama - powiedziała, powoli puszczając jej dłoń.
Amber z wielkim wysiłkiem woli w końcu sama doniosła zawartość widelca do ust. Powtórzyła. Potem porcja jajecznicy spadła jej na talerz, ale kolejny raz znów się udał. Szło powoli, a wilkołaczyca skupiała się na tym jakby przeprowadzała operację na otwartym sercu..
- Powolutku, ale do celu - powiedziała Carmen, jedząc. - Zagryzaj chlebem. Weź go do drugiej ręki - podała jej sporą kromkę świeżego chleba.
Amber jajecznica bardzo posmakowała. Na sam zapach już się śliniła. Gdy Carmen podetknęła jej chleb dziewczyna obwąchała dokładnie kromkę i dopiero ją spróbowała. Suche, po zmoczeniu kleiste... Całkiem smaczne. Amber poszła na łatwiznę i wkruszyła sobie całą kromkę do jajecznicy, wymieszała i zjadła to w ten sposób.
- Smakuje, wiedzę? - zapytała Carmen, gdy Amber byłą jakoś w połowie. - Nie mów z pełnymi ustami, najpierw przełknij - upomniała nim wilkołaczyca zaczęła odpowiadać.
Amber wzięła się na spryt. Zamiast odpowiedzieć słownie skinęła głową w odpowiedzi na pytanie czy jej smakuje. Szło przy okazji coraz sprawniej. Już jej tak widelec się w dłoni nie trząsł.
Carmen poczekała aż Amber skończy jeść. Zamówiła duża filiżankę herbaty dla niej i kubeczek dal siebie.
- Popij jeszcze - poleciła, gdy wilkołaczyca skończyła jeść.
- Co to jest? - spytała węsząc zawartość kubka. Pachniało ciekawie, Amber wpakowała jęzor do kubka by sprawdzić smak.
- Po prostu przytknij do ust i przechyl, pozwalając by trochę wpłynęło ci do ust. nazywa się herbatą - powiedziała Carmen.
Amber wpierw spojrzała na Carmen by się zorientować jak ona pije herbatę. Potem spróbowała ja naśladować, co w pierwszej chwili skończyło się zakrztuszeniem się... Herbata poszła nosem.
- Spokojnie... małymi łyczkami na początek - poleciła kobieta.
Drugie podejście poszło już znacznie lepiej. Obyło się bez kolejnych kataklizmów. Amber zmrużyła oczy i zamruczała, gdy ciepły płyn grzał język. W ten sposób wypiła cały kubek herbaty.
- No dobra... gotowa iść uczyć się dalej? - zapytała Carmen.
Znów skinęła głową. Była mało rozmowna raczej. Przywykła do mowy ciała, która w większości wystarczała wilkom. Była najedzona i zadowolona.
Poszły wiec na powtórkę z magazynowania mocy. Tym razem wilkołaczyca musiała zmagazynować moc kolejno w stopach, łydkach, kolanach, udach i tak dalej... kolejny dzień minął jak z bicza strzeli. na wieczór dostała ser biały, szynkę wędzoną i chleb do zjedzenia. Dodatkowo jeszcze pomidory...
Ser biały, szynka i chleb zniknęły jak się pojawiły - nagle. Ale do pomidora podchodziła jak pies do jeża. Wpierw spytała czy to jest na pewno jadalne. Potem ugryzła pomidora jakby ten chciał jej jakąś krzywdę zrobić i obejrzała go sobie od środka. Dopiero wtedy zdecydowała się sprawdzić jak smakuje. W końcu po długich podchodach pomidor także zniknął.
Carmen uśmiechnęła się. - Dobra, teraz jeszcze musisz się wymyć i możesz iść spać... jutro zajmiemy się czymś ciekawszym - powiedziała.
Na górę znów wniesiono balię z gorącą wodą. Amber znów dostała mydło i ręcznik...
Tym razem obyło się bez ekscesów w stylu fruwającego mydła. Amber wiedziała już jak je trzymać. Poszło dość szybko i sprawnie. Z wycieraniem też uporała się szybko. Dłonie przyzwyczajały się do zwykłych ludzkich zajęć.
Carmen uśmiechnęła się. - Nabywasz wprawy - pochwaliła.
- Ludzie mają dziwne zwyczaje - mruknęła
- Nie bezpodstawne - stwierdziła Carmen. - Dobra, chodź spać - klepnęła łóżko. - Jutro czeka nas dużo pracy...
Amber znów się schowała pod pościel i znów wystawiła tylko głowę spod kołdry. Przez chwilę wyraźnie się namyślała. - Czy ty śpisz? - spytała w końcu.
- Nie muszę, ale... - Carmen przymknęła oczy na chwilę. - Kolejny atak w sumie będzie dopiero kolo południa... - uśmiechnęła się. - Zrób mi miejsce, chętnie się prześpię... - stwierdziła.
Amber się przesunęła tak by zrobić miejsce dla Carmen. Ułożyła się inaczej. W wataże przywykła do spania razem z innymi w jednym leżu, więc nie robiło jej to żadnej różnicy.
Carmen przytuliła ją bez słowa i zaraz zasnęła. Kobieta była przyjemnie ciepła...
Amber zamruczała i również zasnęła. Lubiła ciepełko. Kto nie lubi... Gdy się obudziła poruszyła uszami i rozejrzała wpierw.
Carmen dalej spała. Było koło dziesiątej.
Amber liznęła ją w skroń na przywitanie dnia.
Carmen otworzyła oczy. Zaśmiała się. - Ale pobudka - zachichotała. - Wstajemy i idziemy na śniadanie - powiedziała, przeciągając się.
Amber przekrzywiła głowę niepewna z czego Carmen się śmieje, ale nie zastanawiała się nad tym długo i się przeciągnęła ziewając. Akcja wywołała reakcję - Carmen się obudziła.
- Ludzie nie budzą się lizaniem się po twarzy - powiedziała wreszcie Carmen. - Raczej używają dotyku. Dotknij mojego ramienia następnym razem - poleciła. - jest spora sfera odnośnie ludzi, którą muszę ci też wytłumaczyć nim będziesz mogła samodzielnie przejść się po mieście... - mruknęła Carmen. - Oj chyba będzie trzeba poświęcić na to cały dzień...
Amber miała przez chwilę dziwną minę. - My zawsze budziliśmy się wzajemnie w ten sposób. Działało i było przyjemne - bąknęła. - Dotykanie było za karę - mruknęła.
- No u ludzi.. hm... wiesz co? Opowiem ci o dość rozwiniętym temacie u ludzi.. mianowicie zjawisku ci zupełnie obcym. Intymnością - powiedziała kobieta. - Ja będziesz odpoczywać to będę ci dawać kolejne porcje danych... jest tego dużo... - stwierdziła. - Albo zróbmy sobie dzień wolny i poznasz to zagadnienie w całości - zaproponowała po namyśle.
- Dzień wolny? - kolejne dziwne pojęcie. Amber miała wrażenie, że to będzie ta najtrudniejsza część całego przedsięwzięcia. W końcu... jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one...
- Tak. Znaczy robimy przerwę w szkoleniu jak używać mocy. Żeby nie tracić czasu bierzemy się za łażenie po mieście i poznawanie zwyczajów ludzi... - odparła Carmen.
- Hmm... No dobrze - mruknęła Amber. Wygrzebała się w końcu spod pościeli i ubrała się. Do butów się przyzwyczajała, ale nie była nimi zachwycona. Utrudniały wiele rzeczy. Rozruszała się i była gotowa... Na cokolwiek.
- Wpierw śniadanie - zaproponowała Carmen. - A potem... no zobaczymy jak ci pójdzie - uśmiechnęła się.
Na śniadanie dostała tym razem chleb z masłem i dżemem.
Dżem zdumiewająco szybko podbił serce Amber. Wystarczająco szybko by w mgnieniu oka pół twarzy o obie dłonie dziewczyny były całe na słodko...
Carmen podała dziewczynie serwetkę. - Wytrzyj się teraz z dżemu - powiedziała, uśmiechając się. - Tylko dokładnie, bo potem się będziesz lepić...
Amber wykonała polecenie. Starannie wytarła twarz i dłonie i oblizała się. - Dobre - powiedziała. Miała przedziwną minę. Dopiero po chwili zastanowienia można było dojść, że to jest uśmiech w jej wykonaniu...
Carmen skinęła jej głową. - Dobra, to jeszcze się napijemy i ruszamy - powiedziała Carmen. Dostały kakao...
Znowu powtórzyła się procedura z dnia poprzedniego z maczaniem języka w kubku z kakao. Ale obyło się bez prychania przez nos płynem i bez zalewania się. To już Amber umiała. Nie znała tylko substancji którą dostała. Bardzo jej smakowało. - Ludzie mają dobre jedzenie - skwitowała na koniec.
- Cieszę się, że ci smakuje... dobra, zapowiada się ciężki dzień...
Amber słuchała bardzo uważnie i analizowała wszelkie przykłady. Zadawała pytania. Dziwiło ją to bardzo. W wataże wszyscy spali razem ogrzewając się i nawzajem o siebie dbając. Każdy znał swoje miejsce i nie było tak skomplikowanych pojęć. - Czyli u ludzi grupa przyjaciół to jakby... wataha? - bąknęła. - A rodzina to coś innego... - do tej pory nigdy nie rozdzielała od siebie pojęć rodziny, przyjaciół i watahy.
- No coś w tym kierunku. Czasem jednak zdarza się, ze dwójka twoich przyjaciół się nie lubi. To wszystko jest sporo bardziej skomplikowane, ale nie będę ci teraz dawać jakiś zagmatwanych przykładów. Na razie musisz to wszystko poczuć...
Amber układała to sobie wszystko w głowie. - Czyli ty jesteś przyjacielem, Katarzyna to znajomy, karczmarz też znajomy, kelnerka też znajomy, wataha i rodzina nie żyją, pomiot to wróg - wymieniała kolejne kategorie dopasowując postacie, które spotkała.
- Zgadza się - odparła kobieta, uśmiechając się. - Szybko wszystko łapiesz - powiedziała.
- Po co ludzie tak bardzo skomplikowali sobie życie - bąknęła na koniec otwierając szeroko oczy. O ile prostsze było dzielenie świata na watahę, pożywienie, wrogów i neutralne istoty.
- Tak ułożyli sobie życie. Ludzie to cwane bestie, często próbują oszukać innych by samemu coś zyskać. Warto mieć przyjaciół, na których wiesz, że możesz polegać. Inni mogą cię wykorzystać w ten czy inny sposób...
Amber jęknęła - Wolę walczyć z pomiotami - bąknęła z nieszczęśliwą miną.
- Dobra, w każdym razie dla ciebie będzie jeszcze jedna ważna grupa... wierni. Ludzie którzy będą wyznawać bóstwo, które dało ci moc - ciągnęła Carmen.
- Uch... - bąknęła. Ludzkie społeczeństwo było obwarowane tak wieloma nakazami, zakazami, zasadami. Amber przez chwilę jeszcze nad tym myślała - Ludzie to nieszczęśliwe i biedne istoty. Mają nie tylko słabe ciała ale i umysły. Są zdolni nawet do tego by iść za złym alfą - bąknęła ze współczuciem. - Wierni będą... czcić boginię, która dała mi siłę. Jak się robi wiernych? - spytała układając to sobie wszystko w głowie.
- Jeśli alfa jest bardzo zły to ludzie go obalają i wybierają nowego w ten czy inny sposób - powiedziała Carmen. - Pokażesz swoje możliwości. Będziesz ich chronić i wyjaśnisz, ze to dzięki mocy zesłanej ci przez boginię. Tak się zacznie. Później wdroży się pewne wartości i zasady postępowania. Nauczysz ich żyć wedle nowych zasad. To powinno ułatwić niektórym życie w tym świecie - stwierdziła Carmen.
- Ma sens - powiedziała dziewczyna. Chociaż to było całkowicie jasne. W pewnej chwili Amber przystanęła i zaczęła się gapić z dziwną miną na całującą się parę. Starała się pojąć co te dwunogi wyprawiają...
- Juz to przerabialiśmy. To jest całowanie się – powiedziała Carmen.
Amber zmarszczyła brwi. Mało brakowało by dał się słyszeć zgrzyt kół zębatych w ciężko pracującym umyśle wilkołaczycy. - Moja wyobraźnia mnie zawodzi - mruknęła pod nosem.
Carmen pogładziła wilkołaczycę po głowie. - Nie szkodzi. Minie trochę czasu to się przyzwyczaisz i nauczysz czego trzeba...
Pogłaskana po głowie Amber zmrużyła oczy jak pies, któremu miła jest nagroda i zamruczała.
- Dobra, wracamy na jakiś posiłek i może zdołam cię jeszcze nauczyć jakichś podstaw kontroli energii - powiedziała Carmen.
- Mphm - Amber była prawdziwą skarbnicą dziwnych dźwięków wyrażających zgodę lub potwierdzenie.
Po zjedzeniu pieczeni obie zamknęły siew pokoju. - Dobra, teraz spróbujemy złożyć jakieś proste zaklęcie... - Carmen wzięła małą kulę i położyła ją przed sobą. – W to będziesz rzucać zaklęcia - zademonstrowała. - Siadaj - wskazała miejsce przed kulą.
Amber pacnęła na podłogę i wpatrzyła się w kulę. Zastrzygła uszami uważnie słuchając słów Carmen. Ciekawość gęstniała w powietrzu do stężenia pozwalającego wieszać przedmioty o masie siekiery.
- Skup energię w ręce, wysuń ją w stronę kuli i wysuń dwa palce naprzód. Wyzwól energię przepuszczając ją przez palce i wyzwalając przez opuszki – poleciła.
Amber po kolei wykonywała polecenia kobiety. Starannie, w skupieniu. Cała reszta świata przestała istnieć
Z opuszek jej palców popłynął ciemny opar, który powoli się ulotnił. - Dobrze - powiedziała Carmen. - teraz z rób to samo, ale szybciej - poleciła kobieta.
Amber i tym razem wykonała polecenie. Towarzyszyło temu zabawne uczucie, które jej się podobało. Jak będzie trzeba powtórzy to znowu... i znowu, a potem jeszcze raz!
Tym razem z opuszek wystrzeliło coś w rodzaju czarnego płomienia. - Dobra.. teraz jeszcze trudniej. Skup ta moc i staraj się ją pchnąć naprzód, ale jednocześnie powstrzymuj. W pewnym momencie przestań ją powstrzymywać - poleciła Carmen.
Amber aż zastrzygła uszami. To brzmiało bardzo ciekawie! Zrobiła jak Carmen jej kazała obserwując co się stanie. Było to znacznie prostsze niż próby zrozumienia dwunogów.
Tym razem z jej palców wystrzelił pocisk negatywnej energii który trafił w kulę z głośnym sykiem. - No... ten pocisk byłby dostatecznie silny by przebić ścianę - oceniła Carmen, oglądając go w kuli. Rozproszyła energię. - Spróbuj jeszcze raz. Musi wychodzić ci naturalnie.
Amber roztarła sobie palce. Ludzie budowali swoje sztuczne jaskinie z kamieni. Podobało jej się to co powiedziała Carmen. Gdy tym razem wykonała polecenie kobiety z jej gardła wydostało się ciche warknięcie.
- Jeszcze raz - poleciła Carmen, rozpraszając zaklęcie z kuli.
I Amber strzelała... i Carmen rozpraszała zaklęcie.. i tak w kółko przez niecałą godzinę. - Dobra, teraz sądzę, że nawet jeśli zbudzisz się pośrodku nocy to będziesz w stanie rzucić to zaklęcie - stwierdziła. - Zmęczona? -
Amber w odpowiedzi ziewnęła otwierając szczęki szeroko. Po wysiłku miło było zaczerpnąć porządnie powietrza. Przeciągnęła się. - Nie biegałam, nie polowałam, nie wędrowałam... A chce mi się spać - skwitowała całość.
- Pomęczyłaś się wpierw ucząc zwyczajów ludzkich, a potem rzucając zaklęcia. To też męczy - powiedziała Carmen. - Kąpiel i spać - zakomenderowała. - Balia z wodą zaraz tu będzie -
- Mrrr... Lubię ciepłą wodę... Choć zapach mydła kręci w nosie - powiedziała.
- No bez mydła o wiele oporniej idzie - stwierdziła Carmen. Balia wkrótce dotarła do pokoju, a Carmen podała Amber mydło. - Do roboty - uśmiechnęła się.
Wilkołaczyca szybko, sprawnie i z radością, że może się znów od tego uwolnić pozbyła sie ubrań i zanurzyła się w ciepłej wodzie. By zmieścić się tam cała zmieniła postać na wilka. Przez kilka sekund jedynie ogon wystawał nad wodę. - Mrrrrr - zamruczała głośno opierając łeb o brzeg balii, przeciągając się przy tym i nasiąkając wodą.
Carmen zaśmiała się cicho. - Dobra, dobra. Ja zaraz będę musiała pójść zająć się Pustoszycielem. Pojawi się za paręnaście minut. Wymyj się i wytrzyj dokładnie - poleciła. - I masz spać jak wrócę - zaśmiała się cicho.
Wilczyca zanurzyła nos w wodzie i zaczęła się bawić w puszczanie baniek. Taka radosna zabawa nie trwała jednak długo. Zanurzyła się znowu i wynurzyła już w ludzkim ciele. Umyła się szybko. - Muszą cię już znać i czują respekt - rzuciła. Dla niej było to stwierdzenie oczywistej rzeczy, ale nie miała jak tego wyrazić inaczej jak słowami...
- Kto? - bąknęła Carmen.
- Ostatnio widziałam jak położyłaś sama pomiot - powiedziała. - Wielu musiało to widzieć - powiedziała przekrzywiając głowę.
- Ta... muszą się liczyć z moim zdaniem niestety. Powiedziałam im, ze zawsze mogę z tobą pójść gdzieś indziej i zostaną tutaj sami z tymi potworami więc potraktowali mnie serio... z reszta, sadzę, ze jedzenie i pokój na noc ot niska cena za sprzątanie od reki istot które rozwaliłyby pół miasta
Mimo że Carmen już wcześniej jej wszystko wyjaśniła Amber wciąż nie do końca rozumiała to całe nadawanie fikcyjnej wartości przedmiotom. Kon był dla niej wart tyle ile żołądków zdoła nakarmić swoim mięsem. Wartość przedstawiało dla niej tylko jedzenie i schronienie. - Mają tu bardzo dużo miejsca - wzruszyła ramionami.
- Ano - stwierdziła Carmen. - Dobra - przeciągnęła się. - Lecę już, mam kawałek do przejścia - stwierdziła i powoli ruszyła w stronę drzwi.
- Kiedy będę gotowa zapolować z tobą? - spytała jeszcze Amber. Dla niej było to najbliższe porównanie. W końcu kiedyś już uczyła się od swojej matki jak polować. Teraz to była tylko powtórka na nieco większą skalę.
Carmen zamyśliła się. - Jak będziesz się szybko uczyć to za dwa-trzy dni na jakąś mniejszą zdobycz... o ile taka się pojawi.
Skinęła głową. Potrząsnęła głową bo ręcznik nie zebrał z włosów całej wilgoci i wtarabaniła się do łóżka, zakopując się zupełnie pod pościelą. Spod kołdry dochodziło już tylko zadowolone pomrukiwanie.
Carmen uśmiechnęła siei zamknęła drzwi za sobą. Amber została sama w pokoju.
Pod nieobecność Carmen Amber najwyraźniej testowała jak będzie najwygodniej spać, bo kołdra wyglądała jakby przespacerowało się po niej stado bizonów. Amber spała smacznie obejmując poduszkę i zupełnie się nie przejmując, że kołdra jest gdzieś indziej niż ona. Gdy Carmen weszła Amber tylko poruszyła nosem.
Carmen zamknęła drzwi i przeciągnęła się. Usiadła na łóżku i pogładziła Amber po włosach.
Amber właściwie nie wybudzając się ze snu przekrzywiła głowę ocierając się o dłoń kobiety i liznęła ją w palce. Przez sen poznała zapach, nie było więc powodów by się budzić...
Carmen uśmiechnęła się i siedziała tak juz do czasu aż Amber się obudziła dnia następnego.
Zapowiadał się piękny dzień. Promienie słońca zaczęły lizać twarz pogrążonej we śnie wilkołaczycy.
Amber wpierw poruszyła nosem, potem zmarszczyła brwi i otworzyła w końcu oczy starając się usunąć twarz z miejsca gdzie padały promienie słońca. Ziewnęła i przeciągnęła się nie ruszając się prawie z miejsca. Dobrze jej się tak leżało na boku.
Carmen nachyliła się i szepnęła jej do ucha. - Czas wstawać -
Amber zamruczała, znów się przeciągając. Zapomniała, że jest w postaci człowieka i sennie otarła się policzkiem o Carmen. W końcu z westchnieniem zwlekła się z łóżka, ziewając przy tym. To to słońce ją tak rozleniwiło...
Carmen zaśmiała się. - Dziś nauczymy się nieco silniejszych zaklęć - powiedziała. - Pójdziemy poza miasto i tam potrenujemy już na jakimś ruchomym celu. Przyzwę kamienną istotę i będziesz próbowała w nią trafić zaklęciem, które znasz... potem nauczysz się silniejszego i spróbujemy z nim, brzmi ciekawie?
- Polowanie - w oczach Amber pojawił się błysk. Ubrała się szybciej niż zwykle.
- Blisko. Nie zjesz tego co upolujesz - odparła Carmen chichocząc cicho.
Zjadły śniadanie i poszły poza miasto.
Carmen dobyła małego pierścionka, który miała w kieszonce koło paska i rzuciła zeń zaklęcie przyzwania golema. - To twój cel - wskazała przyzwańca. - Spróbujesz strzału w poruszający się cel z trzydziestu kroków - powiedziała. Kazała golemowi biec wokół Amber na odległości ok 30 kroków. - Złóż zaklęcie i spróbuj trafić -
Amber nie raz już brała udział w polowaniach. Zwykle zaganiała zdobycz, ale zdarzało jej się skakać do gardła jelenia. Wiedziała, że musi celować nieco naprzód by trafić tam gdzie chciała. W końcu zdobycz się poruszała. Powtórzyła to czego nauczyła się poprzednio, zbierając moc do zaklęcia, a potem uderzyła nim w golema.
Trafiła obok i rozwaliła jakieś drzewo w drzazgi. - Blisko - powiedziała Carmen. - Lepiej będzie jeśli będę blokować zaklęcia którymi nie trafisz - stwierdziła, drapiąc się po potylicy. - Jeszcze raz.
Amber prychnęła. Szkoda jej było tego biednego drzewa. Nie sądziła, że aż tak bardzo spudłuje. Stanęła nieco inaczej, tak by mieć większą swobodę przy obracaniu się. Skoncentrowała się i powtórzyła procedurę. Tym razem miała już pewną wiedzę na temat tego jak nie należy tego robić...
Tym razem rozwaliła golema na kawałki. - Dobra.. no to teraz pokażę ci jak kontrolować pocisk w locie... bo możesz odchylać jego tor lotu - powiedziała Carmen. - gdy wypuszczasz pocisk z reguły "dajesz sobie spokój" i obserwujesz. Spróbuj go nie wypuszczać do końca. Usuwasz energię z ciała ale to nadal twoja energia. To trochę jak wysyłanie swojej ręki naprzód. Spróbuj. Sparuje zaklęcie im w coś trafi...
Amber poruszyła palcami. Skupiła się i powtórzyła całą zabawę. Spodobało jej się uczucie towarzyszące mocy przepływającej przez jej ciało. Przyjemne mrowienie przy kręgosłupie i krew żywo płynąca w żyłach. Prawie jak podniecenie, które opanowuje watahę, gdy wspólnymi siłami obalają ciężką zdobycz i już wiedzą, że zaraz będą ucztować.
pocisk poleciał po delikatnym łuku.
- Nieźle... to jednak nie wszystko co możesz zrobić. Przyłóż do tego więcej siły.. o - Carmen puściła pocisk który zaczął wić ósemki w powietrzu i łatać wokół niej aż wreszcie zniknął.
- Spróbuj zrobić nim pełny obrót na początek
Amber poruszyła ramionami. Zmrużyła oczy i nieco opuściła głowę koncentrując się na zadaniu. Utworzyła kolejną kulę, tylko że tym razem skupiła całą siłę woli na kontrolowaniu tego. Skoncentrowała się tak jak wtedy, gdy czyhała w zasadzce na nadbiegających ścigających.
Poszło jej nad wyraz dobrze. Złapała pocisk w kółku o średnicy około metra, aż Carmen go rozproszyła. - Świetnie - podrapała Amber za uchem.
Amber znalazła się więc we władzy Carmen, póki ta ją drapała za uchem. Tak rozmarzonego wyrazu na twarzy jeszcze kobieta u wilkołaczycy nie widziała.
Carmen przytuliła ją i podrapała jeszcze chwilę. - Dobra, starczy ci już - zaśmiała się.
Amber przez ten cały czas mruczała zachwycona. Westchnęła tylko gdy się skończyło. Przeciągnęła się otrząsając się z błogostanu.
- To co... mocniejsze zaklęcie? - zaproponowała Carmen.
- Hmph - Amber skinęła głową. Była gotowa. I miała wielką motywację. Dla tego drapania za uchem zrobi wszystko...
- Dobra, teraz złożysz trochę silniejsze zaklęcie. Ono w odróżnieniu od pierwszego eksploduje.. znaczy uszkodzi wszystko w pewnym zasięgu. Skup się na pojedynczym punkcie w ziemi. To będzie trudniejsze.. ale łatwiejsze do trafienia. Najpierw pozbieraj energię w prawej ręce - poleciła Carmen.
Amber zbierała energię. To już dobrze wiedziała jak robić, ale nie zmniejszyło to wcale jej staranności. Nie miała zamiaru uczyć się czegoś niedbale! Miała swój cel - jedyna dalekosiężna myśl, która miała zdecydować o jej przyszłości... Zemsta... Należało się przyłożyć. No i ta zdecydowanie bliższa w czasie perspektywa czochrania za uchem stanowiła nie mniejszą pokusę...
- Dobra, a teraz wyobraź sobie, ze ta energia znika z twojej ręki i pojawia się w tym malutkim punkcie na ziemi. W pojedynczym ziarenku piasku. A potem ją wyzwól.
Amber znów zaprzęgła swoją wyobraźnię do roboty. W jej wyobraźni ziarenko piasku zmieniło się maleńką lśniącą iskierką naładowaną zgromadzoną energią. Potem Amber puściła moc.
Teren eksplodował. Powstał niewielki lej. - No... od pierwszego podejścia. - Carmen pokiwała głową z uznaniem.
Amber zatkała uszy. Za głośno. Warknęła przy tym. Troszkę dzwoniło jej w uszach. Nie była na hałas gotowa psychicznie.
- Sporo silniejsze niż to pierwsze zaklęcie - powiedziała Carmen.
- Będę je rzucać nieco dalej następnym razem - bąknęła.
Carmen zaśmiała się. - Musisz poćwiczyć by było równie naturalne co to pierwsze - powiedziała. - Ta sama zasada. Musisz mieć rzucanie go we krwi i w odruchach.
- No to ćwiczę - powiedziała Amber i podjęła kolejną próbę. Ale następny cel wybrała sobie nieco dalej, żeby jej już nie ogłuszył wybuch. Zamierzała ćwiczyć tak długo, aż Carmen będzie zadowolona.
Po chwili Amber poczuła się słabo. Carmen to zauważyła. - Usiądź, odpocznij - poleciła.
- Rzucanie zaklęć męczy, a ty rzucasz je już długo -
Amber siadła ciężko na ziemi. Oddychała głęboko chcąc odzyskać siły. Lubiła mrowienie przepływającej mocy przy rzucaniu zaklęć. Zbierała więc siły, szukając rezerw i starając się zgromadzić energię na więcej.
- Spróbuj nie myśleć o niczym. Oczyścić umysł - poleciła Carmen. - Szybciej się zregenerujesz
Była po części zwierzęciem. Oczyszczenie myśli przyszło naturalnie. Westchnęła tylko.
Zregenerowała się dość szybko i już mogła rzucać zaklęcia dalej. Gdy Carmen zdecydowała, ze jest już wystarczająco dobrze Amber stwierdziła, ze już słonce zaszło. Carmen przysunęła się, przytuliła ją i podrapała za uchem.
Amber aż zapiszczała radośnie. Nadstawiła ucho przytulając się po swojemu. Z trudem powstrzymała się przed wylizaniem Carmen twarzy. Pamiętała jeszcze co kobieta mówiła na temat lizania...
Carmen westchnęła. - Dobra, wracamy do tawerny. Trzeba się wyspać przed jutrem. Przy odrobinie szczęścia jutro pojawi się trochę słabszej "zwierzyny łownej" i sprawdzisz się w walce z nimi.
Amber zamruczała z rozmarzonym wyrazem twarzy i bez protestów ruszyła za Carmen. Obiecała sobie uczyć się jeszcze pilniej niż robiła to do tej pory. Opłacało się!
Dotarły do karczmy, zjadły porządną kolację, Amber znów została skierowana do balii, a potem do łóżka. Carmen obserwowała wilkołaczycę. Wystarczyło, by byłą w ludzkim ciele i powoli jej postawa i zachowanie dostosowywało się do ludzkiego. Kobieta wiedziała, że Amber stara się być bardziej ludzka, ale niektóre rzeczy trudno zmienić świadomie pracując nad nimi.
Postanowiła odnaleźć cześć jej psychiki odpowiedzialną za to. Może uda jej się przeprowadzić jakieś korzystne modyfikacje... porozmawia o tym z Amber jutro.
Dziewczyna zasnęła szybko wykończona dniem. Spała jak szczenię. Pod koniec już się właściwie ledwo ruszała.
Carmen spokojnie przebadała jej umysł. Była w stanie dość łatwo odblokować odruchy. To by przyspieszyło naukę się życia wśród ludzi...
Amber obudziła się następnego dnia dopiero około południa... ale była wypoczęta.
Dziewczyna się bardzo zdziwiła, gdy zobaczyła gdzie już jest słońce. - Południe? - bąknęła zdumiona. Zwykle budziła się wczesnym rankiem. Zwykle odrobinę później niż budziły się ptaki...
- No, zmęczyłaś się mocno wczoraj - powiedziała Carmen, uśmiechając się. - A ja coś odkryłam. W twoim umyśle są zmagazynowane typowo ludzkie zachowania i reakcje, ale są zablokowane. Mogę je odblokować, szybciej nauczysz się jak żyć wśród ludzi -
- Szybciej... Hmmm... To dobrze, prawda? - usiadła na łóżku patrząc na Carmen bursztynowymi oczami. - Jeśli możesz coś odblokować i nie będzie bolało - powiedziała. Naturalna obawa przed niepotrzebnym, niezwiązanym z przetrwaniem bólem. Amber wolała to zastrzec, bo nie znała się na tym.
- Nie będzie - odparła Carmen. - Zamknij oczy i odpręż się. Poczujesz się... inaczej - powiedziała, przykładając jej dłoń do czoła.
Amber oczyściła myśli i odetchnęła rozluźniając mięśnie. Przymknęła przy tym oczy. Ciekawiło ją co się teraz stanie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Czw 22:02, 19 Maj 2011    Temat postu:



Kamael

Przez całą drogę szedł pogrążony w myślach, od czasu do czasu rozglądając się po okolicy. Ostatnie wydarzenia chodziły mu po głowie i powracały niczym sprzężenie zwrotne. Jego magia? Jego pioruny? Jakiś Uranos? To było nie do pomyślenia. Przecież był tylko zwykłym półelfem. Zwykłym myśliwym. Synem swego ojca.

A może nie? Czyżby ten kryształ i dziwna szrama pod okiem były czymś celowym, czego miał doświadczyć, gdy będzie już pełnoletni? Może wszystko było już wcześniej ułożone, a on po prostu musiał do tego dojrzeć? Te i inne myśli kołatały się w jego głowie, gdy podążał za Theilą. Mimo iż kobieta była naprawdę piękna, jakoś nie miał ochoty podziwiać jej fizyczne walory. Zwłaszcza, iż mimo wszystko podświadomie czuł, że nie należy do tego świata. I nawet nie chodziło o to, że roztapiała śnieg pod swymi stopami. Tropiciel, próbując poukładać sobie ostatnie wydarzenia w głowie po prostu za nią kroczył, skupiając od czasu do czasu wzrok na otoczeniu.

W końcu dotarli do jakiejś wioski i skierowali się do lokalnej gospody. Kamael nie zabierał głosu, pozwolił, by ta kobieta wszystko załatwiała. Sam się zastanawiał, dlaczego za nią podążył i co jeszcze na niego czekało. To wszystko zdawało się być dziwnym snem, choć doskonale wiedział, że wszystko dzieje się na jawie. Skrzywił się nagle, wracając myślami do ostatnich dwudziestu czterech godzin. Nagle jego normalne życie zostało dotknięte przez siły, o których istnieniu opowiadał mu jedynie ojciec, i to przed snem. Kiedyś, za dzieciaka, Kamael uznawał to za świetną rozrywkę, a dziś, mając za kompana tę dziwną kobietę, zapewne wróciłby do tamtych czasów i wciąż był nieświadomym niczego młodziakiem. Gdy zamawiała jedzenie, wtrącił swe trzy grosze.

- Dla mnie jakiś kompot, albo coś podobnego, gospodarzu. Nie piję. - uświadomił karczmarza.
- Ależ oczywiście - odparł mężczyzna za kontuarem, kierując się na zaplecze.

Kamael nie czekał na niego, zasiadając przy pierwszym wolnym stoliku. Chwilę później pojawiła się obok niego Theila. Wydawała się zrelaksowana i pewna swego. Momentalnie usłyszał jej głos w swojej głowie. Niemal natychmiast odpowiedział. Klasycznie.
- Wybacz, ale jestem przyzwyczajony do normalnej rozmowy – mruknął, rozcierając skronie. - Skąd ty w ogóle pochodzisz? I co to za Uranos? Nigdy nie słyszałem o kimś takim...
Urwał na moment, marszcząc brwi.
- I jeśli masz taką moc, powiedz mi tylko, czy mój ojciec, Mattheus jest zdrowy i bezpieczny. A potem skupmy się na posiłku. Spustoszyciel, czy jak go nazwałaś chyba właśnie zagnieździł się w moim żołądku.

Może i zebrał się na ponury żart, ale nie było mu do śmiechu. Westchnął ciężko i skrzywił się, oczekując odpowiedzi dziwnej nieznajomej, która tak niedawno uratowała mu życie.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 23:12, 21 Maj 2011    Temat postu:

Vi (feat. MG)

Dziwny dzień obfitował w coraz to dziwniejsze wydarzenia, których miała już serdecznie dosyć. Tajemniczy mężczyzna, którego twarzy nie mogła zobaczyć, jakaś budowla... Miała szczerą ochotę się już obudzić, jednak coś podpowiadało młodej kobiecie, że to wcale nie jest sen. Przez chwilę rozglądała się na boki, podziwiając miejsce, w końcu jednak utkwiła wzrok w gargulcu. To było zaskakujące, że takie coś zdawało się żyć. I chyba nawet żyło. Gdy stworzenie zaczęło ziewać, Vivian wsadziła mu palec do pyska.
- To jest żywe? - zapytała.
Gargulec zakrztusił się, co brzmiało jak świerkanie kilku wróbli na raz. Zwierzę odsunęło się, kaszląc. Darkning obejrzał się i westchnął. (mental facepalm)
- Owszem - odparł. - Nie gryzą, ale wkładanie im palca do dzioba to raczej kiepski pomysł.
Dziewczyna szybko cofnęła rękę i zrobiła nieco zakłopotaną minę.
- Oj, przepraszam. Bo on tak dziwnie wygląda. Nie jest z kamienia? - zapytała, przyglądając się gargulcowi, jakby to była najciekawsza rzecz, jaką póki co widziała.
- Nie - odaprł Darkning. - Jak ktoś ma dostateczna moc to potrafi de facto ożywić kamienne gargulce. Jak ktoś ma jej jeszcze więcej to jest w stanie uczynić z nich żywe istoty. Będziesz wkrótce zdolna władać taką mocą, jeśli będziesz szybko się uczyć. - Obrócił się w jej stronę i podszedł do fontanny, by oprzeć się na jej krawędzi. - Jeśli chcesz najpierw zaspokoić swoja ciekawość, to usiądź i pytaj dalej. Mamy czas...
Chętnie by ją zaspokoiła, a jak! Tylko... że on był taki trochę dziwny. Wahała się przez moment, po czym ostrożnie podeszła i usiadła, zachowując bezpieczną odległość.
- To może mi powiesz, o co w tym wszystkim chodzi? Skąd w ogóle ta moc się wzięła? - Uniosła swoje ręce, gdyż chodziło jej o moc w jej własnym ciele.
Darkning podążał za nią wzrokiem.
- Hm.. zapomniałem. - Zdjął kaptur. Wyglądał na max 30 lat. Miał krótko przystrzyżone włosy i był gładko ogolony. Wyglądał... w sumie wyglądał lepiej niż ktokolwiek, kogo do tej pory wdziała Vivian. - Zapomniałem, że w kapturze wyglądam niezbyt zachęcająco. - Westchnął. - Dobra, zacznę od samego początku. -
Zrobił pauzę i zaczął opowiadać.
- Jakieś sto lat temu bogowie zniknęli. Stracili kontakt z tym światem. Efektem tego było pojawienie się Skazy. Zawiązaliśmy sojusz.. ja i paru moich.. znajomych, nazwijmy ich tak, by unicestwić manifestacje Skazy... i tak Skaza nie ma już fizycznej postaci. Pozostała ideą, mocą, siłą. Jej sługi cały czas pojawiają się... i to już poza obrębem kontynentu, w którym udało się nam usidlić Skazę. Widziałaś ich trochę osobiscie. Horus i Trion to przykładowe sługi Skazy. -
Darkning włożył dłoń do wody w fontannie. Duża kropla cieczy uniosła się ponad powierzchnię wody i zaczęła orbitować wokół centrum fontanny.
- No i tu pojawiaś się ty. Tyris w jakiś sposób dała radę przesłać ci dużo energii... wierzę, że jeśli uda ci się zebrać dość wyznawców Tyris, bogini da radę powrócic i zakończyć raz na zawsze egzystencję Skazy... rozwinąć którąś myśl? - zapytał.
Do kropli orbitujacej wokół centrum fontanny dołączyły jeszcze cztery.. i następne trzy...
- Kto to jest Tyris i czemu ja? - zapytała, przekrzywiając lekko głowę. Nie była zbyt religijna, właściwie nie była wcale. Zwłaszcza po stracie wszystkich bliskich. Wiedziała, że jest sama i sama musi sobie ze wszystkim radzić. W zamyśleniu pogładziła topór, który spoczywał na jej kolanach.
- Tyris to bogini-wojowniczka. Obrończyni życia. Potrzebuje silnego przedstawiciela na tym świecie. Twoja odporność psychiczna nie pozostawia żadnych wątpliwości. Jesteś stworzona do walki. Tylko los nie dał ci się do tej pory wykazać... Do dziś. - Mężczyzna spojrzał w oczy kobiecie i uśmiechnął się lekko. Uniósł brew. - Następne pytanie, proszę.
- Sama nie wiem... Jesteś pewien, że to nie jest sen? - Westchnęła ciężko. Czuła się nieco zmęczona i głodna, właściwie to tylko o tym teraz myślała. Poczuła wtedy wilgoć na dłoni. Jedna z kropel unoszących się w powietrzu dotknęła jej skóry
- Czujesz tę kroplę wody? Wsuń w nią palce, poczuj, że jest mokra - polecił Darkning.
Zrobiła, jak kazał, choć zupełnie nie rozumiała, po co niby miałaby to robić. Przecież wiedziała, że woda jest mokra, nie musiała tego sprawdzać i sobie przypominać. Mało to razy robiła pranie?
- I...?
Woda rozpłynęła się w jej dłoni.
- Przemyj twarz. Poczuj, że jesteś przytomna. Ludzie z reguły budzą się ze snu w dwóch przypadkach... albo gdy we śnie próbują się dobudzić, albo gdy poczują ból. Jakoś nie sądzę, by szczypanie cię było w najlepszym guście. Ewentualnie uszczypnij się sama. Jak już upewnisz się, że to nie sen to pytaj dalej.
- Czy można tu coś zjeść? Tylko mi nie mów, że pieczonego gargulca. Bo nigdy czegoś takiego nie przyrządzałam... I nie rozumiem, czemu ze mnie kpisz. Może dla ciebie takie rzeczy są normalne, dla mnie nie. Tak ciężko to zrozumieć? Wydajesz się być inteligentny.
Darkning westchnął.
- Traktuję to, co mówisz poważnie. Zbyt poważnie z tego co widzę - stwierdził mężczyzna. - I nie, nie kpię z ciebie. Nie dałaś mi ku temu powodów. Zjeść coś jak najbardziej można. Sama myśl pieczenia gargulca nawet nie przeszłaby mi przez głowę, o to się nie lękaj... - Darkning spojrzał na Gargulca siedzącego koło niego na zrębie fontanny. - Jesteś jadalny, przyjacielu? - zapytał. Gargulec gorączkowo pokręcił głową na znak zaprzeczenia.
- Widzisz? Nie jest. - Darkning się uśmiechnął i poklepał zwierzę po głowie. - W sumie w kuchni już jest kończona jajeczncia na grzybach z cebulą i czosnkiem. Pasuje? - zapytał Viv.
- Oczywiście, choć lubię i umiem gotować sama. Może po prostu pokażesz mi, gdzie jest kuchnia i następnym razem... - Zerknęła na Gargulca, który jej się intensywnie przyglądał. Ten sam, któremu wcześniej wsadziła palec do pyszczka. - Czy... czy on chce mnie zjeść? Czemu się tak dziwnie patrzy? - Skrzywiła się lekko.
- Chce byś podrapała go za uchem - odparł Darkning. - Jeśli lubisz, to ci przecież nie zabronię gotować. - Mężczyzna wzruszył ramionami. - Ale tak jest szybciej. Teraz ja zadam ci pytanie... podobało ci się używanie mocy, prawda? - zapytał.
- Bardzo, w końcu można było komuś przylać. - Uśmiechnęła się zadziornie i raz jeszcze spojrzała na stworka. Jego wzrok tak jej rozmiękczył serce, że - choć się go nieco obawiała - położyła dłoń na małej głowie i zaczęła głaskać, a gargulec zaczął mruczeć z zadowoleniem, mrużąc oczy. Chwilę później podrapała za uchem i uśmiechnęła się do nowego znajomego. - Jak ma na imię?
- Przedstaw się - polecił Darkning, patrząc na gargulca.
- Arkanus - zaskrzeczało stworzenie.
- Wracając do mocy... to jest płatek szronu ze szczytu góry lodowej - stwierdził Darkning. - Poćwiczysz, to bedziesz zdolna do znacznie większych wyczynów.
- Mhm - odparła, nie zwracając większej uwagi na słowa mężczyzny, zajęta głaskaniem i drapaniem stworka. Nawet odwróciła się w jego stronę, a gdy zaczął poruszać tylną łapką, dziewczyna zaśmiała się i wzięła go na kolana. Nigdy nie miała zwierzątka. - On coś je? Bo że gustuje w palcach, to już wiem. - Uśmiechnęła się lekko.
Darkning pokręcił głową. - Wszystko. Dokumentnie wszystko. Szkło, metal, kamień, kości, mięso, warzywa... - wzruszył ramionami.
- Ciekawe...
Miała szczerą ochotę uderzyć pięścią w brzeg fontanny, by ukruszyć kamień i go nakarmić, ale się powstrzymała. Nie chciała niszczyć czyjejś własności. Odchrząknęła.
- Zatem... to chyba wszystko, o co chciałam zapytać. Ach, chociaż nie... Długo to zajmie?
- Co konkretnie? - zapytał Darkning. - Poruszaliśmy więcej niż jedna kwestię.
- Mój pobyt tutaj. Chciałabym wiedzieć, kiedy mogę wrócić do moich zajęć.
- Obawiałem się, że zadasz to pytanie - mruknął mężczyzna. - Powiedz mi. Nie rusza cię w ogóle to, że otrzymałaś moc od bóstwa? Że możesz zakończyć istnienie czegoś, co bezustannie tworzy bestie dewastujące miasta ludzkie i pozbawiające ludzi życia setkami, jeśli nie tysiącami? Zdarza ci sie takie coś często? Jak na razie wydaje mi się, że traktujesz to jak kolejne zajęcie miedzy wypraniem pościeli, a przyrządzeniem obiadu. Jeśli nie traktujesz tego poważnie to nie mamy o czym rozmawiać, Vivian.
- Powiedz mi, jak można coś takiego traktować poważnie? - Uśmiechnęła się lekko. - Przecież to się w ogóle w głowie nie mieści. Moc od bóstwa, które nie istnieje, a która daje niezwykłą siłę i, powiedzmy, zobowiązuje do walki z tą całą... Skazą, tak? Wiesz, ja nie mam nic przeciwko, by znowu się z nimi zmierzyć i roztrzaskać kilka łbów, ale to zajęcie dobre na jakiś czas. Z czegoś trzeba żyć, a samo zwalczanie potworów może sprowadzić jedynie śmierć.
Była zwykłą, młodą kobietą i rozumowała jak zwykła, młoda kobieta. Dla niej ważne było pranie i obiad.
- Podaj mi rękę. - Polecił Darkning, Widząc, że bez terapii szokowej nie da rady.
- No dobrze, ale bez spoufalania się... - Dość niechętnie podała mu dłoń i ścisnęła jego rękę. Mocno jak na kobietę.
Wszystko błysnęło. Znów byli na powierzchni.
- Zaraz zobaczysz coś... nazywamy to Tiamatem... podążał za nami do tego punktu i stracił ślad, gdy zjechaliśmy niżej... o. - Darkning wskazał wynurzajacą sie spod wody masę mieśni. Była daleko od plaży.. i wynurzało się jej coraz wiecej.
- Piątopoziomowy sługa. Maksymalny naliczony do tej pory poziom to dwudziesty, wobec tego to tu to jest małe piwo w porównaniu do tego, co nadejdzie.
Istota była coraz lepiej widoczna. Wyszła na plażę, a ziemia trząsła się pod wpływem jej kroków. Miała około pieciuset metrów wzrostu. Cała powierzchnia jej ciała była pokryta czymś w rodzaju kolczastej skóry o bladoróżowej barwie. Cały korpus wspierał sie na czterech potęznych nogach, górna część przypominała jakis przerośnięty ropień, z którego wystawała sieć macek obrosniętych mieśniami. Każda macka miałą na końcu coś w rodzaju kolca.
- No. Teraz powiedz mi, jak sądzisz... ludzie daliby sobie radę z czymś takim? - zapytał.
- Czyli... acha... no dobra... rozumiem. Skoro mam moc, muszę się ćwiczyć i trenować, by lepiej ją kontrolować i walczyć z takimi stworami i … no … ratować ludzi, tak?
Nie przepadała za ludźmi. To właśnie ludzie przyczynili się do śmierci jej rodziców, ale mniejsza z tym.
- Niech i tak będzie, przynajmniej będzie ciekawie. - Westchnęła ciężko. - A moje życie było takie proste i przyjemne... - burknęła pod nosem. Przyglądała się potworowi i im dłużej na niego patrzyła, coraz mocniej odczuwała gniew i chęć ukatrupienia go. W pewnej chwili uczucie było tak silne, że aż coś warknęła i mocniej zacisnęła dłoń na toporze. Niewiele brakowało, a cisnęłaby nim.
- Ludzi, elfy, krasnoludy... siebie. - podumował Darkning, składając zaklęcie. Strumień ciemności popłynął z jego dłoni i wbił się w istotę, degenerując ją. Zgnilizna runęła w dół do wody i zniknęła pod falami.
- Twoje życie nie byłoby proste wiecznie. Skończyłoby się dziś - zaznaczył Darkning. - Najlepiej by było, gdybyś tak je potraktowała. Twoja karczma przestała istnieć i idziesz dalej naprzód. - Spojrzał na kobietę. - Sądzę, że twoja jajecznica jest gotowa. Możesz ją spokojnie zjeść w swojej kwaterze... masz jeszcze jakieś pytania?
- Nom... - Skrzywiła się i odwróciła w jego stronę. W jej oczach był gniew. - Kiedy będę dość silna, by zabijać takie stwory i kiedy zaczniemy?
Właściwie to już nie była głodna.
W oczach mężczyzny pojawiły się dwie małe iskry. Uśmiechnął się.
- To lubię słyszeć. Możemy zaczynać nawet i od tego momentu i trenować tak długo, aż będziesz miała dość.
- Zatem na co jeszcze czekamy? - zapytała i uniosła topór, jakby nagle przestał cokolwiek ważyć.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MrZeth




Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 14:05, 22 Maj 2011    Temat postu:

Miglasia, Azyl:

Kolejne dwa dni minęły pod znakiem przystosowywania się do ludzkich odruchów przy okazji treningu.
- Dziś nauczymy się twojej pierwszej klątwy. - powiedziała Carmen, gdy obie kobiety stanęły an wzgórzu nieopodal Azylu, gdzie zawsze trenowały. Amber uczyła się szybko. Poprzedniego dnia nauczyła się już jak rzucać zaklęcia w formie bestii i jak wzmocnić przemianę za pomocą energii. Carmen uznała jednak, że by łatwiej zwyciężyć przeciwnika można zarówno stać się silniejszym samemu jak i uczynić go słabszym.
- Zniedołężenie osłabia wydolność mięśni istoty, na która to rzucisz. Nie osłabi magicznych zdolności, ale uczyni przeciwnika powolnym i ospałym. To zaklęcie wymaga już krótkiej inkantacji, wiec będziesz musiała nauczyć się dwóch zdań, które pomyślisz lub wypowiesz. To zaklęcie jest inne niż dwa poprzednie, bo moc musisz skupić w słowach...

[---]

Był koniec dnia, gdy Amber położyła się spać, a Carmen jak zwykle usiadła obok niej na łóżku i gładziła ją po włosach. Kolejny sukces. Co prawda Amber nie mogła rzucić Zniedołężenia będąc w formie bestii, bo nie potrafiła artykułować z wilczym pyskiem, ale przy jej tempie nauki za parę dni zapewne nauczy się rzucać zaklęcia wymagające inkantacji bez otwierania ust.
- Jutro zapolujemy razem... na północ stąd jest wieś, którą wkrótce nawiedzą sługusy Skazy - kobieta obróciła się, łaskocząc Amber po twarzy włosami. - Będziemy tam -


Noria - Wieś w okolicach Frost:

- Jeśli ci to nie będzie przeszkadzać... - kobieta wzruszyła ramionami. - Twojego ojca pilnuje dobry znajomy. Sądzę, że on nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że ktoś go chroni - kobieta uśmiechnęła się lekko.
- Po kolei: Ja pochodzę z kontynentu, który już dawno przestał istnieć wiec nie wiem czy jest po co rzucać nazwami. Pozostałam tu i chronię ten świat przed zagrożeniami różnego rodzaju. Z reguły mi i moim przyjaciołom udaje się rozwiązywać sprawy na tyle szybko, że mieszkańcy tego świata nawet nie zdążą zorientować się, że coś było nie ta. - spojrzała za okno w zamyśleniu, tymczasem na stół dotarła zamówiona strawa. Kobieta zaś wyrwała się z zamyślenia i odchrząknęła.
- Wybacz, wydawało mi się, że coś przeoczyłam - uśmiechnęła się przepraszająco i kontynuowała. - Uranos to bóstwo które kawałek czasu temu zostało odsunięte od tego świata wraz z całą resztą bóstw podczas czasu niepokoju - ciągnęła kobieta. - Byłeś we właściwym miejscu o właściwym czasie i otrzymałeś moc, którą Uranos dał radę jakoś przepchnąć do tego świata. Ja i moi sprzymierzeńcy wierzymy, ze dzięki temu będziesz w stanie przywrócić Uranosowi kontakt z tym światem. Nasuwa się oczywiście pytanie "po co?" i "czemu ja?" - kobieta upiła trochę piwa. - Niezgorsze - stwierdziła, odstawiając kufel.
- Istoty które pojawiają się w tym świecie, miedzy innymi Pustoszyciel, z którym miałeś już do czynienia, to pomioty Skazy. Skaza zaś to istnienie które pojawiło się w miejsce bogów. Jedynym jej celem jest metamorfoza lub unicestwienie całego życia w tym świecie - Thelia absolutnie nic sobie nie robiła z tego, ze cała tawerna zamilkłą i gapiła się na nią z wytrzeszczonymi oczyma. Chyba właśnie to miała na myśli, gdy zaproponowała rozmowę "przez myśli".
- Kawałek czasu temu wraz z moimi sprzymierzeńcami daliśmy rade zniszczyć fizyczną postać Skazy. W kilka chwil swego istnienia na tym świecie Skaza unicestwiła praktycznie wszystko, co żyło na kontynencie daleko na południe stąd. Nie daliśmy jej przekroczyć morza i po niecałym dniu walki zwyciężyliśmy... kłopot polega na tym, że Skaza nie potrzebuje fizycznej formy by tworzyć i zarządzać swoimi pomiotami... pomiotami które powstają coraz częściej i są coraz silniejsze, należy dodać.
Kobieta pochyliła się od przodu, opierając łokcie o stół i spojrzał Kamaelowi w oczy.
- Jeśli coś może ostatecznie powstrzymać Skazę to powrót bóstw. Ty posiadasz klucz do powrotu jednego z nich... - uniosła brew i skinęła głową. - A czemu ty? A czemu nie? Jesteś równie dobrym kandydatem jak każdy inny o którym mogłabym pomyśleć. Cenisz sobie swoją wolność, a to już ważna cecha... potrafisz o siebie zadbać i nie jesteś w ciemię bity.
kobieta spojrzała na bliznę pod okiem Kamaela. - A ten znak nie ma nic wspólnego z Uranosem... masz jeszcze jakieś pytania? - wzięła się za jedzenie, czekając aż Kamael przyswoi sobie wszystkie informacje, które mu podała.


Nieznana wyspa:

Topór przeciął powietrze ze świstem i pomknął naprzód po łuku, aż wreszcie wbił się w drzewo. - Nieźle jak na pierwszy raz - stwierdził Darkning. Wyciągnął rękę naprzód. Toór poleciał w jego stronę i mężczyzna chwycił go.
- Musisz najpierw zagenerować więcej energii w ramionach, odczekać i potem skupić jej dużo w toporze. Nadajesz mu ruch wirowy w ten sposób - mężczyzna puścił topór, a on zaczął obracać siew powietrzu. Vivian obserwowała. Przez noc nauczyła się postrzegania energii, to bardzo pomagało podczas nauki. Obserwowała jak i gdzie skupiać energię, by uzyskać właściwy efekt. Darkning zwiększył natężenie mocy i topór zamienił siew jednolitą smugę. Wiatr pochodzący od obracającego się oręża zdmuchnął włosy Vivian z powrotem do tyłu. - To jest cel tego ćwiczenia. - wskazał ruchem ręki, po czym chwycił topór zatrzymując jego ruch. Spojrzał na kobietę. - Jeszcze trzy próby i kończymy. Potrzebujesz zjeść i wypocząć. - to mówiąc podał jej topór i ruchem ręki zachęcił do kolejnej próby.

[---]

Vivian wreszcie zjadła kolację i poszła do swojej kwatery.
Jej komnata okazała się być dość przestronna... miała mniej-więcej rozmiar głównej sali w jej karczmie. Pod sufitem wisiało magiczne źródło światła, które do złudzenia przypominało światło słoneczne, nie było jednak tak intensywne, acz dostateczne, by oświetlić cały pokój.
- Klaśnij w dłonie dwakroć by włączyć lub wyłączyć światło. - zaskrzeczał gargulec, towarzyszący Vivian od wejścia.
Naprzeciwko drzwi stało spore miękkie łózko, na prawo od niego ustawiono kolejno jakąś komodę, stojak na bron i na zbroję, na którym wisiała lekka skórzana zbroja z jakimiś świecącymi znakami.
Drewno w pokoju miało jasna barwę, a wystrój pokoju miał barwy różnych odcieni czerwieni sięgajacych aż po żółty. Dywan z wyszytą nań "mapa słoneczną", czerwony, haftowany koc przykrywający pościel z delikatnym żółtym haftem, bladopomarańczowy obrus na małym stoliku stojącym pośrodku pokoju i serweta tego samego koloru leżąca na komodzie. Krzesło stojące koło stolika miało ciemnoczerwone obicie. W rogach sali stały donice z jakimiś dziwnymi kwiatami barwy ogniście-pomarańczowej. Drzwi z prawej strony pokoju były przesuwane w bok i prowadziły do garderoby. Koło łózka zaś były drzwi do łaźni.

Garderoba miała rozmiar nieco przekraczający rozmiar pokoju Vivian w karczmie. Stały tam wieszaki zawierające parę ładnych sukni, sporo zestawów prostego odzienia i ze dwie pary dzwnego twardego odzienia. Stała tam też spora, zamknieta skrzynia. Tak samo jak w pokoju Viv tu też było magiczne źródło światła.

Łaźnia była największym chyba pomieszczeniem.. a przynajmniej taka się wydawała. Miała dwa poziomy połaczone ze sobą. Przypominała jaskinię, w której po prostu wyrzeźbiono chodnik i wszystkie "atrakcje".
Wyżej - na lewo od wejścia jest coś dziwnego, co gargulec określił mianem "masażu wodnego". Wyglądało jak głęboka okrągła wanna z jakimiś syfonami wewnątrz i uchwytami z nierdzewnej stali by ułatwic wchodzenie i wychodzenie. tego dziwu stał jest stojak na ręczniki, a z prawej była również wyrzeźbiona w posadzce wanna i wnęka na mydło w płynie.
Gdy Viv zeszła schodkami w dół stwierdziła, że po prawej ma się saunę, a na lewo mały basen. Gargulec tłumaczył kobiecie jak co działa i co trzeba zrobić, by mieć ciepłą, lub zimną wodę. na koniec odetchnął głęboko.
- No to chyba tyle - stwierdził, rozglądając się na boki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Nie 16:15, 22 Maj 2011    Temat postu:

Kamael

Mężczyzna słuchał kobiety, delektując się zamówionym przez nią posiłkiem. Słowa, które wypływały z jej ust były czymś niesamowitym i niepojętym. Zapewne gdyby nie spotkał się wcześniej tego Pustoszyciela, czy jak go zwał, nie uwierzyłby jej w ani jedno słowo i pewnie obśmiał. Teraz do śmiechu mu raczej nie było, zwłaszcza, gdy zaczęła mówić, że jest jakimś wybrańcem i musi uratować świat. To brzmiało jak ze starych baśni, które opowiadał mu przed snem Mattheus i Kamael musiał się powstrzymać, by nie parsknąć śmiechem. Theila jednak nie raczyła żartować, skoro opowiadała mu o wszystkim z takim spokojem i pewnością w głosie.

Półelf starał to sobie jakoś przyswoić i poukładać, ale do prostych to nie należało. Dopiero co był zwykłym myśliwym, a teraz miał być herosem ludzkości? Na samą myśl o tym poczuł, jak żołądek mu się lekko zaciska i pieczony kurczak nie smakuje już tak wybitnie jak wcześniej. Skaza, Uranos, moc którą mu podarował – to już było nieco za wiele jak na te kilka chwil. Przetarł dłońmi twarz i upił niemal pół kubka kompotu. Przynajmniej dobrze, że ojciec był bezpieczny, choć mimo wszystko nie do końca ufał jej słowom. No ale może uda się to sprawdzić później.

Nie zabierał głosu dopóki nie skończyła mówić. Wziął głębszy oddech i spojrzał na nią.
- Nie, raczej nie mam, wszystko nakreśliłaś dość... przejrzyście – powiedział w końcu. - Skoro mam być jakimś bożym wysłańcem i odwalać za niego brudną robotę, to może gdy skończymy jeść zabierzemy się do roboty? Przydałoby mi się umieć panować nad tym czymś, co stworzyłem wtedy podczas walki z tym wielkoludem...

Chyba sam nie wierzył w to co mówi. Jeśli jednak nie miał innego wyjścia i został wybrany, trzeba było choćby spróbować nauczyć się kontrolować tę „moc”, by nie dać się zabić przy kolejnych pojedynkach, w które akurat nie wątpił, sądząc po tym, co mówiła Theila.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
WinterWolf




Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 23:30, 23 Maj 2011    Temat postu:

Amber

Amber zmrużyła oczy, gdy włosy Carmen zaczęły ją łaskotać. Już nie miała tak wielu wilczych odruchów w tej postaci, ale jeszcze nie przywykła do łaskotek. W zamian zrobiła sobie poduszkę z uda Carmen - Zdążymy? - spytała. Już nie miała kłopotu ze skupianiem się na więcej jak jednej rzeczy na raz. No i zaczęła wybiegać myślami w przyszłość i zastanawiać się częściej nad różnymi konsekwencjami.
- Tak, mamy czas do popołudnia - odparła Carmen, dalej gładząc Amber po włosach. Pogładziła dziewczynę po policzku. - Z tym co umiesz powinnaś sobie spokojnie dać radę. Nazwijmy to chrztem bojowym. Tym razem nie będę ci pomagać, jeśli nie będzie to konieczne. To będzie samodzielna walka.
Amber poczuła dziwny dreszcz w okolicy kręgosłupa. Ostatni raz czuła to samo, gdy wraz z watahą szła na polowanie na grubego zwierza. Przesunęła językiem po wargach, przypominając sobie przygotowania do polowania i podniecenie w wataże. A potem smak krwi zabitego zwierza. Wzdrygnęła się.
- Coś nie tak? - zapytała Carmen, podnosząc dłoń.
- Przypomniały mi się polowania z watahą. Czuję... Czuję podniecenie przed walką - powiedziała szczerze. - To było zawsze duże i ważne wydarzenie. Wszyscy w nim brali udział prócz szczeniąt i chorych - powiedziała. Nauczyła się ubierać myśli w pełne zdania, a nie tylko wyrażać pojedyncze pojęcia. Mówiła znacznie pewniej niż na początku.
Carmen się zaśmiała i znów pogładziła Amber po policzku. - Na razie musisz odpocząć. To nie będzie polowanie. To będzie walka. Tu w razie zwycięstwa nie będzie mięsa dla watahy. Będzie bezpieczeństwo. Musiałabyś to raczej porównać do walki o terytorium łowieckie z inną watahą... Ale zamiast walki obydwu stad jest tylko jako pojedynek alfa z obu watah... Wiesz, ludzie czasem tak rozwiązują spory o ziemię lub władzę. Zamiast wysyłać żołnierzy do walki dwójka najsilniejszych mierzy się w pojedynku. W ten sposób zmniejsza się rozlew krwi...
- Wiem, ale uczucie jest takie samo. Mrowienie wzdłuż kręgosłupa... To silniejsze ode mnie - bąknęła przepraszająco. Obróciła się i wetknęła nos w ubrania Carmen.
Kobieta uśmiechała się dalej. Powoli zsunęła się i objęła Amber, opierając czoło o jej czoło i patrząc głęboko w oczy. - Musisz się więc wyspać. Mam ci pomóc zasnąć?
Amber wciąż nieco nieswojo czuła się gdy patrzono jej tak głęboko w oczy, ale zdążyła już się nauczyć nie odwracać wzroku. Zyskała na pewności siebie przez ostatnie dni, więc nie czuła się zobligowana do ustępowania innym pola. Poza tym zrozumiała, że u ludzi niekoniecznie znaczy to to samo co u wilków. A w każdym razie nie wywoływało konfliktów na taką skalę jak u wilków. - Tak, proszę - powiedziała krótko Amber.
- Patrz mi dalej w oczy - poleciła Carmen. Po chwili obraz zaczął powoli się zamazywać i Amber zasnęła twardo. Carmen uśmiechnęła się i podniosła. Jutro zapowiadał się ciekawy dzień...

Było pochmurno i niebo raz po raz rozświetlały pioruny. Zapowiadała się potężna burza. Carmen stała przed karczmą i wiatr powiewał jej długimi, krwawoczerwonymi włosami, taka pogoda zawsze wprawiała ją w świetny humor. Czekała aż Amber skończy jeść i do niej dołączy, by mogły udać się do wsi nieopodal...
Z każdym dniem Amber radziła sobie coraz lepiej ze sztućcami. Także tym razem śniadanie w jej wykonaniu trwało krótką chwilę... I to nawet mimo faktu, że jadła za trzy osoby... Wyszła do Carmen, gdy tylko skończyła i doprowadziła się do porządku. Odruchowo odetchnęła powietrzem zwiastującym deszcz. Nie przeszkadzało jej to jednak. Ciekawiło ją za to czy ubranie przepuszczać będzie wodę, czy jak wilcza sierść zatrzyma ją z daleka od ciała. To mogło być ciekawe doświadczenie...
- Jeśli dasz radę wygrać to starcie to mam coś dla ciebie. - powiedziała Carmen. - Dawno, dawno temu istniał kontynent, na którym mieszkały tylko wilkołaki, lecz doskonaliły różnorakie zdolności typowe dla ludzi. Byli zżycie z naturą ale w inny sposób... wulkan wyrzucał metal, więc uznawali go za dar od ziem i kuli z niego zbroje i oręż... po jakimś czasie nauczyli się jak natchnąć ten metal mocą... tak powstały jedyne w swoim rodzaju zbroje i oręż. Mogą ich używać tylko wilkołaki. Współpracuję blisko z osobą, która zbiera różne ciekawe rzeczy... otrzymasz jeden z nielicznych pozostałych egzemplarzy tej zbroi i broni.
Amber spojrzała na Carmen. Nigdy o czymś takim nie słyszała. - Broń i zbroja dla wilkołaka? - bąknęła nieco zdumiona. - Znaczy nie niszczy się, gdy wilkołak zmienia postać i nie drze się jak sukno? - spytała niepewnie.
- Nie - odparła kobieta. - Ogólnie założysz jaw formie bestii, bo do tego została stworzona. Gdy zmienisz postać na ludzką, lub zwierzęcą to ona dopasuje się.
Amber namyślała się przez chwilę. Jako bestia miała grube, gęste futro i twardą skórę. Nie to co w tym słabym ludzkim ciele. Ale mieć coś co dodatkowo ją osłoni... Tak, zdecydowanie użyteczne. A skoro stworzone przez wilkołaki to zapewne dopasowane do wilkołaczego trybu życia. Amber wciąż nie przywiązywała wagi do kwestii związanych z posiadaniem. Ale używać czegoś co pozwala zwiększyć szansę na przetrwanie? Jak najbardziej! Skinęła głową patrząc w oczy Carmen. Zainteresowanie dziewczyny było aż nadto widoczne.
Carmen uśmiechnęła się. - Polecimy na miejsce by było szybciej. Chodź - podała jej rękę. Z jej pleców zaczęły wyrastać czerwone linki. Wiele czerwonych linek, przypominających włókna mięśni. Zaczęły składać coś przypominającego skrzydła. - Lewitacja jest miła, ale dobra tylko na pewien dystans... jeśli mam lecieć dalej to wolę stworzyć skrzydła.
Amber przyglądała się tworzącym się skrzydłom Carmen. Nagle ni stąd ni zowąd palnęła pierwsze co jej przyszło do głowy w tych okolicznościach - Nauczysz mnie latać? - wielkie oczy i zachwyt w nich malujący się przypominały dziecko, które zobaczyło coś zdumiewającego i wspaniałego.
- Jak opanujesz możliwości pancerza - odparła Carmen, przymykając oczy.
Amber skinęła głową z entuzjazmem. Amber tym szybciej się uczyła im coś bardziej ją zachwycało, im bardziej jej się to podobało. Motywacji w tej drobnej teraz osobie starczyłoby do obdarowania kilku istot. Dziewczyna chwyciła podaną jej dłoń Carmen.
Carmen pociągnęła ją do siebie, chwyciła w talii i skoczyła w górę, rozpościerając powstałe skrzydła.

Dotarły na miejsce przed południem, powodując niemałe poruszenie. - Nie przeszkadzajcie sobie, dobrzy ludzie... szukamy czegoś - powiedziała Carmen. Amber stwierdziła, że kobieta dorobiła sobie coś w rodzaju hełmu zasłaniającego twarz. Jej figura i tak budziła spore zainteresowanie, Carmen najwyraźniej nie chciała przesadzać w tym miejscu.
Amber zaczęła się rozglądać z miejsca, w którym posadziła ją Carmen. Odruchowo uruchomiła też swój nos. Szukała jakichś oznak zbliżającego się niebezpieczeństwa.
Nie wyczuła niczego. Carmen poprowadziła ją dalej, poza wioskę i w pole, obecnie zaorane po zimie i gotowe do wysiewu.
- Tu - mruknęła Carmen, zatrzymując się na środku pola. - Tu się pojawi przeciwnik dla ciebie.
- Wiesz co to będzie i skąd przyjdzie? - spytała. Skoro miała przewagę polegającą na tym, że wie gdzie się pojawi przeciwnik, to chciała pozyskać nieco więcej informacji. Nawet wilki planowały swoje akcje szczegółowo, a z ludzkim umysłem całość była jeszcze prostsza. Amber chciała wykorzystać swoje przewagi.
- Portal otworzy się trochę pod ziemią, więc wygrzebie się tutaj - Carmen tupnęła nogą. - Spodziewaj się ataków na małe dystanse. Paskudztwo będzie miało jakieś pięć metrów wzrostu, cztery ręce i dwa ramiona ze szczypcami. Nie ma głowy. Najlepiej będzie jeśli pozbawisz go wpierw dolnych kończyn, to zredukujesz jego mobilność. Potem po kolei wszystkie sześć górnych kończyn. Ostatecznie wystarczy wypruć serce z ciała by wreszcie zdechło - wyjaśniła Carmen.
Amber skinęła głową. Opanowała to dziwne mrowienie wzdłuż kręgosłupa, które zwiastowało nadchodzące starcie. Amber w głowie szykowała sobie plan działania. Przypominała sobie czego ją ostatnio Carmen uczyła i co sama pamiętała ze starć. Zbierała siły i czekała cierpliwie.

Carmen odsunęła się. Spojrzała w górę. - Trzynasta... lada chwila się pojawi - powiedziała, schodząc z pola.
Nie myliła się. po chwili ziemia zatrzęsła się i grunt zaczął pękać w miejscu, gdzie niedawno stała Carmen.
Amber się usunęła. Czekała na moment, gdy wystarczająco dużo istoty się wyłoni by mogła rzucić na nią Zniedołężnienie. Ruszający się wolniej i mniej składnie stwór będzie łatwiejszy do obalenia, gdy Amber zajmie się już jego nogami... Pilnując oczywiście by być poza zasięgiem rąk, a już najlepiej za plecami istoty...
Istota podniosłą się spod ziemi w połowie... Amber stwierdziła wtedy, że to coś nie ma pleców. Ręce były ustawione równomiernie wokół nieforemnego korpusu. Cztery nogi również były ustawione równomiernie. Istota zamachnęła się kończynami chaotycznie i ruszyła w stronę Carmen. Ta westchnęła i uniosła się w górę. Istota skakała w miejscu próbując ją sięgnąć.
Amber odczuwając swego rodzaju zażenowanie - bardzo nowe odczucie - rzuciła Zniedołężnienie. Jeśli stwór jej nie zauważy po tym to tym lepiej dla Amber... Jeśli zauważy, to Zniedołężnienie powinno umożliwić Amber wykonanie reszty planu.
Zniedołężnienie spowodowało, ze istota opadła na kolana po ostatnim skoku i przestała skakać. Postała chwilę i ruszyła w stronę Amber.
Amber natychmiast gdy miała taką okazję podjęła próbę wysadzenia jednej nogi istoty. Zamierzała w ten sposób wpierw sprowadzić ją do parteru wysadzając dwie nogi stwora, a potem zająć się pozostałymi kończynami. Usuwała się przy tym poza zasięg stwora, pamiętając, że być może będzie musiała unikać zaklęć. Kierowała się więc w stronę, gdzie nie było zabudowań, bo ludzi miała chronić, a nie sprowadzać im na głowę niebezpieczeństwa, z którym sobie nie poradzą....
Przy pierwszej próbie Amber praktycznie ogołociła z mięsa jedną z nóg pojedynczym zaklęciem. Istota zachwiała się i upadła, ale podniosłą się po chwili, korzystając z pozostałych nóg i rzuciła się naprzód zadając cios od góry szczypcami.
Amber uskoczyła na bok. Zmieniła postać na bestię. W końcu zaklęcia wysadzania nie wymagały słów, a jej mobilność wzrastała wraz z przemianą. Odbiegła poza zasięg istoty po to by spróbować wysadzić kolejną nogę.
Uniknęła bez problemu, będąc w postaci bestii. Istota zaatakowała po raz kolejny i kolejny. Amber musiała ciągle uskakiwać wstecz, by uniknąć kolejnych ataków.
Amber odbiegła nieco większy kawałek tak by istota musiała wpierw podejść do niej by móc sięgnąć. Dopiero gdy znalazła się poza zasięgiem podjęła ponowną próbę wysadzenia kolejnej nogi.
Istota potknęła się po drodze i padła, wiec Amber dała radę odbiec nieco dalej.
Amber wykorzystała okazję. Wysadziła w tym czasie tyle nóg ile zdołała. A w każdym razie podjęła próby wysadzenia ich.
Dała radę wysadzić jedną i istota porzuciła próby podniesienia się, zaczęła wykorzystywać cztery ręce do chodzenia, ruszyła pokracznie naprzód, sięgając po Amber szczypcami.
Amber uskoczyła po czym znów oddaliła się od istoty jak mogła. Tym razem planowała wysadzić jedną z rąk istoty. Skoro nie wykorzystywała już nóg do poruszania się, to należało inaczej zmniejszyć jej mobilność. Celowała w staw - newralgiczne miejsce. Łatwiej i z mniejszym nakładem energii powinno być wysadzić jedno mniejsze i wrażliwsze miejsce niż całą kończynę. A efekt powinien być ten sam.
Tym razem wysadziła obie z prawej. Istota dalej próbowała poruszać siew jej stronę, drąc kończynami po ziemi.
Amber tym razem postarała się pozbyć szczypiec. Tak by to coś nie miało już broni. Zamierzała zniszczyć je tuż przy ciele. Oczywiście wciąż z dystansu. Draństwo było za duże by mierzyć się z tym twarzą w twarz.
Kolejna eksplozja uszkodziła znacząco ramię. Istota nie byłą w stanie utrzymać prawych szczypiec w górze.
Amber podjęła jeszcze próbę wysadzenia lewych szczypiec. Stwór miał już tylko jedną parę rąk i jedną parę nóg. No i te szczypce... Wysadzenie szczypiec mogłoby pozwolić wilkołaczycy dobrać się do serca istoty. W końcu Amber była w pełni mobilna, a stworzenie nie miało już połowy kończyn i zostało potraktowane zaklęciem Zniedołężnienia...
Drugie szczypce eksplodowały przy łokciu i odpadły od ciała. Istota machała pozostałymi czterema kończynami ,rzucając się po ziemi.
Amber podeszła bliżej, ale tak by to coś nie sięgnęło jej kończynami po czym zaczęła koncentrować się by uderzyć zaklęciem już w cielsko istoty. Chciała wyrąbać eksplozją dziurę w cielsku stwora.
Zaklęcie średnio wypaliło. Nie udało się wyrąbać dziury, ani uszkodzić żadnej kończyny przy okazji. Amber poczuła się trochę słabo...
Amber warknęła pod nosem. Była zła na siebie. Źle wyliczyła swoje możliwości. Usunęła się starając się zebrać siły. Jak nie tak to tradycyjnie postara się dobrać się do serca stwora. Ale na to potrzebowała sprawnego ciała. Amber musiała się wpierw upewnić czy starczy jej sił by przebić się ręcznie do serca istoty i w razie czego uskoczyć przed jej bezładnymi atakami.
Zregenerowała się na tyle, by zmienić się i być w pewni sprawną... lub rzucić jedno zaklęcie.
Jedna z nóg istoty zaczynała odrastać...
Amber stwierdziła, że wóz albo przewóz. Wzmocniła się magią - potrzebowała więcej siły i szybkości. I może wreszcie się wyżyje jak nie miała okazji od wielu, wielu dni, gdy była pod opieką Carmen. W końcu tamtego stworka, przed którym uratowała grupę ludzi też nie miała okazji rozerwać własnymi łapami... Magia nie dawała takiej satysfakcji. Poczuła znajomy dreszcz, gdy skoczyła na stwora od strony gdzie nie miał już kończyn by pazurzastymi łapami z furią starać się przedrzeć do serca stwora. Wilki zabijają istoty wielokrotnie od siebie większe...
Pierwszym ciosem wyrwała jedną z pozostałych rąk ze stawu. I kolejnymi dwoma rozdarła ciało. Szybko znalazła wielki, pulsujący kawał mięcha. Istota chwyciła ją jedną ręką, ale Amber zatopiła już pazury w ciele i wyszarpnęła serce. Mięso śmierdziało jak nieszczęście, wilkołaczycy zebrało się na wymioty.
Istota powili przestała się ruszać.

Rozległo się klaskanie. Carmen unosiła się w powietrzu i biła brawo, uśmiechając się.
Amber prychając i starając się usunąć smród z okolic swojego nosa oddaliła się od cuchnącego truchła. Wycierała łapy o trawę wciąż prychając i walcząc z mdłościami... Ale jeśli potrwa to choć chwilę dłużej to zwróci...
Carmen spłynęła na dół. Amber okrążyły czerwone płomienie i smród zniknął. - No... już lepiej? - zapytała. Miała w dłoniach spore metalowe coś... wyglądało jak przód pancerza.
Amber kichnęła na zakończenie i odetchnęła. - Lepiej - warknęła niewyraźnie. Koniec smrodu oznaczał koniec mdłości. Wilkołaczyca oblizała nos, szczęśliwa, że jej narząd powonienia już nie cierpi.
- Przyłóż to do klatki piersiowej - Carmen obróciła obiekt i podała go Amber.
Amber chwyciła obiekt w łapy i niuchnęła go ciekawie nim wykonała polecenie. Jeszcze nie spotkała się z niczym co pasowałoby na wilkołaka, tym większa więc była jej ciekawość.
Gdy przyłożyła to do klatki piersiowej metal zaczął sie powoli rozrastać i jakby wrastać w Amber. - Rozluźnij się, to będziesz szybciej - powiedziała Carmen. Fragmenty pancerza pojawiały się na skórze, jakby formując się na powierzchni ciała. - No - Carmen skinęła głową. Amber była już w pełni opancerzona. Na jej szponach wyrosły większe, masywniejsze i ostrzejsze metalowe szpony.
- Hmpf? - wilkołaczyca wyraziła swoje zdumienie. Poruszyła palcami u łap i obejrzała się jak mogła.
Pancerz nie ograniczał jej ruchów i praktycznie nic nie ważył.
- To tez ma pewne możliwości - powiedziała Carmen. Pancerz powoli zmieniał barwę z szarej na czarną. - Obecnie nasiąka twoją energią. Jak skończy to będziesz mogła go "odwołać" i "przywołać" kiedy będziesz chciała.
Amber znów zaczęła węszyć metal pancerza. Stuknęła napierśnik pazurem. Spodobała jej się idea bycia odporniejszą na ciosy i przy tym zupełnie nieograniczoną przez osłonę. Zwiesiła jęzor w typowym wilczym uśmiechu.
Metal nie dźwięczał. Wydał dźwięk jakby Amber stuknęła w kość... i poczuła dotyk swojego pazura na pancerzu.
Amber poskrobała się po napierśniku. Zrobiła zdziwioną minę - Czuję to - bąknęła.
- Tak, ten pancerz stanie się częścią ciebie, następne dni poświecimy na doskonalenie jego możliwości - wyjaśniła kobieta.
Amber spojrzała na Carmen. W porę przypomniała sobie co Carmen mówiła wcześniej o lizaniu więc tylko przytknęła zimny, wilgotny nos do skroni kobiety i zamruczała. Wilkołacze serdeczne podziękowanie... Choć wolałaby ją wylizać...
- Już możesz się zmienić w ludzką postać - Carmen podrapała wilkołaczycę za uchem.
Amber zamruczała ponownie i wróciła do postaci człowieka. Zrobiła to ostrożnie zastanawiając się jak pancerz zareaguje na zmianę.
Miała na sobie poza koszulą, spodniami i butami elegancki metalowy pancerzyk. Nie czuła go, jak w postaci wilkołaczej, ale nadal świetnie pasował. - No - powiedziała Carmen. Ucałowała dziewczynę w czoło. - Jestem z ciebie dumna... wracajmy do Azylu - powiedziała.
Amber była szczerze zaskoczona, że jej ubranie pozostało nienaruszone po przemianie w bestię. - Dobrze... - bąknęła. Generalnie Amber była zadowolona - cieszyła się, że nie zawiodła Carmen.
- Dobra... albo siądziemy i odpoczniemy i nauczę cię latać, albo polecimy i zajmiemy się tym jutro.
- Już, teraz nauczysz mnie latać? - Amber wpatrzyła się w Carmen jak w święty obrazek. Zmiana sposobu myślenia na ludzki sprowadziła na dziewczynę takie coś jak marzenia.
- Najpierw się zregeneruj... latanie nie jest łatwe.. musisz najpierw właściwie stworzyć skrzydła z pancerza... - powiedziała Carmen.
Amber skinęła głową i natychmiast zajęła się zbieraniem sił. Musiała uzupełnić braki mocy.
- Wysuń rękę naprzód.. pokażę ci jak modulować twoją zbroję - powiedziała Carmen po chwili.
Amber posłuchała słów Carmen i z zainteresowaniem śledziła co się będzie działo.
- Teraz wpuść energię w zbroję i poprowadź dalej by uformowała... powiedzmy kolec - poleciła Carmen.
Amber posłuchała starając się wykonać polecenie. Robiła to starannie i dokładnie. Lepiej się nie spieszyć.
Kolec pojawił się na zbroi... I tak został...
- No... teraz nauczę cie jak tworzyć ruchome elementy. One już wymagają siły do utrzymania - powiedziała Carmen. - Musisz utrzymać moc dłużej i pozostawić jej trochę w kolcu. Przedłuż go i postaraj się nim ruszać.. jak palcem - poleciła Carmen.
Amber starannie, bez pośpiechu wykonywała polecenie. Obserwowała przy tym uważnie ten kolec.
Kolec wydłużył się i zaczął wyginać. Amber mogła po chwili nim poruszać wedle uznania.
Amber związała go w supeł i się wyszczerzyła.
- Dobra... teraz zrobimy coś większego. Schowaj ten kolec. Schowaj go do pancerza wraz z energią - poleciła Carmen. - Teraz stworzymy coś większego. Spróbuj stworzyć ramię z płyty na twoich plecach. Zrób takie jakie chcesz...
Amber tak zrobiła. Nie widziała tego co dzieje się na jej plecach więc zamknęła oczy i posiłkowała się wyobraźnią przy wykonywaniu polecenia Carmen. To co zamierzała stworzyć było całkowicie prostą imitacją jednego z już posiadanych przez Amber ramion. Nie wysilała się w ozdobniki bo też nie odczuwała takiej potrzeby.
Carmen stworzyła coś w rodzaju ekranu który przypominał lustro. - Masz - pokazała Amber odbicie. Na plecach miała rękę z metalu.. zupełnie jak jej ręka. - Teraz trudniejsze.. zrobimy tam skrzydło, ale najpierw odpocznij jeszcze - powiedziała kobieta.
Amber wyszczerzyła się do odbicia, w którym stworzona przez nią ręka pomachała do niej zanim została przez dziewczynę usunięta. Musiała odpocząć. Ponownie zebrać siły nim znów zacznie się bawić w tworzenie czegoś. A już szczególnie czegoś czym nigdy do tej pory się nie posługiwała.
- By ułatwić sprawę pokieruję twoją energią, ale musisz zebrać ją do końca - powiedziała Carmen, siadając. Popatrzyła w niebo. Powoli zbliżał się zachód. - Do północy powinnyśmy dotrzeć do Azylu.
Amber zbierała więc siły chcąc sprostać temu zadaniu. Była jak dziecko, które dostało wspaniałą zabawkę.
Carmen przyłożył dłonie do jej czoła. - Rozluźnij się - poleciła, po czym wpuściła do głowy Amber jakieś ciepło, które zaczęło kierować jej energią.. naciskało i wpychało jaw określony sposób w pancerz. Trwało ot parę minut i było meczące.
- Już - powiedziała Carmen. - Masz skrzydła... teraz trzeba odpocząć znowu - stwierdziła.
Amber obejrzała się za siebie chcąc obejrzeć rzeczone skrzydła. Była ich ciekawa. Dopiero gdy na nie spojrzała znów wzięła się za zbieranie sił.
Pierzaste.. zrobione z tego samego lekkiego metalu.
Amber już teraz po zaspokojeniu ciekawości grzecznie i gorliwie zbierała siły.
Wkrótce zaczęły z Carmen lekcje latania... Po drodze do Azylu. Faktycznie były na miejscu przed północą...

Amber oczy lśniły. Była zmęczona i spocona, ale tak szczęśliwa jak nigdy. Widać to było po niej. Cały czas wyglądała jakby chciała coś powiedzieć, ale nie umiała dobrać słów. Leciała... Ona leciała na własnych skrzydłach!
Carmen doniosła ją do pokoju i zamówiła kąpiel. - Hm... Darkning powinien dać mi namiar na jakaś kryjówkę w okolicy... - mruknęła. Milczała chwilę ,a potem zaczęła się śmiać. Dotarła właśnie balia wody dla Amber. - Pomóc ci ze zdejmowaniem wszystkiego? - zapytała.
- Ledwo się ruszam - bąknęła Amber i zaczęła się śmiać. Z wysiłku czuła wszystkie mięśnie... Ale było warto!
Carmen znów poprowadziła energię do wnętrza ciała Amber i jakby kazała jej ciału cofnąć energię z pancerza. Zbroja zniknęła. To było trochę jak głęboki wdech... Wtedy weszła druga balia... Dla Carmen.
Kobieta rozebrała Amber i wpakowała do balii, by opierała się o zręb. Potem sama zdjęła swój kombinezon i weszła do wody. - Oooo, tak lepiej - odetchnęła z ulgą, przymykając oczy.
Amber oparła głowę o brzeg balii i znów zaczęła się śmiać. Od czasu gdy Carmen odblokowała u dziewczyny ludzkie odruchy Amber zamiast mruczeć w formie człowieka śmiała się.
Carmen spojrzał na Amber jednym okiem i uśmiechnęła się. - Co w tym takiego śmiesznego?
- Cieszę się. Leciałam... Naprawdę leciałam - powiedziała. Amber uśmiechała się radośnie gdy wypowiadała te słowa. Rozłożyła ramiona podnosząc się na ile jej pozwoliły bolące mięśnie - Widziałam świat z lotu ptaka - i znów zaczęła się śmiać.
Carmen uśmiechała się. - Musisz poćwiczyć latanie - powiedziała.
- Będę ćwiczyła. Jak małe wróble, które miały gniazdo nad naszą jaskinią - powiedziała. Westchnęła i znów oparła głowę o brzeg balii - Nic mi się nie chce - mruknęła.
- I dobrze.. odpoczywaj, zasłużyłaś sobie - odparła Carmen, zamykając oko. Zapadłą w drzemkę.

[---]

Amber spała twardo. Aż tak twardo spać jej się jeszcze nie zdarzyło. W końcu jednak zaczęła się budzić. Westchnęła będąc jeszcze jedną nogą w krainie snów - tak przyjemnie się dziś spało...
Carmen zaczęła ją głaskać po głowie. Poczekała aż dziewczyna dobudzi się do końca.
Amber opornie otworzyła jedno oko. Nieco mętne. Poruszyła się, skrzywiła, gdy mięśnie przypomniały jej o wczorajszym lataniu i przytuliła się do Carmen.
- Zakwasy? - zapytała kobieta retorycznie. - Rozmasować?
- Mhm... Bolą mnie mięśnie - bąknęła nie zmieniając pozycji.
Carmen wysunęła się spod Amber i zaczęła powolny masaż. Pomagała sobie transferem energii. Amber mało nie przysnęła ponownie. Westchnęła rozleniwiona.

[---]

- No dobra... ubierzmy się i chodźmy an śniadanie. Jak się dobrze spiszesz to znów zrobimy to samo, co?
- Mrrr - Amber otarła się policzkiem o policzek Carmen. - Spodobało mi się - zaśmiała się. W końcu niechętnie puściła Carmen. Należało odszukać ubranie, ubrać się i iść coś zjeść... O czym żołądek Amber od jakiegoś czasu nieśmiało przypominał... Tylko był ignorowany przez właścicielkę.
Carmen uśmiechnęła się, wstała i przywołała kombinezon. Zeszła na dół wraz z Amber i zjadły śniadanie. - Dobra... ćwiczymy dalej latanie - powiedziała kobieta. Chciała nauczyć Amber szybkich manewrów i szybkiego przyspieszania... a nuż się przyda.
Amber skinęła głową z dziecięcym entuzjazmem lśniącym w bursztynowych oczach. Chciała się tego nauczyć. A po dzisiejszej nocy była pełna energii i zapału.
Carmen zaproponowała zabawę w ganianego w powietrzu. Całodniową.
Amber uwielbiała zabawę w ganianego. Szczególnie z watahą. Gdy Carmen to zaproponowała Amber otworzyła szeroko oczy z radości. Latanie + zabawa w ganianego = przeszczęśliwy, upiornie zmęczony wilkołak.
Do końca dnia Amber nauczyła się powietrznych akrobacji. Musiała w końcu jakoś omijać Carmen... która dawała wilkołaczycy spore fory...
Amber bawiła się wyśmienicie. Traktowała całość jako zabawę tym łatwiej jej przychodziło nauczenie się czegoś. Na koniec dnia była ledwo żywa.
Carmen znów zaniosła ja do pokoju i do balii, pomogła się jej umyć i wreszcie położyła do łóżka. - No... to odpoczywaj, tylko nie śpij jeszcze. Przyda się jakaś kolacja - powiedział, siadając kolo Amber jak zwykle... z gładzeniem po włosach jednak nie zaczynała. W końcu Amber musiała jeszcze coś zjeść przed snem.
- Ledwo się ruszam - bąknęła. Oparła głowę na udzie Carmen. Prowadziła walkę z sennością. Ale ta była trudniejsza niż ubicie bestii mającej 10 kończyn...
- Hm... - Carmen podniosła Amber delikatnie i oparła o zagłówek łóżka. Wkrótce dotarła zamówiona kolacja. Kakao i chleb z dżemem. - Napij się i wcinaj - poleciła kobieta.
Amber wypiła sporo kakao i zjadła nieco chleba z dżemem. Mniej niż zwykle, bo przysypiała. Bała się, że pacnie w kanapkę tak jej się głowa kiwała.
Carmen pogładziła ją po włosach i zabrała jedzenie, gdy dziewczyna zaczęła odpadać. Przyspieszył szybko proces wstępnego trawienia i Amber mogła juz spokojnie spać..
Amber zwinęła się w kłębek i zasnęła. Coś jej się śniło...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 10:25, 25 Maj 2011    Temat postu:

Vivian & MG

Taki pokój nawet przypadł jej do gustu, wszak nigdy nie miała aż tyle miejsca tylko dla siebie. No i jeszcze był urządzony w ulubionych kolorach oraz ich odcieniach, co bardzo cieszyło karczmarkę. Wykąpała się, przebrała w coś wygodnego... a potem poszła spać. Dopiero gdy porządnie wypoczęła, zagadała jednego z gargulców. Chyba nawet tego samego, któremu wtykała palec do pyska.
- Możesz mnie zaprowadzić do tego... no... Mistrza? - zapytała, nie mogąc sobie przypomnieć imienia mężczyzny.
Gargulec skinął łebkiem i ruszył w stronę drzwi. Otworzył je przed kobietą i podreptał dalej w stronę przeciwległych drzwi. Otworzył i te drzwi po czym zniknął za nimi. Gdy Vivian podeszła stwieridzła, że gargulec stał kawałek dalej i czekał.

Ten pokój był laboratorium... ale to laboratorium nie było ani trochę podobne do pracowni nekromanty. Podłoga była wyłożona jakimś metalem, w ścianach pracowały jakieś maszyny. Na środku sali był metalowy krąg, na którym błyszczały runy. Darkning stał pośrodku, okrążała go energia sięgajaca rur poza kręgiem. Mężczyzna rozproszył zaklęcia i laboratorium zatrzymało się.
- Witam. Jak się spało? - zapytał, ściagnąwszy kaptur.
Jeszcze przez chwilę się rozglądała, nim jej spojrzenie powędrowało na mężczyznę.
- A dziękuję, okropnie - stwierdziła, odpowiadając szczerze i wprost. Po chwili jednak się zreflektowała i ugryzła w język. - Znaczy... łóżko bardzo wygodne, ale nie przywykłam do tak miękkiego i zasnąć nie mogłam. - Wyjaśniła i uśmiechnęła się przepraszająco. - Wybacz, jeśli cię uraziłam.
- Wolę jeśli odpowiadasz szczerze. W ten sposób mogę dopasować warunki.. albo ciebie w zależności od tego czy chcesz mieć twardsze łózko, czy lepiej spać w miękkim - odparł mężczyzna, ruszając powoli w stronę kobiety. - Mam nadzieję, że mimo wszystko wypoczęłaś... chciałaś o czymś porozmawiać, czy możemy zabierać się za szkolenie?
Zamyśliła się na chwilę, znów rozglądając po pomieszczeniu.
- Chciałabym wiedzieć, kim jesteś. Domyślam się, czemu mi pomagasz, ale mam wrażenie, że musisz być dość stary. A nie wyglądasz - znów stwierdziła wprost.

Darkning uśmiechnął się szeroko.
- Byłem niegdyś człowiekiem, ale stwierdziłem, że mi to nie odpowiada. Mag może przeżyć do pięciuset lat. To krótko. Stworzyłem własną rasę, która nie ma “górnego limitu” przeżytych lat... - Mężczyzna zamyślił się. - Żyję w tym świecie jakieś... pięćdziesiąt pieć-sześć... tysięcy lat. Nie liczę czasu spedzonego w innych wymiarach. Czas bywa rzeczą względną...
Przez dłuższą chwilę nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. A gdy spróbowała się odezwać, dziwnym trafem się zakrztusiła.
- To... no... naprawdę niesamowite. Znaczy... nieźle. - Odchrząknęła, nie wiedząc, co ma o tym wszystkim myśleć. - To chyba już wszystko wiem. A właściwie to wolę dalej nie wnikać. - Uśmiechnęła się rozbrajająco. - Od czego zaczniemy trening?
- Zależy od ciebie - odparł Darkning. - Zaklecia życia w większości polegaja na wzmacnianiu celu.. niektóre potrafią tworzyć nowe istnienia... są też te które potrafią niszczyć cele nieumarłe lub spaczone w ten czy inny sposób... - Darkning zatrzymał się parę kroków przed kobietą. - Są też zdolności bojowe, które usprawnią cię w walce. Do tego dochodzi masa zdolności pobocznych takich jak kontrola energii. Proponuję zacząć od tego ostatniego. Zwiększymy twoje możliwosci, będziesz się wolniej męczyć i szybciej odzyskiwać siły. Wtedy zaczniemy konkretny trening magiczny... - Mężczyzna przekrzywił głowę. - Jadłaś już śniadanie? - zapytał dla pewności, unosząc jedną brew.
Pokręciła przecząco głową.
- Jadłam kolację, ale śniadania jeszcze nie. Nie jestem głodna. Zwykle nie jem nic rano, aż do południa, bo nie mam na to czasu. - Podrapała się po głowie, jednak znów wyłapała, że robi coś niestosownego i szybko schowała dłonie za plecami.

- Niestety trening magiczny bez wcześniejszego zjedzenia czegokolwiek nie wchodzi w grę - powiedział Darkning. - Zasłabniesz. Organizm musi mieć skad czerpać siły. - Wyjaśnił mężczyzna. - Eh.. ja też może wreszcie coś zjem... moja rasa nie wymaga ode mnie jedzenia, ale lubię coś do czasu do czasu przekasić. Zjedzmy, napijmy się i przejdźmy wtedy do treningu. - Zaproponował, na co dziewczyna pokiwała energicznie głową.
- Ale ja gotuję! - rzuciła od razu i już miała wyjść z pomieszczenia, kiedy sobie przypomniała, iż nie ma pojęcia, jak dojść do kuchni. Westchnęła ciężko. - Więc co byś zjadł? Bo skoro są takie a nie inne zasady, to bez tego śniadania ani rusz. - Puściła mu oczko. Już nawet zakasała rękawy, ciesząc się, że znów stanie przy garach. Mężczyna najwyraźniej rozluźnił się. Westchnął i pokręcił głową, jakby sobie coś przypomniał.
- Hm... dobra. W takim układzie ja zajmę się obiadem jak wrócimy. Sądzę, że mam w zanadrzu parę potraw, których nie znasz... - powiedział.
Wyszedł z laboratorium i poprowadził Vivian do ostatnich drzwi. Był tu mały korytarz wiodący schodkami w dół i kolejne drzwi na wprost. Mężczyzna przeszedł przez nie.
- Tam na dole nie ma nic ciekawego - zaręczył. - Trzewia kryjówki... magazyn i trochę maszyn. - Wyjaśnił, po czym pchnął drzwi, a te otworzyły się bez oporu. Przed Vivian ukazała się Kuchnia... nie kuchnia.. ale Kuchnia przez duże “K”.
- Odnajdziesz sie w tym? - zapytał mężczyzna. Gargulce siedzące koło poszczególnych maszyn wspięły się na uchwty koło sufitu. - Jakby co to nasi skrzekliwi przyjaciele powiedzą ci, co do czego służy. Przyżądź cokolwiek chcesz. Spiżarka jest tam. - Wskazał drewniane drzwi z prawej. Były nad nimi jakieś niebieskie znaczki...

W pierwszej chwili nawet nie zauważyła tych symboli, gdyż była pod takim wrażeniem, że jedynie wlepiała oczy w Kuchnię i nic więcej. Powoli sunęła wzrokiem po ogromnym pomieszczeniu, a z każdą sekundą jej uśmiech się poszerzał.
- Jak się to wszystko skończy, to ja się chcę u ciebie zatrudnić jako kucharka - rzuciła wesoło, zacierając ręce. - Tylko mi powiedz, co to są za te niebieskie robaczki, bo zaczynają mnie niepokoić. - Wskazała na znaki. - Mam nadzieję, że nie trzymasz tam żadnych dziwnych rzeczy?
- To glify. Zapobiegaja psuciu się żywności w środku - odparł mężczyzna. - Na pierwszym pietrze masz warzywa, na drugim mięsa, na trzecim nabiał, na czwartym inne.. mąka, przyprawy i tak dalej. Pokaż mi na co cię stać... w kuchni. - Zachęcił kobietę gestem ręki w stronę drzwi.
Skinęła mu głową, po czym... wyprosiła. Nie lubiła, jak jej się facet kręcił po centrum dowodzenia Wszechświatem, więc nawet dla niego nie zrobiła wyjątku.
- No dobra, pyszczki, bierzemy się do roboty - stwierdziła z lekkim uśmiechem na ustach. Wskazała na jednego z gargulców. - Przynieść mi tuzin jajek. A ty... - Wskazała na drugiego. - Jakieś dobre, pożywne mięso. Byle smaczne i najlepiej czerowne! Ty przynieś dymkę i czerwoną paprykę, a ty pokaż mi, gdzie są przyprawy. No już! - Klasnęła w dłonie.
Sama bała się wejść do spiżarni, na której drzwiach były jakieś niebieskie, magiczne robaczki. Zresztą wolała nie widzieć, jakie to jest wielkie. Bo chyba by jej serce nie wytrzymało. Wolała więc wysłać gargulce, które odpowiadały dziewczynie dziwnymi dźwiękami i zaraz dreptały po to, co im kazała przynieść. Potem jeszcze wysłała jednego po grzyby, by w końcu wziąć się za omlet na ostro.

* * *

Śniadanie wyszło smaczne i pożywne, zresztą jak zawsze. Vivian była tak głodna, że zjadła ponad połowę i do tego cztery wielkie kromki chleba z serem. Sama nie wiedziała, skąd jej się wziął taki apetyt, ale zapewne musiała jakoś nadgonić spore zużycie energii...
Darkingn zjadł pozostałą część, kiwając głową z uznaniem.
- Miałaś pewnie sporo klientów, gdy prowadziłaś karczmę? - zapytał. - Ja skuszę się na wino po takim posiłku... - Skinął ręką jednemu z gargulców. - Co ty chcesz?
- Nie przepadam za alkoholem - odpowiedziała przepraszającym tonem. - I tak, miałam ich bardzo dużo... Ale... no... to raczej przeszłość, więc nie mówmy o tym.
Nieco spochmurniała, na co Darkning skinął głową.
- Zacytuję jednak znajomego... “znaj rękę mistrza”. - Uśmiechnął się pod nosem, wskazując talerz. Nie musiał dodawać, że było to przed tym jak ów znajomy wyzwał go na pojedynek... którego nieszczęśnik nie przeżył.

* * *

Po posiłku poszła trenować pod okiem mężczyzny, posłusznie wykonując jego polecenia i dbając o to, by był z niej zadowolony. Dawała z siebie wszystko, choć czasami nie rozumiała poleceń... W każdym razie się starała, bo tylko tyle mogła zrobić.
Uczyła się sprawnie i Darkning nie miał powodów, by narzekać. Umówił się z nią, że jeśli trening pójdzie jej dobrze, to skomponuje coś na obiadokolację. Dotrzymał słowa, robiąc dość dziwny placek z masą dodatków...
- W innym wymiarze to jest bardzo popularny posiłek, nazywa się pizzą - wyjaśnił. - Trochę za bardzo sobie folguję - westchnął. - Ale z drugiej strony... póki mogę sobie pozwolić... - Zamyślił się.

* * *

Kolejne dni wypełnił trening kontroli i wykrywania oraz rozróżniania energii. Darkning prowadził z Vivian swoiste zawody w przeciąganiu liny, z tym że długość liny wynosiła metr... i wisiała w powietrzu miedzy Darkningiem a Vivan. Tak wytrenowali intensywność kontroli. Pozostała jeszcze precyzja, ale w obecnym momencie nie była aż tak potrzebna, przynajmniej tak twierdził Darkning.

Odróżnianie typów energii było chyba najdziwniejszym zadaniem zleconym przez mężczyznę... udali się do lasu na wyspie.
- Kazałem gargulcom rozmieścić kartki na drzewach. Masz na nich znaki odpowiadające typom energii. Rozmieściłem w lesie masę źródeł energii. Musisz znaleźć odpowiedni typ źródła na danym obszarze. Nauczysz się je rozróżniać sama, zbierając je. Żeby nie było zbyt trudno, źródła energii mają w większości zredukowane aury. Gdy znajdziesz się blisko powinnaś od razu poczuć inny typ wibracji. - Wytłumaczył Darkning.
Do wieczora kobieta potrafiła wyczuć różnice w energii na spory dystans i bezbłędnie określić jej typ.
(moce elementarne, światło, dobro, zło, mrok, śmierć, życie, elektrycznosc, krew, chaos, ład)
Tym razem Darkning, nim poszedł do kuchni, zatrzymał się.
- Jadłaś kiedyś owoce morza? krewetki, kalmary, ośmiornicę...
- Nie... - Dziewczyna pokręciła przecząco głową.
Na kolację mężczyzna podał krewetki na maśle, kalmary w cieście i sałatkę z ośmiernicy, którą przez chwilę się bawiła, ale szybko się opamiętała, czując, iż znów się zachowuje nieodpowiednio. Widząc spojrzenie Darkninga, zarumieniła się aż po same uszy i odłożyła zabawę jedzeniem na inny dzień. Może kiedy nie będzie patrzył.

Darkning tylko się zaśmiał.
- Miejmy jasność, Vivian. Nie staram się ciebie zmienić bez twojej zgody na to, wiec się nie krępuj. - Wzruszył ramionami.
Odetchnęła z ulgą, po czym uśmiechnęła łobuzersko. Nadziała dwie ośmiorniczki na dwa widelce, po czym zaczęła robić nimi teatrzyk. Gargulce się przyglądały temu z zainteresowaniem, a gdy dziewczyna skończyła, podzieliła się z nimi.
Mężczyzna jadł spokojnie, pogrążony w zamyśleniu, zdawał się nie zwracać uwagi na “wyczyny” kobiety.
- Coś jest nie tak - mruknął wreszcie. - Czeka mnie pracowita noc. - Westchnął.
- Hm? - Vi spojrzała na niego pytająco, pozbywając się resztki sałatki do gardła gargulca.
- Dużo tłumaczenia. Ogólnym wstępnym wnioskiem jest, że Skaza zbiera siły na coś większego. To na razie jednak nie powinno być twoim zmartwieniem a moim. - Uśmiechnął się do kobiety. - Twoim zmartwieniem będzie wyspać się porządnie tej nocy, bo jutro nauczę cię czegoś nowego.
- Tyle zrobić mogę. - Wzruszyła ramionami, po czym wstała, skłoniła się lekko (bo chyba tak trzeba było zrobić) i poszła do siebie. Nieco zaskoczony mężczyzna uniósł brwi, rzucając dziewczynie zdziwione spojrzenie, ale nic nie powiedział.

Po udaniu się do siebie, Vivian wzięła dość szybką kąpiel, nie mogąc się nadziwić, ile ciepłej wody mogła użyć. Zwykle myła się w misce lub balii z tak chłodną wodą, że po pięciu minutach musiała się wycierać, bo chyba by zamarzła. Teraz jednak mogła leżeć, ile chciała, w przyjemnym cieple i relaksować się. I właśnie ten relaks pomógł jej szybko zasnąć na zbyt miękkim łóżku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MrZeth




Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 11:35, 25 Maj 2011    Temat postu:

Noria, okolice Frost:

Kobieta uśmiechnęła się.
- Zaczniemy Gd tylko odpoczniemy po posiłku. Nic nas nie goni – zapewniła.
Zjedli spokojnie do końca, posiedzieli chwilę i ruszyli na zewnątrz.
Thelia wykonała jakiś gest rękoma i śnieg w okolicy stopniał. – Będzie wygodniej. – Wyjaśniła. – Poćwiczymy najpierw to co już umiesz – ładowanie przedmiotów energią. Spróbujemy wpierw ze strzałą jak wcześniej… potem z mieczem.

[---]

Minęły cztery dni nauki.
Kamael oglądał swoje ramię, na którym pojawiły się jasnobłękitne znaki. Na razie znaki były bardzo blade, ale ponoć miały nabrać na wyrazistości później…
Mężczyzna zamknął oczy, położywszy się, a przed oczami dalej miał obrazy z ostatnich pięciu dni. Walkę z Pustoszycielem, nasycanie strzał energia do momentu aż zaczęły przypominać pioruny… potem nasycenie miecza energią aż stał się lekki jak piórko…
I przeciął kamień. Kamael to dobrze pamiętał. Pierwszy raz widział rozpuszczona skałę, żarząca się jasnopomarańczowym światłem i zastygającą w mroźnym powietrzu.
Następnego dnia Thelia nakreśliła te znaki na jego ręce… w każdym z nich mężczyzna miał zmagazynować energię, zwiększając tym samym swoje możliwości. Wszystkie nowonauczone zdolności stały się łatwiejsze do wykorzystania, nie męczyły tak bardzo.
Dziś z rana Thelia wyszła podczas śniadania i zabiła jakaś istotę, która zbliżała się do wsi. Nie pozwoliła Kamaelowi brać udziału w walce, gdy mężczyzna dotarł an miejsce widział tylko górę mięsa parującą miedzy zwałami śniegu.
- Wkrótce będziesz dostatecznie silny by samodzielnie położyć coś takiego, ale na razie musisz jeszcze się wiele nauczyć. – Powiedziała i jej słowa odbijały się co jakiś czas wewnątrz czaszki mężczyzny. Potem ćwiczyli nasycanie własnego ciała energią, w celu zyskania prędkości. Pod koniec dnia Kamael potrafił wykonać pięciometrowy skok wzwyż i biec niczym wiatr… zmęczyło go to jednak strasznie. Ledwo dał radę wziąć kąpiel przed położeniem się spać. Nawet nie zauważył, gdy myśli wykrzywiły się i stały snami…



Sala Skazy:
Olbrzymi kamienny plac o kształcie koła miał dziurę pośrodku i dziesięć małych kręgów tuż przy krańcu. Wokół placu wznosiły się kamienne bloki rozmiarem przewyższające góry. W każdym kręgu stała jakaś osoba…
Kamael widział na lewo jakiegoś chłopaka, może piętnastoletniego. Miał skórę białą jak papier i jaskrawozielone oczy. Dalej stała kobieta o brązowych włosach splecionych w warkocz, Kamael żałował, ze nie ma wzroku sokoła, by dostrzec kolejne osoby…
Po jego prawej zaś widział natomiast jakaś bestię… wilkołaka? Chyba tak. Jeszcze dalej stał czarnoskóry mężczyzna o posturze niedźwiedzia, jego oczy jarzyły się czerwienią.
Amber z lewej strony miała jakiegoś półelfa z niebieskimi znaczkami na ramieniu, a z prawej olbrzymiego czarnego typa z ogniem w oczach. Nie musiała się specjalnie rozglądać, szybko stwierdziła, że wszyscy w tej Sali maja porównywalna moc… a dziura pośrodku zdaje się być zupełną próżnią… próżnią pośrodku której wilkołaczyca wyczuwała obecność… nie, jakieś istnienie było obecne w całym tym miejscu, jego istota byłą przytłaczająca, ale jakaś siła trzymała Amber w pionie, nie pozwalając jej ugiąć się...
Ogień, woda, wiatr, ziemia, śmierć, życie, zło, dobro, chaos, ład. Vivian bez trudu zaklasyfikowała wszystkich Wybrańców w tym niesamowitym miejscu. Nie byłą w stanie jedynie zaklasyfikować siły, która wypełniała to miejsce i naciskała siłą woli, próbując złamać każde z nich. Czuła za to, ze nacisk jest coraz mocniejszy.
- Jestem Skazą... – zabrzmiał głos. Dźwięk zatrząsł jałową ziemią i czerwono-szarym niebem, wstrząsnął ciałem i duszą. Grzmiał w umysłach Wybrańców i rykoszetował echem od skał okrążających plac.
- ...i rozgniotę was jak robaki, gdyż śmiecie się mi sprzeciwić. Ten świat jest już mój i nie pozwolę jakimś półistnieniom sobie go odebrać! – grzmiał głos. Amber zobaczyła jak czarnoskóry mężczyzna na prawo od niej powoli upada na jedno kolano, a na jego czole pojawia się krwawy pot. Nikt nie dał rady wydusić z siebie chociażby słowa.
Kamel poczuł jak robi mu się czarno przed oczami i jego nogi zaczynają mięknąć.
- Zostaniecie tu już na zawsze, a ja przywłaszczę sobie waszą moc gdy tylko stracicie resztki siły woli… - zamruczał głos i urwał nagle. Coś głośno chrupnęło i na niebie pojawiła się sieć pęknięć. Jakby ktoś powoli rozbijał szybę. Dał się słyszeć męski głos inkantujący jakieś zaklęcie. Był coraz wyraźniejszy. Pęknięcia rozszerzały się coraz bardziej.
- Precz! Ja tu jestem bogiem! – zagrzmiał głos.. jednak już nie miał takiej siły. Wybrańcy poczuli, że już mogą się poruszyć, a nacisk praktycznie zupełnie zniknął.
- Pomarzyć miła rzecz – mruknął inkantujący głos, skończywszy zaklęcie. Niebo pękło i z dziury wylała się fala ciemności, która natychmiast uderzyła w centrum dziury, spychając wszechogarniającą istotę w mały punkt gdzieś nisko na dnie dziury pośrodku placu.
Kamel poczuł, że ktoś chwycił go za kołnierz i pociągnął wstecz z wielką mocą. Plac stał się tylko punkcikiem w ciemności… a potem zniknął.
Obraz przed oczami Vivian zamazał się. Ktoś chwycił ją za rękę i kobieta straciła przytomność.
Pierwsze co poczuła Amber to znajomy zapach. Kilkaset małych linek oplątało jej ciało i szarpnęło wstecz do jakiegoś portalu.

[---]

Noria, okolice Frost:

Kamel obudził się. Koło jego łóżka siedziała Thelia. Była blada jak papier, opierała się o ścianę, drżała na całym ciele i oddychała płytko, ale gdy Kamael się obudził uśmiechnęła się do niego słabo… Sam Kamael czuł się słabo. Jakby ciężko chorował ostatni miesiąc. Zorientował się, ze z jego nosa cieknie krew.

Nieznana Wyspa:

Vivian obudziła się. Gargulce trzymały nad jej łóżkiem jakieś dwie świecące kule. Światło było przyjemne… zagłuszało kłujący ból w jej klatce piersiowej, który czułą przy każdym wdechu. Jakiś gargulec zmienił jej okład na czole.
Kobieta czuła jak ból powoli ustaje.

Miglasia, Azyl:

Amber zbudziła się. Carmen leżała na podłodze. Chyba była nieprzytomna, ale jej oddech był głęboki i spokojny. Kobieta miała na ustach złośliwy uśmieszek.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez MrZeth dnia Śro 11:40, 25 Maj 2011, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
WinterWolf




Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 21:36, 27 Maj 2011    Temat postu:

Amber

Amber znalazła się w dziwnym miejscu. Jej dzika natura nienawidziła uwięzi. Wilkołaczyca oczami strzelała na boki. Wypatrzyła różne postacie, żywe istot tak jak ona obdarzone mocą. Amber prawie w ogóle nie słuchała głosu Skazy. Usilnie starała się wyswobodzić. Potem wszystko potoczyło się szybko. Wilkołaczyca w sumie się nie zdziwiła, że Carmen pojawiła się w tym dziwnym śnie, by ją stąd wydobyć. Zdziwienie pojawiło się nieco później... Po przebudzeniu.
Amber gdy się obudziła w pierwszej chwili nie wiedziała co się stało. To zdecydowanie był jeden z tych najmniej przyjemnych snów w jej życiu. Mętnym wzrokiem rozejrzała się wokół i szybko dostrzegła Carmen. Do dziewczyny dotarło, że to nie był sen... Nie do końca. W postaci bestii doskoczyła do Carmen nie zważając na swoje osłabienie. Zbierało jej się na warczenie. Ktokolwiek zrobił krzywdę Carmen zapłaci za to srogo! Wilkołaczyca obwąchała kobietę sprawdzając czy jej nic nie jest. Chwyciła ją w łapy ostrożnie chcąc przemieścić na łóżko.
Gdy ruszyła Carmen ta się skrzywiła. - Amber... odłóż mnie. Odłóż... - szepnęła. - I wracaj na łóżko... - oddychała ciężko. - Lekcja odpoczywania - zarządziła i uśmiechnęła się słabo.
Amber odłożyła ją delikatnie - Przynieść ci coś? Potrzebujesz czegoś? - wilkołaczyca miała niepewne spojrzenie. Nie zauważyła kiedy zaczęła cicho i rozpaczliwie popiskiwać. Bardzo jej się nie podobało to co się wydarzyło. Bardzo chciała, żeby Carmen miała się dobrze. Nie była w stanie pomóc wataże, gdy oni ginęli, ale Carmen nie zamierzała zostawić...
- Mm... jak skoczysz po jakieś jedzenie dla siebie, to weź ze sobą wino. Tylko solidne - poleciła Carmen.
Amber skoczyła na równe łapy. Musiała złapać równowagę. Zmieniła postać i nieco nieskładnie i pospiesznie zarzuciła na siebie spodnie i koszulę. Nie trudząc się z wsuwaniem butów na nogi wyszła z pokoju na dół. Już ostrożniej, by się nie zwalić jak długa na ziemię. Poszła po jedzenie dla siebie i wino dla Carmen. Amber szczękała zębami czekając na realizację jej zamówienia.
Dostała jakiś płaszcz od zatroskanego mężczyzny siedzącego przy sąsiednim stole. - Oddasz przy okazji - powiedział. Amber widziała go tu bardzo często. Siedział z reguły koło wejścia z dużym młotem jednoręcznym...
Dziewczyna nie była pewna co odpowiedzieć mężczyźnie. Jeszcze w takiej sytuacji się nie znalazła. I nie była pewna po co jej ten płaszcz... - Dziękuję - bąknęła.

Wkrótce Amber dostała śniadanie i butelkę wina.
Gdy dostała w swoje ręce jedzenie i wino zaniosła wszystko do pokoju. Zrobiła to ostrożnie nie chcąc się wywalić na schodach. Wpierw zorientowała się co z Carmen, gotowa pomóc jej w dowolny sposób jaki kobieta sobie zażyczy.
Kobieta pozbierała się z podłogi i siedziała oparta o łóżko. krzywiła się. - O... dawaj. Potrzebuję alkoholu, by zrobić porządek z obrażeniami - mruknęła.
- Jak widzę zmartwienie w twoich oczach to aż mnie serce kłuje - wyciągnęła dłoń po butelkę.
Amber podała jej butelkę. Wpatrywała się w Carmen intensywnie swoimi bursztynowymi oczami. W ogóle nie mrugała w tym czasie. Tylko fakt, że była teraz w ludzkim ciele sprawiał, że nie popiskiwała.
Carmen przytknęła butelkę do ust, odkorkowawszy. - Nigdy nie rób tak jak ja - zaznaczyła i opróżniła butelkę duszkiem. Wokół jej ciała pojawiała się czerwona aura. Kobieta odetchnęła. - No... - wstała i przeciągnęła się. - No... wsuwaj śniadanie! Musisz się dziś uczyć dalej - powiedziała.
- On ci to zrobił? - spytała krótko Amber. Wciąż wpatrywała się w Carmen.
- Hm? - Carmen spojrzała na Amber pytająco. - Zaraz ci wszystko wytłumaczę. Wsuwaj śniadanie - poleciła, siadając na łóżku.
- Głos... Ten głos, który tak przytłaczał - powiedziała Amber. Amber czuła tam zapach Carmen, wiedziała więc, że Carmen musiała tam być. Dla wilkołaczycy nie miało znaczenia to, że to był sen. Był na tyle realny, że nie został przez nią zakwalifikowany do kategorii snu. A koszmarów nie znała...
- Zacznijmy od początku. We śnie twoja świadomość została zabrana z twojego ciała i przeniesiona do innego świata. To nie był sen, po prostu znajdowałaś się gdzieś indziej - umysłem. Rozumiesz? - zapytała kobieta.
Amber skinęła głową - To było zbyt prawdziwe by być snem - powiedziała poważnie. - On cię zranił? - spytała. Wzrok wilkołaczycy płonął.
- Nie. Przemęczyłam się, gdy cie stamtąd wyciągałam - odparła Carmen. - Drań dobrze zabezpieczył swój świat... ale za słabo jak na nas wszystkich... wiesz... włamaliśmy się tam na spółkę, ja i parunastu innych. Sama bym nie dała rady, a tak moc jakoś rozłożyła się mniej więcej na wszystkich. Niestety Skaza zaczął manipulować proporcją. Mi się oberwało słabiej... innym mocniej.
Amber skinęła głową odrobinę się rozluźniając. Objęła Carmen już bez słowa. Zrobiła to delikatnie by w razie czego nie urazić kobiety jeśli jeszcze jej coś dolegało. Wilkołaczyca nie zwracała w tej chwili uwagi na to, że sama jest osłabiona. Tym się zajmie za chwilę...
Carmen ujęła ją za bródkę i ucałowała w usta. - Ze mną już wszystko w porządku. Jedz... mamy robotę do wykonania - mrugnęła do Amber.
Amber znów skinęła głową. Puściła Carmen, wstając przypomniała sobie o płaszczu - Dał mi go mężczyzna, który stoi często przy drzwiach. Ten człowiek z młotem. Powiedział, że oddam, gdy będzie okazja - bąknęła, wskazując płaszcz. - Ale nie wiem dlaczego mi go dał - powiedziała.
Carmen wzruszyła ramionami. - Może uznał, że ci zimno - odparła, biorąc płaszcz. - Oddam mu - ruszyła ku drzwiom. - Jedz szybko - mrugnęła do Amber, obracając się.
Amber siadła wreszcie i wzięła się do jedzenia. Nareszcie miała chwilę na zbieranie sił. W jej głowie trwały prace porządkujące. Układała sobie wydarzenia, które miały miejsce w czasie tego dziwnego snu. Amber aż zagryzła wargę - draństwo było niebezpieczne i czaiło się tylko na jej życie. I życia jej podobnych jak wywnioskowała z tego co tam widziała i z tego co powiedziała Carmen. Amber zmrużyła oczy kończąc jeść śniadanie. Ta cała Skaza czy co to było dostanie za swoje... Silne emocje - złość i nienawiść - mało nie doprowadziły Amber do przemiany w bestię.
- No, spokojnie... na furię będzie jeszcze czas... - powiedziała Carmen. - W każdym razie włamaliśmy się razem do tego świata. Skaza jest tam zdecydowanie najsilniejszy... jeden z nas zepchnął go wstecz w miejsce specjalnie przez nas przygotowane, by stracił kontrolę nad Wybrańcami. Wtedy was zgarnęliśmy... no i wróciliśmy tu. Cholernie męczące - Carmen padła na łóżko i odetchnęła. - Na szczęście regeneruję się szybko, więc już mogłabym od biedy nawet walczyć.

Amber odetchnęła. Nie zauważyła nawet, gdy Carmen wróciła do pokoju. Uspokoiła się względnie. Przez chwilę dochodziła do siebie. - Co mam robić? - spytała. Po oczach dziewczyny widać było, że jest gotowa choćby na najcięższy i najbardziej wymagający trening jaki jest jej w stanie zorganizować Carmen. Miała kolejny powód do zemsty. Determinacja dziewczyny rosła w zastraszającym tempie...
Carmen uśmiechnęła się. - Skoro masz taką wolę nauki to nauczę cię czegoś wyjątkowo konkretnego. Będziesz mogła to robić tylko w formie bestii... Chodź - skinęła głową na Amber i ruszyła w dół po schodach.
Amber zobaczyła bramkarza, który dalej jeszcze miał szeroko otwarte oczy i pocierał policzek dłonią.
Amber szła za Carmen gotowa na cokolwiek. Ale gdy zobaczyła bramkarza aż zwolniła kroku i uniosła brew. - Co mu się stało? - spytała cicho, gdy go minęły.
- Dałam mu całusa... nie wyszedł z szoku - Carmen zachichotała. - Martwił się czy z tobą wszystko w porządku, bo jak zeszłaś to się strasznie trzęsłaś.
- Długo trwało czekanie
- bąknęła. - A ty zostałaś na górze sama - powiedziała szczerze.
Dotarły na miejsce treningów. - Zmieniaj postać - poleciła kobieta.
Amber natychmiast zmieniła postać. Patrzyła wyczekująco na Carmen.
- Dobra, teraz naładuj energii w ramiona. Dużo. Dwa razy więcej niż na eksplozję. Musisz się skupić i robić to powoli. Jeśli przesadzisz, możesz sobie uszkodzić mięsień - powiedziała kobieta. - Jeśli poczujesz się niepewnie rozprosz część energii i próbuj ponownie po chwili.
Amber skoncentrowała się wpierw na zadaniu. Potem ostrożnie przystąpiła do dzieła. Zachowała ostrożność bo to był pierwszy raz gdy takie coś próbowała.
Udało jej się załadować dostateczną ilość mocy za piątym podejściem. To nie było łatwe...
- Teraz wpuść tę energię tak szybko jak potrafisz w szpony i zadaj jednocześnie cios.... O tej skale przed tobą - poleciła Carmen. - Obiema rękami, jeśli dasz radę.
Amber ustawiła się przy skale i wykonała polecenie Carmen. Odruchowo zacisnęła przy tym szczęki spodziewając się oporu skały.
Zamiast tego było wyładowanie energii, które lekko odepchnęło Amber. Skała rozleciała się na części, które poleciały gdzieś daleko naprzód... i wkrótce zniknęły z zasięgu widzenia wilkołaczycy.
Carmen miała przed sobą uosobienie zdziwienia. Wielka czarna bestia z miną zagubionego szczeniaka i oczami wielkości talerzy obiadowych.
- No - mruknęła Carmen. - Obawiam się, że dalej będziesz musiała atakować powietrze. Nie uderzaj w ziemię, bo wylecisz w górę z połamanymi rękami - powiedziała. - Dziś opanujesz ten atak jako-tako, a jutro popracujemy nad odpornością.
Amber zebrała się w sobie. Siła tej zdolności była doprawdy powalająca. Amber mimo zdumienia była nią zachwycona. Skinęła łbem i wzięła się za dalsze ćwiczenia. Choćby mieli ją w nocy zbudzić chciała umieć to wykonać...

Carmen parę razy zatrzymywała Amber podczas generowania energii. Wilkołaczyca musiała dopracować zbieranie energii do perfekcji... a było to trudne zadanie. Nie mniej jednak do końca dnia wychodziło jej już za każdym razem, tylko czas zbierania energii dalej był za długi, by użytej zdolności w walce. Gdy Amber jadła kolację Carmen stanęła po przeciwnej stronie pokoju w lekkim rozkroku i ułożyła ręce jakby trzymała kule na wysokości piersi. Zamknęła oczy.
Amber przerwała jedzenie i przekrzywiła głowę obserwując co robi Carmen. Ciekawość zwyciężyła.
Widziała jak kobieta zbiera duże ilości energii i wysyła je gdzieś...
Amber nastawiła uszy i czekała wpatrując się w Carmen bursztynowymi oczami. Nie chciała jej przerywać - najwyraźniej było to coś ważnego. Ale ciekawość sprawiła, że raz po raz przejeżdżała językiem po wargach.
Wreszcie Carmen skończyła i otworzyła oczy. Spojrzała na Amber. - Nie skończyłaś jeść - wskazała jej talerz, uśmiechając się krzywo. - Coś we mnie jest takiego interesującego, że głodna wilczyca przestaje jeść?
- Co się działo? Co takiego robiłaś?
- spytała ciekawie. Patrzyła wciąż na Carmen. Amber znów przesunęła językiem po wargach. To był najwyraźniejszy dowód na jej ciekawość.
- Robimy mały projekt by skontrować Skazę następnym razem - odparła Carmen. - Ravier wpadł na całkiem niezły pomysł...
- Ravier? Projekt? - Amber wciąż patrzyła na Carmen z przekrzywioną głową i niegasnącą ciekawością.
- Hmm... dużo tłumaczenia... zjedz, a ja ci będę opowiadać - pogoniła wilkołaczycę. - No, bo zaraz kąpiel będzie, a ty nie skończyłaś jeść!
Amber widząc, że inaczej jak zjedzeniem zawartości talerza nie wyciągnie więcej od Carmen bardzo szybko wsunęła resztę. Pokazała potem czyściutki, niemal wylizany talerz.
- Ravier to jeden ze Świetlistej Trójcy. Ja należę do Mrocznej Trójcy. W normalnych warunkach nie dogadujemy się, ale teraz współpracujemy, by utłuc Skazę. Ravier tworzy coś w rodzaju rezerwy energii, z której będzie można zaczerpnąć jeśli coś się stanie. Na mocy uzgodnienia z paroma innymi potężnymi osobami moc ta zostanie przywrócona wszystkim, którzy się "zrzucali" jeśli nie zostanie wykorzystana. To jest na wypadek jeśli Skaza znów coś zrobi i będzie trzeba mu mocno przywalić - wyjaśniła kobieta. Wtedy do pokoju została dostarczona balia. - No... myjemy się - powiedziała Carmen, zdejmując powoli kombinezon. Mrugnęła do Amber.
Amber przez chwilę nie reagowała na hasło, że czas wziąć kąpiel. Patrzyła na Carmen pozbywającą się kombinezonu. Potem się zaczęło. Amber zaczęła zadawać pytania:
- Czym jest Mroczna Trójca? I Świetlista Trójca... Walczycie ze sobą? Dlaczego? - dziewczyna była jednym wielkim znakiem zapytania. Pytania pojawiały się w jej głowie szybciej niż ona była w stanie je zadać.
- Świetlista Trójca to trzy potężne istoty światła... Mroczna Trójca to trzy potężne istoty mroku. Nic trudnego. Nasze cele czasem się pokrywają, ale metody-prawie w ogóle. Często dochodzi do spięć, ale czas otwartego konfliktu mamy za sobą - odparła Carmen.
- Twierdzisz, że jesteś zła? - spytała jeszcze. Uniosła przy tym brew. Po ostatnich wydarzeniach Amber była na najlepszej drodze do stwierdzenia, że Carmen jest jedną z ostatnich osób jeśli nie ostatnią, którą mogłaby określić tym mianem.
Carmen uśmiechnęła się. - Gdy trzeba...
- Chodzi mi o dobro i zło
- powiedziała Amber zdając sobie nagle sprawę z tego, że można dwojako zinterpretować jej słowa. Nie była pewna czy Carmen jej odpowiedziała na to czy na to drugie znaczenie.
Carmen zamyśliła się. - Powiedz mi... masz do wyboru zabić tysiąc ludzi.... lub pozwolić członkowi swojej watahy umrzeć. Co robisz? - zapytała.
- Co ci ludzie zrobili? - spytała.
- Nic. Żyją sobie gdzieś w jakimś mieście. Nie znasz ich, a oni ciebie - odparła Carmen.
Amber przez chwilę się namyślała. W końcu odpowiedziała z całą pewnością w głosie - Nie wiem co bym zrobiła, gdybym stanęła przed takim wyborem. Nigdy nie musiałam tak wybierać. I cokolwiek bym odpowiedziała teraz mogłoby się okazać kłamstwem, gdyby taka sytuacja się zdarzyła - powiedziała patrząc w oczy Carmen. - Wiem tylko, że nigdy nie chciałabym przed takim wyborem stanąć - dodała.
- A ja zabiłabym ten tysiąc ludzi bez zadawania zbędnych pytań. A skoro tysiąc, to czemu nie dwa... i tak to działa - powiedziała Carmen i weszła do balii z wodą. Amber odniosła wrażenie, że kobieta już stawała przed takim wyborem.
Amber zamyśliła się głęboko, patrząc na Carmen. Kobieta miała okazję być ofiarą kolejnego ze spojrzeń Amber. Bursztynowe oczy zdawały się wwiercać w sam środek duszy...
Carmen uśmiechnęła się tylko. - Nie wgapiaj się tak, tylko się rozbierz i chodź tu - poleciła.
Amber zastrzygła uszami nieco zdziwiona. Zamrugała i zapomniawszy zupełnie o czym myślała wzruszyła ramionami i zrzuciła z siebie ubranie. Zawsze z radością witała możliwość pozbycia się okrycia. Choć było wygodne to jednak większość swojego życia spędziła bez niego.
Carmen uśmiechnęła się i objęła Amber, gdy ta weszła do balii. Zachichotała cicho.
Amber nie protestowała chociaż zadała kolejne z licznych tego dnia pytań - Z czego się śmiejesz? - Choć mówiła i formułowała swoje myśli już bardzo sprawnie to jednak była jak dziecko. Dopiero uczyła się co niektóre ludzkie reakcje oznaczają. Dzięki odblokowaniu ludzkiego toku rozumowania łatwo przychodziło jej zrozumienie pewnych rzeczy.
- Hm... cieszę się, że zostawiłaś temat - odparła Carmen, gładząc ją po włosach.

[---]

Następnego dnia Carmen zarządziła dalszą naukę zdolności, której wczoraj się nauczyła Amber. - Wiesz.. jeśli dobrze pójdzie to może nauczę cię paru zdolności mocy Mroku - zaproponowała jej po drodze na miejsce treningów.
- Nie znam się na mocach. Wiem jedno... Po tym jak ta istota ściągnęła mnie wtedy do siebie... Muszę być naprawdę bardzo silna by ją zniszczyć. I przyda się wszystko czego możesz mnie nauczyć - powiedziała Amber. Była zdumiewająco poważna. Od czasu gdy Carmen ją stamtąd wyciągnęła Amber zrobiła się poważniejsza i znacznie mniej beztroska. Zobaczyła zagrożenie na własne oczy. Nienawidziła niewoli w każdej postaci... A tam nie była w stanie się w żaden sposób ruszyć.
- Mhm... ale po kolei... dziś popracujemy nad Czarnymi Szponami... czyli tym czego nauczyłaś się wczoraj. Będziemy to ćwiczyć aż nauczysz się tego używać w walce - powiedziała.
- Powiedz mi jeszcze jedną rzecz. Jak przewidujesz gdzie i kiedy pojawi się bestia Skazy? - spytała dziewczyna.
- Zmiany aury. Nieco zbyt skomplikowane jak na twoje możliwości... na razie - odparła Carmen.
Amber skinęła głową. Potem zmieniła się w bestię, gdy tylko dotarły na miejsce treningów. - Gotowa - powiedziała.
- Powtarzamy to co wczoraj... popracujemy nad precyzją jeszcze - powiedziała Carmen. - Potem nad prędkością. Jeśli opanujesz tę zdolność dwie kolejne będą bajecznie proste... a są cholernie użyteczne - wyjaśniła.
Amber skinęła łbem i przystąpiła do powtarzania ćwiczenia, które wykonywała dnia poprzedniego. W razie czego korygowała swoje poczynania słuchając poleceń Carmen. Po części zwierzęcy umysł miał swoją zaletę - uczyła się więc ewentualne niepowodzenia nie frustrowały jej. Po porażkach zaczynała od nowa ćwiczenie starając się nie powielać błędów. I tak do skutku.
Pod koniec dnia potrafiła już wywołać ten sam efekt w wie sekundy... ale dalej w pełnym skupieniu i bezruchu. Carmen powiedziała, ze musi nauczyć robić to podczas ruchu... i z czynnikami rozpraszającymi. Dopiero wtedy bezie mogła wykorzystać te zdolność w walce.
Amber oceniła czy starczy jej sił na dalszą naukę. Nie chciała niepotrzebnie przerywać ćwiczeń jeśli była do nich jeszcze zdolna. Jako wilk zdarzało się, że nie jadła parę dni i nic jej nie było. Przywykła więc do trudnych warunków.
Mogłaby się szkolić dalej wedle swego zdania... ale Carmen kategorycznie zabroniła.
- Hmm... Dlaczego? - bąknęła Amber. Wielka, opancerzona bestia z miną zdumionego szczenięcia.
- Jeśli przesadzisz to natężenie energii urwie ci ręce. Nie podejmujemy ryzyka - powiedziała Carmen.
- To jest zależne od czasu trenowania? - zdziwiła się wilkołaczyca. Perspektywa utraty przednich łap wcale jej nie zachwycała. Wręcz przeciwnie.
- Nie. Wraz ze zużywaniem energii twoja kontrola nad nią spada. Szansa na wypadek wzrasta im dłużej trenujesz za jednym posiedzeniem - odparła Carmen.
Amber aż się zjeżyła grzywa. Zrezygnowała z dalszych ćwiczeń. Argumenty Carmen były nie do obalenia.

Powróciły do tawerny, zjadły kolacje, Carmen znów wysłała trochę energii do swoich sprzymierzeńców i po kąpieli poszły spać. Carmen zdawała się być mocno zamyślona. Leżała na łóżku koło Amber, patrząc w okno.
Amber przytuliła się do Carmen. Ostatnie noce bardzo jej przypominały spanie w jamie razem z watahą. Mogła się przytulić do Carmen i się grzać... Jeszcze nie spała dlatego widziała zamyślenie kobiety. Dotknęła delikatnie jej policzka ustami chcąc zwrócić na siebie jej uwagę. Może uda jej się wyłudzić odpowiedź na pytanie o zamyślenie?
Carmen obejrzała się na nią i pocałowała ja w usta lekko. - Co jest?
Amber patrząc kobiecie w oczy spytała - O czym myślisz? Martwi cię coś? - spytała.
- Nie... zastanawiałam się czy nie zrobić przerwy na naukę czegoś innego... - mruknęła kobieta.
- Czegoś innego? - spytała. Carmen mówiła jej już o nauce mocy mroku i doskonaleniu ostatnio poznanego ataku. Amber nie była pewna co mogła kobieta wymyślić.
- Mmmhm - mruknęła kobieta. - Zwiększymy nieco twoją odporność - skinęła głową. Obróciła się w stronę Amber i pocałowała ją w usta.
Dziewczyna odpowiedziała pocałunkiem, ale przy tym nie przestała patrzeć na Carmen. Uniosła przy tym brwi, starając się nadążyć za tokiem rozumowania Carmen.
- Zwiększymy twoją odporność to będzie ci łatwiej wygenerować dość energii w ramionach.- Wyjaśniła Carmen. - Hm... ale tym zajmiemy się jutro...

[---]

Amber obudziła się następnego dnia koło dziesiątej. Carmen leżała obok z rękami pod głową. - Hej, jak się spało?
Amber zamruczała jeszcze nieco sennie wsadzając nos we włosy Carmen. Uwielbiała ten zapach. A gdy oczy jeszcze nie przyzwyczaiły się do światła dnia nos był przewodnikiem Amber. - Dobrze... - powiedziała cicho wprost do ucha Carmen.
Carmen zachichotała. Przed śniadaniem było jeszcze trochę czasu...

I tak opuściły tawernę dopiero po południu. Amber czuła się jakoś lżej... Carmen to zauważyła. - Podczas naszej porannej zabawy zaczęłam powoli rozwijać twoje mięśnie... teraz będzie trzeba to dopracować. Musisz zacząć biegać, skakać.. używać mięśni w różne możliwe sposoby. Najłatwiej będzie jeśli pozostawisz mi rozwój twoich mięśni, sam proces jest trochę skomplikowany...
- Czyli mam ćwiczyć? - spytała dla pewności. Patrzyła na swoje ręce zastanawiając się co Carmen zrobiła. Będzie się musiała przyzwyczaić do zmian. Na szczęście zwierzaki przyzwyczajają się do wszystkiego... I robią to bardzo szybko.
- Mhm. Zaczynaj - od strony Carmen dmuchnęło energią. Kobieta skupiła się. - Teraz zrobię to sprawniej...
- Mam ćwiczyć tak jak ćwiczyłam z watahą czy mam zrobić coś konkretnego?
- spytała jeszcze.
- Zobaczymy... pozostań na razie w ludzkiej postaci. - Poleciła kobieta.
Amber niepewna co Carmen chce zrobić i co ona sama ma robić. Po prostu stała w ludzkiej formie. Czekała spokojnie. Gdyby trwało to zbyt długo, zawsze mogła zacząć podziwiać widoki...
- Dobra, Zacznij biec - poleciła kobieta.
Amber zaparła się jedną nogą by mieć szansę się wybić i wystartowała do biegu. Co prawda w formie wilka była wielokrotnie szybsza i bez porównania wytrzymalsza, to i w ciele ludzkim świetnie radziła sobie z bieganiem... No i bardzo to lubiła.
Każdy krok wydawał się lżejszy. Amber nabierała coraz większej prędkości...
Amber czując to włożyła więcej wysiłku w bieg. Nagle zapragnęła poznać granicę prędkości jaką będzie w stanie osiągnąć.
Rozpędziła się na tyle, że dotykała ziemi raz na cztery metry. "Dobra, przerwa" poleciła Carmen. Amber nie widziała kobiety, została daleko w tyle...
Amber zatrzymała się. Nie była pewna czy ma wrócić czy zostać na miejscu. Rozejrzała się wokół. Następnym razem będzie musiała pilnować się dokąd biegnie, bo nawet nie była pewna co to za okolica. Tak daleko od Azylu odkąd w nim mieszkała jeszcze się nie wybrała bez Carmen...
"Obróć się do tyłu i usiądź" poleciła kobieta. "Zaraz biegniesz z powrotem, sądzę że wtedy cię już doprowadzę do najwyższego stopnia rozwinięcia, jaki mogę załatwić. Dalej będziesz musiała rozwijać się sama, ale to jeszcze nie teraz".
Amber posłusznie więc obróciła się i usiadła spokojnie. Przy okazji wciąż rozglądała się wokół.

Była na jakimś polu, w pobliżu stała niewielka chatka, z której komina unosił się dym.
Gdzieś dalej widać było zarys potężnych gór. Wreszcie Carmen poleciła Amber zacząć biec.
Gdy padło polecenie Amber poderwała się z ziemi i powtórzyła całą procedurę. Biegła najszybciej jak umiała ciesząc się prędkością i radością jaką daje taki wysiłek.
Wiatr świszczał jej w uszach. Pod koniec drogi jednym "krokiem" pokonywała dziesięć metrów.
Carmen... leżała na ziemi w wygodnej pozycji. Skinęła głową, widząc, że Amber wróciła. - Dobra. No to już nogi ulepszone. - Dobyła miecza. Amber wcześniej nie widziała, by kobieta była uzbrojona. Miecz znalazł się na ziemi. - Nie dasz rady go podnieść, ale spróbuj na możliwie różne sposoby - poleciła kobieta.
Amber przyjrzała się wpierw broni. Słowa Carmen zasugerowały dziewczynie, że ten drobiazg musi być cholernie ciężki. A więc dobrze! Amber chwyciła obiema dłońmi miecz za rękojeść po czym pociągnęła do góry. Podejmowała uparte próby. Na najróżniejsze sposoby... Zmieniała chwyt na broni, sposób dźwigania. Uparła się...
Carmen po godzinie kazała jej przestać. Podniosłą miecz i zaczepiła go na jakiejś klamrze na plecach. Miała dwa takie. Oręż zniknął pod włosami.
Gdy Carmen przeczesała włosy palcami mieczy już nie było... zniknęły. Wskazała pobliski obóz drwali. Mężczyźni właśnie powalili potężną sekwoję. - No, teraz spróbuj podnieść to powalone drzewo - poleciała kobieta.
Amber miała dziwną minę. Nie potrafiła podnieść miecza, którym Carmen władała jedną ręką, a miała ruszyć olbrzymie drzewo? No ale dobra. Dziewczyna bez słowa poszła zająć się nieszczęsną sekwoją.
Drwale spojrzeli na Amber dziwnie. Gały wyszły im z orbit, gdy drzewo powoli drgnęło i zaczęło się podnosić. - Zmień postać i spróbuj ponownie - poleciła Carmen.
Amber była zdumiona tym co właśnie zrobiła. Przecież widziała jakie to drzewo jest wielkie... I ciężkie... Zmieniła postać i powtórzyła próbę.
Podniosła drzewo bez większego problemu. Jedną ręką. - No, ogólnie sądzę, że osiągnęłyśmy postępy - stwierdziła kobieta. - Już jest późno, wracajmy do tawerny.
Amber spojrzała na drwali. Skoro i tak już dźwignęła to mogła spytać - Gdzie odstawić?
- Tam gdzie leżało
- odparła jej Carmen. - Muszą to pociąć na części i tak.
- Uhm...
- bąknęła. Nie znała się na pracy drwali.
- Odstaw i chodź - poleciła Carmen, ruszając w stronę Azylu. Któryś z drwali wyciągnął zza pazuchy jakaś butelkę z brudnożółtym płynem i spojrzawszy na nią wywalił ją za siebie.
Amber ostrożnie odłożyła drzewo na miejsce. Nie chciała nikogo tym drzewem skrzywdzić. Wilkołaczyca skinęła łbem drwalom na pożegnanie i ruszyła za Carmen.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez WinterWolf dnia Sob 18:05, 28 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.ouzaru.fora.pl Strona Główna -> Sesje Freestyle'owe! Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Strona 1 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gRed v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin