 |
|
Autor |
Wiadomość |
MrZeth
Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 20:08, 09 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Nieznana wyspa:
Chwilę trwało nim wreszcie w laboratorium rozpoczęło się tworzenie portalu, ale wreszcie został stworzony i w dużej mierze tworzyła go Vivan, a Darkning tylko ja instruował. Kobieta potrafiłaby stworzyć stabilny portal do miejsca w którym już wcześniej była po tym czego dowiedziała się tego dnia.
- Nim przekroczymy portal weź to. – Darkning podał jej bardzo dziwne futro. Miało kruczoczarną barwę i było delikatne i puszyste w dotyku. Miało wszyte parę klamer które umożliwiły poluźnienie lub zaciśniecie futra w zależności od warunków temperaturowych.
- To futro Sekkera – powiedział Darkning i widząc brak zrozumienia w spojrzeniu Viv wyjaśnił szybko. – Taka bestia zamieszkująca góry w centralnej części Norii. Duże mięsożerne cholerstwo, mówiąc najprościej.
- Nie przemaka – powiedział Darkning. – Cóż... ruszajmy do Norii spotkać się z resztą ludzi i nie-ludzi…
- Norii? O bogowie, przecież tam jest zimno, mokro i mieszkają tam sami nieokrzesani barbarzyńcy!
Widać było, że pomysł wybierania się tam jakoś nie przypadł jej do gustu, gdyż zaczęła strasznie kręcić nosem.
- Do tej pory tam mieszkałaś i pracowałaś, więc w czym problem? – zapytał mężczyzna. – Na wypadek chłodu i wilgoci dostałaś futro, na wypadek nieokrzesanych barbarzyńców masz topór… lub ewentualnie mnie – uśmiechnął się do niej.
-Nieznana lokacja-
Strzała z głośnym sykiem przecięła powietrze w miejscu, gdzie przed chwilą unosił się Morderca. Istota potrafiła się poruszać podczas ładowania ataku. Najwyraźniej ruch spowolnił ten proces, ale nie przerwał go.
Kolejny zielony pocisk pomknął w stronę półelfa, który sprawnie odskoczył i przetoczył się po ziemi. Trochę zielonego szlamu powstałego przy uderzeniu energii o ziemie ochlapało mu ramię i zaczęło palić jak diabli. Kamael zignorował ból i skierował strzałę w kierunku powrotnym. Dla utrzymania złudzenia nałożył kolejną strzałę na cięciwę.
Mordeerca tymczasem uniósł obie łapy w górę, ładując kolejny atak... i w tym momencie w jego plecy wbiła się pierwsza strzała Kamaela.
Półelf natychmiast wypuścił drugą, korzystając z wstrząsu wywołanego przez pierwszą i trafił bezbłędnie w czaszkę istoty zagotowując zawartość ładunkiem. Istota z rykiem spadła na ziemię, a skumulowana do tej pory energia rozlała się po okolicy na kształt wiru. Kamael w ostatnim momencie obronił się ochronnym "bąblem".
Kilkanaście promieni światła zaczęło wędrować po ziemi, usuwać zielone "plamy energii" pozostałe po atakach Mordercy.
Kamael zaś poczuł jak powoli opuszczają go siły. Usiadł ciężko na zmarzniętej, mokrej ziemi. Ból z rannego ramienia pulsował i rozlewał się po całym ciele.
Thelia podbiegła do półelfa i przyłożyła dłonie do spalonej ręki. Ból ustał niemal natychmiast i ciało zrosło się w mgnieniu oka. Thelia uśmiechnęła się ciepło do Kamaela.
- Świetna robota - pochwaliła go. Spojrzenie złotych oczu niosło ze sobą ukojenie, walka sprzed kilku chwil stała się kolejnym ważnym wspomnieniem.
- Nie jesteś gdzieś jeszcze poobijany lub ranny? – zapytała kobieta, oglądając go.
- Żyję, jest dobrze. - Uśmiechnął się niemrawo. - Dzięki za uleczenie ramienia...
Wstał i rozejrzał się.
- To co teraz?
- Teraz idziemy z powrotem do tawerny. W czasie jak odpoczniesz będę w stanie złożyć portal... dzięki pracy jednego z naszych sprzymierzeńców mamy stabilną metodę na ukrywanie paru Wybrańców bedacych blisko siebie. W Norii jest ich trójka - ty, Vivian i jeszcze elf... lodowy elf. Mam nadzieję, że nie będzie problemów... - kobieta lekko się skrzywiła.
- Problemów? Z czym? I ta... Vivian... ona również jest z mojego kraju? Czy to normalne, że jeden kraj ma kilku “Wybrańców”? - Wciąż nie mogł przyzwyczaić się do tego określenia i sam za takiego się nie uważał. Zerknął ciekawsko na Thelię.
- W czasach Pradawnych Wladców mapa wyglądała troszkę inaczej... i bóstw było mniej więc było po jednym wybrańcu na kontynent. Teraz... no cóż-jest mniej kontynentów. - Kobieta uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami. - Proponuję przenieść się z rozmową do tawerny. Wybraniec czy nie, możesz się przeziębić... wierz mi kichniecie podczas składania zaklęcia nie jest niczym dobrym.
- Domyślam się. - Uśmiechnął się do niej delikatnie. Zaczynał czuć się dobrze w towarzystwie tej kobiety i nieco go to dziwiło. Przyzwyczajony raczej do leśnych ostępów i towarzystwa zwierząt i ojca, nie sądził, że rozmawianie z kimś o odmiennej płci może być tak przyjemne. Choć do końca nie mógł być pewien, czy Thelia to na pewno kobieta, skoro jakieś boskie siły wkroczyły w jego życie. Niewiele o tym wiedział, ale z tego co ojciec mu mówił, Bogowie ponoć mogli przybierać różne postaci. - No cóż, jeśli jeszcze mamy o czym rozmawiać i chcesz mi coś wyjaśniać, to proszę bardzo. Ja bym z chęcią poznał już pozostałych “Wybrańców”.
Thelia skinęła głową, a za jej plecami powstał spory świetlisty portal. - Moze wpierw jednak zobaczysz sie z ojcem? Obiecałam ci spotkanie, prawda? - zapytała.
- Obiecałaś, to prawda. - Skinął jej głową i spojrzał w otwarty portal. Przez chwilę się wahał, ale skoro do tej pory go nie zabiła, to chyba nie miał podstaw, by sądzić, że tym razem tak się stanie. Uśmiechnął się lekko, po czym powolnym krokiem podążył w kierunku świetlistej bramy. Miał mieszane uczucia. Thelia poszła dwa kroki za nim.
Po drugiej stronie portalu była zdecydowanie bardziej znajoma okolica. Koło portalu stał około dwumetrowy meżczyzna w potęznym pancerzu. Kamael stwierdził, że osobnik ów ma wielkie, pierzaste skrzydła. - Witaj, Dren - powiedziała Thelia, wynurzajac sie z portalu. Mężczyzna obejrzał się i skinął głową.
- Kamaelu, chciałeś poznać innych wybrańców. Ja i Dren jesteśmy Wybrańcami minionej ery. Gdy poprzednim razem bogowie zsyłali swą moc my ja otrzymaliśmy - uśmiechnęła się lekko. - Ale chyba juz o tym wspominałam.. nieistotne. Dren zajmuje sie pilnowaniem twojego ojca - kobieta oparła się o drzewo plecami. - Poczekamy tu, leć sie spotkać z ojcem.
Półelf popatrzył na wielkiego mężczyznę i aż przełknął ślinę.
- No, to przynajmniej już wiem, że stary Mattheus jest naprawdę bezpieczny, skoro strzeże go - chciał powiedzieć “były Wybraniec”, ale się powstrzymał. - ktoś, kogo pewnie boja się same wilki. I nie tylko...
Skinął mężczyźnie głową.
- Mówią na mnie Kamael. - Zerknął na Thelię, która wskazała mu palcem kierunek i pośród świeżego śniegu i kilku niewielkich pagórków zewsząd otoczonych sosnami dostrzegł swój dom. Z komina płynął dym, smagany wiatrem. Uśmiechnął się do niej szeroko. - Dziękuję, postaram się załatwić to najszybciej jak można.
Nie zastanawiając się dłużej, ruszył w kierunku drewnianej chatki, na dachu której zalegała czapa śniegu.
[---]
Gdy Kamael opuścił dom ojca Thelia już miała gotowy portal
– I jak spotkanie? – zapytała kobieta. – Mam nadzieję, ze wszystko poszło jak trzeba, bo portal do Soerligslette już gotów. Zaraz spotkasz się z jeszcze dwoma wybrańcami. Od tej pory będziecie, mam nadzieję, już współpracować.
Noria (Soerligslette) – tawerna na zachodnim trakcie do miasta Birka:
Do obszernej sali weszła Thelia wraz z Kamaelem. Kobieta miała kaptur, przysłaniający jej twarz od nosa wzwyż.
- To tu mamy się spotkać z resztą – powiedziała do Kamaela i usiadła przy jednym z większych stołów. Siedzący przy dalszym stole mężczyźni obejrzeli się na podróżników. Półelf rozpoznał wśród nich członków rodu Emersödden - posiadaczy sporej partii terenów na południe od Birki. Reszta ludzi była przypadkowymi klientami, był tu też członek innego rodu, ale Kamael nie rozpoznał jakiego.
Do stolika podeszła nieco starsza od Kamela ruda [link widoczny dla zalogowanych]. Uśmiechnęła się i odezwała do siedzących przy stole.
- Witajcie w „Zaciszu”. Dziś proponujemy pieczeń lub gulasz z dzika z kaszą lub tatara jagnięcego. Do popicia mamy piwo, zsiadłe mleko lub świeże mleko kozie – zwróciła się do nowoprzybyłych. Thelia skinęła głowa przecząco. – Dla mnie na razie nic. – powiedziała i obejrzała się na półelfa.
- Dla mnie gulasz z dzika i zimne, zsiadłe mleko. - Uniósł wzrok i uśmiechnął się niemrawo do służki. - Tyle na razie wystarczy.
Gdy kelnerka odeszła Thelia odetchnęła głęboko. W pomieszczeniu było dość gorąco. Kobieta rozpięła płaszcz, ale nie ściągała kaptura. Pod płaszczem miała cos w rodzaju bladożółtej sukni zdobionej srebrnymi ornamentami przypominającymi skrzydła i pióra. Dla odmiany od togi suknia przylegała do ciała, uwydatniając kształtny biust i szczupłą sylwetkę.
W pasie Thelię opinała obręcz jasnożółtego, matowego metalu, do której przypięta była suknia wzmacniana łańcuszkami i pasmami zrobionymi z tego samego tworzywa. Przylegała do bladożółtej sukni pod spodem i sądząc po błyszczących znakach na większości metalowych elementów, miała jakieś zastosowanie praktyczne.
Thelia odetchnęła głęboko raz jeszcze i uśmiechnęła się lekko do Kamaela.
- Wybrańcy i ich nauczyciele wkrótce się tu zjawią. Nie wspomniałam ci chyba o jeszcze jednym… Nauczycielem Vivian jest Darkning-osoba z którą na porządku dziennym prowadziliśmy, znaczy ja Ravier i Dren, regularną wojnę. Co prawda daliśmy sobie z tym spokój dawno temu, ale jak się łatwo domyślić nie jesteśmy w najlepszych stosunkach… współpracujemy z nim dla dobra tego świata, ale nasze metody się zdecydowanie różnią. To w sporej części on wymyślił metodę maskowania ogniskowego, dzięki której się dziś spotkamy… – Thelia zawiesiła się na chwilę. – Jakby to rzec… nie mówię, ze nie jest oddany sprawie, lub że nie powinniśmy się z nim spotykać, ale po pokonaniu Skazy… ja nie wiem co mu strzeli do głowy, wiec całkiem możliwe, że staniemy się znów wrogami. Możliwe, ze nawet wciągnie w konflikt innych Wybrańców. Możliwe też, że się wyizoluje i nie będzie się go dało w ogóle znaleźć. Po prostu chcę byś był ostrożny i nie dał się zmanipulować.
- Wierz mi, że daleki jestem od tego. Nawet teraz ciężko mi uwierzyć w to wszystko i póki co, jesteś jedyną osobą, od której w jakiś tam sposób przyjmuję na spokojnie to wszystko. Reszta "nauczycieli" mnie nie interesuje. Tak samo jak to, czy ktoś jest po naszej, waszej, czy innej stronie, jakkolwiek to nazwać. Chcę poznać jedynie takich jak ja - powiedział, zerkając spode łba na klientelę lokalu.
Thelia uśmiechnęła się tylko w odpowiedzi.
Drzwi otworzyły się i do sali wkroczył mężczyzna w pełnym pancerzu z metalu barwy srebra, zdobionym zapewne złotem. Motywy przypominały te z sukni Thelii. Na potężnych ochraniaczach przedramion zamontowane zostały długie, złote szpony. Hełm mężczyzny przypominał trochę srebrną koronę ze złotymi skrzydłami po prawej i lewej stronie. Kamael wiedział, że złoto i srebro są dość ciężkie i miękkie, więc nie robi się z nich pancerzy, chyba ze jest to zbroja paradna… ale skoro to co nosił przybysz było zbroją paradna to czemu warstwa metalu była tak gruba?
Za „pancernym” wszedł postawny wysoki elf o bardzo bladej skórze i białych włosach. Miał na sobie lekką zbroję z bardzo jasnego metalu. U jego pasa wisiały dwa sejmitary, a na jego plecach spoczywał dwuręczny miecz.
Opancerzony mężczyzna rozejrzał się i zobaczywszy Thelię skierował się ku niej.
- Kamelu – to jest Ravier – przedstawiła go kobieta. Ravier zaśmiał sie podał dłoń Kamaelowi.
- Witaj, wybrańcze – opancerzony mężczyzna uścisnął dłoń Kamaela. Miał silny, czysty głos. To był głos dla dowódcy lub króla. Miał moc.
- Mnie zwą Abael – powiedział elf. Jego głos był jakby pozbawiony barwy. Podał dłoń Kamaelowi i ucałował dłoń Thelii. Kamael zaś zauważył, że elf parokrotnie zawiesił spojrzenie na tatuażu na jego twarzy…
- A gdzie „czarnuch”? – mruknął Ravier, siadając. Mężczyzna zdjął hełm i postawił go koło siebie. Był przystojnym mężczyzną o średniej długości blond włosach i zielonych oczach. Jego twarz zdobiły dwie prawie już zaleczone blizny-jedna na policzku, a druga koło skroni.
- Pewnie zaraz tu będzie – odparła Thelia i westchnęła.
- Czego to się nie robi dla dobra świata, co? – zapytał Ravier, uśmiechając się. Kelnerka podeszła do stolika ponownie. Ravier zamówił gulasz z dzika i piwo, Abael zaś podziękował ruchem ręki.
Wreszcie przez główne drzwi wszedł czarnowłosy mężczyzna w białym prostym płaszczu z kapturem i kobieta otulona jakimś dziwnym futrem. Od razu odnalazł właściwy stolik i przywitał się z obecnymi skinieniem głowy.
- Darkning… wreszcie sie zjawiłeś – powiedziała Thelia a mężczyzna w podpowiedzi westchnął. – Jak widzisz. Witajcie – odparł, odsuwając wpierw krzesło Vivian, a potem samemu siadając.- To jest Vivian – wskazał ruchem dłoni kobietę. – Rozumiem, że chcecie pogadać o pierdołach, skoro spotkaliśmy się w takim miejscu? – zapytał.
- Owszem. Nim zaczną razem walczyć powinni chyba trochę się zapoznać – stwierdziła Thelia. Darkning skinął w odpowiedzi głową.
- Póki mamy luksus zorganizowania takiego spotkania powinniśmy z niego korzystać – stwierdził.
Gdy kelnerka podeszła by podać zamówione jedzenie Darkning zamówił kielich wina dla siebie. Podał służce złotą monetę. – Najlepsze jakie macie – mruknął, po czym spojrzał na Vivian. – Życzysz sobie coś do jedzenia?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez MrZeth dnia Sob 22:05, 09 Lip 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Nie 18:18, 10 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Kamael
Półelf w końcu dobiegł do niewielkiej chatynki pod lasem i wszedł do środka. Od razu napotkał wzrok ojca.
- Kamael, mój synu, gdzie żeś się podziewał?! - Starszy mężczyzna, mimo swych lat, dziarskim krokiem podszedł do młodziana i uściskał go. Półelf odwzajemnił powitanie, jednak nie odpowiedział jednoznacznie na pytanie.
- Włóczyłem się po lasach, musiałem sobie przemyśleć kilka spraw.
- Spraw? Jakich spraw? - Mattheus spojrzał mu w oczy z zaciętą miną.
- Odnośnie mojego pochodzenia... I takich tam. - Odparł wymijająco myśliwy.
Ojciec pokiwał głową i podszedł do kominka, gdzie na prowizorycznym ruszcie piekł się tłusty królik. Skapujące z niego krople oliwy podsycały co jakiś czas palenisko, które wybuchało syknięciami i niewielkimi iskrami.
- Przecież już tyle razy ci mówiłem, że znalazłem cię w lesie. Prawie zamarzłeś, a jednak jakieś nieznane siły musiały sprawić, że wyrosłeś na silnego, mądrego mężczyznę - powiedział staruszek, kręcąc pieczonym zwierzakiem nad ogniem.
- No właśnie. Nieznane siły. Chcę się dowiedzieć, czy moi prawdziwi rodzice wciąż żyją... - Skłamał i nagle zrobiło mu się przykro, gdy napotkał wzrok ojca. Przecież nie mógł powiedzieć staruszkowi, że został jakimś wybrańcem, który ma uratować świat. Mattheus, mimo całej swej życiowej mądrości, którą starał się przekazać Kamaelowi, był dość prostym człowiekiem i z pewnością nie uwierzyłby w Thelię, Uranosa, Pustoszycieli i Morderców. Nie mógł mu tego powiedzieć, choć było mu przykro, że okłamał człowieka, który przygarnął go do siebie, uczył, wychowywał i karmił, choć wcale nie musiał.
Podszedł do niego, chwycił za ramię i odciągnął od paleniska, a następnie przytulił mocno.
- Kocham cię, ojcze i zawsze będę, ale ta sprawa nie daje mi spokoju i muszę się tym zająć - powiedział, próbując być jak najbardziej przekonywujący. W duchu czuł się podle.
Mattheus w odpowiedzi poklepał Kamaela po plecach i po chwili spojrzał mu w oczy.
- Wiedziałem, że ten dzień kiedyś nadejdzie, i że w końcu będziesz chciał rozwikłać zagadkę swego pochodzenia, synu. Przygotowywałem się na to od lat, a mimo wszystko miałem nadzieję, że jednak nie będziesz chciał tego zrobić. - Pogładził go pomarszczoną dłonią po twarzy. - Wiem, że musisz to zrobić i nie czuję żalu. Mam tylko skrytą nadzieję, że na twojej drodze do prawdy przyda ci się to, czego nauczyłem cię, gdy byłem wciąż silnym myśliwym. - Mężczyzna uśmiechnął się smutno.
Półelf ucałował jego dłoń.
- Wciąż nim jesteś, tak samo jak moim ojcem. Zawsze nim będziesz, bo to ty dałeś mi miłość, dach nad głową i nauczyłeś wszystkiego, co obecnie wiem o życiu. Nie będzie nikogo nad ciebie, ojcze. Jednak chcę się przynajmniej dowiedzieć, czy moi "prawdziwi" rodzice żyją i dlaczego mnie porzucili. Wierz mi, wobec nich czuję pogardę, jednak chcę to wiedzieć.
- Jesteś półelfem, synu i rozumiem to aż nadto dobrze. Ja niedługo odejdę, a ty będziesz żyć jeszcze długo po mnie. Dlatego wiem, że musisz to zrobić. Cokolwiek by to nie było, musisz iść za głosem serca. - Mattheus uśmiechnął się lekko do Kamaela. - Obiecaj tylko starcowi jedno.
- Tak?
- Że nie dasz się zabić i wrócisz do domu. No i przede wszystkim, że zjesz ze mną tego królika, którego rano upolowałem. Twardy był - długo nie chciał złapać przypraw nad ogniem. - Mattheus zaśmiał się.
- Przecież wiesz, że wrócę - odparł Kamael i na tę chwile był tego absolutnie pewien. - Królikiem też nie pogardzę, zwłaszcza w twoim wykonaniu, tato.
Przez kolejne kilka godzin rozmawiali, wspominali stare czasy i śmiali się z przeróżnych sytuacji, aż w końcu nadszedł czas, że Kamael musiał zebrać się do wyjścia. Gdy tylko nacisnął klamkę, ojciec podszedł do niego i uściskał najmocniej jak mógł, nie kryjąc przy tym łez. Kamaelowi również udzieliła się ta atmosfera i z trudem powstrzymywał się, by się nie rozkleić.
- Trzymaj się, tato, wiem, że będziesz bezpieczny. - Poklepał go po plecach.
- Niezbadane są wyroki boskie, chłopcze.
- Oj, wierz mi, że niektóre już tak.
- To znaczy? - Staruszek zmarszczył brwi.
- Nieważne. Uważaj na siebie, postaram się wrócić najszybciej, jak to tylko będzie możliwe. - Ucałował ojca w czoło i wyszedł z chaty. Pomachał jeszcze na odchodne, a potem, gdy zniknął za zaśnieżonym pagórkiem, rzucił się biegiem, by choć na chwilę wyrzucić z siebie przykre emocje. W duszy walczył z kilkoma niemiłymi uczuciami i miał nadzieję, że je z siebie wyrzuci, gdy dobiegnie do miejsca, gdzie pożegnał się z Thelią.
Nie udało się.
Zdyszany dobiegł do drzewa, gdzie kobieta wciąż na niego czekała i rzucił oschle, patrząc jej w oczy. Gdy zapytała, jak minęło mu spotkanie z ojcem, mruknął tylko.
- Mam nadzieję, że ta sprawa jest warta okłamywania mego ojca.
Wyminął ją i w milczeniu wszedł w portal
* * *
Gdy znaleźli się w karczmie, myśliwemu nieco poprawił się nastrój podczas rozmowy z Thelią. Pewnie dlatego, że dziwne uczucie, które kłuło go w sercu zostało rozwiane przez zwykły dialog o niezwykłych sprawach. W końcu pojawiła się też cała "menażeria". Kamael nigdy wcześniej nie widział tak cudacznie wyglądających (niektórych) ludzi, a elfowi, który patrzył na jego znamię, posłał niemiłe, ostre spojrzenie. Przywitał się, gdyż tak nakazywały dobre maniery, ale jak na razie nie zamierzał zabierać głosu, skupiając się na jedzeniu. Nawet na rudowłosą w futrze jakoś tak nie zwracał za bardzo uwagi. Niech sobie gadają, a on się w tym czasie posili.
Post został pochwalony 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
WinterWolf
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 20:15, 10 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Amber
Obudziły się koło południa.
- No... Jak się spało? – zapytała Carmen, widząc, że Amber się budzi. Pogładziła ją po włosach...
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Carmen westchnęła cicho w czym Amber jej zawtórowała. Ciężko i dość niechętnie. Z kolejnym westchnieniem puściła Carmen pozwalając jej wstać. Kobieta narzuciła na nią kołdrę. Przywołała kombinezon i otworzyła drzwi.
- Darkning? - bąknęła.
Do pokoju wszedł mężczyzna w białym płaszczu.
- Amber... to jest Darkning. Znasz w ten sposób już dwie osoby z Mrocznej Trójcy - powiedziała. - Co się stało? - zwróciła się do Darkninga.
- Trzymaj - mężczyzna podał jej jakieś dwa małe przedmioty. - Wiesz co to. Wytłumacz jej i noście zawsze przy sobie... - Obejrzał się na Amber. - Nie rozpieszczaj jej przesadnie... - mruknął.
Wilczyca wykazała zainteresowanie. Druga osoba z Mrocznej Trójcy - ciekawe. Siadła na łóżku nie przejmując się zupełnie okryciem i zapominając o tym co robiła wcześniej. Odruchowo w użycie poszedł nos.
- Inaczej sobie ciebie wyobrażałam - powiedziała przekrzywiając głowę. Darkning westchnął i spojrzał na Carmen krytycznie. Kobieta zrobiła bezradny gest rękoma. Darkning przycisnął dłoń do czoła. Na Amber pojawił się pancerz.
- A jak mnie sobie wyobrażałaś? - zapytał.
- Nie sądziłam, że jesteś s... Mężczyzną - powiedziała w porę zmieniając słowo, którego chciała użyć.
- Sądziłaś, że w skład trójcy wchodzą same kobiety? - zapytał Darkning. Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Carmen nie mówiła za wiele. Ona jest kobietą - powiedziała.
- Ostatni z nas też nie jest kobietą. A dla ciebie rada... jeśli rozmawiasz z ludźmi to bądź ubrana. Wszyscy, jak widziałaś, noszą ubrania. Nie obnosimy się z atrybutami płci. Nie jestem pewien skąd się wziął nawyk, ale ludzie uznają pokazywanie się innym nago za zły nawyk... Carmen chyba ci o tym mówiła, prawda?
- Mówiła - mruknęła dość niechętnie. - Nie wychodzę nigdzie poza pokój bez ubrania - zapewniła. Już pominęła milczeniem fakt, że miała poważne wątpliwości co do ich bycia ludźmi... Zaczęła się zbierać z łóżka. Skoro już Carmen wstała i dzień wstał na dobre... To należało ruszyć zadek.
- Odwiedzę jeszcze Sotora i Świetlistych. Przydadzą im się te bajerki... Powodzenia w nauce - rzucił do Amber. - Miło było poznać - dodał, wychodząc. Carmen westchnęła.
- Pa... - na wyjściu cmoknęła go w policzek. Mężczyzna zatrzymał się i uśmiechnął do niej... potem wyszedł.
- Jego się nie da nie lubić... może będziesz miała czas go trochę poznać później - powiedziała.
- Wygląda na to, że później będę musiała sobie znaleźć czas na wiele rzeczy. Długie będzie to później – bąknęła wilkołaczyca i odwołała pancerz, który mężczyzna na nią przywołał. Wcisnęła się w spodnie i koszulę. Potem nałożyła buty.
- Co takiego przyniósł? Wydawało się to ważne... - powiedziała.
- Ano... załóż - podała dziewczynie pierścień. - To umożliwi nam w razie czego podmienić nas na homunkulusy... poza tym wiadomo gdzie jesteśmy, więc pomoc może zjawić się natychmiast... takie wynalazki dla zwiększenia bezpieczeństwa. - Dziewczyna wzięła pierścień... I zgłupiała. Nigdy nie nosiła biżuterii i nie zwracała na nią uwagi. Carmen założyła pierścień.
- O tak załóż - poleciła. - Nie zdejmuj. Nigdy. - Amber założyła pierścień i poruszyła palcami przyzwyczajając je do obecności metalu.
- Bardzo dziwne uczucie - bąknęła. Pierścień nieco przeszkadzał. - Nawet podczas przemiany mam go nie ściągać? - spytała. Ta metalowa obrączka była maleńka... A palce bestii... Prawie jak jej ręka teraz...
- Spokojnie. Dostosowany. Darkning jest szczegółowy... - powiedziała Carmen. - Ech... narzeka, że za bardzo cię rozpieściłam - zachichotała. - I chyba ma rację...
- Hm? Dlaczego? - wilczyca nie widziała związku. Nie była pewna o co Carmen chodzi.
- No... mówiłam ci juz o seksie. Wiesz przecież co robimy, co robiliśmy wczoraj - mruknęła Carmen. - Chyba robimy to troszkę za często - westchnęła. – Jesteś już w sporej mierze człowiekiem... możesz się od tego uzależnić...
Z piersi Amber dobyło się głębokie westchnienie.
- W wataże spaliśmy zawsze razem w naszej jamie. Wszyscy byli ze sobą blisko. Można się było przytulić do kogoś kto leżał obok i poiskać go po grzbiecie. Z wzajemnością. Nikt nigdy nie robił z tego tytułu żadnych problemów. Gdy patrzę na ludzi widzę... Jednoosobowe twierdze. Odgrodzone od innych ubraniami i całą masą zakazów i nakazów - powiedziała smutno. Westchnęła raz jeszcze. Słowa utknęły jej w gardle więc przerwała swoją wypowiedź i poprawiła buty... Które wcale nie wymagały poprawiania. Carmen zmarszczyła brwi.
- No chyba nie posuwaliście się tak daleko jak my - uśmiechnęła się krzywo.
- Nie - mruknęła. - To jest bardziej przyjemne. Bardziej... Cielesne - mruknęła. Wzruszyła ramionami. Nie była w najlepszym nastroju. Jej otwarta natura nagle gdzieś zniknęła. Carmen posadziła Amber na łóżku i siadła obok. Objęła ja i pocałowała w czoło. Ta spojrzała na kobietę pytająco. Nie była pewna o co Carmen chodzi. Nie protestowała przed przytuleniem. Westchnęła tylko.
- Hej... co cię martwi? Możesz mi powiedzieć... - powiedziała kobieta.
- To, że zachowuję się jak człowiek, nauczyłam się myśleć jak człowiek... Nie zmienia tego kim jestem. Jestem wilkołakiem, który został bez watahy. Ludzie mają swoje wielkie miasta. Ma to swoje zalety i wady... Jak wszystko. Ale nie ma tu ani wilkołaków ani tego co daje wataha - wzruszyła ramionami. - Gdy leżymy razem w łóżku liczysz na przyjemność cielesną, prawda? - spytała w końcu.
- Hm... gdy mam ochotę to tak. Gdy nie to tylko miło mi się z tobą leży - odparła Carmen, gładząc Amber po włosach.
- A ja szukam tego co dawała mi wataha - przyznała cicho. Carmen przytuliła ją.
- Wystarczę ci ja? - zapytała.
- Nie szukamy tego samego - powiedziała wilkołaczyca. - Ty nie chcesz watahy - dodała. Opierała swoje słowa na odpowiedzi jaką dała jej przed chwilą Carmen. Kobieta przekrzywiła głowę.
- Wiesz, że wielu ludzi... i nie tylko ludzi, szuka czegoś, by znaleźć coś innego? - zapytała. - Nie liczy się to czego szukasz, ale to co znajdujesz. Czasem jest lepsze, tylko musisz to zrozumieć, poznać i docenić.
- Chciałabym żebyś była moją watahą – bąknęła dziewczyna z westchnieniem. - Ale jeśli ty tego nie chcesz to nic z tego nie będzie. Wataha to nie liczebność, to nie zwykłe stwierdzenie, że tworzy się watahę... Wataha to więź - powiedziała. - Jesteś opiekuńcza jak matka doglądająca szczeniąt i tak delikatna. Potrafisz być stanowcza i zdecydowana jak prawdziwy alfa. Masz wielką mądrość... - znów westchnęła.
- Amber. W takim układzie jesteśmy czymś więcej niż watahą. Gdy Skaza zostanie zniszczona zostaniesz w tym świecie jeszcze przez długi czas. Pomożesz tym ludziom pozbierać się, odzyskać siły, może zapewnisz im pokój, a może zapewnisz im podbój... kto wie. Tak czy inaczej będę w pobliżu by ci pomagać. Zawsze... - Wilczyca spojrzała niepewnie w oczy Carmen. Nigdy nie wątpiła w prawdomówność kobiety, ale nie była pewna czy Carmen podziela rzeczywiście to co Amber czuła i czy rozumie o co wilkołaczycy chodziło. A Amber nie potrafiła przekazać tego słowami. To się po prostu czuło... Carmen objęła ją i westchnęła. Nie mówiła już nic.
- Dobra, chodźmy na śniadanie. Trzeba się uczyć dalej.
Czas pokaże na ile znalazły wspólny język. Gdy Carmen ją puściła Amber wstała z łóżka i skierowała się do drzwi. Zapomniała nawet o tym, że dziwnie czuła się z pierścionkiem na palcu... Ot kolejna rzecz, którą należało zaakceptować w tym dziwnym ludzkim świecie.
Głód świdrował w wilczym żołądku. Chciała go zapełnić przed przystąpieniem do dalszej nauki. Po tym będzie gotowa na wszystko... Prawie...
Zjadły śniadanie i poszły na łąkę.
- Dobra, kontynuujemy z paraliżem... potem pomyślimy co dalej, hm? – padło pytanie. Amber skinęła głową i wedle kolejnych instrukcji Carmen uczyła się dalej Paraliżu. Ponieważ uznała, że będzie to bardzo przydatna umiejętność przykładała się podwójnie. Zresztą... chciała się zmęczyć. Pod koniec dnia nie tylko potrafiła użyć paraliżu, ale i nauczyła się go używać podczas walki - gdy była w czwartej postaci...
Już w ludzkiej formie opadła na trawę. Odetchnęła leżąc i patrząc w niebo z ramionami rozrzuconymi na boki. Kolejny krok wykonany...
Carmen wzięła ją na ręce i ucałowała w czoło.
- Świetnie ci idzie - powiedziała. Dziewczyna uniosła brew.
- Dlaczego mnie podniosłaś z trawy? - spytała. Szczerze powiedziawszy nie wiedziała po co.
- A czemu nie? - Carmen się zaśmiała. - Jest późno, czas na kolacje i kąpiel... - Amber przez chwilę się namyślała, potem wzruszyła ramionami. Trudno, nie poleży sobie na trawie... Może innym razem
Wróciły do tawerny, zjadły kolację i dostały po balii. Carmen uznała, że poleży sobie trochę...
- Jak na razie jak się czujesz, będąc Wybranką, hm? - zapytała Carmen nagle.
- Nie zastanawiam się nad tym - mruknęła. - Nie mam czasu się nad tym zastanawiać. Muszę ćwiczyć - wzruszyła ramionami. Wymyła się szybko i sprawnie po czym wytarłszy się położyła się do łóżka zakopując się w pościeli podobnie jak pierwszego dnia. Carmen westchnęła. Wyszła z kąpieli dopiero po ponad godzinie. Usiadła koło Amber na łóżku i czekała, aż wilkołaczyca się obudzi.
Następny dzień był deszczowy. Na dworze rozszalała się prawdziwa burza, gdy Amber się obudziła. Carmen stała koło okna i patrzyła na uderzające o szybę krople. Obudzona wilczyca nastawiła uszu, gdy jej świadomość przeszła nagle ze snu w jawę. Wygrzebała się spod pościeli chcąc zobaczyć jak wygląda deszcz w wielkich ludzkich miastach. Większość widoku za oknem przesłaniała kotara gęstego deszczu.
- Jak się spało? - zapytała Carmen, oglądając się na dziewczynę.
- Dobrze - skinęła głową. Patrzyła przez chwilę na deszcz. Wzruszyła ramionami do swoich myśli... Deszcz czy nie deszcz, trzeba wstać i wracać do nauki. Rozejrzała się za swoimi ubraniami chcąc wpierw zjeść śniadanie, a potem zgodnie z rutyną wypracowaną przez ostatnie dni brać się za naukę.
- Zwiększyłaś dystans miedzy nami - rzuciła Carmen.
- Hm? - wilkołaczyca podniosła głowę i spojrzała na kobietę. Nie zrozumiała co Carmen miała na myśli.
- Może to tylko moje odczucie... - mruknęła kobieta. - Ale wydaje mi się też, że posmutniałaś.
Na chwilę zapanowało milczenie.
- Ty i... Darkning - Amber musiała sobie przypomnieć imię. - Powiedzieliście, że mnie rozpieszczasz, a nie powinnaś - odpowiedziała. Miała nadzieję, że to o to chodziło Carmen.
- Bez przesady... - kobieta machnęła ręką. - Po prostu nie możemy się rozpędzać tak za każdym razem....
Dziewczyna przestała zupełnie rozumieć o co tym wszystkim ludziom chodzi. Wieczorem dostała swoją kąpiel więc się umyła, tak jak robiła to wiele razy wcześniej. I poszła spać tak samo jak robiła to wcześniej. Jak dla niej powrót dwóch balii był wyraźnym sygnałem, że ma iść spać... Na niemal dziecięcej jeszcze buzi zagościł wyraz bezgranicznego zdziwienia. Carmen parsknęła śmiechem .
- Dobra, to chyba ja jestem nadwrażliwa... chodźmy na śniadanie - powiedziała, rozczochrawszy włosy Amber. Ta skończyła się więc ubierać i ruszyła za Carmen na śniadanie. Westchnęła przy tym cicho po drodze. Bardzo starała się zrozumieć niektóre z zachowań ludzi... Ale oni jej sprawy wcale nie ułatwiali...
Wyszły wreszcie na deszcz i ruszyły ulicą. Carmen w pewnym momencie zatrzymała Amber.
- Coś nie gra - mruknęła kobieta. Wilczyca zaczęła się rozglądać czujnie i rozważała zmianę postaci. Zmysły bestii były znacznie lepsze niż ludzkie. Szukała czegokolwiek co poza deszczem wyróżniało się w mieście.
- Za mną.. - mruknęła Carmen i udała się do jednego z domów. Dotknęła drzwi, a one otworzyły się same... nie były zamknięte. Zamek był wyłamany. Amber ostrożnie weszła do środka nasłuchując i rozglądając się. Przywołała na siebie pancerz i na wstępie przemieniła przedramiona by w razie czego móc się bronić. Carmen weszła za nią. Amber momentalnie poczuła zapach krwi... Oblizała wargi. Zapach ten był jej bardzo dobrze znany i zwykle kojarzył jej się dość przyjemnie... Przeważnie znaczyło to, że zbliża się posiłek... Ale tym razem krew była oznaką zagrożenia. Wilkołaczyca ruszyła cicho przodem kierując się zapachem i nasłuchując czujnie.
Na górnym piętrze znaleźli zmasakrowane zwłoki trójki ludzi. Kobiety i dwójki dzieci. Carmen przyklękła koło zwłok kobiety i uniosła dłonie. Na oczach Amber ciało zaczęło składać się do kupy... Ta uniosła brew patrząc niepewnie na Carmen. Sama wciąż węszyła i nasłuchiwała. Nie wiedziała co rudowłosa robi, ale zagrożenie wciąż tu mogło być. Tym bardziej było to zagrożeniem, że zabijało ludzkie szczenięta... Wyczuła coś w podziemiu...
Kobieta "poskładana" przez Carmen nabrała powietrza do płuc ze świstem, została przytrzymana na ziemi.
- Nie ruszaj się – powiedziała Carmen. - Nie obracaj głową, patrz w sufit - nakazała jej. Wilkołaczyca widziała, że oczy Carmen zmieniły się. Były całe czarne... całe poza dwoma czerwonymi tęczówkami.
Wilczyca skupiła się na tym co wyczuła w podziemiu. Zerknęła na zabite dzieci. Myśli wilczycy pogalopowały jakby obok niej... Coś zamordowało ludzkie szczenięta. Coś zakpiło sobie z bólu ich matki. Coś dokonało tego co stało się z jej watahą. Biała mgiełka na krótką chwilę przesłoniła jej oczy. Amber opanowała się i ruszyła bardzo cicho na dół. Ruszyła na polowanie. Dopadnie tego mordercę szczeniąt. Dopadnie i zniszczy! Skradała się zupełnie jak na polowaniu skoncentrowana jak jeszcze nigdy dotąd.
Coś siedziało w piwnicy na dole. Kuliło się w kącie... nie poruszyło się, gdy Amber weszła. Pociągnęła nosem. Kuliło się... Dziewczyna zbliżyła się po cichu. To mogło być coś innego... Niekoniecznie zabójca... Zachowała najdalej posuniętą ostrożność. Wciąż mając cichą nadzieję, że dopadnie i zniszczy mordercę, na chwilę uciszając swoją żądzę zemsty. To było ludzkie dziecko. Paskudnie wykrzywione ludzkie dziecko z długimi szponami. Amber dostrzegła parę zmęczonych płaczem wytrzeszczonych w przerażeniu oczu... Nie była pewna co o tym sądzić. Jednego była pewna - to dziecko jeśli było mordercą nie było zabójcą z wyboru. W końcu szczenięta nie umieją jeszcze zabijać... A szpony najwyraźniej nie były jego. Na to wskazywał choćby jego płacz...
- Hmm... Ludzkie szczenię - wymsknęło jej się. Była zdumiona, ale wciąż zachowała ostrożność. Cokolwiek się działo z tym dzieckiem, zdawała sobie sprawę z zagrożenia jakie mogło stanowić.
Carmen zeszła na dół i spojrzała na dziecko.
- Przemieniec... - mruknęła, klękając koło dziecka. - Przyłóż mu dłonie do czoła i zacznij wpuszczać w niego powoli energię - poleciła Amber. Ta skinęła głową. Przemieniła dłonie z powrotem by nie przestraszyć malca bardziej i starannie, ostrożnie wykonała polecenie Carmen. Puszczała energię tak by nie zrobić mu krzywdy. To było tylko szczenię... Zmiany na ciele powoli zniknęły. Szpony skruszyły się i odpadły. Wkrótce pozostało juz tylko przerażone ludzkie dziecko... Carmen dotknęła jego twarzy.
- Śpij - powiedziała, po czym wstała. Dziecko faktycznie zasnęło. - Idziemy poszukać "tatusia" - warknęła kobieta. - Jak go dorwę to mu nogi z dupy powyrywam i wepchnę w gardło tak głęboko, ze wyjdą mu dołem... - Była co najmniej wściekła...
- Ojca tych dzieci? Mężczyznę ich matki? - spytała. - Co zrobił? – dziewczyna rozumiała, że dzieje się tu coś bardzo poważnego.
- Ludzie boją się Skazy. Czasem przemawia do nich w snach... sprawa jest jednak tak poważna jak mówił Darkning. Musimy zacząć nawracać ich na wiarę w Azariel już teraz... - Carmen westchnęła i potarła czoło. - Mężczyzna oddał Skazie to dziecko. Zapewne też już jest Przemieńcem i jest gdzieś w mieście. Musimy go dopaść i zabić. Nie będzie litości dla skurwiela...
- Potem będziesz mi musiała powiedzieć co te dziwne słowa znaczą - bąknęła wilkołaczyca. Nie znała wulgaryzmów. Nigdy nie przeklinała. Skinęła głową i gotowa była ruszyć tropem mężczyzny.
- Mogę zmienić się w wilka i go znaleźć. Wywęszę go - powiedziała.
- Proszę bardzo - powiedziała Carmen. - Im szybciej go znajdziemy tym lepiej.
Amber zmieniła postać. Powęszyła malca. Członkowie rodziny mieli podobne zapachy. Potem zaczęła szukać po domu woni mężczyzny. Bez problemu po zapachu mogła określić płeć, wiek i stan zdrowia szukanego osobnika. I miała naprawdę potężną motywację by go znaleźć. Ten człowiek skrzywdził własne szczenięta!
Wkrótce wilkołaczyca ruszyła na dwór i przez deszcz, a Carmen za nią. Zapach prowadził do jednego z okien w budynku dwie przecznice dalej. Dom był zamknięty na głucho. Bestia przez krótką chwilę węszyła sprawdzając czy jegomość nie opuścił czasem budynku. Dopiero gdy się upewniła mogła wskazać miejsce jego pobytu. Carmen podeszła do drzwi i dał sie słyszeć dźwięk otwieranego zamka. - Proszę... reszta należy do ciebie.
Amber zmieniła postać, przekształciła przedramiona, przywołała pancerz i weszła do środka. Zachowała ostrożność szukając zagrożenia wszystkimi swoimi zmysłami. Pragnienie zemsty na tym żałosnym człowieku paliło ją do żywego. Mężczyzna zaatakował z rogu pomieszczenia po prostu skacząc na Amber ze szponami. Dla normalnego człowieka poruszałby się za szybko by dało się zareagować, ale z perspektywy wilkołaczycy mężczyzna ledwo się poruszał... Ta wydłużyła szpony i cięła prosto w mężczyznę, który na nią skoczył. Ucięła mu rękę wraz z kawałkiem barku. Mężczyzna wyleciał na zewnątrz i padł na bruk, wyjąc z bólu. Wilczyca się skrzywiła. Tak żałosna istota oddała swoje szczenięta Skazie... Tak słaba i żałosna istota. Wyszła z budynku i krzywiąc się chwyciła go za przód ubrania.
- Jakim prawem skazałeś swoje szczenięta na śmierć? Na tak okrutny los.... - warknęła. Jej głos był znacznie niższy niż zwykle. Była wściekła i z trudem panowała nad przemianą. Nie czekała na odpowiedź. Po prostu oderwała mu głowę, by nie męczył się w swoim żałosnym stanie, w którym się znalazł.
Z budynku po chwili wyszło kilkoro sterroryzowanych ludzi. Na ich ubraniach widać było krew... Carmen minęła ich i poszła do wnętrza budynku.
- O już... nie żyje? - bąknęła starsza dziewczyna, patrząc na zwłoki.
Zwłoki opadły na bruk. Wilkołaczyca uspokoiła się widząc ludzi, którzy wyszli z budynku.
- Już po wszystkim. Bogini Azariel dała mi moc - powiedziała Amber spokojnym tonem. Zastosowała te same metody wpływania na innych jakie stosował alfa w jej wataże. Spokojem i pewnością siebie starała się dać im poczucie bezpieczeństwa. Oto ona za nich odpowiadała i ona ich broniła.
- A... ale on zdążył... - mały dzieciak rozpłakał się. Carmen zeszła na dół, sprowadzając młodego mężczyznę. - Nic, czego nie da się naprawić - powiedziała. - Azariel nad wami czuwa - powiedziała, odchodząc i znikając w deszczu. Amber skinęła głową.
- Nie poddawajcie się. Skaza bez walki nie ustąpi. Ja walczę z potworami Skazy, wy musicie walczyć z jej szeptami. Będę was bronić tak długo jak wy będziecie mnie wspierać i nie będziecie się poddawać. Mam moc, ale ona jest niczym bez waszej wiary - odezwała się, gdy w grupie ludzi zapanował względny spokój. Gdy opanowali się na tyle by zrozumieć jej słowa. Ludzie pokiwali powoli łowami.
- Dziękujemy - bąknęła wreszcie młoda kobieta, uśmiechając się słabo, patrząc na Amber z objęć młodego mężczyzny. Dziewczyna uśmiechnęła się. Przywróciła swoim dłoniom ludzką formę i ruszyła za Carmen. Deszcz zmyje krew z jej dłoni i spłucze posokę z bruku. Z ciałem nie za bardzo miała co zrobić, więc je zostawiła tam gdzie je rzuciła. Przecież go nie zje...
Carmen juz wysłała na miejsce strażników, by zabrali zwłoki.
- Dobra robota - powiedziała do Amber, gdy znalazła się w pobliżu. Ta spojrzała pytająco na Carmen. Nie była pewna czy chodziło o to, że zabiła tego człowieka czy o słowa, które powiedziała do tych ludzi... A może jedno i drugie?
- Od jutra zaczniemy powoli zbierać wyznawców Azariel, by takie rzeczy sie nie zdarzały - powiedziała kobieta. - Zgodzisz się ze mną, prawda?
- Zabijanie szczeniąt jest złe. Bardzo złe. Gdy ojciec lub matka zabija własne szczenięta... Nie wolno dopuścić by takie coś miało jeszcze miejsce. Szczenięta nie zasługują na taki los. Są zdane na rodziców. A jeśli oni się poddadzą... To nie ma przyszłości - powiedziała poważnie.
Carmen skinęła głową.
- Zapamiętaj jak uleczyłaś tamto dziecko z Przemiany. Spróbujemy jutro oczyścić w podobny sposób kawal terenu na północ...
Amber spojrzała uważnie w oczy Carmen.
- Mam nadzieję, że mi się uda. I mam nadzieję, że będę dla nich wszystkich dobrą alfą - powiedziała poważnie. Carmen odpowiedziała spojrzeniem w oczy i uśmiechem.
- Poradzisz sobie. - Kącik ust wilczycy drgnął w delikatnym uśmiechu.
- Czego mam się dziś uczyć? - spytała.
- Kontroli energii - odparła Carmen. - Znam bardzo fajna metodę nauki... wracamy do pokoju - powiedziała. Gdy wróciły nakazała dziewczynie stworzyć kulę energii na swej dłoni. Wilkołaczyca wykonywała więc kolejne polecenia Carmen starannie i w skupieniu. Chciała nauczyć się jak najwięcej. Dziś odniosła kolejne sukcesy... Chciała kolejnych...
Kontrola okazałą sie być łatwa. Amber już po krótkim czasie potrafiła kontrolować znaczne ilości energii... ale było to dalej męczące... Po wszystkich tych ćwiczeniach położyła się płasko na podłodze by spokojnie zebrać siły. Odetchnęła.
- Możesz mi opowiedzieć o słowach, których dziś używałaś? Nie znam ich... - bąknęła.
- Przekleństwa. Nie używaj ich za często. Czasami akcentuje się nimi fakt, że jest się na kogoś złym lub ma się o nim niskie mniemanie... powiem ci mniej-więcej co znaczą... - powiedziała Carmen. - Ale nie używaj ich bez potrzeby... przyznam, że straciłam trochę panowanie nad sobą, dlatego użyłam przekleństw.
- Aha... Dobrze. Postaram się ich nie używać - bąknęła. Wilczyca pamiętała jak zła była Carmen, gdy ich użyła. - Twoje oczy dziś zmieniły kolor - podzieliła się spostrzeżeniem. Potem spytała - Umiesz się zmieniać jak wilkołaki? - spytała.
- Nie... to jest moja ludzka postać. Mam parę form, których potrafię używać - odparła. - Chcesz zobaczyć? - zapytała.
- Jasne... Chcę, bardzo - powiedziała Amber i natychmiast uniosła się do siadu. Wlepiła spojrzenie bursztynowych oczu w Carmen.
- Pierwsza postać to główna postać rasowa. Jestem nieco zmodyfikowana. Tak jak reszta mrocznej trójcy więc mi jako jedynej możesz patrzeć w oczy gdy jestem w tej formie... - Carmen zmieniła postać na zarimową, ale jej oczy były zupełnie czerwone. Wyglądała jak czarno-czerwony płomień o ludzkim kształcie. Amber otworzyła oczy szerzej. Wyciągnęła dłoń chcąc dotknąć Carmen. Tego się nie spodziewała. Płomień nie parzył. Opływał jej palce niczym mgła. Palce dziewczyny napotkały jednak na bliżej niesprecyzowany opór. Uniosła brwi. Nie mogąc powstrzymać ciekawości zmieniła postać na wilczą by posłużyć się też innymi zmysłami. Carmen nie pachniała. Nie słychać było bicia serca, nie było czuć jej obecności. Wilkołaczyca nie byłaby w stanie odnaleźć kobiety żadnym zmysłem poza wzrokiem, gdyby miała jej szukać. Przysiadła na zadku zdezorientowana. Przekrzywiła wilczy łeb i spojrzała na Carmen. Wróciła do ludzkiej postaci. Całkowita dezorientacja.
- Napatrzyłaś się? - zapytała kobieta. Skinęła głową. Nie była pewna co to wszystko oznacza, ale więcej nie była w stanie już wniosków wyciągnąć. Potem kobieta zmieniła formę na nieumarłą. Wampirzyca o bladej cerze, rudych włosach i czerwonych ustach... Amber zamrugała oczami. Kolejna dość znaczna zmiana. Wilczyca znów zmieniła postać, obeszła kobietę dookoła i niuchała ją ostrożnie. To było dziwne doświadczenie. Delikatnie musnęła zębami palce Carmen. Nie chciała w żaden sposób kobiety skrzywdzić... Jedynie doświadczyć tej dziwnej postaci wszystkimi zmysłami. Pachniała w przybliżeniu ludzko, ale coś w tej postaci niepokoiło Amber. Poza tym dźwięki z jej ciała były jakby bardzo ciche i odległe. Zwierzę cicho zaskomliło i znów przysiadło na zadku przed Carmen. Tym razem nie zmieniała postaci... Domyślała się, że jeszcze sporo się nawęszy. Wbiła znów spojrzenie bursztynowych oczu w Carmen czekając na dalszy ciąg.
Carmen zmieniła formę na demoniczną. Teraz jej skóra była zupełnie biała i gładka. Kobieta wyglądała jak posąg z białego szkła. Jej skóra była zimna... pachniała dziwnie - trochę jak powietrze po burzy. Kudłata bestia ponownie obeszła Carmen i obwąchała ją dokładnie. Liznęła ją parę razy w dłoń dziwiąc się jak zimna jest jej skóra. Zapach ozonu był całkiem przyjemny - świat po burzy był taki świeży... Powróciła na swoje miejsce, gdy już się nawęszyła i napatrzyła. Wciąż ruszając nosem czekała na ciąg dalszy.
Carmen zmieniła postać na cień. Od tej postaci było czuć wręcz aurę zupełnej rozpaczy... tak jak w pierwszej pokazanej formie nie było w ogóle zapachów. Amber widziała tylko ciemny półprzezroczysty kształt. Ta aż skuliła uszy po sobie i podkuliła ogon. Zaskomliła cicho.
- Ostatnia postać - powiedziała Carmen, zmieniwszy się w żywiołaka mroku. Tym razem wilczyca stwierdziła, że nie będzie dotykać... teraz przed nią płonęło fioletowo-czarne ognisko. Cofnęła się, by nie znaleźć się w zasięgu "płomienia". Poszorowała przy tym zadkiem pod drewnianej podłodze, skrobiąc pazurami. Poruszyła nosem niepewnie wciągając w nos powietrze.
Carmen w tej postaci nie pachniała, ale dawała ciepło... przynajmniej do czasu aż wróciła do ludzkiej postaci
- No. Tyle - powiedziała.
Amber jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki skoczyła na równe łapy, stanęła na tylnych, opierając przednie na ramionach kobiety i zaczęła wylizywać Carmen twarz. Zdecydowanie działanie pod wpływem chwili... Wilczyca nie mogła się nacieszyć powrotu tej Carmen, którą znała...
- Hej - Carmen się zaśmiała, ujmując ją za łapy i odsuwając delikatnie. - Dobra, starczy czułości jak na jeden raz - śmiała się dalej. Wilkołaczyca zmieniła postać. Wróciła do ludzkiej formy. Aż zaszczękała zębami i się wzdrygnęła na wspomnienie dwóch ostatnich form.
- No... wrażenia widzę nie najlepsze - Carmen uniosła brew, uśmiechając się półgębkiem.
- Dwie ostatnie formy... Co to było? - bąknęła. Aż się zjeżyła. Szczególnie cień zrobił na niej złe wrażenie. Amber przesunęła językiem po wargach. Ciekawość i... zdenerwowanie?
- Cień i żywiołak mroku - odparła Carmen.
- Cień... Cień jest zły... - bąknęła zgrzytając zębami. Uczucie, które ją wtedy ogarnęło sprawiło, że znów zaszczękała zębami. To było złe uczucie... Takie które prowadzi donikąd. Takie które zatrzymuje wszelkie działanie. Spojrzała na Carmen bardzo dziwnie... Ze współczuciem, troską i uczuciem, którym obdarzyła wszystkich członków swojej nieistniejącej już watahy. Drgnęła - wstrzymała ruch który chciała wykonać nim go zaczęła.
- Cienie to istoty które utraciły z jakiegoś powodu wolę życia. Załamały się zupełnie - do tego stopnia, że nie potrafiły nawet zakończyć swego własnego życia - wyjaśniła kobieta.
Amber ponownie drgnęła. Przygryzła dolną wargę. Znów drgnęła i znów ani nic nie powiedziała, ani nie wykonała większego ruchu. Wyraz jej twarzy ciężko było rozczytać. Po brodzie pociekła strużka krwi.
- Hej, hej... - Carmen pstryknęła palcami i przyłożył dłoń do czoła dziewczyny. - Zwierzęca empatia... - mruknęła, przywracając ład w umyśle Amber. Uczucia "zapożyczone" od cienia nie były naturalne, wiec łatwo było odróżnić je od naturalnych i wykluczyć.
Wilczyca zamrugała oczami jakby się dopiero obudziła. Wzdrygnęła się i skrzywiła. Otarła i oblizała usta
- Złe uczucia - mruknęła. - Muszę się napić wody - powiedziała krzywiąc się.
- Jest trochę w dzbanie koło okna - powiedziała Carmen. Dziewczyna zajrzała do dzbana, a potem po prostu wypiła jego zawartość.
- Lepiej. Dużo lepiej - odetchnęła. Chłodna woda przywróciła jej normalne myślenie. - Dlaczego masz postać cienia? - spytała.
- Przydaje sie czasem - odparła Carmen. Jej rozmówczyni się skrzywiła. Nie widziała wielu zalet postaci, która tak zniechęca swoim istnieniem.
- Nie zmieniaj się w cienia... - bąknęła.
- Nie planuję. Ta forma jednak jest zupełnie niepodatna na wszelkie manipulacje i z wielką łatwości może przekraczać światy. Cienie potrafiłyby naprawdę wiele... gdyby tylko widziały w tym sens. - Carmen westchnęła, a Amber się do niej przytuliła.
- Nie chcę byś nie widziała w czymś sensu. Wszystko ma jakiś sens - powiedziała poważnie.
- Ym... to tylko postać. Ma taką a nie inną aurę i to wszystko. Umysł pozostawiam w formie zarimowej, więc jakby mam zalety bycia cieniem bez wiążących się z tym wad. To trochę jakbyś ty zmieniła się cała w bestię i pozostawiła ludzki mózg.
- Zarimowy umysł? – wilkołaczyca nie rozumiała.
- Pierwsza postać, którą zobaczyłaś to moja główna postać. Postać zarima. Nie jestem człowiekiem... jestem właśnie zarimem. Preferuję jednak pokazywać się w ludzkiej postaci. Ludzie nie uciekają na mój widok... - uśmiechnęła się czarująco. Amber zamrugała oczami widząc uśmiech Carmen. Serce zabiło jej żywiej. Mimo to nic nie zrobiła.
- No... rozwinąć temat mojej rasy? - zapytała.
- Mhm... - bąknęła siadając gwałtownie na podłodze. Aż drewno skrzypnęło. Podparła się przy tym rękami jakby to miało nadać jej stabilności.
- Ten mężczyzna, który tu niedawno był stworzył tę rasę. Jest ona zbiorem cech ras tak na prawdę. Skupia pewne aspekty każdej z postaci i trochę "dodatków". Pozwala też na bycie każdą z tych ras z osoba w zależności od mocy. Teraz an przykład jestem człowiekiem w pełni. Nie da się mnie odróżnić od innych ludzi po czymkolwiek poza wysokim poziomem mocy. - wyjaśniła.
- Inaczej pachniesz, słabiej, nie jak człowiek, bardziej... słodko. Inaczej działasz na zmysły - powiedziała Amber.
Carmen uśmiechnęła się szeroko. - Zmieniłam odrobinę moją ludzka postać - powiedziała. – Trochę tu, trochę tam...
- Ale to, że człowiekiem nie jesteś czułam od początku. Nie sądziłam jednak, że to tak skomplikowane - bąknęła. Nie była pewna co ma zrobić w sprawie tego uśmiechu na twarzy Carmen. Przełknęła ślinę i siedziała dalej na swoim miejscu.
- No dobra... wracamy do ćwiczenia kontroli energii? - zapytała kobieta.
- Mhm... - bąknęła Amber ciesząc się, że wreszcie pojawiło się coś co odwraca jej uwagę od uśmiechu Carmen.
Pod koniec dnia znów jak zwykle była kolacja i kąpiel. Carmen leżała w balii i wzdychała.
- Jutro bierzemy się za oczyszczanie terenu z mocy Skazy - powiedziała.
- Mówiłaś, że będę musiała cały kawałek terenu uzdrowić. Tak jak tego chłopca - powiedziała Amber. Ostatnie zdanie wymówiła powoli starając się używać słowa, którego na jej miejscu użyłby człowiek. Ludzie do tej pory nie zwracali większej uwagi na to, że dzieci nazywa szczeniętami, ale wilkołaczyca starała się nie wyróżniać wśród nich...
- Zapamiętałaś - Carmen uśmiechnęła się do niej. - No dobra... - wstała powoli i przeciągnęła się, by przejść do balii Amber i usiąść na wilkołaczycy okrakiem. - Chwila pieszczot przed snem nie zaszkodzi - stwierdziła. Dziewczyna aż drgnęła. Wbiła spojrzenie bursztynowych oczu w Carmen. Rozmowa którą przeprowadziły niedługo po wizycie Darkninga sprawiła, że nie była pewna co ma zrobić.
Carmen spojrzała jej w oczy.
- Mówię "chwila nie zaszkodzi" po prostu tym razem krócej...
Pół godziny trwały ich wspólne pieszczoty. Nim minęło kolejne pół godziny wilkołaczyca smacznie spała... Amber wyraźnie w nocy coś się śniło. Na szczęście się nie wierciła. Gdy w końcu otworzyła oczy... obróciła się na drugi bok i znów je zamknęła. Carmen leżała spokojnie i czekała, aż wilczyca wstanie. Po jakiejś połowie godziny ta w końcu westchnęła i zaczęła się wygrzebywać z łóżka. Wciąż w sumie spała.
Gdy wilkołaczyca wygramoliła sie z łóżka Carmen była już gotowa do wykonywania dzisiejszych planów.
- Jak się dziś spało? - zapytała.
- Dziwnie... - bąknęła zaspana. Nawet spodnie chciała założyć na odwrót. Carmen westchnęła.
- Usiądź na łóżko i poczekaj. Nie jesteś jeszcze do końca obudzona... - stwierdziła. Dzban z wodą przyszedł z odsieczą, wilczyca wypiła nieco... resztę wylała sobie na głowę co ją nieco oprzytomniło. Kichnęła i wreszcie była w stanie stwierdzić co ze spodniami było nie tak. Założyła je wreszcie tak jak trzeba.
- Śniły mi się bardzo dziwne rzeczy... - bąknęła.
- Na przykład? - zapytała Carmen.
- Cały czas zmieniałam formy... - bąknęła. - Nie mogłam przestać - dodała.
- Hm... faktycznie dziwny sen. Wiesz... mam znajomego zmiennokształtnego. On podczas walki zmieniał formę co sekundę, dwie. Strasznie dekoncentrował przeciwnika. Każdej przemianie towarzyszyło buchnięcie czarnego pyłu. Walczył w zupełnie nieprzewidywalny sposób... - Carmen zamyśliła się.
- Ale on chyba zmienia się w to co chce się zmienić, prawda? Ja się zmieniałam w zwierzęta... Nawet te które się zjada... W jakąś wielką bestię, w coś co przypominało willkołaka... Ale wilkołaki nie mają kolców i skrzydeł... I rogów jak wół - bąknęła. - A na koniec byłam wróblem - dodała skonfundowana.
Carmen uśmiechnęła się i pogładziła Amber po włosach.
- Nie myśl o tym za wiele - powiedziała. - Chodźmy na śniadanie...
- Ludzie miewają takie dziwne sny? - spytała gdy schodziły już na śniadanie. Amber jeszcze dopinała koszulę. - Bo jako wilk nigdy takich nie miałam. Zawsze śniły mi się polowania... - bąknęła.
- No sny ludzkie są często abstrakcyjne. Bywają odniesieniem do przemyśleń i doświadczeń... albo stekiem bzdur - odparła Carmen. - Osobiście nigdy nie wierzę w "przekaz" zawarty w snach...
- Po co ludziom sny, które sprawiają, że nie czują się rano najlepiej? - bąknęła zdziwiona. Dla niej to nie miało najmniejszego sensu.
- Po nic. Są i tyle. Można brać środki które powodują, ze nie śnisz.. są też odpowiednie zaklęcia powstrzymujące sny - powiedziała Carmen. Dotarły na dół i dostały śniadanie.
- Ludzie są dziwni - bąknęła podopieczna wampirzycy, skrobiąc się po głowie. Wzruszyła ramionami i zapominając zupełnie o dziwnych snach zajęła się śniadaniem. W tej chwili było dla niej znacznie ważniejsze niż jakieś bzdury.
Po śniadaniu obie udały się poza miasto. Dotarły an spore pole gdzie jacyś magowie eksperymentowali z ziemią w pobliskim namiocie - laboratorium. Było też trochę ludzi mających nadzieję na magiczne "fajerwerki".
- Staniemy na środku. Będziesz musiała wpuścić dużo energii w ziemie i przesiewać nią tak, by wyczyścić całe pole z energii Skazy - powiedziała Carmen. Dziewczyna skinęła głową. Rozejrzała się ze swojego miejsca po terenie który miała wyczyścić z energii Skazy. Pamiętała jak oczyściła ciało tego chłopca. Tylko, że ono było malutkie... Spojrzała na Carmen, potem znów na teren. Carmen twierdziła, że sobie poradzi... Więc dobra! Amber była gotowa. Musiała znaleźć się na środku obszaru. Sądziła, że wtedy będzie najskuteczniejsze jej działanie.
- Pamiętaj, ze nie musisz załatwić całości za jednym zamachem. Możesz stworzyć "wachlarz" którym przesuniesz po całym polu. Spróbuj sięgnąć co najmniej dwa metry w głąb ziemi - poleciła.
Amber znalazła się na środku pola. Przyłożyła dłonie do ziemi. Chciała wpierw sprawdzić czy jest w stanie poznać skalę problemu. Wyczuć jak głęboko i daleko sięga skażenie. Na środku pewnie było największe, więc powinno dać jej jakiś obraz. O ile się uda... Na razie nie zajmowała się oczyszczaniem. Chciała zebrać informacje. Energia Skazy krążyła wewnątrz ziemi jak trucizna w ciele. Rozejrzała się raz jeszcze po terenie. Przeszła na tę jego część, która była bliżej siedzib ludzkich. Stwierdziła po prostu, że od środkowej części nie ma szans na oczyszczenie większego obszaru. Stanęła na brzegu skażenia. Zaczęła od oczyszczenia w głąb, by następnie posunąć się z tym nieco naprzód. Chodziło jej o to by oczyszczony fragment był naprawdę oczyszczony. Tak by posunięcie się naprzód nie pociągało za sobą ryzyka powrotu skażenia tam gdzie zostało usunięte. Ziemia dymiła na czarno w miejscach, gdzie była oczyszczana. Amber oczyściła cały teren w godzinę. Była mocno osłabiona. Usiadła na ziemi. Złapała oddech po to by zmienić się w wilka i na czterech łapach poczłapać do Carmen. Na czterech łapach łatwiej było utrzymać równowagę, gdy się ledwo szło...
Carmen wzięła ją na ręce.
- Bierzcie się do roboty, macie mało czasu - powiedziała chłopom gapiącym się na niesioną wilczycę.
W tawernie, gdy Amber odpoczęła Carmen dała jej obiad.
- Gdy spałaś był tu posłaniec. Książę chce z tobą porozmawiać - powiedziała.
- Książę? - bąknęła Amber, gdy już w ludzkiej postaci mogła zająć się jedzeniem.
- Ano. Formalny władca tych ziem. Mówiłam ci już nieco o hierarchii ludzi. Król zginął, wiec rządzi jego syn, czyli książę - powiedziała Carmen. - Ma na imię Albert
- No to wiem... Choć nie znałam jego imienia - bąknęła. - Ale o czym on chce rozmawiać? - spytała.
- A ja wiem... chyba o oczyszczeniu ziemi - powiedziała Carmen. Dziewczyna zrobiła dziwną minę. Wzruszyła ramionami i wzięła się na poważnie za jedzenie. Była głodna... Energia, którą poświęcała na używanie magii skądś musiała się brać... Amber uzupełniała więc straty jedząc jak całe stado wilków... A potem mogła iść gdzie tam ją chcieli... Byle mogła się najeść. Carmen poczekała spokojnie.
- Normalnie na dworze obowiązuje etykieta, ale my możemy sobie pozwolić na jej nieprzestrzeganie.. w pewnych granicach. Sądzę, że twoje normalne zachowanie będzie dobre... tylko nie zmieniaj postaci i nie węsz nieproszona i będzie w porządku.
- Nie zmieniać się i nie węszyć... - bąknęła Amber. O ile pierwsze była w stanie zrozumieć, o tyle drugie... Będzie trudne do wykonania. Węch traktowała jako swój podstawowy zmysł.
Udały się do zamku. Na bramie nikt nie robił im problemu. Poszły do małego ogrodu, gdzie spotkały księcia. Był on młodym, eleganckim mężczyzna. Nim podeszły doń Carmen ostrzegła wilczycę, że eleganckim sposobem mężczyzny na przywitanie kobiety jest ucałowanie jej w dłoń i tak zapewne książę się z nimi przywita. Amber uniosła brwi. Przywykła do tego, że ludzie zachowywali bezpieczny dystans. Nawet ludzie, których znała z gospody, w której mieszkała nie naruszali jej osobistej przestrzeni. Czuła się z tym wyjątkowo komfortowo i zaczynała ich powoli traktować jak bliskich znajomych. Przestało jej przeszkadzać nawet gdy ktoś podchodził za blisko lub przypadkiem jej dotknął. Przywykła do nich. Ale zupełnie obcy człowiek. Dziewczyna zacisnęła szczęki... Jakoś przeżyje...
Książę faktycznie po przywitaniu ucałował w dłoń zarówno Carmen jak i Amber. Odesłał dwóch ochroniarzy i zaproponował krótki spacer po ogrodzie.
- Wszyscy w mieście już wiedzą, że potraficie, drogie panie, radzić sobie z istotami nasłanymi przez Skazę, ale nad oczyszczaniem gruntu przez wiele miesięcy pracowali nasi magowie, nie osiągając żadnych rezultatów... - zaczął. - W jaki sposób wam to się udało z taką łatwością?
- Mocą od bogini Azariel - palnęła wprost dziewczyna, ciesząc się, że zna odpowiedź.
- Moc bóstwa potrafi wyprzeć moc Skazy - uzupełniła Carmen. Mężczyzna uniósł lekko brew.
- Wiec taka jest moc bóstw... - mruknął, drapiąc się po brodzie. - Panie planują długo pozostać w Azylu? - zapytał.
- Dostatecznie długo, by pokazać wszystkim tu, że moc Azariel jest większa niż moc Skazy. Gdy wiara w nią rozprzestrzeni sie dostatecznie ruszymy w dalszą drogę. Dodam tylko, że wiara będzie w stanie osłonić Azyl od ewentualnych kolejnych ataków istot Skazy - zakończyła Carmen.
Książę odchrząknął. Chyba dowiedział sie wszystkiego, co chciał wiedzieć. - Jeśli będę mógł jakoś pomóc to możecie sie do mnie zwrócić o wsparcie.
- Tak zrobimy - odparła Carmen.
Pożegnały sie z księciem i opuściły zamek. Mężczyzna usiadł na którejś z ławeczek i tam pozostał.
Amber na sam koniec poruszyła nosem nie będąc już w stanie powstrzymać się przed węszeniem. Miała nadzieję, że pozostało to niezauważone. Ale nigdy nie była w takim miejscu... I nigdy nie widziała takiego człowieka. Zakryła nos gdy się z Carmen stamtąd oddalały by opanować odruchy narzucone jej przez jej gatunek.
- Ma duży dom - bąknęła.
- To nie tylko jego dom - powiedziała Carmen. - Siedziba całego jego rodu, służby i straży.
- Hmm... To jak jama watahy - bąknęła. Westchnęła. - Dlaczego wszyscy ci ludzie nie mogą mi mówić po imieniu? - jęknęła. - Gdy mówią "pani" czasami nie wiem o kogo im chodzi - bąknęła.
- Oznaka szacunku - powiedziała Carmen. - nauczymy ich by zwracali się do ciebie per "Amber"
- Byłoby miło... Przynajmniej będę wiedziała kiedy zwracać na nich uwagę... - powiedziała. Podłożyła sobie ręce pod głowę idąc razem z Carmen. Do niedawna zostawała pół kroku za kobietą. Teraz szła obok.
- Wymyśli się coś. Dziś wieczorem czeka cię jeszcze walka... mamy parę godzin - powiedziała Carmen, gdy dotarły do tawerny.
- Walka z czym? - zaciekawiła się dziewczyna. Dziwiło ją to trochę, bo walki zdarzały się coraz częściej.
- Tm razem coś większego. Burzymur. Duże, ciężkie, odporne i powolne - odparła Carmen.
- Rzuca zaklęcia? - spytała. Chciała opracować sobie wstępną strategię zanim zacznie walkę.
- Nie. Dużo siły, duża odporność. Tyle - odparła Carmen. Amber skinęła głową.
- Więc co mam robić nim on się pojawi? - spytała.
- Odpocząć, przygotować sie psychicznie - zaleciła Carmen.
- To ja może jeszcze coś zjem - bąknęła.
- Idź i zamów na dole, ja się chyba chwilę prześpię - powiedziała Carmen i przeciągnęła się. Amber skinęła głową i poszła na dół zamówić sobie jedzenie. Odkryła przy okazji, że da się zjechać po poręczy schodów...
Dostała porządna pieczeń ze świni. Gdy dostała ją na stół paru ludzi spojrzało z niedowierzaniem wpierw na posiłek, a potem na jedzącą. Z jeszcze większym niedowierzaniem gapili się na nią, gdy wszystko zjadła...
- Co się stało? - spytała patrząc wpierw na nich a potem na siebie i starając się zorientować o co im chodzi. Czyżby zrobiła coś nie tak?
- Strasznie dużo panienka zjadła jak na swoje gabaryty - stwierdził jeden z ludzi w karczmie.
- Jestem Amber - bąknęła w pierwszej chwili. - Zawsze tyle jem... Spojrzała niepewnie w stronę osób, które były stałymi elementami wystroju gospody - na wykidajłę, który kiedyś pożyczył jej płaszcz, na innych pracowników gospody. Naprawdę jadła tak dużo?
- Każdy je tyle ile potrzebuje - mruknął wykidajło. - Amber musi mieć siłę by kopać dupsko bestiom podłażącym pod Azyl - stwierdził.
- A, to ona jest tą Wybrank.. wybrańczynią? - zapytał ktoś inny. Wykidajło skinął głową.
- Jakkolwiek to się odmienia - rzucił jakiś mężczyzna z rogu sali. - Jaką bronią władasz? - zapytał się ktoś inny.
Wilkołaczyca słuchała ich słów. Odprężyła się nieco po słowach wykidajły. Gdy padło pytanie o broń Amber wyciągnęła przed siebie prawą rękę wnętrzem dłoni ku górze.
- Tym - powiedziała przemieniając przedramię i przywołując na nie pancerz. Miała nadzieję, że ci ludzie tutaj się nie przestraszą. Wszyscy lekko podskoczyli na krzesłach i stołkach. Dało się słyszeć tylko ciche "O w mordę..." Wilczyca pospiesznie przywróciła dłoni ludzką formę. Naprawdę nie chciała ich przestraszyć... Uśmiechnęła się nieco niepewnie.
- Ty no nie chciałbym wałczyć z kimś wyposażonym w taką broń - mruknął wojownik siedzący koło baru. Inni pokiwali głowami.
- Jakieś plany na dziś, Amber? - zapytał wykidajło.
- Wieczorem mam ubić kolejnego stwora. Burzymur... Czy jakoś tak się to nazywało - powiedziała.
- Gdzieś blisko miasta? - zapytał ktoś w pomieszczeniu.
- Nie jestem tego jeszcze pewna - powiedziała. - Carmen mi jeszcze nie powiedziała gdzie będę walczyć - zamyśliła się. - Jeśli gdzieś w pobliżu to postaram się by nie podszedł - dodała.
Ludzie pokiwali głową. Dwóch skończyło pic i wyszło. Wreszcie na dół zeszła i Carmen.
- Nooo.. od razu lepiej... najadłaś się? - zapytała. Dziewczyna się uśmiechnęła szeroko.
- Jasne! Co jak co, ale tutaj świetne jedzenie dają - powiedziała z szerokim uśmiechem na ustach. Carmen usiadła koło niej.
- Mhm... dobra, to ruszamy? - zapytała.
- Dobra - Amber z kolei wstała ze swojego miejsca. Skoro miały ruszać to była gotowa iść.
Ruszyły do bramy i opuściły miasto, by ruszyć na południe.
- To dość blisko. Pewnie znów będziesz miała widownie... - stwierdziła Carmen, patrząc na mury.
- Pytali mnie o to w gospodzie, gdy odpoczywałam po jedzeniu - bąknęła. - Pytali czym walczę - powiedziała. Westchnęła i zostawiła ten temat. Bardzo swobodnie przeskakiwała między tym co mówiła i myślała - Mam nadzieję, że sobie poradzę. Mówiłaś, że jest bardzo silny i bardzo odporny... Mam nadzieję, że zaklęcia na niego podziałają - powiedziała.
- Tak, tylko będą mieć trochę słabszy skutek - odparła Carmen. - Dobrze pogadać z ludźmi raz na jakiś czas... - nawiązała do poprzedniego tematu.
- Trochę się zdziwili, gdy zobaczyli ile zjadłam - bąknęła. - Ludzie jedzą tyle ile ty zwykle jesz? - spytała patrząc na Carmen.
- Nie, ja jem mniej. Co zjadłaś na obiad? - zapytała.
- Pieczeń ze świni - powiedziała. Patrzyła na Carmen, ale już nie w jej oczy. Raczej na całą sylwetkę.
- No to ludzie z reguły jedzą tyle w ciągu całego dnia. Ci mniej wymagający nawet jeszcze mniej - wyjaśniła kobieta.
- Bardzo mało... - bąknęła. - Zjadłam tylko tyle by nie być ociężałą w czasie walki - bąknęła i tknęła Carmen palcem w bok. Carmen miała szczęście, że nie została uznana za zbyt chudą... Kobieta drgnęła.
- Co mnie tykasz? - uniosła brew, spoglądając na Amber.
- Zastanawiałam się czy ty nie jesz za mało - mruknęła. - Ale nie wygląda na to - wzruszyła ramionami.
- Nie muszę jeść w ogóle - odparła Carmen. - Zaleta rasy. Wilkołaczyca spojrzała na Carmen krytycznie.
- Masz szczęście - mruknęła w końcu.
- Hm? W jakim sensie to mówisz? - zapytała Carmen. Dziewczyna znów ją tknęła.
- Gdybyś była za chuda zaczęłabym ci nosić jedzenie... Choćbym miała iść do lasu by znaleźć coś naprawdę porządnego - powiedziała poważnie.
- Nie musisz sie o to martwić - Carmen pogładziła Amber po włosach.
- Muszę. Trzeba dbać o przyjaciół, rodzinę, członków watahy - dla bezpieczeństwa wymieniła wszystko. Carmen ja przytuliła. Nie mówiła nic, westchnęła cicho i puściła ją po parunastu sekundach.
- Ano trzeba - powiedziała. Amber się uśmiechnęła. Humor jej dopisywał, a ta odrobina czułości ze strony Carmen dodała jej energii.
- Dobra, odsunę się. To twoje przedstawienie - Carmen odsunęła się. Powietrze kawałek dalej zaczęło wibrować. Wilkołaczyca czekała chwilę. Chciała rzucić Zniedołężnienie, gdy istota się pojawi. Trochę ją osłabić nim zajmie się resztą.
Istota pojawiła się. Miała ponad 150 metrów wzrostu. Była to wielka zwała mięśni w worku, tocząca się powoli naprzód. Po bokach były dwa ramiona z olbrzymimi pięściami. W ruch poszło Zniedołężnienie i dziewczyna zmieniła postać. Tym razem na potwora. Bestia nie dałaby sobie rady. Użyła skrzydeł by wznieść się w powietrze i stamtąd zaatakować Czarnymi Szponami tak by istota nie mogła jej trafić. Gdyby jednak się mocno opierała Amber planowała użyć Paraliżu. Istota ruszyła powoli naprzód. Zignorowała pierwszy cios, mimo, ze oddarł kawał mięcha z powierzchni... W użytek wszedł więc Paraliż by zatrzymać lub choćby jeszcze bardziej spowolnić istotę. Czteroręka bestia chciała Czarnymi Szponami otworzyć jak największą ranę i spróbować zionięcia, którego mogła użyć w tej postaci. Może odniesie skutek. Nie chciała dopuścić tego czegoś do miasta. Istota zatrzymała się zupełnie po pokonaniu jeszcze parunastu metrów. Małe czarne wyładowania pełzały po powierzchni ciała Burzymura. Amber więc kontynuowała... Czarne Szpony i zionięcia. Gdy nadarzała się okazja dodatkowo szarpała i rwała. W końcu draństwo się rozpadnie. Zdarła spory kawał grubej na parę metrów skóry i dostała się do mięsa... W ruch ponownie szły Czarne Szpony i zwykłe darcie potężnymi pazurami. Czasem zionięcia. Wilczyca chciała dostać się do jakichś witalnych organów. Amber cięła i szalała wewnątrz Burzymura tak długo aż coś wewnątrz pękło i wilkołaczyca wypłynęła na zewnątrz wraz z lawina postrzępionych tkanek i organów. Burzymur sflaczał jak pęknięta piłka. Paraliż stracił moc - klątwy działają tylko na żywe istoty... Dziewczyna zmieniła postać. Musiała to sobie przemyśleć. Zerknęła na siebie. Skrzywiła się. Pamiętała słowa Carmen odnośnie ubrań, że ludzie ich nie ściągają publicznie... Ale cała ociekała tym świństwem...
- Fuj - bąknęła nieszczęśliwa. Carmen podeszłą do niej i dotknęła jej napierśnika. Krew i resztki tkanek zaczęły oddalać się od jej dłoni do momentu, gdy wszystkie znalazły się na glebie.
- No - mruknęła Carmen. - Kawał dobrej roboty. Wilczyca odetchnęła. Uśmiechnęła się szeroko. Po chwili namysłu bąknęła
- On tak będzie tu śmierdział, czy ktoś go zje? - rzuciła. Zastanawiała się czy są istoty, które żrą takie świństwo.
- Nie, magowie go jakoś zutylizują. To cholerstwo jest niejadalne - westchnęła.
- Nie dziwię się. Śmierdzi strasznie - skrzywiła się. - Chodźmy stąd bo stracę apetyt na kolację - bąknęła poważnie.
Powróciły do tawerny. Carmen zamówiła kolację... i kufel piwa.
- Zobaczymy czy ci ten napój spasuje - powiedziała do Amber.
- A co to? - spytała dziewczyna. Cieszyła się na kolację, ale jej ciekawość była zawsze równie nienasycona co jej żołądek.
- Nazywa sie piwo. Mężczyźni pija to ciągle w miejscach takich jak to. Osobiście nie przepadam - powiedziała. Wilkołaczyca przytknęła nos do kufla ostrożnie badając zapach. Przyjemny. Chwyciła kufel piwa w dłonie i ostrożnie upiła łyk. Przyjemne mrowienie na wargach, smak jakiego jeszcze nie znała.
- Nie lubisz piwa? - spytała jeszcze kobiety zerkając na nią. Oblizała usta.
- Nie, preferuję wino - odparła kobieta. - Smakuje?
- Jest pyszne - powiedziała i znów upiła łyk. Miała ochotę mruczeć.
- Nie pij za dużo na raz - powiedziała kobieta.
- Dlaczego? - spytała zlizując pianę, która osiadła jej na nosie.
- To zawiera alkohol. Upijesz się.
- Tak jak... tamten miód, który dali mi do picia, gdy zabiłam Horusa? - spytała. Mimo tego, że była wtedy wstawiona pamiętała nazwę. Tamto też było dobre... Carmen skinęła głową.
- To ma trochę mniej alkoholu
Amber wróciła więc do jedzenia i co jakiś czas zwracała pilniejszą uwagę na zawartość otrzymanego kufla. Z rozmarzeniem na twarzy węszyła zawartość i piła niespiesznie.
Wreszcie zjadła i wypiła. Carmen odstawiła ją do pokoju.
- Możemy wyjść na spacer? - spytała nagle wilkołaczyca.
- Możemy - powiedziała Carmen. Zebrały siei poszły "na miasto". Amber ruszyła w wilczej postaci. Chciała sobie powęszyć. Była w świetnym nastroju. Carmen szła z nią, nie mówiąc nic. Wyglądały dość dziwnie idąc razem. Wilczyca cieszyła się spacerem. Węsząc i wreszcie poznając miasto po swojemu. Po jakimś czasie wróciła wreszcie do ludzkiej postaci. Przeciągnęła się zadowolona.
- I jak wrażenia węchowe? - zapytała Carmen.
- Miasto to ciekawe miejsce. Tak różne od lasu i pól... Tyle jest tu zapachów, których nie znam... Nie umiem ich nazwać - powiedziała.
- Poznasz je wszystkie wreszcie - odparła Carmen i westchnęła, uśmiechając się.
- Mam nadzieję, że te ładne zapachy nie oznaczają niczego złego - bąknęła.
- Zależy co nazwiesz ładnym zapachem - odparła Carmen.
- No ten na przykład - powiedziała unosząc nieco głowę by powęszyć. Carmen poprowadziła ją w stronę jakiegoś sklepu.
- Wybierz jeden zapach, który ci się spodoba - poleciła. Dziewczyna znów zaczęła węszyć. Wybrała taki, który przypominał morską bryzę. Carmen kupiła flakonik.
- Prosta rzecz. Pryśniesz się pod pachami i koło szyi. Ludzie z reguły preferują ukrywać zapach swego potu, gdyż raczej nie podoba się innym. Maskują wiec go za pomocą perfum takich jak ta.
Wilkołaczyca niuchała zakupiony flakonik. Potem coś jej przez głowę przeszło - Ale dlaczego to robią? Przecież zapach pokazuje kim są - bąknęła.
- Ludzie nie poznają się po zapachu. Z reguły zapach potu jest dla nich nieprzyjemny - powiedziała Carmen.
- No... Ja nie mówię o zapachu potu... On rzeczywiście nie jest najprzyjemniejszy. Ale ich własny zapach. Jest dużo słabszy niż to... I ginie w tym - bąknęła.
- Ludzie go nie czują specjalnie.. za to pot im przeszkadza. Maskują wiec pot, a swój zapach przy okazji - odparła Carmen.
- Co to w ogóle za zapach? - spytała wciąż węsząc kupiony flakonik. Podobał jej się, ale nie wiedziała co to.
- Byłaś nad morzem kiedyś? - zapytała Carmen.
- Nie wiem co to jest morze - bąknęła Amber
- Kiedyś się wybierzemy - zapewniła Carmen. Jej rozmówczyni uniosła brew. Nie była pewna nawet dokąd się wybiorą. Znów przytknęła nos do flakonika perfum. Świeży zapach jej się podobał. Nagle ją olśniło.
- Carmen, dlaczego jak spacerowałyśmy po mieście ludzie robili dziwne miny? - spytała.
- Stanowimy niecodzienny widok - odparła Carmen.
- Dlaczego niecodzienny, skoro jesteśmy w Azylu codziennie? - bąknęła.
- Pamiętasz... mówiłam ci ile mniej więcej jest osób w Azylu, nie? - zapytała.
- Tak, pamiętam. Ale ostatnio niedaleko miasta walczyłam z wielką bestią. I mówiłaś, że jacyś ludzie będą chcieli ze mną rozmawiać... I książę rozmawiał - bąknęła.
- Byłaś w wilczej postaci. Ludzie postrzegają świat głównie wzrokiem. Rozejrzyj sie po ulicy i poszukaj drugiego olbrzymiego wilka spacerującego z czerwonowłosą kobietą w czerwonym kombinezonie.
- Nie jestem taka duża... - bąknęła. - Zawsze byłam mniejsza od reszty watahy - bąknęła zmieszana.
- Zapominasz, ze ludzie tu są przyzwyczajeni do rozmiaru wilków znanych z lasów wokół miasta - Carmen wskazała wysokość. - O takich wilczków... - Amber wyglądała na zaskoczoną, że aż tak małych... Przywykła do swojej watahy, a jej wataże inne stada zwierząt drapieżnych nie wchodziły w drogę.
- Rozumiem - bąknęła krótko. Była w szoku.
- No mieli mniej więcej takie miny jak ty teraz. Ot coś nowego dla każdego.
- Oj... - bąknęła. - Mam nadzieję, że ich nie wystraszyłam - dodała. Zdążyła zauważyć, że ludzie boją się wilkołaków...
- Raczej już słyszeli, ze nad ich spokojem czuwa wilkołaczyca... - mruknęła Carmen. - Tylko gdy cie wreszcie zobaczyli to i tak dalej było zaskoczenie.
Amber chwilę się nad tym zastanawiała po czym skinęła głową.
- Późno się robi... O tej porze zwykle mówisz, że mam spać - powiedziała nagle.
Odpowiedziało jej ciche westchnienie.
- Ano... - mruknęła kobieta po chwili zamyślenia. - Wracajmy, czas się porządnie wyspać...
Wilczyca uniosła brew. Nie była pewna dlaczego Carmen wzdycha. Miała też obawy, że zadała chyba nieco za dużo pytań na raz, więc tylko patrzyła nieco niepewnie na Carmen idąc za nią do gospody.
Carmen obejrzała się na wilkołaczycę.
- Coś nie tak? - zapytała.
- Nie... Zastanawiałam się tylko dlaczego tak westchnęłaś - bąknęła.
- Zamyśliłam się - odparła Carmen. - Żyję już bardzo długo, czasem zdarza mi się coś sobie przypomnieć...
Carmen została bez słowa przytulona. Bo dlaczego nie? Stwierdziła, że nie zaszkodzi... A może pomoże. Kobieta uśmiechnęła się i objęła Amber, by pogładzić ja po włosach. Ta aż zmrużyła oczy. Lubiła głaskanie. Potem zrobiła rzut okiem na okolicę by rozeznać się gdzie jest i nie zboczyć z trasy do gospody. Carmen prowadziła je jakąś inną drogą... nie tą którą przybyły... Amber starała się pamiętać trasę... Było więcej dróg, a w mieście wciąż się gubiła. Uznała, że dobrze będzie nauczyć się jakichś dróg. Dotarły do tawerny i dostały kolację. Tym razem nikt ich nie zaczepiał.
- No to jeszcze kąpiel i spać - powiedziała Carmen. Westchnęła cicho, obserwując płomień świecy. - Zastanawiam się ile potrwa ten spokój...
Wilkołaczyca najadła się i była gotowa na kąpiel. Słowa Carmen jednakże zwróciły jej uwagę.
- Każda chwila wytchnienia, którą daje nam Skaza jest nasza - powiedziała poważnie. - Wykorzystamy je na planowanie, na ćwiczenia... Gdy wreszcie przyjdzie to się zdziwi - powiedziała. Myśli potoczyły się w jej głowie nieco za szybko i jej głos ponownie przeszedł w głębokie warczenie. Nie potrafiła mówić o Skazie z całkowitym spokojem. Carmen uśmiechnęła się półgębkiem.
- Ano... - mruknęła wreszcie. Amber dostała wkrótce balię, wymyła się i poszła spać. Carmen siadła na łóżku i gładziła wilkołaczycę po włosach.
Wybranka Azariel spała w najlepsze. Spacer pozytywnie wpłynął na szybkość zasypiania. W końcu zaczęła się budzić. Tym razem zaczęła od przeciągnięcia się, dopiero później otworzyła oczy. Carmen dalej siedziała Na jej łóżku i opierała się o zagłówek.
- No... dziś pokażę ci bardzo ciekawą zdolność... po dłuższych przemyśleniach sądzę, że dasz ją radę opanować...
Wilczyca aż siadła na łóżku zaciekawiona.
- Co to za zdolność? Czego będzie dotyczyła? - zaczęła i przerwała by nie zasypać Carmen lawiną pytań... Znowu...
- Przypomina trochę Czarne Szpony - odparła Carmen. - Ale jest trochę potężniejsza
Wilkołaczyca jak na rozkaz skoczyła z łóżka i ubrała się w tempie natychmiastowym. Błyskawicznie się rozbudziła i była gotowa. Zjadły śniadanie i udały się na zachód.
– Zademonstruję ci tę zdolność w walce - powiedziała Carmen. Jej uczennica była pełna entuzjazmu. Była gotowa na cokolwiek co z okazji nowej zdolności pokaże Carmen.
- Przy okazji pokażę ci jak teraz zdecydowała zaatakować Skaza... - wskazała mężczyznę idącego drogą. - Zostań tu - poleciła i udała się w stronę traktu. Amber stanęła po czym przykucnęła podpierając się dłońmi i obserwowała uważnie. Zachowała ostrożność... Kobieta zastąpiła drogę mężczyźnie. Stali tak chwilkę, aż nagle szata podróżnego pękła. Przed carmen stała istota Skazy, tylko ze mniejsza niż zwykle. Zaatakowała Carmen... ale kobieta zmieniła siew czarna smugę i uderzyła przeciwnika pięścią. Istota poleciała wstecz, tocząc się. Carmen znów zamieniła się w czarna smugę, sięgającą od istoty od góry. Ziemia zatrzęsła się, gdy Carmen wbiła istotę pięścią w ziemię, łamiąc go na pół. Amber nawet nie zauważyła gdy się zmieniła. W postaci bestii siedziała na zadzie w pozycji jaką przyjęła wcześniej. Zaskoczona, zdziwiona i zaintrygowana zagadkową postacią bestii Skazy. Takich kurdupli jeszcze nie widziała... A może widziała, tylko wciąż nie potrafiła ich rozróżnić od ludzi...
- No.. miałam okazje na wykorzystanie tylko dwa razy, ale widziałaś - powiedziała Carmen. - Jak wrażenia?
Wilczyca parsknęła.
- Szybkie... - wymruczała poruszając przy tym nosem. Carmen pokiwała głową.
- Umożliwia szybkie dotarcie do przeciwnika i zadanie sporych obrażeń, jak widziałaś.
Wilkołaczyca znów pokiwała łbem.
- Tak - wyglądała na zachwyconą ideą nauczenia się czegoś takiego.
- No to wracamy w okolice Azylu, do wieczora będzie tam okazja położenia jeszcze jednego takiego jegomościa, tym razem ty spróbujesz - odparła Carmen. Jej towarzyszka raz jeszcze skinęła łbem i ruszyła za Carmen wstając ze swojego miejsca. W pewnej chwili jednak chwyciła kobietę by posadzić ją sobie na ramieniu... Po co dwie osoby mają przebierać kończynami skoro może to robić tylko jedna... Carmen oparła się łokciem o łeb bestii.
- Mogłabym sie do tego przyzwyczaić - stwierdziła.
- Wygodnie ci? - spytała wilkołaczyca zerkając w górę na kobietę. Carmen objęła ją za szyję, by nie spaść.
- Tak, tylko się nie oglądaj w górę bo polecę - zachichotała kobieta. Amber uniosła łapę i podparła plecy Carmen siedzącej jej na ramieniu. Kobieta znalazła się niemalże w futrzanym fotelu.
- Teraz nie spadniesz - powiedziała.
- Ooo... teraz ty mnie rozpieszczasz - Carmen się zaśmiała i podrapała Amber za uchem chwilę. Bestia na chwilę zwolniła marsz by zamruczeć.
- I są tego same dobre strony - powiedziała.
- Niezaprzeczalnie - odparła Carmen.
Dotarły do miejsca ćwiczeń.
- Musimy zacząć od podstaw. Atak polega na przemianie swojego ciała w stan pomiędzy materią a energią. Musisz najpierw nauczyć się zamieniać część swego ciała w energię... potem całe, więc od tego zaczniemy - powiedziała Carmen. Wilczyca ostrożnie odstawiła kobietę na ziemię.
- Jestem gotowa - mruknęła.
- Dobra najpierw spróbujemy z jednym palcem. Napełnij go energią - poleciła kobieta. Amber wyciągnęła dłoń przed siebie i skoncentrowała się na zadaniu.
- Teraz rozprosz energię... Razem z ciałem, a potem skup z powrotem w ten sam sposób w jaki była wcześniej.
Amber oblizała nos i przystąpiła do dzieła. Starannie, spokojnie, powoli. Nie spieszyła się. Chciała by się udało. Carmen skorygowała ją jeden raz. Drugi.. trzeci.. za czwartym razem się udało. Amber była zmęczona jak diabli, ale juz wiedziała na czym to polega. Wilczyca się wyszczerzyła szeroko. Wreszcie wyszło. Wreszcie wiedziała jak to zrobić poprawnie.
- Dobra, odpocznij, zaraz spróbujemy z dłonią - powiedziała Carmen. - Chyba nie dasz rady zastosować nowej zdolności przeciwko Szpiegowi dziś wieczorem...
- Jak nie dziś to jutro, jak nie jutro, to pojutrze. To musi być opanowane, bezpieczne... Bym mogła użyć tego w walce - powiedziała. W postaci bestii mówiła wolniej, by można ją było w pełni zrozumieć.
- Mhm... no tak czy inaczej odpoczywasz - powiedziała Carmen. - Spróbujesz ze dwa razy z całą dłonią i lecimy do Azylu.
Wilkołaczyca skinęła łbem. Wyciągnęła się na trawie zbierając siły i odpoczywając.
Z dłonią było o wiele trudniej. Dała radę spróbować tylko raz. Wyszło, ale Carmen musiała pomóc jej poskładać dłoń z powrotem w ciało, bo z tym był problem...
- Wracamy - zakomenderowała Carmen.
- Yhmpf - odparła krótko wilczyca. Była zmęczona. Zmieniła się w wilka, by łatwiej jej się szło.
dotarły do tawerny i Carmen zamówiła kolację. Amber dopiero gdy doczłapała do krzesła zmieniła postać i wciągnęła się na siedzisko. Najchętniej zasnęłaby choćby na blacie stołu... Tylko, że straszliwie chciało jej się jeść. Dostała jedzenie i Carmen odesłała ja do łóżka.
– Zajmę się Szpiegiem - powiedziała. Wykończona Wybranka Azariel zwlokła się z krzesła i powlokła na schody. Po drodze znów zmieniła postać na wilczą by wdrapać się na samą górę. Drzwi otworzyła łapą. Pacnęła łeb na łóżko i z wilczym cielskiem na podłodze po prostu zasnęła. Carmen wróciła po godzinie i parsknęła śmiechem, widząc, jak Amber "poległa" po drodze.
Następny dzień zapowiadał się bardzo upalnie. Słońce waliło przez okno ostro od samego rana.
Amber obudziło intensywne ciepło w okolicy grzbietu.
- Wrrr... - wyburczała. Gorąco. Ciemny grzbiet łatwo się nagrzewał. Otrzepała się i rozejrzała zaspana.
Napotkała spojrzenie Carmen podczas rozglądania się.
- Wczoraj na prawdę dałam ci wycisk.. dziś nie będzie lepiej - Carmen uśmiechnęła się. - Zmień postać.. idziemy na śniadanie.
Amber przeciągnęła się jak mogła najmocniej, otarła się łbem o kobietę po czym zmieniła postać i ziewnęła.
- Saty... Satyf... Satys... Satysfakcjonujący dzień - bąknęła wysilając się przy wymawianiu trudnego wyrazu.
- No pewnie... - Carmen podrapała Amber za uchem. - To czego nauczysz się teraz bardzo pomoże w uczeniu się kolejnych zdolności.
- No to jestem gotowa do dalszej nauki - rzuciła. Nie zwróciła uwagi na burczenie w brzuchu.
- Dobra, nauczę cię dziś szybszego skupiania energii. Będziemy tworzyć rzeczy fizyczne. Proces jest meczący, ale ułatwi ci znacznie rematerializację. Na początek stwórz jakiś kształt. Wypuść energię i czyń ją twardszą i twardszą - poleciła kobieta.
- To nie kończymy nauki poprzedniego? - spytała. Siadła więc na podłodze gotowa zająć się tym co wyznaczyła jej Carmen zupełnie ignorując burczenie żołądka.
- Ogólnie to spróbujemy ćwiczenia ułatwiającego dalszą naukę - powiedziała Carmen. - Postaraj się zrobić to co ci powiedziałam.
Amber się skupiła na wykonaniu polecenia Carmen. Starannie wzięła się do roboty. Niech to nawet zajmie sporo czasu byle zrozumiała zasady...
Gdy jej się udało Carmen wróciła już ze śniadaniem. - Dobra, teraz spróbuj to poruszyć - poleciła kobieta.
- Poruszyć? - spytała wilczyca nie będąc pewną o co chodzi Carmen. Jak ma to poruszyć...
- Każ energii, z której to stworzyłaś przemieścić się. Tak jak ruszasz energią. Suń po ziemi - poleciła kobieta. Dziewczyna zmarszczyła brwi i zmrużyła oczy koncentrując się. Skupiała się na przemieszczeniu tego czegoś... Drgnęło i przesunęło się odrobinę.
- No dobrze.. dalej - poleciła Carmen. Amber postarała się to rozpędzić. Zmusić to coś do ruchu drobnymi pchnięciami woli. Napierając za każdym razem coraz mocniej i popychając całość coraz dalej. Przedmiot po chwili powolutku toczył się po pokoju. Carmen podała Amber śniadanie.
- Świetnie - uśmiechnęła się uroczo. - Przerwa na śniadanie.
Gdy jedzenie znalazło się pod nosem dziewczyny ta zapomniała natychmiast o ćwiczeniach. Żołądek znów przypomniał o swoich potrzebach... Po kilku chwilach jedzenie zniknęło...
- Dobra.. tworzymy więcej niż jeden kształt teraz - powiedziała Carmen.
- Takie jak to co wcześniej stworzyłam? - spytała.
- Tak.. stwórz więcej - poleciła kobieta. - W razie czego dam ci trochę energii.
Amber skoncentrowała się więc na zadaniu. Starała się tworzyć kształty które znała.
Wkrótce po pokoju toczyły się różne przedmioty. - Dobra.. teraz rozluźnij te energię.. bardzo gwałtownie - poleciła kobieta. Wilczyca wykonała polecenie. Zamrugała przy tym oczami zdziwiona, bo nie wiedziała po co ma to zrobić. Materia stałą sie energią... i bardzo gwałtownie przyspieszyła. Wirowała z olbrzymią prędkością wokół wilkołączycy.
- Widzisz? - Carmen zachichotała. - Przywróć energię do siebie.
Zaskoczona Amber aż drgnęła. Ponownie wykonała polecenie Carmen niepewna co się stanie. Przesunęła językiem po wargach. Energia powróciła. Amber poczuła jak energia krąży w jej ciele znacznie szybciej... i jest jej jakby więcej?
- Dobra... właśnie zwiększyłyśmy twój zapas mocy... w pewien sposób. Idziemy trenować dalej - powiedziała kobieta.
Amber odruchowo poruszyła nosem. Podniosła się na nogi gwałtownym podrygiem.
- Dziwne uczucie - bąknęła. - Przecież to moja energia... - bąknęła mówiąc na głos do swoich myśli.
Gdy to usłyszała Carmen zatrzymała się. - Zamknij oczy - poleciła i cofnąwszy się do Amber dotknęła jej czoła.
- To jest moc którą potrafisz władać.... - powiedziała.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez WinterWolf dnia Nie 20:17, 10 Lip 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
WinterWolf
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 20:19, 10 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Ciąg dalszy
Amber zobaczyła swoje ciało i wypełniającą je energię. Przypominała trochę opar...
- To jest moc którą posiadasz, acz nie potrafisz wykorzystać - gdy tylko Carmen skończyła to mówić Amber ujrzała swoje ciało jarzące się mocniej niż światło słońca.
- H-he? - dziewczyna była bardzo zaskoczona tym co zobaczyła. - To aż razi - bąknęła. Chyba zdała sobie sprawę ze skali, bo nagle wstrzymała oddech.
Wizja zniknęła. - Mówiąc wprost.... uczę cię używać tego co masz... nie nabywasz nowej energii - powiedziała Carmen. - Idziemy?
Amber odetchnęła. Z oczami jak monety skinęła głową i ruszyła za Carmen. Czeka ją duuużo pracy skoro to co widziała to był zaledwie opar, mgła tego blasku, który w sobie nosiła. Przejechała językiem po wargach ciekawa ile zajmie jej opanowanie tego ogromu.
- Dziś zrobimy większy krok naprzód. Łatwo ci poszło, to może... - Carmen zagryzła wargę. Skinęła na Amber.
Dotarły do miejsca ćwiczeń. - Dobra, spróbujemy ogarnąć trochę tego co masz. Zamknij oczy i skup się, będę ingerować w twój umysł, może się uda...
- No dobra... - Amber stłumiła ciekawość. Zaraz dowie się co i jak. Stanęła sobie rozluźniona, zamknęła oczy i skoncentrowała się.
Rozpoczęła się wizja. Wilczyca zobaczyła linę sięgającą gdzieś w gorę, znikającą w ciemności. "Chwyć i nie puszczaj" poleciła Carmen. Chwyciła się liny mocno. Siły jej odmówić nie można było nawet w ludzkiej postaci. Lina szarpała się coraz mocniej... ale Amber czułą jakby była coraz silniejsza... Trzymanie liny męczyło ją bardzo... całe ciało, umysł i duszę. "Puść dopiero gdy zaczniesz omdlewać" poleciła Carmen. Lina szarpała się strasznie, dziewczyna nie potrafiła już utrzymać ręki w jednej pozycji. Skoncentrowała się na trzymaniu tego cholerstwa. Była dumnym drapieżnikiem, wilkołakiem. Nie da się tak łatwo. Odruchowo odsłoniła zęby skupiając się na tym jednym poleceniu - trzymaniu liny... Po chwili jednak wilkołaczyca straciła siły... i otworzyła oczy. Leżała w tym samym miejscu, ale ziemia wokół niej była czarna... została zwęglona. Carmen stałą kawałek dalej, uśmiechając się. Dziewczyna czuła się.. świetnie. Mimo ludzkiego ciała i umysłu Amber odrobinę zgłupiała.
- Hmphm... - wymsknęło jej się. - Co się stało? - bąknęła już na siedząco.
- Zwiększyłaś swoja moc.. znacznie. Stworzyła wizualizację... potrzebowałam, byś skupiła siłę woli by zacząć kontrolować więcej energii - wyjaśniła Carmen. - Wstawaj i sprawdź efekty... użyj jakiejś zdolności bojowej lub zaklęcia o na tym kawałku ziemi tam... - wskazała miejsce odległe o paręnaście metrów. Amber spojrzała na dłonie, wstała sprężynką i podeszła bliżej wskazanego miejsca. Skoncentrowała się chcąc wysadzić tamten odcinek gruntu... Podmuch eksplozji i kawałki ziemi omiotły twarz dziewczyny. Zrobiła głęboki lej o średnicy około 6 metrów... w sumie wykorzystała minimalną ilość mocy... Wilczyca powtórzyła się:
- Hmphm - zaskoczenie na jej twarzy dodatkowo mówiło wszystko to czego nie powiedział wydany przez nią dźwięk.
- No... teraz już ogarniasz trochę więcej mocy niż wcześniej - powiedziała Carmen. - Popracujemy nad tym gdy nauczysz się większej ilości możliwości... kontynuujemy przemianę ciała w energię
- To ja wypaliłam tę ziemię tam? - bąknęła jeszcze wskazując miejsce gdzie się ocknęła wcześniej po wizji z liną.
- Tak... ogólnie to co sie tu działo widzialne było z Azylu - odparła Carmen.
- Z Azylu? Jak to? - bąknęła niepewna. W końcu ona widziała tylko linę...
- Ogólnie energia z otoczenia skupiła się na ciebie i podczas asymilacji strzelił w górę, by opaść na dół po chwili już jako kontrolowana moc... i przy okazji wypaliła ziemię wokół - powiedziała kobieta.
Przez chwilę głupia mina nie opuszczała twarzy dziewczyny.
- To może wróćmy do nauki - bąknęła przekonana, że w mieście może nie mieć spokoju od licznych pytań ze strony mieszkańców. Carmen wspominała wszak nieco wcześniej, że ludzie mogą zacząć ją zagadywać o różne rzeczy. Do końca dnia wilkołaczyca nauczyła się przekształcać całe ciało w energię i wracać do postaci ludzkiej. Od zwiększenia mocy było o wiele łatwiej.
- Hmm, teraz poszło dużo łatwiej niż ostatnio - skwitowała cały ten trening. Uśmiechnęła się patrząc na Carmen.
- No masz o wiele więcej mocy do dyspozycji - powiedziała Carmen, gdy wracały. Po kolacji udały sie do pokoju na kąpiel.
Gdy Amber weszła do Balii Carmen podeszła od niej i pocałowała ja głęboko.
- Dziś zrobiłaś wielkie postępy... zasłużyłyśmy sobie chyba na chwilę przyjemności, co?
W odpowiedzi Carmen została wciągnięta do balii....
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
MrZeth
Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 20:43, 12 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Noria (Soerligslette) – tawerna na zachodnim trakcie do miasta Birka:
Kobieta nie mogła sobie odmówić tej przyjemności i postanowiła wyjaśnić Darkningowi pewną sprawę.
- Mieszkałam na południu, tam nie było aż tak zimno i tym bardziej nie było aż tylu dzikusów... - powiedziała, gdy tylko przeszli przez portal. Szczelniej okryła się płaszczem, wtulając twarz w miłe, miękkie futro. Było dziewczynie zimno i nie miała zamiaru się z tym kryć. Przestała dygotać na ciele dopiero wtedy, gdy weszli do karczmy. Kominek dawał przyjemne ciepło, jednak jeszcze przez chwilę nie zdejmowała futra. Razem z Mistrzem podeszła do stolika i posłała swemu nauczycielowi lekki uśmiech, gdy potraktował ją jak jakąś damę i odsunął krzesło. Usiadła, patrząc z zaciekawieniem po twarzach zebranych i witając się z nimi skinieniem głowy. Półelf ze znamieniem pod okiem spojrzał na nią chłodno, a dziewczynie aż się zrobiło zimniej.
Od razu spuściła wzrok, wbijając go w stolik. Czuła, że nikt jej tu nie polubi i nie przywita ciepło, w ogóle się zastanawiała, co tutaj robi i dlaczego. Gdy Darkning zapytał o jedzenie, Vivian zamówiła gulasz i zsiadłe mleko. Wolała nie pić wina. Zapewne nieźle by ją rozgrzało, ale pewnie też miałaby potem jakieś dziwne pomysły. Cisza przedłużała się, więc dziewczyna w końcu odchrząknęła.
- Jak już mówił mój Mistrz, nazywam się Vivian i pochodzę z południa Norii - powiedziała, nie odrywając wzroku od blatu stołu. Dopiero po chwili uniosła spojrzenie, nieśmiało spoglądając po zebranych. O ile przy Darkningu była mniej lub bardziej pewna siebie, o tyle w tej chwili czuła się jak jakaś zupełnie nieistotna i nic nie znacząca dziewka. Ze wszystkich osób, które były przy stoliku, najbardziej podobał się jej ten wielki mężczyzna w zbroi.
Blady elf uśmiechnął się lekko do Vivian.
- Jestem Abael - obejrzał się na Raviera, a ten skinął głową. - Jestem lodowym elfem, wyglądam teraz jak zwykły elf, bo mam na sobie iluzję... ściągnąłbym za dużo zbędnej uwagi.
- Mnie nazywają Kamael - powiedział półelf, odrywając się nieco od posiłku. Skinął jej lekko głową i znów wbił wzrok w talerz. Nie miał chyba ochoty na głębszą rozmowę.
- ... Miło mi... poznać.
Westchnęła cicho i zerknęła bezradnie na Darkninga. Zastanawiała się, czy powiedziała lub zrobiła coś nie tak, ale nic konkretnie nie przychodziło jej do głowy. Może ten półelf krępował się przy opiekunach? W sumie dziewczynie też było dość niezręcznie rozmawiać w ich obecności.
- Mistrzu, nie byłoby lepiej, gdybyśmy my, Wybrańcy, mogli porozmawiać na osobności? Wy macie na pewno jakieś swoje sprawy do omówienia, a my moglibyśmy się po prostu poznać.
Zresztą był jeden temat, który Vivian chciała poruszyć bez obecności Darkninga i pozostałych Opiekunów.
Mężczyzna uniósł brew, patrząc na Vivian, ale uśmiechnął się lekko. - Jeśli uważasz to za nieodzowne - wzruszył ramionami. - Co wy na to? - zapytał pozostałych opiekunów.
Thelia westchnęła cicho. - Niby można, aczkolwiek muszę cię rozczarować, Vivian - kobieta uśmiechnęła się bezradnie. - Nie mamy niczego do omówienia i o wiele milej byłoby nam porozmawiać chwilę z wami...
- Będzie jeszcze czas - Ravier machnął ręką. - Niech sobie pogadają w swoim gronie - mruknął. Thelia wzdrygnęła się. - Zajmiemy tamten stolik pod oknem - zaproponowała. Chyba nie podobała jej się perspektywa siedzenia oddzielnie od Wybrańców... z Darkningiem.
Gdy tylko opiekunowie odeszli Abael zabrał głos. - Kamaelu... mam do ciebie pytanie. Znasz znaczenie tatuażu, który nosisz na twarzy? - zapytał.
Kamael spojrzał na mężczyznę ostro.
- Nie znam. Poza tym to znamię, nie tatuaż... - mruknął chłodno. Po rozmowie z ojcem nie był a najlepszym nastroju. A ten tutaj jeszcze porównywał jego znamię do czegoś, co można było sobie zrobić na skórze przy okazji pełnej sakiewki w każdym lepszym mieście.
Abael westchnął cicho i złożył dłonie, by oprzeć na nich czolo. Pokręcił głową. - To mocno naruszony tatuaż - mruknął wreszcie, unosząc głowę, chyba nerwy Kamaela lekko się mu udzieliły. - Wiem co mówię. I dodam jeszcze, że gdybyś był jakaś panienka, to bym zapewne dał ci spokój, ale facet mieć miesiączki nie powinien, więc nie jojcz jak jakaś ciota i słuchaj. Tatuaże takie jak te. - Wskazał ruchem dłoni twarz Kamaela. - Są jedną z metod tak zwanego Anektowania, a wiec dołączania dodatkowej osoby do rodziny Lodowych Elfów. Nadążasz jak na razie, czy coś niejasne? - zapytał, unosząc brew i opanowując się na powrót.
- Zachowaj dla siebie ubliżanie nowo-poznanym. Poza tym mam gdzieś, czy to Lodowe Elfy, czy ktoś inny. Właśnie zaczęła mi się miesiączka - mruknął znad talerza.
Słysząc odpowiedź Kamaela, Vivian zaśmiała się cicho pod nosem, jednak szybko się zreflektowała i spuściła wzrok. Wolała się nie wtrącać i było dziewczynie głupio, jakby podsłuchiwała.
Abael potarł brwi.
- Jak tam chcesz, jak cię gówno obchodzi, co się dzieje z twoimi rodzicami i czemu wypieprzyli cię na zbity pysk do miast ludzi to twoja rzecz. - Elf wzruszył ramionami.
- No wiadomo, że nie moja, tylko ich, skoro mnie wypieprzyli. - Skwitowa Kamael.
- Tak czy inaczej ten tatuaż jest świadectwem, ze chcieli cie zatrzymać, dawałby tez komuś bardziej obeznanemu w materii Oznaczeń pojęcie kim był ojciec... czy matka. - Abael stracił zainteresowanie półelfem i westchnął cicho.
- Ravier sporo mi mówił o twoim nauczycielu - zwrócił się do Vivian. - I jakoś specjalnie nie chce mi się wierzyć w to wszystko... długo go znasz?
- Mistrza Darkninga? - zapytała niepewnie, by się upewnić. Wciąż czuła się niezręcznie z powodu tej całej rozmowy, która przed chwilą miała tu miejsce. - Jeśli... chcecie pogadać na osobności, to nie ma sprawy, wyjdę. - Odchrząknęła.
- Chyba nie ma potrzeby - Abael spojrzał na Kamaela. - Nasz nowy znajomy ma miesiączkę, jak sam raczył stwierdzić i nie nadaje się do rozmowy z tego, co widzę...
- Myślę, że nawet coś więcej, niz tylko miesiączkę - mruknął Kamael, uśmiechając się dziwnie.
- Słodko. - Westchnęła ciężko. - Może poruszyłeś niewłaściwy temat lub zrobiłeś to zbyt aroganckim tonem, by ktoś chciał z tobą rozmawiać o tym. - Stwierdziła spokojnie. Jak zawsze miała w zwyczaju mówić prosto z mostu i nie przejmować się tym, jak to ktoś odbierze. A jeśli ten cały Kamael miał jakieś przykre doświadczenia z rodzicami, to na miejscu elfa nie rozdrapywałaby starej lub świeżej rany. Ona nie miała już rodziny i też nie lubiła o tym mówić, więc potrafiła zrozumieć mrukliwe zachowanie półelfa.
- Ogólnie mam wrażenie, że granica kulturowa jest tu raczej wysoka... w sensie mamy inne wzorce zachowań i inne zwyczaje. Wysławiamy się w różny sposób i tak dalej. Zapewne parę razy zdarzy mi się powiedzieć coś niewłaściwego lub coś w niewłaściwy sposób. Z wami zapewne byłoby tak samo, gdybyśmy odwiedzili któreś z naszych miast - stwierdził elf. - Jestem tu gościem, ale staram się zachować otwarcie... po prostu tego typu znamiona widziałem tylko na osobach, które były martwe. Przyłączenie do domu lub śmierć. Pierwszy raz widzę kogoś żywego, więc... - pokręcił głową. - Nieważne, powiedz mi natomiast, jeśli u was coś wam leży na sercu lub uważacie to za warte powiedzenia, ewentualnie jeśli chcesz się z kimś podzielić informacjami, które go dotyczą... to mówicie o tym, czy milczycie na ten temat? Żeby nie było, pytam poważnie.
- Eee... - Dziewczyna przez chwilę zupełnie nie wiedziała, co ma odpowiedzieć na to pytanie. Z niemałym wyrazem zaskoczenia i bezradności spojrzała na tego mrukliwego półelfa, w końcu jednak odchrząknęła. - To chyba zależy od tego, jak ludzie... eee... osoby... Jak długo osoby się znają. - Poprawiła się szybko. - No ale to chyba nie jest ważne, nie? Może zakończmy ten niewygodny temat i porozmawiajmy o czymś neutralnym lub dość istotnym. Nie musimy znać historii swojego życia, ważne, byśmy umieli współpracować.
Czuła się dziwnie w tym towarzystwie i zaczęła żałować, że tak bardzo nalegała na to spotkanie. To chyba nie był dobry pomysł i raczej tu nie znajdzie przyjaciół na kolejne pięćset lat.
- Zatem... Jakie macie plany na następne kilka setek lat? - zapytała i odchrząknęła raz jeszcze. Normalnie jakby się przeziębiła czy coś.
- Setek lat? - Prychnął Kamael. - Pewnie dużo zjeść i jakoś przeżyć do starości. Nieważne, ile to by było lat... Poza tym kilkaset miesiączek przede mną, więc na to też muszę się przygotować. - Spojrzał na kobietę, uśmiechnąwszy się lekko. Po chwili jednak znów zajął się swoim posiłkiem.
Elf spojrzał na Kamaela. - Jeśli cię uraziłem moim wcześniejszym zachowaniem to przepraszam, ale skoro spotkaliśmy się tutaj, to może raczyłbyś zachowywać się normalnie, a nie jakbyś po drodze wdepnął w gniazdo szerszeni? - zaproponował Abael.
- Lodowe elfy z reguły żyją kilkaset lat, wiec moje plany jakoś specjalnie się nie zmieniły. Zdecydowałem, że będę je snuł na bieżąco.... najpierw trzeba w końcu unicestwić Skazę, nie jest powiedziane, że wszyscy to przeżyjemy - westchnął ciężko.
- Ach... - Vivian zaczęła się wiercić na krześle i zerknęła w stronę Darkninga, posyłając mu jedno, krótkie i bardzo nieszczęśliwe spojrzenie. Chyba nigdy nie była dobra, jeśli chodzi o kontakty z ludźmi, a na rozmowach z elfami zupełnie się nie znała. Postanowiła jednak zmienić nieco tę atmosferę. Darkning zaś uniósł brew, patrząc na nią. Sądząc po minie chyba też średnio się tu czuł.
- No dobra, lodowy elfie. A jakbym ci powiedziała, że do tej pory w ogóle nie wiedziałam, że takie dziwne istoty jak ty istnieją i ogólnie uważałam elfy za straszne cioty, obraziłbyś się? - zapytała, szczerząc zęby w szerokim, radosnym uśmiechu. - Bo dla kobiet z mojego otoczenia, mężczyzną jest jedynie taki facet o posturze twojego opiekuna. A nie chuchro takie jak ty.
Abael uniósł brwi, a potem się uśmiechnął. - Powiedziałbym, że zaczynasz się zachowywać jak lodowy elf. I dodałbym, że mnie po prostu jeszcze nie poznałaś - wzruszył ramionami.
- Ogólnie iluzja, która na mnie została rzucona, powoduje, że widzisz mnie... hm... nieco inaczej niż powinnaś. Inną sprawą jest, że każde z nas tutaj jest znacznie silniejsze niż na to wygląda. Więc to, jak któreś z nas wygląda, nie ma tu tak na prawdę nic do rzeczy... hm... - Abael zamilkł na moment. - A to, że o lodowych elfach nic nie wiesz nie dziwi mnie w ogóle. To był nasz wybór by pozostawić ludziom spokojniejsze ziemie i odejść w góry, gdzie warunki są zbyt ostre dla was.
- “Więc to, jak któreś z nas wygląda, nie ma tu tak na prawdę nic do rzeczy”. - Kamael zacytował znad talerza i uśmiechnął się lekko do byłego rozmówcy. - Interesujące. Czyli wygłaszając takie głupoty wiesz cokolwiek o mnie? Tym bardziej interesujące. Może wiesz, co oznacza moje znamię, ale o mnie wiesz nie więcej niż to, co obecnie zjadłem. Dziękuję. - Skinął mu głową i spojrzał na rudowłosą. - Czy panienka ma ochotę przejść się na spacer? Jakoś się tutaj duszno zrobiło i śmierdzi...
- Wiem, że próbujesz mnie zdenerwować przy każdej okazji poczynając od naszego spotkania i mam kłopoty ze zrozumieniem twojego zachowania - stwierdził elf i wzruszył ramionami. - Wychodzenie na zewnątrz jest kiepskim pomysłem. Zaklęcie tłumiące ma niewielki zasięg...
- Przy każdej okazji? Znaczy... że wy się znacie już dłużej? - dziewczyna spojrzała na nich pytająco. - A mi Mistrz nie pozwalał się zobaczyć z innymi... - burknęła niezadowolona pod nosem, robiąc przy tym mocno obrażona minę. Jak dziecko.
- Pierwszy raz się spotkaliśmy dziś przy tym stole odrobinę przed tym jak... - zaczął elf, ale nie dane mu było skończyć.
- Jak to, “zamówiłeś pokoje na dziesięć dni wstecz”? - warknął Darkning, zrywając się. Powietrze napełniło się energią. - Szlag - ryknął wysyłając jakieś dwa ostrza w stronę stolika, przy którym siedzieli Vivian, Kamael i Abael.
Dziewczyna jedynie przechyliła się na krześle, by upaść na plecy i przetoczyć się po podłodze. Z kolei Kamael zerwał się do tyłu, odrzucając krzesło i dobył swego łuku.
Ostrza wgryzły się w posadzkę i w mig przecięły podłogę wokół Wybrańców. Kamael i Vivian wylądowali na niższym piętrze wraz z Abaelem, który zdołał jeszcze wskoczyć na stół przed upadkiem. Wszystko zatrzęsło się i dach tawerny zaczął pękać. Ludzie na górze zaczęli wyć jak potępieńcy. Kamael zobaczył, jak nad dziurą nad nimi przeskakuje parę nieludzko umięśnionych osobników ze strzępami ubrań na sobie.
- Skaza? - syknął Abael, dibywajac miecza dwuręcznego.
Vivian zrzuciła z siebie futro, pokazując swoją ciekawą zbroję i złapała za topór, zbierając energię do ciosu. Wiedziała, że gdyby ją coś zaatakowało, zbroja ją ochroni. Półelf cofnął się, napiął cięciwę i przywołał energetyczną strzałę, celując w otwór i czekając na pierwszego przeciwnika, który się pojawi.
Na górze rozpoczęła się walka, ale i Wybrańcy nie byli na dolnym piętrze sami. Abael zamienił się w mgłę wraz ze swym ekwipunkiem i zatrzymał się pół kroku za Kamaelem, blokując coś... dało się słyszeć metaliczny dźwięk. - Niewidzialni! - krzyknął. - Czuć ich energię! - dodał, a potem zaatakował. Jego miecz napotkał na opór, więc wydać trafił jakiegoś niedostrzegalnego wroga.
Vivian szybko przeszła na postrzeganie energii i ujrzała czwórkę sporych, krabopodobnych istot z metalowymi kończynami. Umożliwiło jej to podjęcie walki. Najbliższy krab dał radę zblokować potężny cios znad głowy, jednak Vivan i tak sprowadziła go do parteru siłą uderzenia.
Abael tymczasem uniknął kolejnego ataku, zamieniając się we mgłę. W oparach Kamael dostrzegł kształt ich przeciwnika. Uskoczył wstecz i wysłał strzałę prost w paszczę istoty. Mięso zaskwierczało, i wielkie zwłoki gruchnęły na posadzkę, sypiąc iskrami i wyładowaniami.
Jeden z krabów przeskoczył na bok i doskoczył do Vivan walczącej już z innym, chwytając ją szczypcami w talii. Pancerz zazgrzytał i stawił opór, ale bestia i tak podniosła dziewczynę, by cisnąć nią przez salę prosto w Kamaela. Półelf puścił łuk i złapał ją, lądując na tyłku. Abael stanął nad towarzyszami i wbił miecz w posadzkę tuż przed nimi, blokując cios szczypiec.
Chcąc nie chcąc Kamael musiał zrzucić Vivian z kolan i chwycić znów za łuk. Dziewczyna zaś nie marnując czasu, ucięła szczypce zablokowane przez Abaela.
Lodowy elf z kolei spróbował zablokować jednym z pozostałych mieczy cios w plecy, ale krab docisnął go do ziemi. Para wodna unosząca się wokół lodowego elfa powodowała, że w promieniu 4 metrów od niego przeciwnicy byli całkiem nieźle widoczni nawet dla Kamaela, półelf skorzystał z tego i chwycił za miecz, by naładować go energią i wpakować go atakującej Abaela bestii w paszczę. Wyładowanie nie było dostatecznie mocne by zabić, ale rzuciło istotą nieco wstecz i Abael przebił ja na wylot trzecim mieczem, po czym odesłał kopniakiem na bok. Vivian tymczasem dobiła istotę, z którą walczyła już wcześniej... po prostu strzaskała toporem pancerz, wbijając ostrze w miękką zawartość.
W sali pozostał już tylko jeden krab... ale wtedy wszystko nagle zniknęło... każdy z Wybrańców nie widział nic poza ciemnością... w pewnym jednak momencie Vivian poczuła jak jakiś nieregularny metalowy obiekt zaciska się na jej talii. Zaskoczona tym wszystkim, krzyknęła, usiłując złapać dłońmi za metal i odgiąć. Skupiła energię w ramionach, by stać się na pewien czas silniejszą i modliła się, by to coś dało. Trochę się wystraszyła, że to coś ją zmiażdży lub udusi.
Kamael zaś poczuł jak coś metalowego oplata go po przekątnej klatki piersiowej. Było zimne i półelf nie widział, co to jest, ale zacisnęło się na nim dość mocno.
Myśliwy próbował wyrwać się z objęć tego czegoś, co zaciskało się wokół jego klatki piersiowej.
Metal pękł i zarówno Kamael jak i Vivian runęli w dół...
***
- Szlag! - warknął Darkning, patrząc w punkt na ziemi, gdzie jeszcze przed chwilą utrzymywała się resztka portalu. Patrzył z poirytowaniem na pęknięte łańcuchy. - Próbowałem ich stamtąd wyciągnąć, ale chyba uznali, że coś ich zaatakowało... - westchnął. Thelia patrzyła tępo w ten sam punkt w ziemi i nie odzywała się. Jej spojrzenie było puste... zawiodła ponownie.
- Dobra, wysłałem już za nimi trójkę innych Wybrańców, my też ruszamy - stwierdził Darkning, otwierając portal. - A, włazimy tylko formami widmowymi - zaznaczył. - Tam jest wysoki wskaźnik Erozji Energetycznej... - nie dokończył.
- Skąd wiesz, gdzie oni są? - warknął Ravier. - Vivan ma na sobie Teksilańską zbroję, którą zmodyfikwałem.. ZAWSZE wiem gdzie ona jest... ruszaj się - ofuknął Raviera i wszedł w portal. Thelia klepnęła Raviera w plecy. - Znów musimy ich ratować... jesteśmy za mało czujni... - powiedziała, idąc za Darkningiem. Ravier ociągał się chwilę, ale koniec końców też przekroczył portal.
Miglasia - Azyl:
Nastał ładny poranek, który szybko zmienił się w ładne wczesne południe. Carmen przeciągnęła się, mrucząc rozkosznie. Obejrzała się na Amber. Ta wciąż spała tak jak zasnęła, na boku i z otwartymi ustami. Od czasu do czasu poruszyła nosem. Odruch wyniesiony z dziczy, którego wciąż nie potrafiła się pozbyć. Nawet nie starała się go pozbyć. Carmen westchnęła i położyła się z powrotem. Nie chciała budzić Amber. Zamyśliła się...
Dziewczyna wreszcie zaczęła się budzić. Przeciągnęła się tak jak leżała, czyli zupełnie identycznie jak niegdyś w dziczy. W połowie we śnie dziewczyna nie zwracała uwagi na to w jakiej jest postaci. Ziewnęła rozcapierzając palce.
- Jak się spało? - zapytała melodyjnie Carmen.
- Doooobrzeee... - padła przeciągnięta ziewnięciem odpowiedź.
- Ogólnie Darkning dziś przeprowadza doświadczenie w praktyce z zaklęciem maskującym większej mocy... jak dobrze pójdzie to szkolenie jutro będzie już wspólne z innymi Wybrańcami - powiedziała kobieta. - Hm... zbierzmy się do kupy i chodźmy na śniadanie - zaproponowała.
- Wspólne szkolenie z większą liczbą osób? - wilkołaczyca aż otworzyła oczy ze zdziwienia. - Ile na przykład? Z kim? Kiedy dokładnie? Gdzie? - zasypała pytaniami swoją "opiekunkę".
- Pewnie jeszcze wybraniec Ezehiala, może też jakiś inny, ale nie mam pewności - odparła kobieta. - Reszty nie wiem...
Amber pokręciła nosem. Wilkołaki działały w watahach i do tego właśnie przez cały czas ją ciągnęło. Do działania w wataże. Nie wiedziała jednak, jak te wszystkie dwunogi poradzą sobie ze wspólnym działaniem. Jako wilk miała to we krwi. Koordynacja ruchów, jeden cel, jedna myśl. Wilczyca ani razu jeszcze nie spotkała ludzi zdolnych do takiego współdziałania.
- Tak czy inaczej nie wiadomo czy zadziała - mruknęła Carmen i westchnęła ciężko.
Dziewczyna już się ubierała zbierając rozrzucone po pokoju ciuchy. Nie przejmowała się za bardzo ich składaniem, bo też nie potrafiła do nich przywiązywać należytej wagi. W końcu ubrana zerknęła na Carmen z wyczekiwaniem w oczach. Była głodna.
Zeszli na dół na śniadanie. Carmen była zamyślona przez większość tego czasu.
Wreszcie kobieta drgnęła. - Hrm... - zmarszczyła brwi.
- Hm? - wilczyca była gotowa zmienić postać i ruszyć do boju. Zastrzygła uszami starając się wyłapać niepokojące dźwięki. Nos pracował bezustannie. Zamyślenie Carmen źle wróżyło.
Kobieta zerwała się i spróbowała rzucić jakieś zaklęcie.
- Niech to - syknęła. - Jest problem - rzuciła do Amber. - Chodź - ruszyła na zewnątrz.
Twarz dziewczyny wyrażała zdziwienie i niepewność. Ruszyła za swoją opiekunką. Krok wilkołaczycy był lekki, więc nawet biegnąc praktycznie nie hałasowała. Zalety bycia drapieżnikiem.
- No i lecimy - mruknęła, Obie powoli zniknęły.
-Nieznana lokacja-
Amber pojawiła się w jakimś dziwnym korytarzu wyłożonym dużymi kamiennymi płytami. Z przodu zakręcał w prawo, z tyłu w lewo. To miejsce wyglądało na przystosowane dla o wiele większych od Amber istot... "Trójka Wybrańców i dwójka opiekunów jest gdzieś tutaj. Znajdź ich" usłyszała polecenie Carmen.
Zmieniła postać na wilczą i rozpoczęła tropienie. Z nosem przy ziemi i oczami strzelającymi na boki szukała tropu. Nasłuchiwała. Teraz była łowcą... Który sam nie chciał dostać się w żadne paści.
Nie wyczuwała tu za wiele zapachów... i przez to właśnie nie miała wątpliwości w którą stronę powinna się udać. Po podróży labiryntem dotarła pod spore, pancerne drzwi. Zapach zdecydowanie dobiegał zza nich.
Pokręciła się chwilę pod drzwiami. Wilczy mózg niestety nie został przystosowany do rozwiązywania tak zaawansowanych problemów. Zmieniła postać. Jako bestia oceniła swoje szanse w starciu z drzwiami. Za mało... Poddała się dalszej przemianie i warknąwszy pod nosem zaparła się tylnymi łapami o drzwi chcąc je wyrwać z ich zawiasów zaczepiając pazury czterech wielkich chwytnych łap o co tylko się dało...
Drzwi zatrzeszczały, zaterkotały i zaczęły powoli ustępować sile Amber. Wreszcie poszybowały wstecz i uderzyły o posadzkę korytarza. Sama Amber zaś stanęła przed największym pomieszczeniem jakie kiedykolwiek widziała. Sieć prostych jak tafla wody spokojnego jeziora dróg przecinała ja pod różnymi kątami. Pośrodku niej był gigantyczny "kokon" uwity z jakichś wielkich białych nici.
Nos ponownie poszedł w ruch. Należało z bezpiecznego dystansu obadać rzeczony kokon i zorientować się czy poszukiwane istoty nie są gdzieś tu.
Wyglądało na to, że są gdzieś w kokonie. Amber widziała też, że na co po niektórych "ścieżkach" też wisiały podobne "kokony", ale sporo mniejsze.
Amber wyczula też gdzieś w pobliżu obecność Carmen. Byłą chyba za drzwiami na ścieżce sporo niżej z prawej.
Należało więc wpierw dostać się do Carmen. Bestia rozejrzała się ostrożnie wokół i przeskoczyła na właściwą ścieżkę, gdy doszła do wniosku, że jest względnie bezpiecznie. Chciała otworzyć przejście dla Carmen.
Po chwili się udało. Za drzwiami byli Carmen i Darkning... lub raczej jakby ich widma.
- O, sama nam otworzyłaś - kobieta się zaśmiała.
- Idziemy - Darkning skazał kierunek. - Jesteśmy tylko widmami siebie samych, nie mamy tu za wielkiej mocy, ale tak czy inaczej ci pomożemy - dodał, gdy już biegli. - Podążymy tą drogą, spróbuj dostać się na sam szczyt kokonu - polecił. Z drogi z przodu zaczęły nadbiegać jakieś dziwne istoty...
Skinęła łbem. Parsknęła na nadbiegające istoty. Postarała się przywołać pancerz, a potem skrzydła by zgodnie z poleceniem dostać się na sam szczyt kokonu. Tylko gdyby istoty stanowiły problem podjęłaby z nimi walkę... W końcu zawsze gdyby zaczęły jej zawadzać mogła przydzwonić im drzwiami, które wyrwała z zawiasów...
Carmen dobyła mieczy, a Darkning zaparł się i wyrwał kawał cementu ze ściany. - Improwizuję - mruknął do Carmen i cisnął swoją "bronią" zabijając jedną z istot na miejscu. - Znów będę musiał użyć pięści - syknął.
Amber odprowadził śmiech Carmen...
Bestia dostała się mniej więcej do połowy drogi nie niepokojona, ale po chwili stwierdziła, ze w jej stronę lecą jakieś istoty, przypominające zwały mięśni na błoniastych różowych skrzydłach...
Czteroręka bestia zionęła w przeciwników, gdy ci znaleźli się w zasięgu. Przy okazji podjęła próbę sparaliżowania jednego z bardziej odległych stworów. Zawsze jeśli spadnie to jeden mniej, z którym trzeba się będzie mierzyć w powietrzu. Na sam koniec zostawiła sobie groźniejsze asy w rękawie.
Zabiła cztery. Jeden spadł, roztrzaskując się, a pozostałe spłonęły.
Te które przetrwały.. "otworzyły się". Te zwały mięsa okazały się być paszczami, które ruszyły gwałtownie w stronę Amber.
Amber uskoczyła na skrzydłach przed ich atakiem i posłała im w paszcze eksplodujące pociski. Skoro proszą się o eksplozję od środka to ona im to umożliwi. W razie czego była gotowa zionąć w nie raz jeszcze. Dopiero gdy zanadto się zbliżą walnie Czarnymi Szponami.
Istoty eksplodowały kolejno, ochlapując okolicę krwią, mięsem i resztkami kości. Ostatni dopadł do Amber.. i został rozcięty na dwoje Czarnymi Szponami, to jednak nie był koniec. Z wyższego poziomu posypały się jakieś pociski...
By osłonić się przed pociskami Amber postarała się wytworzyć tarczę z jednego z karwaszy swojego pancerza, po której pociski mogłyby się ślizgać i odbijać. Musiała mieć możliwość wzniesienia się wyżej by zareagować. Ciekawa była, czy uda jej się wysadzić fragment tego poziomu tak by istoty, które do niej strzelają spadły w dół.
Pociski rozbijały się o tarczę z chlupotem... a potem zaczynały syczeć.
Substancja, z której były zrobione była żrąca, ale tarczy na razie nie dała rady nadgryźć. I tak większość spływała niżej i kapała dalej.
Przefrunęła bezpośrednio pod poziom by pociski nie mogły jej sięgnąć i gwałtownym ruchem łapy strząsnęła żrącą substancję z wytworzonej tarczy nie chcąc nadwyrężyć pancerza na samym początku potyczki. Wybrała sobie kilka punktów, które chciała wysadzić, by sprowadzić tych, którzy wcześniej do niej strzelali na ziemię wraz z gruzem. Tuż przed zdetonowaniem tych punktów chciała usunąć się by nie dostać gruzem.
Wszystko poszło nie do końca po myśli Amber, ale efekt ostateczny był zadawalający. Dwa z trzech ładunków zrobiły swoje. cały chodnik pękł na dwoje i runął w dół wraz z "zawartością" - paskudnymi istotami przypominającymi ropuchy.
Tyle jej było do szczęścia potrzeba. Byle przeciwnicy runęli gdzieś w dół i więcej jej nie niepokoili. Ruszyła znów wyżej. Postarała się przyspieszyć mając nadzieję, że dostanie się tam zanim coś nieprzyjemnego ponownie postara się zatruć jej życie.
Amber dotarła mniej-więcej do połowy drogi, gdy na dole coś wybuchło.
Dalej się wznosząc zerknęła w dół chcąc się zorientować co to za eksplozja. Miała dostać się na szczyt kokonu i to właśnie starała się cały czas zrobić pomimo tych wszystkich przeszkadzajek...
Jakaś grupa istot spadała w dół. Wyglądało na to, że ktoś ściągnął ich "z pleców" Amber. Wilkołaczyca dostrzegła na ścieżce sporo poniżej jakiegoś chłopaka, może w wieku lat 16. Machnął jej ręka i biegł dalej.
Uniosła tylko brew. Wzniosła się jeszcze wyżej. Najwyraźniej miała tu więcej sprzymierzeńców niż tylko dwie istoty z Mrocznej Trójcy... Machnęła mocniej skrzydłami chcąc przyspieszyć.
Dotarła do szczytu już bez większych problemów. Kilka razy pofrunął w nią jakiś pocisk, ale strzelec skrzętnie się ukrywał i Amber nie dała rady go namierzyć.
Amber stanęła na najwyższym chodniku i stwierdziła, że najwyraźniej istoty zamieszkujące to miejsce mają inne zmartwienia i jej tymczasowo nie gonią.
Prychnęła zadowolona z tego faktu. Zakładała, że jej zadaniem jest wydobycie uwięzionych w kokonie Wybrańców. Strzelała w tej kwestii, bo też wciąż nikt jej w sumie nie powiedział co ma zrobić po ich odnalezieniu...
Nie minęły dwa tchnienia, jak Amber dotarła do wnętrza kokonu. Wszystkie ściany w środku były bardzo gładkie.. jakby wycięte z precyzyjnej formy. Wewnątrz kokonu coś się już działo i wilkołaczyca nie miała problemów z domyśleniem się gdzie są uwiezieni wewnątrz Wybrańcy.
Ruszyła w stronę gdzie powinni być Wybrańcy. Nie przepadała za poruszaniem się po omacku, ale póki co nie mogła na to nic poradzić. Nie wiedziała nawet kim był spotkany wcześniej dzieciak. Szła ostrożnie gotowa w razie czego odeprzeć czyjeś ataki. Węszyła. Nie przypuszczała by cokolwiek tu było zagrożeniem odpuściło tak łatwo i pozwoliło jej bez problemu łazić sobie po kokonie i szukać uwięzionych.
Nie potrwało długo jak odnalazła zapach... szybka droga po korytarzach doprowadziła ją przez labirynt do sporej sali, gdzie leżała trójka nieprzytomnych osób... bez wątpienia byli wybrańcami.
Przy swoich obecnych rozmiarach obawiała się, że może zrobić im krzywdę, jeśli spróbuje ich przemieścić. Poza tym te drobne istoty łatwo było przestraszyć. Zmieniła postać. Jako człowiek najlepiej wejdzie w interakcję z dwunogami. Niewysoka, raczej drobna, o czarnych krótkich włosach i jaskrawych bursztynowych oczach. Nie odwołała pancerza zdając sobie sprawę z tego, że zagrożenie prawdopodobnie wciąż nie minęło. Podeszła bliżej leżących wybrańców. Poruszała się bezszelestnie, jak na drapieżnika przystało. Uważnie ich obserwowała analizując funkcje życiowe na tyle na ile pozwalały jej te upośledzone zmysły jakimi teraz dysponowała. Niemniej jednak dała radę stwierdzić, że cała trójka żyje i jest po prostu nieprzytomna... już od jakiegoś czasu.
Kamael ocknął się jako pierwszy. Leżał na zimnej posadzce z olbrzymich kamiennych płyt. Otulała go ciemność, ale gdzieś na krawędzi widzenia dostrzegł leżącą Vivian... chyba była nieprzytomna, gdy obejrzał się dalej zobaczył też kogoś innego... i na pewno nie był to Abael... stała przed nim jakaś dziewczyna. Wbiła spojrzenie bursztynowych oczu w mężczyznę, który odzyskał świadomość.
- Będziesz w stanie iść? - spytała. Zdecydowanie nie należała do istot wylewnych.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
WinterWolf
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 23:23, 13 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Kamael, Vivian i Amber
Wszystko wydarzyło się tak szybko, że myśliwy nawet nie zdążył zareagować. Metal uciskający jego pierś, a potem ciemność - tyle pamiętał, gdy w końcu wróciła świadomość. Leżał na czymś zimnym, a przy każdym ruchu prawy bok promieniował bólem. Czuł się tak, jakby ktoś wycisnął go jak szmatę, a potem wyrzucił. Rozejrzał się, dostrzegając leżącą niedaleko rudowłosą dziewczynę, którą poznał w karczmie. Nie ruszała się, więc półelf zacisnął zęby i zebrał się w sobie, podnosząc z niemałym trudem na równe nogi. Wtedy też dojrzał stojącą przy nim nieznajomą. Nagle zainteresowała się jego stanem zdrowia.
- Jak widzisz radzę sobie całkiem nieźle... - odburknął, po czym zachwiał się i powolnym krokiem poszedł w stronę leżącej Vivian.
Z syknięciem bólu przysiadł przy niej i zbliżył ucho do serca dziewczyny. Biło, więc Ruda wciąż żyła. Nie znając się na pierwszej pomocy, po prostu zaczął ją szturchać, mając nadzieję, że się ocknie. W końcu była Wybrańcem, tak jak on. Na leżącego gdzieś tam gościa od miesiączki zupełnie nie zwracał uwagi, bo i sobie na to nie zasłużył. Spojrzał za to na nieznajomą.
- Może byś mi pomogła z Vivian, zamiast tak stać? - Zasugerował ostro, wciąż próbując ocucić dziewczynę, tym razem uderzając ją otwartą dłonią delikatnie po twarzy.
W końcu, nim nieznajoma zdążyła coś powiedzieć, rudowłosa otworzyła oczy i widząc nad sobą obcą twarz jakiegoś kolesia, zareagowała odruchowo. Pisnęła i sprzedała mu cios z pięści w szczękę. Nie był silny, gdyż i ona nie była przygotowana. Dopiero po chwili przypomniała sobie, kim ów półelf jest. Zrobiła tak wielkie oczy, że zajmowały połowę jej twarz.
- O, rany! Kamael! - Prawą dłonią zakryła usta. - Przepraszam! Nie poznałam cię...
Spojrzała na niego przepraszająco, gdyż faktycznie było jej przykro, bo nie chciała go nigdy uderzyć. Nigdy... W sumie znali się zaledwie ile? Pół godziny? Tak czy inaczej trochę jej było go żal i nie chciała krzywdzić tego burkliwego chłopaka.
- Nic się nie stało... - mruknął, chwyciwszy się za szczękę. - Jesteś cała?
Zapytał, wstając na równe nogi. Syknął, gdy odezwał się bok.
- Dasz radę wstać? - Podał jej dłoń.
- Nie wiem...
- To spróbuj - mruknął jeszcze zimniej niż wcześniej.
- Nie ma powodu, byś był taki niemiły. - Zmarszczyła brwi. - Przecież przeprosiłam. To bylo niechcący, taki odruch.
Kamael westchnął ciężko.
- Nie jestem niemiły...
- Nie? To może posłuchaj swojego tonu - odparła i dźwignęła się do góry. Była poobijana i trochę obolała, co wcale nie poprawiało jej nastroju. No i głodna. Głupia służka nie zdążyła donieść jedzenia, nim to wszystko się wydarzyło.
- Może pogadamy o tym później, co? Na razie jesteśmy... - Rozejrzał się i spojrzał na nieznajomą. - No właśnie? Gdzie tak właściwie jesteśmy? I kim ty do cholery jesteś?
- Amber. Mam moc od bogini Azariel - odparła krótko. Postanowiła ignorować delikwenta niczym nadmiernie szczekające szczenię. Był agresywny.
- Z takim podejściem to akurat ciężko ci będzie zdobyć sobie nowych przyjaciół. Nawet wśród tych, co już nimi powinni być. Jeśli myślisz, że pozwolę, by jakiś inny Wybraniec na mnie burczał, “bo coś”, to się mylisz. - Vivian dźgnęła półelfa palcem w klatkę piersiową.
- Jakoś mi nie zależy... - mruknął Kamael.
- Zastanawiam się, czy ty w ogóle potrafisz normalnie mowić - dodała od siebie ruda, kładąc dłonie na biodrach i rozglądając się dookoła. Pięknie. Utknęła “gdzieś” z najbardziej burkliwym i fochującym się kolesiem, jaki zapewne stąpał po ziemi. Może inni nie będą tacy źli.
- Nie potrafię normalnie mówić, bo wychowałem się ze ZWIERZĘTAMI. A jak wiesz, albo i nie wiesz, one nie MÓWIĄ - burknął Kamael. Zastanawiał się, gdzie może być Thelia i dlaczego wylądował właśnie w takim towarzystwie.
- Rany, to już twój problem. Ja się wychowałam sama, z garnkami w karczmie. Czyli też nie powinnam normalnie mówić? - Prychnęła w odpowiedzi, po czym spojrzała na nieznajomą i uśmiechnęła się lekko. - Jestem Vivian. - Podała jej dłoń. - Możesz nam powiedzieć, gdzie jesteśmy? Nadal w Norii?
Postanowiła, że póki co skończy gadać z tym dziwnym kolesiem, gdyż już jej zaczynał działać na nerwy. Starała się być miła, ale on widać faktycznie miał ten okres. Co za pojebana rasa!
Ciche westchnienie było jedyną reakcją wilkołaczycy. Te nieszczęsne dwunogi nie potrafiły się ze sobą dogadać. Kłócąca się dwójka najwyraźniej była na tyle sprawna, by się samodzielnie przemieszczać.
Gdy wreszcie zwrócono się do niej, wpierw nieco nieufnie spojrzała na dłoń wyciągniętą w jej stronę. Dopiero po chwili przypomniała sobie lekcje Carmen. Podała dłoń dziewczynie.
- Nie jesteśmy w Norii. To inny wymiar - odparła. Nie mogła się powstrzymać przed węszeniem. Nos cały czas pracował, mimo że była w ludzkim ciele. Uśmiechnęła się w końcu.
Po zapoznaniu z Vivian wilczyca podeszła do nieprzytomnego. Żył i nie wyglądał na rannego, więc zmieniając postać na bestię zarzuciła go sobie na ramię, co by tak nie leżał na ziemi.
- Carmen mówiła o trzech wybrańcach i dwójce opiekunów - mruknęła do siebie. Obejrzała się na parkę.
Ponad trzymetrowa czarna bestia o żółtych oczach starała się nie wdawać w awantury pozostałych. Ich sprawa. Jak będą sprawiać problemy, to zarzuci sobie na plecy całą trójkę... Chociaż ta Vivian wydawała się sensowna. Węszyła, szukając tropu pozostałych dwóch istot, które miała odnaleźć.
Dał się słyszeć cichy syk i z prawej pojawił się portal, przez który wszedł Darkning, a tuż za nim Carmen. Kobieta miała na sobie czerwony płaszcz, a twarz osłaniała maska.
- Widzę, że poradziłaś sobie... poznaliśmy, że przestałaś się poruszać po kompleksie i teleportowaliśmy się do ciebie - powiedział mężczyzna.
- Wszyscy cali, jak widzę... - obejrzał całą czwórkę i uśmiechnął się do Vivian. - Obu pozostałym opiekunom udało się uniknąć wessania do wymiaru kieszonkowego, w którym się znajdujemy - poinformował Amber. - Jak Abael się obudzi to postanowimy co dalej, na razie mamy tu spokój... - stwierdził. Rzucił jakieś zaklęcie, które zaleczyło niewielkie obrażenia, które poniósł każdy z Wybrańców.
Carmen spojrzała na Abaela. - U, brzydki - mruknęła. Iluzja straciła na mocy i teraz każdy mógł zobaczyć prawdziwe oblicze elfa. Miał blado-błękitną skórę, prawa połowa jego twarzy była pocięta bliznami.
- Taa... - Darkning obejrzał się na resztę. - Coś, czego mu nie chcę mówić w twarz, acz już wspomniałem Ravierowi. Ten gość z waszego punktu widzenia musi być socjalnie niedorozwinięty, z punktu widzenia lodowych elfów został indoktrynowany i raczej już nie będzie częścią ich społeczeństwa, z mojej zaś jest porażką przystosowawczą Raviera.
- A co znaczy “indok...” cośtam? - zapytała Vivian, która aż odetchnęła z ulgą na widok Mistrza.
- Indoktrynacja. Wsączanie innych wartości, przekonań, zmienianie stylu myślenia poprzez pranie mózgu i manipulację - to tak najogólniej - odparł Darkning.
Elf został podsumowany machnięciem ręka.
- W sumie możemy decydować w takim składzie w jakim jesteśmy - stwierdził Darkning. - Teoretycznie mieliście się dostać na Salę Kaźni, ale zdołałem zmienić nieco zaklęcie i trafiliśmy tu - do jednego ze Źródeł Skazy. Skaza nie jest silna sama z siebie, posiada kilka obiektów, istot bądź zdarzeń, z których czerpie moc. W centrum struktury, w której się znajdujemy, jest jedno z tych źródeł. Możemy albo, tak jak chciała Thelia, wycofać się nim przybędą dodatkowe siły Skazy... albo spróbować dostać się do tutejszego Źródła. Osobiście preferuję drugie rozwiązanie. Mamy wreszcie okazję fizycznie zaszkodzić Skazie... ale to jest wasza walka a nie moja, więc to wy decydujecie. Zwijamy się stąd, czy próbujemy kopnąć Skazę w słabiznę? - zapytał.
Carmen odebrała tymczasem Abaela od Amber. - Potrzymam - zaoferowała się. - Lepiej wróć do ludzkiej postaci i przemyśl co chcesz robić.
Amber oddała elfa kobiecie i wróciła do postaci niewysokiej dziewczyny. Natychmiast skierowała swoje spojrzenie na Vivian i Kamaela.
- Czy umiecie działać w wa... w zespole? - W porę dobrała właściwsze słowo. Sądząc po tym, jak się sprzeczali, miała co do tego wątpliwości. Nim ona podejmie decyzję, chciała wiedzieć na czym stoi.
- Pozwól, że wtrącę swoje trzy grosze... - Darkning skinął głową do Amber. - W podziemiu tawerny poszło wam całkiem nieźle mimo, że nie byliście szkoleni w walce w drużynie - zwrócił się do Kamaela i Vivian. - Wasza moc potrafi się szybko dostroić, przez co potraficie porozumieć się bez słów. - Były to zarazem informacje dla Amber jak i Kamaela i Vivian. Kobieta miała nawet wrażenie, że była to pochwała.
- Ja... nie wiem. - Ruda spojrzała bezradnie na Mistrza. Zwykle to on podejmował decyzje, więc teraz nie wiedziała, co ma zrobić. Wolała wykonywać jego polecenia.
- Nie będę decydował za ciebie wiecznie - powiedział Darkning. - Możesz spróbować zadać cios lub uciec. Jeśli na prawdę jesteś w kropce to już powiedziałem ci jaka jest moja opinia.
- Ja też nie wiem, jestem tylko prostym myśliwym. - Półelf rozłożył bezradnie ręce.
Darkning potarł brwi.
- Kamael, spróbuję przenieść to na realia myśliwskie. Znalazłeś się w leżu niedźwiedzia... ale nie zwykłego. To cholerna bestia, agresywna, zbija inne zwierzęta i któregoś dnia przyjdzie by zabić ciebie. Jesteś w jej leżu i możesz zabić jedno z małych tej bestii, ale ryzykujesz, że będziesz musiał walczyć ze starszym rodzeństwem, jeśli nie będziesz dostatecznie szybki. Taka mniej-więcej jest sytuacja, w której się teraz znajdujesz.
Bursztynowe oczy utkwione były w Carmen. Wilkołaczyca w skupieniu słuchała słów Darkninga, a łatwiej jej się myślało, gdy patrzyła na swoją opiekunkę. Łatwiej się wtedy pamiętało o wszystkich lekcjach, jakie kobieta jej udzieliła.
- Czy wiemy, gdzie szukać celu, czy musimy go wpierw znaleźć? - spytała. - Jeśli wiemy, to mamy szansę zdążyć i odnieść sukces. Możemy osłabić Skazę - z trudem utrzymała postać człowieka. W przeciwieństwie do pozostałych Wybrańców, gotowała się od chęci zadania ciosu Skazie.
- A ja nie chcę ryzykować. - Vivian pokręciła przecząco głową. - Lepiej wrócić, gdy będziemy silniejsi... i wszyscy przytomni.
- Źródło jest w centrum tego kompleksu - stwierdził Darkning. - W razie czego Carmen poprowadzi atak, a ja cię stąd zabiorę - zaproponował Vivian.
- To niech idą we dwie. Albo z chłopakami. - Wskazała ruchem ręki na Amber i jej Opiekunkę.
Darkning skinął głową.
- Kamaelu. Ja chcę jeszcze rozmówić się z twoja opiekunką i Ravierem, idziesz z natarciem, czy wracasz z nami?
- Wracam. - Chłodne spojrzenie półelfa świadczyło o tym, że wciąż jest w kiepskim nastroju i nie ma ochoty na żadną walkę. I miał gdzieś, czy uznają go za tchórza czy nie.
- Carmen - Darkning obejrzał się na kobietę - gdzieś tu jeszcze jest Sotor i jego uczeń oraz Patrycjusz i jego uczeń. Pozostawiam to w twoich rękach - zamachnął się dłońmi i zniknął wraz z Vivian i Kamaelem.
Amber
- No to idziemy na polowanie... - Carmen uśmiechnęła się do Amber. - Te elfik... - rzuciła do Abaela i zrzuciła go na ziemię niedelikatnie. - Zaraz go dobudzę, trzeba niestety go trochę obić, bo jest w transie...
Cierpliwość była jedną z cech... których Amber nieco brakowało. W postaci bestii czekała aż Carmen dobudzi elfa. Przysiadła na zadzie węsząc intensywnie.
Ściana przed Amber zaczęła powoli zielenieć, a potem przepaliła ją jakaś zielona ciecz.
Za dziurą stał chłopak, którego Amber już widziała. Uśmiechnął się do bestii. - Witaj - powiedział. Za nim stał mężczyzna koło dwudziestki. - Pozdrowienia - skinął głową.
Weszli do sali. - Carmen, miło znów cię widzieć - bąknął ten starszy. Carmen mrugnęła do niego i chlasnęła Abaela w twarz. - Wstawaj wreszcie idioto - mruknęła.
Abael ocknął się.
- Co...
Carmen nie dała mu skończyć.
- Wstawaj, idziemy walczyć ze Skazą, wiec bierz się w garść - syknęła. Elf wstał natychmiast.
- No to jesteśmy w komplecie - powiedział mężczyzna w białym mundurze, który właśnie przeniknął przez ścianę z lewej. Za nim wszedł olbrzymi mężczyzna w białej pełnej zbroi z czerwonymi i zielonymi paskami.
Pojawienie się nowych osób chwilowo ściągnęło uwagę Amber. Podniosła się by przysunąć swój wielki nochal do chłopaka i zbadać otaczające go zapachy - to samo z mężczyzną, który pojawił się za nim. W jej obecnej formie ciężko byłoby liczyć na inne powitanie. Nie zdołała już uczynić tego samego z dwiema kolejnymi postaciami, gdyż elf został obudzony. Prychnęła pozbywając się zbędnych zapachów z okolic nozdrzy.
Młody chłopak skorzystał z okazji i pogładził Amber po szczęce i podrapał za uchem, uśmiechając się.
- Dobra, po kolei przedstawianie - rzucił olbrzymi mężczyzna. - Ja jestem Sotor, wraz z Carmen należę do Mrocznej Trójcy - jego głos był niski i tubalny, niósł się po kamiennej powierzchni echem. - Ten tu starszy pan to Patrycjusz - klepnął siwego mężczyznę w ramię. - Ta piękna pani to Carmen, ta puchata bestia to Amber, młody blondynek to Dehmar, a starszy brunet to Vigil. Lodowy elf to Abael - skończył wymieniać.
Blondynek miał plusa u Amber. Ale teraz należało się skupić na czymś innym niestety niż drapanie za uchem. - Jakiej sytuacji możemy się spodziewać po dotarciu na miejsce? - spytała swoim głębokim, warczącym głosem.
- Diabli wiedzą - mruknął Sotor i dobył miecza. - Ruchy - ruszył korytarzem pierwszy. Reszta ruszyła za nim. W pewnym momencie Sotor zamachnął siei rozwalił posadzkę i wpakowali się do sali poniżej z wyjściem po obu stronach. Z prawej wylazły jakieś żelazne bestie. - Hej, Vigil... zostajemy i tłuczemy! - krzyknął Sotor. Mężczyzna skinął głową. - Reszta za Amber... niuchaj, niuchaj moja droga - krzyknęła Carmen.
Na przód wyskoczyła czarna wilczyca starając się złapać zapach i poprowadzić innych za nosem.
Wszyscy ruszyli za nią. Po chwili znaleźli właściwą drogę i dotarli do sporej sali centralnej... w jej środkowej części wisiała kobieta o czerwonej skórze i jasnobłękitnych oczach o nieobecnym spojrzeniu. Sotor i Vigil teleportowali siei pojawili koło Carmen.
- Sephira? - bąknął Sotor.
- Na to wychodzi.. arcydemon - mruknęła Carmen.
- Zabijamy, czy zabieramy? - mruknął Sotor.
- Niby mogłaby nam pomóc w walce ze Skazą, ale nie jest to takie pewne - stwierdziła Carmen. - Poza tym musiałabym zrobić duży portal jeśli mielibyśmy ją zabrać...
- Można spróbować - stwierdził Dehmar.
- Trochę ryzykowne... wkrótce nas namierzą i tu przylezą... wiec trzeba się będzie bić i chronić Carmen - stwierdził Vigil.
Czarnowłosa dziewczyna o bursztynowych oczach stanęła obok swojej opiekunki.
- Zabić możemy nawet później, a jeśli zabijemy teraz to nie dostaniemy szansy spytania czy nam pomoże - mruknęła. Nie wiedziała w sumie kim jest tamta dziwnie wyglądająca kobieta. Ale całość mogła być warta zachodu...
Carmen zaczęła otwierać portal.
- Patrycjuszu, odpinamy ją... hej, Wybrańcy! Pilnujcie tych trzech wejść! - polecił. Ruszył wraz z Patrycjuszem by odpiąć Sephirę.
Z trzech korytarzy dało się słyszeć tumult... zbliżały się sługi Skazy.
Gdy dziewczyna doskoczyła już do jednego z korytarzy, którego nie obstawił żaden z pozostałych Wybrańców zmieniła postać na potwora. Zamierzała przywitać zbliżających się zionięciem - najlepiej gdy byli jeszcze w korytarzu. A potem się zobaczy...
Zioniecie przetrzebiło szeregi nacierających istot. Przypominały pancerne jaszczurki. Jedna z nich doskoczyła do Amber, ale wilkołaczyca chwyciła ją jedną ręką i drugą po prostu urwała jej łeb, jednocześnie trzecią ręką powalając drugą z tych istot i rozdeptując ją. Skoczyły w jej stronę kolejne trzy. Amber raz jeszcze w nie zionęła by potem przystosować pazury u wszystkich czterech łap do cięcia. Nawet jeśli nie będzie w stanie się przeciąć przez ich skórę to siła ciosu powinna obalić istoty, a zdeptanie ich będzie już tylko formalnością. Po prostu ruszyła naprzód, machając ciągle łapami i ziejąc ogniem.. istoty przestały napierać.. zaczęły uciekać... Amber więc po prostu wycinała je w pień pilnując się by mordowanie nie wyciągnęło jej w żadną pułapkę, gdzie nie będzie w stanie się obrócić czy zamachnąć. Najchętniej zamknęłaby czymś przejście gdy istoty spieprzyły i wsparła resztę, ale znalezienie sposobu na zamknięcie korytarza mogło chwilę potrwać.
- Portal stoi! - krzyknęła Carmen. - Zabieramy się stąd! - dodała. Amber poczuła wiatr na plecach. To powiew od otwierającego się portalu.
Wycofała się z korytarza by ruszyć w stronę portalu. Wiejące istoty nie musiały wiedzieć, że ona już ich nie ściga...
Całą ekipa wpakowała się już do portalu. Carmen uśmiechnęła się do Amber i weszła do portalu ostatnia za wilkołaczycą.
Byli w jakimś dziwnym laboratorium. Sotor ułożył Sephire na jednym ze stołów. - Dobra... no to teraz decyzja... chcecie uczyć się dalej razem, czy wracamy każdy do siebie? - zapytała Carmen. - Z tobą muszę się rozmówić, bo zostałeś... zepsuty - mruknęła do Abaela. Elf wzdrygnął się. - Zrozumiesz jak cię naprawię - stwierdziła kobieta.
- Niezła myśl... - stwierdził Vigil i podszedł do Amber. - Jeszcze nigdy nie widziałem wilkołaka - podrapał się po potylicy.
- Ma na prawdę puchate futro - powiedział Dehmar, uśmiechając się szeroko.
- Aż się wierzyć nie chce, że ty go uczyłeś, Patrycjuszu - stwierdziła Carmen, patrząc na chłopaka.
Krajobraz jakby się zmienił. Wszyscy znajdowali sie w pobliżu Azylu, tam, gdzie Amber ćwiczyła z Carmen.
Wilkołaczyca wróciła do postaci bestii. Nie chciała tracić zdolności mowy a zależało jej na zmyśle węchu. - No to już widzisz - odpowiedziała Vigilowi wprost przy okazji węsząc wszystkich tych, których nie zdążyła powąchać przed walką.
- No milutko - powiedział Vigil. - Podczas ćwiczeń będziesz w tej postaci? - zapytał. - Ludzka mi się bardziej podobała - zaśmiał się cicho.
- Zależy co ćwiczę. Carmen decyduje, w której postaci mam ćwiczyć. Jeszcze w formie wilka nic nie robiłam. Wilk ma najlepszy węch, tak mi się najlepiej tropi, ale nie mogę wtedy mówić - odparła po czym pokazała postać wilka.
Gdy zmieniła postać na wilka Dehmar przykląkł przy niej i wtulił się w futro. - Uwielbiam wilki - powiedział i zaczął drapać Amber za uchem. Vigil zaśmiał się.
Wilczyca przewróciła oczami i pomrukując naparła na chłopaka nadstawiając łeb i ucho do czochrania.
Vigil zaśmiał się głośniej, zaczął drapać Amber za drugim uchem.
"Amber... Vigil do tej pory miał lęk przed psami... wiec przed wilkami też. Mamy okazję go wyleczyć" Carmen uśmiechnęła się.
Rozległo się łupniecie. Gdy wszyscy się obrócili nad leżącym Abaelem stał Sotor i rozcierał pięść.
- Mamy problem - mruknął. - To nie on dostał moc... została mu przekazana. Musimy znaleźć prawdziwego Wybrańca... - mruknął.
Wzięta na dwa fronty wilczyca mruczała jak wielki kot. Dała się nawet obrócić do góry łapami, mimo że normalnie by na to nie pozwoliła ze względu na jej wyobrażenie na temat hierarchii. Obaj faceci zarobili też jęzorem po twarzach. Słowa Sotora sprawiły jednak, że się poderwała i przytknęła nos do leżącego Abaela węsząc intensywnie. Spojrzała pytająco na Carmen.
- Tsssss... - Carmen skrzywiła się w grymasie wściekłości.
Koło niej błysnęło światło. Pojawił się tam Ravier.
- O! Idealnie. Ravier, znalazłeś gościa który odebrał moc Wybrańcowi - stwierdziła kobieta.
- Co? - Raveir podszedł do Abaela.
- Sprawdź powiązania mocy z duszą i prześledź linię łączenia - poleciła Carmen.
Ravier milczał chwilę, a potem uderzył się otwartą dłonią w czoło.
- Masz coś do powiedzenia? - zapytała kobieta.
Ravier milczał...
- Wrrr-o to znaczy odebrał? - Amber zaczęła mówić zanim zmieniła się w stopniu wystarczającym by słowa stały się zrozumiałe.
"To znaczy, ze Wybraniec dobrowolnie oddał mu swoją moc" odparła Carmen.
- Jestem idiotą... - mruknął Ravier. - Jestem idiotą o dziurawej logice i wypaczonym umyśle. Nie udałem się tak bardzo bogom jak Darkning sam sobie - syknął. - Już, powiedziałem to... - mruknął. Był zupełnie zrezygnowany.
- Pomożecie mi? - zapytał.
- Jasne - Carmen wzruszyła ramionami.
Patrycjusz uniósł brwi i patrzył na to lekko wytrzeszczonymi oczyma. Dehmar spojrzał na mężczyznę i zaczął się śmiać. Patrycjusz odchrząknął, wracając do normalnej miny.
- No to musimy znaleźć faktycznego wybrańca... ty cofnij zmiany w umyśle tego elfa i do nas dołącz - powiedziała Carmen. - Utrzymam go we śnie, do czasu jak znajdziecie właściwą osobę – stwierdził Ravier. - niezła myśl - stwierdził Sotor. - Drodzy państwo... mamy misje - wyszczerzył się. Patrycjusz westchnął. - Za stary na to jestem...
- Udamy się do krainy Lodowych Elfów - ciągnął Sotor. - I znajdziemy Wybrańca Thirel!
- A jak mamy go znaleźć? Jeśli się ze sobą zetknęli to zapach dawno już wywietrzał z niego - bąknęła wskazując na leżącego elfa. - Chyba, że taki Wybraniec się czymś wyróżnia - rzuciła. W wataże zawsze uwielbiała rolę tropiciela, ale tym razem czuła się nieco bezradna...
- Spokojnie... będziesz tym razem bardzo przydatna w postaci wilczycy... - powiedziała Amber. - Spróbuj powąchać jego moc.. właśnie w postaci wilczycy. Jak ci się uda to zaszczekaj - poleciła.
Przez chwilę milczała skonfundowana informacją na temat węszenia mocy. Zmieniła postać i wetknęła nochala w ubranie elfa węsząc i szukając zapachu mocy... Jak mogła pachnieć moc? Węszyła dokładnie. Nagle nastawiła uszy zaskoczona swoim odkryciem, ogon który do tej pory wisiał swobodnie znalazł się wysoko w górze - Arf!
- No. To teraz teleportujemy się na Norię.. jest tam zimno, trzeba założyć cieplejszy ciuch - powiedziała Carmen, patrząc na resztę ludzi. Patrycjusz stworzył porządną kurtkę, buty i spodnie i Dehmar zaczął je zakładać. - Mi nie będzie zimno - Vigil uśmiechnął się półgębkiem.
Gdy padły słowa o mrozie sierść wilczycy się nastroszyła, a ta machnęła ogonem i wywiesiła jęzor. Ona nie potrzebowała grubej kurtki.
- Dehmar - pobierz przy okazji próbkę mocy od Abaela - polecił Patrycjusz. Chłopiec skinął głową. Jeszcze się nie zapiął wiec nie było mu gorąco.
- Ja zapuszczę sondę - zaproponował Vigil. Sotor wyszczerzył się. - Gość jest bardziej pomysłowy niż ja... - wzruszył ramionami.
Wkróce cała trójka była w stanie namierzyć Wybrańca.
- Rozdzielmy się, my zajmiemy się głuszą, co nie, Amber? - Zapytała Carmen.
- My zajmiemy się miastami Olbrzymów oraz krasnoludzkimi miastami i kopalniami - zaproponował Sotor. Vigil skinął głową.
- No to my zajmiemy się Lodowymi Elfami - skwitował Patrycjusz i wzruszył ramionami.
W odpowiedzi Carmen dostała liza w nos. Wilczyca otarła się potem o nogi Carmen. Pomysł zwiedzania dziczy obcego kontynentu bardzo jej się spodobał, nawet jeśli celem głównym było odnalezienie jakiegoś delikwenta, który oddał komuś swoją moc.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez WinterWolf dnia Śro 23:26, 13 Lip 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
MrZeth
Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 23:49, 13 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Noria (Soerligslette) – zachodni trakt do miasta Birka:
Kamael, Vivian i Darkning pojawili się tam, gdzie do niedawna stała tawerna. Teraz było tu trochę połamanych desek, zburzony budynek i pozostałości iluzji... no i dwójka Opiekunów.
- Ravier. Jesteś niekompetentnym debilem – warknął Darkning. – Wymień się z Drenem, bo jak słowo daję rozedrę cię na dwoje, partaczu.
Thelia zignorowała mężczyzn i podeszła do Kamaela. Półelf miał wrażenie, ze chciała go objąć, ale się powstrzymała.
- Całe szczęście, że nic ci nie jest – powiedziała cicho.
Tymczasem "dialog" pozostałej dwójki Opiekunów został nagle przerwany.
- Możesz spróbować, śmieciu – mruknął Ravier… po czym dostał centralnie w twarz pięścią w czarnej rękawicy i odleciał parędziesiąt metrów wstecz, tocząc się. Thelia momentalnie obróciła się, przywołała włócznię i wycelowała w Darkninga, stając miedzy nim a Kamaelem. Darkning zaś nawet się do niej nie obrócił.
- Jemu się należało, a ty zawiodłaś, Thelia – syknął Darkning, opuszczając rękę, którą przywalił Ravierowi. – Ty zawiodłaś, a ja miałem kontrole nad wszystkim. Od teraz robimy rzeczy po mojemu. Abael jest socjalnym niedorozwojem przez tego durnia – wskazał podnoszącego się Raviera. – Niech ten Azal się trzyma wykonywania rozkazów, bo radzenie sobie z psychicznie trudnymi uczniami to zdecydowanie nie jego powołanie. Ruszamy na Hesegritt. Ty i Kamael idziecie też. Oni muszą się wreszcie zacząć uczyć walczyć razem, a my musimy poważnie porozmawiać.
- Chyba nie rozważasz nawet.. – zaczął Ravier, pojawiając się koło Thelii. Był wściekły, ale nie planował najwyraźniej atakować czarnowłosego mężczyzny.
- Idziemy – Thelia skinęła głową Darkningowi. – Ravier… - zwróciła się do mężczyzny stojącego koło niej i spojrzała mu w oczy. Nie powiedziała nic, ale on i tak zrozumiał.
- Niech tak będzie.. – mruknął blondyn i teleportował się.
- W drogę – mruknął Darkning i wszyscy zniknęli.
Nieznana wyspa:
Całą czwórka pojawiła się na wyspie znanej Vivian. Był wczesny wieczór i słonce powoli zachodziło za szumiące cicho morze.
- Vivian, oprowadź Kamaela. Jego komnaty wyglądają prawie tak samo jak twoje, ale są urządzone w drewnie. Uznałem, że bardziej surowy styl będzie pasował. Ja mam do pogadania z Thelią… macie wolne do jutra wieczora – powiedział. Chyba się już uspokoił. Thelia westchnęła ciężko. – Kamaelu, od dziś będziemy mieszkać i uczyć się tutaj. Okazało się, ze nie posiadam dostatecznych zdolności, by cię skutecznie bronić – mówiła to z niejakim trudem. – Stąd ta zmiana… wybacz – przełknęła ślinę.
- Wszyscy żyją, wiec chyba nie ma za co – mruknął Darkning. – Zapraszam – wskazał windę do podziemia.
Gdy ruszyli w dół odezwał się jeszcze. – Możecie oczywiście zwiedzać wyspę, w centralnej części są dobrze zachowane ruiny, Vivian wie gdzie, byłą tam podczas treningu w rozpoznawaniu mocy. Otrząśnijcie się po przeżyciach, uspokójcie i poznajcie. Pamiętajcie, że macie współpracować, więc liczę, ze wykażecie się cierpliwością i zrozumieniem wobec siebie. – Spojrzał na Vivian, a potem na Kamaela.
Dotarli do Sali z fontanną. Thelia uśmiechnęła się słabo do Kamaela. – Wyśpij się dobrze, jutro wieczorem porozmawiamy – powiedziała, po czym zniknęła za drzwiami laboratorium.
Darkning zatrzymał się w drzwiach laboratorium. – Jeszcze parę spraw. Nie wspomniałem o tym, ale możecie spokojnie popływać w morzu. Nie nie odpływajcie dalej niż 40 metrów od brzegu, bo tak daleko sięga bariera tłumiąca. Jeśli któreś z was będzie czegoś potrzebować to poproście gargulce. Musicie się wyspać i odprężyć, bo od jutra zaczniemy trening po mojemu. Nauczę was współdziałać w walce choćbym miał się od tego przekręcić – uśmiechnął się do nich kącikami ust. - Jakieś pytania? – zapytał i uniósł brew.
Po ewentualnej odpowiedzi Darkning życzył Wybrańcom dobrej nocy i zamknął drzwi do laboratorium, a Kamael i Vivan zostali w sali sami… chociaż nie do końca, Kamaelowi z poziomu jego kostek przyglądał się mały, futrzasty znajomy Vivian imieniem Arkanus.
Noria – górskie lasy:
Carmen uśmiechnęła się i wszyscy się teleportowali.
Najpierw wszystko zrobiło się czarne, a potem Amber zapadła się w śniegu po brzuch, czemu towarzyszyło głośne chrupnięcie. Było naprawdę mroźno. Wilczycę otaczał iglasty las, przyprószony gruba warstwą białego puchu. Większość zwierząt kryła się pod śniegiem lub spała snem zimowym i panowała tu urzekająca cisza. Śnieg chwilowo przestał padać, więc i widoczność była dobra, ale Amber wystarczał jej nos.
„Będę w postaci niematerialnej” poinformowała Carmen. „Szukaj, moja droga, szukaj” zaśmiała się. „Szukamy wszelkich istot rozumnych, a więc elfów, ludzi, krasnoludów i olbrzymów. Zapach mocy na byłym Wybrańcu będzie słaby, ale powinnaś go czuć bez trudu z parudziesięciu metrów, tak wiec na razie musimy szukać pojedynczych osób i sprawdzać czy to oni gdy podejdziemy bliżej”.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Czw 22:07, 14 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Vivian i Kamael
Nie mieli żadnych pytań, więc puścili mężczyznę wolno, by się zajął swoimi sprawami. Półelf miał dosyć tych ciągłych skoków i pojawiania się w coraz to nowych miejscach. Rozejrzał się dokoła, dostrzegając, że znalazł się wraz z innymi na jakiejś wyspie. Gość o imieniu Darkning dał wytyczne Vivian, która miała go oprowadzać po tym miejscu. W sumie czemu nie, skoro już tutaj są. Na słowa Thelii skinął tylko głową - jakoś nie miał ochoty na rozmowę z tą kobietą. Czuł się co najmniej dziwnie w tym otoczeniu, tak samo jak i wśród tych dziwnych ludzi. Na szczęście w końcu Thelia i Darkning zostawili ich samych, co Kamael przyjął z nieskrywaną ulgą. Wreszcie trochę czasu dla siebie, bez niepotrzebnego zwracania im uwagi na wszystkie szczegóły. Nie cierpiał tego, ale chyba nie miał wyjścia.
Spojrzał na Vivian, unosząc brwi.
- Możemy stąd wyjść na świeże powietrze? - zapytał. - Przebywanie w takich sterylnych miejscach niezbyt mi odpowiada. Wolę wiatr i odgłosy natury.
Nawet uśmiechnął się lekko.
- I przepraszam za moje zachowanie w karczmie. Po prostu wcześniej miałem... niezbyt przyjemną rozmowę... - Przypomniał sobie twarz ojca. - Ale nie chcę o tym rozmawiać. To jak? Wyprowadzisz mnie stąd?
- Mhm, jasne. - Skinęła głową. - Spoko, nie przejmuj się, każdy ma jakieś gorsze i słabsze chwile. - Machnęła ręką, po czym skinęła na niego, by szedł za nią.
Była w szoku. Miała wolne? Ale to tak naprawdę wolne? I że niby mogła chodzić sama? To jej się nie mieściło w głowie, ale im dalej odchodziła i była bliżej wyjścia, tym serce dziewczynie szybciej biło. Widząc przed sobą platformę, która prowadziła na górę, puściła się biegiem.
- Rany! Mam wolne! - wyrzuciła z siebie, podskakując raz do góry i wydając z siebie odgłosy radości. Półelf nie miał większego wyboru, tylko musiał za nią pobiec. Gdy już znaleźli się na górze, Vivian poprowadziła gościa przez wielki las, pełen starych drzew, aż w końcu doszli na plażę. Tam wskazała mu punkt na horyzoncie, długą linię, która rozmywała się i niknęła gdzieś w dali.
- Tam jest Noria - powiedziała i usiadła na piasku.
Kamael przez pewien czas z zaciętą miną wpatrywał się w punkt, który pokazała mu dziewczyna. A zatem zostawił swój dom daleko stąd i nawet gdyby chciał wrócić, to nie wiedziałby jak. Stało się i jakoś nie czuł się z tym wspaniale. Z każdej strony, jak okiem sięgnąć, otaczała go woda i mimo iż było ciepło i przyjemnie, to mimo wszystko brakowało mu zaśnieżonych gór i lasów, no i przede wszystkim ojca.
- Piękne widoki - powiedział nieco przygaszony i również klapnął na piasku, bo co miał innego do roboty? Zmrużył oczy, wpatrując się w linię morza łączącą się z horyzontem.
- No mogą być, aczkolwiek mi nic nie zastąpi wnętrza mojej ukochanej karczmy. - Uśmiechnęła się lekko. - No i zapach był lepszy.
Zaciągnęła się słonym, nieco rybnym powietrzem. W powietrzu unosiły się mewy, skrzecząc i pokrzykując na nich. Vivian nie spodobał się ten hałas, więc złapała jakąś muszelkę leżącą obok, naładowała energią i rzuciła w stado ptaków. Kiedy wybuchło niegroźnie, rozświetlając nieco niebo, mewy odleciały na drugą stronę plaży.
- Nie ma tu za dużo zwierząt. Tylko ptaki i owady - powiedziała, gdyż sądziła, że myśliwego mogłoby to zainteresować.
Zerknął, jak naładowany energią przedmiot przegonił stadko ptaków i skrzywił się lekko. Wciąż nie myślał o sobie w kategoriach jakiegoś Wybrańca i nawet zapomniał, że ma jakieś
specjalne zdolności. W swoim mniemaniu był tylko zwykłym myśliwym.
- Z chęcią bym walnął tego, kto jest odpowiedzialny za to, że jestem jednym z was - mruknął, dopiero po chwili orientując się, że głośno wypowiada swoje myśli. Zmrużył oczy, ściągnął twarz i patrzył wciąż przed siebie.
- To chyba jeden z bogów jest za to odpowiedzialny, jak i w moim przypadku. Wierz mi lub nie, ale mi również się to nie podoba. Miałam bardzo spokojne życie, które lubiłam. Jednak Mistrz mówi, bym na to patrzyła z innej strony... że dzięki tym mocom mogę pomóc ludziom, którzy nie mogą się sami obronić. No i gdyby nie to, że zostałam wybrana, to już bym była martwa. Jakiś obrzydliwy stwór zaatakował miasto, w którym stała moja karczma i zapewne ją rozwalił... - Westchnęła ciężko. - Cały czas mam nadzieję, że jak to się skończy, będzie można wrócić do dawnego życia. Jednak Mistrz mówił coś o tym, że pewnie zostaniemy władcami i przeżyjemy pięćset lat. Mi się to bardzo nie podoba, bo nie mam zamiaru nikim rządzić, ani tym bardziej tyle żyć! - burknęła. Nie lubiła tego tematu i zawsze sprawiał, że się złościła i smuciła. Podciągnęła nogi pod szyję i oparła brodę na kolanach, oplatając łydki ramionami.
- Władcami? Pięćset lat? - Spojrzał na nią odruchowo, unosząc obie brwi. - Powiedz mi, że żartujesz... Ja chcę wrócić do ojca, a nie zostawać jakimś tam władcą. Niech sobie ten cały Uranos wybierze innego Wybrańca!
Poczuł w sercu ukłucie pustki i zaciskającą się wokół niego obręcz żalu. Zacisnął zęby, próbując stłumić w sobie wszystkie negatywne emocje.
- To nie może być prawda... nie może... - mruknął, wpatrując się w fale rozbijające się leniwie o brzeg.
- Mam nadzieję, że jednak nam... odpuszczą. - Westchnęła. - Ja chcę dalej prowadzić karczmę. I jak mam tak długo żyć, to chciałabym się chociaż zaprzyjaźnić z jednym z Wybrańców. Bo inaczej jak to ma wyglądać? Że wszyscy moi znajomi, przyjaciele, mąż, dzieci, wnuki... umrą? A ja będę żyć dalej? Moja propozycja jest taka, że jak to się skończy, to po prostu uciekniemy albo będziemy mieć ich wszystkich głęboko.
W głosie dziewczyny dało się słyszeć irytację i wręcz złość.
- Bo jaki nam dają wybór? Żaden. Nawet tutaj jesteśmy jak więźniowie. - Dodała.
- Ja już ich mam głęboko... - mruknął półelf, przypominając sobie znów ojca, którego zostawił w Norii. - I nie zamierzam tutaj zostawać dłużej, niż będzie tego wymagać sytuacja. Na pewno nie pięćset lat. Niech sobie znajdą kogoś innego na moje miejsce. W ogóle dziwię się, że jakiś bóg zainteresował się półelfem-myśliwym-sierotą wychowanym przez człowieka. - Prychnął. - Tak jakby nie mógł sobie wziąć na reprezentanta jakiejś cycatej dziewuchy...
- Takiej jak ta twoja Opiekunka? - Vi wyszczerzyła się w szerokim uśmiechu. - To już wolę mojego Mistrza, z jakąś upicowaną babą bym nie wytrzymała długo. No ale nie martw się, połączymy siły, przyłożymy się do treningów i załatwimy to szybko, nim ta cała Skaza stanie się silniejsza i nie do pokonania. To jak? Może ci pokażę jeszcze twój pokój, łaźnię, jadalnię i kuchnię? - Zaproponowała. Zaczęła się zastanawiać, czy ten dziwny półelf kiedyś sie rozpogodzi. Może jak mu upiecze coś dobrego do jedzenia? Pewnie mu brakowało czekolady we krwi.
- To moja opiekunka jest cycata? - Kamael spojrzał podejrzliwie na Vivian. - Wybacz, ale zwykle jak z kimś rozmawiam, to nie schodzę poniżej linii oczu. Choć widziałem, że jest zgrabna jak na kobietę... ale na więcej nie zwracałem uwagi.
- Tak? To dość dziwne zachowanie jak na faceta. Kiedy pracowałam w karczmie, goście codziennie mnie klepali po tyłku i zaglądali w dekolt. - Skrzywiła się. - Czasami próbowali nawet zdziałać coś więcej, więc zawsze trzymałam kuszę i sztylet w pobliżu. I topór pod ladą. - Puściła mu oczko.
- No jeśli tak było trzeba. - Kamael wzruszył ramionami. - Ja tam się nie znam, wychowałem się w lesie u mojego przybranego ojca. Nie obcowałem z kobietami, pomijając moją przyjaciółkę - córkę młynarza z pobliskiego miasteczka. Ale i z nią nie widywałem się zbyt często, tylko gdy wymknęła się z domu. W moich stronach życie na odludziu nie jest zbyt dobrze postrzegane. Mojego ojca oskarżali już o bycie wilkołakiem, mordercą i demonem... choć w sumie na jedno wychodzi. - Wzruszył ramionami po raz kolejny. - Mam nadzieję, że nie spotka go nic złego, gdy ja będę tutaj albo będę załatwiał sprawy "Wybrańców".
- Hmm... też mam taką nadzieję. I rozumiem twoje przywiązanie, bo również byłam przywiązana do ojca. A odnośnie traktowania kobiet, to tak nie trzeba, a nawet nie powinno się robić. No ale nieważne... Chodź, pokażę ci twój pokój i łaźnię. Nic tak dobrze nie robi na problemy jak dobry wypoczynek i pełen żołądek. Coś na szybko ugotuję i zobaczysz, że od razu się lepiej poczujesz.
Poklepała go po ramieniu, po czym wstała i podała mu dłoń. Starała się być miła i miała nadzieję, że to przyniesie jakieś efekty.
Półelf skinął jej głową, uśmiechnął się lekko i chwycił za dłoń. W sumie Vivian póki co była w porządku, więc mężczyzna z chęcią przyjął jej propozycję. Otrzepał się z piasku i ruszył za nią, mając nadzieję, że uda mu się w końcu poprawić swój nastrój, gdyż nie chciał być niemiły wobec osoby, która okazała mu tyle dobrego serca.
C.D.N.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
WinterWolf
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 0:46, 19 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Podróż przez dzikie ostępy Norii był dla niej nowym przeżyciem. Nie wiedziała w jakim miejscu wcześniej pokonała Mordercę – czy była to Noria czy Milgasia czy też jakiś inny kontynent, którego nie znała. Faktem było, że przed zostaniem Wybrańcem nigdy nie opuszczała swoich rodzinnych stron, a teraz odwiedzała nawet obce światy. Podobało jej się to. Miała możliwość zdobycia doświadczeń, a może nawet poszerzenia strefy wpływów. Mimo tego, że przez większość czasu jako Wybraniec była w postaci człowieka wciąż towarzyszyły jej dzikie instynkty. Pragnęła powiększyć swoją watahę, poszerzyć horyzonty, zaznaczyć jakoś swoją obecność w świecie. Niesamowita moc jaką dostała od bóstwa i wsparcie Carmen były więc tym bardziej cenne. Coraz to nowe zdolności, które u siebie odkrywała przyjmowała z dziecięcą i niewinną radością. Cechował ją zwierzęcy brak wyrzutów sumienia – robiła w życiu tylko to co zapewniło przetrwanie. I jeśli prowadziło do poprawienia jej bytu i bytu jej podopiecznych to było dobre.
Długo nie mogła uchwycić nosem żadnego konkretnego zapachu. Ot delikatna nuta tutaj, nieśmiałe drgnienie powietrza gdzieś indziej i zawsze okazywało się, że to tylko przywidzenie. Szerokim łukiem ominęła watahę wilków polujących na chorego jelenia. Jej pożywienia nie brakowało, teren nie należał do niej. Nie chciała wywoływać konfliktu. Nie przerywała im łowów wiedząc, że od ich powodzenia zależy ich przetrwanie w tych warunkach. Nawet na Milgasii zdarzały się cięższe zimy, mimo dość łagodnego klimatu.
Skuty lodem i zasypany śniegiem las nie był zbyt gościnnym miejscem. Tym większe było zdziwienie Amber, gdy zwęszyła dym z ogniska. Ulotny, starannie maskowany, ale dla jej nosa „widoczny” jak na dłoni. Podpełzła bliżej, zostawiając w śniegu odciski potężnych łap. W okolicy było dość ciemno, korony drzew rzucały gęsty cień na dno lasu, więc nie obawiała się, że ktoś ją w mroku wypatrzy. Niestety nie uwzględniła faktu, że blask ognia odbijał się w jej ślepiach. Obserwowała grupę trzech podróżnych przez chwilę – dwóch mężczyzn i jakiś młodzieniec, w jej pojęciu wciąż szczenię, dziecko. Jeden z mężczyzn wyglądał na rannego, stąd pozostałe dwie osoby zachowywały najdalej posuniętą ostrożność. Amber czuła zapach krwi. Niestety nie udało jej się uniknąć wykrycia. Płonące żółte ślepia zostały dostrzeżone, a w obozowisku wybuchła panika. Młodzieniec spuścił z uwięzi pozostałe podróżnym psy i poszczuł nimi wilkołaczycę. Te rzuciły się w jej stronę, ale gdy poznały z czym mają do czynienia zwiały w popłochu. Zaskoczona reakcją skoczyła z powrotem w dzicz i obeszła obóz szerszym łukiem. Dwunogi krzyczały i hałasowały starając się przepłoszyć zagrożenie jakie według nich ona stanowiła. Pognała za psami, chcąc zapędzić je z powrotem w stronę obozu. Szybko zrozumiała, że te psy stanowią o przetrwaniu tych ludzi. A nie było jej celem sprowadzać na nich nieszczęścia. Psy zawróciły po tym jak ona je wyprzedziła, chcąc uniknąć konfrontacji. Poza jednym, którego niestety musiała zabić. Był chory... I sprowadziłby tylko nieszczęście na resztę sfory...
Po tym wydarzeniu w okolicznych osadach długo opowiadano przy ciepłych kominkach o olbrzymiej czarnej bestii grasującej po okolicznych lasach. Zbierano się nawet na łowy na wilka-potwora, który bez najmniejszego wysiłku, jednym kłapnięciem potężnych szczęk, rozszarpuje psy i nie boi się ludzi i ognia. Przez lata opowieść urosła do historii o demonie zabijającym dla samego smaku krwi.
Widok krasnoludów wywołał konsternację na wilczej mordzie. Miniaturowi, masywni ludzie o gęstym owłosieniu maszerowali niestrudzenie prowadząc swoje nie mniej masywne, miniaturowe i kudłate zwierzęta - sądząc po zapachu były to konie i psy. Ponieważ dostrzegła ten pochód z dużej odległości na otwartej przestrzeni, opadła niżej na łapy i wyminęła ich po cichutku, starając się nie wystawać grzbietem za bardzo nad poziom śniegu i nie chcąc zwracać na siebie uwagi. Obserwowała ich kątem oka. Byli uzbrojeni, a ich chód zdradzał zacięcie i upór. Podejrzewała, że nie wpadli by w taki popłoch jak poprzednio spotkane humanoidy. Nie chciała wywoływać u nich niepokoju. Krasnoludzka karawana przemieszczała się dalej w żaden sposób nie niepokojona.
Dla kontrastu tym razem ona została dostrzeżona przez humanoidy i naprawdę pokaźnych gabarytach. Grupa olbrzymów przyuważyła wielką wilczycę nim ona zdążyła zniknąć im z oczu. Zaskoczona obserwowała jak w pełnej zgodzie i porozumieniu rzucili się w pogoń za nią. Podjęła ucieczkę. Mieli ze sobą bardzo dziwną broń... Chociaż to w sumie nie była broń. Liny i sieci... Obserwowała ich starając się zrozumieć ich motywy. Mimo wszystko nie uznawała ich za żadne zagrożenie. Zmieniła zdanie, gdy wreszcie poznała ich motywy. Chcieli ją pochwycić. W porę dostrzegła pułapkę, w którą planowali ją zagnać. Wyczulone zmysły pozwoliły jej ją namierzyć i ominąć. Zdawała sobie sprawę, że zwykły wilkołak mógłby się schwytać. Umknęła czym prędzej poza ich zasięg, dając do zrozumienia, że nie są jej ligą. Ona nie była pierwszym lepszym kandydatem na zwierzę pociągowe lub juczne...
Uśpiona przyroda nieco ożywiała się w pobliżu skupisk inteligentnych istot – z powodu ognia bywało tam cieplej. Amber parokrotnie mijała miasteczka i wioski – mniejsze i większe. Niektóre składające się tylko z kilku rozpadających się, choć wciąż zamieszkałych chat, inne dodatkowo otoczone ostrokołem. Zwyczajów łowieckich dwunogów nie miała okazji poznać wcześniej z tym większym zainteresowaniem śledziła ich nieporadne próby złowienia czegoś co przypominało jej łosia. Wybrali sobie zbyt dużą i zbyt silną sztukę jak na swoje skromne możliwości. Dopiero po chwili wilczyca skojarzyła dlaczego tak niefortunnie wybrali. Doskwierał im głód i chcieli jednym polowaniem zapewnić sobie mięsa na dłużej. Amber pamiętała jak Carmen wspominała o tym, że ludzie często wyżywią się tym co im urośnie na polach. W tym miejscu musieli liczyć na to co upolują. A w tak srogie zimy, szczególnie gdy Skaza prowadził swoją destrukcję zwierzyny było mało. Wilkołaczyca przypomniała sobie także, że ludzi powinna traktować jak szczenięta, które wymagają opieki. Wieczorem, przed osadą, niefortunni i zmęczeni myśliwi znaleźli trzy ubite zwierzęta. Trzy dorodne łosie, wszystkie z niemal odgryzionymi łbami. W śniegu obok dziewczyna zostawiła odcisk przednich łap bestii – niczym podpis. Niewielka, podupadająca społeczność tego dnia podniosła się z kolan, a myśliwi składali dzięki leśnemu duchowi, który ma na wpół ludzkie, na wpół wilcze łapy.
[---]
Wreszcie złapała trop. To musiało być to! Nie mogło być mowy o pomyłce! Była tu ta istota, kilkadziesiąt metrów zaledwie od niej. Podniecona znaleziskiem wilczyca ruszyła po śladach uradowana, że wreszcie jej się udało pochwycić woń.
Za ściany lasu wyłoniły sie mury ruin. Amber też zatrzymała się jak rażona piorunem. Poczuła ledwie uchwytny zapach... czuła go tylko parę razy. To zapach krwi istot Skazy.
Wargi uniosły się w niemym warknięciu, gdy Amber zwietrzyła istoty Skazy. Ruszyła cicho naprzód - w tej postaci była najcichsza i miała najczulsze zmysły więc być może uda jej się odnaleźć te śmiecie i zlikwidować je nim one ją zauważą. W razie walki zawsze mogła natychmiast zmienić formę.
Trzy Horusy czuwały pod śniegiem. Jeden był lekko ranny, coś go drasnęło. Do nozdrzy Amber dotarł też zapach krwi... był bardzo słaby...
Z Horusem już walczyła. Ale nie próbowała jeszcze bić się z trzema na raz. Chociaż akurat teraz była wielokrotnie potężniejsza niż wtedy, gdy ubiła pierwszego. Namierzyła je węchem chcąc określić ich dokładne położenie. Chciała wywabić je spod śniegu.
Dwa były blisko siebie niewiele od niej. Ostatni był tuż pod ruinami jakieś 30 metrów od niej.
Zmieniła postać wyskoczywszy z ukrycia. Przywołała od razu na siebie pancerz. W formie bestii jakby nigdy nic zaczęła odkopywać najbliższego Horusa. Ale to były tylko pozory. Bardzo starannie dbała o to by jej nie zaskoczyły. Nasłuchiwała i węszyła. Przez śnieg nie była w stanie wykonać ataku, ale jeśli wywabi Horusa to będzie go miała jak na talerzu.
Horusy momentalnie drgnęły, a ten, którego Amber "odkopywała" natychmiast wycelował w nią oko.
Celem Amber było wydobycie go na powierzchnię, a nie oberwanie promieniem z oka, więc była gotowa do uniku. Na szczęście wiedziała już jak walczą Horusy.
Horus wystrzelił promień w górę, ale Amber już tam nie było. Istoty zaczęły wydobywać się spod śniegu i lodu. Widać leżały tu już jakiś czas.
Pierwszego Horusa postanowiła załatwić atakiem, którego jako ostatniego nauczyła się od Carmen. Zależało jej na błyskawicznym wykończeniu delikwenta by móc zająć się pozostałymi. Uderzyła więc w okolice oka, tak samo jak zabiła tego, z którym walczyła dawno temu. Zamierzała wykorzystać fakt, że leżące tu długo pod śniegiem istoty z powodu mrozu mogły być nieco nieporadne...
Cios przeszedł przez całą długość Horusa, rozcinając go na dwie równe połówki... ale Amber nieco zmęczył ten atak. Mogłaby to powtórzyć, ale trzeci raz już nie dałaby rady.
Tymczasem dwa pozostałe Horusy wygrzebały się do końca i skierowały oczy na wilkołaczycę.
Na szczęście nie planowała powtarzać tego. Skoczyła w stronę drugiego z pobliskich Horusów skupiona przede wszystkim na unikach. Drugiego chciała załatwić po prostu Czarnymi Szponami. Zależało jej na bardzo szybkim wyeliminowaniu pierwszego by nie cackać się z nimi wszystkimi na raz. A jeśli uda jej się jeszcze skłonić ostatniego Horusa by strzelił w tego, z którym ona teraz chciała podjąć walkę, to już w ogóle byłoby zabawnie. Ale przede wszystkim uniki!
Skłonić się nie udało, ale wilkołaczyca zamiast załatwić przeciwnika Czarnymi Szponami dała radę chwycić Horusa i unieść go lekko w górę... i osłonić się nim przed promieniem drugiego. Ciało Horusa nagrzało się od promienia i eksplodowało parząc Amber w ramiona i dłonie nim zdołała uskoczyć.
To ją rozdrażniło. Ból w oparzonych miejscach sprawił, że z rozwścieczonym ryknięciem rzuciła się w stronę ostatniego Horusa w razie czego pomagając sobie skrzydłami. Mógł strzelać raz na trzy sekundy, Amber zrobiła więc prawie wszystko co mogła by dostać się do niego w czasie krótszym i rąbnąć go Czarnymi Szponami
Uderzyła szponami prosto w oko, rozsadzając je. Siła uderzenia sprawiła, że zwłoki odleciały kawałek w stronę lasu.
"Jest okazja na regenerację ran... przepuszczaj przez bolące miejsce energię to uśmierzy ból i wyleczy rany" poleciła Carmen.
Oblizała nos i przysiadła na śniegu uspokajając się. Odetchnęła i posłuchała rady Carmen obserwując czy rany się goją.
Zadziałało błyskawicznie z uśmierzaniem bólu, rany zaś zagoiły się po parunastu sekundach. Nawet sierść odrosła.
Do nosa Amber dotarła znów słaba woń mocy...
Mogła się wreszcie ponownie skupić na zadaniu. Zmieniła ponownie postać na wilczą zdając sobie sprawę z tego, że wilczy nos jest o wiele dokładniejszy. Ruszyła ostrożnie zwąchanym tropem.
Znalazła niemal zamarzniętą na kość elfkę około 25 lat. Była ranna i miała przy sobie miecz. To była ona...
Podeszła do niej ostrożnie bliżej. Zmieniła postać na bestię. Wiedziała, że w tej postaci temperatura jej ciała była wyższa niż u człowieka, dodatkowo miała grube, ciepłe futro. Chciała ogrzać elfkę, ale wolała nie dostać mieczem po bebechach.
Elfka była nieprzytomna. Carmen stworzyła portal. "Zmień postać i zabieraj ja stąd... ona umiera i muszę się nią zająć".
Amber wzięła ją na ręce i przeszła przez portal. Jej nos przez cały czas pracował.
Carmen natychmiast zabrała się za elfkę, gdy tylko dostali się na teren Milgasii.
Z dłoni Carmen popłynęły strugi mocy, które odebrały nieprzytomną z rąk Amber.
- To mi trochę potrwa... - powiedziała. Tymczasem z powstających dwóch portali wyłonili się pozostali.
- No to tyle... - stwierdził Sotor. - No... to siadamy i może coś zjemy? - zaproponował.
Żołądek wilczycy odezwał się głośno. Parsknęła niezadowolona. Zrobiła się piekielnie głodna. Pociągnęła nosem szukając zapachu czegoś jadalnego.
Sotor otworzył portal i wyciągnął zeń jakiś wóz... był załadowany prowiantem. - ŻREMY! - krzyknął i się zaśmiał.
Wielkie czarne wilczysko skoczyło na burtę wozu szukając mięska. Amber była zbyt głodna by myśleć o manierach.
Znalazła spory kawał surowizny. Sotor dał jej nogę wołu. - Masz, smacznego - powiedział. W czasie jak Amber wcinała mięso reszta rozpaliła ognisko i zaczęła piec i wędzić resztę. Vigil wziął się za robienie jakiejś sałatki ze znalezionych warzyw, zaś Dehmar zgarnął dwie pomarańcze i zaczął je obierać.
Gdy Carmen zregenerowała elfkę biesiada trwała już na dobre...
Gdy opchała się mięsem zaczęła reagować na inne zapachy. Dehmar pachniał wyjątkowo ciekawie po obraniu pomarańczy. Ciekawski nochal nieco przeszkadzał chłopakowi.
Dehmar obejrzał się. - Zmień postać na ludzką, to dostaniesz. Wilkom chyba nie smakują pomarańcze...
- Mrrr-i wszystko smakuje w każdej postaci - powiedziała.
Dehmar wepchnął w paszczę kawałek pomarańczy i jadł dalej.
Bestia pośliniła się przez to niemiłosiernie, ale wielki jęzor szybko zlizał cały sok. - Mrrr... - padł komentarz odnośnie smaku pomarańczy.
W ramach uciszacza Amber dostała jeszcze kawałek. - Reszta już moja.. jak chcesz to daj więcej pomarańczy to poobieram.. ale biorę połowę - uśmiechnął się chłopak.
Po chwili wóz uzyskał ogon. Wilczyca władowała się do środka w poszukiwaniu pomarańczy...
Wreszcie Dehmar poległ. - Nie... ja już nie dam rady - zaśmiał się.
- Dobra, pomarańczowe bractwo, wracamy. Bierz Dehmara na ręce, Amber i lecimy do tawerny - poleciła Carmen.
Usłuchała. Dehmar właściwie zniknął w łapach i futrze, ale tak jej się niosło go najwygodniej.
- Ciepło i wygodnie... czego więcej trzeba człowiekowi? - odetchnął głęboko i założył ręce pod głową.
Dotarli do tawerny i wykupili pokoje. - Od jutra uczycie się walczyć razem - powiedziała Carmen, gdy weszły do swojego pokoju, odstawiwszy Dehmara do jego łóżka.
- Co z tą elfką? - spytała przyjmując ludzką formę.
- Śpi u siebie, Thelia nad nią czuwa. - Carmen westchnęła głęboko. - Nie wiem czy będzie trenować z nami -
- Mhm... - westchnęła i ziewnęła. Objadła się mięsem i pomarańczami. Najchętniej pacnęłaby się spać.
- Jeszcze się wymyj i leć do łóżka - Carmen jakby odczytała myśli Amber, uśmiechając się. - Jutro nauczę cię przed śniadaniem oczyszczania ciała energią...
Dziewczyna rozejrzała się za balią. Zrobiła się nieco senna, więc i to szło ciut opornie.
Carmen jej pomogła i wpakowała wymytą, wytartą i na wpół śpiącą do łóżka, co zaowocowało natychmiastową podróżą do krainy Morfeusza. Coś jej się śniło...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
MrZeth
Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 2:27, 20 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
-Nieznana wyspa-
Wolny dzień minął szybko. Podczas kolacji kolejnego dnia Thelia pożegnała się i opuściła wyspę. Darking wyjaśnił, że kobieta ma już nowe obowiązki, którymi musiała się zająć natychmiast.
- Od jutra zacznę was uczyć nowych rzeczy. Mamy dwie kluczowe zdolności pierwszą będzie odczytywanie zamiarów z przepływu energii. Będziecie musieli nauczyć się swoich odruchów i rozpoznawać co druga osoba planuje, by moc się dostosować... to w sporej mierze tak na prawdę będzie wyłącznie wasza działka - wyjaśnił mężczyzna. - Po prostu będziecie się na wzajem obserwować podczas używania swych zdolności. Ostatecznym celem jest wzajemne wyczuwanie energii drugiej osoby bez patrzenia na nią... - Darkning spojrzał na Kamaela i Vivia i uśmiechnął się kącikami ust. - Powinniście sobie poradzić w jeden dzień powiedzmy, że w to akurat potrafię zaufać... kolejne zadanie będzie już nieco trudniejsze. - Mężczyzna przerwał na moment i wstał od stołu. - Ale nim się zajmiemy gdy zakończycie pierwsze.
Powiedziawszy to Darkning ruszył w stronę drzwi. - jeśli macie pytania, wątpliwości lub chcecie pogadać, to wiecie gdzie mnie znaleźć - rzucił acz wątpił by którekolwiek go odwiedziło... co w sumie było mu na rękę, gdyż mógł w spokoju kontynuować badania.
Milgasia - okolice Azylu:
Następny dzień rozpoczął się nietypowo... deszcz na zmianę zacinał, siekąc okna zamieniał się w mżawkę, szalał niczym sztorm i znikał zupełnie.
W czasie jak Amber zjadła śniadanie pogoda zdołała zmienić się piętnaście razy...
- Naszej elfce coś się śni... szybko poszło wyciąganie mocy z Abaela - skwitowała Carmen, patrząc przez okno.
- Hę? - resztka kanapki mało nie opuściła ust dziewczyny. - Skąd wiesz? - spytała, gdy udało jej się pochwycić uciekiniera i już naprawdę dokończyć śniadanie.
- Popatrz za okno... pierwsza rzecz, której nauczył się Abael była kontrola żywiołu... widać ona tę cechę odziedziczyła i nie kontroluje jej. - Kobieta wskazała okno ruchem dłoni. - Emocje "tarmoszą" pogodę na dworze w zasięgu paruset metrów.
- No to nie są w takim razie najweselsze sny, skoro tak strasznie pada co chwilę - mruknęła Amber.
- Niekoniecznie - Carmen pokręciła przecząco głową. - Możliwe, że dziś rano miała być burza... a mamy przeplatańca z pięknym słonecznym dniem... z zachmurzeniem.
- A, czyli te ładniejsze elementy mogą być z jej snów? - spytała wilczyca z trudem powstrzymując się przed klapnięciem na ziemi. Tak wygodniej jej się słuchało Carmen niż z krzesła czy na stojąco. Stare nawyki... Zupełnie za to nie dziwiło ja kontrolowanie pogody. Zwyczajnie przywykła do nadnaturalnych zjawisk wokół niej.
Temat został zakończony wraz z potwierdzeniem ze strony Carmen.
- Dobra zjadłaś już wiec czas na jakieś szkolenie co? Dehmar i Vigil już wstali i są na dworze.... i mokną czekając, aż do nich dołączymy. Pewnie już ćwiczą sami - stwierdziła Carmen. - Ruszajmy - skinęła na Amber głowa.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gRed v1.3 // Theme created by Sopel &
Programosy
|