Forum www.ouzaru.fora.pl Strona Główna

 [Warhammer 2ed.] Baronia Przeklętych
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 20, 21, 22  Następny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Evandril




Dołączył: 01 Kwi 2011
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 23:38, 23 Wrz 2011    Temat postu:

Veg, Sev & Gio [feat. MG]

Walka przebiegła szybko i nawet udało im się wyjść z niej cało. Czarodziej wytarł zroszone potem czoło i wyszedł z pokoju wraz z kompanami.
- Ciekaw jestem, jakie jeszcze czekają na nas atrakcje... - rzucił.
- Za to ja, wyobraź sobie, nie jestem ciekaw. - Zwadźca uśmiechnął się półgębkiem. - Choć jeśli mają stanowić podobne wyzwanie co ci tutaj, to w sumie. - Pokiwał głową. - Tylko średnio chce mi się wierzyć, że piątka tych pokrak kogokolwiek zabiła. Chyba, że goście przyleźli tu wyposażeni w łomy, to wtedy wszystko jasne - dodał, ładując pistolet.
Wtedy też usłyszeli kolejne odgłosy, tym razem jednak typowo ludzkie. Gio wyszukał w głowie odpowiednie zaklęcie i miał zamiar go użyć, gdyby okazało się, że to znowu jakieś krwiożercze stworzenia. Pełen niepewności wszedł wraz z Veg i Severinem do kolejnego pomieszczenia, tym razem trafiając na jakiegoś rannego mężczyznę, który chyba właśnie powoli umierał.
- Powiedz nam coś, o czym nie wiemy - mruknął zwadźca, krzywiąc się lekko. - Kim jesteś i czy zlazłeś tu sam, czy było waś więcej? - zapytał. Chciał wiedziec z kim gada. Jeśli to jakiś kolejny rabuś, to nie ma powodu, by w ogóle go żałować...
- Szukamy niejakiego LeBeau, ostatnio widziany był ranny w tych okolicach. Słyszałeś może o nim? Można ci jakoś pomóc? - zapytał czarodziej, gdy Severin skończył mówić.

Mężczyzna spojrzał na nich mętnym wzrokiem.
- Mówią na mnie... Gormou - odparł ciężko, chwytając powietrze do płuc. - LeBeau? Tak, słyszałem. Miałem się z nim tutaj spotkać... Chciał... odpłynąć naszym statkiem. Miał przekazać zapłatę za przewóz... ale pojawiły się te pierdolone stwory. Zaatakowały z nienacka... zabiły trzech moich ludzi... a mnie zraniły dotkliwie. Zabrały gdzieś wrzeszczącego LeBeau... chyba w głąb grobowca... Pewnie na kolację.
Zarechotał pod nosem, plując krwią.
- Mnie już chyba nic nie pomoże, synku... - Zwrócił się do Giovanniego.
- Wycięliśmy pięć z tych istot, wygląda na to, że w pobliżu nie ma ich więcej, więc będzie ci już dane umrzeć w pokoju, Gormou - stwierdził Severin. - My idziemy dalej. Ile tam tego ścierwa może być? Z dwadzieścia? Więcej? - zapytał.
- Nie... mam pojęcia - odrzekł Gormou. - Wzięli nas... z zaskoczenia, naliczyłem... siedmiu... chyba... - Mężczyzna z każdą chwilą tracił siły. Mówienie sprawiało mu wiele trudności.

Gdy Severin zadawał kolejne pytania, Vegari odciągnęła czarodzieja na stronę.
- Postaraj mu się pomóc, Gio. Rzuć jakieś zaklęcie, może daj mu resztkę tej mikstury, co piłam. Jestem pewna, że kapitan będzie ci bardzo wdzięczny, jeśli uratujesz jednego z jego ludzi - szepnęła. - Możemy po niego wrócić w drodze powrotnej, jak już znajdziemy LeBeau, a on poczuje się na siłach, by iść.
- Kapitan? - Gormou nagle się ożywił nieco, jakby usłyszał magiczne słowo. - Jesteście od... Lanfranco?
- Tak, można tak powiedzieć. Szukamy LeBeau, ale skoro już i ciebie znaleźliśmy, to chcemy cię zabrać do kapitana - odpowiedziała Vegari nieco głośniej, by mężczyzna słyszał ją wyraźnie. - Oszczędzaj siły. Martwy na nic się nie przydasz swojemu kapitanowi.

Przy okazji zerknęła na jego rany, starając się ocenić, czy facet zdoła się jeszcze w sobie pozbierać, czy już raczej nie. Miała nadzieję, że Giovanniemu da się mu jakoś pomóc i zabiorą go potem na statek. Nie chodziło o życie tego mężczyzny, ale o fakt, iż będzie świetną kartą przetargową. Mieli za zadanie pozbyć się Łamacza, a tak naprawdę Veg otruła nie tylko jego, lecz również kilku innych ludzi z konkurencyjnej bandy. Jak tylko wrócą na łajbę, będzie chciała wytargować najlepsze warunki podróży statkiem.

Gio spojrzał na Vegari i potarł dłoń o dłoń.
- Zrobię, co będę mógł, ale moja magia nie uleczy tak rozległej rany. Spróbować jednak można. Najpierw jednak wypij to... - czarodziej wyjął z torby flakon z miksturą leczniczą, którą zażywała swego czasu Veg. - Powinno podziałać razem z czarami.
Gdy Gormou odebrał naczynko, Piromanta zaczął tkać zaklęcie i przyłożył rozpalone Wiatrami Magii dłonie do rany mężczyzny. Miał nadzieję, że to coś da.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Nie 18:23, 14 Sie 2016    Temat postu:

Gormou bez słowa wypił podaną przez Gio miksturę, a moment później mrok korytarza rozświetliła żółta energia zogniskowana w dłoniach czarodzieja. Przyłożył je do rany mężczyzny, a ten jedynie syknął z bólu, zaciskając zęby. Severin i Veg widzieli, jak magia robi, co do niej należy - rozległa rana przestała krwawić, a po dłuższej chwili zaczęła blaknąć i zwężać się. De Sanctis trwał w skupieniu, a pozostali widzieli, ile sił go to kosztowało. Ostatecznie po kilku dłuższych chwilach przerwał, oddychając ciężko.
- Nie dałem rady zasklepić jej w pełni, ale resztę zrobi mikstura, którą wypiłeś. Za godzinę do dwóch powinieneś czuć się zdecydowanie lepiej - powiedział, przecierając pot z czoła.
- Dzięki, synku, już myślałem, że wyciągnę tu kopyta. Nawet teraz czuję się zdecydowanie lepiej - odparł Gormou. Jego głos nabrał mocy i pewności siebie, co mogło oznaczać, że czarodziej się spisał.
- Czas na nas - rzuciła Veggie.
- Poradzisz tu sobie? - Zapytał Severin.
- Radziłem sobie w bardziej pojebanych warunkach, synku. Teraz przynajmniej mogę się ruszać - odpowiedział Gormou.

Skinęli mu tylko głowami, po czym skierowali się w głąb korytarza. Wiedząc, gdzie został zaciągnięty LeBeau, nie było sensu wracać na powierzhnię i wybadać wśród miejscowych, co wiedzą na temat tych podziemi, zwłaszcza, że w znakomitej większości mogli się spodziewać plotek wyssanych z palca. Tunel doprowadził ich do wielkiego, jeszcze starszego grobowca w kształcie litery "L", który musiał pamiętać prastare czasy. Miejsce było podtopione, śmierdziało wilgocią i czymś ciężkim do sprecyzowania, a gdyby nie magiczne światło Giovanniego, ugrzęzliby w zupełnych ciemnościach. Ściany grobowca stanowiła obsypująca się ziemia, pokryta gdzieniegdzie resztkami tynku, a we wnękach widzieli sterty ogryzionych kości, które wywoływały zniesmaczenie zwłaszcza u czarodzieja. Było cicho i spokojnie, jakby na zawsze zostali zamknięci w hermetycznym, odciętym od świata miejscu. I mówiąc szczerze, tak się właśnie czuli.

Im dalej się poruszali, tym głębiej zanurzali w ciemnej, śmierdzącej i zimnej wodzie, która w najgłębszym miejscu sięgała im do piersi. Czuli dyskomfort i obrzydzenie, zwłaszcza, gdy co jakiś czas ocierały się o nich jakieś wodorosty, resztki ciał i inne pływające paskudztwa. Każdy ruch wymagał od nich większego zaangażowania, a i tak czuli się, jakby chodzili w zwolnionym tempie. Sev trzymał ręce wysoko nad głową, a w obu dłoniach miecz i pistolet - nie chciał, by proch zamókł, choć w takich warunkach pewnie i tak zdążył zawilgotnieć. Przez dłuższą chwilę brnęli przed siebie, rozglądając się za wyjściem, ale niczego takiego nie dostrzegli. Żadna ze ścian nie posiadała drzwi, ani wykutego przejścia.
- Do cholery, musi być stąd jakieś wyjście, przecież nie rozpłynęli się w powietrzu! - Warknął Gio, a jego głos zabrzmiał głośniej, niż się spodziewał.
- Może jest tu jakieś ukryte przejście, czy coś takiego - odrzekł Sev. - Mało to się o takich rzeczach słyszy w karczemnych opowieściach o starych grobowcach?
Veggie nie zdążyła odpowiedzieć, gdy usłyszeli za sobą plusk wody i wyraźne jej poruszenie. W lichym, magicznym świetle nie dostrzegli nic podejrzanego, ale gdy plusk powtórzył się, tym razem za ich plecami, wiedzieli, że nie są sami. Rozglądając się wokół czujnie, przygotowali broń.

Przez chwilę panowała zupełna cisza. A potem kolejny plusk. Tym razem po prawej. I moment później po lewej. Lodowata woda i wilgoć sprawiały, że mimowolnie trzęśli się z zimna, szczękając zębami. Nasłuchując. Wyczekując. I wtedy coś wyskoczyło spod wody i runęło na Severina. Estalijczyk odruchowo wycelował i nacisnął spust, a hałas wystrzału rozniósł się głośnym echem po niewielkim grobowcu. Coś w ciemnościach zakwiliło i wpadło do wody. Po dłuższej chwili usłyszeli kolejny plusk wody, a gdy Gio przeniósł w tamtą stonę swój magiczny ognik, widok zmroził im krew w żyłach.



Na niewielkim, usypanym z gruzu kopczyku siedział stwór, będący paskudną fuzją kraba, ośmiornicy i nie wiadomo czego jeszcze. Łeb o białych ślepiach i pysk pełen równych, ostrych zębisk nie napawał optymizmem. Jedna z macek potwora krwawiła, co oznaczało, że zwadźca trafił, jednak nie wyglądało na to, by ta rana zrobiła na hybrydzie większe wrażenie. Potwór zaskrzeczał złowieszczo i skoczył w wodę. Macki wysunięte ponad jej taflę szybko zmierzały w stronę Vegari.
- Dajcie mi czas na utkanie zaklęcia! - Zakrzyknął Gio i począł mamrotać pod nosem te swoje niezrozumiałe zwroty.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 8:23, 15 Sie 2016    Temat postu:



Vegari

Czarodziej się spisał, co musiała mu przyznać i była duża szansa, że mężczyzna jednak przeżyje. Tylko jakim kosztem? Czy czasem nie ich własnego bezpieczeństwa? Zerkając na Gio, widziała, że to zaklęcie dużo go kosztowało i był zmęczony. Położyła mu rękę na ramieniu, a mag posłał jej lekki, wręcz słaby uśmiech.
- Ruszajmy dalej - powiedziała, choć tak naprawdę nie było to potrzebne.
Grobowiec był dziwnie zimny i wilgotny, co ją nieco zaskoczyło. Bywała już w takich miejscach i przywykła raczej do duchoty, stęchłego i śmierdzącego kurzem powietrza, jednak tu wyczuwała coś innego. Dopiero dalej, gdy natknęli się na stojącą wodę, wiedziała już, że właśnie to jej nie grało. Cóż, jeśli już miała moknąć, wolałaby być w tej fantastycznej łaźni, w której swego czasu zabawiła z pewnym szlachcicem, ale jak już się stąd wyrwą, będzie mogła się gdzieś wybrać z magiem. I oby tym razem nie próbował jej ugotować.
Bez słowa zaczęli brnąc przed siebie i chwilami łuczniczka zastanawiała się, czy nie byłoby szybciej, gdyby po prostu przepłynęła ten kawałek. Już nawet miała zaproponować, że może to zrobić i zanurkować kilka razy, sprawdzając dno (gdyby mag był w stanie użyczyć jej jakiegoś źródła światła), gdy nagle usłyszeli za sobą dziwny plusk. Przez myśl kobiety przebiegło, że Giovanni swoim podniesionym głosem coś do nich ściągnął i chyba miała rację. Paskudna poczwara była czymś, czego jeszcze na swej drodze nie spotkała i mówiąc szczerze, nie miała ochoty spotkać.

Szok i chwilowe przerażenie szybko zostały zastąpione przez analizę sytuacji i Vegari złapała maga za przedramiona, by przestał tkać zaklęcie.
- Spójrzcie na jego oczy. On nas nie widzi, tylko słyszy - rzuciła szeptem i wzrokiem ogarnęła pomieszczenie.
Niedaleko znajdowała się podobna wysepka do tej, na której stał potwór i zapewne spokojnie by się na niej zmieścili. Wskazała na nią towarzyszom.
- Gio, on na pewno boi się światła - szepnęła. - Rozświetl to pomieszczenie najbardziej, jak tylko potrafisz i ruszaj tam. Będziemy cię osłaniać.
Z tego, co widziała, stwór miał spory pancerz i ciężko by im było go pokonać, zatem wolała go odstraszyć. Domyślała się, że żyjąc przez całe życie w mroku, nie widział dobrze, ale za to doskonale ich słyszał i zapewne wyczuwał też drgania wody, zatem, będąc pod powierzchnią, mógł ich z łatwością namierzyć. Musieli szybko dotrzeć w bezpieczne miejsce.
- Nie jestem Magistrem Światła, tylko Ognia - Giovanni mruknął cicho.
Mógł wystrzelić z dłoni snopem ognia, ale wiedział, że takie zaklęcie długo się tkało oraz wiele go kosztowało. Zatem zaczął tworzyć ogniki, jeden po drugim, jeden obok drugiego, a w sali robiło się coraz jaśniej.

Ich przeciwnik jakby się skrzywił i poruszył niespokojnie, klekocząc odnóżami i szczypcami. Widać światło mu przeszkadzało. Mag stworzył jeszcze dwa ogniki, gdy nagle coś poszybowało nad jego głową i z głośnym pluskiem wpadło do wody za stworem. Tamten rzucił się za tym i zniknął pod powierzchnią, a mag poczuł, jak Vegari ciągnie go za rękaw.
- Teraz, szybko - zarządziła cicho.
Ruszyli w stronę wysepki, a kobieta płynęła na końcu, uważnie nasłuchując, co się za nimi dzieje. Bez przeszkód dotarli na miejsce, wychodząc ze śmierdzącej wody i trzęsąc się z zimna.
- Co to było? - szepnął zwadźca, kierując swe pytanie do łuczniczki. - Czym rzuciłaś?
- Odgryzioną głową, która obok mnie dryfowała - odparła spokojnie kobieta.

Ściągnęła łuk z pleców i szarpnęła cięciwą, strzepując z niej krople wody, a następnie wyciągnęła trzy strzały. Trzymając dwie w dłoni, trzecią nałożyła na cięciwę i wycelowała w uspokajającą się taflę wody. W nikłym świetle niewiele widziała, ale wierzyła w swoje umiejętności i szczęście. Czekała na jakiś dźwięk lub poruszenie, cokolwiek, co dałoby jej cel do oddania strzału. Teraz, gdy stwór zanurkował, mogli się go spodziewać dosłownie z każdej strony. Vegari celowała przed siebie, wyrażając wzrok i słuch, po czym sprawdzała boki i przestrzeń za ich plecami. Starała się przy tym nie zrobić żadnego kroku i poruszać się najciszej, jak tylko potrafiła. Miała wrażenie, że jej niespokojny, drżący z zimna oddech odbija się echem od ścian. Póki co słyszała jedynie wodę skapującą gdzieś z sufitu i własne bicie serca. Przez moment czuła się tak, jakby była tu tylko ona i jej przeciwnik, skryty gdzieś pod taflą ciemnej wody. Liczyła, że póki Gio rozświetla pomieszczenie, poczwara nie będzie chciała wyjść i ich zaatakować. Ale jakoś go musieli przecież ubić, by móc ruszyć dalej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Pon 8:50, 15 Sie 2016    Temat postu:

Przez dłuższą chwilę panowała nieprzyjemna cisza. Oczy awanturników taksowały taflę wody, licząc, że stwór się pojawi i będą mogli szybko go wykończyć. W końcu wiedział, gdzie są, mógł starać się ich zaatakować, a oni byli na to przygtowani. Jak się jednak okazało, nie do końca - nagle spod wody wystrzeliła jedna z macek, która owinęła się wokół łydki Veg i nim zaskoczona kobieta zdążyła zareagować, została wciągnięta pod wodę.

Zimna, mętna ciecz wpłynęła jej do nosa i gardła, podrażniając je, a łuczniczka, prężąc się, zdążyła jedynie wystawić głowę nad taflę i wziąć głęboki wdech. Chwilę później zniknęła w półmroku, wciągnięta w głębię. Szarpiąc się z macką i unikając krabich odnóży, które próbowały ją przebić, dostrzegła po lewej, tuż pod ścianą, sporą, czarną dziurę. Wyglądało to na podwodne przejście.

Niewiele więcej zobaczyła, gdy poczuła, jak jedno z ostrych odnóży przejechało jej po udzie, rozrywając materiał spodni i tnąc skórę. Zmarszczyła tylko brwi, a dosłownie chwilę póniej dotarło do niej, że woda zaczyna się robić ciepła. To było przyjemne i jednocześnie dziwne uczucie. Najdziwniejsze chyba dla stwora, który zupełnie zdezorientowany, wypuścił Veg z objęć swej macki i zniknął w mroku wody. Bretonka natomiast podpłynęła do brzegu, z którego została ściągnięta i wgramoliła się na niewielką wysepkę z gruzu.

- Na Morra, dobrze, że mój fortel zadziałał - powiedział Giovanni, wyciągając dłoń z wody, a do łuczniczki w mig dotarło, co zrobił. - Jesteś ranna?
- Tylko draśnięta - odparła Veg.
- Lepiej zajmijmy się tym od razu, nim wda się jakieś zakażenie, czy inne paskudztwo. - Mag rozpalił dłonie jasną energią i przyłożył je do krwawiącej bruzdy na udzie towarzyszki. Rana po chwili zupełnie zniknęła, a Gio przetarł czoło. - Chyba będę musiał porządnie odpocząć po tej wycieczce.

Nie mieli czasu na rozmowy, gdyż na wysepce po przeciwnej stronie pojawił się ich przeciwnik. Był zupełnie zdezorientowany, a chodząc w kółko na kilku odnóżach syczał w ich stronę z dezaprobatą. W takich warunkach z pewnością jeszcze się nie znalazł - nad głową świeciły mu ogniki, a woda robiła się ciepła. Był w potrzasku, co mogli i wręcz musieli wykorzystać awanturnicy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 21:59, 15 Sie 2016    Temat postu:

Vegari feat. Gio, Sev

Kaszląc i plując wodą, niepewnie stanęła na nogi i ku swemu zaskoczeniu zauważyła, że w ogóle nie odczuwa bólu. Rana zupełnie zniknęła, niemniej przeszło kobiecie przez myśl, że choć magowie byli przydatni, na dłuższą metę jednak zupełnie bezużyteczni. Machnie taki dwa zaklęcia i już dycha, wykończony, a reszta musi chronić jego dupę. Nie żeby miała coś do Gio, bo bez niego byłoby co najmniej ciężko, była to jedynie luźna sugestia zdrowego rozsądku.
- Zajmę się tym skurwielem - mruknęła, sięgając po łuk i strzały, które jej wypadły. - Bądźcie w pogotowiu, nie wiem, ile szkody zdołam mu wyrządzić i czy w ogóle. - Dodała po chwili zastanowienia, oceniając jego pancerz.
Musiałaby trafić w głowę, najlepiej w oko, co nie było niewykonalne, ale w obecnych warunkach znacznie utrudnione.
- Tak to możemy się z nim jebać do usranej śmierci. Naszej albo jego - rzucił Giovanni w swoim stylu. - Podpalę ci grot i wtedy przycelujesz. Może być?
- A możesz zrobić coś takiego? - Spojrzała na niego zaskoczona. - Jednak jesteście bardziej przydatni, niż sądziłam.
- Skarbie, ja mogę wszystko. Jestem niezniszczalny - odparł, uśmiechając się na siłę, a ona przewróciła oczyma. Chyba miał dosyć tego miejsca i tego wszystkiego.
- Posądziłabym cię, że jesteś wstawiony, gdyby nie to, że jesteśmy tu już jakiś czas. Działaj.
Podsunęła mu strzałę, ciekawa, jak to załatwi i jak to będzie wyglądać. Modliła się, by jej łuku przy okazji nie uszkodził.
- Wstawiłem się… tym smrodem - odrzekł, krzywiąc się. - Myślisz, że łatwo to wszystko będzie doprać? Wiesz, ile mnie to wszystko kosztowało? Bez sensu… - Pokręcił głową, podpalając w mig grot strzały.
- Bogowie, ale ty jesteś marudny. - Westchnęła, celując.
- Jak kobieta w te dni - rzucił Severin.
- A ty już nie zaczynaj. - De Sanctis odwrócił się w jego stronę. - Jak ci tak pasują kanały, to sobie może w nich zamieszkaj. Ja mam wyższe cele.
- Rzeczywiście drażliwy jak ork przy okresie - rzucił sucharem zwadźca.
- Poczekajcie, aż ja dostanę. Będziecie woleć kanały - rzuciła łuczniczka, wypuszczając strzałę i od razu zakładając kolejną.

Pocisk trafił stwora w bark, raniąc chyba dość dotkliwie, gdyż ten zakwilił przeciągle. Próbował wejść do wody, ale ta wciąż była dla niego za ciepła, co Vegari wykorzystywała, posyłając następne płonące strzały. Raz za razem trafiała, coraz celniej, gdyż wreszcie mogła wziąć poprawkę na panujące warunki i odległość. Do tej pory ciężko jej było to ocenić, ale gdy już strzały poszły w ruch, każda kolejna uderzała bliżej paskudnego ryja stwora. Aż wreszcie piąta wbiła się centralnie w jego oko i poczwara padła, jakby ktoś jej połamał odnóża. Po prostu się poskładała.
- Dobra robota, Veg - powiedział Gio.
- Dobra robota, magu.
- Polecam się na przyszłość. - Skłonił się nieco.
- Może odłóżcie te uprzejmości na później, mamy robotę do zrobienia - rzucił Severin, rozglądając się po pomieszczeniu. - Ciekawe, czy jest tu jakieś wyjście...
- Chyba zaraz zadbam o to, byś tu pozostał, towarzyszu. - Kobieta westchnęła. - Trzeba przepłynąć podwodnym tunelem, widziałam go, gdy mnie ten stwór wciągnął. Idealny moment, by cię utopić. - Spojrzała na zwadźcę, a potem w stronę wysepki. - Chyba popłynę po moje strzały, może jakaś ocalała. Mogą się przydać.
- Dobry pomysł. - Gio skinął jej głową i spojrzał na Seva. - A ty, czym jej tak podpadłeś, Estalijczyku?
- Niczym, a przynajmniej ja nic o tym nie wiem. I chyba to jest największy problem… - odburknął szermierz, przejeżdżając dłonią po trzydniowym zaroście, a potem ujmując w dwa palce kolczyk z czerwonym kamieniem dyndający z ucha. Zawsze tak robił, gdy nie wiedział, co dalej począć. Towarzysze zdążyli się już przyzwyczaić.

Kobieta obrzuciła obu niezadowolonym spojrzeniem i wskoczyła do wody, szybko podpływając do wysepki. Upewniła się, że potwór nie żyje, a następnie zaczęła szukać strzał. Zastanawiała się, czy stworzenie dałoby się sprzedać na komponenty. Aż musiała wstrzymać powietrze, gdyż smród mutanta był nie do zniesienia, a i tak zdawało jej się, że czuje stęchłą wodę i odór wodorostów. Dobrze, że mag został daleko, bo znów by musiała go wysłuchiwać. Odratowała trzy strzały z pięciu, gdyż pozostałe dwie płonęły na drzewcach i wolała ich nie ruszać. Raz jeszcze weszła do wody, ciesząc się, że nie jest już tak lodowata, jak wcześniej. Widziała, jak mężczyźni o czymś dyskutują, co jakiś czas zerkając w jej stronę. Trochę ją to irytowało. W sumie jak wszystko ostatnio. Wróciła na wysepkę i wyciągnęła z torby linę.
- Gio, mój drogi, umiałbyś te swoje światełka zrobić pod wodą? Jest tam cholernie ciemno, a chciałabym widzieć, gdzie nurkuję i dokąd płynę.
- Naturalmente, bellezza - odparł wesoło. - Takie rzeczy to banał dla czarodzieja Aqshy.
- Zwłaszcza dla ciebie? - Uniosła brew.
- Oczywiście. Najwyżej po tej akcji będę spać z trzy dni. Albo pięć. - Wzruszył ramionami i wyciągnął rękę, poruszając palcami dłoni zachęcająco. - Daj mi tę obręcz.
- Tylko nie zepsuj - burknęła, niechętnie zdejmując ją z czoła i podając.
- Przecież wiesz, że potrafię być delikatny. - Puścił jej oczko, a kobieta widziała, jak Sev przewrócił oczyma.
- Chyba, że się wstawisz i usiłujesz ugotować mnie żywcem, a potem utopić? - Skrzyżowała przedramiona.
- Gdybym był ludożercą, byłabyś moim pierwszym wyborem, ragazza. - Zaśmiał się.
- Smakosz się znalazł. - Cmoknęła z nutką irytacji i zniecierpliwienia.
- A możemy zabrać się do roboty? - Ponaglił ich Sev. - Pogadacie, jak już będziemy w gospodzie.
- Możemy. Jemu sucho i ciepło, to się nie spieszy - rzuciła Vegari, wskazując na maga, który po cichu tkał zaklęcie.
Nie dziwiła się Severinowi, bo sama miała dosyć tego miejsca i z chęcią wróciłaby już do gospody. I bynajmniej nie marudziła, bo przywykła do zimna, wilgoci i smrodu. Jednak nawet pochmurne, deszczowe i paskudne Mousillon było lepsze, niż te cuchnące katakumby.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Pon 22:00, 15 Sie 2016    Temat postu:

Gio rozświetlił obręcz okalającą głowę Vegari i po chwili kobieta miała odpowiednie źródło światła, by poprowadzić kompanów przez mroczne wody, wprost do ukrytego w ścianie przejścia. Najpierw zanurkowała sama, by się rozeznać w sytuacji - wpłynęła w szeroki, ręcznie ciosany w kamieniu rękaw i upewniwszy się, że wszystko jest w porządku, wróciła do Gio i Severina. Wyciągnęła z plecaka linę i nakazała opasać się nią towarzyszom.
- Nie wiem, czy to coś pomoże. Wstyd się przyznać, ale nie umiem pływać - powiedział czarodziej, niezbyt chyba zachwycony pomysłem łuczniczki.
- Nie martw się, jest nas dwóch - odparł z zafrasowaną miną Sev.
- Dlatego właśnie macie się zabezpieczyć. Faceci... - Prychnęła. - Czy kobiety zawsze muszą robić wszystko za was?
- Tylko czasami. Tak ociupinkę. - Gio wyszczerzył się, pokazując między palcami niewielką przestrzeń. - Jesteś pewna, że się wszyscy nie potopimy?
- Nie jestem, ale co to za życie bez nutki ryzyka, prawda, Sev? - Veggie puściła im oczko.
- Jakoś mnie to nie przekonuje - odparł zwadźca.
- Dobra, to chwila na teorię. - W tym momencie kobieta zaczęła wyjaśniać im i pokazywać, co powinni robić, będąc w wodzie. Jak zataczać odpowiednie kręgi rękoma, przy okazji pracując nogami. - Reszta wyjdzie w wodzie. Dacie radę.
- Morrze, przyjmij mnie do swoich ogrodów, jeśli się tutaj, kurwa, utopię, bo mi się zachciało latać po jakąś głowę pierdolonego bandziora - mruknął Gio, wchodząc do wody za Sevem i Veg.

Moment później zniknęli w mętnej, ledwo letniej wodzie. O ile Vegari wykonywała skoordynowane ruchy, płynąc w kierunku przejścia, o tyle Sev i Giovanni płynęli, niczym paralitycy, skutecznie spowalniając kobietę. Przez dłuższą chwilę nawet zastanawiała się, czy starczy jej powietrza, gdyż jej towarzysze strasznie się ociągali, a ich ruchy były momentami zupełnie chaotyczne. Wpłynęli w końcu do dziury i w mniej więcej równym tempie płynęli przez kolejne kilka metrów. Veg zaczynała czuć palące mięśnie, w końcu ciągnięcie za sobą dwóch ważących swoje chłopów nie było żadną przyjemnością. Gdy jednak dostrzegła rozmywającą się, bladą plamę światła nad głową, kamień spadł jej z serca, zwłaszcza, że płynęła już na resztce powietrza. Wynurzyła się, oddychając ciężko, a po chwili obok niej pojawili się czarodziej i szermierz. Wygramolili się na brzeg i dopiero po chwili zdali sobie sprawę, żę znajdują się w ruinach dawnych kanałów ściekowych.

Pomieszczenie było sklepione niczym świątynia; znajdowały się w nim kolumny i rzeźbione fryzy niszczejące powoli w cuchnącym powietrzu. Wyglądało na to, że awanturnicy dotarli wreszcie do osławionej w plotkach Baronii Przeklętych. I aż ciężko było im w to uwierzyć. Giovanni osuszył Veggie i Seva swoją magią (choć prochu do pistoletu nawet nie próbował), po czym zebrali się i ruszyli korytarzem w głąb kompleksu. Mrocznym i upiornym, miejscami słabo oświetlonym przez pochodnie lub dziwne skupiska świecących porostów. Wysoko sklepiony sufit skrywał nieprzenikniony cień, a blade światło ponuro odbijało się od powierzchni cuchnącej i bulgoczącej brei, która płynęła środkiem korytarza. Po kilkudziesięciu metrach droga urywała się, wychodząc na ogromne, położone w naturalnym, głębokim żłobieniu terenu... miasto. Miasto zbudowane pod miastem! Zatem legendy i plotki okazywały się być prawdą.



Awanturnicy przyjrzeli się budowlom, które w większości tworzyły zbite byle jak baraki i drewniane chatynki. Nad nimi górował równie groteskowy budynek, który miał być chyba czymś w rodzaju zamku. Nie zastanawiając się długo, z orężem w dłoniach, ruszyli przed siebie, rozglądając wokół czujnie. Ktokolwiek tu mieszkał, ich siedziby nie różniły się tak bardzo od tych, które wieśniacy z Mousillon zamieszkiwali na powierzchni. Tu i ówdzie zwisały ze ścian duże, brzydkie sztandary, naśladujące herby bretońskiej szlachty. Jako znaki heraldyczne wykorzystywane były tak dziwne symbole jak czaszki, kawałki pozszywanej - wyglądającej na ludzką - skóry, ślimacze skorupki lub odcięte dłonie. Poszczególne sztandary znaczyły granice terenów, jakby i tutaj panował podział na kasty i jakaś niepisana hierarchia.

Zewsząd wyczuwało się niemal namacalną atmosferę zła i niepokoju. Brudna woda spływała kanałami ściekowymi do Grismerie, wydzielając straszny smród. Widok zwierzęcych lub ludzkich zwłok w wodzie nie był niczym niezwykłym dla Veg, ale Sev i Gio krzywili się co jakiś czas, a zwadźca dodatkowo zakrywał nos przedramieniem. Dookoła można było zauważyć resztki wskazujące na nawyki żywieniowe mieszkańców: ogryzione kości udowe, wyssane ze szpiku piszczele albo pogruchotane szczątki ludzkich czaszek. Z tej perspektywy trudno było ocenić, jak wielka jest w istocie Baronia, ale awanturnicy zdawali sobie sprawę, że musi tutaj mieszkać co najmniej kilkaset ghuli lub innych stworów.

Ich założenia co do mieszkańców potwierdziły się, gdy nagle zza chatynek wyskoczyło kilku paskudnych ludzi w fazie zaawanowanego rozkładu. Na dachach pojawili się kolejni, a drogę ucieczki trójce poszukiwaczy wrażeń odcięli następni. Na oko było ich z tuzin. Warczących, oblizujących się paskudnie kreatur.
- Trochę ich dużo - rzucił Sev, ustawiając się w pozycji obronnej.
- Nie damy im rady. Nie na tak małej przestrzeni. - Pocieszył go Giovanni.
Dwóch ghuli ruszyło na zwadźcę, ten jednak efektownie odskoczył i ciął pierwszego przeciwnika przez szyję, odrąbując mu głowę, a drugiego nadział na swój miecz i odkopnął. Ciało potoczyło się bezwładnie po kamieniach.
Pozostałe stwory warcząc z dezaprobatą zerwały się z miejsca, jednak powstrzymało ich krótkie, gromkie:
- Dosyć!

Vego, Gio i Sev odwrócili się w kierunku, z którego padła komenda i aż przełknęli ślinę. Zza szpaleru ghuli wyszedł bowiem korpulentny mężczyzna o szkaradnym obliczu, a stwory, widząc go, zaczęły kulić się w sobie i klękać. Nieznajomy roztaczał swoją obecnością aurę grozy i od dawna nie był już człowiekiem - źrenice i tęczówki miał stalowo-szare, idealnie współgrające z bladą, porozrywaną gdzieniegdzie skórą odsłaniającą ścięgna. Usta wykrzywione były w ponurym grymasie, a świeża krew spływająca na podbródek sugerowała aż nadto, że niedawno biesiadował. Mężczyzna cuchnął gorzej, niż kanały Mousillon i wszyscy musieli powstrzymywać odruchy wymiotne, gdy się zbliżył.



Nosił dziwaczny, pseudoszlachecki strój, na który składał się płaszcz z gronostajowego futra i gnijącego akamitu, a przez rozdarcia w nim można było dostrzec zaschnięte jelita i wątrobę. Podpierał się metalową, zaostrzoną na końcówce laską, która zapewne służyła mu również jako broń. Tuż za nim stało trzech ghuli z halabardami w dłoniach.
- Proszę, proszę, kogo witają nasze skromne progi. - Nieumarły szlachetka zarechotał, przyglądając się trójce awanturników. - Moi poddani chcieli sobie urządzić z was ucztę, ale macie szczęście, że byłem w pobliżu. Nic takiego się nie stanie. Przynajmniej na razie. - Zaśmiał się przez nos, co bardziej przypominało chrumkanie świni. - Nazywam się Książę Poszarpane Żebro i nim zdecyduję, co z wami zrobić, powiecie mi, co robicie w naszym wspaniałym królestwie. Niełatwo się tutaj dostać, niełatwo... Czyżby ktoś was przysłał do Baronii Przeklętych? Radzę nie kłamać...
Zmarszczył brwi, oczekując na odpowiedź. Ghule za nim nerwowo przewracały ślepiami i wąchały powietrze.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 9:06, 16 Sie 2016    Temat postu:

Vegari i Wesoła Kompania

Spędziła na szlaku wystarczająco dużo czasu, by móc od razu, na pierwszy rzut oka i po kilku słowach ocenić, kiedy ma do czynienia z przywódcą lub władcą. Książę, jak utytułowały się gnijące zwłoki, zapewne odpowiadał przed jakimś tutejszym królem, ale miał posłuch, władzę i zapewne wysokie mniemanie o sobie. Do tego odniosła wrażenie, że czegoś mógł od nich chcieć, inaczej by nie interweniował, tylko sam przyłączył się do “uczty”. Pozostałe trupy bały się go, a to - mimo wszystko - dobrze wróżyło na przyszłość. Vegari wolała negocjować z ghulem, niż przedzierać się z buzdyganem przez tuziny nieumarłych.
- Zostawcie to mnie - szepnęła do towarzyszy, gdy tamten kończył się przedstawiać, po czym wyszła przed szereg.
Do tej pory Gio zasłaniał ją, kryjąc za swymi plecami. Gdy przechodziła obok niego, próbował ją złapać za nadgarstek, ale tak obróciła dłonią, że od razu się uwolniła z jego uścisku.
- Miłościwy panie - powiedziała, kłaniając się w pas, a jej słowa wywołały pomruk zdziwienia wśród towarzyszy. Pozostając w ukłonie, kontynuowała, zerkając na rozmówce. - Nazywam się Megara Vaalnor, jestem sławną na cały Stary Świat podróżniczką, poszukiwaczką przygód i łowczynią nagród. A to moja wierna świta: Głupi i Głupszy. - Wskazała na towarzyszy, prostując się. Na jej słowa ghul zarechotał. - Tak szybko giną, że nie ma sensu zapamiętywać ich imion. - Wzruszyła ramionami, po czym położyła dłoń na biodrze i ruchem głowy odrzuciła włosy do tylu. W swej pozie była o wiele bardziej pewna siebie, niż w rzeczywistości.
- Wasze królestwo iście godne jest swej nazwy, prawdziwa z niego baronia. - Kontynuowała. - Jesteśmy zaszczyceni, że mogliśmy zobaczyć wasze wspaniałe włości, zapewne niewielu śmiałków tego dożyło, jednak… - Zawiesiła się na moment, by ciężko odetchnąć, jakby z żalem. - Trafiliśmy tu zupełnie przypadkiem, szukając złodzieja, po którego głowę wysłał nas książę Adalhard. Kto wie, może łeb tego nieszczęśnika wciąż się gdzieś tutaj wala i moglibyśmy dobić targu? - Uśmiechnęła się przebiegle. - Nie macie tu zbyt wielu gości.
Kiedy trzeba było, potrafiła pięknie mówić, a w każdym razie tak, by panowie chcieli słuchać jej słów, co zaprezentowała już w czasie pobytu u wampira, zatem Giovanni nie powinien być zaskoczony. W sytuacjach beznadziejnych właśnie złote usta ratowały kobiecie życie, zatem postanowiła spróbować swego szczęścia i tym razem, skoro miała do czynienia z mówiącym zagrożeniem. W myślach pomodliła się do swego boga, przypominając, jak wiele danin mu oddała.

Poszarpane Żebro przejechał dłonią po paskudnym, ubabranym krwią podbródku i uśmiechnął się groteskowo.
- Pięknie panienka mówi, przepięknie. Lubię wykształcone kobiety - powiedział z błyskiem w oku. - I rzeczywiście, tych rębajłów od miecza zawsze było ciężko zapamiętać. Pojawiają się i znikają, pojawiają i znikają. - Mówiąc ostatnie zdania podnosił to lewą, to prawą rękę. - Dzisiaj jednak jest wasz szczęśliwy dzień, moi drodzy. Dzisiaj możecie wyjść stąd żywi i jeszcze dostać to, po co tutaj przyszliście. Tak, tak. - Zatarł dłonie. - Z moich orientacji wynika, że możemy mieć to, czego potrzebujecie, jednak nic za darmo, jak w całym tym popieprzonym świecie nad nami. - Zachrumkał, uradowany ze swojej celnej ironii. - Jeśli zgodzicie się mi pomóc... nam pomóc, my pomożemy wam.
Uśmiechnął się paskudnie, a Veg miała złe przeczucia. Książę, jak kazał się tytułować, wyglądał na bardzo inteligentnego i przebiegłego, chociaż tak naprawdę był chodzącymi zwłokami. Nieco ją to martwiło, bo miała wrażenie, że mężczyzna dał się przekonać nie tyle jej talentowi aktorskiemu, co sam miał w tym interes. Severin i Gio nie odzywali się, co jakiś czas posyłając sobie porozumiewawcze spojrzenia.
- Miłościwy Książę, interesy to moja specjalność. - Ponownie skłoniła się głęboko, nie dając nic po sobie poznać. A w kazdym razie taką miała nadzieję.
- Zatem na pewno się dogadamy. - Klasnął w dłonie i spojrzał na kulących się nieopodal ghuli. Warknął lodowatym, nie znoszącym sprzeciwu tonem. - Ci ludzie są teraz pod moją opieką, ma im włos z głowy nie spaść. - Po chwili przeniósł spojrzenie na Vegari, a jego głos znów był delikatny i wesoły, jak wcześniej. - Zapraszam za mną, na dwór jaśnie nam panującego Barona Przeklętych, króla Radoberta Monfraya.
Poszarpane Żebro skinął głową na ghuli z halabardami, którzy postąpili do przodu, “zachęcając” awanturników do ruszenia się za księciem. Nie zwlekając ani chwili, Vegari poszła przodem, powtarzając sobie w myślach imię władcy. Musiała wciąż robić dobre wrażenie, zatem trzymała się prosto i pewnie.
- Jeśli wyjdziemy z tego wszystkiego żywi, robię sobie miesiąc urlopu w słońcu Tobaro… - rzucił cicho w stronę Veg Gio, ale nic mu na to nie odpowiedziała. Wszak nie będzie szeptać za plecami księcia z jakimś rębajłą.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Wto 15:50, 16 Sie 2016    Temat postu:

Towarzysze ruszyli bez słowa za księciem ghuli, mając za plecami halabardników czekających na każdy, najmniejszy fałszywy ruch. Nieumarły grubas prowadził ich pewnie wąskimi ścieżkami i alejkami pośród rozpadających się baraków i lichych chat skleconych z byle czego. Właściwie co chwilę dostrzegali w oknach i na gankach utkwione w nich głodne spojrzenia mieszkańców tego potępionego miasta, ale żaden z nich nie odważył się choćby ruszyć w stronę awanturników. Poszarpane Żebro miał tutaj szacunek należny arystokracie, choć chyba uczciwiej byłoby mówić o strachu, jaki wywoływał u swoich podwładnych. Nie podróżowali długo, a cała trasa zdawała się zlewać w całość, gdyż poszczególne uliczki niczym się właściwie od siebie nie różniły. Wszędzie śmierdziało, było ponuro i brudno. W końcu, po kilku minutach marszu, znaleźli się pod budowlą przypominającą groteskowy zamek.

Dwór Barona Przeklętych zajmował całą sekcję kanałów, ogromne skrzyżowanie w kształcie litery T, które wyglądało raczej jak nawa olbrzymiej świątyni, niż kanał ściekowy. Cztery wielkie, żłobkowane kolumny pośrodku pomieszczenia podpierały drewniano-murowane sklepienie, a pomiędzy nimi wznosiła się mała, schodkowa piramida. Na jej szczycie stał tron wykonany z kości, czaszek i trofeów wojennych, należących wcześniej najpewniej do intruzów, którzy wdarli się na teren Baronii. Wokół wisiały sztandary książąt, niektóre przy samym tronie, jakby każdy z tych fałszywych arystokratów pragnął, aby to właśnie jego barwy znajdowały się jak najbliżej władcy.

Widać tu było wiele skarbów wyniesionych z Utraconego Miasta, między innymi zabytkowe meble oraz piękne, choć pociemniałe od wilgoci gobeliny. Niczym na monarszym dworze, wokół tronu Monfraya zgromadził się tłum groteskowych dworzan, błaznów i bardów. Ghule odziane w tuniki ze znakami herbowymi wygrywały straszliwe dźwięki na skradzionych trąbkach, oznajmiając przybycie gości. Nadworni skrybowie bazgrolili coś w ogromnych, rozpadających się tomiszczach, wyniesionych z Utraconego Miasta. Prowadzeni przez Poszarpane Żebro awanturnicy czuli się teraz jeszcze mniej komfortowo, niż wcześniej, jakby przedstawienie Veg prowadziło ich wprost w paszczę lwa. Po części tak właśnie było.

Baron Przeklętych nie kazał na siebie długo czekać. Gdy tylko wyszedł zza szkarłatnej zasłony nieopodal tronu, wszystkie paskudne dźwięki w sali ustały, a Veg, Gio i Severin mogli zobaczyć rządzącego podziemnym miastem Radoberta Monfraya w pełnej okazałości. I nie był to widok przyjemny.



Jak można się było spodziewać, król był kolejnym nieumarłym, a jego złowieszczo ściągnięta twarz w kolorze hebanu i zimne spojrzenie żółtych oczu wywoływały w zebranych coś więcej, niż tylko dyskomfort. Wysoki i postawny mężczyzna miał na sobie pełną zbroję płytową, wykonaną z połączenia elementów srebrnych i miedzianych, a przy jego boku spoczywał porządny miecz dwuręczny. Koronę Monfreya stanowiły połączone ze sobą obręczą krótkie sztylety, które zapewne mogły służyć mu jako broń. Król roztaczał swoją obecnością aurę pierwotnej grozy. W jego ruchach było coś, co sprawiało, że nikt o zdrowych zmysłach nie próbowałby go obrazić, a co dopiero wyzwać go na pojedynek. Nim doszedł do tronu, jego poddani uklękli, a Veg podłapała gest i również to uczyniła. Ostrym spojrzeniem dała kompanom do zrozumienia, że także mają tak postąpić. Gio i Sev, ociągając się, przyklękli na jedno kolano.

Gdy tylko Monfray spoczął na tronie, Poszarpane Żebro wbiegł po kilku stopniach schodów i znalazł się przy swoim władcy, szepcząc mu coś do ucha i wskazując przegnitym palcem na trójkę oddających szacunek awanturników. Radobert wysłuchał go, a potem gestem dłoni odesłał, wpatrując się w Vegari i najpewniej zastanawiając się, co z nimi począć.
- Ponoć szukacie tutaj kogoś, kto miał nieszczęście zapuścić się na teren mojego królestwa? - Zapytał mocnym, tubalnym głosem Monfray.
- Tak, panie. - Veg skłoniła się, starając nie patrzeć na paskudną gębę króla. - Jego godność to Guido LeBeau, złodziej, hazardzista i rzezimieszek, który napsuł krwi ludziom na powierzchni.
Król zastanowił się chwilę.
- Tak, moi ludzie złapali fircyka o tym imieniu kilka dni temu w grobowcu rodu de Valence. "Ścigany banita i chłopski podżegacz Guido LeBeau", tak się przedstawił. - Na twarzy Monfraya pojawił się ponury grymas, mający chyba imitować uśmiech. - Biedak zgubił się w katakumbach i nie wiedział, jak się wydostać, a mi nie w smak było trzymać w mieście podżegacza, więc nakazałem jego egzekucję. Jako głowa mego państwa muszę trzymać rękę na pulsie i nie dopuścić do potencjalnej rebelii.

Pstryknął palcami, a po chwili tuż obok tronu pojawił się kulejący ghul z tacą, na której spoczywała... zmasakrowana, odgryziona od reszty ciała głowa LeBeau. Dla Gio to już było za wiele i zwymiotował głośno na posadzkę.
- Tylko tyle zostało z tego "podżegacza", reszta padła już łupem moich wiecznie głodnych poddanych. - Zaśmiał się głośno Monfray, zupełnie nie zwracając uwagi na maga, a tłum mu zawtórował. - Jeśli chcecie odzyskać jego głowę, będziecie musieli się postarać. Zapracować na nią. Mój umysł zaprzątają ostatnio różne sprawy, które mam do załatwienia na powierzchni i liczę, że pomożecie mi się z jedną z tych spraw uporać. Nie jest to nic, z czym byście sobie nie poradzili, skoro potrafiliście znaleźć drogę do mojego królestwa. Mianowicie chodzi o to, byście zatopili dla mnie statek o nazwie “Brudne Złoto”, należący do wyjątkowo brutalnego gangu z doków, Łowców Skór. Mamy z nimi zatargi, a oni muszą poznać swoje miejsce w szeregu. Ta niewielka przysługa w zamian za głowę tego “podżegacza”. Piszecie się? - Splótł kościste palce dłoni, przypatrując się awanturnikom.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:12, 16 Sie 2016    Temat postu:

Veg

Łuczniczka nie miała zamiaru wypytywać o szczegóły, gdyż uważała, że dla niej nie ma rzeczy niemożliwych. Zwłaszcza, gdy chodziło o zatapianie statku, gdy w drużynie miała maga ognia. Bułka z masłem. Pozostając na klęczkach, uniosła spojrzenie i napotkała zimne, żółte ślepia władcy, którego wzrok wywołał u niej niepokój. Nie dlatego, że był nieludzki, lecz wręcz przeciwnie. Inteligentne, złe oczy taksowały ją, choć się tego zupełnie nie spodziewała. Jak to było możliwe, że nieumarli “żyli” tu, wiedli w pewien sposób normalne życie i jeszcze mieli władcę? Dla niej było to niepojęte, a co dopiero musiał myśleć Gio, Morryta?
- Miłościwy królu - odezwała się najszybciej, jak to było możliwe - z przyjemnością wykonamy dla ciebie to zadanie. To będzie dla nas zaszczyt, móc asystować ci w twoich interesach na powierzchni. - Pochyliła głowę.
- Wspaniale. “Brudne Złoto” ma być zatopiony do północy. Najlepiej wybić dziurę w kadłubie, ale jeśli go spalicie, też będzie dobrze, choć mniej zadowala mnie takie rozwiązanie - odparł Monfray.
- Mniej, panie? - Zapytała Vegari. Skoro miał iść na dno, czemu ten obrzydliwy trup wybrzydzał?
- Nie chcę, by ogień wzbudził niepotrzebne zainteresowanie straży. - Wyjaśnił. - Zatopienie statku z pewnością odbędzie się dużo dyskretniej. I jeszcze jedno - obaj twoi towarzysze zostają w mej gościnie.


Gio i Sev spojrzeli na siebie jednocześnie, a ich wzrok sugerował słowa “no chyba, kurwa, żartujesz”.
- Moi słudzy, panie? Żadna przyjemność ich gościć, lecz jeśli takie jest twe życzenie…
Niedobrze, bardzo niedobrze. Ta rozmowa nie szła w dobrą stronę, ale Vegari wiedziała, jak władcy reagują, gdy im się odmawia. Gdyby tego spróbowała i usiłowała się kłócić, zabiłby ich wszystkich. Musiała pokazać, że nie zależy jej na towarzyszach.
- To będzie moje zabezpieczenie, gdybyś jednak zmieniła zdanie i stwierdziła, że nie wykonasz dla mnie tego zadania - powiedział król. - Jeśli nie wrócisz tutaj do jutra, rana, moi ludzie z chęcią zaopiekują się twoimi sługami. Ten w czerwonych szatach wygląda nawet na takiego, co lubi dużo zjeść, więc i pożytku będzie z niego sporo po śmierci.
- Wypraszam sobie, ja… - rzucił Gio, ale Veg kopnęła go w piszczel i mag zaczął podskakiwać, niczym błazen, na jednej nodze, sycząc coś pod nosem przez zaciśnięte zęby.
- Twe bystre, miłościwy oczy cię nie zawodzą, panie. - Skłoniła się. - Będzie tak, jak zechcesz. - Dodała, starając się utrzymać ten sam ton.
- Wspaniale. - Skinął jej głową. - Zatopisz statek, głowa LeBeau będzie wasza i będziecie mogli opuścić w spokoju baronię.
- Czy jest stąd inne wyjście, miłościwy królu? Droga tutaj jest długa i niebezpieczna, bez mych ochroniarzy może być mi ciężko, a nam obojgu zależy na zatopieniu statku.
- Tak, mój majordomus Uschnięta Dłoń poprowadzi cię tajnym przejściem, wprost do Utraconego Miasta. - Wyjaśnił Monfray.
- Idealnie. - Skłoniła się, a nieumarły kontynuował.
- Będzie tam również ciebie oczekiwał aż do jutra, rana. Chyba, że powiedzie ci się i wrócisz wcześniej, więc zapamiętaj dobrze miejsce, w którym się znajdziesz, po wyjściu z ukrytego korytarza. Ci dwaj z pewnością nie byliby zadowoleni, gdybyś zabłądziła i nie pojawiła się o czasie. - Radobert uśmiechnął się krzywo, zerkając po zafrasowanych twarzach Gio i Severina.
- Raczej ja nie byłabym zadowolona, nie mogąc przekazać najmiłościwszemu dobrych wieści oraz nie mogąc odebrać głowy LeBeau. - Uśmiechnęła się zadziornie. - Pozwolę sobie wyruszyć od razu, jeśli to już wszystko i mogę odejść. - Piętnasty raz się skłoniła, modląc, by ta farsa zaraz się skończyła. Od smrodu wymiocin maga samej jej się zbierało na wymioty.
- Wszystko. - Monfray skinął jej głową i klasnął w dłonie. Po chwili w sali pojawił się wysoki, chudy jak kij od szczotki ghul w zacnych, choć nieco podniszczonych, dworskich szatach. - To Uschnięta Dłoń, zaprowadzi cię, gdzie trzeba.

Przywitała się z kolejnym trupem, po czym zerknęła ostro na towarzyszy, tak, by wszyscy to widzieli i syknęła.
- Zachowujcie się i nie przynieście mi wstydu. Etykieta obowiązuje na każdym dworze, przy każdej szlachetnej krwi.
- Tak, jest, nasza najwspanialsza. - Sev ukłonił się Vegari w pas. Wyglądał przy tym jak błazen. Którym w rzeczywistości był, więc wiele się nie myliła.
Ruszając za przewodnikiem, uchwyciła tylko wzrok czarodzieja, mówiący jej aż nazbyt wymownie “wróć po nas, ale nie uraczyła go swoim spojrzeniem. Skoro grali, musiała się trzymać kłamstwa, które stworzyła. W tej chwili nie było to takie łatwe i zaczęła się zastanawiać, czy czasem nie wydała na nich wyroku śmierci. Kiedyś by się tym wcale nie przejęła, tylko zostawiła towarzyszy i wróciła na pokład statku z samym diademem oraz kosztownościami, które zdobyli od kupca. Ale teraz było “teraz”, a ona się zmieniła. Nie mogła tak po prostu uciec i zostawić Giovanni’ego na pewną śmierć, choć z poprzednim ukochanym tak właśnie zrobiła. I nawet jej go nie brakowało. Jak mag mógł mówić, że była dobrą osobą? Nie była w stanie tego pojąć.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Wto 17:46, 16 Sie 2016    Temat postu:



Giovanni de Sanctis feat. Severin Fyrada

Jak mógł się dać wciągnąć w to wszystko? Jak?! Był magiem, magistrem ognia, a tułał się po jakichś paskudnych katakumbach i dobijał interesów z nieumarłymi. To się w głowie nie mieściło. Gdyby tylko jego mistrz widział go teraz, z pewnością nie byłby zadowolony, a Gio nigdy nie odzyskałby jego szacunku. Powinien robić jakieś pożyteczniejsze rzeczy, a tymczasem przebywanie w towarzystwie Vegari i Severina sprowadzało na niego coraz to nowsze problemy. Teraz zostali zakładnikami jakiegoś rycerza-ludożercy tytułującego się królem i nie mieli nawet pewności, że Veg wróci, by ich odebrać. Gdzieś na dnie serca maga tlił się ten wątły płomyk nadziei, że jednak kobieta nie jest oportunistką i że swego czasu nie mylił się co do niej. Nie, na pewno wróci. Przecież nie mogłaby żyć ze świadomością, że zostali pożarci żywcem przez tych kanibali, prawda?

Modlił się do Morra, by jej złodziejska natura nie zwyciężyła ze zdrowym rozsądkiem i trzeźwym osądem sytuacji. Wiadomo, mogła zgarnąć torbę z diademem i odpłynąć statkiem Lanfranco, a potem znaleźć innego maga, który mógłby zdjąć zaklęcie magicznego zamknięcia za parę monet. Liczył jednak, że mimo wszystko wróci. W końcu coś ich łączyło. Jakaś namiętność, może uczucie… Tileańczyk bardzo chciał w to wierzyć. Nawet nie zorientował się, gdy przeprowadzono ich do jakiegoś zagraconego, zrujnowanego pomieszczenia, gdzie mieli przeczekać do powrotu Vegari. De Sanctis zaczynał odczuwać dojmujący smutek, jakby ktoś położył mu na piersi niewidzialny głaz i nie wiedział, czy to przez to paskudne miejsce, zmęczenie, czy może fakt, że będzie musiał zdać się na sumienie Vegari. Pewnie wszystko naraz.
- Nad czym tak dumasz, czarodzieju? - Zapytał Severin, wyrywając go z rozmyślań.
- A jak myślisz? - odrzekł oschle Gio.
- Zastanawiasz się, czy nas nie wystawi? - rzucił z ironią szermierz.
- Staram się być o to spokojny, chociaż przez moją głowę przelatują rozmaite scenariusze.
- Gdybym miał się o co założyć, zakładałbym się, że jest już w drodze do statku. Tego do Tilei.

Mag spojrzał na niego, gromiąc spojrzeniem.
- Nie znasz jej tak, jak ja zdążyłem poznać. Nie wystawi nas.
- A jak ty ją znasz? - Zapytał. - Poznałeś ją na tyle, na ile rozkładała przed tobą nogi. Nie łudź się, że to coś więcej. Widziałeś, jak potrafi grać? Może każde jej słowo to była jedynie gra. - Skrzyżował przedramiona.
- Ty jak zwykle pałasz entuzjazmem i optymizmem. - Gio prychnął, bo i nie wiedział, co ma na to więcej odpowiedzieć. Częściowo zwadźca miał rację. To mogła być gra. - Wróci po nas, przekonasz się.
- Jakoś tego nie widzę, ale możemy się jedynie przekonać.
- Ty tego nie widzisz, bo pewnie na jej miejscu dałbyś dyla na statek, nie? - Gio uśmiechnął się cierpko.
- Mylisz się, znam pojęcie słowa “honor”. - Skrzywił się.
- Szkoda, że nie znasz terminu “pozytywne myślenie”.
- Patrzę na nasze położenie z racjonalnego punktu widzenia. - Wzruszył ramionami. - Poza tym jej nie ufam.
- Może od razu idź do tych truposzy i zaproponuj się na kolację. - Czarodziej założył ręce. - Ja jej ufam, chociaż może nie wykazała się wieloma chwalebnymi czynami. W głębi ducha wiem, że po nas wróci. Nie zawiedzie.
- Oszukuj się dalej. W głębi ducha wiesz, że bez mrugnięcia okiem nas tu zostawiła, wcześniej ośmieszając. Nawet nie próbowała się targować, od razu przystała na jego warunki, bo było jej to na rękę. Nie chce się dzielić diademem. Czy tak postępuje godna zaufania kobieta? - Uśmiechnął się ponuro, po czym usiadł pod ścianą i zwiesił głowę.
- Na rękę? Chyba nie widzisz, z kim mamy do czynienia. Z setką, jak nie więcej, żywych trupów, które gotowe są nas zeżreć na skinienie głową swego pana, który pewnie dołączyłby się do uczty. - Prychnął Gio. - Rozegrała to tak, jak powinna. Ja bym zrobił to samo na jej miejscu. Ty pewnie od razu byś strzelał, a potem zadawał pytania...
- A jak zrobiłbyś na swoim miejscu? Zostawiłbyś tu towarzyszy, czy chciał ich zabrać ze sobą? - Podniósł wzrok i spojrzał na maga.
- Nie byliśmy w pozycji do negocjacji, Estalijczyku, wbij to sobie wreszcie do łba - rzucił z wyraźną irytacją w głosie Giovanni. - Nie rozmawialiśmy z normalnymi ludźmi, z którymi można iść na jakiś układ, a z potworami. Widzisz tę skromną różnicę?
- Widzę, widzę. - Niedbale machnął ręką i odwrócił głowę, wpatrując się w ścianę. - Niemniej miło było cię poznać. Nie warto ostatnich godzin spędzać na kłótni.
- Nie warto, zwłaszcza, że Veg wróci, wierzę w to. - Zawiesił wzrok gdzieś poza przestrzenią, zamyślając się na chwilę i tym samym ucinając rozmowę. Nagle przypomniało mu się, że kiedyś prosił Kruka, by go pilnował, by się z nią nie spoufalał. I co? I gówno.

Piromanta chciał wierzyć, że znaczy dla niej więcej, niż pieprzony diadem i wyrwanie się z przeklętego miasta. Ale - na Morra - ona otruła kilku ludzi i zabiła własną matkę. Jakim trzeba być człowiekiem, żeby się do tego posunąć? W końcu rodzic, to rodzic, chociażby najgorszy. A może już wszystko mu się pieprzyło i mieszało? Teraz nie był dobry czas na rozliczanie się z przeszłością i wracanie do każdego momentu z Veg, próbując rozgryźć jej intencje. Umysł w takich sytuacjach podpowiadał najgorsze rzeczy i kazał wątpić. Tak samo, jak Severin, choć mimo wszystko miał trochę racji, a Gio ostrożnie dobierał słowa i nie zamierzał się wykłócać o powrót Vegari, bo mógł się przeliczyć i wyjść na idiotę. Z drugiej strony, jakieś dziwne przeczucie podpowiadało mu, że kobieta wróci i wszystko będzie dobrze. Tego zamierzał się trzymać, bo cóż innego mu pozostało?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.ouzaru.fora.pl Strona Główna -> Sesje RPG Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 20, 21, 22  Następny
Strona 21 z 22

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gRed v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin