 |
|
Autor |
Wiadomość |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Czw 14:41, 05 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Pierre, sługa księcia, zniknął za wielkimi, dębowymi drzwiami by wrócić po dłuższej chwili. Miał ze sobą cztery mieszki, które wam rozdał (w każdym znajdowało się po pięć złotych monet i równowartość w drobniejszych, czyli razem dziesięć), a także list z czerwoną pieczęcią przedstawiającą herb Adalharda, który wręczył czarodziejowi.
- Chodźcie za mną, dam panience konia i przyprowadzę rycerzy do eskorty – powiedział.
Wykonaliście polecenie, bo i nie było innego wyjścia. Przeszliście szerokim korytarzem, potem przez przedsionek i w końcu znaleźliście się na dziedzińcu, gdzie krzątało się kilku dworzan i służek. Pierre zniknął w baraku znajdującym się po lewej stronie, tuż przy wysokim murze, a po kilku minutach wrócił z dwoma ciężko uzbrojonymi rycerzami.
Jednym z nich był potężnie zbudowany mężczyzna w pełnej zbroi płytowej i herbem księstwa, białym lwem, na – tym razem – czerwonej tunice. Spojrzał po was zimno swymi zielonymi oczyma.
- Zwą mnie Groubert – mruknął szorstko. - A więc to wy porwaliście się na LeBeau. - Bardziej stwierdził, niż spytał. - Odwieziemy was do wieży Aufrica i wracamy. Nie wychylajcie się, współpracujcie, a podróż minie spokojnie.
Uznając rozmowę za zakończoną, odwrócił się na pięcie i ruszył, nieco kuśtykając na prawą nogę, ze swym kompanem, niższym i drobniejszym rycerzem w stronę stajni. Gdy Pierre przyprowadził Katerine osiodłaną białą, dość mizerną klacz, dwaj rycerze księcia wyjechali na pięknych, masywnych rumakach bojowych.
- Na co czekacie? Zbierajcie się, przed nami kilka godzin jazdy, a chcę wrócić do zamku przed zachodem słońca! – krzyknął Groubert, poprawiając miecz przy pasie. Ten mężczyzna był chyba bardziej gburowaty niż jego władca.
Usadowiliście się wygodnie w siodłach i po brukowanym dziedzińcu wyjechaliście z twierdzy Adalharda. Groubert i rycerz, którego imienia nie poznaliście jechali przodem, wyznaczając trasę.
Pogoda była piękna, a słońce piekło niesamowicie. Kierując się na południe, wasz wzrok przykuwały cuda natury. Ta część Bretonii wyglądała na szczególnie bujną i radosną. Duże, na wpół drewniane domy wznosiły się nad otaczającymi wzgórzami. Otaczały je chałupy kryte strzechą, domy chłopów pracujących w polach.
Wielkie, łaciate krowy pasły się w obejściach. Wesoło dźwięczały dzwonki na ich karkach. Każdy dzwonek miał inny ton, co, jak dedukowaliście, miało za zadanie umożliwienie pasterzowi znalezienie każdej krowy po dźwięku dzwonka. Obok nich, wzdłuż zakurzonej drogi wieśniak popędzał przez chwilę stadko gęsi. Później ładna wieśniaczka spojrzała na czarodzieja dolewając świniom do chlewu i posłała mu szeroki uśmiech.
Teren jak okiem sięgnąć zdobiły faliste równiny wysokich traw pośród gęstych lasów iglastych. Mniej więcej po dwóch godzinach drogi, zrównał się z wami kompan Grouberta. Uniósł przyłbicę swego hełmu, a waszym oczom ukazała się młoda, piegowata twarz i bystre spojrzenie niebieskich oczu. Chłopak mógł mieć nie więcej niż dwadzieścia lat.
- Wybaczcie memu kapitanowi – zaczął nieco ściszonym głosem. - Przysłano go tutaj kilka miesięcy temu z Bordeleaux by dosłużył sobie spokojnie do emerytury ze względu na jego wypadek... widzieli państwo, jak utyka na nogę? Ponoć powalił kilku zwierzoludzi atakujących zamek księcia, gdy sam dostał w końcu poszczerbionym mieczem. Wyszedł z tego, ale już nie wrócił do pełnej formy. Książę, w ramach zasług odesłał go więc tutaj, na spokojne ziemie księcia Adalharda, by ten weteran mógł przydać się Lyonesse, choćby ze względu na swą wiedzę taktyczną. Ale nie pytajcie go nigdy o jego wypadek – już raz widziałem, jak dwóm swoim rycerzom rozbił głowy gołymi rękoma. Dlatego jest taki szorstki i niemiły. A tak poza tym, mam na imię Eustachy. - rycerz uśmiechnął się szeroko. - Pierre mówił, że jedziecie dopaść tego nikczemnika LeBeau? Powiem wam, że wiele krwi napsuł Adalhardowi, a ostatni jego postępek wyprowadził księcia całkiem z równowagi. Ja tam nie wiem, ale ponoć książę rozniósł w pył całą jadalnię, gdy dowiedział się, co się stało. Cwany ten złodziej jest, oj cwany. Jak byliśmy drużyną w wioskach na patrolu, to chłopi mówili, że potrafi tak ugadać ludzi, że pójdą za nim w ogień. Pani Jeziora z wami, byście go odnaleźli.
Młodemu rycerzowi usta się nie zamykały i przez dalszą część drogi opowiadał wam o księstwie, o tym, co się działo na dworze Adalharda, a zwłaszcza skupił się na kucharce, którą dwa tygodnie temu uraził któryś z rycerzy księcia i tamta przez kolejny tydzień karmiła ich jedynie jakimiś słabymi posiłkami. Skończył dopiero wtedy, gdy gestem ręki przywołał go do siebie Groubert. Słyszeliście, jak starszy rycerz warknął gromko na Eustachego jakieś bretońskie przekleństwo.
Niedługo potem, gdy słońce powoli chyliło się ku zachodowi, wjechaliście wreszcie do doliny.
- Przed nami wieża sir Auferica – powiedział gromko Groubert, wskazując na surową, przysadzistą budowę w oddali. Z obu jej stron, na całej długości horyzontu, jak okiem sięgnąć, rozwijały się wysokie mury, niczym skrzydła jakiegoś ptaka.
Ruszyliście do wieży zarośniętą drogą dla wozów, która wskazywała, że dawno nikt się tędy nie przeprawiał do Mousillon. Niektórych was nieco to zdziwiło Gdy podjechaliście bliżej, z murów rozległ się zew rogu, na który po chwili odpowiedział inny. Dostrzegliście na blankach tuzin mężczyzn z łukami w pogotowiu, ktoś inny wykrzykiwał komendy.
Szeroki mężczyzna w samej kolczudze wspiął się na blanki i przez chwilę przyglądał się wam z zaciętą miną, a następnie roześmiał się gromko, a jego śmiech rozniósł się po okolicy.
- To ty, Groubert? Dawno cię nie widziałem w tych stronach, staruszku – rzucił tamten.
- Witaj, Sir Aufericu, również miło mi cię widzieć – powiedział dowódca rycerzy, lecz jakby przez zaciśnięte zęby.
- Co cię sprowadza? Zwykle rycerze księcia nie zapuszczają się aż tak głęboko, pod kordon ochronny.
- Jestem tutaj z rozkazu samego Adalharda. Mieliśmy eskortować tych oto ludzi – wskazał głową na was. - do twojej wieży. Mają wytropić i przynieść głowę tego skurwiela LeBeau.
Jak na rycerza, długobrody nie przebierał w słowach.
- LeBeau. – Auferic zamyślił się na moment i jakby stężał w sobie. Następnie krzyknął. - Dobra, ludzie, podnieście kraty. Zostaniesz na noc, Groubert?
- Nie, mamy rozkaz wracać do zamku.
- Wracajcie więc – rycerz z wieży skinął mu głową i uniósł dłoń.
Groubert pozdrowił go ręką, wycofał swego konia w stronę swego młodszego towarzysza, tak, że Eustachy nie zdążył się nawet z wami pożegnać. Po chwili obaj rycerze Adalharda pogalopowali w dal i w moment zniknęli między drzewami.
Z trzeszczeniem pokładni podniosła się szeroka, mocna krata i z czarnej dziury wychynął Sir Auferic. Uśmiechnięty, z założoną na rękojeści miecza prawą dłonią, podszedł do was.
- A więc ścigacie LeBeau... - przez moment mierzył was wzrokiem, a uśmiech nie znikał z jego twarzy. - No nic, pewnie jesteście głodni, więc wjeżdżajcie. Chłopcy stajenni zajmą się waszymi końmi, a jeden z moich ludzi zaprowadzi was do kantyny, żebyście mogli zjeść coś ciepłego. Potem stawcie się u mnie, chciałbym z wami zamienić dwa słowa.
Odwrócił się i spojrzał na swoich ludzi.
- Ruszajcie się! Patrice, zabierz konie do stajni, LeBeouf, pogoń Christelle, żeby zrobiła ciepłą strawę dla naszych gości. Żwawo, żwawo! - Auferic klasnął kilka razy w dłonie, po czym nie zwracając już na was uwagi zniknął gdzieś za murami wieży.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Ouzaru
Blind Guardian
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 11:51, 06 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Vegari & Giovanni cz. 1
Skoro nie musiała jechać z przodu, by przepatrywać teren, jechała na końcu. Czasami dobrze jest też mieć oko na to, co za plecami. Nieco się zdziwiła, gdy po pewnym czasie czarodziej się z nią zrównał, ale może miał dość tego gadającego strażnika. Zresztą jak ona sama.
- Chyba go zaraz uśpię - mruknął cicho i przewrócił oczyma.
- To się pospiesz. Ja mam ochotę go zastrzelić. Kto pierwszy, ten lepszy? - Zaproponowała, uśmiechając się nieznacznie.
Mag zarechotał i szepnął do Veg.
- Myślę, że byłbym pierwszy, ale wtedy musielibyśmy się jeszcze zmagać z tym gburem z przodu.
- Chcesz się przekonać? Bardzo szybko strzelam - odpowiedziała z dziwnym błyskiem w oku. - Ewentualnie mogę zdjąć tego drugiego. O ile pierwszy chce nas zagadać na śmierć, o tyle ten drugi... no właśnie... Co?
Zastanawiała się, jakim dobrym i trafnym określeniem opisać gburowate zachowanie strażnika i nawet na chwilę zapomniała o tym gadatliwym. I ta chwila nieuwagi wystarczyła, by pan "gbur" przywołał młodszego kolegę do porządku.
- Ooo... i się spóźniliśmy! - Veg uderzyła pięścią w siodło, robiąc przy tym niezadowoloną minę. - A tak swoją drogą, co tutaj robisz? Znaczy na końcu.
- A mam jechać na przodzie? Nie mam takich umiejętności przepatrywania terenu jak ty - powiedział czarodziej ognia. - Poza tym jeszcze jedna sprawa mnie nurtuje i myślę, że możesz mi z tym pomóc.
- To znaczy?
- Chodzi o ten list polecający... Coś mi tu ewidentnie nie gra... Dlaczego ma być polecający? Komu? Temu Aufricowi czy komuś tam? Przecież ten niewychowany typ mianujący się rycerzem nas zaanonsuje z pewnością i potwierdzi, że pracujemy dla Adalharda.
- Co więc sugerujesz?
- Ty masz zręczne palce, więc mogłabyś otworzyć ten list, tylko bez uszkadzania glejtu. Dałoby radę zrobić? Wiem, że nie czyta się cudzej korespondencji, ale trzeba być pewnym, czy książe czasami nie zrobił jakiegoś krzywego ruchu wobec nas. - stwierdził Giovanni. Próbował mówić na tyle cicho, by rycerze na przodzie nie usłyszeli ich rozmowy.
- Mówisz i masz, skarbie. - Uśmiechnęła się tajemniczo. - Ja zdejmę glejt, ty szybko przeczytasz pismo i podgrzejesz pieczęć, by ją na nowo przyczepić do papieru. Pasuje? Tylko musimy mieć chwilę... Mi to zajmie dosłownie minutę.
- Może w wierzy będzie okazja. Póki co, papier mam schowany w kieszeni, więc jeśli ten gburowaty rycerzyna się nie wygada, zostawimy to na jakiś czas dla siebie. Tylko trzeba powiedzieć jeszcze o tym Krukowi i Kat. Ale to później...
- Muszę przyznać, z pokorą, że jak na uczonego to masz łeb na karku i odpowiednie spojrzenie na sprawę. Byłby z nas niezły duet. Taki, który się bardzo szybko bogaci...
- A wiesz, że też o tym pomyślałem? Jakiś tydzień temu, gdy przekręciliśmy tego kupca, żeby za wyżywienie i parę srebrników go eskortować do Artois. Słaby był z niego kupiec, bo trochę przepłacił - mag zaśmiał się. - A co do głowy na karku, to po prostu myślę do przodu i staram się kojarzyć fakty. W końcu za coś tę licencję czarodzieja mi dali.
- Poznałam kilku magów i wierz mi, że nie mieli nic z ciebie. - Skrzywiła się na samą myśl o tych tłustych, leniwych dupach. Ale za to całkiem przyjemnie się ich okradało. Z Gio już by jej tak łatwo nie poszło. Lubiła wyzwania!
- Te imperialne bubki z Kolegiów są sztywne jak mój... ekhem, no wiesz, o co mi chodzi. Poza tym zazdrosne i zawistne z nich skurwiele. Patrzyli na mnie jak na jakiegoś pariasa, bo miałem śniadą skórę i szybciej wpajałem wiedzę. - De Sanctis prychnął. - A żeby ich wszystkich rzeżączka ubiła.
- No właśnie, ty jesteś Tileańczykiem, jeśli się nie mylę. Zresztą... ciężko pomylić wasz temperament. - Uśmiechnęła się lekko.
- Tileańczyk z krwi i kości, bella. - znów posłał jej swój uśmiech numer dwa, który rozkładał przed nim zwykle uda zapoznanych w karczmach kobiet. - A ty? Bo Vegari to nie jest ani imperialne imię, ani tym bardziej bretońskie... Jesteś z Estalii?
Pokręciła przecząco głową.
- Z Imperium. Matka Estalijka, ojciec Bretończyk. Ale lepiej nie wnikać, bo to długa i nudna historia, pełna pikantnych szczegółów, które mogłabym ci w czasie postoju zaprezentować. - Puściła mu oczko, odwracając uwagę od tematu rodziców.
- Skoro tak twierdzisz - Piromanta wzruszył ramionami. Jeśli nie chciała powiedzieć, to nie zamierzał jej zmuszać. - A pikantne szczegóły już poznałem, choć z chęcią powtórzę.
Poruszał brwiami w dół i w górę, a po chwili spoważniał.
- Mam nadzieję, że ten rycerz z wieży będzie miał jakąś mapę tego księstwa Mousillon. Nie chciałbym się włóczyć po tych ziemiach po omacku. Swoją drogą, byłem kilka razy w Bretonii, ale jakoś nigdy nie dane mi było poznać tamtego miejsca. Mam nadzieję, że nie będzie gorzej niż tutaj.
Płomienisty rozejrzał się, ciesząc oko wspaniałą przyrodą.
- Nie powinno być - rzuciła kobieta i westchnęła cicho. - Powiedz, co będziesz robił, jak już wykonamy zadanie? Masz jakieś dalsze plany?
Wiesz już, na co przeznaczysz nagrodę? Ja pewnie się pobawię przez dwa miesiące w karczmach, choć u mnie z pieniędzmi to jest zawsze problem... Nigdy mi się nie uda ich wydać do końca, a już pojawiają się nowe. - Uśmiechnęła się szeroko.
- Jak zarobię te pieniądze, to od razu pojadę do Tilei odwiedzić siostrę. Dawno się nie widzieliśmy... na pewno byście się polubiły, obie macie podobny temperament. Dziesięć procent nagrody i tak muszę oddać Kolegium mojej dziedziny - inwestowali we mnie przez tyle lat, więc liczą, że im się zwróci. A ja nie zamierzam ich oszukiwać... mistrz wielokrotnie mówił, że ci, co tak robią, zwykle kończą gdzieś na jakimś palu podpalonym przez łowcę czarownic jako przykład dla gawiedzi - mężczyzna uśmiechnął się cierpko. - Może byś się wybrała ze mną do Tobaro, gdy to wszystko się już skończy? O tej porze roku powinno być tam jeszcze bardzo ciepło. A miasto jest piękne. Port, nabrzeże, mewy skrzeczące od rana... Na szczęście Ramona mieszka bardziej w głębi lądu. - Czarodziej roześmiał się. Lubił rozmawiać, a ta konwersacja toczyła się na naprawdę przyjemnym poziomie. No i wreszcie mógł poznać Vegari od nieco innej strony, niż tylko buńczucznej złodziejki o niewyparzonym języku.
- Mam się z tobą wybrać? - zapytała nieco zdziwiona. Musiała się nad tym zastanowić. Tam jeszcze nie była, a lubiła "zwiedzać" nowe miejsca, gdzie nikt jej nie znał i łatwiej było naciągać czy okradać. - Zobaczymy, w każdym razie dziękuję za zaproszenie. Póki co jestem na "tak", ale jeszcze musimy przeżyć. - Puściła mu oczko. - Jeśli to się uda, nikt nas nie wykiwa z nagrodą, to jasne. Smutno by mi było bez ciebie...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Evandril
Dołączył: 01 Kwi 2011
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 12:14, 06 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Vegari & Giovanni cz. 2
Mag jedynie uśmiechnął się pod nosem i nie skomentował ostatnich słów złodziejki. Nie chciał powiedzieć jej, że nie wierzy w te słowa, ale miał na uwadze fakt, iż kobieta lubiła mówić to, co inni chcieli usłyszeć. Niemniej, gdyby akurat to było prawdą, byłoby mu miło. Póki co jednak wolał być ostrożny.
- Nie sądzę, żeby ten grubianin nas wykiwał z wypłatą. A nawet jeśli, to wtedy ty odwiedzisz Lady Augystynę i odbierzesz nasze pieniądze w inny sposób. - Puścił jej oczko, zmieniając temat.
- Hmm... Coraz bardziej mi się podobasz, magu. Lepiej uważaj - rzuciła, tym razem dość poważnym tonem i zerknęła na niego z ukosa. Właściwie to niezależnie od wypłaty zastanawiała się nad takimi małymi odwiedzinami. Skoro jakiś złodziejaszek sobie poradził, ona tym bardziej mogła spróbować swych sił.
- Nie od dziś podobam się kobieto, bella - uśmiechnął się zadziornie. - A co do pieniędzy, po prostu dbam o swoje i nasze interesy. Mam swoje wydatki, jak każdy.
- Nie każdy, zwłaszcza taki uczony, by rozważał zdobywanie pieniędzy w ten sposób. Ostatnio coś mówiłeś, że nigdy nikogo nie okradłeś i byś tego nie zrobił. Jak rozumiem, w tym miejscu zaczyna się moja rola?
- Okradanie z powodu zwykłej chęci posiadania, a okradania w celu odzyskania swojej należności, to dwie różne rzeczy. Przynajmniej ja tak to widzę. Czasami zdarzały mi się przypadki, że ktoś mi nie chciał wypłacić pieniędzy za wykonaną pracę, ale wtedy wystarczało tylko postraszyć rzuceniem klątwy. Myślę, że jakbym postraszył Adalharda, to bym skończył na stryczku - zachichotał Tileańczyk.
"Zawsze można sprawdzić" - pomyślała kobieta, po czym odpowiedziała. - Ciekawe masz poczucie humoru. Zawiśnięcie cię bawi? - Uśmiechnęła się szeroko.
- Raczej perspektywa postraszenia księcia. - Zaśmiał się.
- Perspektywa ponownego okradzenia go i bycia ściganym przez grupkę podobną do naszej... bezcenne. - Puściła mu oczko. Już dawno nie była w tak dobrym nastroju.
- Póki co nie ma co gdybać, najpierw trzeba znaleźć tego cwaniaczka. Wtedy Kruk skróci go o głowę i się zobaczy.
- Ano, tak też może być... - Podrapała się po karku. - Zgłodniałam. Na szczęście do wieży już blisko, mam nadzieję, że mają tam dobrą kucharkę.
- Przekonamy się, zawsze coś można zjeść z żelaznych racji.
- Fuj, nie żartuj nawet - burknęła. - Te żelazne racje chyba rzeczywiście są z żelaza, nie da się ich jeść. - Prychnęła. Rozejrzała się na boki, miło było poznawać okolicę. Choć to nieco niepokoiło kobietę różnymi wspomnieniami.
- Lepsze takie żarcie niż żadne. Choć rzeczywiście, to suszone mięso po kilku dniach staje się tak twarde, że pewnie nawet krasnoludzki Zabójca by go toporem nie rozbił na kawałki - prychnął wesoło.
- Nic mi nie mów - mruknęła, jakby miała wiele doświadczenia z takimi rarytasami. Między innymi dlatego zawsze sobie pozwalała na jakieś wyszukane posiłki, gdy tylko trafiała do karczmy. Jakoś trzeba było wynagrodzić żołądkowi te katorgi... Rozmawiali od dłuższego czasu i kobiecie w ogóle się to nie nudziło. - Nie wracasz do nich? - zapytała, podbródkiem wskazując na pozostałych członków drużyny. Przestrzeń między nimi a tamtą dwójką nieco się powiększyła i teraz wynosiła ze trzy metry.
- A przeszkadzam ci w czymś? Zresztą, oni chyba zajęci są sobą.
- Nie przeszkadzasz. Dziwię się, że taki uczony - przejechała palcem po jego kluczach, które miło zadźwięczały - chce rozmawiać ze zwykłą i prostą złodziejką. Inni w ogóle nawet nie chcieli się przedstawić. - Zaśmiała się wesoło. Gio był inny, musiała wiedzieć, czemu tak było, gdyż nie dawało jej to spokoju.
- Mówiłem ci o tych magach-sztywniakach z Imperium, co by najlepszą karierę zrobili w kostnicy... Ja jestem z południa, mam inny styl bycia, wychowywałem się w innych warunkach i tak mi już zostało. Poza tym nie klasyfikuję ludzi po tym, jaką robotę wykonują, tylko po tym, jacy są w obyciu. Choć szlachciców, księciów i moich kolegów po fachu nie trawię z urzędu - uśmiechnął się.
Odwzajemniła uśmiech, który nawet sięgnął jej oczu. Mag był całkowicie przekonany o tym, że był szczery i faktycznie rozbawił kobietę, która w końcu przestawała udawać.
- Chyba jednak się wybiorę do tej twojej Tilei. Ciekawe, ilu ciekawych magów jeszcze poznam? - rzuciła, czekając, aż mężczyzna się wkurzy.
- Tylko mnie, fiores, tylko mnie - spojrzał na nią, a w jego oczach znów przez moment widziała błędne ogniki, nieco inne jednak, niż te w zamku. Posłał jej również uroczy uśmiech.
Vegari prychnęła.
- A liczyłam, że się wkurzysz i nieco pogonimy ten pochód umarlaków przed nami. - Machnęła ręką przed siebie, ale wtedy też zauważyła, że tak naprawdę to oni się grzebią. Odległość zwiększyła się do czterech metrów.
- Więc lepiej nadgońmy, bo jeszcze sobie pomyślą niestworzone rzeczy.
- A co? Chcesz zjechać na pobocze? Mówi się, że głodnemu chleb na myśli.
- Jeśli chcesz igrać z ogniem, to czemu nie. Ale może nie w tym momencie - puścił jej oczko i wybił w przód, dołączając do kompanów.
- Z ogniem? - rzuciła pod nosem. - Tylko z tobą, Gio, tylko z tobą. - Uśmiechnęła się lekko, wbijając wzrok w plecy czarodzieja i po chwili do niego dołączając.
* * *
Gdy w końcu dojechali do wieży rycerza, czarodziej był zaskoczony tym, co zobaczył. Mury rozciągały się niemal na całej długości lądu, oddzielając Lyonesse od Mousillon. Oddzielając, ale dlaczego? Gio tego nie mógł pojąć, gdyż wcześniej, przekraczając granicę L'Anguille z Lyonesse mijali jedynie dwie budki wartownicze i kilku strażników, którzy wypytywali się o ich cel podróży. Tutaj wyglądało to zgoła inaczej, zupełnie jakby książę chciał się
oddzielić od tamtego księstwa. To było podejrzane.
Po wstępnej wymianie uprzejmości, Groubert odjechał ze swym gadatliwym kompanem, a na dole powitał ich sam sir Auferic. Ten rycerz – jeśli w rzeczywistości nie był miły – to przynajmniej dobrze udawał i wyglądał na sympatycznego człowieka. Płomienisty skinął mu głową i zanim tamten odszedł, dodał jedynie.
- To się dobrze składa, panie, gdyż my również będziemy chcieli z tobą porozmawiać. Mamy sporo pytań. - „A przynajmniej ja mam”, dodał w myślach.
Przekroczyli bramę, zostawili konie i udali się za jednym z rycerzy – Euferic mówił na niego LeBeouf czy jakoś tam, do miejsca, gdzie mogli nieco odpocząć, zjeść coś wreszcie, no i zamienić między sobą parę słów. Zwłaszcza, że było o czym pogadać.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
WinterWolf
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 13:50, 06 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Kat
Kobieta starannie schowała złoto. Rozdysponowała pieniądze w różnych miejscach w swoim ubraniu w widocznym mieszku pozostawiając zaledwie drobne na drobne wydatki. Ot przyzwyczajenie po wielokrotnych, bliskich kontaktach ze złodziejami. Zajęło jej to chwilkę, więc musiała dogonić towarzyszy, którzy wysforowali się na przód.
Obecność gburowatego rycerza zaledwie zarejestrowała. Nie zwracała na niego większej uwagi. Miała dość gburów na dzień dzisiejszy, więc niech facet kisi się we własnym sosie. Ona nie zamierzała sobie bardziej psuć humoru i wdawać się z nim w dyskusje. Jeśli miał jakiś problem, to był jego problem i ona miała go w dupie.
Gdy Kat przedstawiono wreszcie jej nowego wierzchowca kobieta westchnęła cicho. – Patrz szkapino, wmawiają ci, że jesteś czymś czym nie jesteś – mruknęła do kobyły głaszcząc ją po chrapach. Nie spodziewała się po otrzymanym wierzchowcu niczego szczególnego. Bawiło ją tylko, że nazwano ją koniem, gdy najodpowiedniejszym określeniem było po prostu szkapa. Kobiecie zdarzało się tracić wierzchowce w różnych okolicznościach. Były kradzione, zabijane, padały jej pod siodłem, gdy prowadziła jakiś wyjątkowo męczący pościg, toteż starała się do nich nie przywiązywać, ale zwykle nie wyglądały tak mizernie. Póki żyły póty o nie dbała, więc doszła do wniosku, że zmizernienie klaczy to wynik traktowania jej jako zwierzę drugiej kategorii. Wszak zamek mimo braku zdobień wewnątrz wyglądał dość bogato, księcia stać było na doprowadzenie zwierząt do względnego porządku.
Sierść zwierzaka była biała – nienajlepsza maść na ruszenie w pościg za zbiegiem... Zanadto rzucała się w oczy. Kolejny dowód na to, że książę albo on wraz ze służącymi na zamku byli niekompetentnymi idiotami. Ale to nie wina kobyły... Obecność zadbanych i dobrze odkarmionych rumaków bojowych w tym miejscu bardzo dobitnie potwierdzała teorię Kat.
Gdy wreszcie wyruszyli w drogę łowczyni nagród zapamiętywała krajobrazy i trasę, którą zmierzali do warowni. Dobrze było ją zapamiętać, by w przyszłości postarać się jej uniknąć, gdyby okazało się, że nie mają najlepszych wieści. Gdy gołowąs zaczął swoją tyradę, kobieta słuchała go jednym uchem, mając nadzieję na wyłapanie jakichś ciekawych informacji. Jak na 20 lat, na które wyglądał, zachowywał się jak nastolatek, ale może chociaż będzie z niego jakiś pożytek i wyśpiewa niepytany coś ciekawego.
Wreszcie dojechali do wieży. Granica w postaci murów obronnych sprawiła, że kobieta ciężko westchnęła. No pięknie! Najprawdopodobniej pakowali się właśnie na tereny, które trwały w konflikcie z księciem Adalhardem. Sądząc po murach i czujności obstawy wieży – zbrojnym konflikcie trwającym już bardzo długo. Jedynym pocieszeniem było to, że być może w końcu trafili na kogoś kto nie jest gburem. Sir Auferic wydawał się mieć całkiem po kolei w głowie. Czas pokaże czy wrażenie nie było mylne. Gdy Sir Auferic się oddalił, konie zostały zabrane do stajni, a ekipa udała się za rycerzem w stronę kantyny Kat odezwała się do towarzyszy.
- Coś tu wyraźnie śmierdzi w tej historyjce - powiedziała cicho. Wyraziła po prostu na głos myśl, która prawdopodobnie krążyła po głowach wszystkich w tej grupie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Sob 11:58, 07 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Oddaliście konie stajennemu i podążyliście za chudym, łysym rycerzem o twarzy mordercy. Zaprowadził was do niewielkiego baraku, o którym wcześniej mówił Auferic. W niewielkiej sali stały trzy rzędy pustych stolików i ław, a na jej końcu znajdował się łukowaty szynk. W powietrzu unosił się zapach kiszonej kapusty i ogórków. Gdyby nie stoliki, surowy wystrój pomieszczenia wskazywał, że mogłoby stanowić jakiś składzik, czym pewnie w przeszłości było.
- Siadajcie, gdzie wam wygodnie – powiedział oschle LeBeouf, a potem zawołał. - Christelle?!
Jak poparzona, z drzwi na prawo od kontuaru wypadła szczupła, ruda kobieta. Była całkiem ładna, jak na standardy Bretonii oczywiście. Wycierając dłonie w białą szmatkę zmarszczyła brwi.
- Czego się drzesz, głucha nie jestem!
Rycerz uśmiechnął się jedynie niemrawo, po czym poszedł do niej. Wymienili po cichu kilka zdań, a następnie LeBeouf skierował się do wyjścia. W przelocie wyrzucił z siebie coś w stylu „Miłego pobytu w wieży Auferica”, choć dalekie to było od gościnnego tonu.
Rudowłosa natomiast skryła się z powrotem na zapleczu i nie było jej widać ze dwa kwadranse, gdy w końcu – chodząc w dwie strony na trzy razy – przyniosła na stół przygotowany dla was posiłek. Kopiec gotowanych ziemniaków, do tego jakiś kotlet i sałatka z kapusty pachniały wybornie. Od dawna nie jedliście tak dobrego posiłku, a wasze żołądki doskonale o tym wiedziały, pomrukując nagląco.
Christelle postawiła przed wami dzban kompotu z jabłek i z rozbrajającym uśmiechem spytała.
- Podać coś jeszcze, czy to wam wystarczy? Dawno nie było tu żadnych gości, więc z przyjemnością mi się gotowało dla kogoś, kto nie chodzi na co dzień w wiadrze na głowie - zachichotała.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Draze
Dołączył: 27 Kwi 2011
Posty: 26
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 19:32, 09 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Drużyna
Dlaczego ciągle wydawało się czarodziejowi, że, z małymi wyjątkami, są traktowani jak brud pod paznokciami? Ostatnio spotkali dwa typy ludzi – jedni prychali na słowo LeBeau, choć nie było im ono obojętne, a drudzy byli niemili z urzędu. Ten rycerz Auferica zaliczał się chyba do tej drugiej grupy. Tak, jakby sobie z nich drwił, a Piromanta dochodził do coraz to nowych wniosków, daleko innych od tych wysnuwanych w zamku księcia Adalharda.
Póki jednak kręciła się wokół nich ta kucharka, nie chciał podejmować tematu wśród swoich towarzyszy. W końcu mogła być szpiclem samego Auferica, co zresztą było bardziej niż możliwe, a czarodziej miał parę spraw do omówienia. Spraw, które nie miały prawa opuścić stolika, przy którym siedzieli. Skarcił się nieco w myślach – zaczynał węszyć jakieś teorie spiskowe, a to nie wychodziło nigdy na dobre. Choć podświadomie czuł, że Adalhard nie powiedział im wszystkiego.
Gdy w końcu dostał talerz pełen ciepłej i pachnącej strawy, a żołądek skurczył mu się do wielkości pięści małego dziecka i odezwał, domagając swoich praw, spojrzał spode łba na kucharkę i uśmiechnął się krzywo, choć dość uroczo.
- Myślę, że to wszystko jak na razie. Gdybyśmy czegoś potrzebowali, damy ci znać. – nie chciał być niemiły, ale sytuacja wymagała szybkiego rozmówienia się z pozostałymi. - A teraz, gdybyś mogła łaskawie zostawić nas samych, bylibyśmy zobowiązani. Mamy za sobą podróż z bardzo niemiłym rycerzem i chcemy nieco odpocząć przy twoim wspaniałym posiłku. Uratowałaś nam wieczór tym jadłem, Christelle.
Puścił jej oczko.
Z tego, co, i jak mówiła, wywnioskował, że to dość prosta kobieta, więc powinna się nabrać na jego gładkie słówka. Następnie zajął się wsuwaniem kolacji, gdyż od ostatniego popasu nieco zgłodniał. A jak Piromanta głodny, to zły i może spalić coś przypadkiem. Kruk i Veg wiedzieli już coś o tym.
Kruk spojrzał na kucharkę, z zaciekawieniem obserwując jej reakcję na słowa czarodzieja. Miał wyjątkowo silne wrażenie, że towarzysz niekoniecznie ufa służącej. Na dobrą sprawę wcale mu się nie dziwił, z każdym kolejnym dniem podróży coraz mniej ufał w szczerość zleceniodawcy i powodzenie misji.
Kucharka uśmiechnęła się szeroko, słysząc słowa maga i skinęła mu energicznie głową. Wyglądało na to, że dotarło do niej, a przy okazji wydawała się nim być lekko.... zauroczona?
- Ależ oczywiście - odparła. - Gdybym była potrzebna, szukajcie mnie na zapleczu.
Odwróciła się i podśpiewując coś pod nosem udała się za kontuar, a potem całkiem zniknęła z pola widzenia.
- Na pewno nie zapomnimy – odpowiedział mag i skupił się na posiłku odprowadzając służkę wzrokiem. Gdy zjadł mniej więcej połowę, zaspokoiwszy głód, odezwał się do pozostałych nieco ściszonym głosem. - W trakcie drogi tutaj, doszliśmy z Veg do wniosku, że otworzymy list od księcia. Trzeba się dowiedzieć, co tam jest napisane. - De Sanctis sięgnął do wewnętrznej kieszeni kubraka i wyjął zalakowaną kopertę. Podsunął ją tuż obok talerza złodziejki. - Nie wierzę w dobre chęci tego księciulka, więc chyba nie macie nic przeciw? Vegari spróbuje otworzyć ją bez naruszania pieczęci, a później, ja postaram się ją znów zalakować. To chyba dobry moment, skoro zostaliśmy sami.. Ewentualnie Kruk może iść zagadać kucharkę. Ma wprawę w kontaktach z kobietami. Prawda, przyjacielu?
Płomienisty szturchnął towarzysza łokciem..
- Popieram myśl. Coś tu upiornie mi śmierdzi i wcale nie jest to niesprzątana stajnia - burknęła Kat, gdy przełknęła kolejną porcję jedzenia. Nie przerywała posiłku na czas rozmowy. Mówiła cicho, starając się utrzymać głos na poziomie, na którym słyszalna była tylko dla ludzi przy tym stole. - W razie gdyby nie udało się laki założyć niezauważenie z powrotem zawsze można stopić ją w całości. W końcu list był w twojej kieszeni magu. Twój temperament chyba zdołałby stopić to, nie? - rzuciła. Zawsze starała się mieć jakiś plan B...
Łowczyni nagród cieszyła się, że wreszcie mieli okazję się najeść. Zapełnić żołądki czymś ciepłym i pożywnym. Kucharka świetnie się sprawiła z tym jedzeniem i wyglądała na osobę dość życzliwą. Miła odmiana po stadzie upierdliwych gburów. Ciekawe jak długo przyjdzie im tu zostać w tej wieży?
Kruk bardzo niepewnie spojrzał na jedzenie. Na zamku wszystko było skąpo urządzone, a sam władca okazał się totalnym gburem. Tutaj - dla odmiany - wszyscy byli mili aż do przesady, kiepsko ukrywając sztuczność w okazywanej uprzejmości. “Coś tu cholernie nie gra, albo nabawiłem się paranoi przed trzydziestką. Z czego druga opcja wydaje się mniej groźna. Szlag by to...”. Z rozmyślań wyrwało go dopiero szturchnięcie łokciem, Gio najwyraźniej czegoś od niego chciał.
- Co? A. Ta ruda. Jasne. Postaram się dać wam kilkanaście minut. - najemnik szybkim krokiem ruszył w stronę kuchni, licząc, że rzeczywiście uda mu się zyskać trochę czasu dla reszty. Mogło to być wyjątkowo ciężkim zadaniem, gdyż nawet nie tknął jedzenia przyniesionego przez kucharkę, a żołądek dawał o sobie znać coraz bardziej...
- Witaj Christelle. - Kruk powoli przekroczył próg kuchni, nagle stając się pozornie bardzo sympatycznym i kontaktowym podróżnikiem, co było dla jego psychiki dość ciężką metamorfozą, pomimo krótkiego czasu jej trwania. - Mów mi Estec, będę wdzięczny. - uśmiechnął się, licząc na zdobycie jakiś informacji od miejscowej “gospodyni”. - Tak się zastanawiałem... Mieszkasz tu na stałe i gotujesz wszystkim tym rycerzom, czy może masz swój dom gdzieś niedaleko? - zaczął najemnik, licząc na nawiązanie rozmowy. Doskonale wiedział, że jeśli dziewczyna nie połknie haczyka od razu cała drużyna może być w poważnych kłopotach...
- Przychodzę tutaj na kilka godzin, przyrządzam rycerzom posiłki, a potem jadę do domu. Mieszkam w pobliskiej wiosce - odpowiedziała. - Mąż się denerwuje, że z tyloma chłopami mam do czynienia, ale mi tam to nie przeszkadza, zwłaszcza, że sir Auferic dobrze płaci i trzyma ich wszystkich w ryzach. A czemu pytasz, Estecu?
- Zwykła ciekawość, nigdy nie byłem w tych rejonach Bretonii. - najemnik wyraźnie ucieszył się widząc, że kucharka raczej niczego nie podejrzewa. - Zawsze jest tu tak spokojnie? Polany, lasy, jeziora, żyć nie umierać, zazdroszczę wam... - zaśmiał się, próbując wyciągnąć z kucharki trochę informacji kiedy będzie zaprzeczała sielankowości okolicy...
- W sumie tak - wzruszyła ramionami. - Ja w każdym razie niczego złego tutaj nigdy nie doświadczyłam. Książę dba o te ziemie i o swój lud. Tutaj naprawdę żyje się bardzo dobrze. Nie to, co w Mousillon - urwała.
- Mówisz? - Stirlandczyk zaśmiał się krótko. - Przecież to niemożliwe, żeby tak piękne księstwo graniczyło z czymś mniej wspaniałym... Próbujesz mnie nastraszyć, tak? - Kruk był w swoim żywiole, wciągając rudowłosą kobietę coraz dalej w plotkowanie na temat ziem położonych za murem, niczym rybak, regularnie zarzucający przynętę i zbierający dokładnie to, co chciałby dostać.
- Nie, po prostu słyszałam, że Mousillon to dziwne księstwo. Ponoć ludzie tam chorują na jakąś zarazę i dlatego książę nakazał wybudować te mury, by oddzielały nas od nich i nie pozwoliły, by ktoś zarażony przeszedł do Lyonesse. Ale ogólnie to nie wiem, takie plotki wśród ludzi chodzą - wzruszyła ramionami. - A teraz wybacz, muszę wracać do pracy, a tobie chyba strawa stygnie.
Uśmiechnęła się lekko.
Najemnik pokiwał jedynie głową, po czym z ostentacyjnym spokojem ruszył w stronę głównego pomieszczenia, aby dołączyć do towarzyszy.
Kiedy tylko Vegari zjadła połowę kotleta, zerknęła na leżący obok niej list i przesunęła bliżej siebie. Wprawnym ruchem dobyła nożyka do rzucania, przyłożyła do papieru tuż pod pieczęcią i zaczęła wykonywać delikatne ruchy. Wyglądało na to, że dla złodziejki nie był to pierwszy raz i nie sprawia jej to żadnego problemu. W pewnym momencie nieco przechyliła ostrze, pieczęć “szczęknęła”, a list został otwarty. Bez słowa oddała go magowi, wracając do jedzenia i nawet nie spojrzała na towarzyszy, skupiając się na posiłku. Całość zajęła jej... minutę? Może nieco dłużej. To nie było żadnym wyzwaniem.
- To wszystko? - zapytała znudzonym głosem. Aż jej się śmiać chciało na pomysł najemniczki. Ona by miała uszkodzić pieczęć? Wolne żarty. - Czytaj i mów szybko, co tam jest napisane - rzuciła jeszcze do czarodzieja.
Tileańczyk podejrzewał, że Vegari uda się otworzyć list, ale nie sądził, iż stanie się to tak szybko. Kobieta miała zręczne palce i najwyraźniej nie raz robiła podobne rzeczy. Przejął kawałek papieru od złodziejki i przeczytał go po cichu wszystkim zgromadzonym przy stole.
- „Do każdego rycerza, który czyta te słowa. Nakazuję przepuścić tych ludzi przez kordon ochronny, tylko w przypadku, gdy posiadają głowę nikczemnika Guido LeBeau. W innym razie należy ich z powrotem zawrócić do Mousillon. Podpisano, Jaśnie Panujący Książę Adalhard II.”
- A to pierdolony syn bękarci, w dupę zajebany knurzy zwis – Gio wyrzucił z siebie stek przekleństw, a łyżeczka, którą trzymał w dłoni, nagle nabrała czerwonego koloru i zaczęła się wyginać w dół. - Wiedziałem, że coś tu jest nie tak... Wdepnęliśmy w niezłe gówno – jeśli przejdziemy przez granicę, a nie wrócimy z głową LeBeau, zostaniemy w Mousillon. Ewentualnie można by się przedzierać siłą, ale nie zamierzam walczyć z żołnierzami. Dlatego musimy go odnaleźć.
Piromanta złożył list na pół i włożył do koperty. Przyłożył dwa palce w miejscu, gdzie pięczęć była przerwana i podgrzał ją nieco.
Po chwili wyglądała, jakby nikt wcześniej jej nie dotykał.
Złodziejka wzruszyła ramionami, jakby to nie miało większego znaczenia.
- I tak bym nie wróciła bez jego głowy, w końcu jedziemy po nagrodę, a nie zwiedzać. Więc nie wiem, czym się tak bardzo przejmujesz. - Posłała magowi zadziorny uśmiech. - Jeśli zechcemy, to i tak wyjedziemy, tylko mniej oficjalnie. Mając pieczęć możemy zmienić treść pergaminu. Przecież potrafisz pisać, mój drogi... Zatem bez nerwów, wszystko jest pod kontrolą. - Przeciągnęła się i ziewnęła. Nie rozumiała, czemu robią z igły widły. No chyba że aż tak bardzo chcieli postępować zgodnie z zasadami i prawem. Wtedy nie wróżyła im zbyt długiego życia... Zwłaszcza w jej towarzystwie i u jej boku. Aż miło było takich ludzi wrabiać i posyłać na szubienicę. Ba! miała już nawet plan, jak mogłaby uśmiercić Gio. Ale póki co nie było ku temu powodu.
- Ty to się chyba nigdy niczym nie przejmujesz - mag westchnął i pożyczył sobie łyżkę Kruka, gdyż jego do niczego się już nie nadawała. Kontynuował posiłek.
- A jest się czym przejmować? - Vegi uniosła prawą brew. - Najwyżej zginiemy - dodała z rozbrającym uśmiechem. ”Najwyżej zginiecie wy, a ja ucieknę z kasą. To chyba najlepsze wyjście” - pomyślała.
Kruk wszedł do głównej sali, rozglądając się, czy nikt nie będzie przeszkadzał poszukiwaczom przygód w rozmowie. Najwyraźniej zdolności Vegari okazały się wystarczające do otworzenia listu, w innym wypadku mieliby pewnie poważne kłopoty i własnie tłumaczyli się dowódcy tego całego posterunku, czy jak to nazywano w Bretonii...
- Jak list? - mruknął cicho, siadając przy stole.
- Wspaniale, mamy bilet w jedną stronę - mag ostentacyjnie pomachał listem i skrzywił się. - Innymi słowy, puszczą nas na ziemie Mousillon, ale z powrotem będzie już gorzej, jeśli nie będziemy mieć głowy tego złodzieja. Ale oczywiście nasza towarzyszka się tym nie przejmuje - Piromanta założył ręce na piersi, zerkając na Veg.
Wiązanka przekleństw przetoczyła się pod stropem sali. Najemnikowi najwyraźniej nie do końca pasował układ, w którym na dobrą sprawę mogli już na zawsze zostać w Mousillon.
- Żartujecie? Chcecie się tam pchać, mając przed sobą ostatnią szansę na ucieczkę przed rycerzami tego świra?
- Wzięliśmy już część pieniędzy, a poza tym ten gburowaty rycerz powiedział Aufericowi po co tutaj jesteśmy. Nie sądzę, by podnieśli kratę i chcieli nas łaskawie sami wypuścić. A z kilkoma tuzinami żołnierzy nie zamierzam walczyć - rzucił Gio. Sytuacja wyglądała teraz jeszcze gorzej, niż wcześniej. - Po prostu musimy znaleźć tego skurczybyka za wszelką cenę i wrócić do Lyonesse... Inaczej tego nie widzę.
Kruk ciężko opadł na szeroką, drewnianą ławę. Cała sytuacja trochę go zaskoczyła, żeby nie powiedzieć “przybiła”. Przynajmniej w końcu wiedzieli czemu stawka jest tak duża, i czemu nie mają konkurencji...
- No to się, kurwa, wpakowaliśmy. - po niesamowicie odkrywczym stwierdzeniu najemnik zabrał swoją łyżkę płomienistemu, po czym westchnął jedynie, pochłaniając szybko swoją porcję. “Pozostało się najeść i, miejmy nadzieję, porządnie wyspać, co tu innego robić...” - przemknęło mu jedynie przez głowę. Jedynym na co miał teraz ochotę, to opróżnić dzban piwa i zasnąć, odpocząć i oswoić się z myślą przebywania na terenie podejrzanego księstwa.
- Spokojnie, jeśli coś pójdzie nie tak, znajdę sposób, by nas z tego wykaraskać - Veg powiedziała spokojnie. - Mam w tym wprawę. Po prostu pojedźmy tam, rozeznajmy się w sytuacji i postarajmy się wykonać zadanie. Jak się nie uda, moja w tym głowa, żeby jakoś wyjechać. Więc póki co się nie martwcie na zapas. - Uśmiechnęła się lekko. Była bardzo pewna siebie.
- Czy ty widzisz, żebyśmy się martwili? Jesteśmy cholernie spokojni - mag uśmiechnął się cierpko, a następnie odgarnął włosy do tyłu. - Będzie wesoło...
Chwycił za kubek i jednym haustem wypił znajdujący się w nim kompot. - Kończcie jeść i chodźmy do tego rycerza. Pewnie dowiemy się więcej ciekawych rzeczy...
Vegari poczekała, aż mag przełknie to, co ma w ustach. Po chwili stwierdziła szeptem, wprost do jego ucha.
- Musisz się nieco zrelaksować i odprężyć...
Jednocześnie położyła dłoń na kroczu mężczyzny i delikatnie zacisnęła, uśmiechając się niewinnie.
Gio podskoczył w miejscu i cieszył się, że zdążył przełknąć upijany kompot, gdyż pewnie albo by się zakrztusił, albo zwrócił zawartość ust w stronę rudowłosej najemniczki. Próbował nie dać po sobie poznać, że coś się wydarzyło, jednak chyba reszta wyłapała, za jakie części ciała chwyciła go Veg. W końcu każdy facet by podskoczył...
- No... tak... ekhem... chodźmy już do tego rycerza zanim dojdzie do czynów nierządnych - odchrząknął.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
WinterWolf
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 20:26, 09 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Kat
Gdy Vegari uporała się sprawnie z pieczęcią Kat musiała przed sobą przyznać, że jest pod wrażeniem. Pieczęć była nieuszkodzona, a kobiecie zajęło to tylko kilka chwil. Trzeba mieć naprawdę bardzo zręczne palce...
- Lubię zawsze mieć plan B. Na wszelki wypadek - powiedziała krótko kobieta. Sprawność Vegari dobrze wróżyła. Ale miała też swoje ciemne strony. Kat nie ufała w pełni swoim towarzyszom, znała ich dopiero jeden dzień. To będzie bardzo interesująca wycieczka w nieznane.
Mag odczytał list. W sumie nic czego by się nie spodziewała. Miała nadzieję, że nie jest aż tak źle, ale całe Mousillon chyba nie mogło być obstawione wokół murami, prawda? Może da się przekroczyć granicę w innym miejscu... Kat zanotowała sobie w pamięci by uważać na humory maga. Łyżka zmieniła się nie do poznania w kilka sekund zaledwie... I przestała spełniać swoją rolę. Kat wolała pozostać sobą. Żywą sobą.
Ponownie przerwała jedzenie dopiero gdy towarzysze przeprowadzili między sobą ożywioną dyskusję na temat listu. Jakby na to nie patrzeć Vegari miała rację.
- W tych kwestiach się zgadzam. Nie musimy opuszczać Mousillon tą samą drogą w razie czego. A nawet jeśli tą samą... Są sposoby by ominąć straż. Treść też nie musi pozostawać niezmieniona. Chyba, że sukinkot wysłał kogoś zaufanego na granicę z zapasowym listem - ostatnie słowa Kat zdziwiły ją samą. Wpadła na to dopiero przed chwilą.
Kat nie podzielała aż tak entuzjazmu Vegari, ale nie odzywała się już więcej. Veg była najwyraźniej osobą wyjątkowo dumną ze swoich umiejętności. Musiała na nich bardzo polegać... I zapewne jeszcze się na nich nie zawiodła. Ładna, pewna siebie, charakterna... Ale zdecydowanie zbyt ostentacyjna. Łowczyni nagród z trudem powstrzymała kręcenie głową, gdy Veg wszem i wobec zadeklarowała – choć na szczęście nie dosłownie – swoje zamiary wobec maga. Nic tylko błagać bogów by nie wpadli na pomysł odwiedzania stajni, czy innego miejsca bogatego w łatwopalne przedmioty.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Wto 6:26, 10 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Zwątpienie, a z drugiej strony pewność siebie – te dwa odczucia przeważały w was, gdy opuszczaliście kantynę. O dziwo, LeBeouf nie zniknął zupełnie z pola widzenia; czekał przed budynkiem i zmierzył was dziwnym wzrokiem. Zastanawialiście się przy tym, ile z tego, co toczyło się za zamkniętymi drzwiami przy stoliku mógł usłyszeć i czy w ogóle.
Bez słowa poprowadził was do wejścia do wieży, a następnie schodami na górę. Otworzył dębowe drzwi, które zaskrzypiały donośnie i wpuścił was do środka, samemu zostając znów na zewnątrz. W kwadratowym pomieszczeniu zawalonym z dwóch stron wysokimi regałami, siedział za biurkiem Sir Auferic i podpisywał jakiś papier, gdy się pojawiliście. Schował go po chwili do szuflady i nie ruszając się z miejsca, splótł palce obu dłoni i uśmiechnął się dziwnie.
- Mam nadzieję, że wiecie, na co się porywacie – zaczął. - Mousillon to nie jest kraina mlekiem i miodem płynąca, dlatego podjąłem decyzję, że wyruszycie dopiero jutro rano. Nocami jest tam zbyt niebezpiecznie. Konie zostaną w wieży do waszego powrotu. Możemy też was wyposażyć w jakąś strawę na drogę, jeśli chcecie.
* * *
Noc nadeszła na wielkich, kruczych skrzydłach. Otrzymaliście łóżka na noc, które, mimo iż dalekie od tego, na czym można się było przespać w średnich karczmach Bretonii, dawały przyjemne ciepło i polegliście dość szybko, zwłaszcza, że wciąż mieliście pełne żołądki. Niektórzy z was planowali jednak coś innego na tę noc niż tylko błogi sen i wiadomo było, że nie będą zbyt wyspani następnego dnia.
* * *
Ranek pojawił się błyskawicznie, wlewając się przez okna szerokimi wstęgami światła. Mniej lub bardziej wypoczęci stawiliście się u Christelle na śniadaniu, a tuż po nim otrzymaliście pakunek z żelaznymi racjami na kilka kolejnych dni. Konie – zgodnie z zapowiedzią i wyjaśnieniami Auferica – pozostały w strażnicy, czekając waszego powrotu. Zdani byliście teraz na własne nogi i błotnistą ścieżkę, która wiła się pośród niewysokich traw, jak okiem sięgnąć.
Nikt nie życzył wam powodzenia, nikt również nie pomachał na odchodne, co w pewnym sensie mogło oznaczać, że jesteście już dla tych ludzi straceni. Po godzinie drogi zostawiliście wieżę daleko za sobą, a im dłużej maszerowaliście, tym większy szok i zaskoczenie wzbudzała w was okolica. Słońce schowało się gdzieś za chmurami, zrobiło się cicho i ponuro. I o ile w Lyonesse otaczały was zielone bory i wysokie trawy, tutaj rozciągał się jałowy teren. Wszystko wokół było szare, jakby jakaś magia wyssała z roślin całe życie.
Nawet powietrze się zmieniło. Wszechogarniający odór przypominał stęchłe wyziewy z piwnicy, zmieszane z wonią gnijącego mięsa i brudu. Niektórym z was robiło się niedobrze. Ciemne, mroczne chmury wiszące nisko nad okolicą nie zwiastowały poprawy pogody.
Kolejna godzina marszu przyniosła pierwszą niespodziankę. Gdy tylko wychynęliście zza zakrętu na niewielką polanę, dostrzegliście, że ma tam miejsce potyczka. Pośród kilku kikutów drzew, jakiś mężczyzna walczył rapierem z sześcioma wilkami. Póki co, zwinnie odskakiwał tnąc co jakiś czas każdego, który się zbliżył, jednak jakimś cudem zwierzęta wciąż dobrze się trzymały.
Ruszyliście ku nieznajomemu błyskawicznie i będąc zaledwie kilkanaście metrów od niego, jeden z wilków odwrócił się w waszą stronę. Wystarczył rzut oka, by stwierdzić, że nie mieliście do czynienia z normalnymi zwierzętami.
Były duże, dużo większe od swych pobratymców z Imperium. Ich szaroniebieskie futra nosiły miejscami ślady krwi, a ślepia błyskały bladym światłem. Niektóre z nich odsłonięte miały poczerniałe od gnicia żebra i narządy wewnętrzne. W powietrzu unosił się mdły zapach rozkładu. Jak na podświadomą komendę, kolejne trzy z nich odwróciły się i rzuciły wraz ze swym kompanem ku wam. Dzieliło was zaledwie kilkanaście metrów, a odległość szybko się zmniejszała. Złowrogi warkot wydobywający się z ich gardeł i obnażone, zakrwawione kły zdradzały, co za chwilę się wydarzy. Musieliście podjąć szybką decyzję, co dalej.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
MrZeth
Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 14:43, 10 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Severin :
Mężczyzna stawiał kroki lekko, przeskakując coraz bardziej wstecz, unikając bezpośredniej konfrontacji i wykonując pchnięcie od razu po wykonaniu uniku. Jeśli to była trasa wybrana przez monetę, to zastanawiał się co by natrafił na alternatywnej drodze...
[---]
- Mousillion? - mruknął mężczyzna, patrząc na tępawy uśmiech trzymanego za frak mężczyzny.
- Strach obleciał? - mruknął rzezimieszek i się zaśmiał. Severin puścił go, a w jego dłoni pojawiła się moneta. Pstryknął nią i złapał w dłoń gdy spadała. - Nic dokładniej? - mruknął.
- Nie jestem, k***a wyrocznią! - burknął mężczyzna w odpowiedzi... i stracił przytomność po prawym sierpowym od Estalijczyka. - Szkoda - mruknął Severin, po czym pogrzebał przy ogłuszonym. Z połów jego płaszcza wyciągnął swoją sakiewkę. - Odbieram moją własność - potrząsnął mieszkiem, z wyhaftowanym na niej swym imieniem i nazwiskiem. - Chyba, że ten tu nazywa się Severin Fyrada? - spojrzał po wszystkich. Wątpił, ze umieją czytać, ale chyba ich przekonał, bo usiedli na miejsca. Tak czy inaczej obserwowali go dalej, ale Severin już chociaż wiedział, gdzie jechać i mógł opuścić tę dziurę.
[---]
Severin szarpnął płaszcz nim zęby wbiły się głębiej w jego udo. Miał za mało czasu na sztych i znów uskoczył wstecz, wreszcie uwali chociaż jedna z tych bestii, wtedy już pójdzie z górki. Ale w momencie otrzymania rany skończyła się gra na zwłokę. Teraz te cholerstwa mają przewagę... Ale moneta się nie myli, Severin jakoś się z tego wykaraska...
Mężczyzna miał tylko nadzieję, że jego koń nie zwiał na tyle daleko, by go nie odnaleźć, ale dość daleko by któreś z tych cholerstw go nie zagryzło.
[---]
- Paskudna to kraina, panie.. oj paskudna - mruknął starszy mężczyzna. Severin rozmawiał z nim ze swego konia. Gość był odziany w łachmany i gadał jak każdy wsiur, ale coś w jego spojrzeniu spowodowało, ze Severin zdecydował się zapytać jego o cel podróży.
- Za ile dni tam stanę? - zapytał szermierz. - Oj z sześć - siedem dnia będzie - pokiwał głową stary. - Ale po cóż się tam pchać? Nie widno co tam na tych ziemiach się czai. Łorki to mogą być najmniejszym zmartwieniem, a przecie i one wystarczą, by tę krainę z dala omijać...
Szermierz nie odpowiedział. Rzucił mężczyźnie srebrną monetę i ruszył w dalszą drogę.
[---]
Szczęśliwi chwil nie liczą. Walczący z reguły też nie.Severin zataczał łuk i powoli irytował go ten impas. Miał jednak świadomość tego, że wkrótce się zmęczy. Wtedy kątem oka dojrzał zbliżających się ludzi. Jeden z wilków chyba też ich zobaczył, bo się wreszcie odczepił. Szermierz liczył, ze "zwierzęta" znudzą się nim, nie mogąc go sięgnąć i pójdą po tamtych... a on będzie mógł spokojnie znaleźć konia i pojechać w swoją stronę.
[---]
Rozstaje dróg... obie drogi wyglądały równie niegościnnie, a mapa nie była tu do końca przejrzysta. Mężczyzna dobył monety i rzucił. Powiódł palcem po wytłoczonym w metalu koguciku. - A wiec w prawo... -
No i tak znalazł się tu, walcząc z tym czymś pośrodku diabli-wiedzą-gdzie. Nie ma to jak poczucie stabilności i pewności.
Swoja drogą musiał wyglądać zabawnie. Tańczący z wilkami psia ich mać. Kapelusz z rondem spadł mu z głowy gdzieś po drodze, a płaszcz po przedarciu się przez krzaki wyglądał jakby ktoś dał go psom do zabawy. Gdyby nie to, ze Severin przed ruszeniem w drogę ostrzygł się i ogolił wyglądałby z dala jak jakiś włóczęga... no, przystojny włóczęga z rapierem. Szermierzowi pozostało tylko dalej czekać na okazje do skutecznego kontrataku. Nie miał pojęcia kim są ci ludzie, równie dobrze mogą być banitami i po pozbyciu się wilków mogą pozbyć się i jego...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ouzaru
Blind Guardian
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 18:31, 10 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Vegari feat. Giovanni
Rozmowa nie trwała tak długo, by kobieta zdążyła się zniecierpliwić. Ale się nieco zdziwiła. Konie zostałyby zjedzone? Bzdura! To było piękne księstwo-miasto, a ludzie tam żyli szczęśliwie i w dostatku. A w każdym razie tak to pamiętała.
* * *
Łóżka pozostawiały wiele do życzenia, więc - gdy tylko wszyscy zasnęli - łuczniczka wstała cicho, po czym szturchnęła maga w ramię.
- Chodź, słonko, widziałam tu całkiem ładną stajnię... - szepnęła. W mroku nocy zobaczył jej zadziorny uśmiech. Skinęła na niego i dała znać, by szedł za nią.
Miło zaskoczony, odwzajemnił uśmiech i wstał najciszej, jak tylko mógł. Starał się nie narobić hałasu, by nikogo nie obudzić i by im nie przeszkadzano. Noc na sianie z taką kobietą? Oby się tylko stajnia nie zajęła... A niestety Giovanni nie mógł za siebie ręczyć.
* * *
- A niech cię szlag trafi, pierdolony czarodzieju! - Vegari od samego rana klęła na niego, co tylko wprawiało Gio w jeszcze lepszy nastrój. Z trudem powstrzymywał śmiech, gdy wściekła kobieta wyciągała słomę z włosów, by potem rzucać tym w maga.
- Przypomnę, iż to był twój pomysł - uśmiechnął się czarująco. Gdy kawałek słomy wylądował na jego twarzy, wziął go w dwa palce, po czym po prostu spalił. - Nie złość się, wyglądasz naprawdę pięknie. Tak... pospolicie jak młoda chłopka! - wybuchnął śmiechem, a Veg miała szczerą ochotę go udusić. Skrzyżowała przedramiona na piersiach.
- Żeby cię tak syfilis zeżarł - burknęła.
- Wedle życzenia, kwiatuszku! - skłonił się nisko. - Mam nadzieję, że dotrzymasz mi towarzystwa? Wiesz, że to się bardzo szybko przenosi? - poruszył brwiami, a podirytowana złodziejka jedynie prychnęła coś, po czym poszła wziąć najpotrzebniejsze rzeczy z juków swego konia. Gio rzucił rozbawione spojrzenie w stronę Kruka. Widać było, że się dobrze bawi kosztem kobiety i lubi ją drażnić.
* * *
Minęli mury i Vegari aż otworzyła usta ze zdziwienia. Zupełnie nie mogła poznać tego miejsca, a przecież nie mogło się tak bardzo zmienić. Z niemałym przerażeniem rozglądała się na boki, czując, jak ciarki przebiegają jej po plecach. Nadepnęła na patyk, a spłoszone kruki wzbiły się w powietrze, kracząc złowieszczo. Vegi wzdrygnęła się, po czym zrównała się z Giovannim, który szedł na samym końcu. Nie wyglądał najlepiej, chyba tutajsza aura nie działała na niego zbyt dobrze.
- Chyba zaczynam wierzyć w te wieści o klątwie. Tu jest tak samo paskudnie jak w Sylvanii - powiedziała szeptem. Czuła, jak zimne błoto przebija się przez cienką podeszwę i cieszyła się, że jeszcze jej buty nie przemiękły. - Dlatego nikt nie chciał iść. Jak się czujesz? Nie wyglądasz dobrze. Jesteś jakiś taki cichy.
- Jak zawsze przy takiej pogodzie - odparł w miarę cicho, choć słyszała nutkę irytacji w jego głosie.
- Załatwimy to szybko i wrócisz do swego pięknego, słonecznego kraju. - Uśmiechnęła się lekko, po czym poklepała go po ramieniu i przejechała dłonią po jego plecach. Wolała jakoś go podnieść na duchu, nim się jeszcze bardziej podirytuje. Nie zapowiadało się na zmianę pogody, a to oznaczało, że mag stanie się niebezpieczny.
Pamiętała, jak raz w czasie deszczu uparł się, by rozpalić ognisko. W pewnym momencie cisnął tak silnym zaklęciem w stertę mokrego drewna, że się zwęgliło na popiół...
- Mam taką nadzieję - mruknął, nie zwracając na kobietę większej uwagi. Dał jej znak dłonią, by go zostawiła w spokoju. Wolał szybko zakończyć rozmowę, nim powie coś niemiłego i urazi śliczną łuczniczkę. Naciągnął mocniej kaptur na głowę i ruszył przed siebie, wbijając wzrok w nogi idących przed nim towarzyszy.
* * *
Odgłosy walki były czymś, czego mogła się tu spodziewać. Ale te zwierzęta? Nigdy takich nie widziała w tych stronach. Ta kraina była przeklęta, a oni popełniłi bład, że tu przybyli. Widząc, jak mężczyzna zmaga się z wilkami przy pomocy rapiera, uśmiechnęła się krzywo i szturchnęła Gio łokciem.
- Stawiam dwa eccu, że za nie więcej jak pięć minut się zmęczy i go rozszarpią. - Uśmiechnęła się paskudnie, zastanawiając, czy podróżnik ma coś cennego przy sobie.
W odpowiedzi mag jedynie rzucił jej chłodne spojrzenie. Zaraz jeden z wilków się odwrócił, dostrzegając grupkę.
- O... o... No to chyba będzie ciekawie. - Szybko założyła cięciwę na łuk i przygotowała do strzału. Była spokojna i skupiona, jak zawsze, gdy trzymała swą broń w dłoniach. Już niemal czuła dotyk lotek pod palcami.
Miała zamiar celować w łby tych przekletych zwierząt. Oczy, otwarte pyski i szyje. Raz jeszcze zerknęła na nieznajomego. Choć stał dość daleko, nie mogła nie zauważyć, iż był nader interesującym mężczyzną. Od razu też jakoś nabrała ochoty na to, by go ratować.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gRed v1.3 // Theme created by Sopel &
Programosy
|