Forum www.ouzaru.fora.pl Strona Główna

 [Warhammer 2ed.] Baronia Przeklętych
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5 ... 20, 21, 22  Następny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Evandril




Dołączył: 01 Kwi 2011
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 20:59, 10 Maj 2011    Temat postu:

Giovanni de Sanctis

Noc, mimo iż męcząca, była również bardzo satysfakcjonująca. Przynajmniej pozwoliła się oderwać czarodziejowi od nieco pochmurnych myśli, jakie zebrały się w jego głowie po rozmowie z Aufericiem. Gdy tylko otworzył oczy i przeciągnął się, ziewając szeroko, dostrzegł siedzącą obok na sianie Vegari, która wyciągała z włosów źdźbła siana. Piromanta uśmiechnął się szczerze na ten widok i wymienił ze złodziejką kilka ciekawych zdań, które jeszcze bardziej poprawiły mu nastrój. Choć kobiecie może niekoniecznie.

Śniadanie było równie wyborne, co wczorajsza wieczerza Christelle. Mag, zamiast mielić jęzorem, jak to zwykle miał w zwyczaju, tym razem skupił się nad talerzem zupy grzybowej i naleśnikami z dżemem. Gdy skończył, rozmówił się nieco z Krukiem na osobności, wykładając najemnikowi swoje spostrzeżenia i obawy.

* * *

Żal było mu się rozstawać ze swoim wierzchowcem, ale to był kolejny ważny bodziec, by ukończyć to zadanie i wrócić z głową tego zabójcy. Z tego, co mówił Auferic, LeBeau uciekał się do trucia swych ofiar, więc taki człowiek z pewnością nie zasługiwał na to, by żyć. Tak też myślał mag, z którego dobry humor uleciał niczym okrzyki ekstazy Veg ostatniej nocy, gdy tylko pojawili się na błotnistym szlaku Mousillon. Zachmurzone niebo i odrażający zapach sprawiały, że Piromanta nie miał ochoty z nikim rozmawiać, a najchętniej znalazłby się teraz w jakieś łaźni i umył dokładnie, zanim cały przesiąknie tym, co przynosił ze sobą wiatr. Oddychanie zatęchłym powietrzem przychodziło mu z trudem. To było gorsze, niż najbiedniejsza dzielnica Nuln.

Gorszy nastrój Tileańczyka pogłębiał również widok natury, która, jakby na pstryknięcie palcem zmieniła się nie do poznania i stanowiła nieziemski kontrast między tym, co widzieli w Lyonesse. Coś bardzo złego działo się tutaj, a De Sanctis co chwila poprawiał kaptur, próbując nie ogarniać wzrokiem całej beznadziejności tego terenu. To, co obserwował, było nawet gorsze niż ziemie w Imperium. Nawet powroty myślami do słonecznej Tilei niewiele pomagały, gdyż i tak wszędzie widział tą pierdoloną szarzyznę, jakby był pieprzonym daltonistą. Nie cierpiał takiej pogody i już wiedział, że nie polubi tego księstwa. Z dwojga złego, mimo wszystko dobrze, że nie padało. Przynajmniej jeszcze. Przeklął się kilka razy w myślach, że przyjął tę robotę, dławiąc w gardle przekleństwa próbujące je opuścić

Nawet nie chciało mu się rozmawiać z Vegari i zbył ją kilkoma prostymi zdaniami. Tym razem role się odwróciły – to ona nawijała, a on siedział cicho. Ale co zrobić, gdy aura nie nastrajała do pozytywnego myślenia i reakcji? Momentami na usta cisnęło mu się kilka ostrzejszych słów, ale notorycznie gryzł się w język, by nie urazić towarzyszki. W końcu świat bez kobiet byłby niczym karczma bez piwa i Tileańczyk dobrze o tym wiedział. Poza tym to nie była jej wina, że wisiały nad nimi pieprzone czarne chmury.

Czarodziej miał chęć się napić. Nawet upić, pieprzyć to. Stwierdził nawet, że przydałaby mu się teraz flaszka wódki do poprawy humoru i przypomniał sobie starego Heinza z Nuln, który w swojej karczmie „Pod Odrąbanym Łbem” pędził najlepszą destylowaną wódkę z ziemniaków w całym mieście. Teraz oddałby te dziesięć ecu, by znaleźć się w ciepłej izbie starego przyjaciela. Niestety, życie nie było tak wspaniałe – wciąż nie poznał zaklęcia przemieszczania się z miejsca na miejsce.

* * *

Po dwóch godzinach wędrówki, gdy Piromanta ledwo czuł swoje nogi, wyleźli wreszcie na jakąś polanę, gdzie jakiś typ walczył z wilkami. Z przepony Giovanniego wyrwał się złośliwy rechot, gdy zobaczył, że tamten macha rapierem przeciwko takiej zgrai przeciwników. To była pierwsza rzecz, która rozbawiła Płomienistego, odkąd opuścili wieżę Auferica. Równie dobrze tamten mógłby próbować zabić je igłą.

Chwilę później już mu do śmiechu nie było, bo gdy podeszli bliżej, okazało się, że zwierzątka już dawno są martwe, ale jakaś magia wciąż utrzymuje je przy życiu, i na dodatek znalazły sobie nowy, zdrowy kąsek w jadłospisie. Czyli ich. Cztery z nich odwróciły się od nieznajomego chwata z rapierem i ruszyły w stronę drużyny. De Sanctis niemal natychmiast, szybkim krokiem zaczął się wycofywać. Pewnie niektórzy pomyśleli, że jest tchórzem i zamierza uciekać, jednak on miał inny zamiar. A ten zamiar wymagał ugrania trochę czasu dla niego.

- Zajmijcie je jakoś i osłaniajcie mnie! - krzyknął do towarzyszy. - Tylko tak, żeby żaden się do mnie nie przedarł, bo wtedy dupa blada!

Więcej nie powiedział nic w reikspielu, albowiem wypowiadał już pewnym głosem słowa w języku klasycznym i gestykulował rękoma w powietrzu, jakby tkał nimi niewidzialne sukno. Musiał zaufać umiejętnościom Vegari, Kruka i Katerine, bo swoich był pewien jak zawsze. I o ile z pierwszą dwójką już walczył ramię w ramię, o tyle jednooka najemniczka była dla niego niewiadomą i równie dobrze mogła zostawić odkrytą jedną flankę, by wilki dobrały się do niego.

Końcówki palców obu dłoni czarodzieja przeszedł przyjemny dreszcz, zwiastujący rychłe zbieranie się wokół niego wiatrów magii wprost z Eteru. Jeśli Morr da, za chwilę, niczym najlepszy rzemieślnik, uda mu się przekuć magiczną energię w kule szkarłatnego żywiołu, które wspomogą towarzyszy w walce z nieumarłymi wilkami. Przynajmniej tak mógł się wyżyć za to, że ktoś postanowił zapierdolić promienie słoneczne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
WinterWolf




Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 20:27, 11 Maj 2011    Temat postu:

Kat

Przywykła do niewygód podróży. Heh, właściwie to bardzo rzadko zdarzało jej się spać gdzieś wygodnie. No chyba, że akurat ten kawałek ziemi, na którym rozbijała obozowisko był szczególnie wygodny... Sam fakt spania na łóżku należało traktować jako luksus i przyjmować to co los daje ponad standardowy kawałek ziemi, na którym można rozłożyć koc.

Rano wstała bez marudzenia. Najadła się śniadaniem przygotowanym przez rezydującą tu kucharkę. To mogła być ostatnia okazja w jej życiu na to by zjeść coś smacznego i porządnego i by zapełnić żołądek. Nie strzępiła sobie języka na rozmowy z towarzyszami. Dziwiło ją tylko po jakiego grzyba ta kobieta zadawała się z tym magiem skoro on jej ciągle dokuczał i ją wkurzał... Niepojęte ile na tym świecie jest istot o skłonnościach do masochizmu i ile kobiet daje sobą pomiatać... Nie jej sprawa, Kat olała to.

Również na pieszą wędrówkę nie narzekała. W przeciwieństwie do towarzyszy nie była przyzwyczajona do jeżdżenia na grzbietach dobrych wierzchowców. Jak już stać ją było na zakup konia, niewiele on się różnił od tej białej szkapiny, którą teraz zostawiła w tej wieży razem z wierzchowcami towarzyszy. Szkapy dość szybko się męczą, trzeba je zostawiać, gdy idzie się w trudny teren, czasem zdarzało jej się taką biedaczynę zajeździć, gdy przeceniła jej możliwości... Nie komentowała jednak tego, że mag tak szybko się zmęczył. Jeśli przeżyją tę wyprawę, to może popracuje nad swoją kondycją... Albo wróci na grzbiet swojego konia i przy następnej okazji znów będzie sapał...

Wędrówka mimo wszystko nawet dla niej była jednak uciążliwa i paskudna. Okolica nie zachęcała do zwiedzania. Duszny smród, szarość i śmierć. W tym miejscu działy się rzeczy gorsze niż oczekiwała w swoich najgorszych przypuszczeniach. Kobieta coraz bardziej była skłonna uwierzyć w to, że tutaj konie się zjada. Sądząc po wyglądzie białej szkapiny Katerine cieszyła się, że klacz została w wieży. Chociaż życie biedna miała ciężkie, to tam chociaż nikt nie próbował jej zjeść.

Rozmyślania w drodze i nieco ponure otępienie wynikające z powalającego smrodu i niegościnności miejsca przerwał kobiecie rechot maga. Kat skrzywiła się. Dała się ponieść chwili. Najwyższy czas wziąć się w garść i przestać się zamyślać nad byle czym. Kat zobaczyła w końcu z czego śmiał się mag. Cóż... idiotyczny powód - jakiś jegomość opędzający się od przegniłych bestii. Dalszy ciąg było bardzo łatwo przewidzieć. Kobieta odruchowo sięgnęła po miecz i tarczę. Zrezygnowała ze ściągania z pleców kuszy, bo wystrzelenie z niej zajęłoby zbyt wiele czasu. Przygotowała tarczę do osłaniania się przed atakami wilków i rzuciła okiem wokół. Mag chciał, by go osłaniali. Dobrze więc, Kat zrobi czego sobie zażyczył, tylko lepiej by jego magia okazała się skuteczna, bo inaczej razem z nimi będzie wilczym obiadem... Kat stanęła tak by uzupełnić szyk osób stojących pomiędzy magiem i wilkami. W razie gdyby któryś wilk zamierzał ją zaatakować próbowałaby zejść nieznacznie z linii ataku by bestia jej nie przewróciła i odepchnąć ją tarczą by na koniec walnąć mieczem przez łeb. W tej chwili należało walczyć o życie - bez koni nie mieli szans na ucieczkę pieszą, latać nie umieli...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Draze




Dołączył: 27 Kwi 2011
Posty: 26
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 19:14, 13 Maj 2011    Temat postu:

Kruk

W tej części Bretonii słońce świeciło jakby mocniej niż w granicach Imperium, jak stwierdził Kruk z samego rana. Przy okazji mogło to być miejsce ostatniego ciepłego posiłku najemnika, warto było zapamiętać ten dzień. Kruk ograniczył się jednak do zapakowania dodatkowych racji żywnościowych do prowizorycznego plecaka i starannego wyczyszczenia ekwipunku, dość pewny powrotu i całej reszty brzęczących w mieszku wyrazów wdzięczności.

Po niecałych dwóch godzinach marszu Vogeler stanął nagle jak wryty.
- O co tu, do kurwy nędzy, chodzi?! - półgłosem skomentował atmosferę księstwa. Wszędzie dookoła krajobraz przesycony szarościami - bez słońca, ptaszków i innych stereotypowych obrazów z krainy bimbrem i ciemnym piwem płynącej. Wszystko wydawało się jakby wymarłe, oddalone od poszukiwaczy przygód, zupełnie nierealne. W tym momencie chyba nie tylko Kruk zrozumiał czemu nikt nie żegnał drużyny zbyt entuzjastycznie. Pewnie nikt nie wróżył im powrotu, o wypełnieniu zadania nie mówiąc...

***
Pierwszym ruchem jaki zauważyli po kilku godzinach podróży na ziemiach Mousillon okazało się stado wilków i nieco rozpaczliwie broniący się przed nimi... Właśnie, zaatakowany podróżnik. Na dobrą sprawę Estec niezbyt skupił się na jego osobie, jedynie „roboczo” nazywając walczącego ”istotą, prawdopodobnie człowiekiem”.

- Sześć wilków... - Stirlandczyk rzucił jakby pytającym tonem do reszty, upewniając się co do ilości wrogów. - Sześć, co najmniej jeden raz martwych, wilków... - tym razem cichy szept został skutecznie zagłuszony przez śmiech Piromanty. Sekundę później role odwróciły się – rechot czarodzieja posłusznie zniknął we wrzasku wojownika dobywającego topora.

Najemnik, stojąc nieco przed Gio, jeszcze raz rzucił okiem na zbliżające się wynaturzenia. Ogniki błyskające w oczach mężczyzny natychmiast zdradzały jego zamiary. Na najbliższe kilka chwil miał stać się maszyną, z imponującą siłą i precyzją wprowadzającą sporych rozmiarów topór w ciała wilków.

Czy czymkolwiek innym to ścierwo było...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 21:17, 13 Maj 2011    Temat postu:

W Wieży

- Jak to konie zostaną w wieży?! - zapytał oburzony czarodziej. - Chyba nie chcesz powiedzieć, panie, że będziemy musieli iść pieszo aż do samego Mousillon?!!
Gdy nieco ochłonął, przetarł czoło i obrzucił rycerza ostrym spojrzeniem.
- Może chociaż dostaniemy mapę księstwa? Książę wspominał, że możesz mieć plan okolic. No i chcielibyśmy się rozmówić z tym żołnierzem, który podobno zranił LeBeau. Może potrafiłby nam podać dokładniejszy opis jego wyglądu.
- Chyba się nie zrozumieliśmy - odparł spokojnie rycerz - Konie na terenach Mousillon nie służą do przemieszczania się z miejsca na miejsce. Służą do jedzenia... Gdybyście choć na chwilę zostawili wasze wierzchowce przed jakąkolwiek gospodą w tym przeklętym mieście, z tych zwierząt zostałyby tylko kości. Szkoda posyłać je na pewną śmierć.
Wescthnął ciężko.
- Nie posiadam mapy, ale na północny-zachód stąd znajdują się dwie wioski: Craeucher i Puanteure. Tam powinniście się najpierw udać. Jeżeli LeBeau uciekł do miasta, musiał zatrzymać się w jednej z nich, bo innej drogi przez mokradła nie ma. Z moim człowiekiem nie możecie porozmawiać, gdyż nie żyje - Eric zranił człowieka, który podawał się za Guido LeBeau w rękę, ale sam również został ranny. Okazało się, że ostrze sztyletu, które ten morderca zatopił w nodze mego żołnierza było zatrute. Biedaka musieliśmy dobić, bo strasznie się męczył.
Auferic spochmurniał.
- Gdyby nie to, że muszę zarządzać kordonem ochronnym, sam wyruszyłbym do Mousillon, by dorwać tego skurwiela. Coś jeszcze? - spojrzał na was spode łba.

- To chyba ostatnia okazja by o to spytać. Jak bardzo źle jest teraz na terenie Mousillon? - spytała wprost kobieta bez owijania w bawełnę. Jeśli gdzieś mieli szansę się czegoś dowiedzieć zanim przekroczą tę piekielną granicę, to było to chyba ostatnie miejsce... - Jakieś wieści muszą to w końcu docierać. Skoro już w to wdepnęliśmy, to miłoby było wiedzieć jak głęboko - mruknęła już pod nosem.
Vegari przysłuchiwała się rozmowie, ale nie zabierała głosu. Jedynie oparła się o ścianę, skrzyżowała przedramiona na piersiach i spoglądała na maga, mając nadzieję, iż nie będzie się zbytnio rozgadywał. Miała nieco inne plany na ten wieczór, a gadanie z jakimś zbrojnym nie należało do tych planów. Westchnęła lekko, uśmiechając się. Zatrute ostrze. Dobry myk. Miała nadzieję, że ten LeBeau wciąż żył, bo z chęcią by go poznała. Nie ma to jak pozbyć się jedynej osoby, która mogłaby go rozpoznać.


//Wrzucam, bo dziś ma stanąć upek Razz//


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Pią 21:37, 13 Maj 2011    Temat postu:

Gdy wilki rzuciły się do ataku, Kruk i Kat – pozostająca nieco po prawej najemnika - popędzili im na spotkanie. Dystans zmniejszał się szybko. Vegari, naciągając cięciwę łuku spojrzała na Giovanniego i zobaczyła, iż czarodziej szykował się do rzucenia zaklęcia. Wydawał się być pewny swych umiejętności, a im więcej słów wypowiadał w niezrozumiałym języku, tym częściej gesty jego rąk zostawiały w powietrzu żółto-czerwone smugi.

Kruk jednak już tego nie widział. Dopadł pierwszego z wilków nieco przed Kateriną. Jego topór runął szerokim łukiem, niemal odcinając łeb przeciwnika. Kat natomiast przyjęła skok czworonoga na tarczę i poczuła moc jego śmierdzącego cielska. Gruchnięcie o ziemię nie było przyjemne, tak samo jak uderzenie wilka o zasłonę. Ramię zapulsowało wibrującym bólem, na szczęście jednak tarcza zrobiła co swoje, czyli przyjęła na siebie większość impetu uderzenia. Druga ręka kobiety – ta dzierżąca miecz – opadła odruchowo, zatapiając ostrze w miękkim karku wielkiego zwierzęcia, próbującego przedrzeć się wielkimi zębiskami przez osłonę najemniczki. Buchnęła szkarłatna, ohydnie pachnąca krew, a wilk z nienaturalnie opuszczonym łbem zwalił się bezgłośnie na ziemię i więcej nie poruszył.

Łowczyni nagród wydobywała właśnie swą broń spomiędzy kręgów martwego zwierza i próbowała wstać na równe nogi, gdy kątem oka dostrzegła kolejnego przeciwnika gotującego się do skoku. Wiedziała, że nie uda jej się zablokować obnażonych pazurów i żądnych krwi kłów, gdyż czas akurat w tym momencie nie był dla niej łaskawy. Wyczekując najgorszego, odetchnęła nagle z ulgą, gdy zza jej pleców nadeszła pomoc. Strzała wypuszczona przez Vegari przecięła powietrze, ze świstem trafiając zwierzę między oczy i sprawiając, iż padło zaledwie dwa metry od łowczyni nagród. Kat usłyszała jedynie paskudny trzask, gdy ostry grot wszedł miękko w czaszkę, niczym ostrze topora w spróchniałe drzewo.

Nie minęło kilka uderzeń serca, gdy trzy bestie leżały martwe. Czwarty z wilków, ten, który was zauważył, zwinnie ominął Kruka i Kat, obierając sobie za cel Veg. Jak na nieumarłego, poruszał się całkiem szybko. Kobieta już układała strzałę na cięciwie, gdy dała o sobie znać manifestacja mocy czarodzieja. Złodziejka widziała jedynie, jak obok niej przelatują trzy kule ognia, każda w różnym kierunku, podnosząc momentalnie temperaturę. Jedna trafiła nadbiegające zwierzę, niemal zamieniając je w proch. Kolejne dwie nieumarłe bestie zajęły się płomieniami, jednak wciąż żyły, miotając się bezsilnie wokół własnej osi, próbując bezskutecznie strzepnąć ogień z własnych futer. Po chwili, wydając pełny bólu warkot czmychnęły między gołe drzewa i dostrzegliście jedynie oddalające się żółte łuny światła. Nieznajomy, znajdujący się tuż przy nich odskoczył w tył, jednak ostatni z przeciwników, ten, który wciąż był zdrowy i zwarty, runął na niego w akcie desperacji.

Podróżny cofnął się, unosząc rapier i... poślizgnął się nagle na szarozielonej trawie. Nie wiadomo, czy był to tylko zbieg okoliczności, czy pomogła mu jakaś boska siła, jednak lądując zadkiem na twardej ziemi usłyszał jedynie zdławiony pisk i przyjął nietęgą siłę w prawe ramię, gdy wilk nadział się pyskiem na ostrze jego broni, które najpierw przeszło przez miękkie podniebienie, a następnie mózg stworzenia, przeszywając sklepienie czaszki na wylot. Zwierzę jak padło, tak się nie poruszyło, przygniatając nieznajomego do zimnego podłoża. Smród rozkładu, jaki poczuł Severin był nie do opisania i tocząc heroiczny bój z samym sobą powstrzymał się, by nie zwymiotować, próbując zrzucić z siebie wielkie, paskudne cielsko zwierzęcia.

Walka dobiegła końca, a wy wciąż staliście. Bez ran, bez strat. Jedynie Giovanni poczuł się gorzej po rzuceniu czaru, jednak była to normalna reakcja organizmu na bycie neksusem między fizyczną formą zaklęcia a wiatrami magii, z których ten się formował. Wasze serca pompowały adrenalinę, jednak z każdą kolejną sekundą uspokajały się, odrzucając spięcie i strach, jakie niewątpliwie towarzyszyły wam przy tym starciu. Uspokajaliście się. Wiedzieliście, że ta walka mogła się potoczyć zgoła inaczej, jednak podświadomie cieszyliście się ze zwycięstwa. Pomimo niezbyt sprzyjającej sytuacji i otoczenia, był wreszcie moment by zamienić z nieznajomym kilka zdań, bądź po prostu odpocząć po wydarzeniach sprzed chwili i uspokoić nerwy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MrZeth




Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 19:21, 15 Maj 2011    Temat postu:

Vegari, Kat, Severin, Estec i Gio

Severin usiadł na trawie, oparł się o drzewo i odetchnął. Spojrzał na ekipę, która nota bene wybawiła go z opresji. Spojrzał na nogę i skrzywił się. Potem rzucił okiem w kierunku, w którym zwiał jego koń. Machnął ręką i sięgnął do kieszeni wewnętrznej kurtki. Spojrzał na metalową monetę i znów na ekipę, która właśnie wykończyła resztę wilków. Na zbójów nie wyglądali. Raczej na najemników... z reszta co za różnica - tak im nie zwieje jeśli spróbuje wiać.
Severin pstryknął i moneta poszybowała w górę, by upaść na jego dłoń. Uśmiechnął się, widząc zębate oblicze błazna. - Dobra - mruknął, podnosząc się. Podszedł do reszty, chowając po drodze rapier do pochwy.
- Czemu zawdzięczam spotkanie tak dobrze wyposażonej ekipy na takiej zapomnianej przez Sigmara dziurze? - zapytał, zatrzymując się parę kroków przed ludźmi. Prześliznął się po wszystkich spojrzeniem. Mag ognia, łuczniczka, wojowniczka, wojownik. “Zobaczymy co z tego będzie” mruknął Severin w myślach.
W tej chwili Vegari bardziej interesowała moneta i to, gdzie mężczyzna ją trzyma, niż jego pytanie. Jednak w końcu postanowiła się odezwać.
- A tak sobie jedziemy do ciotki w odwiedziny. - Puściła mu oczko. - Potrzebujesz eskorty? Za drobną opłatą możemy cię odstawić do najbliższej wioski lub miasta...
- Potrzebuję znaleźć konia - mruknął mężczyzna uśmiechając się i podrzucając monetę. - Niezła to ciotka - dodał szermierz. - A ile, moja droga, musiałbym zapłacić za twoją eskortę, hm?
- To zależy, jak chciałbyś płacić i co byś w tę eskortę wliczał... - rzuciła po Estalijsku, gdyż miała wrażenie, że usłyszała nutkę tego języka w jego słowach.
Obrzuciła go uważnym spojrzeniem. Był całkiem niezły i jeszcze ten akcent.
- Wszystko jest jak najbardziej negocjowalne... - powiedział mężczyzna, również po Estalijsku, uśmiechając się. Obracał monetą miedzy palcami i przyglądał się kobiecie. Była ładna i już same negocjacje zapowiadały się ciekawie.
- Jestem Severin. Jak ci na imię, czarnowłosa nieznajoma?
Słodki i jeszcze potrafił rozróżnić kolory. Miło.
- Vegari. - Przedstawiła się krótko, po czym podeszła i podała mu dłoń. - Trzeba poszukać twojego konia, jeśli masz z nami iść.
Niezwykle ją intrygowała ta moneta, którą się bawił. Na pewno nie była wiele warta, ale sam fakt bardzo korcił łuczniczkę. Podobnie jak klucze czarodzieja, które dosłownie przed chwilą znów się znalazły w jej posiadaniu. Wiedziała, że nie spocznie, póki nie pożyczy sobie tej monety, choćby na kilka minut...

Mężczyzna ucałował podaną dłoń. - Doskonale. Jak znam go to zatrzymał się przy pierwszym lepszym świeżym krzaku... - mruknął mężczyzna. Obejrzał się i ruszył w stronę, w którą uciekł jego koń, rozglądając się pilnie. Jak na razie szło gładko. Przy odrobinie szczęścia będzie podróżował z tą ekipą aż do celu podróży. Ta czarnowłosa łuczniczka zapewne umili nieco czas tej podróży. Severin pstryknął znów i spojrzał na monetę, gdy upadła na jego dłoń.
Kogut.
Severin zatrzymał się i parsknął śmiechem. Nawet jeśli będzie chciała go okraść, jak ta uwodzicielka w przydrożnej karczmie na granicach Estalii to Severin zmusi ją do zapracowania na łup...
- Świeży krzak tutaj? - zaśmiał się Estec, spoglądając na nowo poznanego człowieka. - Twoje poczucie humoru może równać się z moim! A tak poza tym, jestem Estec, skoro tymczasowo podróżujemy razem. My wizytujemy ciotkę, gdzie ty zmierzasz... Severinie? - dodał po chwili, jakby szukając imienia podróżnika w pamięci.
- Ot, szukam gówna w ludzkiej skórze, przyjacielu - odparł Estalijczyk. - Zwiało mi przez granicę i liczy, że mu odpuszczę.
Najemnik jedynie skinął głową, niezbyt chętny do zdradzania celu podróży drużyny.
- W rzeczy samej, niesamowicie ciekawy cel podróży obrałeś. - dodał i uśmiechnął się porozumiewawczo, jakby zastanawiając się, ile informacji mogą zdradzić nieznajomemu.
- Ciekawy? Nie... Ten śmieć Guido zarżnął rzemieślnika który miał zrobić mi specjalny rapier... zgarnął też zawartość kasy tego nieszczęśnika. Szukam więc tego patałacha. Jeśli sprzedał mój rapier, to chociaż może sobie nagrodę za jego zewłok odbiorę u rodziny - mruknął szermierz.

Kat w milczeniu słuchała rozmowy. Względnie doprowadziła się już do porządku po zetknięciu z ziemią. Należało dodać, że nieplanowanym i bardzo nieprzyjemnym. O to coś co przypominało trawę wytarła miecz z posoki śmierdzącego zwierza. Sprawdziła też, czy tarcza nie odniosła większych szkód. Jeśli będzie zbyt zniszczona przestanie spełniać swoją ochronną funkcję. Na szczęście wyglądało na to, że tym razem obyło się bez strat własnych.
- Obawiam się, że możemy już nie odnaleźć twojego wierzchowca. Takich wilków jak te bestie - skinęła głową na truchła. - Mogło być w tej okolicy dużo więcej - mruknęła.
- Ot głodomór wreszcie się doigrał... - stwierdził szermierz i westchnął. Zatrzymał się, patrząc w dal. Nie sprawiał wrażenia smutnego. Raczej zawiedzionego. - Mogę poznać twoje imię? - zapytał.
Kobieta spojrzała jednym okiem, tym które pozostawało niezasłonięte, na rozmówcę - Katerine - odpowiedziała krótko i sprawdziła jeszcze kuszę - czy nie odniosła znaczniejszych szkód podczas upadku. Będzie musiała ją sobie przygotować na potencjalne kolejne niespodzianki.
Mężczyzna skinął jej głową. Ponura postać, miło byłoby zobaczyć na jej twarzy uśmiech... obejrzał się na resztę kompanii.
W tym czasie Vegari poszła odzyskać strzałę, o ile ta się jeszcze nadawała do ponownego użycia i chciała sprawdzić, co z czarodziejem. Nie wyglądał zbyt dobrze.
- Gio, słońce ty moje, ale żeś przypierdolił tymi czarami! - rzuciła wesoło i klepnęła go w plecy. - Ale wyglądasz, jakby cię ktoś z dupy wysrał... A co do tego Guido... Może zdradź nam coś więcej, na przykład jego nazwisko, to pomożemy ci szukać - dodała, tym razem do Estalijczyka.
- Hm? - mężczyzna spojrzał na Vegari, unosząc brew. Ot tak sobie? Przyjazna rozmowa i tak dalej, ale chęć pomocy tak ot po prostu?
- LeBeau - mruknął. Zastanawiał się czy nie powiedział nieco za dużo. Guido raczej nie znał się z tego podobną kompanią, chociaż kto wie?

- Cóż... Jeśli wiesz coś więcej o tym skurczybyku, to może uda się nam połączyć siły, czy coś w tym stylu? Jak w opowieściach o poszukiwaczach przygód sprzed lat i tak dalej. - Stirlandczyk zaczął zastanawiać się na głos jak bardzo przydatny będzie zesłany przez Sigmara nieznajomy. Po chwili zreflektował się, że krew wilka ciągle była na ostrzu topora, więc kilkakrotnie wbił ostrze w ziemię, jakby nie patrzeć umieszczając jeden brud na miejsce drugiego.
Severin uśmiechnął się szeroko.
- Opowieści o poszukiwaczach przygód maja to do siebie, ze nie są prawdziwe, przyjacielu - zauważył Estalijczyk.
- Ja tam nie widzę żadnego problemu - rzuciła Veg. - Skoro już tu jesteśmy, możemy ci pomóc. Zawsze to jakieś zajęcie. No i może uda nam się na tym jakoś zarobić, więc ja w to wchodzę. Nie wiem jak inni... - Spojrzała po kompanach.
- Jestem za. - powtórzył Kruk, jakby potwierdzając swoją propozycję.
Severin westchnął i potarł brwi. Muszą znaleźć się na terenie jakiegoś miasta, zadawanie zbyt wielu pytań tutaj nie wydaje się rozsądne, tym bardziej, że maja go w garści. - Zdarzyło mi się z nim pracować raz czy dwa - mruknął szermierz. - Wiem, że jest gdzieś w Mousillionie... szukaj gówna w rynsztoku - mruknął i machnął ręką. Podejrzenie zaczynało zamieniać się w pewność. Ci ludzie maja coś wspólnego z tym cieciem, ale to nie był czas ni miejsce na dowiadywanie się co dokładnie...

Pobieranie energii Eteru miało to do siebie, że nieco osłabiało rzucającego czar. I nie inaczej było tym razem. Giovanni, niemal od razu po wypuszczeniu ognistych kul poczuł, jak miękną mu nogi a przed oczami pojawiają się białe iskierki. Zakręciło mu się w głowie, jednak nie przewrócił się, utrzymując równowagę. Gdy reszta towarzyszy rozmawiała z uratowanym, Tileańczyk przycupnął pod kikutem drzewa tuż obok i nie zabierał przez jakiś czas głosu, odpoczywając. Wciąż w palcach czuł mrowienie, jakby opuszki nakłuwało tysiąc niewidzialnych igiełek. Jedynie uśmiechnął się na słowa Vegari i przetarł dłońmi oczy. Chwila wystarczyła, by zrobiło mu się lepiej.
Od samego początku przysłuchiwał się rozmowie towarzyszy z Severinem i gdy tamten w końcu skończył, Piromanta mógł zabrać głos.
- Guido LeBeau? W Mousillon? - zapytał, nie zdradzając po sobie niczego. Skoro „jechali do ciotki w odwiedziny”, to niech mężczyzna nadal tak myśli. Wyglądał mu na cwaniaczka, więc nie było powodów, by mieli mu zdradzać prawdziwy cel podróży. - W karczmach Lyonesse pełno listów gończych wydanych za nim. Może jak go znajdziemy, to uda się jeszcze zarobić – uśmiechnął się szeroko, choć zachowawczo. Wstał na równe nogi i zaciągnął się zatęchłym powietrzem. - Nazywam się Giovanni i chyba widziałeś, czym się zajmuję. A skoro małe pitu pitu mamy już za sobą, może zbierzemy się do drogi, zanim pojawi się więcej tych skubańców?
Słysząc słowa czarodzieja Vegari zmierzyła go rozbawionym spojrzeniem.
- Jeszcze przed chwilą nie byłeś w stanie odpowiedzieć mi na pytanie, a teraz nas poganiasz? - zapytała, uśmiechjąc się szeroko. - Wiesz co, pierdol się czarodzieju!
- Z przyjemnością, ale to może później – Giovanniemu wracał nastrój mimo paskudnej pogody. Chyba zabicie nieumarłego dobrze mu zrobiło. - Poza tym już mi lepiej, a sama wiesz, że nie należę do cierpliwych. Zwłaszcza, gdy otaczają nas tak wspaniałe widoki, którymi można się wręcz upajać – skończył w ironicznym tonie.
- Ja nie narzekam na ich niedostatek. Wystarczy wiedzieć gdzie patrzeć... - mruknął cicho Severin.
- Dobra, zmieniam zdanie - przestań pierdolić. Chyba wolałam, jak siedziałeś pod drzewem - zachichotała. Po chwili namysłu, gdy nikt nie patrzył, wcisnęła mu w dłoń jego klucze i przy okazji obdarowała swoim najbardziej rozbrajającym oraz niewinnym uśmiechem. - Na Sigmara... Nie wiem, jakim cudem to się tu znalazło. - Puściła mu oczko.

Gio westchnął ciężko i wzniósł wzrok ku niebiosom, kręcąc przy tym głową. Po chwili spojrzał na złodziejkę.
- Możesz przestać podpierdalać mi klucze? Bo następnym razem rzucę na ciebie klątwę... - mruknął, jednak po chwili pojawił się w jego głowie inny pomysł. Zdjął plecak, wrzucił do niego klucze i wypowiedział kilka słów w niezrozumiałym dla reszty języku. Miał zamiar nałożyć na plecak prosty czar, który uniemożliwi Veg podkradanie mu czegokolwiek.
Obserwowała, co czarodziej robi i skrzywiła się lekko. Kiedyś i tak będzie musiał otworzyć plecak, więc cierpliwie poczeka na ten moment. Póki co jednak zajmie się Estalijczykiem i jego monetą, skoro Gio nie miał ochoty na dalszą zabawę. Prychnęła niczym młody źrebak i skrzyżowała przedramiona na piersiach.
- Nie umiesz się bawić - burknęła.
- Przeciwnie - odparł Gio z zadziornym uśmiechem. - Twoja mina w tym momencie to coś wspaniałego.
Spojrzał po reszcie.
- Więc jak? Zbieramy się? Rozmawiać można i w czasie podróży.
Vegari raz jeszcze prychnęła, po czym z jej ust posypały się miłe dla ucha, melodyjne słowa po Estalijsku.
- Pierdolona menda, a żeby tak złapał jakiś syfilis czy inną pizdo-kurwę. Tak, możemy już ruszać!
Severin tylko parsknął śmiechem, ale tego nie komentował. Mag natomiast spojrzał na niego podejrzliwie, ale nie skomentował ani słów Veg, ani zachowania nowego, tymczasowego towarzysza.
- Ustalmy jeszcze tylko cel albo chociaż kierunek, będziemy mieli wtedy jakiekolwiek szanse na trafienie gdziekolwiek... - Estec marudził pod nosem, wyraźnie niezbyt chętny do zagłębiania się w to pieprzone Mousillon. - Ruszajmy! - dodał głośniej po podniesieniu z ziemi plecaka i umieszczeniu topora przy pasie. Co prawda w ręku wyglądał o wiele lepiej i ogólnie był wtedy nieco bardziej funkcjonalny, jednak odległość jaką mieli jeszcze do pokonania nie zachęcała do tachania tych kilku kilogramów więcej w ręku...
- Myślę, że powinniśmy pójść w kierunku... - czarodziej odchrząknął i ugryzł się nagle w język. Zapomniał przez chwilę, że nie mogą zdradzić Severinowi, że są wysłani przez księcia po głowę LeBeau i że byli w wieży Auferica. Przynajmniej nie teraz. - Może na północny - zachód? W sumie ta błotnista ścieżka gdzieś nas musi w końcu zaprowadzić.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Nie 21:17, 15 Maj 2011    Temat postu:



Po krótkiej rozmowie postanowiliście wyruszyć dalej w powiększonym składzie, a Veg odzyskała swą strzałę, mocując się nieco z czaszką martwego wilka. Podążając przed siebie błotnistą ścieżynką, Severin po kilkunastu metrach odnalazł w końcu swojego konia, a właściwie to, co z niego zostało. Zwierzę leżało kilka metrów od drogi z rozerwanym brzuchem z którego wciąż wypływała ciemna krew. Płaty mięsa zostały oderwane od jego zada i grzbietu, odkrywając szerokie połacie krwawej papki. Skrzywiliście się na ten widok, a niektórym zrobiło się niedobrze. To musiała być straszna śmierć. Wierzchowiec leżał martwy, jednak juki pozostały nietknięte. Szermierz zabrał ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy i mogliście ruszać dalej.

Jakoś nie byliście w nastrojach do rozmowy po ostatnich wydarzeniach. Dochodziła do tego niechęć ściągania na siebie kolejnych niebezpieczeństw, których zapewne sporo czaiło się w okolicy. Niebo zasnuły jeszcze czarniejsze chmury niż przedtem i po nieco pół godzinnym marszu zaczęło mocno mżyć. Okutaliście się czym kto miał, jednak aura najbardziej denerwowała czarodzieja, który wcześniej miał nadzieję, iż jednak nie będzie padać. Mylił się srogo.
Przedzierając się przez rozmiękłe podłoże mieliście nieodparte wrażenie, że ktoś was obserwuje, jednak nikogo nie zauważyliście. Teren raz się wznosił, to znów opadał, a w czasie marszu nikogo nie minęliście, jakby okolica była całkiem wymarła.

W końcu szlak wypadł na rozległe bagnisko, pod którym tonęły nagie kikuty drzew.



Było cicho i ponuro, a wąska dróżka przed wami przecinająca bagno stanowiła jedyne przejście ku majaczącym po drugiej stronie połaciom drzew. Targani wątpliwościami ruszyliście powoli przed siebie i po kilkunastu krokach, jakby jakimś magicznym sposobem, mgła – otulająca już wcześniej drzewa w oddali – podniosła się nagle wyżej, nadchodząc nienaturalnie szybko z obu stron. Doskonale zdawaliście sobie sprawę, że mleczny opar, zwłaszcza na bagnach, to nie był dobry znak. Niemniej kroczyliście dalej.

Mniej więcej w połowie drogi na drugi brzeg Giovanni zatrzymał cały pochód.
– Pst! Myślę, że tam coś jest – zatrzymał się, zamknął oczy, a jego twarz zamarła. Wyczuliście wokół niego igrającą moc. Przez jego zamknięte powieki dostrzegaliście krwawe światło, jakby gałki oczne stały się maleńkim paleniskiem, mogącym świecić przez skórę. Mięśnie na szczęce czarodzieja zacisnęły się. Otworzył oczy. Zobaczyliście gasnące w nich żarzące się węgle zamierającego ognia.
- Czarna magia.
Zdążył powiedzieć jedynie tyle, gdy nagle, tuż obok Kat, spod zmąconej wody wypadła paskudnie wyglądająca kobieta, w której nie było nic z człowieka.



Jej skóra była całkiem blada, w niektórych miejscach trzymając się jedynie na odkrytych ścięgnach. Rany na głowie i całym ciele gniły, odstraszając niesamowitym smrodem. Wydając z siebie pomruk, który zmroził wam serca, nie próbowała chwycić łowczyni nagród, jedynie uderzyła rękoma niezdarnie w jej nogi. Katerine uniosła naładowaną kuszę i zwolniła spust, jednak na skutek uderzenia bełt zniknął w wodzie, kilkanaście centymetrów od głowy przeciwniczki.

Może i w umarłej nie było wiele siły, ale to wystarczyło by wytrącić łowczynię z równowagi. Kat poślizgnęła się na trawie i wpadła z pluskiem do zielonej brei po drugiej stronie ścieżki. Zniknęła w mule i szlamie rozbryzgując go na boki. Wychynęła po chwili, zanurzona po samą szyję, z trudem wyciągając ręce na powierzchnię i łapiąc powietrze do płuc. Po tarczy i kuszy nie został nawet ślad – przedmioty musiały odpłynąć w odmęty podczas upadku.

Wiedziała, że samej nie uda jej się wydostać. Na domiar złego, nagle zaczęła... tonąć!

Mokradła zdawały się kryć więcej, niż sobie początkowo zakładaliście i przekonaliście się o tym za chwilę, gdy z mlecznego oparu wychynęło kilka humanoidalnych sylwetek, ruszając ku wam ospale. Serca podeszły wam do gardła, gdy tamci, z wyciągniętymi przed siebie rękoma zawodzili złowieszczo. Zanurzeni do pasa w wodzie zbliżali się z prawej strony, brnąc w mule ku brzegowi. Ich wygląd sprawiał, że mieliście ochotę uciekać.



Było ich pięcioro, licząc nieumarłą kobietę próbującą wygrzebać się na brzeg. Jeden zombie wyglądał jak żywcem obdarty ze skóry, a jego ostre zęby gwarantowały brutalną skuteczność. Kolejny, niemal w połowie pozbawiony skóry i mięsa, unosił rękę ku wam. Resztki tkanki zwisały na jego poczerniałych kościach. Dwóch następnych nieco bardziej przypominało ludzi, choć nie mieli z nimi nic więcej wspólnego. Nieobecne oczy, blada skóra i procesy gnilne toczące ich ciała sprawiały, że zjeżyły się wam włosy na plecach. Trzeba było działać, choć strach nie ułatwiał podejmowania szybkich decyzji. Przynajmniej część z was wiedziała, dlaczego rycerze Adalharda nie zapuszczali się na te tereny i dlaczego odgrodzone były wysokim murem.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Serge dnia Wto 13:40, 08 Paź 2024, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 01 Kwi 2011
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 22:45, 15 Maj 2011    Temat postu:

Giovanni

Znaleziony nieopodal na wpół zjedzony koń ich nowego towarzysza i mżawka, jaka niewiele później chłostała ich po twarzach zimnymi kroplami sprawiała, iż czarodziej czuł się jak w Imperium. Z tym sporym wyjątkiem, iż tamte tereny mimo wszystko znał lepiej i pomimo wszędzie grasujących zwierzoludzi, mutantów i innych pomiotów Chaosu, czuł się tam jak u siebie. Tutaj natomiast nie wiedział nawet gdzie jest, gdzie uciekać w razie potrzeby i wszędzie wyczekiwał ataku. Nerwowo rozglądał się po okolicy, mimo deszczu siekającego jego twarz.

Tego wrednego opadu mag wręcz nienawidził i zaciskał zęby co jakiś czas, by nie wyrzucić ze swych trzewi skondensowanej dawki przekleństw. Ściągnięta twarz i brwi jasno dawały do zrozumienia, że nie ma ochoty na rozmowę z pozostałymi. W milczeniu skupił się na drodze, rozglądając się spod szerokiego kaptura po okolicy. W końcu doszli do traktu prowadzącego przez podmokłe tereny nie wzbudzające zaufania.

Jako że nie było innego przejścia (a przynajmniej mgła unosząca się nad bagnem jej nie pokazywała), zdecydowali się podążyć jedyną wolną ścieżką. Dopiero w połowie drogi czarodziej wyczuł nekromancką magię w okolicy i dał znać o tym towarzyszom. Niestety zbyt późno, co pewnie było efektem paskudnej pogody wiszącej nad nimi. Giovanni nigdy podczas deszczu nie potrafił się skupić tak, jak przy słonecznej pogodzie, co było ewidentnie widać przy tej sytuacji. Najpierw nie zwrócił uwagi na wiatry magii niosące ze sobą magiczną aurę nieumarłych wilków, a teraz odkrył żywe trupy zbyt późno, co najbardziej odczuła na sobie Kat.

Tileańczyk zdławił krzyk i wzdrygnął się, zerkając na wyłaniających się z mgły ludzi. Ludzi tylko z nazwy, gdyż tamci już nie żyli, roznosząc wokół woń rozkładu. Jego głos początkowo zaczął wypowiadać słowa zaklęcia, jednak był tak słaby i wątły, że Tileańczyk wiedział, iż nie ma szans powodzenia. Skarcił się w myślach i wbił wzrok w podłoże, próbując odrzucić straszne obrazy, jakie miał przed sobą. Mimo tego, że cały się trząsł, zaczął wypowiadać słowa czaru po raz drugi, a tym razem jego głos nabrał pewności siebie.

Kątem oka dojrzał, jak ruda wpada do zimnej wody. Nie mógł jej pomóc i chyba nawet nie chciał, gdyż nie zamierzał przerywać wypowiadanego zaklęcia, które szybko odnalazł w swojej głowie. Tym razem nie prosił towarzyszy o wsparcie i ochronę; po prostu maksymalnie skupiony zamierzał wykorzystać ten sam czar, którym poczęstował wilki. Mimo wszystko jakoś ufał Veg i Krukowi i wierzył, że nie zostawią go odkrytego, gdy on stał bezbronny pośród wąskiej dróżki, chyba najbardziej narażony na atak. Od kilku tygodni podróżowali wspólnie i do tej pory złodziejka i najemnik nie zawiedli maga, więc miał nadzieję, że i tak będzie tym razem.

Co prawda czuł, że jego umysł przy każdym kolejnym słowie w języku klasycznym jest coraz bardziej obciążony, jakby przyjął sporą dawkę alkoholu, ale nie zamierzał odpuścić. Ręce wykonywały w powietrzu wyuczone ruchy, tkając niewidzialną, magiczną nić, choć i one w końcu stały się nad wyraz ciężkie, jakby ktoś obwiązał je niewidzialnymi ciężarami. No cóż, używanie energii Eteru w odstępie mniejszym niż kilku godzin musiało jakoś się na nim odbić. I fizycznie, i psychicznie. Najwyżej padnie, jednak nie bez walki. Tak nauczyli go w Kolegium.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
WinterWolf




Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 2:10, 16 Maj 2011    Temat postu:

Katerine

Wyprawa zapowiadała się z każdą chwilą gorzej i gorzej. Wpierw nieciekawe widoki i niezachęcająca do spacerów pogoda, potem nie do końca martwe wilki. Swoją drogą Katerine była pod sporym wrażeniem umiejętności maga. Szybko pozbył się pozostałych przeciwników. Skinęła mu głową z szacunkiem, gdy powoli zbierali się w dalszą drogę. Słowa były zbędne, skoro wszyscy wiedzieli co tu się stało i ile mogą zawdzięczać umiejętnościom maga. Zjedzony do połowy koń, wyratowanego po drodze jegomościa pogorszył wędrowcom nastroje - w końcu być może niewiele brakowało by wyglądali podobnie. Kobiecie żal było tego stworzenia, niechętnie patrzyła w jego stronę. Wszak nie jego wina, że jego jeździec przywiódł go w to miejsce. Zastanawiając się nad tym Kat doszła do wniosku, że w wolnej chwili będzie musiała zapytać Severina jaką drogą dostał się do Mousillon. Raczej nie tą samą co oni, bo w takim wypadku nie miałby wierzchowca ze sobą.

Deszcz przywitała z ciężkim westchnieniem. Może chociaż ta cholerna ulewa zmyje ten nieszczęsny smród z tych ziem... A także z podróżnych, którzy przy okazji spotkania z wilkami przesiąkli nim na wylot. Mimo wszystko na równi z Giovannim była niezadowolona z lokalnej aury. Choć przywykła do niewygód to w tej chwili marzyła tylko o cieple kominka w przydrożnej gospodzie i kuflu spienionego piwa... Gdyby Kat była bardziej przesądna zapewne stwierdziłaby, że wszystkie znaki na niebie i ziemi im bardzo źle wróżyły...

Wejście na bagna średnio podobało się kobiecie. Nie lubiła bagien, a szczególnie już nie lubiła takich bagien, których nie znała. Łatwo tam zgubić drogę. Albo gorzej sądząc po dotychczasowych perypetiach. Szybko podnosząca się mgła sprawiła, że Kat zaczęła poważnie rozważać czy nie lepiej szukać drogi na około. Jej obawy potwierdził mag, gdy po pewnym czasie zakomunikował im obecność jakichś złych sił. Potem wydarzenia potoczyły się już bardzo szybko - z bagien wynurzyło się jakieś gnijące paskudztwo, z grubsza tylko przypominające człowieka. Kat nie miała nawet czasu na to by poczuć obrzydzenie do tych istot... Wpierw spudłowała z kuszy strzelając w stwora odruchowo. Potem trafiona w nogę przez gnijącą poczwarę straciła równowagę, komunikując to przy okazji głośnym:
- Kurwa! - Wpadła do wody ślizgając się po mokrej ścieżce. Wspaniale! Tego jej było trzeba... Kąpieli w gnijącej wodzie... Co gorsza w trakcie upadku kusza wypadła jej z rąk i prawdopodobnie przepadła na zawsze, a dziwna lekkość w okolicy pleców wróżyła jeszcze jedną stratę... Której Kat nie miała czasu rozważać - walczyła o życie! Udało jej się wynurzyć na ułamek sekund po to tylko by kaszlnąć brudną bagienną wodą i złapać trochę powietrza... i ponownie zanurzyć się pod powierzchnią, gdy coś przytrzymało ją za łydkę. Kobieta starała się wyszarpnąć, kopiąc i wijąc się pod wodą, i jednocześnie opanować odruch nabierania powietrza w płuca. Głupio byłoby utonąć w tej bagiennej gnojówce... Po omacku szukała jakiegoś punktu zaczepienia dla rąk, czegoś, czego mogłaby się chwycić by nie zostać głębiej wciągniętą pod wodę. Nie zaprzestała szarpaniny licząc na to, że uda jej się wyślizgnąć z uścisku. Obawiała się jednak, że sama może się stąd nie wydostać... Chyba pierwszy raz w życiu czuła czyste i jak najbardziej autentyczne przerażenie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MrZeth




Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 13:26, 16 Maj 2011    Temat postu:

Severin:

Szermierz widział różne rzeczy. Widział rozpłatane podczas pojedynku brzuchy i głowy, widział gnijące od wielu dni zwłoki... ale zwłoki te miały tendencję do pozostawania w bezruchu. Z zaskoczenia wyrwał go dopiero dźwięk zwalnianej cięciwy kuszy. Szermierz dobył rapiera i założył pętelkę na końcu uchwytu na przegub. Jeśli upadnie, to nie straci broni, a w razie czego może wyplątać dłoń ze sznurka.

Kat dalej miała miecz i mogła walczyć. Logika nakazywała jej pomóc. Szermierz jednak zdawał sobie sprawę, że jak sam wyrżnie to też może pójść pod wodę głębiej niż ustawa przewiduje. Wtedy kobiecie raczej nie pomoże. Z drugiej jednak strony coś może go łatwo wciągnąć w bajoro...
A na rzut monetą czasu raczej nie było. Ryzykować?
W Severinie przeważyła jednak estalijska krew. Wojownik winien ginąć jak wojownik, a nie topiąc się w gównie. Kobiecie w opałach należało pomóc... no i ryzyko. Brat Severina zawsze mówił mu "ty na drugie imię masz "ryzyko" bracie"...

- Wyciągam ją stamtąd! Ktoś wie, jak przywrócić te trupy Morrowi? - krzyknął przez ramię. Nie planował z nimi walczyć, jeśli nie będzie to konieczne. Najpierw trzeba wyciągnąć tę kobietę spod wody... bo jeszcze magia działająca tu "postawi ją na nogi" i zamiast walki pięć na pięć będzie nagle sześć na cztery.
Wbił rapier w grunt, by dodać sobie stabilności i spojrzał w breję. Rękawice i karwasze powinny w razie czego ochronić go przed ugryzieniem na tyle, by zdołał cofnąć rękę. Zerknął jeszcze w stronę kobiety-zombie. - I może ktoś przy okazji zająć się tym truchłem za mną? - zapytał, po czym sięgnął ręką pod wodę, próbując złapać rękę tonącej. Ten rosły woj powinien bez trudu uciąć łeb tej maszkarze. Jak przestanie widzieć, czuć i słyszeć to może wleci z powrotem pod bajoro.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez MrZeth dnia Pon 13:35, 16 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.ouzaru.fora.pl Strona Główna -> Sesje RPG Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5 ... 20, 21, 22  Następny
Strona 4 z 22

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gRed v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin