 |
|
Autor |
Wiadomość |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Pią 17:52, 02 Wrz 2011 Temat postu: |
|
|
Severin & Sophie
Droga do znachora dłużyła się niemiłosiernie, zwłaszcza, że po kilku przebytych metrach Severin musiał skorzystać z pomocy Sophie i wesprzeć się na jej ramieniu, gdyż podróżowanie z napuchniętą kostką i obolałymi plecami nie wchodziło w grę. Rany na ramionach i twarzy, choć niezbyt głębokie, drażniły i piekły przy każdym ruchu. Co jakiś czas mijali podejrzanych typków, którzy przyglądali im się z zaciekawieniem, jednak złodziejka zwykle zbywała ich jakimiś przekleństwami, bądź gestami dłonią, których zwadźca nie był w stanie rozpoznać.
W końcu udało im się dotrzeć do pracowni de Vayne'a, a ten, gdy tylko zobaczył szermierza parsknął pod nosem, jednak szybko spoważniał, widząc karcące spojrzenie Severina.
- Jednak się sprawdziło. Widuję was częściej niż stałych klientów. - Wskazał dłonią na krzesło, a Estalijczyk szybko z niego skorzystał, dając odpocząć pulsującej bólem nodze.
Cyrulik zapytał, co tym razem się wydarzyło, a po wyjaśnieniach Południowca, najpierw zajął się Sophie, której szybko opatrzył drobną ranę, a następnie przysiadł na krześle naprzeciw Severina. Zdjął but szermierza, po czym rozciął nogawkę (inaczej nie był w stanie obejrzeć opuchlizny), a potem dokładnie sprawdził nabrzmiałą kostkę. Sev kilka razy syknął, gdy palce de Vayne'a wpiły się mocniej w obrzęk.
- Masz szczęście, jest tylko lekko skręcona. - Stwierdził znachor po chwili badania. Podszedł do jednej z szafek, wyjął z niej słoik z białą mazią, wrócił na miejsce i posmarował opuchliznę. Mimo iż robiło to delikatnie, Sev czuł się tak, jakby za chwilę miał zemdleć. - Założę bandaż, ale zdejmij go jutro z rana - noga w tym stanie nie może być uciśnięta, bo opuchlizna jest zbyt duża. Chyba nie chcesz, żebym za kilka dni miał ci ją amputować. - Uśmiechnął się oschle. - Smaruj kostkę tą maścią, którą dałem ci ostatnio, powinna uśmierzyć ból i zmniejszyć obrzęk. W ciągu dwóch tygodni noga powinna wrócić do normy, choć pewnie będzie się dawać we znaki jeszcze przez jakiś czas.
Felczer zajął się po chwili ranami na ramionach i twarzy mężczyzny, zszywając je szybko i precyzyjnie. Na policzek poszła też gaza, przez co zwadźca wyglądał, jakby wracał z jakiejś karczemnej bijatyki. Chudy znachor wrócił po chwili z kolejnym słoikiem, a gdy go otworzył, Sev poczuł w powietrzu podejrzany zapach ziół.
- Maść na skaleczenia. Wsmarowuj ją w zszyte miejsca dwa razy dziennie, rano i wieczorem. Ostrze nie wyrządziło większych uszkodzeń, ale przez jakiś czas możesz być obolały. Największe ryzyko wiąże się z zakażeniem. Ta maść pozwoli tego uniknąć. Przyjdź do mnie za kilka dni, żebym mógł obejrzeć rany.
De Vayne zdarł ze zwadźcy kilka denarów za usługę i oboje z Sophie po dłuższej chwili opuścili pracownię medyka. Severin kuśtykał powoli do wyjścia, a złodziejka zaoferowała mu swoją pomoc w dotarciu do "Dziewicy". W tej sytuacji, gdy całe ciało piekło i bolało, szermierz nie miał większego wyboru. Zwłaszcza, iż w obecnym stanie, stałby się z pewnością łatwym celem dla ludzi, którzy pracowali na tych ulicach nocą, polując na nieuważnych przechodniów.
* * *
Upłynęło sporo czasu, nim dotarli do rzeczonej karczmy. Dwa bliźniacze księżyce stały już niemal w zenicie, rzucając mdłe, zielonkawe światło na okolicę. Na tyle szybko, na ile Severin mógł, zabrał swoje rzeczy z pokoju i udał się wraz ze złodziejką do "Starej Szafy", gdzie zapewne jego kompani go oczekiwali. Sophie dzielnie użyczała mężczyźnie swego ramienia i była nawet dość wyrozumiała i cierpliwa, gdy Południowiec musiał co jakiś czas przystawać na krótki odpoczynek. W końcu jakby nie patrzeć, pomógł jej załatwić własne sprawy, więc kobieta pewnie chciała się zrewanżować. Ale tak naprawdę szermierz nie mógł być tego całkowicie pewien.
Było już grubo po północy, gdy oboje dotarli na miejsce. Karczma wciąż tętniła życiem, gdyż z wnętrza dobiegały odgłosy rozmów i uderzającego o siebie szkła. Złodziejka pożegnała się szybko, zostawiając Severina przed wejściem i bezszelestnie wtopiła w mrok ulicy. Zwadźca powoli wszedł do knajpy, ściągając na siebie kilka spojrzeń, odebrał klucz od gospodarza i z kłopotami, ale wszedł na piętro, odnajdując swój pokój. Czuł się zmęczony, poobijany i chyba chciało mu się nawet rzygać. Wszedł do środka, zamykając drzwi na zasuwkę i legł w ubraniu na łóżko pachnące tanim detergentem. Nie minęła minuta, jak spał.
Veggie & Giovanni
Ostatnie wydarzenia, a przede wszystkim kolacja u sierżanta sprawiły, że wreszcie między obojgiem zaczęło się coś dziać. Mimo, iż dla Vegari spotkanie z Valmondem miało dość bolesny charakter powrotu do przeszłości, to jednak w finale okazało się, że wyszło to zarówno jej, jak i Giovanniemu na lepsze. Czarodziej otworzył się, a kobieta najwyraźniej na to czekała.
Po dotarciu do "Starej Szafy" niemal od razu wskoczyli do łóżka, by przypieczętować udany wieczór płomienną cielesnością. I nie był to już zwykły, mechaniczny seks niczym z taniego burdelu, a coraz więcej pasji, namiętności i przede wszystkim uczucia. Oboje delektowali się chwilą, swoim smakiem i własną obecnością, nie przejmując się nawet tym, że ktoś narobił na korytarzu hałasu, człapiąc do swego pokoju. W tej chwili najważniejsi byli oni i to, co ich łączyło.
Kochali się długo i spokojnie, aż w końcu pozbawieni siły, wtuleni w siebie, zasnęli z delikatnymi uśmiechami na twarzach.
Wszyscy
Kolejny dzień przywitaliście w jadalni dość późno, choć pierwsi na dole pojawili się rozanieleni Gio i Veg. Zamówili śniadanie i usiedli przy wolnym stoliku, rozmawiając o czymś ze sobą i śmiejąc się co jakiś czas. Sala, z racji wczesnej pory, nie była tłoczna - tu i ówdzie przy stolikach siedzieli miejscowi, bądź przejezdni, którzy postanowili się posilić. Łuczniczka i czarodziej jednak nie zwracali na nich większej uwagi.
Giovanni odczuwał zmiany w swoim nastawieniu. Od niedawna jakby zupełnie nie przejmował się panującą aurą, i nie miał na to wpływu fakt, iż posiadał magiczny medalik chroniący go przed opadami. Coś się w nim zmieniało na lepsze - uczucie, które zagościło w jego sercu emanowało ciepłem na całe ciało, sprawiając, że mag czuł się wypoczęty, silny i radosny. Jak mawiali bretońscy rycerze "Miłość potrafiła dodać skrzydeł" i chyba coś w tym powiedzeniu było.
Nie można było tego jednak powiedzieć o Severinie, który zszedł na śniadanie ostatni i w jeszcze gorszym stanie, niż towarzysze widzieli go poprzedniego dnia. Policzek zwadźcy ginął pod białym materiałem, mężczyzna kulał i syczał co jakiś czas z bólu. Wyglądało na to, że gdzieś go poniosło zeszłej nocy i że wycieczka nie okazała się dla niego zbyt owocna.
Z grymasem cierpienia na twarzy zasiadł przy wspólnym stoliku, przecierając spocone czoło przedramieniem. Chwilę potem na stół wjechało śniadanie składające się na jakąś zupę warzywną i miskę gorących placków ziemniaczanych ze śmietaną. Pogoda za oknem nie różniła się od tej ostatnio - było szaro, ponuro i na dodatek padało.
Musieliście zastanowić się nad dalszymi ruchami.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Evandril
Dołączył: 01 Kwi 2011
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 19:56, 02 Wrz 2011 Temat postu: |
|
|
Veg i Gio
Noc była wspaniała, a Piromanta obudził się w świetnym nastroju. Inaczej być nie mogło, gdy wtulona w jego bok spała Veg. Po raz pierwszy w życiu czuł się na swoim miejscu, choć obskurny pokój w podrzędnej knajpie przeklętego Mousillon z pewnością na to nie wskazywał. Chodziło jednak o coś więcej, niż miejsce, a konkretnie o to, z kim tutaj jest i do czego oboje dążą. Wczorajsza kolacja dużo załatwiła i wyjaśniła, co de Sanctis przyjął z nieskrywaną ulgą. Wreszcie przestał się obawiać tego, że Veg będzie coś kombinować na boku i było mu z tym bardzo dobrze. Czuł się pewien tej kobiety, sam nawet nie wiedział dlaczego. Jego klatkę piersiową rozsadzała pozytywna energia. Nocne uniesienia tylko przypieczętowały to, co już od dawna wisiało w powietrzu.
Maggie obudziła się niewiele czasu później, również w dobrym humorze. Zebrali się więc z łóżka, choć dość niechętnie, by zejść do głównej sali i zjeść późne śniadanie. Na dole zajęli stolik przy jednym z okien, a Tileańczyka nie zmartwiło nawet płaczące niebo, pogrążające wszystko wokół w przygnębiającej szarości. Zamówili u służki śniadanie, a Gio wziął na kolana Corteza i zaczął go drapać za uszkiem, skupiając się na jakichś żartach z Veg. Gdy długo nie pokazywał się Severin, mag zerknął na towarzyszkę.
- Czyżby nasz wspaniały kompan zabłądził w labiryncie ulic i nie dotarł do naszego nowego "miejsca zamieszkania"? - prychnął, bawiąc się z psiakiem.
- Myślę, że po drodze wpadł w jakieś kłopoty i teraz liże gdzieś rany - odpowiedziała kobieta, uśmiechając się przy tym nieznacznie.
Gio zmarszczył brwi i skrzywił się wesoło.
- No coś ty, myślę że po wczorajszych atrakcjach z zabijakami Łamacza pewnie przygarnął sobie jakąś tanią dziewkę i zarwał nockę, żeby odreagować - odparł mag.
- Jasne! - Prychnęła. - Przecież ten facet to największy pechowiec i siedem nieszczęść! - Zaśmiała się. - Mogę się założyć, że znowu mu ktoś wpierdolił. - Puściła mężczyźnie oczko i rzuciła ciche wyzwanie.
- No dobra, to się załóżmy - Gio przyjął wyzwanie z uśmiechem na ustach. - Ja stawiam, że się parzył w nocy z jakąś ladacznicą, a ty, że dostał po pysku. Tylko o co chcesz się założyć?
- Hmm...
Przez chwilę się zastanawiała nad tym. W sumie to niczego nie potrzebowała i była tylko jedna jedyna rzecz, której zdobyć i mieć nie mogła, co ją oczywiście mierziło.
- O twoje klucze.
- Moje klucze? - Gio aż zamrugał oczami i uniósł prawą brew w górę, nie spodziewając się takiej odpowiedzi.
- Tak, jeśli wygram, to dasz mi je ponosić przez tydzień. A dokładniej to zdejmiesz zaklęcie, żebym ci je mogła spokojnie podebrać. - Uśmiechnęła się szeroko i zadziornie. - Stoi?
Gio przez chwilę zastanawiał się teatralnie, bawiąc swoją bródką.
- Stoi. A co będzie, jeśli ja wygram? - uśmiechnął się zawadiacko, w swoim stylu.
- No nie wiem, to już ty musisz dać mi jakąś ofertę... - Wzruszyła ramionami.
Czarodziej zastanawiał się jeszcze przez chwilę, aż w końcu uśmiech wstąpił na jego oblicze.
- Jeśli wygram, będziesz wychodzić z Cortezem przez kolejny tydzień na spacerki, żeby się załatwił i nie będziesz tego przeklinać, ani narzekać. Stoi? - wyciągnął dłoń w jej kierunku, by przypieczętować zakład w sposób honorowy.
- Ale w pokoju nie będę musiała po nim sprzątać? - zapytała, przyglądając się magowi podejrzliwie i trzymając dłoń w powietrzu.
- Zakład obejmuje całkowitą przestrzeń życiową Corteza - Gio wyszczerzył białe zęby. - Boisz się?
Łuczniczka zmarszczyła brwi i przeniosła spojrzenie na psa.
- Zeszczaj się, a pożałujesz - mruknęła do niego cicho, a szczeniak jedynie wywalił język w radosnym uśmiechu i merdnął ogonkiem. - No, cieszę się, że się dogadaliśmy, kundlu parchaty. Zgoda, czarodzieju, stoi. - Uścisnęła jego dłoń.
No to teraz jedynie wypatrywali Severina, niecierpliwiąc się przy tym i czekając na śniadanie, które zamówił Giovanni.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
MrZeth
Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 19:39, 04 Wrz 2011 Temat postu: |
|
|
Drużyna
Trochę czasu poczekali na kompana, a gdy ten zszedł na dół i okazało się, że wygląda jak wracający z wojny jeniec, Giovanni zaklął pod nosem.
- Na Morra, Estalijczyku! Wyglądasz gorzej, niż zwłoki leżące w Ogrodach mego Pana - wypalił czarodziej. - Kto cię tak urządził? I niech to szlag, przez ciebie przegrałem zakład!
Słysząc słowa Piromanty, Veg jedynie zachichotała, oczekując, jak Severin wytłumaczy się ze swojego stanu zdrowia.
- Kwestia Rebingera rozwiązana - mruknął szermierz, siadając. - Definitywnie - dodał, krzywiąc się. Musiał poświęcić trochę czasu na zadośćuczynienie zaleceniom lekarza, a i wyspanie się było mile widzianym zdarzeniem. Podobnie zresztą jak śniadanie. Severin wziął się za swoją porcje gdy tylko ją otrzymał i jadł pomimo lekkich mdłości spowodowanych bólem. Nie powstrzymał się przy okazji przed pytaniem. Zakład o jego osobę? Nie zdarzyło się mu jeszcze coś takiego, aczkolwiek on sam zwykł się o różne rzeczy, z reguły były jednak bardziej trywialne, wiec “założę się, ze nie wypijesz tego wszystkiego”, “założę się, ze ten obije mordę tamtemu” i tak dalej...
- Założyliście się o coś? - mruknął, spoglądając na maga i złodziejkę.
- Owszem. - Bretonka uśmiechnęła się nieznacznie i nim Giovanni zdążył zareagować, dodała. - Zastanawialiśmy się, czemu wciąż cię nie ma na śniadaniu. Gio twierdził, że pewnie znów sobie wziąłeś jakąś tanią dziwkę, która cię wymęczyła i wyssała do ostatniej kropli. Ja uważałam, że dostałeś porządny ‘wpierdol’ na mieście i oczywiście miałam rację. Słuchaj, Sev. Może już sam na to wpadłeś, ale i tak ci powiem. To nie Estalia, więc twoje metody tu nie działają...
- Nie mam innych na podręczu, ale tym razem odniosłem zamierzony efekt - mruknął Severin w odpowiedzi. Jakoś nie chciało mu się komentować tego dalej. W końcu on dostał wpierdol, ale jego przeciwnicy byli w jeszcze gorszym stanie. Zdecydowanie gorszym. - Choć niewątpliwie mogłem wyjść z tej konfrontacji w jednym kawałku, gdyby to była Estalia... ale nie jest wiec temat uznam za zmaknięty - dodał.
- Kobieca intuicja? - zapytał mag, uśmiechając się lekko do Veg. - Klucze na tydzień są twoje, dam ci je jak wrócimy do pokoju.
O sprawę Rebignera nie pytał, bo i w sumie mało go interesowało, co stało się ze szkrzeczącym paserem. Musiało być jednak gorąco, skoro Severin wrócił w takim stanie. Zastanawiał się tylko, po co Estalijczyk szukał Rebignera. Chciał się zemścić? Płomienisty zupełnie nie rozumiał motywów działania Severina.
Napychając się plackami ziemniaczanymi i zupą spoglądał raz na Veg, raz na poobijanego zwadźcę.
- Jakie plany na dziś? Byłbym za tym, żeby zająć się wreszcie Łamaczem i mieć go z głowy - odłożył łyżkę do talerza z parującą zupą i sięgnął do kieszeni kubraka, wyjmując z
niej niewielką fiolkę z czerwoną cieczą. Szybkim ruchem podsunął ją Veg. - Chyba wiesz jaki zrobić z tego użytek, prawda, Skarbie?
- Wiem - mruknęła kobieta, krzyżując przedramiona na piersiach. - Ale nie taka była umowa. Nie chcę, byś mi te klucze dawał. Masz zdjąć zaklęcie, żebym mogła je sobie sama ukraść. A żeby było ciekawiej, chcę, byś ich pilnował i trzymał przy sobie. - Uśmiechnęła się zadziornie. - I tak, też jestem za tym, żebyśmy to dziś załatwili. Ale bez Seva, bo on chyba nie jest w stanie. - Zerknęła na Estalijczyka i uniosła prawą brew. - Będzie nas tylko opóźniał, jeśli dojdzie do tego, że będziemy musieli uciekać. O walce to już w ogóle nie wspomnę...
Sev skinął głową twierdząco.
- I tak na miejscu będziesz musiała działać sama. Ten twarzowiec nas widział i raczej zapamiętał. Dodajmy do tego fakt, że jeden z typów, którzy za nami pobiegli, wrócił i zapewne zdał raport - zauważył Severin, krzywiąc się przy okazji poprawiania na krześle. Fakt posiadania tych ran lekko go irytował, gdy już prawie przyzwyczaił się do bolących pleców doszła kostka, ale tak to jest jak żyje się tak a nie inaczej. Ot trzeba zebra plon tego co się zasiało, jak zwykł mawiać jego ojciec.
- Ludzie raczej pamiętają, jeśli ktoś zmienia ich przydupasów w pieczyste.
- To fakt, ale i tak się z nią wybiorę i będę się kręcił w pobliżuj karczmy - powiedział mag. - Jakby coś poszło źle, to po prostu podpalę im tę budę, żeby odwrócić uwagę od Veg - wzruszył ramionami wsuwając śniadanie. - Niech Morr jednak nam sprzyja i oby wszystko poszło gładko...
- Panowie, czy potraficie załatwiać cokolwiek BEZ podpalania i BEZ obijania sobie mordy? - zapytała Vegari, zerkając raz na jedzącego maga a raz na obolałego zwadźcę.
- Pewnie, ale tak jest zabawniej - mruknął zwadźca i uśmiechnął się, wzruszywszy ramionami. Najwyraźniej humor powolutku mu wracał. Faktycznie gdziekolwiek szedł sam lub z Gio to wracał w gorszym stanie. Dobrze, że chociaż koszmary się odpieprzyły i spać się dało. - Co nie, panie magu? - Severin szturchnął lekko Gio, ruszając brwiami, po czym wziął się za śniadanie.
- Wszystko będzie dobrze, nie musicie trząść portkami. W razie kłopotów SAMA sobie poradzę. Na hordy Chaosu, zawsze sobie radziłam sama! - Uderzyła pięścią w stół, a rana odezwała się nieprzyjemnym pulsowaniem. By ukryć lekki grymas, prychnęła i zgarnęła buteleczkę z trucizną. Obróciła ją kilka razy w dłoniach, po czym podrzuciła, zwinnie złapała i schowała do kieszeni. - Pójdziemy z Gio wieczorem, ale ulicę od karczmy się pokłócimy na pokaz i rozdzielimy. A teraz, póki tam jeszcze nie ma takiego ruchu, przejdę się i poszukam jakiegoś dogodnego i ustronnego wejścia, na przykład przez okno. Bo przecież nie wejdę przez główne drzwi i się nie rozbiorę na środku sali. Muszę się tam pojawić jakoś naturalnie i nieutralnie, czyli wychodząc z zaplecza.
- Nie ma co się pieklić, Veg, póki co jeszcze nic się złego nie wydarzyło - odparł Gio uśmiechając się szeroko, co Severin podsumował cichym “no niby nie”.
- Przejdę się z tobą, ale nie będę się zbliżał do karczmy. Ruszamy po śniadaniu? - zapytał, kończąc powoli swój posiłek.
- Ja nie będę z wami kuśtykać, trzasnę się na łóżko i będę lizał rany jak na “ofiarę wpierdolu” przystało - stwierdził Severin, uśmiechając się pod nosem. - Mogę wam tylko życzyć miłej zabawy - dodał.
- No dobra! - Kobieta klasnęła w dłonie. - To można się zaraz zbierać. Sev, zajmiesz się Cortezem. - Rzuciła mężczyźnie złowieszczy uśmiech. - Ewentualnie to on zajmie się tobą...
- A nie zabije mnie gdy będę spał? - zapytał Severin, uśmiechając się. - Zostaw mi też smycz, co by mi nie nalał w pokoju. Jak go odbierzesz to może będzie umiał coś nowego. Zajmowałem się psami jak byłem młodszy - powiedział. Nie dodał, ze w psiarni swego ojca, acz wspomnienie dawnych dni przywołało na jego twarz lekki uśmiech.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Pon 13:09, 05 Wrz 2011 Temat postu: |
|
|
Wszyscy
Krótko po śniadaniu, Vegari i Giovanni zebrali się do wyjścia, a Severin, tak jak zapowiedział, udał się do swego pokoju, by nieco odpocząć po ostatnich nieprzyjemnych wydarzeniach i zająć się psem łuczniczki. Miał zamiar nauczyć czegoś Corteza, a szczeniak nie wyglądał na zwykłego kundla, jakie zwykle szwendają się w takich okolicach, więc i była szansa, że szybko załapie, o co chodziło zwadźcy.
* * *
Gio & Veg
Dotarcie do "Upadłego Nieba" nie nastręczyło żadnych kłopotów, choć Giovanni zaszył się w alejce nieopodal i obserwował lokal z daleka, nerwowo odprowadzając towarzyszkę wzrokiem. Ta po chwili zniknęła za drzwiami kuchennymi, wślizgując się do środka, a magowi wydawało się, że nie ma jej całe wieki. Zniecierpliwiony, po jakichś dwóch kwadransach czekania w deszczu miał zamiar zaryzykować i wejść do "jaskini lwa", jednak w końcu na zewnątrz pojawiła się Veg, a kamień spadł mu z serca. Kobieta wracała do niego wolnym krokiem, całkiem wyluzowana i z lekkim uśmiechem na twarzy.
- I co? - zapytał Piromanta, gdy się spotkali.
- To będzie najprostsze zabójstwo w calej mojej karierze - odparła. - Wszyscy w środku chodzą najebani w trzy dupy i tak naprawdę nawet nie patrzą, co piją, ważne, żeby dużo. Widziałam tego Łamacza. Siedział z kilkoma typami i śmiał się głośno wychylając przy mnie cztery piwa. Nawet nie zauważył, że mu się przyglądałam. Zresztą, w środku mają taki raban, że nawet pracownicy nie zwracają na siebie uwagi, więc nie będę mieć większych problemów, by wtopić się w tłum. Wracajmy do karczmy, trzeba się przygotować na wieczór.
Po tych słowach oboje ruszyli w drogę powrotną, a deszcz wygrywał miarową melodię o dachy i szyby domostw, które mijali.
* * *
Wszyscy
Czas oczekiwania na akcję dłużył się, a Gio odczuwał delikatne napięcie, w przeciwieństwie do Veg, która była całkiem spokojna i pewna swego. Severin nie zszedł na obiad, nakazując wcześniej dziewce służebnej dostarczenie go do swego pokoju, gdzie wciąż próbował nauczyć czegoś Corteza. Takie wyciszenie się i zaszycie z własnymi myślami w odosobnionym miejscu z pewnością musiało wpłynąć na polepszenie samopoczucia Estalijczyka, zwłaszcza, gdy dzielił pokój z wesołym, energicznym psiakiem. Zwadźca musiał przyznać, że każdemu przydawał się choćby jeden dzień wolny od życia, zwłaszcza w tak podłym miejscu jak Mousillon.
Zmrok nadszedł szybko, więc Piromanta i łuczniczka ruszyli do "Upadłego Nieba", by zakończyć żywot Łamacza z gangu Łowców Skór. Nieco wcześniej, gdy odwiedzili Severina w pokoju, ten wsmarowywał maść w spuchniętą kostkę i życzył im powodzenia. Veg twierdziła, że nie będzie im potrzebne, jednak różne rzeczy mogły się wydarzyć. Zostawiając Południowca z Cortezem opuścili "Starą Szafę" i niewiele czasu później znaleźli się przy interesującym ich lokalu, który tętnił życiem chyba jeszcze bardziej, niż wcześniej.
Giovanni pozostał na czatach w okolicy karczmy, a Veg zrzuciła z siebie górną część ubrania i niepostrzeżenie weszła na tyły gospody.
* * *
Veg
Na zapleczu kucharki i posługaczki uwijały się jak w ukropie i tak jak zakładałaś, nikt nawet nie zauważył, że pojawiłaś się w środku, zwłaszcza, że tak naprawdę nie odróżniałaś się niczym szczególnym od pozostałych półnagich dziewcząt. Już po krótkiej chwili otrzymałaś tacę wypełnioną kuflami piwa i wina, po czym wyrzucono cię pędem na salę.
A ta pękała w szwach. Wszystkie stoliki były zajęte, a niektórzy z klientów podpierali ściany, żłopiąc złocisty napój. Bard przy kominku grał jakąś skoczną melodię na mandolinie, której towarzyszył co jakiś czas miarowy brzdęk kufli uderzających o siebie. Panował gwar i zaduch. Byłaś pewna, że nikt nie zwróci na ciebie uwagi.
Najpierw wykonałaś kilka innych zamówień, by nieco bardziej przesiąknąć w podpite towarzystwo. Niektórzy z pijanych mężczyzn dotykali twoich piersi, jednak ignorowałaś to, gdyż co innego było teraz najważniejsze. W końcu od jednej z posługaczek przejęłaś stolik, który zajmował Łamacz i jego towarzysze. Dyskretnie na zapleczu dolałaś do trunków trucizny otrzymanej od de Sanctisa (dla Łamacza więcej, niż kilka kropel, w końcu to wielkie chłopisko było, a ty musiałaś mieć pewność), po czym ruszyłaś na salę.
Mężczyźni nawet nie zwrócili na ciebie uwagi, gdy ustawiałaś przed nimi piwo, jedno po drugim. Byli mocno zajęci omawianiem jakiejś zaszłej sprawy, gdy Łamacz rozkwasił komuś głowę obitą pałką i było to tak zabawne, że wszyscy śmiali się do rozpuku. Gdy miałaś odejść, poczułaś na swym przedramieniu ostry ucisk. Odwróciłaś się, powstrzymując mechanizm obronny w geście uderzenia pięścią tego, kto cię trzymał. To był Łamacz. Patrzył na ciebie mętnym wzrokiem.
- Jesteś nowa, nie?
- Tak, panie - odparłaś, teatralnie zwieszając wzrok.
- Lubię nowe - oblizał się paskudnie. - Jak skończę z chłopakami, pójdziemy na górę.
- Dobrze, panie. Będę czekać na zapleczu. - Dygnęłaś lekko głową, a odpowiedź chyba mu się spodobała, gdyż zaśmiał się sardnonicznie i puścił twoją rękę.
Odeszłaś szybkim krokiem, a paskudny mężczyzna musiał powiedzieć coś o tobie swoim kompanom, bo ci, jak jeden mąż wybuchli śmiechem. Wiedziałaś jednak, że ten się śmieje, kto się śmieje ostatni.
Odłożyłaś tacę na szynk i miałaś zamiar zbierać się do wyjścia, gdy nagle stanęłaś jak wryta.
- Hej, ty! Zatrzymaj się! - Usłyszałaś za sobą szorstki, władczy kobiecy głos. Zrobiłaś, co kazała, by nie wzbudzać podejrzeń i odwróciłaś się, dostrzegając kilka kroków przed sobą... własną matkę.
Musiałaś przyznać, że jak na swoje lata była całkiem nieźle zakonserwowana i czas obszedł się z nią łaskawie. Ale skoro przez całe życie się nie pracowało, tylko żerowało na kimś i wykorzystywało do własnych celów, to inaczej być nie mogło.
- Kim jesteś? Nie pamiętam, bym cię zatrudniała?! - Po chwili dodała, przyglądając ci się ze zmrużonymi oczami. - Czy my się już kiedyś nie spotkałyśmy? Kojarzę skądś twoje oczy i spojrzenie...
Czułaś wzbierającą złość. Ona cię nie poznała, mimo iż byłyście do siebie bardzo podobne, ty ją jednak jak najbardziej. Gdyby nie fakt, że zostawiłaś wszystkie swoje rzeczy, włącznie z bronią, Giovanniemu, upiekłabyś dwie pieczenie na jednym ogniu.
Zastanawiając się nad odpowiedzią, kątem oka zerknęłaś na stolik zajmowany przez Łamacza i jego ludzi. Niczego nie świadomi, opróżniali właśnie jednym haustem kufle piwa z trucizną. Nawet jeśli zrobiłabyś teraz raban, wiedziałaś, że cel został osiągnięty i za godzinę kilku z nich będzie martwych, w tym ten, po którego tu przyszłaś.
Severin
Wieczór upływał ci w spokojnej atmosferze, choć podświadomie oczekiwałeś szybkiego powrotu swych towarzyszy, a przede wszystkim powodzenia ich misji. Cortez przyswoił sobie pewne rzeczy odkąd zamknąłeś się z nim w pokoju i byłeś bardzo zadowolony z faktu, że stare doświadczenia z pracy w psiarni ojca nie poszły na marne. Miałeś zamiar przejść do kolejnej lekcji, gdy doszło cię natarczywe pukanie do twych drzwi. Zakląłeś po estalijsku pod nosem, z trudem zwlekłeś się z łóżka i pokuśtykałeś do wejścia, chwytając za rapier.
- Kto tam? - zapytałeś gromko.
Po chwili usłyszałeś szorstki, gardłowy głos.
- Straż miejska. Otwierać!
Zdziwiony zrobiłeś, co nakazali i po chwili w pokoju pojawiło się trzech strażników miejskich w barwach Mousillon, z czego jeden wyglądał ci na wyższego rangą.
- Nazywam się sierżant Valmond Landreau. - Przedstawił się czarnowłosy mężczyzna, zerkając na broń w twoim ręku. Uśmiechnął się dziwnie. - Czyżby obawiał się pan czegoś? I skąd te wszystkie rany? - Wskazał dłonią na gazę na twojej twarzy i chorą nogę.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Evandril
Dołączył: 01 Kwi 2011
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 12:43, 06 Wrz 2011 Temat postu: |
|
|
Giovanni
Czarodziej nie był zbyt zadowolony z faktu, że Vegari idzie sama do karczmy w której roi się od potencjalnych morderców i gwałcicieli. W duchu karcił się za to, że nie powiodło im się z Severinem ostatnio i w "Upadłym Niebie" Piromanta był już spalony, przez co nie mógł w jakiś sposób ochraniać swojej kobiety. Kłopoty bardzo go lubiły ostatnio i powoli miał tego dosyć. Z drugiej strony wczorajszy wieczór i noc były naprawdę przyjemne i de Sanctis zaczął myśleć, że może z tego szalonego związku z nieprzewidywalną kobietą może coś wyjść.
Tak właśnie myślał, stojąc w jakiejś oślizłej alejce i czekając aż Veg wróci z rekonesansu. Sekudny zamieniały się w minuty, a minuty dłużyły się niczym dni. Coś w środku podpowiadało mu, by poszedł tam i zobaczył, co się dzieje, ale zdrowy rozsądek sprowadzał go na ziemię - gdyby tamci zobaczyli Tileańczyka w towarzystwie złodziejki, zadanie można by było uznać za spalone i trzeba było by szukać innego sposobu na zabicie Łamacza. Tak przynajmniej mieli jakieś szanse na szybką, czystą śmierć za pierwszym podejściem.
W końcu wróciła i to bardziej zadowolona, niż Gio się spodziewał. Miała też dobre wieści, co rokowało pomyślnie na dalszą część akcji. W dobrych nastrojach oboje wrócili do "Starej Szafy", choć mężczyzna wciąż nie mógł wyrzucić z serca dziwnego uczucia niepokoju i zdenerwowania.
***
Na obiad zjadł podwójną porcję ziemniaków z wielkim na pół talerza schabowym. Musiał przyznać, że chociaż żarcie mieli w tej dziurze dobre i o ile na początku stęchły zapach powietrza sprawiał, że miał opory przed jedzeniem posiłków, to teraz już nie zwracał uwagi jak pachnie powietrze. Po prostu się przyzwyczaił.
Do wieczora, nim wyjdą, by pozbyć się Łamacza, mieli jeszcze co najmniej kilka godzin, a Płomienisty, by nieco opanować swe zdenerwowanie, wrócił myślami do swej słonecznej ojczyzny, przypominając sobie stare, beztroskie życie...
...Osiem lat temu, Tobaro, Tilea...
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, jednak powietrze wciąż było ciepłe, a ptaki wygrywały swe wesołe melodie. Giovanni siedział przed jedną z portowych tawern przy stoliku wraz ze swoim najlepszych przyjacielem Giuseppe, kończąc jakiś rybny posiłek i zapijając młodym winem. Do pewnego czasu obaj zajęci byli rozmową, gdy ich uwagę przykuła piękna, czarnowłosa niewiasta w szkarłatnej, zdobionej złotymi nićmi sukni. Miała piękne oblicze, a jej duże piersi zarysowywały się ładnie pod materiałem. Gio pożerał ją wzrokiem, jednak ona zupełnie nie zwracała uwagi na otoczenie, przechodząc obojętnie obok stolika zajmowanego przez obu mężczyzn.
- Za wysokie progi, Gio - powiedział Giuseppe, uśmiechając się do przyjaciela, wyrywając go tym samym z otępienia. - Chyba wiesz, kto to jest?
- Nie musisz mi przypominać. To Sophitia Delvecchio, córka konkurencyjnego rodu kupieckiego. Najdorodniejszy owoc Tobaro - De Sanctis westchnął.
- Do którego zdychają wszyscy szlachetkowie i co bardziej znaczący synalkowie wyższych rodów. Nie masz szans, żeby się z nią choćby umówić, a co dopiero zdobyć - prychnął Giuseppe.
- Wątpisz w moją charyzmę i urok, przyjacielu? - Gio uśmiechnął się zawadiacko. - No to ci pokażę. O co zakład, że jeszcze dziś umówię się z nią na obiad?
Towarzysz zaśmiał się i klasnął w dłonie.
- Ty chyba nie wiesz, na co się porywasz.
- O co zakład?
Giuseppe spoważniał i zastanowił się chwilę.
- Jeśli wygrasz, przez kolejne dwa tygodnie jesz i pijesz na mój koszt. I odwrotnie - jeśli przegrasz, stawiasz to, na co będe miał ochotę. Accordo? - wyciągnął dłoń.
- Accordo. - Gio przypieczętował zakład, uścisnąwszy dłoń przyjaciela.
Po chwili zebrał się od stolika i rzucił się truchtem, by zmniejszyć dystans do kobiety, która znikała za południowym mostem. Cały czas szedł za nią, próbując nie rzucać się w oczy.
***
Gio zatrzymał się w ciemnej alejce i przyjrzał nieznajomemu, po chwili go rozpoznając - był to Filipo Inzaghi, syn jednego z bardziej znaczących bankierów Tobaro. Ubrany był w czerwony, narzucony na ciemny, aksamitny kostium pelerynę, zapiętą klamrą z godłem, na którego błękitnym tle widniały złote gryfy; jego ręka spoczywała na rękojeści miecza. Był to całkiem przystojny mężczyzna, którego szpecił jedynie ostry zarys ust i cofnięty podbródek. Mimo że sprawiał wrażenie lekko otyłego, nikt nie mógł wątpić w siłę jego ramion i nóg.
- Buona sera, bella. - podszedł do Sophitii, opierając się przedramieniem o drzwi.
- Filipo? Co ty tu robisz? Przecież mówiłam ci, że nie mam zamiaru się z tobą spotykać.
- Może jednak dasz mi tę jedną, jedyną szansę? Na pewno ci się spodoba, mam duży temperament - mężczyzna pogładził ją po włosach, jednak ona szybkim ruchem odrzuciła jego rękę.
Chyba mu się to nie spodobało, gdyż chwycił ją za jej wątłe przedramie i wykrzywił pod kątem. Kobieta jęknęła.
- Nigdy więcej tego nie rób, puttana. Nie odrzuca się zalotów Inzaghich i powinnaś to wiedzieć już dawno... - mruknął oschle.
- Puszczaj, to boli! - wycedziła Sophie.
- Odstąp od niej, a nic ci się nie stanie....
Inzaghi zmrużył oczy, wypatrując tego, kto wypowiedział te słowa. Giovanni po chwili wyszedł z półmroku i wyprostował, zatrzymując się w odległości kilku kroków. Filipo Inzaghi prychnął.
- Giovanni de Sanctis! Ty wychuchany mały szczeniaku! Zejdź mi z oczu, zanim twój ojciec będzie musiał wydać jakiś pieniądz na twój pogrzeb. Codardo! - zacisnął pięści. - Wszyscy w Tobaro wiedzą, że boisz się brać sprawy w swoje ręce!
- Cóż mogę rzec, Inzaghi, cazzo... Ostatni raz, gdy widziałem się z Violą, twoją
siostrą, była całkiem zadowolona, że wziąłem ją w swoje ręce.
Giovanni obdarzył swojego wroga szerokim uśmiechem, zadowolony z udanej riposty. Wiedział jednak, że posunął się za daleko, widząc poczerwieniałą ze złości twarz przeciwnika.
- Starczy już tego, kutasie. Zobaczymy, czy tak samo dobrze walczysz, jak paplasz jęzorem. - Inzaghi rzucił się w stronę Gio z zaciśniętymi pięściami.
De Sanctis był jednak na to przygotowany. Postąpił krok w bok, pozwalając, by Inzaghi, niesiony własną agresją i siłą uderzenia minął się z nim. Filipo zbyt późno odczytał zamiary Giovanniego i grzmotnął o wilogotny bruk. Próbując wstać, nadział się na piekielnie mocne uderzenie de Sanctisa, które z powrotem posłało go na ziemię. Coś chrupnęło, a z nosa popłynęła krew. Filipo chwycił się za niego, jęcząc z bólu.
- Zabieraj się stąd i żebym cię więcej przy niej nie widział! - warknął Gio.
- Jeszcze się za to policzymy, de Sanctis! Nie zapomnę ci tej potwarzy - syknął Inzaghi i zbierając swój tłusty tyłek z ziemi zniknął po chwili w uliczce obok.
Tileańczyk odprowadził go wzrokiem, a następnie spojrzał na Sophitię i uśmiechnął się delikatnie.
- Wszystko w porządku, madonna?
- Tak... dziękuję... Gdyby nie ty... nie wiem, co ten szaleniec mógłby wymyślić.
- Giovanni de Sanctis, tak mnie zwą - ukłonił się uprzejmie.
- Sophitia Delvecchio.
- Miło mi poznać. Czy byłoby to wielkim nietaktem, gdybym w ramach rewanżu zaprosił panienkę jutro na obiad do najlepszej restauracji w Tobaro?
Widząc, jak się do niego uśmiechnęła i jak spojrzała, wiedział, że ma ją w kieszeni.
- Nie będzie nietaktem. Będzie mi miło zjeść coś z moim wybawicielem - zaśmiała się.
- Zatem w południe w "Abete Rosso del Persico"*.
- Do zobaczenia więc - skinęła mu głową. Niewątpliwie coś między nimi zaiskrzyło.
Gio skłonił się raz jeszcze i ruszył z powrotem do tawerny, gdzie zostawił Giuseppe. "Inzaghi, sukinsynu, nawet nie wiesz, jak bardzo ci jestem wdzięczny...", pomyślał i zaśmiał się pod nosem.
***
Tak, to były po prawdzie beztroskie czasy, a życie zdawało się płynąć wolniej pod słońcem południa. Po pierwszym spotkaniu z Sophie już popłynęło dalej, a Gio stał się niemile widzianym gościem w rezydencji Delvecchio, choć i na to znajdował swoje sposoby. W końcu jednak musiał wyjechać na studia do Imperium, a Sophitia została wydana za jakiegoś szlachcica, ponoć dobrego człowieka z zasadami.
Rozmyślał jeszcze trochę o starych czasach, gdy wieczór rozlał się czarnym atramentem po nieboskłonie i trzeba było wychodzić. Czuł się co najmniej dziwnie, jak przed egzaminem magisterskim w Kolegium - skoncentrowany, ale też nieco pobudzony i zaniepokojony. Najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że to nie on miał być głównym sprawcą zamętu. Zerknął na Veg - kobieta była skupiona i zachowywała się jak zawsze, ale pewnie w środku też czuła jakieś podniecenie związane z tą sytuacją.
W milczeniu pokonali drogę do karczmy, w której przesiadywał Łamacz. Czarodziej nie wiedział, czy to ze względu na jakieś nerwy, czy po prostu oboje musieli na swój sposób zmierzyć się z tą sytuacją i nie chciało im się gadać. W każdym razie po namiętnym pocałunku w jakiejś zaszczanej alejce, łuczniczka poszła robić swoje, a Piromanta został na czatach, co jakiś czas rozglądając się, czy ktoś nie próbuje się do niego zakraść od tyłu, albo gdzieś z boku. Mousillon było paskudnym miejscem i przy odrobinie nieszczęścia, z pewnością mógłby w tym brudnym przesmyku zakończyć swój żywot. Było zimno i wietrznie, no i deszczowo. Jedynym pocieszeniem było działanie medalionu, który otrzymał od Veg, ale i tak, po prawdzie wolałby się teraz znaleźć w swoim Tobaro. Albo chociaż w Imperium, w końcu traktował je jak drugi dom.
Z niecierpliwością oczekiwał na dalszy rozwój wydarzeń i modlił się do Morra, by Veg się powiodło.
* z włoskiego - Srebrny Okoń.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
MrZeth
Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:30, 07 Wrz 2011 Temat postu: |
|
|
Severin:
Severin wrócił na górę z dwoma pętkami kiełbasy i psem, po czym założył mu smycz, którą dostał od Vegari nim poszła z Gio na zwiad. Mężczyzna siadł na łóżku i westchnął, patrząc na szczeniaka. Dalej pamiętał jak uczyć psy. Polecenia trzeba wydawać tak, jak będą wydawane naprawdę, stanowczo i wyraźnie, poparte gestem. Chyba nauczenie tego psa będzie łatwiejsze niż nauczenie tego Vegari. De Sanctis natomiast powinien nie mieć z tym problemów.
Naukę czas zacząć Sprawa była dość prosta. Severin dość szybko dał radę posadzić tyłek psa ruchem smyczy pod kątem w górę i tył, mówiąc przy okazji „siad”. Od razu pochwalił psinę, która jeszcze niewiele zrozumiała i próbowała polizać mężczyznę po ręce. Za drugim czy trzecim razem pies skojarzył już sam gest ręką, w której normalnie Sev trzymał smycz i komendę głosową, co zostało natychmiast wynagrodzone kawałeczkiem kiełbasy. Severin powtarzał komendę jeszcze parę razy, nagradzając poprawne wykonanie kiełbasą.
Druga komenda: leżeć. Sprawa byłą równie prosta co ostatnio, tym razem wystarczyło wziąć smycz między palce i delikatnie pociągnąć w dół. Cortez nie miał wyjścia, jak tylko się położyć i Severin powiedział wtedy „leżeć”. Pies załapał szybciej niż komendę „siad”. Chyba widmo kiełbasy żyło wiecznie w jego małym łebku.
Następne parędziesiąt minut było zapełnione powtórkami obu komend. Połowa pierwszej kiełbasy poszła w całości, ale Cortez potrafił już siadać i leżeć na zawołanie. Teraz nadeszła pora na coś trudniejszego. Komendy „chodź” i „noga”.
Pierwszą rzeczą, którą zrobił Cortez było zawieruszenie się miedzy nogami Severina. Gdyby nie refleks i pobliskie łóżko, którego mężczyzna zdołał się chwycić zapewne skończyłoby się na bliskim kontakcie z podłogą.
- Nie wydurniaj się – mruknął Severin, dając znać tonem głosu, że takie zachowanie nie jest pożądane. Psina położyła uszy po sobie, ale Sev szarpnął delikatnie za smycz i ponowił naukę chodzenia przy nodze i podążania. O ile ta druga okazałą się łatwiejsza do nauczenia i Cortez już po paru minutach potrafił trzymać się pół metra za Severinem o tyle chodzenie przy nodze było zupełnie Iną parą kaloszy. Pies jakoś nie mógł pojąć o co chodzi Severinowi.
Mężczyzna zrobił powtórkę z dwóch pierwszych komend, by móc pochwalić psa za coś i obdarować go odrobiną kiełbasy. Przez następna godzinę udało się nauczyć Corteza chodzenia przy nodze. Wtedy nadszedł czas obiadu. Sev widział się z Gio i Veg, ale nie mówił jeszcze nic o postępach psa. Zostały mu jeszcze dwa ważne polecenia i jedno zachowanie do wyuczenia. Oby Gio chciało się powtarzać komendy po tym jak zostaną wyuczone, bo pies zapomni je dość szybko bez powtórek.
Zachowanie polegające na niezżeraniu wszystkiego co spadnie na posadzkę było łatwiejsze, niż można było się spodziewać. Severin pamiętał, że był w stanie nauczyć tego psa w parę minut, tylko były to psiaki, które miały wykonywanie poleceń we krwi. W końcu psiarnie jego rodu liczyły prawie pół wieku, więc nie można było tego odmówić tym psom…
Zwadźca wyrwał się z zamyślenia i przystąpił do szkolenia. Upuścił kawałek kiełbasy, a pies natychmiast się na narzucił.
- Nie – syknął ostro Severin, a Cortez zatrzymał się w pół drogi. Zwadźca spojrzał groźnie na psa, który wycofał się lekko.
Zwadźca udał, ze olał psa, gapiąc się w sufi, i gdy Cortez podjął kolejną próbę zdobycia kiełbasy Severin tupnął tuż przed nim. Pies chyba się poddał. Przeniósł wzrok z kiełbasy na mężczyznę… i dostał kawałek kiełbasy z jego ręki.
- Dobry piesek – powiedział mężczyzna i pogłaskał Corteza po łebku. Powtórzył ćwiczenie parę razy, a psina pojęła wyjątkowo szybko. Pozostałą jeszcze komenda „zostań” i „bierz go”. Nauczenie tego drugiego będzie niemożliwe bez osoby trzeciej, ale to pierwsze powinno być łatwe. Na początek Severin trenował psa w komendzie „zostań” po prostu każąc mu usiąść i stojąc przed nim, by się nie położył z nudów. Każdą próbę ruchu lub spojrzenia w stronę inną niż jego ucinał krótkim, ostrym „nie”. Ta komenda była najtrudniejsza do wyuczenia, bo pies reaguje szybko na proste komendy, gdy można go pochwalić od razu po wykonaniu. To była komenda długofalowa…
Severin mógł już przechadzać się swobodnie po pokoju, podczas gdy Cortez siedział bez ruchu, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Mężczyzna zmarszczył brwi, wziął rapier do ręki i podkuśtykał, by powoli otworzyć… kapitanowi straży. Tego Severin się nie spodziewał. Albo raczej spodziewał się, ale nie teraz.
Gość przedstawił się, a Severin odłożył spokojnie rapier i westchnął.
- Przepraszam za to, ale nie wiem, czego się spodziewać już po tym mieście, panie Landreau - pokręcił głową.
- Mnie zwą Severin. Proszę wejść - wpuścił mężczyznę i skinął zapraszającym gestem do środka. - Cortez, siad - powiedział miękko, spoglądając na psa, który natychmiast wykonał polecenie. - Dobry pies - rzucił.
- Pan pozwoli, ze spocznę. Powiedzmy, że przekonałem się na własnej skórze, że Mousillion to niebezpieczne miejsce i nie można łazić sobie tak ot gdzie dusza zapragnie bez spotkania z miejscowym elementem - powiedział i skrzywił się. - Ale chyba nie przybył pan by posłuchać opowieści niedzielnego turysty?
Sierżant zwiesił dłoń na rękojeści miecza i uśmiechnął się dziwnie.
- Po prawdzie, chciałem się dowiedzieć, co może mi pan powiedzieć o niejakim Rebignerze Deveroux. - Schylił się, by podrapać Corteza za uchem.
- Deveroux? nie znam. Znam Rebignera Kell - odparł Severin po chwili zamyślenia. Grunt, ze był przygotowany na jakieś komplikacje w związku z tą osobą.
- Stary cierpiał na hemor... chwila, to chyba pana nie interesuje, prawda? - zapytał, siadając na łóżku.
- A to całkiem interesujące, bo nie znam innego Rebignera prócz tego, który w tym mieście zarabiał z lichwiarstwa i innych dziwnych występków - odparł Valmond, opierając się o ścianę. - Wczoraj znaleziono jego, i kilku mężczyzn, którzy z nim współpracowali, wypatroszonych jak świnie. Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że świadkowie widzieli jakiegoś kuśtykającego mężczyznę, który oddalał się z tamtego miejsca wraz z kobietą. Może coś pan wie na ten temat? - Landreau podszedł bliżej Severina i spojrzał na niego ostrym, bezkompromisowym wzrokiem.
- Obawiam się, że nie - odparł Severin. - Jestem, jak już wspomniałem, nie stąd. Jedyna kobieta, jaką znam w tym mieście przybyła tu razem ze mną i swoim towarzyszem niedawno. Kiedy zajście miało miejsce? - zapytał Severin.
- Już mówiłem, że wczoraj - mruknął szorstko sierżant. - Proszę mi powiedzieć coś więcej o swoich... towarzyszach?
- Przepraszam, umknęło mi. Wczoraj właśnie miałem spotkanie z lokalnym kolorytem i ledwo uszedłem z życiem - Severin machnął ręką.
- Vegari i Gio? - mruknął mężczyzna unosząc brew. - Ona jest łuczniczką, a on jakimś uczonym chyba. Można z gościem prowadzić inteligentną konwersację, to wiem na pewno - stwierdził. - A nie, chwila. Magistrem jest, o - powiedział. Zastanawiał się, czy gość wie, kim jest takowy magister.
Landreau przez dłuższą chwilę mrużył oczy, jakby przypominając sobie pewne rzeczy.
- Gio? Giovanni de Sanctis? - Spojrzał na Severina.
Sev uniósł brwi.
- Tak, dokładnie. Niedawno udał się z Vegari na spacer czy coś, choć ostrzegałem co mi się przytrafiło. Nie stało się mu coś mam nadzieję? - zapytał. Skąd do diabła ten gość znał Gio? Trzeba być podwójnie ostrożnym w doborze słów...
Sierżant skinął głową na dwóch swoich ludzi, dając im do zrozumienia, że czas rozmowy dobiegł końca.
- Jeśli Giovanni i Vegari wrócą, niech pan im przekaże, by zgłosili się na posterunek straży miejskiej w Dzielnicy Mostowej i zapytali o sierżanta Landreau...
- Ale, sierżancie, myślałem, że... - Wtrącił się jeden ze strażników, młody, rudowłosy mężczyzna.
- Źle myślałeś. Wychodzimy. - Skinął głową Severinowi, choć w jego spojrzeniu nie było ani krzty życzliwości.
Po chwili wyszli z pokoju, zostawiając zwadźcę samego z Cortezem i własnymi przemyśleniami.
- Nie dodałem chyba, że Rebinger Kell mieszka w Estalii, prawda? – Severin zwrócił się do Corteza, dalej grzecznie siedzącego koło łóżka. Pies przekrzywił głowę, patrząc na Severina.
- Nieważne – położył przed psem kawałek kiełbasy. Z uśmiechem stwierdził, ze to co ostatnio go nauczył nie idzie na marne. Podniósł nietkniętą kiełbasę i odłożył na półkę, po czym podał inny kawałek psinie. - Bardzo dobrze – pochwalił psa, głaszcząc go. Resztę wieczora spędził na powtarzaniu komend, których nauczył Corteza.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ouzaru
Blind Guardian
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 17:45, 07 Wrz 2011 Temat postu: |
|
|
Vegari and Giovanni feat. MG - Margo
Czas do wieczora ciągnął się niemiłosiernie i kobieta bardzo się nudziła. Gio chyba przeżywał i stresował się przed zadaniem, bo prawie się nie odzywał, wciąż rozmyślając o czymś. W sumie Vegari też się zastanawiała. Nie miała pojęcia, co dziś zjeść na kolację, a ostatnio serwowane potrawy już jej się dawno znudziły. O samo zadanie była spokojna, nie mogła lepiej trafić.
* * *
Spojrzała na leżącą na blacie tacę i żałowała, że ją odłożyła. Przynajmniej miałaby coś pod ręką, czym mogłaby rzucić w matkę i po prostu uciec, ale nie mogła tego tak zostawić.
- Nie pracuję tutaj, ale bardzo bym chciała. Moja koleżanka powiedziała mi, że teraz nikogo pani nie przyjmuje i doradziła, żebym przyszła i zrobiła dobre wrażenie, pokazując, że znam się na rzeczy... Może mnie pani kojarzyć, bo czasami ją odwiedzałam. - Veg spuściła na chwilę wzrok. - Czy mogłabym wrócić później i z panią porozmawiać na temat pracy? Naprawdę sobie dobrze radziłam i klienci mnie polubili...
Przez chwilę żałowała, że nie może tej suki od razu zabić, ale trzeba było wymyślić coś innego, by móc jej poderżnąć gardło jeszcze tej samej nocy.
Margo podeszła do Vegari i ujęła w dłoń jej podbródek. Przez dłuższą chwilę przyglądała się kobiecie, zastanawiając nad czymś mocno, drugą dłonią sprawiła jędrność piersi, a następnie rzuciła.
- Dobrze więc, poczekaj do północy i przyjdź do mojego biura. Zobaczymy, co da się dla ciebie zrobić, dziewczyno. - Puściła ją i po chwili zniknęła w tłumie.
- Oj, możesz być pewna, że przyjdę - Veg wycedziła przez zęby, uśmiechając się przy tym w niebezpieczny sposób. Chwilę później odwróciła się i ruszyła na zaplecze. Wyczekała na odpowiedni moment i ulotniła się, korzystając z zamieszania, jakie panowało w kuchni. Ubrała się, wyszła z bocznej uliczki i zaczęła spokojnie iść w stronę "Szafy", nie rozglądając się na boki i nie szukając wzrokiem maga. Nie miała zamiaru wzbudzać podejrzeń swoim zachowaniem, a była pewna, że czarodziej gdzieś tu jest i zaraz do niej podejdzie.
Nie czekała długo, gdyż po kilku minutach Giovanni pojawił się u jej boku. Nim zdążył o cokolwiek zapytać, sama odezwała się jako pierwsza.
- Załatwione. Wypili wszystko.
W jej głosie nie było nawet nutki zadowolenia, a twarzy nie ozdobił choćby cień uśmiechu. Kobieta cały czas myślała o swojej matce i o tym, jak ją zabije dzisiejszej nocy. Nie miała ochoty się bawić w jakieś subtelności z trucizną, chciała po prostu do niej pójść i wbić jej sztylet w podbródek, jak to zrobiła z mężczyzną, który groził córce karczmarza. To był ulubiony atak Vegari, coś szybkiego i niezawodnego, gdyż mało kto mógłby się spodziewać takiego ruchu. Jeszcze nigdy nikomu nie udało się tego uniknąć lub zablokować. Ostrze sprytnie schowane w rękawie lub dłoni, precyzyjne i stanowcze pchnięcie oraz pewność siebie. Na dobrą sprawę zabójstwo było łatwe wtedy, gdy ona sama była silna psychicznie i zdecydowana w swoim działaniu. A na chwilę obecną niczego nie pragnęła bardziej, niż śmierci tej suki.
- No to mamy go z głowy - powiedział, uśmiechając się lekko. - Jutro pójdziemy do Lanfranco... Do tego czasu powinien wiedzieć, że Łamacz nie żyje.
Spojrzał na nią i zmarszczył brwi.
- Coś się stało? Bo widzę, że nie jesteś w zbyt dobrym nastroju.
- Widziałam się i rozmawiałam z matką - mruknęła.
- Mam nadzieję, że nie poderżnęłaś jej gardła tam na miejscu? - spytał. - Wróć, w sumie nie mogłaś, bo całą broń zostawiłaś u mnie, a poza tym za cicho było, gdy wychodziłaś. Co się więc stało? Opowiadaj...
- Nic się nie stało, nie poznała mnie. I z jednej strony aż mnie krew zalewa, bo jesteśmy do siebie cholernie podobne... ale z drugiej udało mi się to wykorzystać i umówiłam się z nią o północy, by porozmawiać na temat pracy. Albo mnie jednak rozpoznała i chce wciągnąć w pułapkę. Tak czy inaczej pójdę i wtedy ją zabiję. Sierżant będzie zadowolony, że w końcu przestanie sprawiać problemy. - Uśmiechnęła się chłodno.
- Pójdę z tobą - zaoferował się Gio. - Jeśli to pułapka, powinnaś mieć kogoś, kto będzie robił za osłonę. Poza tym widziałem tam kilka beczek ustawionych pod ścianami i innych skrzynek, więc myślę, że nie będzie problemu, by się na nie wdrapać i w razie czego ci pomóc.
- Wdrapać? Ty? - Zatrzymała się nagle i uśmiechnęła rozbawiona, po czym poklepała mężczyznę po brzuszku. - Jak dalej będziesz utrzymywać taką dietę, to z twojego wspaniałego ciała zostanie słodka kuleczka. Taki pączek. - Zmrużyła nieco oczy, posyłając mu złośliwe spojrzenie. Znał ją już na tyle, by wiedzieć, iż jest to po prostu zmiana tematu i unikanie rozmowy o czymś, o czym nie chce rozmawiać.
- Dam sobie radę, możesz być spokojna - Gio prychnął pod nosem i zamilkł. Najwyraźniej trochę go trafiło to spostrzeżenie o pączku. Ale co mógł poradzić na to, że po prostu lubił dobrze się nawpier... zjeść.
- Wiem - rzuciła spokojnie, zerkając na niego ciepło. - Mimo wszystko cieszę się, że ci humor i apetyt dopisuje. Widzę poprawę w stosunku do tego, co było na początku, jak się tutaj znaleźliśmy. No ale nieważne, wracajmy, nim Cortez zje Severina lub odwrotnie.
- Albo Cortez będzie musiał ratować Severina z opresji... Kolejnej... - mag westchnął. - Czasami myślę, że ten pies ma więcej zdrowego rozsądku niż nasz towarzysz. A ponoć jesteśmy z jednego kontynentu. I w dodatku z Południa... Ale młody jest, pewnie mu przejdzie - wzruszył ramionami.
- Może ma pecha? Zresztą nie można mieć do niego pretensji, że nie jest tak bystry i inteligentny. W końcu to zwykły machacz rapierem, a nie uczony. - Uśmiechnęła się złośliwie.
- Powiem szczerze, że to chyba ja powinienem nie mieć szczęścia w tym zawszonym miejscu. Może jednak mój pan, Morr, jakoś mnie lubi. - Gio wzniósł na chwilę ręce ku niebu i wykonał gest święcący jego bóstwo. - Tak czy inaczej, jestem wdzięczny przeznaczeniu.
- Hmm... Ja też. Widać Ranald ma dobry humor. Albo mi sprzyja, albo zapomniał o tym, by mi dokuczać. Tak czy inaczej wyszło mi to na dobre. - Wyszczerzyła się w szerokim uśmiechu, nie bojąc się przyznać, kogo wyznaje. Giovanni zaakceptował już chyba wszystkie aspekty jej życia, które całkowicie różniło się od jego, więc nie martwiła się zbytnio o to.
- Skoro tak mówisz, Veg. Myślę, że mimo wszystko powinniśmy jeszcze odpocząć, skoro chcesz odwiedzić swoją matkę. Ale czy naprawdę musisz to robić? Skoro cię nie poznała, może nie trzeba...? No chyba, że aż tak bardzo pragniesz ją zabić - mag wzruszył ramionami. - Choć ja najchętniej bym się teraz upił z tobą, a potem dziko pokochał, świętując wykonanie zadania.
- Pomijając moje osobiste powody, obiecałam sierżantowi, że się nią zajmę. Ta kobieta mało go nie posłała na stryczek i cały czas mu szkodzi, chyba byś nie chciał, by przez nią ucierpiał? - Zerknęła na maga z ukosa. - Wiem, że nie byłam zbyt miła, po prostu musiałam mu trochę dokopać za to, jak się przez niego czułam. Ale dzięki tobie nie życzę mu źle, niech sobie żyje swoim życiem w tym zapyziałym mieście. Nie obchodzi mnie to.
Uśmiechnęła się lekko, czując miłą ulgę, gdy gorzka żółć zazdrości zniknęła. Złapała Giovanniego za dłoń i ścisnęła.
- Wybacz, ale czegoś nie rozumiem. Dlaczego masz się zajmować tymi sprawami? W końcu to on reprezentuje prawo w tym, bądź co bądź, zapyziałym mieście i chyba powinien coś z nią zrobić, skoro tak bardzo mu szkodzi? Rozumiem, że istnieje coś takiego jak korupcja i każdy ponad każdym, ale ten twój przyjaciel nie wyglądał na takiego, co by się bał jakiejś jędzy z burdelu - Gio uśmiechnął się zawadiacko.
- Już mu to obiecałam, pomijając fakt, że z przyjemnością to zrobię. Nie zajmie mi to dużo czasu, nie mam zamiaru z nią dyskutować, rozmawiać o przeszłości czy cokolwiek. Pójdę, zabiję ją i wrócę do karczmy, żeby można było wykonać twój plan na dzisiejszą noc. Nie nudzi ci się to? - Zatrzymała się nagle. - Od jakichś dwóch miesięcy ze mną sypiasz.
Giovanni parsknął śmiechem.
- Ale że co ma mi się nudzić? To, że ze sobą sypiamy? Powiem ci szczerze, że to najgłupsza rzecz, jaką słyszałem od... - zastanowił się chwilę. - Od dawna. - pokiwał głową. - To miasto chyba naprawdę źle na ciebie działa. A myślałem, że tylko na mnie.
- Kiedyś słyszałam stwierdzenie, że ileż można pukać to samo nieświeże mięcho, więc się pytam. - Posłała mu dziki uśmiech. Widać Giovanni był inny niemal pod każdym względem i przewyższał zwykłych facetów nie tylko intelektem, charyzmą i urokiem osobistym. Po prostu był szczebel wyżej.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Czw 12:32, 08 Wrz 2011 Temat postu: |
|
|
Kolejny dzień przyniósł ze sobą nowe wieści. Gospoda aż kipiała od plotek. Spożywając spokojnie śniadanie dowiedzieliście się, że jedna ze służek w "Upadłym Niebie" grubo po północy znalazła swoją pracodawczynię - Margo z poderżniętym gardłem. Biedaczka siedziała ponoć w fotelu w swym gabinecie z niemym krzykiem wypisanym na bladej twarzy. Giovanni i Severin odruchowo spojrzeli na Veg, jednak ta zupełnie nie zwracała uwagi na to, o czym rozmawiają ze sobą goście, skupiając się na swoim posiłku.
Dziwnym trafem okazało się również, że tej samej nocy odkryto jeszcze trzy inne trupy - zbrodniarza Łamacza i jego dwóch towarzyszy, których to otruto silną trucizną. Świadków było jak na lekarstwo i straż miejska tkwiła właściwie w martwym punkcie. Sierżant Landreau wyznaczył nawet nagrodę w wysokości dwudziestu ecu, jeśli zgłosi się ktoś, kto widział napastnika. I tak, do południa przesłuchano ponad dwudziestu obywateli, którzy do sprawy wnieśli tylko swoją wybujałą wyobraźnię i chęć zdobycia rzeczonych pieniędzy. Giovanni nie miał wątpliwości, że to Vegari zarżnęła matkę - w końcu całkiem niedawno mówiła mu, że to zrobi.
Zjedliście śniadanie i nie było na co czekać, więc udaliście się do doków, by poinformować kapitana Lanfranco o pomyślnym wykonaniu zadania. Choć tak naprawdę zdawaliście sobie sprawę, że wieści, którymi huczała cała Dzielnica Mostowa, doszły z pewnością również do niego. Zwłaszcza, że, tak jak wspomniał czarodziejowi, stary Tileańczyk miał ludzi w każdym dystrykcie przeklętego miasta. Severin opóźniał marsz, jednak wybrał się z towarzyszami, by nieco rozprostować kości. Miasto żyło wydarzeniami ostatniej nocy, było to widać przede wszystkim po zwiększonej liczbie strażników miejskich na ulicach, którzy zaczepiali co jakiś czas tubylców, pytając o coś.
Po trzech kwadransach dotarliście do "Zielonej Panny", gdzie, tak jak przy poprzedniej wizycie, procedura była ta sama - de Sanctis został zaproszony na pokład, a Veg i Sev mieli poczekać na molo.
Rozmowa z Lanfranco nie była zbyt długa i Piromanta po kilku minutach pojawił się wśród kompanów.
- I co, dowiedziałeś się czegoś? - zapytała zniecierpliwiona Vegari.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Evandril
Dołączył: 01 Kwi 2011
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 14:38, 11 Wrz 2011 Temat postu: |
|
|
Gio & Veg [przy śniadaniu, bez Seva]
Czarodziej był tego rana w dziwnym, napiętym nastroju. Niby wszystko działało na ich korzyść, Łamacz był zimnym trupem, jednak prywatne porachunki Vegari nieco zakłóciły sytuację. De Sanctis rozumiał, że to było coś więcej niż zemsta, ale nie musiała robić tego akurat teraz, kiedy byli blisko otrzymania informacji o LeBeau. Straż miejska krążyła i za oknem, i w samej karczmie, a podczas śniadania gospodarza odwiedziły ze dwa patrole.
Gdy tylko ostatni strażnicy wyszli, Gio spojrzał znad talerza na zupełnie rozluźnioną łuczniczkę.
- "Taaak, połóżmy się, olejmy to. Jestem zmęczona" - mag naśladował ton Veg. - A tu rachu-ciach i trupek?
Veg tylko wzruszyła ramionami.
- Wiesz, różne rzeczy się tu ludziom przytrafiają. Zwłaszcza trupy. W końcu to Mousillon.
- I akurat padło na twoją matkę, którą miałaś z wielką chęcią zaszlachtować jeszcze trzy dni temu? Veg, proszę cię, możesz robić idiotę z Severina, ale nie ze mnie.
- Problem w tym, że z niego nie da się już zrobić większego idioty. - Westchnęła ciężko i skupiła się na pieczonej kiełbasie z dziwnym, żółtym sosem, który przyjemnie palił ją w język.
- Dobra, to ja nie chcę znać szczegółów - odparł sciszonym głosem Gio. - Mam tylko nadzieję, że ten twój przyjaciel się nami nie zainteresuje. On chyba wie, że Margo to była twoja matka?
- Taak, Valmond wie, że to BYŁA moja matka. I tak się umówiliśmy, że się nią zajmę - odparła znudzona Veg. - Ciekawe, czy jak pójdę do niego i powiem mu, że to zrobiłam, to da mi nagrodę. - Zamyśliła się na głos.
Czarodziejowi po tych słowach aż kiełbasa spadła z widelca.
- Że co? Że on wiedział o wszystkim? To miasto jest popieprzone! - ostatnie słowa powiedział zbyt głośno, czym zwrócił na siebie uwagę miejscowych. Przeprosił ich głupawym uśmieszkiem i wbił wzrok w Veg. - Czemu mnie nie wtajemniczasz w takie rzeczy? Wtedy bym się mnie denerwował.
Przez dłuższą chwilę wpatrywała mu się głęboko w oczy. Gio od razu to podsumował.
- Dławisz się bezgłośnie, czy co się dzieje?
- Po prostu się zastanawiam, czy aby NA PEWNO chcesz być wtajemniczany we wszystkie moje sprawy - odpowiedziała mu dziwnie poważnym tonem i nawet nie mrugnęła.
- Skoro zatrułem trzech wielkoludów, a ty zabiłaś własną matkę, to pewnie niedługo przy tobie zostanę zabójcą, a nie czarodziejem - rzucił.
Pokiwała głową z dziwnym wyrazem twarzy, a na koniec uśmiechnęła się zimno.
- To by było coś...
- Nie sądzę. Nie jestem jakimś najemnym skrytobójcą, który zabija dla kogoś za pieniądze. Jestem uczonym. UCZONYM! A ostatnio zachowuję się jak zwykły bandzior. Normalnie opluwam własną licencję czarodzieja - mruknął.
- Podać ci ściereczkę? Chcesz wytrzeć? - zapytała beznamiętnie znad talerza, jakby nie zrobiło to na niej żadnego wrażenia.
Giovanni westchnął ciężko.
- Co się z tobą dzieje, na Morra? Najpierw jesteś miłą, sympatyczną kobietą, z którą aż chce się przebywać, a za chwilę zmieniasz się w zimną sukę - po tych słowach zniżył głos i pocylił się lekko w jej kierunku. - Czy zabicie własnej matki nie sprawiło ci przyjemności? Skoro tak chciałaś to zrobić i dopięłaś celu, powinnaś być chyba milsza, nie? Zwłaszcza dla mnie.
- A jak twoim zdaniem mam się zachowywać, by nie wzbudzać podejrzeń? Siedzieć spokojnie i jeść swój posiłek, czy skakać ze szczęścia? Poza tym muszę ochłonąć i przemyśleć kilka spraw...
- Jak chcesz - Piromanta uciął krótko, bo już nie miał do niej sił. W takiej właśnie chwili zastanawiał się, czy ostatnie przyjemne i miłe momenty w ich wspólnych relacjach były tylko na pokaz, czy jednak było w nich coś więcej. Mimo wszystko nie chciał o tym myśleć. - Po śniadaniu pójdziemy do Lanfranco i damy mu znać, że Łamacz nie żyje - powiedział oschle.
- Jak chcesz - odpowiedziała, tak jak on jej przed kilkoma sekundami, po czym zamilkła i zmarszczyła lekko brwi pogrążając się w swoich rozmyślaniach.
- No tak, bardzo dobra odpowiedź. To o czym tak rozmyślasz? Chyba że to nie moja sprawa?
- Jak najbardziej twoja. - Zerknęła na niego. - Zastanawiam się, co trzyma takiego uczonego u boku mordercy i dlaczego teraz, jak wiesz o wszystkim, nadal tu siedzisz ze mną. Musi ci to wszystko przeszkadzać, domyślałes się, że to ja... A jednak nie doniosłeś na mnie.
Wierciła go zaciekawionym spojrzeniem, nie spuszczając wzroku z błękitnych oczu mężczyzny.
- Na Morra - czarodziej aż skrył oczy pod prawą dłonią, opierając się łokciem o blat. Po chwili wbił wzrok w jej oczy. - Nigdy na nikogo nie doniosłem, a już zwłaszcza na osobę, którą darzę szacunkiem i uczuciem. Mam swoje zasady i chyba zdążyłaś już kilka poznać. Ale wkurwia mnie mocno, kiedy zamykasz się przede mną, robisz tak jak teraz, że... że budujesz jakiś mur - zaczął gestykulować dłońmi. - To nie jest w porządku, wierz mi. Rozumiem doskonale, że nikomu nie ufasz i że prawie zawsze byłaś ze wszystkim sama, ale przede mną możesz się otworzyć, bo nie życzę ci źle. I nigdy nie życzyłem - spojrzał czule w jej oczy i uśmiechnął się spod wąsa.
- Gio... Jesteś pewien, że chcesz zabierać mordercę pod dach swojej rodziny? - zapytała spokojnie i zobaczył cien zwątpienia na twarzy kobiety. Jakby zaczęła żałować swojego czynu, bojąc się, że to coś między nimi zmieni i popsuje.
- Czy ty mnie słuchasz w ogóle? Ja zabiłem trzech ludzi i jeszcze paru nieumarłych - powiedział. - Co prawda Łamacza i jego kumpli twoimi rękoma, ale inaczej się nie dało. Więc tak - skinął głową. - Też jestem mordercą i nadal chcę, żeby tacy obleśni zabójcy jak my popłynęli do Tobrao. W końcu jak to mówią w Imperium "swój swojego trafi" - puścił jej oczko. Cieszył się, że jakby trochę wyluzowała, a po chwili nawet zaśmiała pod nosem.
- Jesteś niemożliwy. I niesamowity. Po prostu inny i wyjatkowy. Jedyny w swoim rodzaju... Ale najbardziej kocham cię za to, że mimo wszystko cały czas jesteś dobry w środku. - Puknęła go palcem w serce i uśmiechnęła się ciepło. - Wybacz, że byłam niemiła. Bałam się, że coś się między nami zmieni i popsuje. Że mogłam ją zostawić w spokoju, żeby tylko wszystko było jak dawniej. Widać, że niepotrzebnie się martwiłam, bo wystarczyło porozmawiać...
Ten mężczyzna wciąż ją zadziwiał, a im bliżej siebie byli, tym bardziej...
- Jednak cały czas czuję jakiś niepokój w sercu, Gio. Jesteś tak blisko, jak jeszcze nikt nie był, nawet mój przyjaciel. Doszłam do momentu, kiedy mogłabym wszystko zmienić w moim życiu, dla ciebie. Rozumiesz, co chcę powiedzieć?
- Rozumiem, ja też to czuję. Czułem już wcześniej, gdy mówiłem ci, że nie interesuje mnie, co moi rodzice pomyślą, gdy dowiedzą się, że nie związałem się z zepsutą szlachcianką, a z prostą, ale dobrą kobietą - ucałował ją w dłoń. - Kocham cię, bez względu na to, skąd się wywodzisz i co robiłaś wcześniej. Zresztą, chyba oboje dawaliśmy sobie dużo przykładów, że nam na sobie zależy.
- Z tą dobrą, to bym się zastanowiła na twoim miejscu. - Zaśmiała się. - Wierz mi, że nigdy nie byłam dobra, ale dla ciebie chcę być.
- Gdybyś nigdy nie była dobra, to z pewnością byś mnie do siebie zraziła - odparł. - A skoro sprawiłaś, że moje serce płonie uczuciem, to nie jest z tobą tak, jak mówisz.
Odpowiedziała mu najpierw lekkim uśmiechem, a po chwili dodała.
- Ty chyba bardziej wierzysz we mnie, niż ja w samą siebie. No ale nie ma co o tym teraz gadać, bo chyba mamy jeszcze trochę rzeczy do pozałatwiania, czyż nie?
Pogładziła go dłonią po policzku i wróciła do jedzenia swojej porcji.
- Ano, dlatego myślę, że nie ma co dalej ciągnąć tej rozmowy. Poczekajmy na Severina i weźmy się do roboty - powiedział, kończąc powoli swoje śniadanie.
Wciąż miał co do tego wszystkiego złe przeczucia.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ouzaru
Blind Guardian
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 9:54, 13 Wrz 2011 Temat postu: |
|
|
Drużyna (w dokach)
- Tak - powiedział mag i wziął głębszy wdech, przygotowując się pewnie do jakiegoś dłuższego przemówienia. - LeBeau rzeczywiście przyszedł do Lanfranco po pomoc. Chciał wydostać się z Bretonii statkiem kapitana, prosto do Tilei. Lanfranco zgodził się na to i zaproponował, żeby nasz poszukiwany delikwent spotkał się z jednym z jego poruczników na cmentarzu na skraju Utraconego Miasta, w katakumbach jakiegoś rodu... - czarodziej zmarszczył brwi i zawiesił głos na chwilę. - De Valence się chyba nazywa... Tak, tak mówił kapitan. Tam ponoć LeBeau miał przekazać kosztowności za podróż, w tym diadem tej damulki od Adalharda i jakąś wysadzaną brylantami lilię. To było jakiś tydzień temu, jednak od tamtej pory nie miał kontaktu ani ze swoim człowiekiem, ani z LeBeau. Lanfranco zasugerował, żebyśmy sami przeszukali katakumby, jeśli chcemy go znaleźć. Powiem wam, że kiepsko to widzę. Zwłaszcza z naszym inwalidą - wskazał głową na Severina, uśmiechając się lekko. - Nie sądzę, by w takim miejscu witali nas ziemniakami i schabowym. - skrzywił się.
- Ziemniakami i schabowym. - Vegari powtórzyła pod nosem, kręcąc głową. - A ty tylko o jedzeniu.
Poklepała czarodzieja po brzuszku, uśmiechając się do niego uroczo i puszczając oczko, by się czasem znowu na nią nie obraził.
- Jak dla mnie to możemy tam iść, zobaczymy na ile opowieści z dzieciństwa były prawdziwe, a na ile to tylko jakieś bajki na dobranoc. Nie wierzę, by te katakumby były nawiedzone. Gio, kochanie, nie możesz rzucić na Severina jakiegoś zaklęcia? Nie mówię tu o wyleczeniu kostki, tylko o tym jego pechu...
- WIdać wyczerpałem zapasy farta na bagnie - zauważył Severin. - Tam jakoś dawałem radę bezkolizyjnie przetrwać. Widać Mousilion ma inną aurę czy coś - machnął ręką.
Tileańczyk spojrzał na łuczniczkę dziwnie.
- Nawiedzone? Co masz przez to na myśli? Może lepiej żebyś za wczasu nam opowiedziała, jakie to miejskie legendy krążą o tym miejscu, to będziemy mogli się lepiej przygotować? - mruknął Giovanni. - Co do Seva, pecha nie wyleczę, choć mogę zobaczyć tę jego nogę i spróbować ją podleczyć. Moja magia lecznicza generalnie działa na otwarte rany, ale kto wie. Medykiem co prawda nie jestem, ale chyba taki krwiak to popękane naczynia krwionośne, więc może coś by się udało zdziałać - wzruszył ramionami. - Wybór jest twój, Estalijczyku.
- Z pelcami pomogło to tu też pewnie pomoże. Dawaj, nie będę przecież siedział na tyłku i uczył dalej Corteza, nie?- mruknął i spojrzał na psa karnie siedzącego koło jego nogi.
- Podziałam coś, gdy wrócimy do karczmy, muszę się skupić, a zapach glonów i morza jakoś nie wpływa dobrze na moją koncentrację - mag się skrzywił.
- Gio, to takie zwykłe bajki dla niegrzecznych dzieci. Nieumarli, ghule, upiory, zombie... wszystko to, czego jest na tych ziemiach pod dostatkiem na każdym kroku. Matka opowiadała mi, że jak raz ktoś tam pójdzie, to już więcej nie wróci, ale moim zdaniem takie “legendy” miały trzymać złodziei z daleka od grobowców. Nie wiem, czy pamiętacie, ale Sophie coś mówiła, że widziała jak LeBeau biegł tam cały zakrwawiony i poszarpany. A może to z grobowca uciekał do portu? Tak czy inaczej możemy tam pójść i jeśli mają być jacyś nieumarli, to ja proponuję zmienić broń oraz taktykę. Jakieś ciężkie miecze bądź młoty i buzdygany oraz tarcze. - Vegari skrzyżowała przedramiona na piersiach.
- Dwa miecze lub miecz i buzdygan w moim wypadku - mruknął Severin dając Cortezowi kawałek mięsa i poklepując po głowie.
- Tarcza zdecydowanie nie jest moją najlepszą przyjaciółką - stwierdził.
- Gio zapewne pozostanie przy zaklęciach, wiec w jego przypadku tez o magii raczej nie ma mowy - westchnął. - Z innej beczki. Sierżan straży Valmond Landrau, czy jakoś tak, chce się z wami widzieć. Wpadł do mnie i pytał o Rebingera uznałem, że ktoś mu powiedział, że wczoraj mówiłem o problemie Rebingera, więc mu wytłumaczyłem, że jedyny Rebi jakiego znam to Rebinger Kell. Zapomniałem tylko dodać, że gość mieszka w Estalii... już nieważne, tylko nie zapomnijcie odwiedzić tego typa, nie wiem czego od was chce.
- Nie, czarodziej nie pozostanie tylko przy zaklęciach - rzucił Gio. - Może nie wiesz, Estalijczyku, ale w Kolegium Aqshy przechodzimy również podstawowe szkolenie w zakresie korzystania z miecza i sztyletu. Więc to tutaj - wskazał na broń wiszącą przy boku - nie wisi sobie od parady. Co prawda nie jestem zaprawionym wojownikiem, ale coś tam potrafię tym zdziałać. Do tego może przydałaby się jakaś mała tarcza? Przy rzucaniu czarów muszę mieć co prawda dwie ręce wolne, ale gdy mi kupicie trochę czasu, uda mi się odłożyć tarczę i coś pewnie sklecić. To co? Teraz na zakupy? Veg, prowadź do jakiegoś sklepu z bronią, o ile tutaj takie coś mają... - uśmiechnął się lekko. - Po zakupach pójdziemy do Valmonda. Może chce nas znowu zaprosić na kolację, bo zrobiliśmy dobre wrażenie - Piromanta prychnął, jednak w duchu daleki był od dobrego nastroju.
- Albo chce pogadać o mojej matce. - Vegari westchnęła ciężko. - To skoro już wiemy, co robić, proponuję się ruszyć.
Nie czekając na ich reakcję, skierowała się w stronę “targu”, na którym wcześniej byli. Nie interesowała ją broń, która się rozpadnie po pierwszym ciosie, więc wolała poszukać czegoś lepszego. A najlepsze rzeczy były dostępne właśnie tam i to po niższej cenie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gRed v1.3 // Theme created by Sopel &
Programosy
|