 |
|
Autor |
Wiadomość |
Ouzaru
Blind Guardian
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 16:28, 18 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Vegari i Giovanni
Gdy mag skończył z Severinem przy użyciu magii, wyszedł z jego pokoju i udał się do izby zajmowanej przez Veg. Kobieta przywitała go, leżąc w łóżku, głaszcząc Corteza, który leżał pod jej ramieniem i wpatrując się w krople deszczu uderzające o szyby. Najwyraźniej mocno nad czymś rozmyślała, gdyż nawet nie zwróciła uwagi na pojawienie się mężczyzny. Gio skrzywił się, westchnął i zdjął mokry kubrak.
- Powiesz mi, co się stało? - zapytał w końcu, gdyż już dłużej nie mógł znieść tej ciszy.
Łuczniczka drgnęła lekko, zmarszczyła brwi i spojrzała na maga.
- A co się miało stać? Wszystko jest w porządku. - Zmieniła nieco ton głosu na wesoły i uśmiechnęła się na siłę. To jednak go nie zmyliło i jedynie utwierdziło w przekonaniu, że coś musiało się wydarzyć.
- Nie rób ze mnie idioty, przecież zdążyłem cię poznać na tyle, by widzieć, kiedy coś się dzieje. Na dole żartowałaś, rzucałaś cięte riposty, a teraz siedzisz z psem pod pachą jak jakaś babinka zmęczona życiem...
Veg westchnęła.
- Chciałabym już stąd wyjechać. Mam dosyć tego miejsca. Na każdym kroku... - Zaczęła, ale nie dokończyła.
- Na każdym kroku - co?
- Na każdym kroku wpadam na rzeczy, o których wolałabym zapomnieć i nie myśleć. Dziś odwiedził mnie sierżant straży.
- Aresztowali cię?! - wypalił czarodziej. - To przez tego trupa, o którym mówił karczmarz?
- Nie, nie aresztowali - Uśmiechnęła się krzywo. - Okazało się, że to mój przyjaciel z dzieciństwa... Taki... bardzo dobry przyjaciel, jedyny, jakiego kiedykolwiek miałam... Jak skończyłam siedem lat, matka nie chciała, bym siedziała w karczmie. Klienci się skarżyli, kiedy im coś podbierałam, więc mnie zaczęła wyrzucać na ulicę, żebym się "pobawiła z innymi dziećmi". I nie mogłam wrócić, póki nie zaczynało się robić jasno, bo ona wtedy kończyła "pracę". Oczywiście cały czas wpadałam w kłopoty, a on mnie raz z jednych wyciągnął. No a potem to już byliśmy nierozłączni... - Westchnęła ciężko i zwiesiła głowę.
- Nierozłączni? - zapytał. - Czyżby coś starego się odezwało w tobie?
Mogła go nie rozumieć, ale nie potrafił lepiej sformułować swojego pytania. Może i był inteligentny, ale przez pięć lat siedział zamknięty w Kolegium, gdzie nie miał zbytniej styczności z innymi ludźmi. Czasami może i był nietaktowny, ale był przecież Czarodziejem Ognia, a oni zwykle walili prosto z mostu.
Vegari dość długo nie odpowiadała, w końcu ruszyła się z łóżka i stanęła przy oknie, wyglądając na ulicę przez brudną szybę.
- Nie wiem... - odpowiedziała po chwili. - Przez chwilę chyba tak. Ale wiesz, byliśmy tylko dziećmi. Razem spaliśmy w skrzynkach na bazarku, pod mostem lub w wejściu do kanałów i było świetnie. Kradł dla mnie bułki u starego piekarza, razem podbieraliśmy jabłka ze straganów i czasami udało się ukraść nawet coś więcej, to sobie robiliśmy taką ucztę... To był rytuał. - Wyczuł lekki uśmiech w jej głosie. - Chodziliśmy wtedy do takiej lepszej dzielnicy i podglądaliśmy zwykłe rodziny przez okno. Wiesz... mąż, żona i dzieci... Siadali do stołu, jedli razem kolację, a ja zawsze mówiłam, że też bym tak chciała. Kiedyś mi obiecał, że będziemy mieszkać w takim domu, jeść ciepły posiłek i będziemy mieć dzieci, dla których zostaniemy dobrymi rodzicami. Nawet mi się oświadczył, choć miałam tylko dziesięć lat. - Parsknęła cichym śmiechem. - Potem matka mnie sprzedała. Myślałam, że pewnie mój przyjaciel w końcu zginął, jak większość sierot z ulicy i w ogóle nie zastanawiałam się nad powrotem. On też myślał, że nie żyję. No i teraz ma taki dom i taką rodzinę, o której zawsze marzyłam, a ja nie mogę przestać się zastanawiać, jakby to wyglądało, gdyby matka mnie nie sprzedała. Bo tak naprawdę przez tę jedną rzecz zostałam z niczym. Włóczę się po świecie jak bezpański kundel, w końcu pewnie jak taki pies zdechnę i nikt nawet o mnie nie pomyśli... - Na chwilę głos się jej załamał, ale zaraz odchrząknęła. - Wybacz. Pewnie zaraz powiesz, że się nad sobą użalam jak jakaś cienka pizda i zachowuję nieodpowiednio, zazdroszcząc komuś czegoś. Ale wiesz co? Chętnie bym oddała wszystko, co mam, żeby się choć przez jeden dzień przekonać, jak to jest...
Choć nie usłyszał nic więcej, zobaczył i wyczuł, jak ramionami kobiety targnął bezgłośny szloch. Wszystko, czym tak bardzo gardziła, było tym, czego tak naprawdę pragnęła i czego nie mogła mieć. Cały czas tylko udawała i grała, oszukując samą siebie, ale wizyta przyjaciela rozdrapała starą ranę, pokazując kobiecie całą prawdę.
Podszedł do niej i objął ją, przytulając mocno do siebie.
- Cały czas możesz to mieć, Maggie - szepnął jej do ucha. - Może już nie ze swoim przyjacielem z dawnych lat, ale z kimś... innym? Z kimś, dla kogo jesteś bardzo ważna i kogo interesuje, co się z tobą dzieje, czy masz co jeść, i czy wciąż żyjesz... Ze mną?
Uśmiechnął się spod wąsa.
- Z tobą? - Nawet nie musiała udawać zdziwienia w swoim głosie. - Gio, jesteś magiem. Uczonym. A twoja rodzina... - Pokręciła przecząco głową i na chwilę ukryła twarz w dłoniach. Nie chciała o tym myśleć i robić sobie nadziei, lecz nie chciała też sprawić mu przykrości. - Byłoby bardzo... miło... gdyby się tak dało... - szepnęła jedynie. Żałowała jedynie, że nie potrafi mu powiedzieć, jak bardzo by chciała z nim być.
- Pierdolę moją rodzinę, oni nie będą podejmować za mnie decyzji, a tym bardziej żyć za mnie! - wypalił. - Ja jestem panem własnego życia i nikt inny. Więc nie chrzań już, dobrze?
- Nie chrzanię... Tylko mam takie dziwne wrażenie, że...
- Że?
- Że mówisz tak tylko dlatego, by mi poprawić humor. Jeśli jest ci mnie "żal", to niech przestanie. Poradzę sobie - mruknęła, a w jej głosie dało się usłyszeć nie tylko irytację lecz również złość. Nie potrzebowała łaski czarodzieja. Nie musiał jej brać do siebie, dawać dachu nad głową i posiłków. Już dawno przestała być dzieckiem, które wymagało opieki. Jedyne co to teraz miała słabszy moment i wściekała się, że akurat ktoś przy tym jest i to widzi. Ale była tylko człowiekiem, tylko kobietą i ją też dopadały takie chwile. Za dwa dni by jej przeszło i już by tak tego nie odczuwała. Zaledwie jakieś lekkie kłucie gdzieś na dnie serca, które szybko by zamaskowała i zignorowała. Jak to czyniła od wielu lat.
- Tobie to się chyba już coś naprawdę pod czaszką poprzestawiało - rzucił i uniósł obie brwi, patrząc na nią. - Normalnie zachowujesz się jak jakaś pierwsza lepsza damulka, a nie twarda kobieta szlaku. Opamiętaj się, Veg, bo to wkurwiające się już robi. Chcę z tobą być, bo CHCĘ, a nie że muszę. Rozumiesz? Możesz albo mi zaufać, albo dalej się bać i uciec. A potem się zastanawiać "co by było gdyby". Więc jak będzie? - skrzyżował przedramiona na torsie.
- Jeśli jest coś, czego w tobie nie lubię, to fakt... iż zwykle masz rację. - Uśmiechnęła się krzywo. Czarodziej trafił w sedno. Zresztą on taki nie był, żeby ją oszukiwać i chcieć wykorzystać, więc nie powinna się o to martwić.
Gio zmienił szybko temat.
- Masz jakiś plan, jak podejść tego skurwiela z "Uadłego Nieba"? Tak jak mówił Lanfranco, jest duży i cholernie brzydki. Nos to mu powykrzywiało w pięć stron. Paskudny widok, chyba mi nie stanie przez kolejne trzy dni - puścił jej oczko.
Przez chwilę się zastanawiała, w końcu jedynie skinęła głową.
- Zajmę się tym, żaden problem. Znaczy... i jednym i drugim... - Zamruczała cicho, kładąc dłoń na kroczu mężczyzny. - Powiedz mi tylko, co to za knajpa i jak mogę się tam wmieszać w tłum. Mam zamiar się przebrać za kelnerkę i po prostu donieść tacę z piwami do stolika. Połowa będzie zatruta. Jeśli będzie miał towarzystwo, postawię jeden zatruty trunek przy nim i resztę rozdam na chybił-trafił. Kiedy połowa zbirów padnie martwa, a druga połowa wciąż będzie siedzieć, zrobi się ciekawe zamieszanie. - Posłała mu wyjątkowo zadziorny uśmiech.
Uśmiechnął się przebiegle.
- Świetny pomysł, Veg, naprawdę, na lepszy bym nie wpadł - pochwalił ją. - Tylko jest jeden problem. Tam kelnerki chodzą między stołami półnagie. W sensie, że bujają piersiami przed klientami - skrzywił się lekko. - I to mi się w tym pomyśle nie podoba. Ale chyba nie mamy innego wyjścia. A knajpa jest tłoczna, prawie wszyscy są najebani i gapią się na cycki kelnerek, więc na pewno uda ci się podłożyć temu Łamaczowi odpowiednie piwo. Poza tym nikt się nie będzie spodziewał. Panuje tam ogólny bajzel.
- Półnagie? Świetnie! Czyli mnie nie zapamiętają. - Ucieszyła się, a widząc nieco zdziwione spojrzenie maga, zapytała się go. - No dobra, a możesz mi powiedzieć, jaki kolor włosów miała kelnerka, która się obok was kręciła?
- Oczywiście, że mogę... - powiedział i zastanowił się przez chwilę. - Miała...eee... chyba ciemne włosy. A może blond? Ale nie żebym jej się gapił w biust, po prostu próbowałem wtedy zlokalizować Łamacza.
Skłamał wesoło, na co Vegari parsknęła śmiechem.
- Oj, Giovanni... - Pogładziła go dłonią po twarzy. - Mówisz tak, jakbym nie znała facetów. Pokazać wam kawałek cycka i już tracicie głowę. - Uniosła prawą brew, a jej głos był wyjątkowo rozbawiony. - Mam zaprezentować? - Złapała dłońmi za wiązanie bluzki.
- Nie trzeba... może później - odparł, a potem klasnął w dłonie. Cortez podbiegł do niego, merdając ogonem. Czarodziej pogłaskał go po grzbiecie a potem podrapal za uszkiem.
- Zobaczysz, z niego to jeszcze będzie bestia, która będzie zabijać jednym ugryzieniem. Przyda mi się taki obrońca na starość - puścił jej oczko. Veg musiała w mig załapać, że skoro mówił tak o jej psie, miał na myśli spędzenie z nią życia. A przynajmniej tak to mogło zabrzmieć.
Chcąc go podpuścić, prychnęła.
- Nie zapominaj, magu, że ten pies jest mój. Pierwsza go znalazłam i wzięłam, więc nie wiem, jak to dalej będzie... - Znów uniosła prawą brew, jakby jej to w krew weszło. Rzuciła Gio ciche wyzwanie, uśmiechając się zadziornie.
Podszedł do niej i objął ją w pasie, uśmiechając się zawadiacko.
- Jak to jak? Dom, ogródek, pierwsze drzewo, dzieci - puścił jej oczko. - No i Cortez pilnujący naszych pociech. Co ty na to, piesku?
Gio spojrzał na zwierzaka, a ten zaszczekał radośnie.
- Widzisz, jemu to pasuje - Gio roześmiał się.
- A mnie się nie zapytacie o zdanie? - burknęła. - Oj, chyba ci się od tych piersi poprzewracało w głowie. Po chuj nam drzewo?
- Żeby sobie rosło? Poza tym to jest taki symbol. Jak się rodzi dziecko, to w Tilei sadzi się drzewo, żeby rosło razem z pociechą. No i zawsze jest się gdzie powiesić - raz jeszcze puścił jej oczko.
- No dobra, niech będzie to drzewo... - Podrapała się po głowie i zaczęła go ciągnąć w stronę łóżka. - To teraz jeszcze trzeba poćwiczyć robienie dziecka, żeby potem nam dobrze i za pierwszym razem wyszło. - Uśmiechnęła się przebiegle, mając na uwadze, że magowi chyba i tak się już udało "za pierwszym podejściem".
- Ano trzeba - zaśmiał się i rzucił ją na łóżko. Po takich widokach w "Upadłym Niebie" miał ochotę zrobić Veg tuzin dzieci. I z miejsca się za to zabrał, a ona jedynie cicho chichotała, gdy całował ją po szyi i drapał zarostem.
- Giovanni... miałbyś ochotę przejść się do mojego przyjaciela i jego rodziny na kolację? - zapytała cicho, gdy jej bluzka wylądowała na podłodze, a pies do niej dopadł, szarpiąc, gryząc i warcząc radośnie na kawałek materiału.
- Przyjaciela? - zapytał. - To znaczy? Powiedz coś więcej.
Nie przestawał jej całować, jednocześnie zastanawiając się, co ją natchnęło, by nagle rozmawiać o jakimś przyjacielu. Szczerze mówiąc, mag nie wierzył, że kobieta mogła mieć w tym mieście kogoś jej przychylnego. Jak widać się mylił.
- To ten sierżant, o którym ci wcześniej wspomniałam. Ten przez którego miałam doła... Zaprosił mnie dziś na kolację do swojej rodziny, ale nie miałam ochoty iść tam samej. Więc jak? - Przejechała dłonią po plecach Gio i musnęła ustami jego policzek. Właściwie to chciała tam pójść, bo była ciekawa, jak mag by ją traktował i jakby się do niej zwracał publicznie. Podejrzewała, że przy innych będzie jedynie jego towarzyszką, ale wolała się przekonać.
- Jasne, możemy tam iść - odparł Gio, całując ją coraz nachalniej. - Do wieczora mamy jeszcze trochę czasu, więc możemy wykorzystać go w inny sposób. Przyjemniejszy - przejechał dłonią po jej łonie.
Zaśmiała się tylko i utonęła w objęciach Tileańczyka. Gdy skończą tę przyjemną część popołudnia, będzie musiała dać znać gospodarzowi, by powiadomił Valmonda, że jednak pojawią się u niego na wieczerzy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Czw 18:52, 18 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Veg i Gio
Po niespełna godzinie uniesień czarodziej zasnął (nie było się co dziwić, gdyż ten dzień dla uczonego był naprawdę intensywny), łuczniczka natomiast ubrała się i zeszła na dół, by powiadomić gospodarza o planach na wieczór. Ten uśmiechnął się tylko, a następnie w podskokach wysłał jednego ze swych pachołków, by poinformował sierżanta straży, Valmonda Landreau o jej decyzji. Nie minęło pół godziny, a Veg otrzymała wiadomość, że sierżant czeka na nią i osobę towarzyszącą w swoim domu (pachołek przyniósł dokładny adres) po zachodzie słońca.
Giovanni obudził się po dwóch godzinach intensywnego snu i niemal spadł z łóżka, gdy zobaczył Veg w sukni wieczorowej, tej, którą dostała w prezencie od Lorda Aucassina. Kobieta wyglądała w niej naprawdę pięknie i dopiero po dłuższej chwili mag zaczął doprowadzać się do stanu używalności, narzucając na siebie w końcu drugi komplet stroju czarodzieja i spryskując się jakimiś perfumami z Tilei. Zostawiliście Corteza u córki Jean-Paula, która tym razem nie wzięła opłaty za przypilnowanie szczeniaka i tak też wystrojeni opuściliście "Żelazną Dziewicę", udając się w stronę domostwa Valmonda.
Jak się szybko okazało, przyjaciel Veggie mieszkał w lepszej części Utraconego Miasta, tej, która była oddzielona murem od wylęgarni nieumarłych, a także od plebsu z Dzielnicy Mostowej. Niedaleko zamku królewskiego, który zerkał na was ze wzgórza, gdy zatrzymaliście się na wartowni, gdzie dwóch rosłych strażników dziwnie wam się przyglądało. Na dźwięk słów Veg "zaprosił nas sierżant Leandreu" cofnęli się i puścili was bez słowa. Kilka razy musieliście pytać o drogę miejscowych, ale w końcu dotarliście na miejsce.
Budynek był zadbany i w dobrym stanie, co w tej części miasta chyba nie było nowością. Wyglądało na to, że ci, którzy coś sobą reprezentują, chcieli odciąć się od biedoty i nędzy niższych klas poprzez mur, który dzielił tę dzielnicę na trzy części. W tym dystrykcie nie zaczepiali was nędzarze i szaleni prorocy - dzięki wysokiemu murowi i bramkom strażniczym, odnosiliście wrażenie, że tylko wybrańcy mieli tu wstęp.
Mag zapukał do drzwi, a po dłuższym oczekiwaniu zasuwy szczęknęły i drzwi sta nęły otworem. Przywitała was uśmiechnięta twarz Valmonda. Przez chwilę patrzył na czarodzieja, ale moment później przeniósł wzrok na Veg.
- Bardzo się cieszę, że jednak przyszliście. - Zerknął na Giovanniego, wyciągając dłoń. - Jestem Valmond, miło mi poznać.
Uśmiechnął się szeroko. Tileańczyk odniósł wrażenie, że mężczyzna rzeczywiście wita go serdecznie, a nie tylko na pokaz. Po wymianie serdeczności odsunął się od drzwi.
- Wejdźcie proszę, wieczór już zimny.
Gdy to uczyniliście, zamknął za wami drzwi i podążyliście za nim wąskim, długim korytarzem do przestronnej jadalni, gdzie czekała już pozostała część jego rodziny. Miejsce nie było może wykonane z przepychem, ale czyste, przytulne i ciepłe. Valmond dołączył do blondynki stojącej przy stole, obejmując ją ramieniem. Veg poczuła się dziwnie.
- To jest [link widoczny dla zalogowanych], moja żona, a te małe szkraby ganiające się wokół stołu to Natalie i Claude. - Wskazał na dwójkę dzieci przekomarzających się o coś na skraju długiego stołu. Chłopiec wyglądał na starszego i w końcu odpuścił, zajmując swoje krzesło.
- Proszę, usiądźcie - powiedziała Giselle, wskazując na wolne siedziska. - Za chwilę przyniosę pieczeń. Mam nadzieję, że lubicie dziczyznę, bo się baardzo przy niej napracowałam. - Uśmiechnęła się szeroko, kierując do wyjścia z pokoju.
Dzieciaki zasiadły już do stołu, wymieniając między sobą zdania i walcząc na widelce, a Valmond westchnął ciężko.
- Nie zwracajcie na nie uwagi, one tak zawsze. Chyba spłodziłem dwójkę największych wrogów. - Wzruszył ramionami i podszedł do barku, wyciągając karafkę pełną bursztynowego płynu. - Siadajcie, porozmawiamy. Coś mocniejszego?
Sev
Czarodziej robił co mógł i przez pewien czas zupełnie nie czułeś bólu, gdy magia powędrowała w głąb twego ciała. To było tak kojące uczucie, że nawet nie wiedziałeś, kiedy zasnąłeś. Tym razem sen był spokojny i odprężający, lecz chyba skończył się zbyt szybko, gdyż obudziło cię pukanie do drzwi. Początkowo myślałeś, że to umysł płata ci figle, jednak gdy odgłos powtórzył się, mocniej niż wcześniej, wiedziałeś, że to już jawa, nie sen.
Z trudnością zwlekłeś się z łóżka, czując przy tym ból w plecach. Nie był już tak przejmujący jak wcześniej, co mogło oznaczać, że czary Gio pomogły, jednak wciąż przypominały coś jak zakwasy po ciężkich treningach. A te znałeś aż nazbyt dobrze. Z ciężkimi powiekami załadowałeś pistolet i podszedłeś do drzwi.
- Kto tam?! - warknąłeś, stając przy futrynie.
- Twoja matka. Otwórz, do kurwy nędzy - usłyszałeś młody, znajomy głos zza drzwi.
Ostrożnie otworzyłeś je i ujrzałeś przed sobą Sophie - ostatnią osobę, którą mógłbyś podejrzewać, że się tutaj pojawi. Czarnowłosa stała zawadiacko z dłońmi opartymi na biodrach i uniosła lekko prawą brew na twój widok.
- Chcesz dorwać Rebignera, to rusz dupsko i chodź ze mną - mruknęła szorstko.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
MrZeth
Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 22:01, 18 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Severin & Sophie:
- Czy ty przez przypadek nie mówiłaś mi niedawno, że dla niego pracujesz? - mruknął Severin, unosząc brew i krzywiąc się. Nie podobała mu się ta nagła zmiana postępowania Sophie. Tym bardziej, że Rebinger był w największym stopniu wkurwiony na samego Severina. To tu śmierdziało pułapką na kilometr, a pchanie się do paszczy lwa, znaczy w pułapkę, samodzielnie zdawało się pomysłem absolutnie szalonym... i może dlatego część Seva wydzierała się na cały głos "Zrób to".
- Mówiłam... - mruknęła. - Ale gość wykręcił mnie na pieniądz. I zamierzam odebrać co swoje, a z tego co mi wiadomo, cały czas chcecie się z nim “spotkać”. Do twoich koleżków nie mogłam się dobić... chyba ich nie ma. Idziesz, czy zostajesz?
Severin westchnął.
- Dobra, daj mi trzy minuty - mruknął. Zamknął drzwi, nie czekając na odpowiedź i przygotował do drogi na miejsce, nałożywszy sobie na bolące miejsce maść, po czym ubrał się i dozbroił. Pistoletu nie ładował, nie było po co. Potem otworzył drzwi, już gotów do drogi.
Kobieta poczekała aż zwadźca się ogarnie i niedługo potem wyszli na zacinający deszcz. Na Sophie nie robił wrażenia i po krótkiej podróży, gdy czarnowłosa wybierała kolejne ulice jako kierunek dla nich, spojrzała i prychnęła.
- Szybko się zdecydowałeś. Przecież mogłam cię zaprowadzić gdziekolwiek i sprowadzić śmierć. - Zaśmiała się. - Mężczyźni jednak łatwo dają sobą dyrygować.
Sev uniósł brew.
- Mogłaś mnie zabić bez budzenia. To po pierwsze. Lubię ryzyko - to drugie - Severin uśmiechnął się półgębkiem. - I to co myślisz o mężczyznach to twoja rzecz i nie widzę powodu dla którego miałoby mnie to interesować - wzruszył ramionami. Nie przypominał Sophie kto ja wyrolował, Rebinger kobietą przecież nie był.
- Chcesz coś jeszcze przedyskutować, czy ruszamy dalej? - zapytał zwadźca.
- Mogłam, ale po co? Nic nie jesteś mi krewny, a możesz mi się przydać. Więc zupełnie cię nie rozumiem. Ale teraz liczy się coś innego. Wiem, gdzie można znaleźć tego, na którym obojgu nam zależy. Przy okazji odbiorę, co moje. Za mną.
Skinęła mu głową i ruszyli wąskimi, brudnymi uliczkami. Sev z miejsca stracił orientację i zdany był jedynie na złodziejkę, która prowadziła go własnymi ścieżkami, niczym kot. W końcu doszli do wielkiego, zrujnowanego budynku. Sophie zerknęła na niego, po czym bez słów ponagliła zwadźcę i oboje udali się na tyły budowli. Tam po drewnianych, spróchniałych schodach weszli na wysokość drugiego piętra, minęli witrynę z wybitą szybą i znaleźli się na szerokim gzymsie.
- Teraz poczekamy sobie na naszego “przyjaciela” - mruknęła, dobywając kilka małych noży. Zerknęła na Estalijczyka. - Umiesz choć trochę tym robić? - Wskazała głową na rapier wiszący u jego boku. - Bo może być ciepło...
- Nie, noszę go jako szczęśliwy amulet - uśmiechnął się krzywo. - Tak, umiem, o to się nie bój - powiedział, przypominając sobie o tym, że jego towarzyszka nie grzeszy intelektem i mogła nie odczytać sarkazmu.
- Masz pojęcie czego się spodziewać?
Spojrzała na niego dziwnie.
- Jeśli chodzi o Rebignera? Wszystkiego. Zwykle nie chodzi sam i teraz też się tego nie spodziewam. Pewnie pojawi się kilka osób. Dlatego bądź przygotowany.
- Jasne - zwadźca się uśmiechnął. Dobrze było wreszcie mieć okazję zemścić się na tym gnoju i usunąć raz na zawsze związany z nim problem...
- No to czekamy - mruknął, uśmiechając się dalej. Gdyby jego znajome z Estalii widziały go z tym uśmiechem poczułyby pewnie swego rodzaju niepokój, ale Sophie zapewne nie zwróci nań specjalnej uwagi. Z resztą i to średni zwadźcę obchodziło.
Dwa kwadranse minęły, gdy w końcu zaczęło się coś dziać. Poniżej, pośród śmieci i gruzu, zaczynały pojawiać się kolejne osoby. Najpierw czterech nieznanych Severinowi mężczyzn, a chwilę później trzech kolejnych, w tym chuderlawy paser, którego zwadźca nie umiał zapomnieć. Najwyraźniej wszyscy mężczyźni spotkali się tu w interesach i zupełnie nie mieli pojęcia, że są obserwowani.
- Dużo ich... więcej, niż myślałam. Masz jakiś pomysł, jak to załatwić bez szwanku? - spytała Sophie, wpatrując się w siedmiu mężczyzn.
- Moment... - Severin skrzywił się i rozejrzał się po okolicy, może dało się zastosować część otoczenia? Zawalić fragment dachu, zrzucić im coś ciężkiego na łeb...
Nie dostrzegł jednak nic takiego, co pozwalałoby zastosować jakikolwiek efekt zaskoczenia. Ściany, mimo iż nadgryzione już zębem czasu, podtrzymywane były szerokimi, mocnymi jak na pierwszy rzut oka balami drewna. Dach wisiał co najmniej kilka metrów nad ich głowami - całe pomieszczenie wyglądało niczym opuszczony spichlerz, bądź magazyn. Zwadźca zerknął w dół - mężczyźni wciąż ze sobą rozmawiali, nieświadomi niczego. Po przeciwnej stronie, na wysokości parteru, Severin dostrzegł popękane szyby w niewielkich oknach.
- No i? - zapytała Sophie. - Mogę stąd zdjąć dwóch, ale Rebignera chcę żywego... - Spojrzała na zwadźcę. - Przynajmniej przez jakiś czas.
- Naładuję pistolet. Ty rzucasz, ja strzelam i dalej kontynuujemy przeprawę “ręcznie”. Jakoś nie widzę innych opcji - stwierdził Severin, krzywiąc się i dobywając pistoletu.
Sophie spojrzała na niego dziwnie.
- Chcesz stąd skakać? Nie myślałam, że będzie cię stać na taki ruch, ale niech Pani ma cię w swojej opiece. - Skinęła mu głową i sięgnęła za plecy, dobywając dwóch noży.
Severin rozejrzał się dokładniej z miejsca, gdzie się znajdowali. Siedmiu mężczyzn stało mniej więcej pośrodku gruzowiska jakieś dwa piętra niżej, a cały budynek wyglądał na już od dawna opuszczony i zrujnowany magazyn, lub coś w ten deseń. Przeciwną ścianę zdobiły niewielkie okna, gdzieniegdzie powybijane, zza których momentami wyglądały gałęzie dziko rosnących krzewów. Ściany na całej szerokości podpierały bale drewna ustawione co kilka metrów, które przy podstawie sufitu układały się pod kątem, łącząc się w centrum dachu. Mimo upływu czasu, wyglądały na solidne.
- Gotowa? - mruknął mężczyzna, celując. - Spróbuję strzelić do tego najbardziej z lewej - powiedział. Kiepsko by wyszło, gdyby strzelał do tego, w którego poleci nóż Sophie.
Kobieta spojrzała na niego dziwnie, przygotowując noże do rzutu.
- Myślałam, że wymyślisz coś bardziej błyskotliwego, ale w sumie możemy improwizować.
Wzruszyła ramionami.
- Mówisz, jakby oni mieli plan jak się bronić przed tak kretyńską metodą ataku - Severin wzruszył ramionami. - Rzucasz, ja strzelam, potem skaczę w dół i liczę, że się dołączysz. Dawaj... - mruknął. Strzał jest głośniejszy niż rzut nożem, więc to kobieta miała zaczynać.
Złodziejka skinęła mu głową, zamachnęła się, a następnie posłała noże wprost w przeciwników na dole, zaś zwadźca pociągnął za cyngiel.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez MrZeth dnia Czw 22:01, 18 Sie 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Wto 15:25, 23 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Sev & Sophie
Sophie wstrzymała oddech, wypuszczając z dłoni noże z zabójczą precyzją. Dwóch przeciwników chwyciło się za szyje i padli jak podcięci. W tym samym czasie Estalijczyk nacisnął spust, a dudniący odgłos wystrzału odbił się od zmarniałych ścian wielkiego budynku, płosząc ptaki siedzące pod sufitem. Również i on trafił bezbłędnie posyłając kolejnego oponenta w zaświaty, jednak to, co zrobił później, mogło zastanawiać.
Severin już nie raz podczas tej podróży pokazał, że lubi ryzykować i do tej pory miał większe, bądź mniejsze szczęście. Lecz czy ryzykiem można było nazwać skok z drugiego piętra na pofałdowaną, pokrytą gruzem płaszczyznę? A może to była zwykła głupota? Co by to jednak nie było, nie przyniosło zwadźcy nic dobrego. Jeszcze w trakcie skoku widział, jak trzech, co przeżyli, przeklina ostro i sięga po broń. Ostatni z nich, szczurowaty paser zerwał się do ucieczki.
I w zasadzie tyle tylko mógł dojrzeć Południowiec, gdy przy zetknięciu z nierówną nawierzchnią co innego przykuło jego uwagę, rozlewając się na jego umysł cierpieniem. Prawa kostka zapulsowała nieziemskim bólem, gdy wykręciła się pod kątem i coś nieprzyjemnie w niej chrupnęło. Plecy również dały się we znaki, przypominając, że miał się nie przeciążać. Sev zaklął szpetnie pod nosem i chwycił się za obolałą nogę, padając na zdrową. Pomimo ogromnego bólu i napływających łez do oczu, dobył rapiera i rzucił okiem na sytuację.
Ta nie wyglądała wesoło. Co prawda Sophie zdążyła wyłączyć z gry kolejnego ze zbirów, jednak pozostało jeszcze dwóch, którzy byli już niemal przy szermierzu. Rebigner leżał gdzieś dalej z krwawiącym ramieniem i nogą, z których wystawały rękojeści noży i kwilił pod nosem. Nie było czasu, żeby się zastanawiać, trzeba było działać. Kolejne dwa wyrzucone przez Sophie noże minęły nacierających napastników o centymetry - wyglądało na to, że kąt był już zbyt ostry. Poza tym zwadźca usłyszał dwa piętra nad głową, w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą siedział wraz ze złodziejką, odgłosy szamotaniny. Kobieta najwyraźniej również napotkała na nieoczekiwane kłopoty.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
MrZeth
Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 10:46, 25 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Severin:
Ot trzeba było rzucić monetą, a nie od razu robić, wtedy Severin mógłby zwalić to na los, a teraz mógł winić tylko własną naturę. Podniósł się do pionu, oszczędzając skręconą kostkę. Jako szermierz i tak musiał poruszać się lekko, więc brak konkretnego oparcia w jednej nodze nie jest aż takim strasznym brakiem... znacznie gorszą kwestią są dwa źródła bólu w miejsce jednego i jednak utrata mobilności.
- Z drugiej strony jest was tylko trzech - Severin uśmiechnął się szeroko. Planował zaatakować kogokolwiek, kto się wystawi zanadto, a poza tym jak to miał w zwyczaju musiał się cofać i parować, czekając na błąd atakującego i sposobność do kontry...
Miał też nadzieję, ze Sophie sobie poradzi sama, jeszcze tylko brakowało mu kolejnego przeciwnika miotającego nożami z wysokości drugiego piętra.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Nie 9:45, 28 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Sev
Severin nie radził sobie najlepiej, ale jakże mogło być inaczej, skoro noga i plecy pulsowały niemal paraliżującym bólem? Dwóch przeciwników to było zdecydowanie dużo jak na zdrowego mężczyznę, a tutaj sytuacja wyglądała co najmniej dramatycznie. Mimo desperackich prób obrony, zwadźca już po chwili krwawił z dwóch niewielkich ran na obu ramionach. Jedno z uderzeń miecza zakończyłoby z pewnością jego żywot, gdyby nie to, że cofając się pod ścianę potknął się o leżący na ziemi kawałek gruzu i odchylił, przez co ostrze zostawiło tylko krwawą bruzdę na prawym policzku Estalijczyka. Jak nic zostanie blizna, ale najważniejsze było, że wciąż żył.
Południowiec wyrżnął plecami o zimne podłoże podnosząc tumany kurzu i pyłu. Czuł, jak plecy i skręcona noga eksplodują bólem. Na to, by się podnieść do pionu było już za późno, gdy obaj jego przeciwnicy natarli w tym samym momencie, opuszczając swe miecze. Tylko zwinności i szybkości zwadźca zawdzięczał życie, gdy przetoczył się w bok, unikając obu ciosów. Ktoś chyba baczył z niebios na życie mężczyzny, gdyż miecz jednego ze zbirów zakleszczył się między wielkimi bryłami gruzu. Podczas gdy tamten mocował się z ostrzem, drugi powoli kierował się w stronę leżącego Estalijczyka, otrzepującego resztki kamienia z twarzy. Zwadźca był bardziej niż pewien, że jeśli chce przeżyć dzisiejszą noc, musi coś szybko wymyślić.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
MrZeth
Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 21:13, 29 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Severin:
-
Estalijczyk bez namysłu wziął garść drobnego gruzu i pyłu, którego było sporo w ruinach i cisnął w twarz napastnikowi, by zaatakować, póki ten nie będzie nic widział. Przy odrobinie szczęścia zdoła zadać śmiertelny cios, a nawet jeśli nie to spróbuje pchnąć go tak, by wpadł na drugiego zbira, siłującego się z mieczem. Brzmiało to jak jakiś plan, pytanie tylko jak pójdzie z realizacją.
Na ziemi leżały też większe kawałki gruzu. Zwadźca mógł wykorzystać któryś z nich jako broń miotaną o ile nadarzy się okazja. Niewykluczone, że po oberwaniu połówka cegły gościa zamroczyłoby na tyle, by puścił bron... znaczy się o ile Severin trafi.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Czw 10:47, 01 Wrz 2011 Temat postu: |
|
|
Sev
Nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń, Estalijczyk chwycił w dłoń garść gruzu, wyczekał, aż przeciwnik podejdzie na tyle blisko, by otrzymać zamierzany skutek i cisnął szarym proszkiem prosto w twarz zbira. Ten nie zdążył się nawet zasłonić, gdy został oślepiony na dłuższy moment. Opuścił miecz, drugą ręką próbując wygarnąć z oczu kawałki kamienia i pyłu. To dało czas Severinowi, by pokracznie zebrać się z ziemi i kulejąc, natrzeć na bandziora na tyle, na ile pozwalała ranna noga.
Tamten, łzawiąc, zdążył jedynie wydać z siebie paniczny krzyk, a potem zabulgotał, gdy ostrze rapiera zwadźcy przeszyło jego klatkę piersiową na wylot. Jak stał, osunął się na ziemię, a z klingi pociekła ciemna krew. Drugi z przeciwników, widząc co się dzieje, zostawił zakleszczony miecz i sięgnął do pasa, dobywając długi sztylet. To jednak było za mało, jak na wprawnego szermierza, jakim niewątpliwie był Estalijczyk. Nawet ranny, nie dał do siebie podejść zbirowi z krótszym ostrzem i wystarczyła jedna pewna finta, by bandzior się odsłonił. Ostrze rapiera zatańczyło w powietrzu niczym żądło, otwierając gardło przeciwnika. Ogromny mężczyzna chwycił się za szyję, próbując zatamować ciemną krew spływającą mu między palcami, lecz po chwili zacharczał tylko i zwalił się na ziemię bez życia.
Severin stał nad ciałem i ciężko dyszał. Adrenalina buzująca w żyłach i skroniach nieco zniwelowała ból, ale Południowiec wiedział, że to tylko chwilowe. Gdy tylko emocje opadną, znów będzie boleć jak cholera. W odległości mniej więcej dziesięciu kroków, po lewo, wśród kilku większych i mniejszych brył gruzu leżał ranny Rebigner. Widząc jednak jak Sev poradził sobie z jego ludźmi, powziął odwrót, czołgając się nieporadnie na plecach w stronę jednego z okien i zostawiając za sobą szlaczek krwi z obu ran. Raz po raz wielką halę wypełniały przekleństwa pasera.
Zwadźca usłyszał nagle za swymi plecami ruch i momentalnie odwrócił się z uniesioną bronią. Opuścił ją, gdy ujrzał wchodzącą przez wybite okno Sophie. Kobieta również była ranna - lewe ramię znaczyła nieznaczna, krwawa bruzda, oprócz tego krwawiła z kącika ust. Widząc zdziwioną minę szermierza, zmarszczyła brwi i podeszła bliżej.
- Ducha zobaczyłeś? - zapytała buńczucznie. - Jeden z tych skurwieli Rebignera musiał czekać na zewnątrz i nas przyuważył na górze. Gdy skoczyłeś, podszedł mnie cicho i prawie mnie dopadł. - Spojrzała na ranę na ramieniu i westchnęła. - A to była taka dobra koszula. - Po chwili przeniosła wzrok na Severina. - A ty się trzymasz? Widzę, że dali ci w kość.
Zerknęła w stronę czołgającego się pasera i wskazała go skinieniem głowy.
- Co robimy z tym pełzającym robakiem? Masz ochotę się zemścić za to, co zrobił twojej towarzyszce? - Uśmiechnęła się zimno.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ouzaru
Blind Guardian
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 19:48, 01 Wrz 2011 Temat postu: |
|
|
Vegari i Giovanni
- To dla swojego kolegi się tak ładnie ubrałaś? - zapytał Giovanni, patrząc na wystrojoną towarzyszkę.
- Dla ciebie, żebyś nie musiał się za mnie wstydzić - odparła Veg.
Mag spojrzał na nią z uniesioną brwią.
- Mówisz tak, jakbym się kiedykolwiek ciebie wstydził - prychnął. - Nasz towarzysz to co innego. Nie raz musiałem ratować sytuację przez niego.
- Jakby się wcisnął w sukienkę, to byś mu to wybaczył? - zachichotała.
- Gdyby tak zrobił, to bym się do niego nie przyznawał - uśmiechnął się szeroko.
Wstał z łóżka, sięgnął do swojej torby i wygrzebał z niej świeży komplet stroju czarodzieja. Ten znoszony, jak nazwa wskazywała służył mu na co dzień, a drugi, zupełnie nietknięty i wyprany w zamku Aucassina na specjalne okazje. Teraz taka się nadarzała i dość szybko się w niego odział. Jedynym, co mu przeszkadzało, były zbyt długie włosy, które wciąż opadały mu na oczy. Na tym zadupiu nie sądził, by o tej porze mógł znaleźć jakiegoś sensownego fryzjera. Spojrzał w stronę Vegari.
- Przycinałaś kiedyś mężczyźnie włosy?
- Czy to pytanie podchwytliwe?
- Raczej nie. Pytam, bo mnie już denerwują te krzaczory na głowie.
- Wiesz, Giovanni, nie chcę cię zawieść, ale znam się tylko na podcinaniu gardeł, a nie na włosach - odpowiedziała. - Ale mam pewien pomysł.
- Mam się bać o swoje gardło, czy o włosy? - zarechotał.
- O nic, głupku. - Uśmiechnęła się do niego serdecznie i gestem dłoni nakazała, by sie odwrócił.
Szybkim ruchem zgarnęła część włosów Giovanniego opadających na twarz i związała je rzemieniem na wysokości uszu. Teraz mężczyzna nie musiał się już martwić o długość włosów, gdyż wszystkie były dość ciekawie związane. No i mógł poczekać do następnego dnia, aż uda mu się znaleźć jakiegoś fryzjera. Choć mówiąc szczerze, podobało mu się, jak zrobiła to Veg.
- I co, teraz jestem jeszcze przystojniejszy? - zapytał, uśmiechając się zadziornie.
- A to jest w ogóle wykonalne w twoim wypadku?
- Szczerze mówiąc, to... - zastanowił się. - nie. Zbierajmy się.
Veg zaśmiała się, zgarnęła płaszcz z łóżka i chwilę później wyszli, zostawiając Corteza tam, gdzie zawsze. Tym razem córka gospodarza nie pobrała zapłaty, na co wpływ miały chyba ostatnie wydarzenia w głównej sali.
* * *
Droga do domu przyjaciela Veg nie trwała długo, ale czarodziej już zdążył się nad tym wszystkim pozastanawiać, w końcu taką miał już uczoną naturę. A co jeśli uczucia między kobietą a tym strażnikiem odżyją? Ponoć tamten miał już żonę i dzieci, ale nie takie rzeczy się już zdarzały na świecie przecież. Choć mimo wszystko wtedy byli tylko dziećmi, a te nie mają wyrobionego poglądu na świat i nie mają jeszcze ukształtowanych wyższych uczuć. Nie chciał się tym przejmować, ale po prostu czuł dziwny kamień na sercu i jakby niepokój, że nagle może się obudzić z ręką w nocniku. W końcu stare przyjaźnie, a nawet miłości mogły przeżyć przez wiele, wiele lat. Mimo iż starał się nie zaprzątać sobie tym głowy, co jakiś czas łapał się na tym, że do tego wracał. Miał tylko nadzieję, że nie będzie to miało wpływu na ich wspólną kolację. To miał być miły wieczór, i co by się nie działo, Giovanni da z siebie wszystko.
Jak na sierżanta przystało, mężczyzna mieszkał w całkiem przyzwoitym domu i przywitał maga z szacunkiem i serdecznością, co nieco zdziwiło Tileańczyka. Zwykle mężczyźni, którzy kiedyś pałali jakimś uczuciem do kobiety, która obecnie jest z innym, byli nastawieni co najmniej chłodno. Ten wydawał się dość rozważny, przynajmniej w pierwszej chwili. Mag zastanowił się tylko, czy aby Veg powiedziała temu całemu przyjacielowi, że są ze sobą. Cóż, przekonają się wkrótce.
Jadalnia przywitała ich żoną gospodarza domu i dwójką kłócących się dzieci. Gio uśmiechnął się lekko, uścisnął lekko dłoń gospodyni i zasiadł przy stole, czekając, aż najpierw usiądzie przy nim Veg. Etykieta obowiązywała wszędzie, nawet, jeśli było to przeklęte Mousillon. Choć w przeklętym domu na pewno się nie znajdowali.
- Siadajcie, porozmawiamy. Coś mocniejszego? - zapytał gospodarz, stojąc przy swoim krześle z karafką w dłoni.
- Mi jedynie ćwiartkę szklaneczki - powiedział Gio, zerkając na Veg. - A tobie, Skarbie?
W pierwszej chwili kobieta chciała powiedzieć: "Ile wlezie", ale ugryzła się w język.
- Może być trochę więcej, ja się nie muszę martwić, że komuś chałupę spalę - zachichotała.
Valmond polał do szklanic i postawił je naprzeciw gości. Sam w końcu zasiadł przy stole, patrząc na Tileańczyka.
- Spalić chałupę? Nie rozumiem?
- To proste, mości panie - odparł de Sanctis. - Jestem Czarodziejem Ognia z Imperium, choć tak naprawdę wywodzę się z Tilei. Alkohol nie służy magom mojej tradycji - po pierwsze, obniża ich koncentrację, a po drugie obniża nam poziom tolerancji na różne zachowania. Dlatego piję jedynie symbolicznie.
- Z Tilei? - Valmond postawił oczy. - Ma pan bardzo dobry bretoński. Zupełnie nie wyczułem obcego akcentu.
- Och, przestańmy z tymi serdecznościami. Jestem Giovanni i tak się proszę do mnie zwracać. A co do bretońskiego, miałem go na studiach. Mówiąc krótko, oprócz swego ojczystego, znam jeszcze dwa języki.
- Valmond. - Sierżant wyszczerzył zęby, najwyraźniej zadowolony z tego, że udało się przełamać pierwsze lody.
Vegari kilka razy chciała coś powiedzieć, ale w końcu skupiła się na swojej szklance, pełnej szkarłatnego napoju, twierdząc, że nie będzie panom przeszkadzać.
Giovanni upił dwa małe łyki wina i pocmokał, napawając się wspaniałym posmakiem.
- Świetne, nie sądziłem, że w tym mieście można napić się tak dobrego wina.
- Wino to trunek narodowy bretończyków, Giovanni. Tutaj nie pije się go tak dużo jak na przykład w Bordeleaux z wiadomego względu, ale wyższa kasta może sobie na nie pozwolić. A co wy tam pijacie w Tilei i Imperium? Nigdy nie byłem na tych ziemiach, ale interesują mnie obyczaje innych państw.
- W Tilei również przeważa wino. Jest kilka wiodących rodów produkujących znamienite trunki, które mogą się równać z tymi z Bretonii. Moi rodzice nie są producentami, ale eksporterami wina Orlandonich i Volpich. Naprawdę bardzo dobry szczep. - Gio pokiwał głową twierdząco. Nie sądził, że tak szybko znajdzie wspólny temat z Valmondem. - W Imperium natomiast pija się głównie piwo, mocne i dobrze warzone. Wino jedynie wśród szlachty.
Veg jedynie łypała jednym okiem na to, co działo się dookoła. Skupiała się raczej na przekomarzających się dzieciakach, niż na rozważaniach obu panów na temat trunków w poszczególnych częściach świata, gdyż ten temat mało ją interesował. Sama mogła się jedynie wypowiedzieć co do efektów owych trunków, które czasami uderzały ją w głowę niczym konie swymi kopytami. Ale chyba żadnemu z gentlemanów nie musiała przypominać, jak nieprzyjemny i denerwujący potrafi być kac.
Obaj jeszcze chwilę porozmawiali, gdy do jadalni wkroczyła Giselle z tacą pełną pachnącego dziczego udźca w sosie grzybowym. Dzieciaki, gdy tylko ją zobaczyły, usiadły przy stole, czekając, aż ojciec, jako głowa rodziny, pokroi kolację i rozdzieli między wszystkich. Łuczniczka przyglądała się temu z dziwnym uczuciem zaciekawienia i zawstydzenia, gdyż nie spotkała się jeszcze z czymś takim. Choć to nie do końca było prawdą. Znajomy widok od razu przywołał wspomnienia z dzieciństwa i kobieta uśmiechnęła się lekko, zawieszając wzrok na przyjacielu.
- Widzę, panie sierżancie, że udało się panu spełnić swoje marzenie z młodości - powiedziała, nie mogąc sobie odmówić tej przyjemności. Wciąż była na niego zła i chociaż w ten sposób chciała mu przypomnieć o złamanej obietnicy, która nadal ją nieco bolała. Zerknęła na jego żonę, od razu wyjaśniając. - Jako gówniarze lubiliśmy podglądać przez okno jak cała rodzina się zbiera przy wspólnym stole, by zasiąść do kolacji. I Valmond pragnął mieć taką rodzinę, żonę i dzieci, żeby móc wieść takie życie. - Raz jeszcze zerknęła na mężczyznę. Tylko on i Giovanni wiedzieli, czyje to tak naprawdę było marzenie i była ciekawa reakcji. Liczyła, że choć odrobinę się zmiesza i zawstydzi tym, co jej kiedyś obiecał. - Naprawdę, z całego serca gratuluję, przyjacielu.
- Dziękuję - Valmond odchrząknął, najwyraźniej zbity z tropu słowami kobiety. - Gówniarzami już nie jesteśmy, a jakoś trzeba było sobie życie ułożyć, zwłaszcza, gdy w pewnym momencie gdzieś rozpłynęło się wszystko, co miało jakąś wartość. - Spojrzał na Veg świdrującym wzrokiem.
- No cóż - wtrącił Giovanni, wyczuwając, że atmosfera za chwilę może stać się napięta, ewentualnie Veg chlapnie coś, czego będzie żałować. - Jak to w życiu, trzeba iść do przodu. Tak też i my zamierzamy - zerknął na łuczniczkę i chwycił ją za dłoń. - Niedługo wypływamy razem do mojego rodzinnego miasta, Tobaro. Chcę pokazać Meggie, gdzie mieszkałem, zanim przeprowadziłem się do Imperium.
- Jesteście razem? - Wtrąciła żona Valmonda, nim ten zdążył coś odpowiedzieć.
- Tak, od dwóch miesięcy - Giovanni nawet nie zastanawiał się nad odpowiedzią, jedynie spojrzał czule w jej oczy i uśmiechnął się ciepło. - I jeśli Morr da, będziemy ze sobą jak najdłużej.
Widać było, że sierżant stracił dobry nastrój, jednak starał się nie dać tego po sobie poznać i uśmiechnął się na siłę.
- A więc życzymy wam wszystkiego dobrego w waszej wyprawie jak i związku - powiedział w końcu. - A teraz jedzmy, zanim wystygnie.
Przez chwilę Veg była bardzo zaskoczona, że czarodziej potrafi tak świetnie grać. Ale w końcu był uczonym, choć nie przypominała sobie, by kiedykolwiek kłamał, bądź nabierał ludzi. Zwłaszcza tych dobrych.
Wystarczyło kilka kielichów wina, by atmosfera została rozładowana. Cała czwórka rozmawiała, śmiała się i żartowała, a dzieciaki dokazywały po kolacji. Giovanni dostrzegł gest towarzyszki, która położyła dłoń na brzuchu, patrząc na rozbrykane dzieci, które bawiły się na wolnej przestrzeni obok stołu zajmowanego przez dorosłych. Kobieta najwyraźniej się zastanawiała nad tym, czy jest w ciąży, a może nawet była już pewna tego? Nic nie mówiła, ale jej spojrzenie i wyraz twarzy były niezwykle sugestywne dla uczonego, który choć nie był orłem z relacji międzyludzkich, potrafił świetnie kojarzyć fakty.
Gio po raz kolejny zaczął się zastanawiać nad tym wszystkim. Był magiem i pewnie mógłby mieć każdą na zawołanie, ale nie chciał. Wyczynowy seks u dziwek czy zwykłych wieśniaczek nie wchodził w rachubę, bo nie umywało się to do uprawiania miłości z kimś, kogo darzyło się uczuciem i kto był bliski. Wszystkie najdrobniejsze gesty, pieszczoty, szepty, dotknięcia, a nawet sama obecność kochanej osoby miały w sobie stokroć silniejszy ładunek emocjonalny i uczuciowy, niż tysiąc najbardziej zmysłowych i wyuzdanych burdeli razem wziętych.
Już od dawna poczuł do Vegari coś więcej, ale nie chciał tego przed sobą przyznać. Bo jak to może być, że czarodziej zakochał się w zwykłej złodziejce? Ano może. I jeszcze ten jej brak okresu. To mogło utwierdzać Giovanniego w przekonaniu, że za chwilę może stać się ojcem. I wcale go to nie przerażało. Przeciwnie, tak mógłby myśleć tylko ten, który nigdy nie trzymał malca na rękach. A Gio przeszedł już chrzest bojowy z dzieciakami własnej siostry i przyznawał niejednokrotnie w duchu, że czuje się z tym świetnie. Dzieci potrafią rodzicom przysporzyć nie tylko zmartwień i trosk, ale przede wszystkim wiele radości. Ojcu okazują miłość i szacunek, a z obserwacji Gio staje się on dla nich autorytetem i wzorem do naśladowania. Mężczyzna - ojciec, to jest właśnie męska rola, zakodowana w genach, obecna w instynktach. Gio wiedział, że natury nie da się oszukać.
Położył dłoń na dłoni kobiety i przesłał jej trochę energii magicznej. Po chwili Veg poczuła na brzuchu i tułowiu przyjemne ciepło, jakby właśnie wchodziła do balii pełnej parującej wody. Uśmiechnął się do niej zadziornie.
Veg odchrząknęła zakłopotana.
- Tak? Coś się stało? - zapytała po chwili, gdy mogła już zapanować nad głosem.
- Nie, nic. Po prostu ogrzewam nasze maleństwo - puścił jej oczko i zaśmiał się pod nosem.
Kobieta zakrztusiła się winem i aż trochę pociekło jej z nozdrzy przy parsknięciu.
- Wszystko w porządku, Maggie? - zapytał Valmond.
- Tak, chyba tak. Raczej tak - odparła, nie wiedząc, co dokładnie ma odpowiedzieć.
- Może winko za mocne, Skarbie? - Gio spojrzał na nią z szerokim uśmiechem.
- Chyba coś w tym jest. - Łuczniczka odstawiła kielich drżącą dłonią.
Czuła się dziwnie po tym, co mag zrobił i powiedział. Z jednej strony było to bardzo miłe, jednak również wprowadziło ją w lekkie zakłopotanie. Sama nie była pewna, co z tym jej okresem, a takie gadki w ogóle nie pomagały. Wyglądało to tak, jakby czarodziej z góry wszystko założył i nawet się z tego cieszył. Albo tak świetnie grał, albo coś się między nimi zmieniło, a co najwidoczniej umknęło złodziejce. Dłuższą chwilę siedziała niespokojnie, przyglądając się Giovanniemu, który raz po raz obserwował dzieci i uśmiechał się wesoło. Co raz zerkał też na Vegari, posyłając jej ciepłe spojrzenia i gładząc dłoń kobiety. Z jednej strony chciała go zapytać, o co chodzi, z drugiej jednak wolała nie poruszać tego tematu. Owszem, marzyła o rodzinie, jednak jakoś dziwnie się stresowała i nie była pewna, czy to do końca taki dobry pomysł. Zwłaszcza w tym momencie jej życia.
* * *
Dalsza część wizyty upłynęła na wesołej rozmowie, a Gio i Veg opuścili dom sierżanta nieco przed północą. Nieniepokojeni przez nikogo minęli punkt wartowniczy, a w drodze do karczmy dostrzegli, że mają ogon. Kilkanaście kroków za nimi szło dwóch strażników w barwach Mousillon - najpewniej Valmond wysłał za nimi obstawę.
- Wpierdolić im? - Gio się zaśmiał, zwracając uwagę Veg na "ogon".
- A co ty się taki bojowy zrobiłeś? Czyżbyś wypił za dużo? - Uśmiechnęła się, zerkając na maga. - I co to za słownictwo, czarodziejowi chyba nie przystoi.
- Oj, tam nie przystoi. Jestem w przeklętym mieście, muszę się dostosować - puścił jej oczko. - A co do bojowości, to chyba muszę bronić moją kobietę przed jakimiś zbirami, nie?
Uniosła obie brwi do góry.
- Jakbyś nie zauważył, panie czarodzieju, twoja kobieta potrafi się sama obronić. Skąd ta nagła troska?
- A co? Wcześniej się nie troszczyłem?
- Mam wrażenie, że wcześniej bardziej ufałeś w moje umiejętności.
- Nadal w nie wierzę, co nie znaczy, że nie mogę się o ciebie troszczyć - uśmiechnął się półgębkiem.
- Bogowie, co za uparty facet. - Westchnęła i uniosła wzrok ku niebiosom.
- Najlepszy pod gwieździstym niebem - odparł, stanął na moment, chwycił Veg w pasie i złożył na jej ustach namiętny pocałunek.
Zszokowana kobieta jedynie zastanawiała się, co opętało czarodzieja. Kiedy ją w końcu puścił, odetchnęła mocno, łapiąc w płuca rześkie, nocne powietrze i po chwili namysłu stwierdziła.
- Dziękuję ci za miły wieczór, Gio. - Gdy już ruszyli, dodała. - Nigdy nie sądziłam, że taki z ciebie dobry aktor.
- Aktor? - spojrzał na nią dziwnie. - Nie rozumiem?
- No... z tym wszystkim. Z tym co mówiłeś, jak się zachowywałeś... Takiego cię jeszcze nie widziałam. Umiesz robić dobre wrażenie.
- Akurat to, co mówiłem, to była prawda i ani krzty "aktorzenia" - uśmiechnął się i splótł swoją dłoń z jej dłonią.
Kobieta zupełnie nie wiedziała, co ma zrobić i co odpowiedzieć. Przez moment szli w milczeniu.
- Czemu nic nie mówisz? - Piromanta przerwał w końcu niezręczną ciszę.
- A co mam powiedzieć? - zapytała lekko zachrypniętym głosem, po czym odchrząknęła.
- Znam cię już trochę i chyba nad czymś głęboko rozmyślasz. Mogę wiedzieć nad czym?
Łuczniczka zaklęła w myślach, zastanawiając się, czy ten cholernik zawsze musi poruszać tak ciężkie tematy.
- Właściwie to jestem zmęczona, wstawiona i tylko czekam, żeby się położyć. A jeszcze musimy karczmę zmienić. Severin pewnie już się przeniósł.
- No jak tam chcesz, Veg - czarodziej wzruszył ramionami. Skoro kobieta nie chciała teraz rozmawiać o tym, co ją trapi, wolał pozostawić to na późniejszy termin. Przebywanie z nią nauczyło go jako takiej cierpliwości, zwłaszcza w sferze osobistych tematów. - A więc ruszajmy do "Dziewicy", przebierzmy się i zmieńmy knajpę. A potem do łóżka, bo jutro czeka nas robota do zrobienia.
- To już jutro chcesz iść?
- Zobaczę z rana jak wygląda twoja rana - jeśli zagoiła się przy użyciu czarów na tyle dobrze, by zdjąć bandaż, to możnaby spróbować. Jeśli nie, to poczekamy kilka dni. W sumie nam się nie spieszy nigdzie... i tak siedzimy w gównie po uszy - De Sanctis uśmiechnął się cierpko.
- Uwielbiam te twoje metafory, Gio - Veg zaśmiała się pod nosem. - Pamiętaj, że mamy tylko dwa tygodnie na znalezienie LeBeau.
- Nie zapomniałem o tym - odrzekł. - Ponoć Lanfranco jest w posiadaniu bardzo konkretnych informacji na temat tego nieudacznika, więc jeśli tylko pozbędziemy się tego Łamacza i je zgarniemy, powinno pójść już w miarę szybko. Choć po tym mieście można się spodziewać wszystkiego...
- W takim razie zrobimy to jutro.
- Jeśli rana ci pozwoli - uśmiechnął się do niej rozbrajająco.
- Gio, jesteś potworem.
- Wiem, wymyśl coś nowego, bo to już się robi nudne - puścił jej oczko.
- Powiedz mi więc, w czym ta rana miałaby mi przeszkadzać?
- Na przykład w paradowaniu z gołymi cyckami po sali pełnej zakapiorów?
- W sumie... - kobieta odchrząknęła. - Trafna uwaga, masz rację. Myślałam, że chodzi ci o to, że ja nie będę zdolna do jakichkolwiek akcji.
- O to akurat się nie martwię, Veggie... Raczej chodzi mi o to, że z bandażem usztywniającym cały twój kamuflaż Morr by wziął.
Zaśmiała się i ucałowała go w policzek, zadowolona z takiej odpowiedzi. Przyspieszyli kroku, by jak najszybciej znaleźć się w karczmie, a potem zmienić ją na knajpę Thierry'ego.
* * *
Wrócili do "Dziewicy", gdzie się przebrali, spakowali, odebrali śpiącego Corteza i ruszyli znowu. Psiak jedynie na chwilę uchylił powiekę, a widząc Vegari i Giovanniego, merdnął raz ogonem i znów zasnął na rękach łuczniczki. Była to dla niego zbyt późna pora, by mógł się na dobre rozbudzić i kobieta musiała go nieść całą drogę.
- Parę dni, a mam wrażenie, że waży dwa razy więcej - mruknęła pod nosem. Czarodziej jedynie się uśmiechnął i pogłaskał szczeniaka.
- Może wezmę go od ciebie? - zaproponował po chwili.
- Nie, nie trzeba, niech śpi.
Jakby mogła, to by machnęła ręką, ale niestety było to niewykonalne. Przez chwilę szli w milczeniu, a gdy Gio objął kobietę ramieniem w pasie, znów poczuła się dziwnie. Miała wrażenie, że przez ostatnią dobę wiele się między nimi zmieniło. Do niedawna był ostrożny, nie ufał jej, niemal olewał uczucie, którym go zaczęła dażyć. A teraz? Zupełnie się to zmieniło i na dobrą sprawę nie wiedziała, jak się z tym oswoić.
Druga karczma pojawiła się w zasięgu wzroku, gdy Vegari nagle stanęła i spojrzała uważnie na maga.
- Powiedz mi, Gio, czemu się tak dziwnie zachowujesz? Czyżbyś zaczął mi ufać, wierzyć i w końcu przyjąłeś do wiadomości, że moje uczucie jest prawdziwe? Że cię nie okłamałam i nie okłamuję?
- Mimo iż sama jesteś świetną aktorką, jesteś też niespokojnym duchem - powiedział dość zagadkowo. - Nie sądzę, by chciało ci się utrzymywać całą tę maskaradę z uczuciem do mnie przez tyle czasu. Poza tym to jakoś... nie w twoim stylu, przynajmniej na tyle, na ile cię znam.
- Wierz mi, Gio, że ja bardzo szybko się nudzę.
- O tym właśnie mówię. Dlatego gdy przekonałem się już co do czystości twoich zamiarów, sam mogłem zdjąć zasuwy z grubych wrót do mego serca.
- Ależ to poetyckie. - Uśmiechnęła się lekko. - Jeszcze mi powiedz, że piszesz wiersze.
- Nie, ale dużo czytam. - Sięgnął do torby podróżnej i wydobył z niej po krótkiej chwili grubą książkę. W nikłym świetle latarni gazowych Veg mogła dostrzec jakiś napisa na okładce. - "Felix Jeager. Moje podróże z Gotrekiem, tom III". - Przeczytał mag, wyczuwając, że u Veg nie za dobrze z tym. - Całkiem ciekawa lektura, choć krwawa. Ale i można się dowiedzieć co nieco o stworach Starego Świata.
- Aaachaaa - odparła. - Jak rozumiem, stamtąd też bierzesz swoje metafory?
- Niekoniecznie stąd. To raczej twarda, mroczna lektura. Dobra na chwilę przed snem... oczywiście jeśli w pobliżu nie ma pięknej, czarnowłosej Bretonki - puścił jej oczko.
Odchrząknęła i po chwili stwierdziła.
- Tak czy inaczej, jestem prostą kobietą i możesz się do mnie zwracać w prosty sposób.
- To byłoby zbyt PROSTE - zaakcentował mocniej ostatnie słowo.
Spojrzeli po sobie, a potem parsknęli śmiechem, po czym udali się do gospody, gdzie w ich wspólnym pokoju czekała balia zimnej wody gotowa do tego, by mag mógł ją podgrzać.
W kilku szybkich ruchach Vegari zrzuciła z siebie ubranie, a mężczyzna delikatnie i ostrożnie odwiązał jej opatrunek. Aż zagwizdał, gdy zobaczył - a raczej nie zobaczył - ranę. Po niefortunnym wyciąganiu ostrza została jedynie cienka linia jasnej blizny.
- Co? Jak to wygląda? - kobieta zapytała, marszcząc brwi.
- Bardzo dobrze, niewiele już zostało z tej rany - odrzekł, przejeżdżając kciukiem po niewielkiej bliźnie.
- Uff, no to mi ulżyło. - Uśmiechnęła się lekko. - Niezły z ciebie medyk. A tak w ogóle... Co żeś tak nagle wyskoczył z tym dzieckiem u sierżanta?
Gio uniósł prawą brew.
- A to ja z czymś wyskakiwałem? - zapytał.
- Nieważne... - odpowiedziała, wzdychając.
- Achaaa! Czyli rozumiem, że teraz będziemy się bawić w podchody? - uśmiechnął się zawadiacko.
- W podchody? Nie, po prostu...
- Jak to mawiają w Arabii: "Wyłóż kawę na ławę". - mężczyzna przerwał jej.
- Ale że co?
- Powiedz prosto z mostu o co ci chodzi.
- No i to rozumiem, nie mogłeś tak od razu? - mruknęła.
- Głupia kobieta - pokręcił głową i uśmiechnął się do niej, na co ona jedynie prychnęła.
- Podgrzałeś już tę wodę? - zapytała, zmieniając temat.
- Już się robi - odparł wesoło, po czym podszedł do balii i zanurzył w niej rękę. W pewnym momencie czując, że woda może być zaraz za gorąca dla Vegari, szybko wyjął dłoń i strzepnął z nich krople. - Proszę.
- Bogowie mnie jednak lubią - rzuciła, przechodząc obok maga i uśmiechając się do niego szeroko. Taki wiecznie gorący mężczyzna, który potrafił podgrzać wodę, był jak błogosławieństwo. Zrzuciła z siebie resztę ubrania, po czym sprawdziła dłonią, czy woda nie jest za ciepła. Była idealna, więc nie czekając na specjalne zaproszenie, szybko do niej weszła, rozsiadając się wygodnie w dużej balii. Odetchnęła z ulgą, gdy przyjemny dreszczyk przeszył jej ciało i sprawił, że ból w ranie się zmniejszył. - Gio, dołączysz?
- Myślałem, że już nigdy mnie nie zaprosisz - zachichotał, po czym pozbył się swojego ubrania i wskoczył do ciepłej wody, jak zwykle rozchlapując ją na podłogę i Veg.
- Ej! - Niezadowolona łuczniczka aż zmarszczyła nosek, po czym podniosła się na chwilę i usiadła przed Tileańczykiem. Oparła się o niego plecami, złapała za dłonie i oplotła nimi a pasie, mrucząc pod nosem. - Chodziło mi o to, że nie wiesz, a właściwie to nie wiemy, czy jestem w ciąży. Więc nie musiałeś tak z tym wyskakiwać.
Zanim odpowiedział, odwrócił kobietę przodem do siebie i przez chwilę spoglądal jej prosto w oczy.
- Czy jesteś, czy nie, dla mnie bez różnicy - wzruszył ramionami, obejmując ją za biodra. Wciąż wpatrywał się w jej oczy. - Wyobraź sobie taką małą, różową dzidzię z małymi nóżkami i stópkami, które rozpychałyby twój brzuszek. Może wyrósłby nam wojownik - zastanowił się moment, wbijając wzrok w ścianę. - Albo wojowniczka! - wyszczerzył zęby w uśmiechu, przenosząc wzrok na łuczniczkę, która miała bliżej nieokreśloną minę.
- Małą, różową dzidzię z małymi nóżkami i stópkami? - powtórzyła, unosząc brwi, a po chwili aż pokręciła głową. - Ja... Ty... ty... - zająknęła się i w końcu machnęła tylko ręką. - Ech, magowie! Kto was zrozumie? - burknęła pod nosem, odwracając głowę i wzrok.
- A już wierzyłem w twoją inteligencję i myślałem, że chociaż ty zdołasz mnie zrozumieć! - parsknął śmiechem i chlapnął na nią wodą. Od razu się odsunęła na drugi koniec, gdyż pamiętała, jak kiedyś ją podtapiał i wolała tego uniknąć. Mimo wszystko sprawa dziecka niepokoiła Veg. Jeśli faktycznie była w ciąży, musiała coś z tym szybko zrobić, nim będzie za późno. Jakoś nie wyobrażała sobie siebie z dzieckiem na trakcie, ani tym bardziej w jakimś domu. Nie chciała, by ktoś ją przykuł do jednego miejsca, a dzieci właśnie to robiły. Uwaga czarodzieja jakoś nie dotarła do kobiety, więc na nią nie odpowiedziała.
- Nie martwi cię to? - zapytała. - Nie niepokoi?
Ją niepokoiło, co chyba nawet było widać po minie i spięciu w zachowaniu. Nie chciała też zostać na lodzie. O ile Gio mogła jako-tako zaufać w tej kwestii, o tyle nie miała pewności, jak się zachowa przy rodzinie. Teraz mówił swobodnie, ale nie wiedziała, czy jak mu rodzice czegoś nie nakażą, to czy ich czasem nie posłucha. Westchnęła ciężko, czując nieprzyjemny ciężar stresu i niepokoju na żołądku. Czułaby się znacznie lepiej, gdyby ten okres już dostała. Jego brak mógł być spowodowany przez wiele rzeczy, jak na przykład osłabienie i utratę krwi, i tylko jednym z nich było dziecko.
- A co ma mnie niepokoić? - zapytał, wzruszywszy po raz kolejny ramionami. - Jeśli się stało, to się stało. Czasu nie cofniemy przecież, a nie ma co się przejmować na zaś. Jeśli się zdarzyło, to będzie. I tyle. Widzę, że ciebie bardziej to martwi niż mnie.
Miał do tego sztywne podejście - skoro przy okazji uniesień z Veg doszło do zapłodnienia, zamierza być ojcem dla tego dziecka, bo nigdy nie wystrzegał się odpowiedzialności. Nawet, jeśliby ktoś krzywo na to patrzył. Nie interesowało go to w sumie w tym momencie.
- Spokojnie, Veggie, zrelaksujmy się - położył dłoń na jej dużej piersi, a ona poczuła, jak delikatne ciepło rozchodzi się po jej klatce piersiowej. - Zajmijmy się ciekawszymi sprawami.
Nim cokolwiek odpowiedziała, zamknął jej usta pocałunkiem, a dłonią, już pod wodą, natrafl na wzgórek łonowy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
MrZeth
Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 20:21, 01 Wrz 2011 Temat postu: |
|
|
Severin & Sophie:
Severin odetchnął, gdy drugi z bandziorów wydał ostatnie tchnienie. Ten skok był naprawdę kretyńskim manewrem, ale Severin wiedział, ze nie darowałby sobie, gdyby nie skorzystał z okazji. Tak czy inaczej było już po wszystkim i wtedy zwadźca przypomniał sobie o Sophie, w końcu miała napastnika tam na górze, obejrzał się... i ją zobaczył. Kobieta nie omieszkała rzucić uwagi na temat zarówno miny Severina jak i jej przeciwnika.
- Widzę, że nie był specjalnym wyzwaniem – mruknął Severin przy uwadze o “dodatkowym skurwielu Rebingera”, jak raczyła nazwać go złodziejka.
- Żyję w Mousillon, potrafię sobie poradzić - prychnęła.
- On do niedawna też najwyraźniej żył w Mousillion - zauważył Severin, oglądając Siena zwłoki i machnął ręką, uznając temat za zamknięty. Nie było co gadać, jedne zwłoki w te czy w tamtę.
- Nieważne. Co do Rebiego, to gdyby Veg tu była, to może bym się i nad nim chwilę popastwił, ale w takim układzie to proponuję po prostu poderżnięcie gardła - stwierdził zwadźca, wskazując Rebingera. - Chcesz od niego coś jeszcze? - zapytał, ruszając w stronę czołgającego się pasera.
- Ja od niego? Jedynie jedną rzecz... - Sophie podeszła pewnym krokiem do pasera, który skulił się w sobie i po krótkim przeszukaniu, wyciągnęła zza jego pasa niewielki mieszek. Zważyła go w dłoni i uśmiechnęła się chłodno, patrząc na Severina. - jak dla mnie jesteśmy kwita. Jest twój, przystojniaku.
Paser zareagował natychmiast, unosząc ręce w geście obronnym. W jego oczach zwadźca mógł wyczytać strach i panikę.
- Nie zabijaj mnie, proszę! To było nieporozumienie z twoją przyjaciółką! Tylko biznes! Jeśli chcesz, zapłacę! Tylko mnie nie zabijaj! - Wymamrotał.
Severin w czasie jego monologu po prostu podszedł do niego i pokręcił głową. Żył jak szczur i umiera jak szczur. Czy on naprawdę myślał, że Severin mu odpuści podczas, gdy dalej miał możliwość szkodzenia im? Odrobina logicznego myślenia do cholery. Teraz rozdeptanie tego robaka stało się po prostu niesmacznym obowiązkiem.
- Mogłeś chociaż umrzeć jak mężczyzna - burknął i pchnął solidnie rapierem, by szybko zakończyć żywot pasera.
Rebigner starał się zastawić dłonią, jednak pewny ruch ręki Severina i ostrze zataczające półokrąg przesądziło sprawę. Przez chwilę paser charczał, łapiąc się za szyję, jednak niedługo potem zastygł w bezruchu, ze wzrokiem oskarżycielsko wbitym w zwadźcę.
- Szybko ci poszło... - mruknęła Sophie.
Severin nawet nie raczył poczekać aż mężczyzna wyzionie ducha. Schylił się i wytarł rapier o jego ubranie.
- Po pierwsze tak czy inaczej by umarł, bo stanowił dalej potencjalne zagrożenie. Małe bo małe, ale zawsze, a ja nie mam czasu wyglądać jeszcze jednego zagrożenia w tym mieście. Jakbym mógł go zostawić przy życiu, okaleczonego jak cholera, to wierz mi - zrobiłbym to... ale wolę by gryzł glebę, a w takim wypadku wszelkie poniewieranie nim było zbędne. Po drugie nie ma w tym nic ciekawego, a po trzecie jest takim żałosnym gównem, że żal tracić nań czas - Severin wzruszył ramionami.
- Wolę poświecić ten czas na przykład na ruszenie do cyrulika w kwestii moje skręconej kostki. Może będzie miał jakąś maść czy coś... - mężczyzna wzruszył ramionami.
- Mam wrażenie, ze tutaj to już tyle. Idziesz może w stronę doków? - zapytał.
Złodziejka wzruszyła ramionami.
- Jak tam sobie chcesz - mruknęła. - Przynajmniej będę mogła wreszcie poszukać jakiegoś nowego pracodawcę. - Uśmiechnęła się zimno. - Tak się składa, że sama mam zamiar udać się do naszego znajomego cyrulika, więc możemy się tam wybrać razem. Dasz radę iść o własnych siłach? Ta noga nie wygląda dobrze.
Severin postawił na chwilę nogę na gruzach, sprawdzając, czy da radę kuśtykać, czy raczej i taki sposób poruszania się odpada. Postawiona na nierównym gruncie stopa bolała, jednak był w stanie powlec się z nią do cyrulika. Adrenalina wciąż oddawała naturalny środek przeciwbólowy, ale z pewnością nie potrwa to długo.
- Póki jeszcze nie dotarło do mnie jak bardzo mnie to napieprza to uradzę – stwierdził mężczyzna.
- Ruszajmy się – stwierdził. – W razie czego poproszę cie o pomoc – dodał, aczkolwiek wolał iść o własnych siłach. Choćby z tego powodu, że nie ufał Sophie na tyle, by dawać jej okazję do skrojenia go.
Podczas podróży Severinowi zdarzyło się westchnąć parę razy. Wyglądało na to, że da zarobić deVayne’owi więcej niż by sobie życzył, ale cóż poradzić. Pobyt w Mousillion chyba nie działał dobrze na stan zdrowotny i umysłowy kogokolwiek… ale dzisiejszy dzień nie był jak na razie taki zły. Udało się rozwiązać jeden problem. Mały bo mały ale jednak można było to zapisać na plus.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez MrZeth dnia Czw 20:29, 01 Wrz 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gRed v1.3 // Theme created by Sopel &
Programosy
|