Forum www.ouzaru.fora.pl Strona Główna

 [Warhammer 2ed.] Baronia Przeklętych
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 16, 17, 18 ... 20, 21, 22  Następny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Czw 17:28, 11 Sie 2011    Temat postu:

Severin & Giovanni

Mieliście szczerze dość szwendania się po mieście, ale los nie zostawiał wam większego wyboru - każdy z was był tutaj z własnych pobudek i z takowych też szukał LeBeau. Uzupełniwszy siły sowitym obiadem wyruszyliście do gospody "Upadłe Niebo". W międzyczasie się rozpadało i o ile Gio posiadał amulet, który szybko uaktywnił, chroniąc się przed deszczem, o tyle Severinowi nie było do śmiechu, gdy zimny opad przesiąkał przez kaptur, powodując u Estalijczyka nieprzyjemne dreszcze.

Rozpytując na mieście o gospodę, nie mieliście żadnych problemów z jej zlokalizowaniem; w końcu był to najpopularniejszy lokal w Dzielnicy Mostowej. I jak był popularny, tak swoją tandetnością mógł jedynie odstraszać. Dwupiętrowy budynek zapewne kiedyś był piękny, jednak teraz jego wygląd wołał o pomstę do nieba. Wszędzie odchodziła farba, gdzieniegdzie poodpadały cegły, a cały przybytek stał niebezpiecznie przechylony w stronę płynącej za nim wartko Grismerie. Nie przeszkadzało to jednak licznie zebranej klienteli, która zajmowała przestronną salę, urządzoną w równie tandetnym stylu.

Nikt nie zwrócił na was uwagi, gdy znaleźliście się w środku, nikt nie zapytał też o cel waszego przybycia. Jakiś ludzki bard wygrywał wesołą melodię, zajmując fikoł przy kominku, a przy stołach bawiono się na całego. Sprośne piosenki i dźwięk kufli uderzających o siebie towarzyszyły wam w poszukiwaniu wolnego stolika. W końcu, przeciskając się między gośćmi, zasiedliście przy jedynym wolnym, bo najmniejszym i dwuosobowym. Rozglądając się po sali widzieliście, jak egzotyczne dziewki okradają co bardziej podpitych klientów, udając, że z nimi flirtują, a między stołami i na schodach kręcili się zwaliści i wzbudzający swym wyglądem strach mężczyźni, najpewniej ochroniarze. Piwo i droższe alkohole donosiły do stolików roznegliżowane kelnerki, którym nie przeszkadzało, gdy klienci obmacywali je po piersiach bądź tyłkach. W pewnym momencie stwierdziliście nawet, że gdyby Slaanesh szukał przyjemnego gniazdka dla wylęgarni swojej domeny Chaosu, mógłby z pewnością wpaść do "Upadłego Nieba" i zagościć w nim na dłużej.

W powietrzu unosił się zapach alkoholu i opium, a gdzie by nie spojrzeć, widzieliście nagie ciała. To nie było miejsce, gdzie zaglądał zwykły zjadacz chleba. Zamówiliście po piwie u kelnerki, która sutkami mogłaby otwierać butelki wina i przyjrzeliście się klienteli. Te widoki jedynie na czarodzieju nie robiły wrażenia, gdyż co noc miał lepsze, natomiast Severinowi robiło się coraz cieplej i to nie tylko pod pachami. Początkowo wszyscy zlewali wam się w jeden schemat - upitych, napalonych buhajów, chcących wlać w siebie tyle piwska ile tylko wlezie, a potem zasnąć pod jedną z pięknych dziwek, jakie serwowała Margo. W końcu jednak wychwyciliście stolik, przy którym siedział mężczyzna zgodny z rysopisem Lanfranco. Przez dłuższą chwilę obserwowaliście go, gdy rozmawiał z czterema kompanami o posturze ogrów. On w końcu chyba również poczuł na sobie wasz wzrok, gdyż odwrócił się i skrzywił, patrząc na was. Ten wyraz twarzy z pewnością zapamiętacie na długo.



Odwróciliście szybko wzrok, udając, że rozmawiacie między sobą, jednak kątem oka widzieliście, jak Łamacz gestykuluje ostro i mówi coś do swoich towarzyszy, wyraźnie z czegoś niezadowolony. Nie trzeba było długo czekać, gdy przy waszym stoliku pojawiło się trzech jego "ogrów". Jeden z nich, równie łysy i brzydki co jego szef, chwycił czarodzieja za kubrak i pociągnął w górę. Dwóch jego kompanów ustawiło się po obu stronach Severina, zwieszając dłonie na rękojeściach sztyletów. Sytuacja stawała się napięta.
- Nie jesteśta miejscowe, więc czego tu szukata? I na chuj się przyglądata? Życie wam kurwa niemiłe? - zapytał. Jedną ręką trzymał de Sanctisa i przy okazji wpatrywał się w Severina z taką nienawiścią, jakby za chwilę chciał go wypatroszyć gołymi rękoma.

Dwóch ochroniarzy na schodach ruszyło na dół, jednak zwadźca uchwycił, jak Łamacz gestem ręki daje im znać, że wszystko jest w porządku. Zostali więc na górze, obserwując salę i celowo pomijając wzrokiem wasz stolik. Wyglądało na to, że weszliście do jaskini lwa i ciężko będzie wam z niej wyjść.

Tymczasem zabawa w izbie trwała w najlepsze. Odnosiliście wrażenie, że nawet gdyby ci trzej was zabili na oczach tych wszystkich ludzi, to nikt z zebranych nie zwróciłby na to uwagi. Byli albo zbyt pijani, albo zajęci nagimi kelnerkami. Poza tym odnosiliście wrażenie, że nic nie wiedzieć jest tutaj w dobrym tonie.

Musieliście coś wymyślić. I to szybko.


Vegari

Po obiedzie, który zjedliście w głównej sali, czarodziej i zwadźca udali się w stronę "Upadłego Nieba", a ty wróciłaś na górę, by nieco odpocząć. Rana od czasu do czasu dawała się we znaki, nękając cię nerwobólami, więc wolałaś się nie przeciążać. Zamknęłaś drzwi na klucz i otworzyłaś lekko okno, wpuszczając do środka powietrze pachnące deszczem i smrodem ulic jednocześnie. Zawsze to jednak było lepsze, niż siedzenie w dusznym pomieszczeniu. Cieszyłaś się przy okazji, że udało ci się przekonać Giovanniego, by nie zakładał już zaklęcia na drzwi i okno - przynajmniej nie czułaś się już jak sardynka w puszce i mogłaś swobodnie się przemieszczać.

Ułożyłaś się na łóżku obok Corteza, który zwinięty w kłębek spał na miejscu czarodzieja - psiakowi chyba też posłużył obiad i postanowił się zrelaksować. Uśmiechnęłaś się do niego i pogłaskałaś delikatnie za uszkiem. Niedługo później sama odpłynęłaś w krainę marzeń.

Ze snu wyrwało cię ostre pukanie do drzwi. Początkowo nie reagowałaś, jednak gdy powtórzyło się, dźwignęłaś się na nogi i chwyciłaś za sztylet leżący pod poduszką. Chowając go za plecami, podeszłaś do wejścia.
- Kto tam? - zapytałaś.
- To tylko ja, Maggie, otwórz. - Usłyszałaś znajomy głos gospodarza. - Sierżant straży chce się z tobą widzieć.
Sierżant straży? Po kiego grzyba, pomyślałaś. Niezbyt dobrze by to jednak wyglądało, gdybyś go nie wpuściła, więc powoli przekręciłaś klucz w zamku i otworzyłaś drzwi, wciąż trzymając sztylet w pogotowiu. Za progiem przywitała cię pucułowata, uśmiechnięta twarz karczmarza, a zza futryny wyszedł nagle wysoki, postawny mężczyzna w barwach straży miejskiej Mousillon i spojrzał na ciebie z kamiennym wyrazem twarzy. Mogłabyś rzec, że spojrzenie wydało ci się dość znajome.



W końcu nieznajomy uśmiechnął się lekko i przekroczył próg bez zaproszenia, odsyłając gestem dłoni karczmarza. Zamknął za sobą drzwi i uśmiechnął się szeroko, ukazując rządek białych zębów.
- Wyładniałaś przez te wszystkie lata, choć już wtedy się za tobą uganiali. Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś zobaczę cię w Mousillon - powiedział męskim, donośnym głosem. - Przez tyle lat myślałem, że nie żyjesz. Zniknęłaś tak nagle...
- Czy my się znamy? - zapytałaś, cofając się w stronę łóżka i przyjmując pozycję do obrony, w razie, gdyby to była jakaś podpucha.
- Czy się znamy?! - Nieznajomy prychnął wesoło. - Kobieto, nie pamiętasz już, jak byliśmy nierozłączni w dzieciństwie? Jak kradliśmy razem jabłka i łapaliśmy żaby? Na Panią, minęło prawie dwadzieścia lat, odkąd sie ostatnio widzieliśmy, ale nie wierzę, że o mnie zapomniałaś. To ja, Valmond.

Nagle zdębiałaś, gdy mężczyzna wyjawił swe imię. W jednej chwili przypomniałaś sobie dzieciństwo i czasy, gdzie z postawnym już wtedy czarnowłosym chłopakiem niemal się nie rozstawałaś. Valmond był największym łobuzem w Dzielnicy Mostowej i wszystkie dzieciaki się go bały. Głównie ze względu na to, że miał pięści ze stali i jako trzynastolatek potrafił jednym ciosem nokautować chłopaków o kilka lat starszych. Ty jednak nigdy się go nie bałaś, a Valmond nigdy nie wyrządził ci żadnej krzywdy - przeciwnie, gdy wpadałaś w tarapaty zawsze stawał w twojej obronie i z tego, co sobie przypominałaś, kiedyś nawet ci się oświadczył. Ale kto by to brał na poważnie, przecież byliście tylko dziećmi...
- Co ci się stało w ramię, Maggie? - Pytanie strażnika wyrwało cię z rozmyślań.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:06, 11 Sie 2011    Temat postu:

Vegari

Szok to było za mało, co teraz czuła. Po prostu stała tak na samym środku pomieszczenia i gapiła się na mężczyznę, jakby był jakimś mutantem Chaosu. Pamiętała go bardzo dobrze, aż sama się dziwiła, że te wspomnienia nadal były takie mocne i intensywne. Niemal czuła smak bułki i jabłek, które kradli razem. Uśmiechnęła się szeroko i zanim mężczyzna zdążył zareagować, uściskała go mocno, przy okazji całując w policzek.
- Na wszystkich bogów, nie sądziłam, że cię jeszcze kiedykolwiek zobaczę! - wypaliła na tyle głośno, że obudziła Corteza. Piesek podniósł łeb, postawił uszy i zawarczał cicho. Nie zwracała na niego jednak najmniejszej uwagi, gdyż jej serce przepełniało dziwne uczucie. Korzystając z okazji, że była tak blisko, wyskretnie schowała ostrze za pasek i przykryła bluzką. - Kapitan straży? Ha! Największy łobuz, łamacz nosów i podpierdalacz bułek został strażnikiem? - Spojrzała na niego z ukosa i raz jeszcze uściskała. Trochę za mocno, gdyż rana się odezwała i kobieta aż jęknęła, cofając się i krzywiąc.
- Na razie sierżant, nie kapitan. - Wyjaśnił i odchrząknął. Veg widziała, że przez dłuższą chwilę bije się z myślami. - Gdy zniknęłaś, nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Coraz więcej kradzieży, rozbojów, alkoholu... Byłem na zakręcie. Aż w końcu osiągnąłem pełnoletność i pojawiła się możliwość wstąpienia do straży. Zarobki nie takie złe jak na tę mieścinę i przydział na mieszkanie. W mojej sytuacji nie mogłem nie skorzystać. Lata mijały i awansowali mnie na sierżanta - powiedział. - A co u ciebie? Wieści szybko się rozniosły, odnośnie twojego przybycia. Dwadzieścia lat temu zniknęłaś z Mousillon i wróciłaś? Tak nagle? Chcesz się zobaczyć z matką?

Przysiadła na łóżku i poklepała miejsce obok siebie, by strażnik usiadł. Oczywiście Cortez się tam uwalił, a Vegari jedynie pacnęła go po łbie.
- Nie ty, kundlu! Siadaj, nie będziesz przecież sterczał jak dziwka w bramie. - Uśmiechnęła się wesoło, po czym odchrząknęła. - Znaczy, wybacz. Tak tylko mi się powiedziało. - Zrobiła dość zakłopotaną minę, a gdy tylko usiadł, złapała go za dłoń.
Przez dłuższą chwilę po prostu wpatrywała się w niego z lekkim uśmiechem, nie za bardzo wiedząc, od czego zacząć i ile może mu powiedzieć. Byli kiedyś nierozłączni, byli przyjaciółmi. Ale minęło dwadzieścia lat, do cholery, a on został strażnikiem.
- Nie zniknęłam, mój drogi. - Pokręciła przecząco głową. - Margo sprzedała mnie do niewoli i powiedzmy sobie szczerze, że jakoś nie mam ochoty się z nią widzieć. I nie wróciłam, obawiam się, iż jestem tu tylko na chwilę.
O ile wcześniej miała ochotę opuścić to miasto jak najszybciej, o tyle teraz znów poczuła się tu... dobrze? Wspomnienia wracały z zawrotną prędkością, a wraz z nimi dawno odrzucone i zepchnięte w niepamięć uczucia. Była taka wściekła na matkę, że ją rozdzieliła z przyjacielem! A teraz znowu się spotkali. - Gdybym wiedziała, że żyjesz, przyjechałabym tu od razu... Ale chyba dobrze się stało, bo przynajmniej jakoś sobie ułożyłeś życie bez takiego smarkacza u boku.

Kolejny raz naszło ją dziwne wrażenie, że tak naprawdę jest niewiele warta i każdemu by było znacznie lepiej bez niej. Matka, przyjaciel... czarodziej zapewne też.
- Twoja matka to szmata. - Wypalił bez ogrodek. - Osiągnęła sporo poprzez matactwo, zabójstwa i wykorzysywanie dobrych ludzi. Cały czas szukam czegoś, żeby ją stracić, ale jestem tylko sierżantem, a ona wydaje się mieć układy u samego księcia Mousillon. Swego czasu naraziłem się jej i gdyby nie reakcja Króla Bretonii, który w ostatniej instancji oddalił moje ścięcie, pewnie już by mnie tu nie było.
Valmond uśmiechnął się cierpko.
- Może jednak zostaniesz w mieście na dłużej? - zapytał.
- Obawiam się, że nie mogę... Jestem tu z polecenia Adalharda, który wysłał mnie wraz z grupką ochotników, by znaleźć pewnego złodzieja. Nazywa się Guido LeBeau - odchrząknęła, wyjaśniając nieco i wracając do poprzedniego tematu - ale nieważne. Wiem, że to, co teraz powiem, może ci się nie spodobać, panie władzo, ale myślę, że jednak się spotkam z matką. A różne wypadki się zdarzają. Powinna zdechnąć za to, co zrobiła tobie, mnie i ogólnie nam.

Dziwne zacięcie na twarzy i błysk w oku świadczyły o tym, że kobieta nie żartowała. Valmond mimo wszystko niewiele się zmienił, nadal był silnym i zdecydowanym facetem, który potrafił sobie poradzić i najwyraźniej była mu teraz potrzebna. Czuła, że powinna 'zlikwidować' Margo, by jakoś spłacić swój dług wobec niego. Musiała też sprawdzić, na ile może mu ufać i jak blisko siebie nadal są. Minęło wiele czasu i wiele mogło się zmienić. Na próbę przysunęła się do niego i objęła ramionami, wtulając twarz w policzek strażnika. Miała nadzieję, że z jego pomocą szybciej znajdą LeBeau i będą tu bezpieczniejsi. Tylko czy zbytnie zbliżanie się do niego nie spowoduje, że zechce tu zostać? Tego bała się najbardziej i zaczynała czuć cholerne rozdarcie w środku między Giovannim a dawnym przyjacielem i miłością z dzieciństwa. Samo przyspieszone bicie serca świadczyło o tym, że nadal coś do niego czuje. Sierżant objął ją, lecz chyba nie tak, jakby tego chciała. Poklepał ją po plecach i spojrzał w oczy.
- Wybacz, Maggie, ale myślałem, że nie żyjesz... Mam żonę i córkę, które kocham. - Uśmiechnął się do niej. - Może chciałabyś przyjść do nas na kolację, skoro jesteś już w mieście? Moje kobietki na pewno się ucieszą. Zresztą, Marie wie, że miałem cię dzisiaj odwiedzić i chce cię poznać. A mała Patrice na pewno będzie zadowolona, gdy zobaczy po tylu latach ciocię, o której jej opowiadałem. Ma siedem lat, ale już bardzo dużo rozumie. Więc jak? Przyjdziesz?

Uśmiechnął się szeroko i szczerze, choć Veg zupełnie go nie poznawała. Czyżby z zadziornego chłopaka stał się przykładnym mężem i ojcem? Na to wyglądało. I chyba mu zazdrościła tej pewności, że zawsze gdy wraca z pracy, to czeka na niego nie tylko żona, ale i dziecko. Choć z drugiej strony, to nie był styl jej życia. W końcu jedynie pokręciła głową, czując w sercu żal i dziwny uścisk. Odsunęła się od niego. Starała się jakoś ukryć rozczarowanie i jakby zalążek złości.
- Nie wydaje mi się, by to był dobry pomysł. Ludzie pewnego pasera polują na mnie i nie chcę narażać twojej rodziny. Właściwie ty też nie powinieneś się już ze mną widywać, chyba wiesz, co mam na myśli. Bezpieczeństwo powinno być dla ciebie ważne.
Jej głos nieco się zmienił i ona sama otoczyła się murem chłodu.
- Lepiej już idź. I czekaj na wieści o śmierci Margo, będziesz wiedział, że to moja sprawka. - Posłała mu cierpki uśmiech, po czym wstała. Aż jej się w głowie kręciło. Ona miała rozterki i wyrzuty sumienia z powodu maga, a on już miał żonę i córkę! Czuła się w środku paskudnie, jakby ją oszukał. Po co w ogóle przyłaził. Lepiej by się czuła, gdyby myślała, że nadal nie żyje.
- Skoro tak uważasz - mruknął i odwrócił się. Chwytając za klamkę, zerknął przez ramię na Veg. - Gdybyś zmieniła zdanie, pamiętaj, że jesteś zawsze mile widziana w moim domu. Jean-Paul zna adres, więc ci powie, co i jak, gdybyś zmieniła zdanie. Uważaj na siebie, Maggie.
Skinął jej głową i wyszedł z pokoju.

Zaraz po tym, jak opuścił izbę, zamknęła za nim drzwi na klucz i wróciła do łóżka. Złapała psa i wtuliła się w niego mocno, ściskając i przytulając do siebie, aż w końcu zaczął się wyrywać. Nawet próbował dziabnąć kobietę zębami, ale nim zdążył, puściła go. Musiała się jakoś w sobie zebrać, za bardzo zmiękła i teraz się to na niej odbijało. Przez chwilę aż się jej łzy do oczu cisnęły. Czy tylko ona nie mogła być szczęśliwa i mieć normalnego domu? Odetchnęła głęboko, wstając gwałtownie i podchodząc do okna. Wyjrzała przez nie, szybko dostrzegając sierżanta opuszczającego karczmę. Nagle, jakby czując jej spojrzenie na swych plecach, zatrzymał się i odwrócił, swe spojrzenie kierując od razu na Vegari. Na kilka uderzeń serca jego oblicze się rozpogodziło i złagodniało, po czym uniósł dłoń w geście pozdrowienia. Deszcz wciąż zacinał, więc naciągnął kaptur na głowę i ruszył szybkim krokiem. Jeszcze przez chwilę stała w oknie, patrząc za nim. W końcu wzięła psa na sznurek i wyszła się z nim przejść na spacer. Musiała ochłonąć, pomyśleć i przede wszystkim dojść ze sobą do porządku przed powrotem czarodzieja. Starała się nad tym nie zastanawiać, ale wciąż jej po głowie chodziło, czy może on i ona mogliby kiedyś być razem i stworzyć rodzinę oraz dość stabilny związek. Wątpiła, by Giovanni tego chciał, zwłaszcza gdy przypomniała sobie, co powiedział o swoich rodzicach.

Deszcz uderzył ją kroplami w twarz, gdy tylko opuściła budynek, a ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Choć to było głupie, wciąż miała to cholerne uczucie odrzucenia w środku. By nie przelać to w łzy, zacisnęła mocno pięści i usta, powtarzając sobie, że nikogo nie potrzebuje i jest szczęśliwa z tym, co ma. A miała wiele. Jej skrytka w pewnym starym domu była pełna złota, które czekało, aż do niego wróci. I może nie było ciepłe i nie potrafiło mówić, lecz również nie mogło zdradzić, odrzucić i oszukać. Im bardziej to sobie wmawiała, tym bardziej się czuła samotna i oczekiwała powrotu czarodzieja. Chyba jednak nie potrafiłaby go "zamienić" na Valmonda i jak się tak nad tym zastanowiła, to nie chciała. Pomyślała o Tobaro i o przygodzie, która ją jeszcze czekała. Oraz o okresie, którego wciąż nie miała. Westchnęła ciężko, mając nadzieję, że to przez ostatnie przeżycia i utratę krwi, ale czuła, że chyba nie będzie miała aż tyle szczęścia. Nie chciała opuszczać czarodzieja i nie podobało się jej, że los ją do tego zmuszał.
- No kurwa mać! - krzyknęła, dając upust swej frustracji i emocjom. Zadarła twarz do góry, by krople padały wprost na jej oblicze i otworzyła oczy, wpatrując się szare, zachmurzone niebo. Nie pamiętała, kiedy ostatnio miała takie rozterki i dopuściła do tego, by jakieś uczucia nią zawładnęły. I choć się starała, nie mogła się otoczyć murem zimna, który nie tak dawno roztopił Priomanta.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 01 Kwi 2011
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 14:12, 12 Sie 2011    Temat postu:

Giovanni

Fajna była ta jaskinia rozpusty, choć odkąd sypiał z jedną z najseksowniejszych kobiet, jakie spotkał w swoim życiu, stwierdził, że go to nie rusza. Aczkolwiek po tym, jak się napatrzył na tyle falujących, dużych biustów, doszedł do wniosku, że noc będzie na pewno długa i owocna. I już on się postara, żeby cała karczma słyszała, jak łuczniczce jest dobrze.

Gdy zamówione piwo dotarło do ich stolika w rękach półnagiej kobiety, Gio nie odrywał oczu od dwóch ogromnych melonów, które dyndały obok jego głowy. Miał wrażenie, jakby kelnerka mogła mu wybić sutkami oczy, co chyba nie byłoby aż taką tragedią, w końcu wciąż miałby zmysł dotyku i mógłby znaleźć wyjście po omacku. Złapał się na tym, że zaczął się nawet uśmiechać do pięknych piersi kobiety, zupełnie ignorując ją i piwo, które przyniosła.



Podobało mu się tutaj i cieszył się, że nie wzięli Veg ze sobą. Życie czasami miało swoje jaśniejsze strony - teraz mógł sobie bez krępacji pooglądać nagie kobiety, a w nocy się wyszaleć z łuczniczką. Tak, zdecydowanie mu się to podobało i nawet nieco zmienił podejście do tego zlecenia. Najlepsze w tym wszystkim było to, że obie atrakcje miał za darmo i przy okazji pewność, że nie złapie żadnego syfa. Choć w sumie z Veg to nigdy nie było nic wiadomo.
- Powinniśmy tutaj częściej wpadać, Estalijczyku - uśmiechnął się do towarzysza. - Oczywiście bez Veg.

Upił trochę piwa i rozejrzał się po sali. Trudno mu było nie przyglądać się półnagim służkom, ale w końcu się opanował i po dłuższej chwili wychwycili z tłumu gościa, który pasował im na Łamacza. Towarzystwo miał przy swoim stoliku bardzo ciekawe - same typy spod ciemnej gwiazdy, które by pewnie zabiły za krzywe spojrzenie. Przyglądali się im, przyglądali... i chyba za bardzo, bo łysol odwrócił się w końcu i zobaczył ich, jak wlepiają swoje oczy w jego plecy.
Nie można było temu Łamaczowi odmówić jednego - że był brzydki jak sam skurwysyn, a Gio poczuł aż niesmak patrząc na jego paskudny ryj. Teraz pewnie będzie mu się śnił przez kilka nocy i że mu może nie stanąć. A tego Veg by mu nie wybaczyła.
- No to chyba mamy przesrane - powiedział Gio, czując, jak robi mu się gorąco. - Swoją drogą, taki ryj może powodować u kogoś ze zmysłem estetycznym trwały uszczerbek na zdrowiu bądź impotencję.
Skupił się szybko na swoim kuflu i żłopnął kilka łyków, udając że ogląda ścianę przed sobą. Starał się nie wracać wzrokiem do stolika zajmowanego przez zabijakę, ale jakoś i tak dojrzał, że tamten stał się nerwowy i wydaje swoim ludziom chyba jakieś polecenia.

No i na efekty czekać długo nie musieli. Gdy do ich stolika podeszło trzech dryblasów wielkich jak maciora, czarodziej aż skurczył się w sobie i pomyślał nawet, że to pewnie ostatnie piwo jakie w życiu wypił. Przełknął ślinę i poczuł, jak miękną mu nogi, a potem został poderwany do pionu przez jednego z bandziorów. W jego uścisku poczuł się jak szmaciana lalka, a przecież na swojej magisterskiej diecie, to ważył dobre sto kilogramów.
Starał się nie oddychać, gdy tamten wyrzucał z siebie słowa. Tak mu z mordy jebało, że mag stwierdził nawet, że mógłby zejść od samego smrodu piwska, tytoniu i niestrawionego żarcia. I czego jeszcze, to już wolał nie dociekać.
- Wybacz, panie, ale nie przyglądaliśmy się wam, a jedynie oglądaliśmy piękny wystrój tego jakże zacnego pomieszczenia. Rozumiem, że mamy kulturalnie opuścić lokal, gdyż nie życzą sobie państwo, byśmy tu przebywali? - zapytał.

Giovanni nie rzucał się w uścisku i czekał, czy uda się rozwiązać tę sprawę w miarę pokojowo. Gdyby jednak coś poszło nie tak, miał swój kufel z piwem na wyciągnięcie ręki i zamierzał go użyć, gdyby tamten zaczął się bardziej ciskać. Zdzielić go w łeb i uciec. Odchrząknął, a gdy Severin na niego spojrzał, czarodziej dyskretnie wzrokiem starał się wskazać na kufle z piwem i na drzwi wejściowe. Miał nadzieję, że zwadźca był na tyle zorientowany, iż zrozumie, że de Sanctisowi chodzi o atak z zaskoczenia i ucieczkę z gospody. Co prawda byliby tu już "spaleni", ale przynajmniej żywi, bo nie wiadomo, co tamtym uderzy do pustych łbów. Poza tym zawsze zostawała Vegari, która mogła się tutaj rozejrzeć.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MrZeth




Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 21:06, 12 Sie 2011    Temat postu:

Severin:

Znów trzeba było brnąć przez pogrążone w deszczu miasto, więc ładowanie pistoletu nie miało sensu. Severin westchnął, idąc wraz z Gio do przybytku rozpusty matki Veg. Jeśli wszystko w środku miało tam wyglądać tak samo, jak reszta „atrakcji” tego miasta, to dłuższe przebywanie tam będzie mogło się wiązać ze śmiercią resztek zmysłu estetycznego zwadźcy.
Jakież było jednak zaskoczenie mężczyzny, gdy wraz z Gio przekroczył próg budynku. Zwadźca cieszył się z tego, że miał minionej nocy przygodę z Jeanette, bo byłoby mu tu wyjątkowo ciepło. Stał przez parę sekund jak kołek i dopiero po chwili ruszył się z progu. Ostatnio miał okazję na zaobserwowanie takiego zjawiska w Estalii, a więc kawałek czasu temu. Tyle nagich piersi za jednym zamachem…

Na pytanie Gio spojrzał na niego, jaky właśnie pytał czy do oddychania potrzeba powietrza.
- No ba! – zaśmiał się. Miejsce faktycznie było przyjemne. Usiedli i zamówili po piwie, bo w ustach mogło tu zaschnąć, oj mogło. Severin w ogóle nie potrafił się skupić na szukaniu łamacza przez dobre parę minut. Kobiety chodząc przyjemnie potrząsały cyckami i było to wręcz hipnotyczne do momentu, gdy mężczyzna porządnie się nagapił.
- Szkoda, ze przybyliśmy tu w ważniejszych sprawach… - mruknął. Chętnie posiedziałby tu dłużej, sącząc piwo i wpatrując się w cycki oddawał rozmyślaniom… ale raczej żadnej dziewki stąd by nie brał. Liczba chorób wenerycznych, jakich zapewne można by się tu nabawić miała co najmniej dwie cyfry i to przy pomyślnych wiatrach.

Wreszcie odnaleźli spojrzeniem tego gościa, ale niestety on również znalazł ich.
- Chyba go rodzice za młodu cegłą po mordze lali – mruknął cicho zwadźca, kręcąc głową. Wyglądało na to, że gość dodatkowo jednak wysłał któregoś ze swoich „chłopców”, by sobie pogadał z ludźmi, którzy się na niego gapią. Gdy troglodyta złapał maga za frak Sev westchnął, słysząc jego słowa. Jeśli gość nie zareaguje przychylnie, a tak raczej będzie, to Estalijczyk planował wkroczyć do akcji. Faktycznie, opuszczenie lokalu spokojnie byłoby najlepsze, ale jeśli się nie da...

- Człowieku, czy wiesz co to jest? – zapytał zupełnie spokojnie, wręcz uroczystym tonem, unosząc swoją żelazną monetę i pokazując mu. Nie raz, nie dwa zdarzało mu się zaczynać walkę od odciągnięcia na krótką chwilę uwagi przeciwnika za pomocą czegoś trzymanego w jednej dłoni, by zadać cios drugą. Taki plan miał również i teraz. Od solidnego ciosu w jabłko Adama niejednemu twardzielowi rura miękła i zwadźca miał nadzieję, że tak też się stanie tym razem. Trzeba było stąd niestety spieprzać i zostawić całą robotę jedynej kobiecie z ich grupy… nie podobało się to Severinowi, ale w obecnej sytuacji jednak byli już spaleni i nic tego nie zmieni.
W momencie, gdy osiłek zmieni obiekt, na którym skupia uwagę Severin chciał zaatakować i ewentualnie odepchnąwszy go kopniakiem zacząć wiać wraz z Gio. Nie mógł przecież zostawić tu maga…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Sob 13:25, 13 Sie 2011    Temat postu:

Severin & Giovanni

- Że kurwa o czym do mnie rozmawiasz? - zapytał głupio bandzior trzymający Giovanniego, a potem spojrzał na Severina przechylając lekko głowę w prawo. - A ty na chuj mi pokazujesz jakieś gówno?
Skinął głową na towarzyszy.
- Nie będziem się z wami patyczkować. Pierre, bierzemy ich na tyły, tam się z nimi policzymy.
I w tym momencie, czarodziej nie miał już żadnego wyboru. Palcami wymacał kufel, chwycił za ucho i zamachnął się naczyniem, idealnie trafiając przeciwnika w głowę. Szkło się posypało, piwo wylało, a mężczyzna osunął zamroczony potężnym ciosem na podłogę.

Sekundy wcześniej, gdy mag podrywał kufel, Sev zerwał się ze stołka i rąbnął pięścią w jabłko Adama jednego ze stojących przy nim zbirów. Tamten zatoczył się, chwytając za krtań i wpadł na stolik za sobą. W karczmie podniosła się wrzawa i wszyscy skierowali na was swoje spojrzenia. Wy jednak mieliście to obecnie głęboko w poważaniu i piorunem rzuciliście się do wyjścia. Za plecami słyszeliście tylko gromkie:
- Brać ich, psubraty!!!
Trzeci z bandziorów wiedział, że nie zdąży przebiec tak szybko między stołami, chwycił więc stołek na którym siedział Severin i cisnął nim z ogromną siłą przez salę. Właśnie otwieraliście drzwi, gdy taboret trafił zwadźcę w plecy, rozbijając się na kawałki. Estalijczyk jęknął cicho i poczuł ogromny ból w plecach, padając na podłogę. Pomagający mu wstać Gio już widział, jak pozostali ludzie Łamacza pędzą w ich stronę, odrzucając stoły i przepychając się między klientami.

Zebraliście się w końcu i wypadliście na ulicę. Deszcz zacinał jak szalony, ale gdy tylko zobaczyliście w drzwiach zbirów Łamacza, nie zastanawialiście się nad pogodą, tylko zerwaliście do biegu. Tamci, z przekleństwami wykrzykiwanymi w waszą stronę ruszyli za wami i wyglądało na to, że nie zamierzają wam odpuścić.

Rozbryzgiwaliście błoto pod stopami uciekając, jakby goniły was hordy Chaosu. Początkowo dystans między wami a goniącymi był dość spory, ale z każdą mijającą chwilą się zmniejszał. Miały na to wpływ przede wszystkim dwie rzeczy - Severin był całkiem obolały, a przy każdym głębszym wdechu kręgosłup odzywał się nieprzyjemnym, palącym bólem. Zwadźca zastanawiał się, czy aby czasem coś mu tam w plecach nie poszło się kochać. Giovanniemu natomiast po kilku chwilach sprintu zaczęła siadać kondycja. Jednocześnie podczas takich opadów kontury budynków rozmywały się, i nie wiedzieliście dokładnie, gdzie biegniecie - pewni byliście tylko tego, że na pewno nie w stronę "Dziewicy". Ale z drugiej strony może to i nawet lepiej, gdyż nie sprowadzaliście ich sobie na głowę.

Pogoń zalanymi uliczkami trwała dłuższą chwilę i z tego, co zauważyliście, oglądając się za siebie, z pięciu przeciwników zostało tylko trzech. To i tak było o trzech za dużo. Giovanni wypluwał już płuca, a Sev trzymał się za plecy i znacznie zwolnił, oddychając ciężko. Wpadliście w jedną z uliczek i dobiegając do jej końca, odkryliście, że nie ma z niej innego wyjścia, jak tylko się cofnąć. Jednak gdy się odwróciliście, zobaczyliście zbliżających się trzech zbirów. Wszyscy byli wielcy, brzydcy i ubrani w skórznie. Dobyli już mieczy i rechotali między sobą, łapiąc powietrze.
- Zobacz, Ryju, ptaszki chyba wpadły w pułapkę - powiedział pierwszy.
- Wypatroszymy was za to, co zrobiliście naszym kumplom. - dodał drugi.
- A z waszych uszek zrobie se naszyjnik. Lubie uszka.- Oblizał się trzeci.
Zbliżali się powoli, będąc pewnymi swej przewagi i wygranej. Szybko oceniliście sytuację - uliczka była zbyt wąska więc nie było możliwości, by uciec między mężczyznami, zresztą, całkowicie zagradzali wam odwrót. Jedyne, co wam pozostało, to zostać i walczyć o życie.

Veggie

Chociaż dobrze ci się stało i mokło, to Cortezowi taka pogoda wyraźnie nie odpowiadała. Ponaglana coraz donośniejszymi piskami psiaka wróciłaś do karczmy i z nietęgą miną zasiadłaś przy stoliku w kącie sali. Po chwili pojawił się przy nim karczmarz.
- Powiadomiłem brata, pokoje będą przygotowane dziś wieczorem.
Skinęłaś mu głową w podziękowaniu i odpłynęłaś myślami gdzieś indziej. Po kilku minutach z rozmyślań wyrwały cię jakieś hałasy dochodzące kilka stolików dalej. Jakiś wielki, rudy mężczyzna przy mieczu trzymał za rękę córkę karczmarza i potrząsał nią mocno.
- I co mi tu przynosisz, dziwko jebana! Ten kotlet miał być gorący, a nie zimny! - Zauważyłaś, że jego bretoński był ciężki i zalatywał imperialnym akcentem. - Zapłacisz mi za to!
- Ależ zrobimy nowego kotleta - wtrącił się gospodarz, próbując wyrwać rękę córki z uścisku wojownika. - Nie ma powodów, by się denerwować. To zajmie chwilę.
- Wypierdalaj na zaplecze, staruchu. Już ja sobie porozmawiam z tą szmatą! - Wyciągnął zza pasa spory nóż.
Dziewczyna krzyknęła i rozpłakała się. To była ta sama, która tak dobrze zajmowała się Cortezem, gdy wy załatwialiście swoje sprawy na mieście. Nikt z zebranych nie reagował, a dwóch wykidajłów nie było jeszcze w pracy, gdyż wiedziałaś, że przychodzą dopiero gdy zapada zmrok.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 16:11, 13 Sie 2011    Temat postu:

Vegari

Mokry pies wytrzepał się koło jej nóg, aż miała szczerą ochotę go kopnąć. Posadziła Corteza na krześle obok siebie i zatopiła się w rozmyślaniach. Cały czas wyglądała przez okno, wyglądając powrotu czarodzieja i zwadźcy. W końcu jej uszu dobiegł głos jakiegoś awanturującego się klienta. Już miała to olać, gdy zobaczyła, że koleś sięgnął po broń i zaczął grozić córce karczmarza. I znów mogłaby to zignorować, ale miała szczerą ochotę wyżyć się na kimś, a on się do tego idealnie nadawał. Wstała, głośno szurając krzesłem i podeszła do mężczyzny w kilku stanowczych krokach. Klepnęła go w ramię i gdy się odwrócił, od razu wypaliła.
- Jestem tu właścicielką, w czym problem?
Od razu też sięgnęła dłonią na plecy, gdzie za paskiem i pod bluzką miała wciąż sztylet, którym chciała się "bronić" przed nieproszonym gościem w pokoju. Wtedy się nie przydało, ale teraz mogło się idealnie nadać.
- Ta suka przyniosła mi zimne jedzenie! - warknął, puszczając dziewczynę i stając przodem do Vegari.
- Rozumiem, a zupa była za słona - odpowiedziała i wraz z tymi słowami wyszarpnęła ostrze, celując nim w podbródek mężczyzny. To był jeden z jej ulubionych manewrów, wbić sztylet w podstawę czaszki i pchać tak długo, aż nie natrafi na kość. Nie było co dyskutować, liczyła się szybkość i zdecydowanie przy takich reakcjach, a koleś nie miał szans, by się tego spodziewać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 01 Kwi 2011
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 11:43, 14 Sie 2011    Temat postu:

Giovanni

No to sobie nagrabili, pomyślał czarodziej, zbierając Seva z ziemi i uciekając razem z nim z karczmy. Może w łóżku nie miał problemów z ostrą i długą jazdą, ale bieganie to było co innego. Już po kilku metrach miał serdecznie dosyć tego wszystkiego. Płuca go paliły i nie mógł złapać oddechu, a jednocześnie był zdumiony, gdyż tak szybko jeszcze w życiu nie biegł.

Cholerny deszcz ciął go po twarzy i nawet nie wiedział, gdzie tak naprawdę uciekają. Budynki zlewały się w jedną czarną, zbitą masę i wszystko wyglądało tak samo. Dryblasy za nimi nie chciały odpuścić i czarodziej wiedział, że gdyby się zatrzymał, to zatłukliby go na środku ulicy. Ale nie miał już siły biec, a nogi wydawały się jak z kamienia. Severin biegnący tuż przy nim również nie wyglądał zbyt dobrze, ale Giovanni wiedział, że to za sprawą ciosu, który zwadźca otrzymał w karczmie. Sam by nie chciał oberwać takim krzesełkiem przez plecy.

Biegli na oślep dłuższą chwilę i w końcu wbiegli w wąską alejkę, która okazała się drogą bez wyjścia. Chcieli zawrócić, ale ich przeciwnicy już się do nich zbliżali z obnażoną stalą. Mag wzdrygnął się i poczuł jak żołądek mu się kurczy. Zawsze gdy miało dojść do jakiegoś starcia, choćby z takimi troglodytami jak ci przed nimi, de Sanctisa przechodził dziwny dreszcz niepewności. Lubił swoje życie i nie zamierzał go oddać tym brzydalom. Dyszał ciężko i próbował szybko uspokoić oddech.
- No to chyba znów będziesz musiał mi kupić trochę czasu, Estalijczyku - mruknął w tileańskim do zwadźcy. Oba te języki - tileański i estalijski były do siebie bardzo podobne i mag wiedział, że Severin załapie, o co mu chodzi.
Niemal od razu potem czarodziej skupił się na tyle ile mógł i zaczął wypowiadać po cichu słowa zaklęcia. Mimo tego, iż czuł się potwornie zmęczony, miał zamiar rozgrzać nieco atmosferę. I to dosłownie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MrZeth




Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 12:15, 14 Sie 2011    Temat postu:

Severin:

Ot przykład jak atmosfera potrafi się szybko zmienić bez większego powodu. Zwadźca nie wiedział kto wymyślił sformułowanie "stanęły mu świeczki przed oczami" i "zobaczył gwiazdy", ale ta osoba chyba nigdy nie oberwała karczmianym stołkiem w kręgosłup. Jedyne co Severin wtedy widział to ciemna chmura, która szybko zajęła większość jego zasięgu widzenia. Nieco na ślepi zbierał się z podłogi, w czym pomógł mu Gio.

Kręgosłup jęczał o litość przez całą drogę. Może i zimno koi ból, ale nie gdy pod postacią deszczu siecze cię po plecach. Całe szczęście po drodze Severinowi udało się odzyskać dar pełnego widzenia... by widzieć cały ten cholerny deszcz. Biegli obaj na oślep ulicami Tego Pierdolonego Miasta. Wreszcie jednak ich ucieczka zakończyła się...

Gio nie musiał mówić o kupowaniu czasu, Severin wiedział, że musi to zrobić. Skinął głową magowi i stwierdził, że najpierw spróbuje blefu, dobył więc pistoletu z wnętrza kurtki.
- Może i jest was trzech, a nas dwóch ale da się to wyrównać - warknął, osłaniając drugim ramieniem pistolet od deszczu... jeśli blef okaże się równie skuteczny jak nienabity pistolet w deszczowy dzień - znaczy nie wypali - to trzeba było łapać za rapier i walczyć, choć zwadźca wiedział, że z tej potyczki nie wyjdzie w jednym kawałku, jeśli potrwa dłużej niż parę sekund. Planował jednak ewentualne ruszenie naprzód z rapierem, by miał gdzie się jeszcze cofać, jak to bywało przy walce defensywnej.

W gruncie rzeczy jeśli jemu się oberwie to może jeszcze uda siego poskładać, a jak zaklęcie Gio nie podziała to jedyne czego się doczekają to rybki w tutejszym doku...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Pon 13:57, 15 Sie 2011    Temat postu:

Gio & Sev

Trzech napastników zawahało się i zatrzymało, gdy Severin wyciągnął pistolet. Przez moment wpatrywali się w siebie, jakby próbując wyczytać ze swoich twarzy, co robić dalej. Cenne sekundy, które zdobył dla czarodzieja zwadźca, zdecydowanie się teraz przydawały, gdy Tileańczyk inkantował spokojnie zaklęcie.
- Leje jak z cebra, bratku. Myślisz, że ten złom ci wypali? - zarechotał jeden ze zbirów, a jego kompani mu zawtórowali.

I po chwili zaczęli otaczać powoli Seva półokręgiem, unosząc miecze. Zarechotali raz jeszcze, gdy Estalijczyk nie wystrzelił i mieli się już rzucać do ataku, jednak mag zdążył skończyć wypowiadać słowa mocy. Tileańczyk wyrzucił ramiona przed siebie, celując w dwóch przeciwników. Sekundę później w zaciśniętych dłoniach pojawiły się sfery ognia. Gdy rozprostował palce, wyskoczyły promienie czystej, oślepiającej mocy płonącej złotem. Wpadły pomiędzy zbirów, zamieniając dwóch z nich w zwęglone ciała i topniejące kości. Trzeci nawet się nie zastanawiał - wypuścił miecz, odwrócił się na pięcie i uciekł, wrzeszcząc jak opętany.

Odetchnęliście z ulgą i po chwili, gdy zebraliście się w sobie, ruszyliście w drogę powrotną do karczmy. Deszcz w tym czasie nieco zelżał, ale wciąż było nieprzyjemnie. Byliście zmęczeni, przemoczeni, a Severin dodatkowo mocno obolały. Co jakiś czas mężczyzna zatrzymywał się, rozciągając lewe ramię, gdyż ostry ból przeniósł się już wyżej, na wysokość prawej łopatki. Zwadźca wiedział, że trochę czasu minie, nim wróci do formy i mógł się też zastanowić, czy nie skorzystać z pomocy cyrulika, skoro przy każdym oddechu bok palił bólem.

Veggie

Zanim rudowłosy mężczyzna zdążył cokolwiek odpowiedzieć, zanim zdążył się jakkolwiek zorientować, co masz w zamiarze i jakoś na to zareagować, ty wykonałaś jeden ruch, który zakończył jego żywot. Ostrze sztyletu miękko weszło w podbródek, rozbryzgując krew najemnika na twoją bluzkę i przeszło przez podniebienie. Opór poczułaś dopiero, gdy sztylet wszedł w mózg, niczym rozgrzany nóż w masło i zatrzymał się na sklepieniu czaszki. Nieznajomy jak stał, tak się zwalił na podłogę, gdy równie pewnym i szybkim ruchem pociągnęłaś broń w drugą stronę.

Przez moment panowała w sali konsternacja, jednak gdy odcięłaś sakiewkę i odeszłaś od trupa powolnym krokiem, goście zebrani w karczmie rzucili się na niego niczym stado hien. Kradli wszystko - od spodni i butów, przez koszulę i plecak, o który dwóch sporych mężczyzn się nawet pobiło. Po dłuższej chwili rudowłosy leżał już tylko w jednoczęściowej piżamie w kałuży własnej krwi. Po broni, jego odzieniu i ekwipunku nie było już śladu.

Oddałaś sakiewkę gospodarzowi i zasiadłaś przy stoliku, przyglądając się, jak karczmarz zawołał nerwowo dwóch młodych pachołków z kuchni, którzy zabrali ciało i wynieśli je na zewnątrz. Tam, gdzie została plama krwi, pojawiła się córka gospodarza ze szmatą i wiadrem wody. Pociągając nosem uklękła zmywając czerwoną ciecz. Cortez natomiast schował się pod stolik, trząsł się i skomlał, patrząc na ciebie z niepewnością w oczach. Z kolei ty, jakby nigdy nic, przyglądałaś się temu ze stoickim spokojem. I żałowałaś, że nawet ten trup nie poprawił ci nastroju.

Wszyscy

Gdy Gio i Sev wrócili do karczmy, córka gospodarza kończyła zmywać sporą plamę krwi z podłogi. Obaj mężczyźni dostrzegli od razu Veg siedzącą przy stoliku w kącie - kobieta trzymała na rękach trzęsącego się mocno Corteza, który kwilił pod nosem. W powietrzu unosił się odór śmierci, a czarodziej i zwadźca mieli wrażenie, że opuściło ich coś ciekawego. Choć sami, nieco wcześniej, na brak atrakcji nie mogli narzekać.

Veg natomiast, gdy zobaczyła obu mężczyzn, aż postawiła oczy ze zdumienia, a Cortez zeskoczył pod stół. W sumie nie można się było im dziwić - mag i zwadźca byli przemoczeni, zmęczeni, a Sev co chwilę syczał z bólu, chwytając się za plecy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MrZeth




Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 21:06, 17 Sie 2011    Temat postu:

Severin & Gio (feat MG):

- Od dziś mówię ci per “Mistrz Pieczeni” - zaśmiał sie zwadźca, oddychając już spokojniej.
- Mistrz kuchni brzmiałoby lepiej. Chociaż nie... bo spaliło się na wiór - Giovanni puścił Estalijczykowi oczko, uśmiechając się szeroko. Przy okazji wytarł delikatną stróżkę krwi, która popłynęła mu z nosa po uwolnieniu Wiatrów Magii. Przynajmniej tym razem nie rzygał.
- Plecy mnie tak napierdalają, że mam ochotę je sobie wyjąć i odstawić na bok... to twoje zaklęcie działa tylko na rany czy na inne uszkodzenia też? - zapytał maga, uśmiechając się kącikami ust. To, że jednak pożyją dłużej wprawiło Severina w dobry nastrój, ale jego plecy dalej bolały jak jasna cholera, wiec jego uśmiech wyglądał co najmniej dziwnie.
- Jeśli nie, to ruszmy tyłek do DeVayne’a, bo mnie kurwica istna weźmie po drodze...
- Mogę spróbować przyłożyć dłonie w miejscu gdzie cię boli i przesłać tam energię magiczną. Powinno pomóc, ale nie wiem do końca, czy całkiem wyeliminuje ból - odpowiedział de Sanctis. - Twój wybór, Estalijczyku. Jeśli byś się zdecydował na mnie, to dopiero w karczmie mogę spróbować. Jeśli nie, możemy iść do znachora. W końcu skoro Veg pomógł, to na takie obtłuczenia też powinien coś mieć. Choć nie jestem pewien, czy jego sposób zadziała szybciej, niż mój - wzruszył ramionami, pozostawiając decyzję w gestii zwadźcy.
- Skoczmy tam... nie zaszkodzi mieć dodatkowego “wsparcia”, znaczy magia plus wiedza znachora - zwadźca wzruszył ramionami... i natychmiast tego pożałował.
- A więc w drogę - powiedział Gio.
Ruszyli w stronę lokum DeVayne’a.

Mijając kilka ulic przypomnieli sobie, gdzie są i podążyli w kierunku “Knajpy Upadłych Morderców”. Niedługo później pojawili się w "laboratorium" de Vayne'a. Gdy Severin w bólach zdjął górną część ubrań, cyrulik aż zagwizdał, a Giovanni złapał się za głowę. Prawa strona pleców zwadźcy zaprezentowała im wielki czerwono-siny krwiak.
- Jak to się stało? - zapytał de Vayne.
- Oberwałem w plecy rzuconym we mnie drewnianym stołkiem - mruknął zwadźca, nie wdając się w szczegóły. Nie było ku temu powodu, a i DeVayne zapewne przywykł do tego, że przybywają do niego ludzie, którym coś się stało i nie chcą mówić konkretnie co.
Felczer nakazał Estalijczykowi unieść ręce nad głowę, a sam dotykał zsiniałego miejsca. Z gardła zwadźcy wyrywały się syknięcia, gdy cyrulik naciskał mocniej palcami na żebra. Po dłuższej chwili badania, de Vayne westchnął.
- Na szczęście żebra są całe. Z krwiakiem już gorzej. - Podszedł do wielkiej szafy i przez chwilę grzebał w szufladzie pełnej różnych buteleczek. Wyjął z niej w końcu niewielki słoik pełny białej substancji i wręczył ją Severinowi, który uniósłszy brew oglądał ja przez chwilę z bliska. Wyglądało jak smalec jego świętej pamięci babki, ale to spostrzeżenie warto było jednak zachować dla siebie.
- Silna maść chłodząca. - Wyjaśnił, patrząc na zwadźcę. - Łagodzi ból i obrzęk, powinna pomóc. Najlepiej wmasowywać, a na noc wetrzeć w szmatkę i przyłożyć do obolałego miejsca. Stosuj ją trzy razy dziennie, a w ciągu dwóch tygodni krwiak powinien zniknąć całkiem. Dwa denary. - Wyciągnął dłoń po zapłatę.
Severin westchnął i zapłacił bez targowania się.
- Dzięki - uśmiechnął się półgębkiem i wraz z Gio udali się do Żelaznej Dziewicy.

Drużyna

Pies cały czas piszczał, co już trochę irytowało kobietę. Jednak szybko przestała zwracać na niego uwagę, gdy zobaczyła swych towarzyszy wracających z ostatniej “misji”.
- Krajobraz jak po bitwie... - mruknęła. - Co znowu spierdoliliście? - zapytała, po czym dodała w myślach. - Albo kto wam wpierdolił, bo w sumie na jedno wychodzi.
Uśmiechnęła się przy tym krzywo, mierząc obolałego Estalijczyka zaciekawionym spojrzeniem. Wyglądał, jakby mu kto nieźle przywalił czymś twardym przez plecy.
- Co, panie zwadźco, nerki sobie przeziębiłeś, hm? - Veg nie mogła się powstrzymać, by jeszcze tego nie powiedzieć. Miała wyjątkowo paskudny nastrój i musiała to jakoś w końcu rozładować.
- Och ten klimat - odparł zwadźca, a potem znów syknął, krzywiąc się potężnie. Na szczęście ci debile dostatecznie długo zwklekali z atakiem i Gio przerobił ich na pieczeń. Szkoda, ze jeden dał radę zwiać, ale cóż, nie można mieć wszystkiego.
- W dzisiejszej prognozie pogody nie było nic o latających nisko stołkach - mruknął.
- Mieliśmy małe problemy... ale już nie mamy. Przynajmniej jak na teraz - rozjaśnił nieco sytuację Gio. - W każdym razie załatwiliśmy niewiele... wiemy jedynie, że Łamacz przesiaduje w karczmie i ma obok siebie w cholerę swoich ludzi. Wielkich, brzydkich i uzbrojonych. Obserwowaliśmy go, ale on też nas zauważył. No i przysłał swoich ludzi do naszego stolika - odchrząknął. - Zdzieliłem jednego w głowę kuflem, Estalijczyk drugiego, a potem dostał stołkiem w plecy. No i uciekaliśmy przed tymi typami, aż w końcu wpadliśmy w ślepą alejkę... No i tam daliśmy im popalić. I to dosłownie.
Spojrzał na zwadźcę, po czym przeniósł wzrok na łuczniczkę i uśmiechnął się do niej szeroko, na co ona jedynie pokręciła głową z lekką rezygnacją wypisaną na twarzy. Magowi coraz częściej podobały się wypady z Severinem i coraz bardziej zaczął się do nich przekonywać. Czasem Estalijczyk niepotrzebnie zrzędził, gdy dochodziło do jakichś rozmów z tutejszymi, ale jak przychodziło do walki, to miał łeb na karku.
- Dobrze sobie poradziliśmy, z tych dwóch to nie było co zbierać, ale to w dużej mierze zasługa Estalijczyka. Jakby ich nie przytrzymał chwilę, to by nie było za ciekawie - pokręcił głową.
- Grunt, że ci goście są debilami i poszli na mój blef na chwilkę - Severin uśmiechnął się pod nosem. - W swej nieogarniętej mądrości raczyli poczekać dość długo, by Gio zrobił co trzeba... Moze i jeden zdołał zwiać, ale spierdalał, jakby gonił go sam Khorne ze zdjętymi portkami.
- Faceci... Was z czymś samych zostawić, to zawsze musicie spierdolić - kobieta burknęła cicho pod nosem, ale chyba nikt nie zwrócił na to większej uwagi.
- A co tu taka atmosfera panuje jak w kaplicy Morra?
Giovanni wskazał głową dziewkę sprzątającą krew, a i Vegari na nią zerknęła. Akurat mocowała się z wiadrem wody, by wylać jego zawartość za drzwi.
- To? A nie wiem. Komuś się chyba zeszło i to dość gwałtownie. Pewnie zupa była za słona czy coś w tym stylu, ja tam się nie orientuję, dopiero przyszłam. - Wzruszyła ramionami.
- Ona się nie orientuje, bo dopiero kogoś zabiła - rzucił karczmarz wesoło, przechodząc obok ich stolika. Cały czas podrzucał w dłoni pełną sakiewkę, więc humor mu dopisywał. A podłoga? Umyje się, więc nie miał się czym przejmować. Ważne, że jakiś uczciwie zarobiony pieniądz wpadł do kieszeni! Łuczniczka rzuciła na tę uwagę... kurtynę milczenia i kilka gromiących mężczyznę spojrzeń.
- Widać nie tylko my się “dobrze bawiliśmy” - stwierdził Severin, szczerząc się. - Dobra, możemy sprawdzić czy dasz radę coś zrobić z moimi plecami? Wiesz, nieźle się gada i w ogóle, ale gestykulacja sprawia mi pewne problemy - stwierdził zwadźca.
Czarodziej spojrzał dziwnie na Estalijczyka.
- Niby Veg ma ci smarować plecki? Przecież możesz poprosić o to córkę karczmarza... - Gio obruszył się. Jeszcze tego by brakowało, żeby kobieta, która sama była ranna miała nasmarowywać jakiegoś innego faceta niż czarodziej.
- Ciebie pytam, Gio... - mruknął Severin, patrząc na maga nieco rozbawiony. - Mówiłeś, że jak wrócimy do knajpy to skorzystasz z magii - chciał założyć ramiona na piersi, ale zrezygnował w pół ruchu, krzywiąc się. - Co za upierdliwe cholerstwo - skomentował.
- Hmm... Z chęcią mogę nasmarować naszego towarzysza. Nie odmówię sobie tej rozkoszy i przyjemności, by zobaczyć wielkiego siniaka. - Vegari uśmiechnęła się zadziornie, choć jakoś bez przekonania.
Czarodziej parsknął śmiechem, ale po chwili się opanował, przysłuchując dalszej wymianie zdań między Veg i Estalijczykiem.
Severin westchnął ciężko.
- Nie rób ze mnie atrakcji turystycznej, Veg - bąknął. - Bo sama miałaś znacznie rozleglejsze uszkodzenia, nie? - Uniósł brew.
- I byłam znacznie ciekawszym widokiem, niż ty. - Prychnęła na niego.
- A to ci nowość... - mruknął Severin niewzruszony, ale w jego oczach było widać rozbawienie.
- Chodź na piętro Estalijczyku. Zobaczymy, co moja magia poradzi na twojego siniaka wielkości dwóch dorodnych melonów - Gio uśmiechnął się pod nosem i kiwnął głową na towarzyszy.
Severin skinął głową, podnosząc się z miejsca. Cokolwiek, byleby pozbyć się tego cholernego bólu...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez MrZeth dnia Śro 21:14, 17 Sie 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.ouzaru.fora.pl Strona Główna -> Sesje RPG Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 16, 17, 18 ... 20, 21, 22  Następny
Strona 17 z 22

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gRed v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin