 |
|
Autor |
Wiadomość |
MrZeth
Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 12:21, 06 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Severin:
Deszcz na dworze, ogień w kominku i piwo w dłoni. Gdyby wymienić brudną izbę na salon, a urzędujących tu ludzi na Estalijską szlachtę to Severin poczułby się na miejscu. Tak na miejscu jak to tylko możliwe.
Mężczyzna potarł brwi i westchnął cicho, patrząc na tańczące płomienie.
- Ogień uspakaja... o ile sam nie płoniesz, młody - mruknął pod nosem, cytując tekst swego wuja i upił łyk piwa, wzdychając ciężko. Wuj zawsze gadał co mu ślina na język przyniesie, gdy popił.
Chwilowa nostalgia dopadła Severina. Myśl o tym jak bardzo chciałby zmienić to bagno na Estalijskie pola narastała, rozsadzając niemal wnętrze jego czaszki. Mężczyzna zupełnie zapomniał o upiornym śnie, o LeBeau i Rebingerze. Tylko zapach tego miejsca przypominał mu co jakiś czas o tym, ze nie znajduje się tam, gdzie by chciał i należy w dalszym ciągu zwracać uwagę na otoczenie, nie pogrążając się we wspomnieniach bez reszty.
Chwilami miał ochotę rzucić to wszystko i wracać do Estalii, ale sam mógł o tym co najwyżej pomarzyć. Poza tym mógł tu sporo zyskać, nie wspominając nawet o rapierze, za który zabulił krocie. Życie, życie...
Tok jego myślenia przerwało pojawienie się kobiety, która zdecydowanie odstawała od lokalnych... Mózg Severina natychmiast zmienił obroty i ożywił się. Że też jej nie zauważył podczas rozmyślań! Cóż... grunt, że ona zauważyła jego.
- Możesz mi mówić Severin - odparł zwadźca, uśmiechając się lekko. Obejrzał się w stronę baru i zamówił dwa piwa.
- Ot, dopadło mnie przygnębienie... nic istotnego. Powiedz mi lepiej co ty tu porabiasz? W końcu w tym mieście trudno o taka perełkę - mrugnął do niej.
Mężczyznę faktycznie zastanawiało skąd ta kobieta się tu wzięła. Było to wręcz podejrzane... ale jak to mawiają bez ryzyka nie ma zabawy.
- Widzisz tamtych ludzi, Severinie? - Nieudolnie wskazała palcem na trzy stoły po przeciwnej stronie sali, zajmowane przez tuzin dobrze zbudowanych mężczyzn przy mieczach i kilku innych, dystyngowanie ubranych. - Jadę z nimi do Estalii, a dokładnie do Bilbali. Nigdy nie byłam w innym kraju. - Zapiszczała radośnie. - To będzie wreszcie coś nowego dla mnie. Jestem taka podekscytowana - westchnęła i zamrugała. - A ty co porabiasz w tak... niegościnnym i brudnym miejscu? - skrzywiła się i zmarszczyła lekko brwi.
Skończyła, gdy na stół wjechały dwa kufle spienionego żółtego napoju. Niemal od razu chwyciła za swój kufel i w kilku solidnych łykach opróżniła zawartość niemal do połowy. Oblizała pianę z górnej wargi i uśmiechnęła się szeroko.
- Nigdy nie wypiłam tyle piwa... właściwie, nigdy wcześniej nie piłam. Ale wszystko się ładnie zaczyna kręcić - beknęła i chwilę później przyłożyła dłoń do ust. - Oj, przepraszam. - Zachichotała.
- Estalia... - mężczyzna westchnął. - Gdyby nie to, ze do tego miejsca przykuwa mnie zlecenie i własny interes zarazem to zapewne też bym był w drodze tam... - skinął głową. - Nie pij za dużo piwa na raz, Jeeanette. Pije się powolutku. Jak będziesz dalej pić w tym tempie, to się szybciutko upijesz. Szczególnie jeśli wcześniej nie miałaś do czynienia z alkoholem - Severin uśmiechnął się szerzej.
- Estalia to świetne miejsce. Pochodzę stamtąd. Mógłbym ci opowiadać o skąpanych w słońcu winnicach, złotych polach i ludziach godzinami - zaśmiał się.
- Jeśli chodzi o wyprawy za granicę to nie mogłaś wybrać lepiej, zapewniam cię. - Skinął głową i upił trochę piwa.
Dziewczyna wsparła brodę na lewej dłoni i odpłynęła gdzieś wzrokiem. Przez chwilę tak siedziała, po czym westchnęła ciężko i spojrzała na zwadźcę.
- Ludzie, z którymi tam jadę, mówili, że tam jest piękne morze... Nigdy nie widziałam morza. I że najlepsze jedzenie na świecie. Nie to co to gówniane tutaj. I że słońce świeci prawie cały czas. To wszystko prawda? - westchnęła raz jeszcze rozmarzona.
- Czasem nawet w niebie jest pochmurny dzień, ale w Estalii zdarza się taki wyjatkowo rzadko. Z reguły mozesz podziwiać błękit nieba i słońce od świtu do zmierzchu... dlatego pamiętaj by zasunąć kotary gdy idziesz spać, bo śłońce u nas wstaje wcześnie - poruszył brwiami.
- A co do morza... hm... - Severin skinął głową. - Gdy byłem mniejszy miałem pokój z oknem wychodzącym na morze. Jego szum koi wieczorem i ułatwia zaśniecie - obejrzał się na kobietę, patrząc jej w oczy.
- Widziałaś kiedyś jezioro tak duże, ze nie widać drugiego brzegu?
Dziewczyna słuchała jak zaczarowana, od czasu do czasu biorąc mały łyk piwa.
- Nigdy nie widziałam jeziora... Tylko lasy, lasy, lasy i... lasy - prychnęła. - Dlatego jadę z nimi... mam dosyć miejsca, gdzie mieszkałam... wcześniej.
W takim układzie wypadało przygotować dziewczynę na to co miała zastać, gdy stanie na brzegu morza...
- No to przymknij oczy i wyobraź sobie, że stoisz bosymi nogami na ciepłym piasku, który lekko ustępuje przy każdym twoim kroku. Słyszysz tylko szum, gdy drobne fale podmywają plażę przed tobą. Powietrze pachnie świeżo, a twoja twarz co jakiś czas muska delikatny, chłodny wiatr. Przed tobą jest woda i tylko woda. Ma lekko błękitny.. lazurowy wręcz odcień, przechodzący w granat tam gdzie jest głębsza. Od strony odległego porut z prawej słychać ciche zawodzenie mew. Jeśli dasz radę to sobie wyobrazic to wiesz co czułem wchodząc na plażę o poranku - Severin zastanawiał się jak kobieta zareaguje na coś takiego. Wydawała się straszna marzycielką. Że była raczej naiwna to swoja drogą, ale grunt, ze byłą ciekawa świata. Warto być ciekawym świata... póki nie trafi się do miasta takiego jak Mousillion.
Jeanette zamknęła oczy i... po chwili przyłożyła dłoń do ust, by powstrzymać beknięcie. Otworzyła je szybko i zaśmiała się perliście.
- Wybacz, przystojny Severinie, ale za bardzo mi się kręci przed oczami, gdy je zamknę, żebym mogła się skupić na rozmyślaniu o czymkolwiek. Ale pięknie opowiadasz. - Przesunęła swoją dłoń wzdłuż stołu i położyła ją na jego, uśmiechając się zalotnie. - Cóż to więc za sprawy sprowadzają cię w tak odrażające miejsce, że porzuciłeś tak wspaniały kraj?
Wzięła kolejny łyk. Język zaczynał jej się plątać coraz bardziej, choć starała się trzymać twardo.
Severin delikatnie pogładził drugą ręką jej dłoń.
- Ot za dużo piwa, moja droga... - powiedział mężczyzna i westchnął.
- Oj przygnały mnie tu ponure sprawy i nie warto o nich wspominać. By zaspokoić twoją ciekawość powiem tylko, że przybyłem tu w sprawie porachunków, a po drodze okazało się, ze jest tu coś jeszcze do zrobienia. - Wzruszył ramionami. - No ale jak widzę opłacało się, skoro dane mi było spotkać ciebie - uniósł jej dłoń i ją ucałował.
Uśmiechnęła się delikatnie, a na jej twarz wstąpił rumieniec. Z jednej strony niby była pewna swego, a z drugiej Severin odniósł wrażenie, że tylko taką zgrywa.
- To dopiero moje drugie piwo. - Szybko zmieniła temat, choć na moment zastygła i zmarszczyła nosek, jakby niepocieszona tym, co powiedziała. - Może... może poopowiadałbyś jakieś historie ze swojego życia? Na przykład... u siebie w pokoju?
Błysk w jej oku dał zwadźcy od razu do zrozumienia, o co chodzi.
Severin już myślał, ze będzie musiał próbować jakoś ją jeszcze skierować w tę stronę, a tu proszę... kolejna miła niespodzianka tego dnia.
- Wedle życzenia pięknej pani - uśmiechnął się i wstał powoli, by podać jej ramię. W jej stanie mogłaby się teraz wywrócić, więc ta metoda ruchu była zdecydowanie bardziej... elegancka.
- No to proszę ze mną. - Uniósł brew, czekając aż kobieta przyjmie ramię.
Dopiero gdy Jeanette dopiła swoje piwo do końca, podała Severinowi dłoń i z lekkim trudem wstała od stolika. Ujęcie pod ramię bardzo pomogło, gdyż dziewczyna co jakiś czas nie mogła złapać równowagi, a już najbardziej na schodach prowadzących na piętro. Jednakże gdy tylko pojawili się w pokoju zwadźcy, przylgnęła do niego i nachalnie całując przeniosła się z mężczyzną na łóżko.
- Myślę - oderwała się na chwilę od ust zwadźcy. - że jednak nie będziemy musieli rozmawiać, prawda, przystojny Severinie?
Przeniosła pocałunki na jego szyję.
- Nie musimy... za to sądzę, ze mogę ci pokazać z czego jeszcze słynie Estalia, Jeanette - odparł zwadźca, zamykając drzwi nim oddalili się od nich zanadto. Przeczesał palcami włosy kobiety, uśmiechając się. Zapowiadała się jednak ciekawa noc.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez MrZeth dnia Sob 12:22, 06 Sie 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Ouzaru
Blind Guardian
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 17:58, 06 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Veggie and Gio
Najpierw chodziła po pokoju, by nieco się rozruszać i rozprostować kości, w końcu jednak znudziło ją to i trochę zmęczyło. Czuła się nieco jak zwierzę uwięzione w klatce i zaczynało kobietę nosić, że nie może wyjść z pokoju. Nie tyle sam fakt siedzenia na tyłku denerwował ją, lecz to że nie jest w stanie otworzyć drzwi i po prostu wyjść, kiedy tylko będzie mieć taką ochotę. Nie mając nic lepszego do roboty, położyła się obok psa i zdrzemnęła chwilę.
Gdy się obudziła, maga wciąż nie było, a ona zaczynała się już martwić. By jakoś zabić czas, wzięła ze swojego ekwipunku kawałek szmatki. Jeden koniec trzymała, a drugim drażniła szczeniaka, który najpierw szczekał na materiał, a potem gryzł. Kiedy łapał zań zębami, łuczniczka szybko go podnosiła do góry i trzymała, póki sam się nie puścił. Oczywiście robiła to nad łóżkiem, wszak nie chciała, by coś sobie zrobił. W końcu podnoszenie jej się znudziło, więc zaczęła kręcić ścierką dookoła Corteza, a ten biegał za nią jak głupi. Czasami dawała mu złapać drugi koniec i wtedy kręciła psem, aż mu się zaczynało w głowie kotłować. Potem tak śmiesznie się zataczał, co bardzo bawiło złodziejkę. Kilka razy wręcz śmiała się w głos, widząc jak szczeniak odbija się od ścian niczym pijak po ostrej libacji.
Wtem usłyszała przekręcanie klucza w drzwiach i w pokoju pojawił się czarodziej. Był nieco zaskoczony widokiem, jaki zastał, jednak uśmiechnął się do kobiety lekko, podszedł i pocałował w czoło.
- Widzę, że jak zawsze potrafisz sobie znaleźć coś do roboty - zaśmiał się. - Choćby to było tylko drażnienie Corteza - puścił jej oczko.
Po chwili wydobył spod koszuli swój amulet i pokazując go Veg, pocałował ją czule.
- Dziękuję za prezent, już mi się przydaje. Jak widzisz pada za oknem a ja suchy, jakbym z Tilei wrócił. Teraz już kojarzę, o czym rozmawiałaś z Sophie, gdy wracaliśmy z Utraconego Miasta. Pewnie się wykosztowałaś na to cacko?
Kiedy w końcu dał jej dojść do słowa, widać było, jak odetchnęła z ulgą.
- Miałam nadzieję, że ci się przyda i już mi nie będziesz tak ciągle marudził. - Uśmiechnęła się złośliwie. Kwestię finansową jedynie zbyła prychnięciem. Gdyby tylko Giovanni wiedział, ile tak naprawdę posiadała pieniędzy, zapewne na miejscu by osiwiał. Przejechała dłonią po jego twarzy. - Szczęście, że już wróciłeś. Zastanawiałam się, co zrobię, gdy kundlowi zachce się iść za potrzebą. Lub mnie... I powiem szczerze, że nie miałam pomysłu, skąd wezmę czarodzieja, żeby mi to twoje cholerne zaklęcie zdjął. Bo jakoś nie wierzę, bym nagle straciła swe zdolności do otwierania zamków.
Spojrzała na niego podejrzliwie. W końcu skoro głupią torbę mógł tak zamknąć, to drzwi na pewno również.
- Tak się składa, moja droga, że tylko ja mogłem zdjąć to zaklęcie - uśmiechnął się szeroko. - Więc gdyby coś mi się stało... no cóż, pomyśl sama - po raz kolejny puścił jej oczko. - Jak się czujesz? Pijesz miksturę, którą ci zostawiłem?
- Nie - burknęła, robiąc wyjątkowo niezadowoloną minę. W pierwszej chwili, gdy powiedział, że tylko on może zdjąć zaklęcie, aż uniosła brwi do góry. Szybko domyśliła się, jaki ciekawy los by czekał i ją i psa, gdyby Giovanni nie wrócił. Nie miała siły i ochoty się o to kłócić, więc obrażenie się było chyba jedyną i najlepszą opcją. - Magowie, a pfff! Kto to w ogóle wymyślił? - Prychnęła.
- Musisz to pić! - podniósł przez moment głos, niezadowolony z odpowiedzi. Westchnął ciężko. - Dzięki temu twoja rana szybko się zagoi i będziesz mogła znów szwendać się z nami po tym idiotycznym mieście, żeby zdobyć kolejną - uśmiechnął się szelmowsko. - Swoją drogą powinnaś dzisiaj mimo wszystko trochę tego wypić. Jutro idziemy do znachora, żeby zobaczył, jak ma się twoja rana.
- Nie krzycz na mnie, nawet Cortez nie chciał tego pić. - Machnięciem ręki wskazała na psa, który jak tylko usłyszał swoje imię, wywalił jęzor w dziwacznym uśmiechu i zamerdał ogonem. - Czasem mam wrażenie, że od tej twojej mikstury to się jeszcze tylko bardziej pochoruję...
Wiedziała, że mag nie odpuści i wiedziała, że ma rację. Wypiła dwa łyki paskudztwa, krzywiąc się przy tym i prychając, jakby kazał jej pić wodę z miejskich kanałów. Oddała mężczyźnie buteleczkę, kaszląc. - Zadowolony? Co dostanę w nagrodę? - Uśmiechnęła się zadziornie, choć jej wcale nie było do śmiechu.
- Sprawny bark - uśmiechnął się tak samo, po czym podał kobiecie butelkę. - Jeszcze dwa.
Patrzył na nią tak, jakby tylko czekał, aż mu odmówi i sam mógł w nią wlać te dwa łyki.
- Jeszcze dwa?! Przecież już dwa wzięłam! Ile jeszcze? - Aż się uniosła i zaraz syknęła z bólu, gdy rana ją zabolała. - Cholerne szwy mnie ciągną... - mruknęła, kładąc dłoń pod obojczykiem i krzywiąc się lekko. Miała już tego serdecznie dosyć.
- Ty się troszczysz o mnie - wziął w wolną dłoń amulet i uśmiechnął się. - a ja troszczę się o ciebie. No już, nie zachowuj się jak mała, kapryśna dziewczynka. Taka twarda kobieta szlaku boi się wspaniałej mikstury czarodzieja ognia? - prychnął wesoło pod nosem.
- Wspaniałej? Jak ona jest wspaniała, to ja jestem przywoita. - Skwitowała krótko i nawet nie czekała na jego odpowiedź. Wszak nie mógł zaprzeczyć i stwierdzić, iż jest bardzo porządną kobietą.
- No widzisz? To macie coś wspólnego ze sobą. A teraz pij...
Złodziejka westchnęła ciężko, kręcąc głową. Myślała, że tym razem uda jej się wygrać i zagiąć go, jednak znów się co do niego pomyliła. Wypiła dwa łyki (nie za duże) i z trudem się powstrzymała, by nie oddać ich magowi na kubrak. Wzięła głębszy wdech, znów czując nieprzyjemne ukłucie. Położyła się.
- To jak wam poszły poszukiwania? - zapytała cicho. Czuła się tak, jakby ją ktoś właśnie z dupska wysrał, ale wolała się tym nie dzielić z magiem. Nie chciała go martwić ani nic. Żeby sobie nie pomyślał, że coś jest nie tak, uśmiechnęła się do niego, starając się ukryć zmęczone i obolałe spojrzenie. Po jego minie widziała, że słabo jej to wyszło.
- Severin tak gadał z Sophie, że kobieta się tylko zdenerwowała i odmówiła nam pomocy z paserem - mag skrzywił się lekko. - Ale przynajmniej dowiedziałem się od niej, gdzie stacjonuje gang Srebrzystej Krwi - statek "Zielona Panna" i trzeba pytać o kapitana Lanfranco. Dobrze, że chociaż to udało się załatwić.
Westchnął ciężko i przetarł brwi. Zaczynał odczuwać zmęczenie dniem.
- Mhm... - Pokiwała głową, po czym złapała maga za dłoń. - Pójdę z Cortezem na spacer, zamówię nam kolację do pokoju, zjemy i położymy się spać. Co ty na to, panie Magistrze Ognia, hm?
- Sama nigdzie nie pójdziesz, chyba nie chcemy powtórki z ostatniego razu, co? Zamówisz kolację na dole, a potem wyjdziemy wspólnie. Nawet jeśli ktoś by się na ciebie wciąż czaił, to gdy zobaczy takiego potężnego mężczyznę jak ja, z pewnością zrezygnuje - puścił jej oczko i zaśmiał się.
- Jesteś zmęczony, a ja cały dzień siedziałam na dupie. Wczoraj spałam. Dwie doby zajmujesz się moim kundlem, więc teraz moja kolej.
Wstała, choć bardziej to wyglądało na zwleknięcie się z łóżka i zaczęła zarzucać na siebie kurtkę. Nie chciała zmoknąć (aż tak bardzo). Domyślała się, że Giovanni będzie jeszcze oponować, ale nie miała siły się kłócić. Nie mówiąc już o ochocie.
Mag zdjął z szyi swój medalion i założył go Vegi.
- Trzymaj, nie idziemy daleko, więc mogę trochę zmoknąć, a tobie przyda się teraz bardziej - potarł kciukiem kamień i wypowiedział słowo w klasycznym, a po chwili medalion rozniósł niewidzialną energię wzdłuż ciała łuczniczki. - No, teraz możemy iść.
Otworzył jej drzwi i puścił przodem.
- Ja przywykłam do moknięcia i nie marudzę, że jest mi zimno i coś ze mnie kapie. - Uśmiechnęła się szeroko, po czym zatrzymała gwałtownie i ucałowała mężczyznę w usta. Czuła się dziwnie dobrze z tym wszystkim i faktem, iż byli dla siebie mili. Nawet ta bezinteresowność już jej nie przeszkadzała, po prostu chciała, by był zadowolony i szczęśliwy. Trochę ją niepokoiła jedna rzecz - czy aby na pewno była dla niego odpowiednią partnerką, ale postanowiła przełożyć tę rozmowę na później. Złapała psa pod pachę i szybko zeszła na dół, znów mając to cudowne wrażenie wolności.
* * *
Smaczny i syty posiłek zjedli już w pokoju, tak samo jak i Cortez, który mocno się napracował z wielkim kurzym udkiem i jeszcze więcej na nie nawarczał. Gdy za oknem zrobiło się ciemno, czarodziej machnął ręką i pięć świec, które ustawione były w różnych miejscach pokoju, rozbłysło niemal na zawołanie, oświetlając pomieszczenie klimatycznym, żółtym światłem. Deszcz miarowo uderzał o szyby, jednak w tym momencie oboje zupełnie się tym nie przejmowali. Nawet pies wyczuł nastrój tej chwili, gdyż oderwał się od swojego obiadu i przegonił rodzinkę małych myszek z powrotem do ich norki w ścianie.
- Obiad był wspaniały - powiedział Gio, uśmiechając się lekko do Vegari. - To co sobie teraz pani życzy? Kolejny łyk mojej mikstury? Po obiedzie najlepiej wchodzi - puścił jej oczko.
- I wychodzi razem z posiłkiem? - mruknęła w odpowiedzi. - Ile jeszcze mnie będziesz tym męczył? Aż nie wyzionę ducha?
Uniosła prawą brew i starała się utrzymać ton głosu jak najbardziej poważny, jednak w jej spojrzeniu widać było nieco rozbawienia.
- Aż się nie wyleczysz. Przynajmniej mogę cię teraz trochę podręczyć moimi specyfikami - zaśmiał się demonicznie. - A tak w ogóle, jak się czujesz?
Kobieta podrapała się po karku.
- Myślę, że całkiem nieźle. Myślę również, że gdybyś to ty był ranny, nagle by się okazało, że wystarczy to pić raz dziennie. - Uśmiechnęła się krzywo. - Może mi już odpuścisz dzisiaj i pójdziemy po prostu spać, hm? Dostałeś ładny prezent, więc jeśli nie chcesz dostać tym ładnym prezentem przez łeb... - Nie dokończyła, pozwalając, aby niewypowiedziana groźba zawisła w powietrzu.
- Och, zamknij się po prostu - rzucił wesoło i zamknął jej usta głębokim pocałunkiem, obejmując tak, jakby chciał ją w siebie wchłonąć.
Takiego obrotu spraw się nie spodziewała, ale właśnie to najbardziej lubiła w magu - że ją tak często zaskakiwał.
Położyli się, a kobieta ostrożnie odwróciła się na prawy bok, by nie gnieść i nie urazić rany. Choć Giovanni wiedział, że jest mocno osłabiona i zmęczona, i choć naprawdę się starał, nie był w stanie utrzymać rąk przy sobie, gdy tylko ułożył się za jej plecami. Najpierw poczuła jego dłoń na swym boku, po chwili jednak ciepły dotyk przeniósł się na biodro a następnie na tyłeczek Vegari. Nie minęło pół minuty, gdy czarodziej zaczął gładzić ją między zgrabnymi pośladkami, palcami błądząc po materiale jej bielizny. Reakcją kobiety było przysunięcie się i wypchnięcie bioder do tyłu. Zamruczała też cicho, zadowolona z delikatnych pieszczot i sama chciała sięgnąć dłonią do tyłu, jednak lewe ramię miała unieruchomione, a prawe przytrzaśnięte swoim ciałem. Westchnęła z lekką irytacją.
- Myślałam, że jesteś już zmęczony, magu - odezwała się, zakłócając ciszę.
- Mogę być zmęczony, ale nie martwy - wyszeptał jej do ucha, a następnie przeniósł swoje usta wzdłuż szyi kobiety, rozdając jej czułe pocałunki i drapiąc zarostem. Niedyspozycja łuczniczki w ogóle mu nie przeszkadzała, gdyż znał wystarczająco dużo pozycji, by móc to obejść. Zresztą sama Vegari wiedziała, co należy zrobić i nie miała zamiaru być bierną tej nocy. Ani żadnej następnej. Kochali się, przynajmniej na początku, spokojnie i namiętnie, by nie urazić jej rany i nie zabrać resztek sił, które jeszcze miała. Szybko jednak czułość i namiętność przerodziły się w dzikość, idealne odzwierciedlenie ich gorących temperamentów.
* * *
Gdy Giovanni już zasnął, kobieta jeszcze długo leżała i rozmyślała o tym wszystkim. Wspaniale się czuła w obecności maga i lubiła, kiedy był blisko. Jednak to wyglądało tak, jakby sama siebie ograniczała i zamykała w klatce, a tego nienawidziła. Minuty mijały. W końcu Vegari cicho wstała i zaczęła się pakować. Nie miała tego zbyt wiele, gdyż i tak większość cały czas trzymała w torbie, jednak jakieś rzeczy się wciąż walały po pokoju. Zebrała je szybko i już miała wyjść, gdy coś ją podkusiło i raz jeszcze spojrzała na śpiącego maga. Dziwne uczucie w sercu nakazywało kobiecie zostać i im dłużej to trwało, tym bardziej się bała tych emocji. Miałaby zostać więźniem samej siebie i swoich uczuć względem jakiegoś mężczyzny? Ona tak nie postępowała, kochała jedynie pieniądze i wolność. Ale... była mu potrzebna i miała zdobyć niezłą nagrodę. Wystarczyło sobie wmówić, że właśnie o to tutaj chodzi i że wcale nie kocha czarodzieja, by jednak się zdecydować na zostanie z nim jeszcze przez te kilka dni.
Rozebrała się i położyła obok niego, tym razem kładąc się na chorym ramieniu i wtulając z całych sił w mężczyznę.
On szybko ją objął i nie była pewna, czy go właśnie teraz obudziła, czy może nie spał już od jakiegoś czasu i widział, jak chciała uciec. Od razu zrobiło się kobiecie przykro i paskudnie w środku, wszak obiecała mu, że tego nie zrobi. I w sumie dotrzymała słowa. Nawet gdyby chciała odejść, nie była w stanie. Westchnęła cicho, gdy jej myśli były bombardowane setkami wyrzutów sumienia i różnych lęków.
- Zostałaś, bo przypomniałaś sobie, że nie masz diademu? - zapytał spokojnie, wciąż tuląc kobietę do siebie. - Nie musisz się wymykać po cichu. I tak nie spałem.
Przez dłuższą chwilę skonsternowana łuczniczka milczała.
- Niech cię szlag trafi, Gio. Przez ciebie zupełnie zapomniałam o tej błyskotce! - burknęła z wyraźną irytacją. Co się z nią działo? Żeby zapomnieć o tak ważnej rzeczy? Przez głupiego faceta? To było do niej niepodobne. Była na siebie zła, bo im dłużej z nim przebywała, tym trudniej jej było myśleć o rozstaniu. - Jak zaraz nie odejdę, to się mnie potem w ogóle nie pozbędziesz...
- Jestem Tileańczykiem, ryzyko mamy we krwi, więc spokojnie możesz zostać. Jeśli oczywiście chcesz, bo nie będę cię zmuszał - nawet nie drgnął w pozycji, w której był do tej pory, a jego głos miał ten sam spokojny ton. Temat diademu zupełnie pominął, bo nie było to teraz ważne. Przynajmniej dla niego. - Mam rozumieć, że chciałaś odejść, bo źle na ciebie działam? Bo zaczynasz stawać się inną kobietą? To akurat nawet zwykły szczurołap z Nuln by dostrzegł...
Prychnęła i powiedziała bez swojej typowej pewności siebie czy przekonania w głosie.
- Już sobie tak nie schlebiaj, po prostu...
Zacięła się, nie mogąc wymyślić dobrego kłamstwa i jakiejś wymówki. Zresztą chyba nawet nie chciała i nie potrafiła okłamywać Gio.
- Niech cię szlag... - mruknęła jedynie pod nosem, uśmiechając się lekko. - Potrafisz zepsuć wszystko i wszystkich.
- Gdybym jeszcze cokolwiek robił - powiedział i ziewnął. - W sumie i tak byś nie wyszła, bo nałożyłem zaklęcie - zarechotał po cichu.
Cisza, która się przedłużała, jeszcze bardziej go rozbawiła. Vegari zupełnie nie wiedziała, co ma na to odpowiedzieć i ją to rozdrażniło.
- Co zrobiłeś?!
Poderwała się do pionu, wyciągnęła poduszkę spod jego głowy i przywaliła mu nią.
- Ty głupi magu! - warknęła na niego, a zaraz po tym jęknęła. - Ała, moje ramię... Kurwa... I widzisz? Wszystko przez ciebie... Robisz to specjalnie. Ktoś cię na mnie nasłał, prawda? Pewnie ten szlachcic... jak mu tam było... no nieważne, ten obrzydliwie bogaty, z mysim zarostem i buzią dzieciaczka.
- Że kto? - Piromanta nie mógł przestać się śmiać. - Nie znam żadnego szlachcica z mysim zarostem. No chyba, że chodzi ci o Adalharda, ale on buzi dzieciaczka raczej nie miał.
Giovanni rechotał jak najęty. Chwilę później zawtórował mu Cortez swoim cieniutkim szczekaniem.
- Widzisz, wystraszyłaś psinkę. Kładź się na dupie i śpij.
- Ty coś kombinujesz, prawda? - zapytała, przyglądając mu się podejrzliwie. Mimo wszystko wyciągnęła się na plecach, dając nieco odpocząć obolałej ranie. Miała dziwne przeczucie, iż nie uda jej się już zasnąć, zresztą w ogóle nie miała na to ochoty. Niemal dwa dni przespała i chciała coś w końcu zacząć działać. Szkoda tylko, że Gio wydawał się być taki śpiący i zmęczony, bo mogłaby go wykorzystać. Mimo wszystko sięgnęła dłonią pod kołdrę i przejechała palcami po męskości maga. W końcu sam stwierdził, że nie jest martwy...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Sob 19:43, 06 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Wszyscy
Tego wieczora nie tylko Severin i Jeanette oddawali się płomiennej namiętności, nie mogąc się od siebie oderwać. Również Gio i Vegari postanowili w najmilszy jaki można sobie wyobrazić sposób zakończyć dzień, choć w ich przypadku (zważywszy na ranę kobiety) raczej daleko było do ostrej jazdy, jaka miała miejsce w pokoju Severina. Mężczyzna, jak na Estalijczyka przystało, miał koński temperament i w pełni zaprezentował go wniebowziętej i wstawionej Bretonce. Jeszcze długo w noc z izby zajmowanej przez zwadźcę dochodziły odgłosy ekstazy. Czarodziej i łuczniczka natomiast kochali się spokojnie, delektując chwilą i swoją obecnością.
W końcu cała karczma pogrążyła się we śnie.
Severin
Wlokłeś się przez pustynię. Granitowe masywy sterczały z ziemi, w oddali wznosiły się górskie pasma, a wszystko raz za razem się rozmywało i zmieniało swój kształt. Przemiany zazwyczaj były nieznaczne, ale i tak napawały cię niepokojem. Wydma spłaszczała się lekko, wzór na piasku zmieniał swój układ. Rysy na kamiennych iglicach ciemniały, to znów połyskiwały złotem. Nie było miejsca, do którego mógłby uciec twój wzrok, bez mdlącego uczucia pełzania.
Ale nie to było najgorsze. Co jakiś czas zachodziły większe zmiany. Na skraju pustyni trzy pokryte śniegiem szczyty wybuchły czarnymi kłębami pary. Potem, tuż przy nich, jeden z głazów stopił się w gigantyczną figurę o głowie kota, zanurzoną po pas w ziemi. Olbrzym otworzył oczy, zasyczał złowieszczo i próbował cię pochwycić, jednak odpełzłeś poza jego zasięg. Stwór oswobodził się z okowów i odszedł. Trochę później zieleń ostrej jak brzytwa trawy przecięła pustynię, zlewając się z nią i wypełniając całą przestrzeń. Skalne kolumny zamieniły się w egzotyczne drzewa o gałęziach przyozdobionych żółtymi kwiatami, pachnącymi palonym ciałem. Ilekroć na nie spojrzałeś, szczebiotały do ciebie w złowieszczym tonie.
Wszechświat oszalał i kłuł cię w oczy swoim obłędem. Nieopodal dostrzegłeś ogromne jezioro. Podszedłeś do brzegu i przykucnąłeś, spoglądając na siebie w odbiciu. Twoja twarz nie wyrażała żadnych emocji. Wtem tafla wody zadrgała, a z toni wyłonił się ogromny mężczyzna w habicie, z kapturem na głowie. Nie mogłeś dostrzec jego twarzy - ilekroć wpatrywałeś się w nią, twój wzrok uciekał na boki.
- Kim jesteś? - zapytałeś niepewnie.
- Twoją przeszłością, teraźniejszością i przyszłością - odparł nieznajomy lodowatym głosem, który aż przeszył cię na wskroś. - Pamiętaj, że Chaos jest wszechmocny. Twoja przeszłość czyni cię tym, kim jesteś. Skoro Chaos może ją zmienić, może też przekształcić ciebie. Idź, zajmij miejsce między swymi braćmi. - Machnął ręką.
Obróciłeś się i zobaczyłeś za sobą ogromną armię potworów. Jeden z najbliższych demonów miał korpus skorpiona i gaworzącą, kwilącą głowę noworodka. Sącząca się z jego ust zielona ślina paliła trawę. Istota obok przypominała ogromnego byka, jednak w miejscu byczego łba znajdowała się kozia czaszka, a w jej pustych oczodołach pełgały zimne, błękitne ogniki. Żaden stwór nie był taki sam i w pewnym czasie straciłeś już rachubę w liczeniu.
- Jesteś jednym z nich - powiedział nieznajomy. - Udowodnię ci.
Zaczerpnął wody z jeziora, dmuchnął w dłoń i część kropel poszybowała w twoją stronę. W połowie ich drogi czas jakby zwolnił, a krople uformowały niewielkie zwierciadło, które odbiło twoje oblicze z przejrzystością doskonałego lustra.
Wrzasnąłeś, widząc w odbiciu potworną istotę.
I nagle nie stałeś już nad jeziorem, pomiędzy demonami a dziwnym nieznajomym. Kobieta przyglądała ci się z troską. Dopiero po chwili zorientowałeś się, że to Jeanette. Pogładziła cię zimną dłonią po spoconym torsie.
- Wszystko w porządku? Miałeś chyba zły sen... chodźmy spać, Severinie... - mruknęła nieprzytomnym głosem i pocałowała cię w czoło. Za oknem niebo powoli szarzało, zwiastując rychłe nadejście poranka.
Wszyscy (następny dzień, przed południem)
Nastał w końcu dzień, gdy mieliście udać się do cyrulika de Vayne'a, by sprawdził, jak ma się rana Vegari. I o ile mag i łuczniczka pojawili się w głównej sali dość wcześnie, o tyle Severin zszedł na dół jakąś godzinę przed południem wraz ze zgrabną brunetką, która pożegnała się z nim czule na oczach klienteli i wyściskała mocno. Mimo tego zwadźca był blady jak zjawa i nie wyglądał na zbyt szczęśliwego, choć zapewne wciąż był zmęczony po nocnych igraszkach. A może to było coś więcej?
Nie rozstrzygając tego, ranna kobieta i czarodziej poczekali, aż Estalijczyk zje na szybko śniadanie, choć i to nie za bardzo mu służyło - skończyło się na kilku kęsach i wypitym mleku, dlatego też, nie mając nic więcej do roboty w gospodzie, wyszliście na zewnątrz.
Pogoda była znośna i na szczęście nie padało. Ulice spowijała mgła, rozmywając i łagodząc kanciaste bryły budynków. Pomimo mlecznego oparu, dość łatwo znajdowaliście drogę do gospody, w której pracownię miał de Vayne, w końcu parę dni w tym mieście już przeżyliście, więc i zapamiętać co nieco się udało.
* * *
- Goi się wspaniale, szybciej niż by się można było spodziewać - powiedział cyrulik z wyraźną radością w głosie, przyglądając się wciąż opuchniętej ranie i badając ją delikatnie palcami, by się upewnić, że nie wdało się żadne zakażenie i nie zaczęła się w niej zbierać ropa. - Choć sądzę, że nie tylko silny organizm panienki ma w tym swoją zasługę. - Spojrzał odruchowo na czarodzieja, a potem odchrząknął. - No cóż, można zdjąć szwy... Przyznam szczerze, że dawno nie widziałem takich efektów trzy dni po tak mocnym cięciu. Musi panienka mieć u kogoś względy tam na górze. Albo i na dole.
Chwycił za spore nożyce leżące na blacie.
- To nie będzie przyjemne, więc radzę odwrócić głowę dla lepszego samopoczucia. - Uprzedził.
Vegari stwierdziła jednak , że w swoim życiu przeszła już tyle, że takie rzeczy nie robią na niej wrażenia, co znachor oczywiście uszanował. Kobieta, która nie raz i nie dwa miała wyciągane szwy, od razu poczuła rękę profesjonalisty. I mimo iż nić kilka razy nieprzyjemnie przejechała po skórze tworząc delikatne, krwawe rozcięcia, to parę dłuższych chwil wystarczyło, by po wiązaniach nie było śladu. Na ranę poszedł opatrunek usztywniający i łuczniczka mogła opuścić stolik medyka.
- Proszę nie forsować ramienia i oszczędzać się... w miarę możliwości oczywiście. W razie czego, wiecie gdzie mnie znaleźć.
* * *
Po opuszczeniu pracowni cyrulika, za namową Vegari, postanowiliście udać się do doków. Podróż nie okazała się długa, a w tym czasie mgła zaczęła opadać, na nowo odsłaniając cały brud i syf Mousillon. Niedługo później doszedł do tego smród Grismerie, od którego cofało się przede wszystkim magowi, i skrzek mew, czatujących na pozostałości rozładunków dokerów.
Niewiele czasu zajęło wam odnalezienie galeonu należącego do gangu Srebrzystej Krwi. Wyróżniał się przede wszystkim tym, że był to jedyny statek w dobrym stanie zacumowany w północnej części doków i jednocześnie największy. Już z daleka dostrzegliście cel swej podróży.
Pokonaliście długie, wąskie molo i zbliżyliście się do trapu, podziwiając statek. Na tyłach prawej burty widniał w tileańskim napis " La Verda Ragazza", co w pozostałych językach oznaczało po prostu "Zieloną Pannę". Z jednego z masztów zwisała klatka, w której leżały częściowo rozłożone zwłoki człowieka, a przynajmniej tak wam się początkowo wydawało. Różnicę stanowiła bowiem wydatna, wydłużona szczęka pełna kłów i palce zakończone szponami.
Nim zdążyliście dojść do trapu, drogę zagrodziło wam czterech dobrze zbudowanych marynarzy o zakazanych gębach. Wszyscy ubrani byli podobnie - mieli na sobie białe tuniki łączone z brązowymi spodniami poprzez szare wstęgi owinięte wokół pasa, a ich uzbrojenie stanowiły lekkie miecze. Największy z nich i chyba najstarszy stopniem, który oprócz miecza przy boku miał zatknięty za pas pistolet, założył dłonie na piersiach i spojrzał po was z góry.
- Jakiś problem? Czego tu szukacie?
Widzieliście, jak jego kompani odruchowo położyli dłonie na rękojeściach swoich mieczy, zerkając na was nerwowo.
Czarodziej zareagował tak, jak nakazała mu Sophie, pytając o kapitana Lanfranco. Marynarz zmarszczył brwi, przyjrzał się po kolei waszej trójce, po czym skinął ręką na maga.
- To chodź, synku. Obyś miał dobry powód, żeby niepokoić kapitana - mruknął. - Reszta zostaje i czeka tutaj grzecznie.
Gio
Wszedłeś z postawnym marynarzem na trap, ostatni raz zerkając na Veg i Seva, nim całkiem zniknęli ci z pola widzenia. Na pokładzie zostałeś dokładnie przeszukany - jeden z marynarzy zabrał ci miecz, sztylet i plecak, zapewniając, że przedmioty zostaną zwrócone po audiencji u kapitana. Po rozbrojeniu poszedłeś za swoim przewodnikiem na rufę, mijając kilku zaciekawionych twoją obecnością marynarzy i zniknąłeś za szerokimi drzwiami.
Znalazłeś się w małej i ciemnej kajucie, rozświetlanej zaledwie dwoma świeczkami stojącymi na biurku naprzeciw wejścia. Pomieszczenie pełne było różnych przedmiotów - od starych flint, poprzez instrumenty nawigacyjne, do osobliwej czaszki stojącej na regale pod ścianą. Po chwili zorientowałeś się, że przy biurku siedzi jakiś starszy mężczyzna, skupiony nad jakimś starym pergaminem.
- Kapitanie, ten człowiek chciał się z tobą widzieć. Ponoć to ważne. - Zaanonsował cię marynarz.
Lanfranco odesłał gestem dłoni swego człowieka i spojrzał na ciebie ostrym wzrokiem. Dopiero teraz zobaczyłeś oblicze kapitana "Zielonej Panny" w pełnej krasie.
- Czym mogę służyć? - zapytał szorstko, zaciągając tileańskim akcentem. Gdy wyciągnął się w fotelu dostrzegłeś, że jego ubranie stanowi kubrak będący połączeniem elementów mundurowych twego kraju. Był szerokim mężczyzną i mimo swego wieku, wyczuwałeś płynącą od niego siłę. Z pewnością nie był to ktoś, komu chciało się zaleźć za skórę.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ouzaru
Blind Guardian
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 21:39, 06 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Vegari feat. Giovanni
Po drugiej turze uniesień z magiem była tak zmęczona, że już nie miała siły na swoje egzystencjonalne problemy i bardzo szybko zasnęła. Na dobrą sprawę nawet nie zdążyła się nad niczym zastanowić, gdy odpłynęła w objęcia maga i Morra. Jednak wraz z nastaniem poranka, wszystko wróciło, a ona przejmowała się tym tak bardzo, że żołądek się jej skurczył do wielkości pięści małego dziecka. Im lepiej się czuła w obecności mężczyzny, tym bardziej się bała, że coś się nie uda i w końcu zostanie z niczym. Miała wrażenie, iż wiele poświęciła i po prostu nie chciała, by to wszystko poszło na marne.
W czasie spaceru z psem i przy śniadaniu niewiele się odzywała, pogrążona we własnych rozmyślaniach i niewiele też zjadła. Co jakiś czas zerkała na schody, czekając, aż zwadźca się w końcu pojawi w sali i będą mogli iść do cyrulika. Nie kryła przy tym swojego zniecierpliwienia.
- Wszystko w porządku? - zapytał Giovanni, który od razu zauważył, że jego towarzyszka się dziwnie zachowuje.
- Nie - mruknęła, jednak szybko się poprawiła. - Znaczy tak. Zresztą... nieważne.
Nerwowym ruchem przetarła twarz i zaczęła bębnić palcami w blat stołu. Nie czekała, aż mag zapyta o coś więcej, tylko wstała i udała się do szynkwasu. Widząc ją, karczmarz uśmiechnął się krzywo i podszedł, opierając nonszalancko o blat.
- I co tam? Już wydobrzałaś? - zapytał jakby nigdy nic.
- Można tak powiedzieć...
- Twoi znajomi zaleźli komuś za skórę, nie mówiąc już o tym, że zwrócili na siebie uwagę straży. Już im to powiedziałem wczoraj, a teraz powiem też tobie... Nie będę więcej nadstawiał za was karku i wcale się nie obrażę, jak się stąd wyniesiecie.
Vegari westchnęła ciężko.
- Jak miło, same dobre nowiny. W takim razie gdzie proponujesz, byśmy się udali? Do twojego brata?
- Możecie. - Skinął lekko głową. - Albo możesz pogadać z matką. - Uśmiechnął się paskudnie.
- Z matką? - Prychnęła. - Żebym to ja jeszcze wiedziała, w którym rowie zdechła. Nie wiedziałam, że aż tak bardzo życzysz mi śmierci.
- Zdechła? Margo ma się bardzo dobrze i to jedna z najbogatszych i najbardziej wpływowych kobiet w tym zapyziałym mieście! - Zarechotał, po czym zaśmiał się jeszcze głośniej, gdy zobaczył minę łuczniczki. - A ty myślałaś, że zdechła!
- Ale... Jak to możliwe? Przecież była tylko zwykłą dziwką.
- Ano była. Ale kupiła stary burdel, zaraz po tym jak jego dawna właścicielka przekręciła się na jakiegoś syfa. - Splunął. - Nie wiem, skąd miała na to pieniądze, ale jednego dnia się spakowała i wyniosła. Ty zniknęłaś niedługo po tym...
- Zniknęłam wcześniej - mruknęła, czując, jak wzbiera w niej gniew. Doskonale wiedziała, skąd matka miała pieniądze. - Nieważne... Nie będziemy teraz o niej rozmawiać. Kiedy mamy się wynieść?
- Najlepiej dzisiaj. - Widać było, że karczmarz nie jest zadowolony z ucięcia tematu, jednak nie naciskał. Odsunął się jedynie od blatu i wrócił do swoich zajęć, a Vegari jeszcze przez chwilę tam stała, wpatrując się w jego plecy.
Minęło kilka minut, nim się otrząsnęła z szoku i uspokoiła na tyle, by wrócić do Gio i udawać, że nic się nie stało. Musiała się naprawdę bardzo mocno postarać, żeby zachować spokój i nie dać po sobie poznać, że rozmowa z karczmarzem zrobiła na niej jakieś wrażenie. Była na siebie zła, że nie zapytała, gdzie może znaleźć Margo. Oczywiście miała wątpliwości, czy chciała się z nią widzieć i co by jej powiedziała, gdyby ją już spotkała. Ta sprawa nie dawała kobiecie spokoju i w końcu, gdy mag się tego najmniej spodziewał, wypaliła.
- Gio, gdybyś przez kilkanaście lat myślał, że ktoś nie żyje i nagle się dowiedział, że jednak tak nie jest, chciałbyś się z tą osobą spotkać? Znaczy... gdyby ta osoba była ci bliska, ale jednocześnie byś jej nienawidził najbardziej na świecie. - Choć pytanie skierowała do niego, patrzyła się gdzieś przed siebie i nawet nie odwróciła głowy w stronę mężczyzny.
Czarodziej zastanowił się przez chwilę i w końcu odparł.
- Myślę, że mimo wszystko bym się spotkał.
- I co byś chciał powiedzieć albo zrobić? Miałbyś zamiar się zemścić, czy pogodzić? - pytała dalej, starając się zachować spokój.
- Nie wiem, nigdy nie byłem w takiej sytuacji. Ale to chyba zależy od tego, co by mi ta osoba zrobiła w przeszłości...
Odchylił się, by spojrzeć na Vegari, jednak ona odwróciła głowę. Domyślała się, że zapewne będzie się chciał dowiedzieć, czemu o to zapytała i wolała się do tego przygotować.
[C. D. N. w poście Evandrila... albo i nie ]
* * *
Miała zbyt wiele swoich własnych rzeczy na głowie i przemyśleń, by się w ogóle zastanawiać nad dziwnym wyglądem i zachowaniem Severina. Uznała, że pewnie już złapał jakąś lokalną chorobę, która albo go uśmierci, albo zostawi upośledzonego na resztę życia. Ani jedna ani druga opcja nie niepokoiły kobiety, więc nie poświęcała im więcej uwagi. Niecierpliwie czekała, aż Estalijczyk wciśnie w siebie śniadanie i już nie mogła wysiedzieć na miejscu, wiercąc się co chwilę niemiłosiernie.
- Co się tak kręcisz? - Mag w końcu nie wytrzymał i położył jej dłoń na ramieniu, dociskając nieznacznie.
- Szwy mnie strasznie ciągną, rana swędzi i chyba mnie zaraz szlag trafi. Severinie, na wszystkich bogów, jedz to szybciej! Dwie godziny żeśmy na ciebie czekali, a teraz się wleczesz z tym śniadaniem jak jakaś krowa na pastwisku. - Zmarszczyła czoło i nie omieszkała kopnąć zwadźcę pod stołem w piszczel. Posłała mu przy tym rozbrajający uśmiech, dając do zrozumienia, iż tylko się droczy.
Nie minął nawet kwadrans, gdy w końcu wyszli i kobieta mogła nieco rozprostować kości. Giovanni prowadził ich pewnie, bez dłuższego zastanowienia wybierając drogę. Trochę to zdziwiło łuczniczkę, ale szybko sobie przypomniała, że przecież to nie był pierwszy raz, gdy szedł do cyrulika. Będąc już na miejscu rozgościła się na stole i pozwoliła, by mężczyzna działał. Chciała mieć to już jak najszybciej za sobą i ucieszyła się, gdy wspomniał, że rana dobrze się goi i będzie mógł wyjąć szwy.
- Musi panienka mieć u kogoś względy tam na górze. Albo i na dole.
- I na górze i na dole. W zależności od pozycji. - Vegari wyszczerzyła się w szerokim, zadziornym uśmiechu i zerknęła na maga, puszczając mu przy okazji oczko.
Zakłopotany mężczyzna nie skomentował tego, najwyraźniej będąc zmieszanym bezpośredniością wypowiedzi i wziął się za swoją pracę.
Wyjmowanie szwów nie należało do przyjemnych rzeczy i kilka razy na twarzy łuczniczki pojawił się lekki grymas. Jednak cyrulik był tak delikatny, że nie bolało to ją jak wiele razy wcześniej, co przyjęła z ulgą i wdzięcznością. Może rzeczywiście jacyś bogowie jej sprzyjali? Wyszła cało z potyczki, przeżyła to groźne zranienie i jeszcze miała przy sobie maga, który swymi specyfikami szybko ją wyleczył. Nigdy wcześniej nie trafiło się jej tyle szczęścia na raz, więc zaczęła się nad tym zastanawiać. Czyżby ktoś na górze zauważył, jak się ostatnimi czasy zmieniła? A może któryś z bogów chciał jej dać szansę? Dziwnie się z tym czuła i powodowało to u niej lekkie zaniepokojenie, jednak starała się nie dać tego po sobie poznać.
Kiedy medyk skończył, podziękowała mu i zostawiła kilka monet za świetną robotę, choć nie chciał ich przyjąć. Jednak Vegari nie należała do kobiet, którym się odmawiało i w końcu był zmuszony przyjąć pieniądze.
Wyszli i skręcili w mniejszą uliczkę, gdzie Giovanni zatrzymał się gwałtownie. Już myślała, że coś się stało, on jednak jedynie rzucił zaklęcie na jej ranę, wyjaśniając, że dzięki temu szybciej się zagoi i będzie mniejsza blizna.
- Dziękuję, mój drogi. - Uśmiechnęła się lekko. Przyjemne uczucie rozniosło się po całym ramieniu i kobieta odczuła wielką ulgę, gdy ból znacznie się zmniejszył po wyciąganiu szwów. - I tak mam ich tyle, że jedna więcej nie zrobiłaby większej różnicy.
Brak komentarza ze strony czarodzieja jedynie potwierdził to, że coś wiedział na ten temat i nawet nie mógł zaprzeczyć. Veg zaczęła się zastanawiać, czy jej poorane bliznami ciało nie przeszkadzało mu, jednak nie był to dobry moment na takie pytania. Zwłaszcza, że nie chciała o tym rozmawiać w obecności Severina, któremu zaledwie dwa tygodnie wcześniej tłumaczyła, iż wcale jej nie zależy na Gio. Cóż, widać niektóre rzeczy bardzo szybko się zmieniały, ona jednak nie miała zamiaru się do tego przyznawać.
* * *
Statek zrobił na niej ogromne i wręcz przytłaczające wrażenie. Widziała takie łajby zaledwie kilka razy w życiu i wciąż nie mogła się nadziwić, jak taki ciężki kolos w ogóle mógł się utrzymać na wodzie i nie zatonąć. Również ilość załogi sprawiła, że zaczęła się zastanawiać, ile ten cały statek waży. Cieszyła się, że nie musi nim nigdzie płynąć, gdyż bardzo tego nie lubiła. Nie miała choroby morskiej ani nic z tych rzeczy, tylko trochę się obawiała tego, co może się stać na morzu. Te wszystkie opowieści o wężach, syrenach, krakenach i innych potworach sprawiały, że z trudem zasypiała na zwykłej barce rzecznej. A do co dopiero na otwartych i niespokojnych wodach?
Zaraz po wejściu na pokład Giovanni przejął pałeczkę, z czym kobieta dość dziwnie się poczuła. Zwykle to ona wszystko załatwiała i była potrzebna towarzyszom, gdyż bez niej nie mogli sobie tutaj poradzić. A teraz się nagle okazywało, że świetnie sobie dawali radę i wszystko sami załatwili. Nie tylko to się nie spodobało Vegari...
- Hej, gdzie go zabieracie? - powiedziała z niezadowoleniem, gdy mag zaczął się oddalać, a ona musiała zostać. - Jeśli mojemu towarzyszowi spadnie choćby włos z głowy, nie chciałabym wtedy być w waszej skórze.
Załoga jedynie wymieniła między sobą rozbawione spojrzenia.
- Nie żartuję. Nie myślcie sobie, że jestem tu sama lub nie mam żadnych znajomości. Lepiej, żeby mój towarzysz szybko wrócił i to w jednym kawałku, bo może być naprawdę nieprzyjemnie...
- Cichaj tam, laleczka. Nic mu się nie stanie - mruknął jeden z marynarzy.
- Ręczysz za to głową? - Skrzyżowała przedramiona na piersiach, rzucając mu ostre i chłodne spojrzenie.
- I własnym kutasem, jeśli się tylko przymkniesz. - Padła odpowiedź, za którą nastąpiła salwa śmiechu. Zapewne w innych okolicznościach i kilka tygodni wcześniej Vegari zaczęłaby ich podrywać i namawiać na jakieś wspólne igraszki, jednak tym razem nie miała na to zupełnie ochoty. Zamiast tego zrobiła coś zupełnie do siebie niepodobnego i zamknęła się, wbijając wzrok w miejsce, gdzie przed kilkoma chwilami zniknął czarodziej. Martwiła się o niego.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Evandril
Dołączył: 01 Kwi 2011
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 14:54, 07 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Giovanni feat. Vegari [and MG]
Noc spędzili wtuleni w siebie, ale mag długo nie mógł zasnąć. I nie chodziło już nawet o to, że z korytarza dochodziły go jakieś stłumione odgłosy podniecenia, tylko o zachowanie Vegari. Nie rozumiał zupełnie jej podejścia do tego, co było obecnie między nimi. Chciała od niego odejść, bo było jej z nim dobrze? Przyznał w duchu, że to najgłupsze wytłumaczenie, jakie w życiu słyszał. Druga rzecz, że tak naprawdę nie wiedział, co było między nimi i czy coś naprawdę było. Bo spędzając ze sobą tyle czasu można się do siebie po prostu przyzwyczaić, a jeśli dochodzi do tego seks, to tym bardziej. Związki bez zobowiązań, jak to się mówiło w Imperium. Mimo wszystko jednak Piromanta czuł coś w sercu, co nie dawało mu spokoju. Martwił się o kobietę, gdy została ranna i denerwował się, gdy cyrulik ją zszywał. Powoli przestawało to wyglądać na zwykłe przyzwyczajenie, choć Gio z całych sił chciał chyba odrzucić tę myśl. Miał dziwne przeczucie i wrażenie, że kobieta miała tak samo.
W końcu, po głębszych rozmyślaniach, odpłynął w sen.
Rankiem wyszli z psem na spacer i czarodziej był zadowolony, bo wreszcie nie padało, a mgła która się unosiła była o tyle dobra, że zakrywała jak na razie całą szpetotę tego miasta. Gdy Cortez załatwił, co miał załatwić, wrócili do karczmy i zamówili śniadanie, czekając na Severina.
Wtedy wywiązała się również dziwna rozmowa z Veg. Z jednej strony był mile zaskoczony, że kobieta postanowiła się przed nim otworzyć i przyszła do niego ze swoim problemem, z drugiej jednak czuł się dość niezręcznie, bo sprawa wydawała się być bardzo delikatna.
- Powiesz mi, kim jest ta osoba i co ci zrobiła? Może wtedy będę mógł jakiś pomóc - odezwał się, gdy skończyła mówić.
- Nie, nie mam ochoty o tym gadać.
- Nie ufasz mi? - zapytał spokojnie.
- Ufam, nie o to chodzi. Nie podoba mi się myśl, że ktoś mógłby wiedzieć coś na mój temat i to coś, co nie jest kłamstwem. Nie lubię mówić o mojej przeszłości ani w ogóle o sobie. - Zmarszczyła brwi i zerknęła na maga. Właściwie to teraz miała gdzieś, czy się obrazi na te słowa i ją oleje czy nie.
- Jak uważasz. - Wzruszył ramionami. - Pamiętaj jednak, że gdybyś mnie potrzebowała, to przy tobie jestem.
Te proste i szczere słowa sprawiły, że znów się dziwnie poczuła. Do tego mag wcale się nie obraził, jak by to uczynił na samym początku ich znajomości. Vegari milczała jeszcze przez chwilę, po czym odwróciła się i powiedziała.
- Wiem, ale ciągle o tym zapominam. Ciężko przywyknąć do tego, że "ktoś jest", nie uważasz?
- Po prostu o tym nie myśl, a wyda ci się to naturalne - odpowiedział spokojnie.
- Naturalne... Nie, takie rzeczy nie są dla mnie naturalne i chyba nigdy się nie przyzwyczaję. - Uśmiechnęła się krzywo. - Widzisz... chodzi o moją matkę. Pamiętasz, jak ci mówiłam, że się mną nie zajmowała i musiałam się nauczyć kraść, by coś zjeść, bo zapominała o tym, że musi mi dać jakiś posiłek? - Gdy mag skinął głową, westchnęła cicho i kontynuowała. - Więc to o nią chodzi. Do tej pory myślałam, że zdechła gdzieś w jakimś rowie na jakąś słodką chorobę, jednak karczmarz mi teraz powiedział, iż ma się bardzo dobrze. Ponoć jest teraz bardzo bogata i wpływowa, bo kupiła burdel...
- A to źle? - wtrącił Giovanni, nie za bardzo wiedząc, do czego zmierza kobieta i o co jej chodzi.
- Sama nie wiem. - Przetarła twarz dłońmi. - Jestem na nią wkurzona, bo sprzedała mnie jakiemuś zakutemu w blachę idiocie i za te pieniądze ustawiła sobie życie tutaj. Z drugiej strony... gdyby tego nie zrobiła, mogłabym nigdy się stąd nie wydostać i już dawno zdechnąć. Albo być taką drugą Sophie. Znam moją matkę i wiem, że jak do niej pójdę, będzie oczekiwać ode mnie wdzięczności. I chyba nawet powinnam być wdzięczna... Lepszy brak matki niż taka zdzira - mruknęła. Coś ją ciągle bolało w środku i czuła się zdradzona. Wiedziała, że to, co uczyniła Margo, zaważyło na całym jej życiu i sprawiło, iż stała się taką a nie inną osobą. Nie chciała się do tego przyznawać, ale żałowała, że nie mogła mieć normalnego i spokojnego życia. Wtedy byłaby inną osobą, może znacznie lepszą i szczęśliwą? Nie powiedziała tego na głos, gdyż brzmiałoby jak użalanie się nad sobą i sama się dziwiła temu, skąd takie rzeczy jej przychodziły do głowy. Chyba ostatnimi czasy za bardzo zmiękła. - Nie potrafię przejść obok tego obojętnie. Mam ochotę puścić jej ten cały burdel z dymem. - Dodała po chwili.
- Nie wiem, czy pamiętasz, ale już jeden budynek puściliśmy z dymem - powiedział wesoło.
- Czyli mam to po prostu olać?
- Najpierw pójdź do niej i z nią porozmawiaj. Potem podejmij decyzję, czy wolisz jej wybaczyć i się pogodzić, czy chcesz się zemścić - podrapał się po policzku. Dziwnie się czuł rozmawiając z Vegari o tym i doradzając jej. Zawsze miał wrażenie, iż jest tak samodzielna, zaradna i niezależna, że nigdy by nie pytała go o zdanie.
- Ty byś wybaczył? - zapytała wprost, odwracając się do niego przodem i spoglądając głęboko w oczy. - Jestem złą osobą, Giovanni i zrobiłam wiele złych rzeczy. Więcej, niż możesz sobie wyobrazić. Dla zysku, dla przyjemności lub dlatego, że się obawiałam, czy ktoś mnie znowu nie zdradzi i nie wystawi. Po prostu wolałam to zrobić pierwsza. Ciężko mi komuś zaufać i jesteś chyba pierwszą osobą, której ufam. Przy której zapominam o zyskach i cieszę się z twojej obecności, nie myśląc o tym, co mi możesz dać i ile bym była w stanie przy tobie zarobić. To jest głupie i dziwne... Czuję się, jakby część mojego muru runęła i jakbym była teraz wystawiona na każdy atak. I boję się, że gdy tylko przestanę uważać i za bardzo się zaangażuję, ty mnie od siebie odepchniesz lub wykorzystasz... Jak ja to czyniłam wiele razy. To taka cudowna ironia... Bać się, że ktoś może się okazać takim samym skurwielem jak ja. - Uśmiechnęła się cierpko.
Teraz przynajmniej Giovanni zrozumiał, czemu kobieta chciała rano od niego uciec i uwierzył, że zapomniała o diademie. Nie sądził, że może być przyczyną tak wielu rozterek i obaw złodziejki. Wiedział, że powinien coś odpowiedzieć, jednak miał kompletny mętlik w głowie. Teraz dokładnie widział, jak Vegari wpadła we własną pułapkę braku zaufania i obaw, których nie miał zwykły i uczciwy człowiek. Poznał jej dwulicowe, przebiegłe oblicze, metody działania i psychikę, a w każdym razie w końcu się upewnił we własnych przypuszczeniach odnośnie natury łuczniczki. Z drugiej strony wszystkie te rzeczy, których się dopuściła, robiła tylko po to, by przeżyć, dlatego mag nie mógł jej sklasyfikować jedynie jako złą osobę. Jego obawy co do niej były niejako uzasadnione, jednak wychodziło na to, iż jego traktowała zupełnie inaczej. I patrząc na nią dochodził do wniosku, iż oczekiwała tego samego a nawet czegoś więcej, tylko czy on na pewno chciał się z kimś takim "wiązać"? On był Czarodziejem Ognia, do kroćset, a ona zwykłą... no właśnie, kim? Złodziejką, cwaniarą, kobietą z niższych sfer? Pewnie wszystko po trochu i de Sanctis musiał sobie to wszystko na spokojnie ułożyć w głowie. Wyglądało na to, że mówiła szczerze, ale to mogła być jedynie jedna z jej gierek. Sam przyznał przed sobą, że chciałby zaufać i uwierzyć Vegari, ale już sporo przeszedł z kobietami i nie potrafił zrobić tego tak łatwo.
Drugą rzeczą było to, czy chce się z nią wiązać na stałe. Reputacja jego rodziny w Tobaro i Reiklandzie była naprawdę wysoka i podejrzewał, że rodzice nie zaakceptowali by Vegari jako przyszłej synowej. Nie była w końcu bogata, nie miała własnego interesu i pieniędzy, które można było pomnożyć. Takim właśnie tokiem myśleli jego rodzice. I uważali przy okazji, że skoro tyle lat utrzymywali Giovanniego i Ramonę, to do nich należy ostatnie słowo przy wyborze małżonka. Udało im się to w przypadku jego siostry, choć na szczęście Rami była już wcześniej zakochana w swoim przyszłym mężu i na odwrót, jednak Gio nie zamierzał poddawać się ich osądowi w tych sprawach. I nie chodziło tu tylko o Veg, ale o wolność wyboru. Życie czasami było jednak skomplikowane... Dla rodziców nie liczyło się to, czy Giovanni będzie szczęśliwy, bo tylko biznes był ważny. I choć wiedział, że łuczniczka nie miałaby większych problemów ze zdobywaniem pieniędzy, wątpił, by jej sposoby się komukolwiek z jego rodziny spodobały. Kolejną wątpliwość budziło w nim to, czy sama Vegari by była zainteresowana siedzeniem w jednym miejscu i ślubem. Jako mag musiał dbać o swoją reputację i o ile w trasie mógł robić jak mu się podobało, o tyle w Tobaro i Nuln nie wypadało, by się prowadzał z kobietą o wątpliwej sławie. I by żył z nią bez ślubu. To dopiero było nie do pomyślenia, zwłaszcza w jego rodzinie.
Mężczyzna westchnął ciężko i zerknął na złodziejkę, jakoś nie mogąc sobie wyobrazić jej w roli żony.
Cisza przedłużała się, a złodziejka w końcu jedynie machnęła ręką. Nie powiedziała nic, żeby Gio nie usłyszał drżenia w jej głosie i nie zobaczył, jak brak odpowiedzi ją zabolał. Już wcześniej powiedział, że sama sobie zasłużyła na swoją opinię i choć minęło od tego sporo czasu - wciąż zbierała plony swego postępowania. Pierwszy raz w życiu chciała się zmienić i być lepszą osobą, taką, z którą Giovanni zechciałby być. Raz jeszcze poczuła, jak żołądek jej się kurczy i zrobiło się złodziejce nieprzyjemnie mdło. Odwróciła się i przeniosła wzrok na schody, mając nadzieję, że Severin się zaraz pojawi i będą mogli już ruszyć.
* * *
Ich towarzysz pojawił się w głównej sali dość późno, w dodatku w towarzystwie jakiejś kobiety, która żegnała się z nim w osobliwy sposób. Jakoś nigdy wcześniej nie widział zwadźcy w takiej sytuacji i chyba było mu z tym dobrze.
- To już wiem w którym pokoju było to ostre rżnięcie, które nie dawało mi zasnąć w nocy - czarodziej uśmiechnął się spod wąsa.
Gdy Severin pojawił się w końcu przy ich stoliku, Gio poklepał go po ramieniu.
- Dobrą sztukę wziąłeś sobie na noc, Estalijczyku, ale myślę, że musisz się bardziej oszczędzać, bo jesteś blady jak trup. Takie jazdy to już chyba nie na twoje zdrowie. Już myśleliśmy, że się nigdy nie pojawisz - zerknął na Veg, która jednak nie odpowiedziała, tylko wbiła wzrok gdzieś za okno i pogrążyła się we własnych rozmyślaniach. Domyślał się, że po ich wcześniejszej rozmowie kobieta nie będzie zbyt skora do tego, by wykrzesać z siebie trochę siły do dyskusji. I wcale jej się nie dziwił.
O dziwo Estalijczyk też nie był zbyt skory do rozmów i nawet śniadanie mu nie weszło. No nieźle, ta kobieta to musiała być prawdziwa maszynka do wyciskania ostatnich soków, pomyślał czarodziej zerkając od czasu do czasu na zmarnowanego kompana. Ewentualnie zwadźca nie miał kondycji.
Trochę czasu minęło, nim ruszyli do cyrulika, a Tileańczyk postanowił prowadzić swych kompanów, jednocześnie zastanawiając się nad tym, czego się do tej pory dowiedział na temat złodziejki. Nie dziwił się, że miała dylemat, gdyż sam nie był pewien, co by zrobił, gdyby się znalazł na jej miejscu. Zaniedbywana przez matkę i potem sprzedana w niewolę... Aż ciężko mu było sobie wyobrazić, jak kobieta musiała się z tym wszystkim czuć i już się w ogóle nie dziwił, że nie lubiła o sobie mówić. Chciał jej jakoś pomóc z tym dylematem i wolał to przemyśleć teraz, żeby mieć gotową radę i odpowiedź, gdy tylko wrócą do tej rozmowy. A czuł, że nastąpi to niebawem.
Zastanawiał się, czy gdyby Vegari miała normalną rodzinę, a on znalazłby się na jej miejscu, czy ona stałaby się taka jak on a on taki jak ona. To zdawało się być bardzo prawdopodobne i niepokojące, jak wielki wpływ na czyjeś życie i zasady może mieć wychowanie. Lub jego brak. Bo czego mogła się nauczyć od matki, która była dziwką i nie znając swego ojca? Jeśli ciągle chodziła głodna, siłą rzeczy zaczęła kraść i musiała sama dbać o siebie, by jakoś przeżyć. Mogła pozostać uczciwa i zginąć lub się dostosować. On chyba postąpiłby tak samo. Zresztą już zauważył, jak się zmienia przez to chore miasto i towarzystwo złodziejki. Kiedyś bez wahania by chciał oddać diadem, teraz wolał go sprzedać i dodatkowo zarobić. Zastanawiał się też kilka razy nad złamaniem obietnicy i ucieczką z Mousillon, jednak to miejsce aż tak bardzo go (jeszcze) nie wypaczyło, by to uczynił. Jednocześnie przypomniał sobie w tej chwili rodziców i dziękował im w duchu za to, na jakiego człowieka go wychowali i że nigdy nie zaznał biedy i ubóstwa, pomimo iż nie zgadzał się z nimi w wielu kwestiach. W środku czuł się dość niezręcznie z tym, jak źle ocenił ją na początku, choć wtedy okoliczności były inne i nie znał aż tylu szczegółów.
* * *
Będąc u de Vayne'a, bardzo ucieszył się na jego słowa odnośnie rany Vegari. Mikstura, której kobieta nie chciała pić zdawała swój egzamin i było mu z tego powodu bardzo miło. Na wzmiankę mężczyzny na temat silnego organizmu Veg uśmiechnął się tylko lekko, a gdy doszła do tego uwaga kobiety, parsknął pod nosem cichym śmiechem. Wszystkie te komentarze miło połaskotały jego ego.
Patrząc jednak na to, jak cyrulik wyciąga nici, nie mógł zrozumieć, jak łuczniczka może tak spokojnie siedzieć i się temu przyglądać, podczas gdy jemu robiło się niedobrze i gorąco od samego patrzenia. Wziął kilka głębszych wdechów, a gdy pociekła strużka krwi odwrócił się plecami do stołu i przejechał dłonią po spoconym czole. Tego już było za wiele - nie miał zamiaru pozwolić, by śniadanie mu wyskoczyło, więc wolał się zbytnio nie interesować robotą medyka. Na szczęście nie trwało to zbyt długo i koniec końców mogli wreszcie wyjść na, powiedzmy, świeże powietrze.
Zanim ruszyli do doków, czarodziej przyłożył jeszcze dłoń do rannego barku Veg i wypowiedział zaklęcie lecznicze, by przyspieszyć gojenie i zmniejszyć bliznę. W drodze zerkał co jakiś czas na kobietę, by mieć pewność, że wszystko z nią w porządku, ale wyglądało na to, że trzyma się naprawdę nieźle, choć zacięcie na jej twarzy zdradzało, że chyba toczyła jakąś wojnę z własnymi myślami i pewnie też ciałem. Przez chwilę pomyślał, że niepotrzebnie ciągnął ją tak daleko do doków, w końcu mógłby załatwić tę sprawę z Severinem. No ale skoro byli już niemal w połowie drogi, to nie było sensu się cofać.
* * *
Nigdy nie przyzwyczai się do smrodu, jaki panował w dokach, wiedział to na pewno. Co prawda wychował się w mieście portowym, ale nie przypominał sobie, by w porcie Tobaro kiedykolwiek unosił się tak paskudny swąd. Raz czy dwa posiłek próbował znaleźć drogę do wyjścia przez jego gardło, jednak siłą woli mag kazał mu pozostać na miejscu. Ze śniadaniem jak z psem - jak nie postawisz sprawy jasno, to się nie będzie słuchać. To mu przypomniało Corteza i odetchnął z ulgą, że za drobną opłatą córka karczmarza zgodziła się po raz kolejny zaopiekować szczeniakiem.
"Zielona Panna" zrobiła na nim wrażenie, zwłaszcza swoimi gabarytami. Przypomniał sobie, że kiedyś, gdy był jeszcze młody i głupi, płynął raz z ojcem do Altdorfu, gdy ten miał załatwiać tam jakieś swoje interesy. Jedyne co zapamiętał z tamtej wyprawy to to, że przez całą podróż zwisał przez lewą burtę i całą drogę rzygał do morza.
Ledwo wszedł z marynarzem na pokład i znów zrobiło mu się trochę niedobrze, gdy poczuł jak grunt pod jego stopami buja się w te i wewte. Skrzywił się i zmarszczył brwi podczas przeszukania i z ciężkim sercem zostawił swój plecak i broń w łapskach niedomytego, brudnego majtka, jednak skoro takie tutaj panowały zasady, nic nie mógł zrobić. Posłusznie poszedł za swoim przewodnikiem i w końcu znalazł się w zagraconej kajucie kapitana. Zobaczywszy jego twarz, stwierdził, że mężczyzna naprawdę wygląda na prawdziwego wilka morskiego. Poczuł się trochę niepewnie i żałował, że nie było z nim jego towarzyszy. Zastanawiał się, czy Veg bądź Severin nie daliby sobie lepiej rady w rozmowie z kimś takim. Zamierzał jednak spróbować i w razie czego improwizować. Przede wszystkim starał się nie okazywać tego, jak bardzo jest zestresowany.
Gdy kapitan skończył, mag ukłonił się nisko. Mężczyzna wyglądał mu na rodaka, więc na próbę odezwał się w tileańskim.
- Bądź pozdrowiony, kapitanie Lanfranco. Me imię to Giovanni de Sanctis i przybywam do ciebie w bardzo delikatnej i ważnej sprawie, mając nadzieję, że będziesz w stanie mi pomóc.
Stary pirat z kamienną twarzą podniósł się z fotela i podszedł do czarodzieja. Przez moment wpatrywał się w niego swoimi szarymi, zimnymi oczyma i Gio miał wrażenie, że tamten go uderzy, jednak po chwili Lanfranco parsknął gromkim śmiechem i wyciągnął rękę w geście powitania.
- Rodak na moim statku? W Bretonii? No nie może być, na Świętego Morra i Manaana. Co się sprowadza synu na moją starą, wysłużoną Panienkę? - zapytał w tileańskim, z radością w głosie. - Nawet nie wiesz, jak dawno nie rozmawiałem z kimś z zewnątrz w naszym wspaniałym języku. Chcesz się czegoś napić? Wina, czegoś mocniejszego z Albionu?
Lanfranco podszedł do niewielkiego barku przy ścianie i sięgnął po karafkę pełną czerwonego trunku..
Piromanta zdębiał. Oczekiwał chłodnego, może nawet cynicznego przyjęcia, a tymczasem kapitan wyglądał na człowieka dość rozrywkowego. Nie chciał pić alkoholu, ale nie wiedział, czy odmowa czasem nie urazi starego wilka morskiego, więc skinął jedynie głową.
- Tak, poproszę. Może ździebko wina? - zaproponował niepewnie. - A co do sprawy, o którą pytasz, kapitanie, to już wyjaśniam. Otóż chodzi mi o niejakiego Guido LeBeau, który podobno udał się na twój statek, kapitanie. Powiesz mi o tym coś więcej?
Marynarz rozlał trunek do dwóch zdobionych szklanic, zmieniając szybko temat.
- Najlepsze tileańskie wino, prosto z winnic Orlandonich. - Podał czarodziejowi naczynie i sam upił kilka łyków.
- Od Orlandonich, kapitanie? - De Sanctis postawił oczy. - Moi rodzice dobrze się z nimi znają i nawet robią wspólne interesy. Mają podpisaną franczyzę na ich wino na terenie Reiklandu.
Pirat zaśmiał się gromko.
- No proszę, jaki ten świat mały. My też mamy podpisaną umowę z Lucą Orlandonim... tylko taką, żeby jego żona o niczym nie wiedziała. - Kapitan wyszczerzył zdrowe zęby i spochmurniał na moment. - Ale to informacja tajna, więc język za zębami, chyba że chcesz go stracić.
- Ależ oczywiście, kapitanie - zapewnił Gio. - Właściwie nie interesuje mnie kupiectwo, ani w jaki sposób to wspaniałe wino przemieszcza się po świecie. Nakreśliłem ci sytuację odnośnie tego LeBeau...
- Mówiłeś, że jak się nazywasz, synu? Bo twoje nazwisko coś mi mówi. - Lanfranco przerwał mu i spojrzał nań podejrzliwie.
- De Sanctis. Giovanni de Sanctis, kapitanie - odpowiedział niepewnie mag.
- De Sanctis... - Lanfranco powtórzył, drapiąc się po policzku. Po dłuższej chwili namysłu klasnął w dłonie. - No pewnie, teraz sobie przypomniałem! Mój kuzyn z którym robię czasem interesy jest mężem niejakiej Ramony de Sanctis. Mówi ci to coś, czy to tylko zbieżność nazwisk?
Gio aż zakrztusił się winem i nogi lekko mu się ugięły. Wytarł rękawem kubraka usta i odchrząknął.
- Ramona to moja siostra, zamierzam ją niedługo odwiedzić - wyjaśnił. - Jak tylko skończę załatwiać tutaj swoje sprawy odnośnie LeBeau, wybieram się do Tobaro ze swoją... towarzyszką.
- Do Tobaro powiadasz? My odpływamy tam za dwa tygodnie, więc jeśli uda ci się załatwić, co masz załatwić, to mogę podrzucić tam ciebie i twoją "towarzyszkę" jak ją nazwałeś. To o co chodzi z tym Le-coś-tam?
W pierwszej chwili czarodziej nie był pewien, czy chce po raz kolejny przekonywać się, czy ma słaby żołądek płynąc przez tyle czasu do Tobaro statkiem, choć z drugiej strony był to najszybszy i w sumie najbezpieczniejszy sposób, by dostać się do rodzinnego miasta. No i Vegari nie miałaby jak uciec.
- No więc chodzi o to, że go szukam... Dowiedziałem się na mieście, że mógł przyjść na twój statek i chciałbym się dowiedzieć, czy miałeś z nim jakiś kontakt, kapitanie. Miał opatrunek na dłoni, był zarośnięty i ogólnie nie wyglądał zbyt wyjściowo.
Lanfranco dopił swoje wino i nalał sobie następną kolejkę.
- Był tu taki jeden swego czasu. - Odezwał się w końcu. - Niestety, synu, więcej nie mogę ci powiedzieć. No chyba, że wykonasz dla mnie pewne zadanie. Wtedy powiem ci wszystko, co wiem na temat tego niegodziwca, a jest tego sporo. I wybacz, ale interes to interes. Jako że jesteś rodakiem, nie wezmę od ciebie pieniędzy, jak to zwykle czynię za udzielenie informacji.
Czarodziej skrzywił się lekko, gdyż nie takiej odpowiedzi oczekiwał. Miał nadzieję, że skoro kapitan okazał się taki prostolinijny, to wszystko pójdzie z górki. Jak widać mylił się po raz kolejny.
- Cóż to by miało być za zadanie? - zapytał, próbując ukryć w swoim tonie lekkie zawiedzenie.
- Od wielu lat rywalizujemy na tym terenie z gangiem Łowców Skór. - Zaczął Lanfranco. - Oni zajmują południową część doków, my północną. Ostatnio jednak straż miejska zaczęła nas bardzo naciskać i nasiliła kontrole, gdy jeden z ważniejszych członków Łowców, Łamacz, zaczął bestialsko mordować ludzi w naszej okolicy. Ja też nie jestem święty, niejednemu psubratowi gardło podciąłem, ale to ściąga na nas niepotrzebną uwagę władz. A nasze interesy tego nie potrzebują. Dlatego chcę, żebyś znalazł tego skurwiela i zajął się nim odpowiednio.
- Dlaczego ja? Nie możesz wysłać któregoś ze swoich ludzi, kapitanie?
- Łamacz zna z pysków ich wszystkich, a poza tym to chyba ty chcesz dostać informacje, nie? Ubijemy więc biznes - śmierć Łamacza za wiadomości o twoim poszukiwanym.
- Nie jestem zabijaką, tylko prostym czarodziejem... - westchnął Gio.
- Więc wynajmij kogoś do tej roboty. Dla mnie liczy się efekt - odparł Lanfranco.
- Ile mam na to czasu? - czarodziej zmarszczył brwi. Sam nie był zabójcą, ale mógł to przecież zostawić Veg lub Sevowi.
- Jak już mówiłem, dwa tygodnie, do momentu wypłynięcia. Chociaż im szybciej, tym lepiej.
- Wiesz może, gdzie mogę znaleźć tego... Łamacza? I jak on wygląda?
- Moi ludzie odkryli niedawno, że większość czas spędza w spelunie "Upadłe Niebo" - największej i cieszącej się najgorszą sławą jaskini rozpusty w Dzielnicy Mostowej. Prowadzi ją niejaka Margo, zimna, twarda suka. Co do wyglądu, łysy, wielki, z tatuażami - nos miał złamany tyle razy, że niewiele już z niego zostało. Na pewno go rozpoznasz.
Mag od razu rozpoznał imię matki Vegari. Miał nadzieję, że pomimo tego, iż burdel należy do Margo, łuczniczka zdecyduje mu się pomóc. Nie lubił, gdy ktoś wykorzystywał go do swoich ciemnych interesów, ale teraz nie miał wyjścia. Musiał wziąć to zadanie, jeśli chciał ruszyć sprawę LeBeau dalej. Musiał przyznać, że zawędrowali w naprawdę gówniany zaułek i musieli brnąć dalej.
- Zgoda, pozbędę się go najszybciej, jak się da - skinął głową Lanfranco.
Kapitan klasnął w ręce i zaśmiał się sardonicznie.
- No i na taką odpowiedź czekałem. Dobrze myślisz, synu. Gdy tylko go zlikwidujesz, przyjdź do mnie, a powiem ci, co wiem.
- A gdybym przyszedł tutaj i blefował, że go zabiłem?
Lanfranco z miejsca spochmurniał.
- Nie chciałbyś tego robić, synu. Ja mam swoich ludzi we wszystkich dzielnicach tego przeklętego miasta. Jeśli wziąłeś zlecenie, będą wiedzieć, że je wziąłeś. I będą pilnować, byś je wykonał. - Kapitan uśmiechnął się zimno i poklepał Giovanniego po policzku.
- No cóż, więc to chyba wszystko na tę chwilę. Do zobaczenia po wykonaniu zadania, kapitanie. - ukłonił się lekko, po czym wyszedł z kajuty, by dołączyć do towarzyszy.
Nagle poczuł, że humor mu się zepsuł.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
MrZeth
Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 19:58, 09 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Severin:
"Co za pierdolone miasto" powtórzył w myślach Severin, nie wiedząc już który raz to powtarza. Potarł brwi i westchnął. Ponowne zaśnięcie nie przyszło mu łatwo.
Chodzenie na nabożeństwa Sigmara w przypadku zwadźcy nie było częstym zdarzeniem, aczkolwiek ilekroć już znalazł siew świątyni to słuchał o czym mówił kapłan. Tydzień temu nie potrafił jeszcze uwierzyć, że moce chaosu poprzez wizje potrafią uczynić człowieka szalonym... lub wyznawcą. W sumie na jedno wychodziło.
Teraz pojął na czym polega siła chaosu i jego perfidia i tylko jedno sprawiało, ze Severin dalej nie spanikował - to były sny. A sny nie są czymś realnym. To, że zwadźca ujrzał swoją przeszłość w zmieniony sposób we śnie jeszcze nic nie znaczyło. Rzeczywistość miała się inaczej. Zarówno Vegari jak i Gio żyli, co było namacalnym dowodem, ze to wszystko jeden wielki blef.
Kłopotem natomiast było coś innego. Raz, gdy Severin był młody miał wysoka temperaturę i pamiętał, że maił kłopoty z odróżnieniem snu od jawy. Nie był pewien, gdzie kończył się wytwór jego umysłu, a gdzie zaczynało się urojenie. Jeśli teraz pozwoli sobie na podobny stan to diabli wiedzą co się stanie.
Ale póki co jego umysł dalej należy do niego i oby tak pozostało. Severin westchnął i wreszcie zasnął z powrotem.
***
Następnego dnia pożegnał się z Jeanette. Wysilił się nawet na uśmiech mimo kiepskiego stanu.
- Bywaj w zdrowiu. Jak dobrze pójdzie to jeszcze się spotkamy – mrugnął do niej. Gdy odeszła odetchnął i powoli opadł na krzesło przy stole. Westchnął ciężko, próbując usunąć z myśli szczątki snu, przewijające się co jakiś czas przez jego umysł. Obejrzał się na maga i łuczniczkę.
-Witajcie… dobrze, że już jesteś na chodzie Veg – rzucił. Na kopniecie kobiety zareagował tylko zrezygnowanym spojrzeniem.
Nie komentował nocy i nie odzywał się niepytany. Wepchnął w siebie niewielką część śniadania. Jakoś nic nie chciało mu przejść przez gardło i zwadźca czuł się, jakby połykał kamienie z pustyni, którą widział we śnie. Te wizje byłyby o wiele łatwiejsze do przetrzymania, gdyby nie były takie… namacalne, bo słowo „realistyczne” pasowało tu jak pieść do nosa.
Czy tak wyglądał proces rekrutacji do sił chaosu? Tak właśnie normalnie ludzie zamieniali się w śliniacych się demonich przydupasów? Wszystko an to wskazywało, ale głowę zwadźcy zaprzątało jeszcze jedno, ważniejsze pytanie-ile trwa takie „nawracanie”? Było to o tyle istotne, że Severin chciał zakończyć poszukiwania LeBeau zanim postrada zmysły. Jeśli okaże się, że będzie to niemożliwe, to Severin będzie musiał opuścić Mousillon. Nie miał zamiaru sprzedać zdrowia psychicznego za kasę, z której wtedy i tak nie będzie miał pożytku.
***
Wreszcie ruszyli się z Dziewicy i udali do cyrulika. Severin włóczył się za Gio, nie zwracając uwagi na otoczenie. Nawet nie patrzył którędy idą i dopiero gdy byli na miejscu „ocknął się” i na chwilę znów zwracał uwagę na to, co dzieje się wokół. Wyglądało na to, że Vegari wraca do zdrowia szybko, co zapewne było zasługą Gio i jego magii. Przydatna rzecz…
Severin jednak nie komentował niczego w trakcie pobytu w lokum Vayne’a. Nie było nic do dodania. A jeśli chodzi o tych z dołu, których wspomniał Vayne to dobrze, ze uwaga była skierowana do Veg…
Opuścili budynek i Severin powrócił do swego milczącego pochodu. Powoli dawał radę odsunąć myśli związane ze snem od umysłu i powracała mu czystość osądu, a wraz z nią wracały kolory na jego twarz. Gdy wreszcie dotarli do portu idąc za Gio, zwadźca zauważył jak Veg wgapia się w okręt.
Widział podobne jednostki w Estalijskich portach. Nie był szczególnie zdziwiony faktem, że jakaś organizacja zdecydowała się mieć siedzibę lub placówkę na okręcie. W razie potrzeby zrzucasz cumy i odpływasz poza zasięg strzału w parę chwil, a dodatkowo masz fosę w cenie zakupu, gdziekolwiek się udasz. Statek może być równie trudny do zdobycia co średniego rozmiaru fort, tylko gorzej się ma sprawa z uszkodzeniami… po kulach armatnich na przykład. Dom w końcu nie zatonie. To w sumie jedyny problem, poza tym mobilność i bezpieczeństwo w jednym.
Zwadźca ocknął się z zamyślenia akurat podczas dialogu Vegari z marynarzem. Uniósł brew, słysząc wymianę zdań. Pokręcił tylko głową. Skoro nikt tu nie potraktował Veg poważnie to może warto jednak jej coś powiedzieć?
- Po pierwsze nie warto marnować czasu na niektórych – rzucił, uśmiechając się kącikami ust. – A po drugie Gio ma łeb na karku, już chyba ci to udowodnił nie raz, nie? – uniósł brew, patrząc na kobietę. – Wiecęj wiary w swojego mężczyznę… - wzruszył ramionami i skrzyżował ręce za plecami, milknąc.
Zastanawiające było jakiego rodzaju informacje zdoła zdobyć De Sanctis. W sumie to całe szczęscie, że to właśnie mag tam poszedł. Albo gość miał więcej wyobraźni niż Severin, albo w przeciwieństwie do zwadźcy posiadał empatię na jakimś ludzkim poziomie… Odgadywanie cudzych emocji czasem wychodziło Severinowi bezbłędnie, a czasem było totalną porażką.
Dłon zwadźcy bezwiednie powędrowała pod kurtkę i wygrzebała monetę i Severin zaczął przekładać ją między palcami, czekając na powrót maga z negocjacji.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Wto 21:44, 09 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Opuszczenie "Zielonej Panny" nie stanowiło dla Piromanty żadnego problemu, tak samo jak i odzyskanie rzeczy, które zostały mu zabrane przed wizytą u kapitana.
- Widzisz, laleczka? - Jeden z marynarzy szturchnął Vegari w bok, gdy de Sanctis zszedł z trapu. - Jak widzisz i jak mówiłem, wrócił cały i zdrowy. Niepotrzebnie się martwiłaś.
Znów kilku z mężczyzn zarechotało, przepuszczając czarodzieja, który przy rosłych mężczyznach wyglądał jak dziecko.
Giovanni z nietęgą miną dołączył do towarzyszy i wyruszyliście w drogę powrotną do karczmy. W międzyczasie mag nakreślił Veg i Severinowi sytuację i opowiedział, jakie Lanfranco postawił warunki. Pewne było jedno - jeśli Płomienisty i łuczniczka zamierzali odpłynąć do Tilei statkiem, należało powziąć szybkie kroki w celu wyeliminowania niejakiego Łamacza i zgarnięcia informacji o LeBeau. Dwa tygodnie to mimo wszystko było sporo czasu, ale w Mousillon dni przelatywały wam przez palce w mgnieniu oka.
Severin natomiast nie był w dobrej formie. Niby słuchał, o czym opowiada mag, jednak momentami odpływał myślami gdzieś daleko, rozmyślając o tym, co się z nim dzieje. Sny, które go od pewnego czasu nawiedzały, z pewnością nie były zwykłymi koszmarami. Może to miasto na tyle podziałało na zwadźcę, że jednak były to jedynie nocne mary? A może w tutejszym pożywieniu było coś, co wywoływało takie senne halucynacje? Tego Estalijczyk nie mógł rozstrzygnąć i próbował sam przed sobą to wyjaśnić, łapiąc się coraz to dziwniejszych teorii odnośnie tego, co się z nim ostatnio działo. Tylko dlaczego niemal cały czas po głowie kotłowało mu się słowo "Chaos"? Kto wie, może jakiś kapłan mógłby znaleźć odpowiedź na te pytania?
Trzymająca się do tej pory dość dobrze Vegari, w końcu odczuła skutki wycieczki do doków na własnej skórze, opadając w pewnym momencie z sił i ciągnąc się na końcu pochodu. Mimo iż rana goiła się dobrze, kobieta wciąż nie była w takiej kondycji jak przedtem i bardzo ją to denerwowało. Uczucie wymęczenia udzieliło jej się niemal w połowie drogi do "Dziewicy" - serce kołatało, a obraz przed oczami rozmywał się momentami. Giovanni jednak był przy niej i wsparł ją swoim ramieniem. Było pewne, że jeszcze trochę czasu minie, nim Vegari wróci do właściwej sobie sprawności i siły.
Podążając do gospody, mijaliście tłumy tubylców. Jako że pogoda była dość dobra, wylegli niczym szczury na ulice, skutecznie opóźniając wasz powrót. Niektórzy zachowywali się głośno i nachalnie, nawołując to do rewolucji, to do opuszczenia murów miasta, gdyż "Pani Jeziora je pochłonie". Przekonał się o tym zwłaszcza Severin, gdy podbiegł do niego starszy, bezzębny mężczyzna i wcisnął mu w dłoń małą, drewnianą figurkę przedstawiającą żabę na dwóch nogach. W jego oczach widać było szaleństwo.
- Niech ma cię w opiece, synu - mruknął, patrząc w oczy zwadźcy. - Ochroni cię przed Tym, Co Przypełza W Nocy...
Starzec zarechotał złowieszczo, po czym zerwał się do biegu i zniknął pośród tłumu. Zwadźca choćby chciał, nie potrafił go dostrzec.
Dwie ulice dalej zwróciliście uwagę na brodatego mężczyznę stojącego boso na białej płachcie materiału pod jednym ze zrujnowanych budynków. Półkolem otaczało go kilkoro ludzi, zapewne jego słuchaczy. Mężczyzna zachowywał się głośno i mimo iż początkowo nie wyłowiliście sensu z jego przemowy, to gdy go mijaliście, doszły was jego słowa.
- I dlatego powiadam wam, ludzie! Shallyia to mściwa bogini, która zsyła na nas choroby i śmierć! Nie wolno w nią wierzyć, a już tym bardziej do niej modlić! W przeciwnym razie Pani Jeziora ześle na nas kataklizm! Jeśli twoje dziecko nie przynosi do domu jedzenia, to wiedz, że coś się dzieje! Jeśli zaczyna się buntować, to wiedz, że coś u niego się już bardzo mocno burzy! Jeśli ubiera się na czarno, to wiedz, że złe moce się nim interesują!
Większa część przechodniów ignorowała tego samozwańczego proroka, jednak widzieliście, że zdołał przy sobie zebrać sporo gawiedzi, która pewnie poszłaby za nim niczym owieczki na rzeź. Powoli chyba zaczęliście tęsknić za deszczem, który oczyszczał ulice z takich nawiedzonych jegomości.
W końcu zostawiliście szaleńca i jego kordon wyznawców za sobą, przedzierając się do karczmy pomiędzy brudnymi mieszczuchami. Po dotarciu na miejsce zebraliście się w pokoju Severina by omówić ostatnie sprawy i cały czas pamiętaliście, że jeszcze dzisiaj musicie się wyprowadzić.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
MrZeth
Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 10:29, 10 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Poj***na Trójca (bez psa):
Jeszcze nigdy spacer po mieście tak nie zirytował zwadźcy. Czy on zaczął przyciągać tego tytułu szumowiny do cholery? Hasło “ciągnie swój do swego” które napłynęło do jego umysły irytowało go jeszcze bardziej. Z ledwością powstrzymał się od poturbowania tego “wieszcza”, którego mijali... no i dostał ten pieprzony posażek... w pierwszej chwili był zbyt zaskoczony by zrobić cokolwiek. Nie wiedząc co o tym myśleć po prostu schował go do plecaka i pokręcił głową. Zaczął na prawdę żałować, że nie pada... do diabła z bronią palną! Jeśli będzie ją miał ze sobą to zapewne spożytkuje jedną kulę na którymś z tych śmieci, co nie skończy się dla niego najlepiej. Zacisnął pięści.
- Co za pierdolone miasto... - syknął. “Chyba mam nowe credo” dodał w myślach i westchnął. Czemu Guido nie mógł ukryć się w innej części Bretonii? Gdzieś, gdzie byłoby sucho i nie roiło się od żywych trupów na przykład? O braku wizji podczas snów już nie wspominając...
Zwadźca zastanawiał się też ile powiedzieć współtowarzyszom, by nie uznali go za psychola, któremu nie warto ufać. Po prostu milcząc nie poprawi sytuacji, domysły Vegari były chyba groźniejsze niż siły chaosu...
- Chodźmy do mojego pokoju przedyskutować co dalej - zaproponował, gdy dotarli do Dziewicy. Jakoś nikt nie miał innej propozycji i wszyscy zgodzili się, by pójść do niego. Kobieta jakoś się wdrapała po schodach, póki co zostawiając swojego psa pod dalszą opieką, gdyż nie chciała, by im szczeniak przeszkadzał w czasie “narady”. W końcu ulokowali się w pokoju Severina i każdy zajął sobie jakieś miejsce.
Zwadźca westchnął, opierając się o ścianę. Wyjął z plecaka kretyński posążek.
- Co to kurwa jest? - warknął, po czym odstawił obiekt na bok. Ten typ, który podał mu ów posążek, wyglądał na ofiarę podobnych snów. Nic przyjemnego w każdym razie. Pokręcił znów głową i westchnął.
“Czyli to jednak to miejsce” pomyślał z pewną ulgą, bo to oznaczało, że jak się stąd zwiną, to prawdopodobnie odzyska spokój.
- Dobra, ogólnie byłoby dobrze na początek wiedzieć, czy mamy w takim układzie matkę Veg za sprzymierzeńca, czy wroga - stwierdził zwaźca, unikając pytania o szczegóły.
- Fundamentalna kwestia mam wrażenie...
Łuczniczka przez chwilę milczała. Oparła się ciężko o ścianę i “zjechała” na dół, siadając na podłodze. Serce jej kołatało, jakby przebiegła cała drogę z tego chorego miasta do Estalii i wcale jej się to nie podobało. Wiedziała, że po utracie krwi - i to dwukrotnym - jest osłabiona oraz ostatnie dni w łóżku nie poprawiły tego stanu.
- Może usiądź na łóżku? - zaproponował Severin, wskazując je ruchem ręki. - Z poziomu podłogi raczej kiepsko będzie cię słuchać... - mruknął. Spojrzał na Veg pytajaco. - Pomóc wstać?
- Nie trzeba, jak już usiadłam, to wolę siedzieć. - Uśmiechnęła się lekko i skinęła mężczyźnie głową. - Myślę, iż Margo jest neutralna. Dba o swoje interesy. Nie mówię tego z pełnym przekonaniem, gdyż nie widziałam jej jakieś dwadzieścia lat i nie wiem, ile się przez ten czas zmieniło, ale mogę się dowiedzieć - odchrząknęła - swoimi sposobami. Wiemy jedno. Póki nie zabijemy tego gościa, nie ruszymy dalej z poszukiwaniami. Póki nie znajdziemy LeBeau, nie wyjedziemy stąd. Dlatego moja propozycja jest taka, by kilka dni odpocząć i dowiedzieć się, ile tylko zdołamy... Ani ja, ani Sev nie jesteśmy w formie, by się brać za zabijanie przywódcy jakiegoś gangu. - Zmarszczyła brwi. Nie lubiła się przyznawać do swojej chwilowej słabości i niedyspozycyjności, ale było to lepsze niż dostać znowu wpierdol.
- Veg... - Sev potarł brwi. - Tyle że w twoim wypadku sytuacja może się poprawić, a w moim-pogorszyć - mruknął, krzywiąc się.
- To znaczy? Bo w sumie to nie za bardzo wiemy, co się z tobą dzieje. To chyba nie przez tamtą dziewkę, nie? - Miała dziwne wrażenie, że skoro tak powiedział, to sprawa była poważniejsza i jej podłoże nie leżało w łóżkowej kondycji zwadźcy.
- Nie, to nie jej sprawa... - Severin znów potarł brwi. - Kur... - Zamilkł. - To miasto.. widziałaś popaprańców na ulicach wyjących farmazony o bóstwach? Sądzę, że wiem, co sprawiło, że są tacy i możliwe, że ja też tak skończę, jeśli nie wyrwę się stąd im szybciej tym lepiej. Myślałem już nawet o wyjechaniu stąd wraz z tamtą Bretonką... ale uznałem, że zostawianie was tu jednak nie jest na miejscu, tym bardziej, że jak na razie daję sobie ze sobą radę. Jak przestanę, to się nie bój. Sam przystawię sobie pistolet do skroni... - Skrzywił się. - No tak czy inaczej chcę wrócić do Estalii w jednym kawałku i bez dziury w głowie. Zrozumiałe? - odchrząknął.
- Hmm... jak wolisz... Czyli mam rozumieć, że chcesz iść zabić tego kolesia już jutro? Lub za dwa dni? - Nie wnikała w to, co jest przyczyną jego samopoczucia, gdyż najwidoczniej nie chciał o tym mówić, a ona akurat potrafiła uszanować czyjeś tajemnice. Sama miała własne, i to nawet nie kilka, i bynajmniej żadna z nich nie należała do tych pozytywnych.
- Najlepiej jutro. Zależy od ciebie i Gio. Po prostu... - machnął ręką - im szybciej tym lepiej - powtórzył. - Jeśli dasz radę jutro się wziąć z nami do roboty, to idziemy jutro, a jeśli nie to pojutrze.
- Wolę za dwa dni. - Kobieta westchnęła ciężko. - Trzy dni praktycznie nie ruszałam się z łóżka, z czego półtorej przespałam. Trochę wstyd się przyznać, ale moja kondycja zupełnie podupadła i głupi spacer po mieście mnie zmęczył. Gdyby doszło do walki, zapewne bym zginęła, znów została ranna lub w najlepszym wypadku do niczego bym się wam nie przydała - powiedziała szczerze. Skoro była to tak naprawdę sprawa jej życia, tym razem wolała mówić otwarcie, nim znów oberwie. - Zmęczenie nie jest zbyt dobrym sprzymierzeńcem.
- Zrozumiałe - stwierdził Sev. - Jak będziesz chciała poćwiczyć walkę, by sprawdzić swoją kondycję w praktyce, to wiesz, gdzie mnie znaleźć. - Zakończył i westchnął. - Więc tymczasowo skupimy się na bardziej przyziemnych sprawach, typu znalezienie nowego lokum? - zmienił temat.
- Tym się mogę zająć, zagadam z karczmarzem, by załatwił nam pokoje u swojego brata. Pamiętasz? Byliśmy już tam - odpowiedziała. - Jutro raczej nie poćwiczymy. Dwa razy straciłam dużo krwi. Najpierw u Aucassina, a potem w czasie walki. - Skrzywiła się na samo wspomnienie, po czym podwinęła rękaw lewej ręki i pokazała mężczyźnie dwie małe blizny, które wyglądały jak ugryzienie. - Doszliśmy z Giovannim do jedynego wniosku, iż nasz dobry gospodarz jest wampirem. Całe szczęście, iż zrobił sobie ze mnie jedynie przekąskę, a nie sługę. - Uśmiechnęła się nieco na siłę.
- Słodko... - Sev przyjrzał się rankom, unosząc brew. Nie miał słów komentarza na to, co zobaczył i usłyszał. - Dobra, nieważne, pozostawimy sprawę zmiany miejsca zamieszkania w twoich rączkach.
- A ma może któryś z was trucizny przy sobie? - zapytała, odruchowo przenosząc wzrok na Severina. Jakoś mag jej nie pasował do truciciela. Wolała też zmienić temat, by już się nie zastanawiać nad wampirem i innymi sprawami, które tak naprawdę mogła załatwić od ręki.
- Obawiam się, że w pojedynkach trucizny są zakazane, więc... - Sev uśmiechnął się bezradnie, rozkładając ręce. - Niestety nie, ale mało masz miejsc w tym mieście, gdzie można zamówić takową? Jak na mój gust to, co leży na ulicy, już stanowi niezłą truciznę...
Kobieta machnęła ręką bez przekonania.
- Po prostu miałam nadzieję, że może coś takiego już masz. Ale też się da załatwić.
Zaraz też spojrzała na Gio, który od dłuższego czasu milczał. Była ciekawa, nad czym tak rozmyśla i jaką podejmie ostatecznie decyzję. Miała wrażenie, iż będzie jej kazał zostać w pokoju i odpoczywać, choć może to nie było takim złym pomysłem? Oczywiście w granicy rozsądku, by jednocześnie miała nieco ruchu i mogła wrócić do formy. Póki co czuła się paskudnie i nawet siedzenie ją męczyło, marzyła tylko o tym, by się wyciągnąć w pościeli i chociaż chwilę zdrzemnąć. Przetarła zmęczone oczy, które z trudem utrzymywała otwarte i posłała magowi lekki uśmiech, czekając na jego zdanie w tym temacie.
Piromanta od dłuższego czasu siedział, słuchał i milczał, gdy Vegari i Severin wymieniali między sobą zdania. I im dłużej ich słuchał, tym bardziej go krew zalewała i miał wrażenie, że w końcu go również kurwica strzeli. Nie podobało mu się, że tak sobie żonglowali zdrowiem i życiem jego kobiety, która wyraźnie nie była w formie i potrzebowała odpoczynku oraz nieco ruchu, jednak w granicy rozsądku. I nie chodziło tu magowi o pójście na akcję, gdzie znów mogłaby zostać ranna, ale o owe treningi ze zwadźcą. Na które oczywiście miałby oko.
- Czy wy już kompletnie ochujeliście? - zapytał ostro, marszcząc gniewnie brwi, które pokryły się wraz z brodą lekkimi płomieniami. - Ledwo przyszłaś z portu nie mówiąc już o wejściu po schodach i co? Chcesz za dwa lub trzy dni iść na akcję? Nawet nie wiemy, jaki to człowiek i jakie zagrożenie może stwarzać, więc nim ustalimy jakiś termin warto się tego dowiedzieć - skrzyżował przedramiona. - A odnośnie tej trucizny, to ja mam coś odpowiedniego - uśmiechnął się lekko i zerknął na łuczniczkę, chcąc zobaczyć jej minę w tym momencie. - Nie wiem tylko czy się nada. Działa po jakiejś godzinie i wcześniej powoduje jedynie uczucie osłabienia i zawroty głowy, więc w czasie walki na niewiele ci się przyda. No chyba że jej użyjesz w innych okolicznościach.
Przez chwilę zastanawiał się nad tym i nad pomysłem, jaki już zapewne zaczął świtać w głowie jego kobiety. Doszedł nawet do dziwnego wniosku, iż planowanie, by zabić kogoś, jakoś mu już tak bardzo nie przeszkadzało. To pierdolone miasto potrafiło zmienić każdego i widział to coraz dokładniej. O ile Veg nieco zmiękła i zmieniała się na lepsze, o tyle on zaczynał myśleć bardziej w kategoriach Ranalda niż Myrmidii czy Sigmara. I niech bogowie go mają w opiece, by zupełnie nie zszedł na drogę przestępczości, bo czegoś takiego to w Kolegium pewnie by nie zaakceptowali, a on nie chciał skończyć na stosie.
- Gio... - kobieta mruknęła. - Nie stresuj się tak, to ponoć szkodzi na żołądek, urodę i powoduje przedwczesne starzenie się, a ja nie mam zamiaru podróżować z siwym, łysiejącym czarodziejem. - Uniosła prawą brew, gdyż tylko na tyle było ją w tej chwili stać. - Zrobimy tak: ja będę starała się jak najszybciej wrócić do formy, a wy się dowiecie, kim jest ten człowiek i go zlokalizujecie. Oraz sprawdzicie, co się dzieje z naszym drogim towarzyszem. - Tu zamilkła na chwilę i spojrzała na Severina. Jego stan i słowa były niepokojące, a ona nie chciała mieć za kompana jakiegoś szaleńca. To już chyba wolała towarzystwo pół-zombie i zaczęła się zastanawiać, czy nie ukatrupić zwadźcy tak na wszelki wypadek. - Trucizna będzie w sam raz, kochani. - Uśmiechnęła się zadziornie. - Mówiłeś, że przesiaduje w karczmie mojej matki. Zatem doleję trucizny do piwa i podstawię mu, jak tylko będzie wystarczająco wstawiony i zajęty. Jeśli działa po godzinie, da nam to szansę na zmycie się, nim ktokolwiek zacznie cokolwiek podejrzewać. A osłabienie i zawroty głowy są typowe przy wlewaniu w siebie dużych ilości alkoholu, prawda? - zapytała z dziwnym błyskiem w oku. Widać było, że już ma cały plan gotowy. - Oby był z kompanami, to pokażę wam świetny manewr...
Uśmiech, który pojawił się na jej ustach, był wyjatkowo niebezpieczny i niepokojący. Dla niej rozmawianie o tym, jak kogoś zabić, zdawało się być tak samo naturalne jak rozprawianie o pogodzie czy pomyśle na posiłek następnego dnia.
- Swoją drogą, mój drogi, nie sądziłam, że czarodziej będzie nosił przy sobie truciznę...
- No proszę, wraca stara, dobra Veg - Giovanni odchrząknął, czując się dość niekomfortowo. - Truciznę noszę ze sobą... w celach naukowych.
Jeśli miał jakieś nadzieje i złudzenia co do tego, że kobieta się zmieni i przestanie być tym, kim do tej pory była, to właśnie go złodziejka sprowadziła na ziemię i to w bardzo brutalny sposób. Najgorsze, najdziwniejsze i najbardziej niepokojące było to, że taka mu się podobała najbardziej i właśnie taka go kręciła. Raz jeszcze odchrząknął zakłopotany. Mimo wszystko wolał Vegari jako silną i zdecydowaną kobietę.
- Dobrze, to my z Severinem przejdziemy się do “Upadłego Nieba”, żeby się zorientować w sytuacji.
- Celach naukowych? - Łuczniczka parsknęła śmiechem. - Żeby sprawdzić, czy działa tak, jak w instrukcji? - Puściła mężczyźnie oczko, po czym na chwilę spoważniala. - Poczekam na was w karczmie “wujka”, tylko mi znowu nie zakladaj tego pierdolonego zaklęcia na drzwi!
Skrzyżowała przedramiona na piersiach i utkwiła w magu stanowcze spojrzenie. W myślach jednak modliła się i błagała Ranalda, by to spotkanie już się skończyło, bo siedziała tu i odgrywała tę szopkę dosłownie resztką sił.
Płomienisty nie skomentował uwagi i jedynie lekko się uśmiechnął. Pokiwał głową.
- Niech będzie. W takim razie niedługo pójdziemy się dowiedzieć, z kim przesiaduje, jak długo i ogólnie jak często. Przy okazji obejrzymy sobie lokal, tak w razie czego...
- Giovanni, z ciebie to mógłby być całkiem niezły przestępca... - kobieta zamruczała cicho. Nieźle kombinował, zupełnie jakby miał w tym doświadczenie lub był cholernie inteligentny i potrafił wziąć różne aspekty pod uwagę. Podobało jej się to, bo jeszcze nigdy nie poznała takiego maga.
- A tfu! Nawet mi o tym nie mów! - piromanta obruszył się. Wiedział jednak, że Vegari ma rację i zaczynało go to niepokoić. Przemknęło mu przez myśl, że mogliby stanowić całkiem niezłą parę rozbójników ale szybko odrzucił takie “przestępcze i niegodziwe” rozważania od siebie.
”Z moim intelektem i jej umiejętnościami bylibyśmy nie do zatrzymania!” - znów pomyślał i właściwie co by nie robił, nie mógł sobie tego wybić z głowy.
- Sądząc po twojej minie, Gio ostatnia twoja kwestia powinna brzmieć “mów mi jeszcze” - mruknął Severin i westchnął kręcąc głową. Wolał się nie odzywać podczas gadaniny tej dwójki. - No patrz, Veg. Masz na niego zły wpływ - zwadźca zarechotał.
- Eeetam! - Kobieta machnęła ręką. - Bardzo dobry, w końcu zaczyna kombinować. Przynajmniej nie będzie pizdą jak większość magów.
- To jeszcze go na szkolenie w broni dwuręcznej wyślesz? - zwadźcy poprawił się nieco humor. Pomysł wydawał się mu na tyle kretyński, że aż zabawny. Gio z toporem dwurecznym w skórze jakiegoś zwierzęcia z okrzykiem bojowym na ustach...
- Dobra myśl, już wiem, z kim będę trenować w najbliższym czasie. - Usta kobiety wykrzywiły się w szerokim, łobuzerskim uśmiechu.
- Oj, chyba cię wkopałem, Gio... - Sev wzruszył ramionami, robiąc niewinną minę i odchrząknął. - Dobra, to idziemy zmienić lokum?
- No proszę, Estalijczykowi poprawił się humor. Już przestałeś tęsknić za tamtą brunetką? - puścił mężczyźnie oczko.
Severin uniósł brew.
- Nie ta to inna... tylko wypadałoby się zwinąć z tego cholernego miejsca - mruknął.
- Jak tylko zdobędziemy głowę LeBeau, będziemy mogli stąd wypłynąć statkiem. - przypomniał Gio. - Nie wiem jak ty Veg, ale ja nie mam zamiaru wracać do Adalharda. Możemy od razu popłynąć do Tobaro i tak będzie szybciej. A głowę może zabrać Severin i zgarnąć 100 ecu. My weźmiemy diadem, opchniemy za 200 i wszyscy będą zadowoleni.
- Gio... podróż przez bagno w pojedynkę? - Severin uniósł brew, patrząc na maga.
- Jakbyście mnie podrzucili chociaż gdzieś bliżej cywilizacji to pewnie, ale widzisz... jeszcze nie oszalałem na tyle, by podróżować przez tę cholerna krainę sam. Wątpię, ze jakaś karawana lub transport będzie szedł przez Mousillon w najbliższym czasie jak to miało miejsce dziś...
- Karawany dość często tu chodzą, tak raz na kilka dni - wtrąciła Vegari. - Ale to się jeszcze zobaczy, najpierw trzeba zdobyć głowę, a wcześniej zmienić karczmę. Za godzinę?
- Może być i za godzinę - Severin skinął głową.
- Czyli idziemy do “Starej szafy”, słodko - mruknął czarodziej, któremu się ten pomysł wcale nie podobał. A o głowie to jeszcze zdążą pogadać.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Evandril
Dołączył: 01 Kwi 2011
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 15:15, 10 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Giovanni & Vegari
Nie miał zbyt dobrego nastroju, gdy wracał z pozostałymi ze statku Lanfranco. Wyjaśnił kompanom, co zlecił mu kapitan i ruszyli w stronę gospody. Gio nie był mordercą, a już tym bardziej jakimś najemnikiem, który wykonywałby podejrzane zlecenia dla innych podejrzanych typów. Przeklinał w duchu, że nie dało się tego inaczej załatwić, i że trzeba będzie najpierw wyeliminować tego gościa o dziwnym pseudonimie, by posunąć się w poszukiwaniach do przodu. Inną kwestią było, jakimi informacjami tak naprawdę dysponował Lanfranco? Może nic nie wiedział i chciał się tylko wysłużyć czarodziejem w morderstwie?
Na szczęście miał przy sobie towarzyszy, dla których było bez różnicy, czy kogoś zabiją, czy nie i raczej nie robiło na nich to wrażenia, więc o tyle dobrze, że sam nie będzie musiał maczać w tym palców. Przynajmniej na tyle, na ile można. Co innego było walczyć o życie na szlaku, a co innego parać się morderstwem i Piromanta nie czuł się z tym dobrze. Właściwie cała ta sytuacja go mierziła.
Tak samo jak i to miasto, a teraz, gdy na ulicach pojawili się brudni i śmierdzący mieszkańcy, poczuł jeszcze większą odrazę. Wszyscy ci ludzie napawali go obrzydzeniem i idąc między nimi starał się nie ocierać o ich brudne ciuchy ani nie wdychać smrodu niemtych ciał. Wciąż nie mógł się nadziwić, jak Vegari mogła spędzić tu dzieciństwo i coraz bardziej współczuł kobiecie. Nie powiedział jej tego jednak, gdyż miał wrażenie, że po tych słowach by się na niego obraziła.
Szaleństwo zdawało się wyglądać na nich zza każdego załomu, z każdego okna i każdych drzwi. W pewnym momencie nawet samo się na nich napatoczyło, gdy jakiś nawiedzony staruch wręczył Severinowi dziwną figurkę, ględząc przy tym coś o stworach przychodzących w nocy. Czy coś takiego.
- Widzisz, Estalijczyku, przynajmniej masz teraz coś, co cię będzie chronić w nocy przed napalonymi dziewkami i ich nieposkromionym temperamentem - mag uśmiechnął się paskudnie i zmarszczył brwi.
Niedługo później mijali wiec jakiegoś szaleńca, ktory głosił herezje na temat Shallyi. Czarodziej splunął przez ramię, patrząc na tego idiotę. Żebyś ty cokolwiek wiedział o Shallyi, kutasie, to byś nie wygadywał takich bzdur, pomyślał i złapał się na tym, że już dawno nie używał takiego słownictwa, nawet w myślach. To pieprzone miasto naprawdę go zmieniało i musieli szybko znaleźć LeBeau, nim całkiem mu odbije i będzie rzucał kulami ognia na lewo i prawo.
* * *
Gdy ugadali się już w pokoju Severina, Gio poszedł z Veg do izby zajmowanej przez nich, wcześniej odbierając z dołu Corteza, którym zajmowała się córka gospodarza. Będąc już w pokoju, rzucił torbę pod łóżko, zdjął kubrak i cisnął nim w kąt sali. Rozpiął dwa guziki koszuli, podszedł do okna i westchnął ciężko.
- Ja naprawdę nie zamierzam jechać do Adalharda - powiedział, wciąż stojąc plecami do Veg. - Wolę zwinąć diadem i wypłynąć z Lanfranco do Tobaro, niż przedzierać się znowu przez te niegościnne tereny pełne nieumarłych i mutantów, żeby dostarczyć księciuniowi głowę tego szubrawca.
- Zwinąć? Ciekawego słownictwa używasz, magu - rzekła Veg, uśmiechając się lekko. Usiadła na łóżku, zrzuciła buty i położyła się, rozmasowując ranne ramię.
- Uczyłem się od mistrzyni - Gio odwzajemnił uśmiech.
- Komplemenciarz. - Kobieta uśmiechnęła się wesoło.
- I mistrz ciętej riposty w jednym - Piromanta zarechotał.
- A pfff, właśnie popsułeś komplement. - Zmarszczyła nosek.
- Trudno się mówi. A tak swoją drogą... naprawdę zamierzasz otruć tego... Łamacza?
- No oczywiście, że tak - Vegari odparła bez zastanowienia. - Głupie pytanie. Po pierwsze, bez tego nie zdobędziemy potrzebnych informacji, a po drugie, już ci chyba mówiłam, że zła ze mnie kobieta. - Puściła mu oczko.
Giovanni spojrzał na nią i oparł się dłońmi o parapet.
- Nie jesteś zła. Myślałem o tym trochę, gdy szliśmy do doków. To przez to, jak potraktowało cię życie, robiłaś co robiłaś. Nie miałaś wyboru, a przeżyć musiałaś. Sam będąc na twoim miejscu pewnie byłbym o wiele gorszy - usiadł na brzegu łóżka. - Nie wiem, jak to jest być głodnym, odepchniętym przez społeczeństwo czy zdesperowanym, ale potrafię sobie to wyobrazić i wiem jedno: na pewno nie jesteś złą kobietą.
Veg aż uniosła brwi nieco zaskoczona tym, co powiedział.
- A ty się chyba za bardzo tym wszystkim przejmujesz. Niepotrzebnie marnujesz czas na myślenie o pierdołach.
- Ty też się tym przejmujesz - odpowiedzial. - Gdyby tak nie było, nie powiedziałabyś słowa na temat matki i zakamuflowałabyś to swoim zachowaniem tak, że nie wiedziałbym, że coś cię trapi. Daj spokój, Veg, znamy się już prawie dwa miesiące, dzień w dzień spędzamy czas razem. Może jestem prostym uczonym, ale nie głupcem.
- "Prosty uczony"? Czy to czasem nie oksymoron?
- No proszę, jakie słownictwo, no no, jestem mile zaskoczony - uśmiechnął się. - Może trochę oksymoron, ale stwierdzenie prawdziwe.
Wzruszyła ramionami.
- Tak czy inaczej, każdemu zdarzają się głupie chwile słabości. A moja już minęła.
- Skoro tak uważasz. Nie zamierzam cię naciskać, po prostu chciałem, żebyś wiedziała, jak to dla mnie wygląda.
Łuczniczka położyła dłoń na jego policzku i uśmiechnęła się lekko.
- Dziękuję, Gio. To wiele dla mnie znaczy.
- Cała przyjemność po mojej stronie - uśmiechnął się półgębkiem i zmienił szybko temat. - Powinnaś napić się mojej mikstury, przywróci ci siły.
- Dobra myśl - odparła, kiwając głową. - Swoją drogą, nie sądziłam, że te twoje paskudztwa aż tak dobrze działają. Od teraz będę się grzecznie ciebie słuchać w tej kwestii.
Wyciągnęła rękę i ponagliła czarodzieja ruchem dłoni.
- Dawaj, dawaj, wypiję twoje zdrowie.
- Nigdy nie sądziłem, że dożyję chwili, gdy będziesz sama chciała pić moje mikstury - uśmiechnął się lekko i sięgnął do szuflady półki stojącej przy łóżku. Po chwili wyciągnął małe naczynie z fioletowym płynem. - No to twoje zdrowie - podał kobiecie.
Pociągnęła dwa solidne łyki, skrzywiła się, otrzepało ją i odłożyła lekarstwo na miejsce. Ułożyła się wygodnie na łóżku i spojrzała na maga.
- Cieszę się, że jesteś zdecydowany co do tego diademu. Już od początku byłam za tym, żeby go nie oddawać i zastanawiałam się, czy uda mi się ciebie do tego przekonać.
- Pewnie jeszcze miesiąc temu, na ziemiach Adalharda, powiedziałbym, że to zwykłe złodziejstwo - powiedział Gio. - Ale po tym, co tutaj przeszliśmy, a przede wszystkim po tym, jak nas potraktował księciunio, ukrywając wszystkie informacje o tym miejscu, takie zadośćuczynienie będzie dobrą rekompensatą.
Na dobrą sprawę Veg też zataiła, co to za miejsce i pewnie początkowo chciała ich wykorzystać do tego, by zdobyć nagrodę, ale jakoś nie czuł się z tym aż tak źle.
- No i to jest odpowiednie podejście - zaśmiała się.
- Będąc tutaj i widząc całe to zepsucie, brak perspektyw i znieczulicę, doszedłem do wniosku, że trzeba brać z życia ile się da, nawet jeśli reprezentuje się Kolegium Magii z Imperium. Jestem tylko człowiekiem i też chcę mieć coś od życia.
Pokiwała głową, wyraźnie zadowolona z tego, co powiedział. On natomiast dziwił się, że te słowa tak łatwo przeszły mu przez gardło. Ale taka była prawda i nie miał zamiaru jej ukrywać.
- Chyba zbyt długo byłem człowiekiem, który ślepo szedł za pewnymi wartościami, których inni i tak nie przestrzegali, bądź naginali do własnych potrzeb. Byłem głupi myśląc, że jak będę postępował zgodnie z tym, jak wychowali mnie rodzice, będę w stanie choć trochę zmienić świat na lepsze. A to gówno prawda, głupie dyrdymały dla dzieci przed snem - mruknął chłodno.
- Tego bym akurat nie powiedziała - odrzekła. - Zmieniłeś mnie, a to już chyba jakiś sukces. Może nie jestem tak wielka, jak cały świat, ale do tej pory nikomu się nie udało. A poznałam takiego czarodzieja ognia na szlaku i proszę. - Pstryknęła palcami. - Całkiem nowa Vegari. No może nie do końca nowa, ale... lepsza? Zresztą, sam oceń.
- Lepsza na pewno, ale jak już mówiłem, nigdy nie uważałem cię za złą kobietę. To ten świat nas uczy bycia skurwysynem - westchnął ciężko. Chyba zaczynał się o tym przekonywać na własnej skórze.
- Odnoszę wrażenie, że świat cię rozczarował.
- Rozczarowywał mnie od dawna, ale tak naprawdę dopiero będąc tutaj zacząłem o tym mocniej rozmyślać. Nie wiem, czy wcześniej nie miałem czasu, czy moje myśli zaprzątnięte były czymś innym, ale nie zastanawiałem się nad tym, bo wiedziałem, że tak po prostu jest i że tak ma być. A jednak im dłużej tu jestem, tym bardziej zaczynam dostrzegać bezsens tego wszystkiego. Może to przez to miasto... W końcu Severin też dziwnie się zachowuje - Gio przetarł dłonią twarz. - Może to przez brak słońca i ciepła...
- Mówisz, że brakuje ci ciepła? - Veg uśmiechnęła się, po czym przysunęła do maga i objęła jego szyję ramionami. - Słońcem nie jestem, ale zaraz cię rozgrzeję.
- Wiesz, co miałem na myśli - pocałował ją i objął czule. Zastanawiał się, ile jeszcze czasu minie, nim to wszystko się skończy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ouzaru
Blind Guardian
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 17:03, 11 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Vegari & Giovanni
Chyba Severin miał rację i powinna bardziej wierzyć w swojego faceta. Swojego? Nie była pewna, czy właśnie tak mogła go określać, ale zapewne coś w tym było. Nie wiedziała, jak sobie poradził z cyrulikiem, Sophie i z kapitanem, więc się martwiła. Jakoś czuła się pewniej, gdy to ona mogła załatwiać sprawy w tym mieście, bo jakoś mag jej tutaj nie pasował.
Szybko jednak zweryfikowała swoje zdanie i przekonała się, iż Giovanni radzi sobie tak samo dobrze jak i ona, jednakże robi to swoimi sposobami. Owszem, potrafił być twardy i zdecydowany, jednak zjednywał sobie ludzi swoją kulturą osobistą i tym, że był uczciwy. A uczciwość nie była czymś codziennym w Mousillon, właściwie uczciwość wśród zwykłych mieszkańców niemal nie istniała. Jedni zapewne z przyjemnością by to wykorzystali, ale widać było iż drudzy patrzą na czrodzieja nieco łaskawiej. Jakby wszystkim było brak tych okruchów dobra, życzliwości i kultury osobistej. W sumie... Vegari też tego brakowało i właśnie dlatego lubiła towarzystwo Tileańczyka. Najbardziej podobało się kobiecie to, jaki był ciepły - dosłownie i w przenośni. Miłym słowem i gestem potrafił rozgrzać serce, a jego gorący dotyk z łatością rozpalał ciało. W tak zimnym i zapyziałym miejscu zaczynała dziękować bogom, iż miała kogoś takiego przy sobie. To był też jeden z powodów, dla którego kupiła mu ten amulet. Jako forma podziękowania, gdyż samo słowo "dziękuję" bardzo rzadko przechodziło złodziejce przez gardło.
Nadarzyła się jednak dobra okazja, gdy opadła z sił i Giovanni podszedł do niej, by pomóc i wesprzeć kobietę swoim ramieniem. Nie czuła się za dobrze, właściwie miała wrażenie, jakby całą drogę biegła. Serce waliło jej w piersi jak oszalałe, z trudem łapała oddech i chwilami myślała, że po prostu upadnie. Zawroty głowy, ukochane dzwonienie w uszach i mroczki przed oczami skutecznie utrudniały dojście do karczmy, więc zmuszona była zwolnić. Korzystając z pomocy maga, powoli szła w kierunku "Dziewicy" i myślała jedynie o tym, kiedy będzie się mogła położyć.
* * *
Niewiele się zmieniło od czasów, gdy była młodsza. Kiedyś naprawdę wierzyła, że Shallya jest złą boginią i dopiero wyprawa przez Imperium do Sylvanii pokazała jej, jak bardzo się myliła. Została ranna i to właśnie kapłanki, dzięki łasce swej bogini, uratowały łuczniczce życie. Choć nie była osobą, która wierzyła w jakieś bóstwo i modliła się do któregoś z bogów, słysząc słowa szaleńca aż się skrzywiła. Niby mogła zareagować i krzyknąć, co myśli na ten temat, ale po co? To nie była jej sprawa i nie miała zamiaru się wtrącać. Shallya była wyznawana przede wszystkim w Imperium, więc w Bretonii nie musiała być kochana. Tutaj ludzie czcili Panią Jeziora i Vegari nawet przez chwilę się zastanawiała, czy się do niej nie pomodlić o siłę, wytrwałość i pomoc, by mogła się zmienić na lepsze. Szybko jednak przypomniała sobie dogmaty bogini i od razu zrezygnowała z tego pomysłu. Może Sigmar by był lepszy? Problem polegał jednak na tym, że Vegari nigdy tak naprawdę się nie modliła i nie wiedziała, jak się za to zabrać.
* * *
Narada u Severina przebiegła dość szybko i sprawnie, a potem jeszcze przez chwilę rozmawiała z magiem. Dziwiła się, że poświęcał czas na to, by się zastanawiać nad jej życiem i psychiką. Wcześniej nic nie odpowiedział i już myślała, że po prostu zraziła go do siebie. Na szczęście okazało się inaczej. Najwyraźniej Giovanni teraz nieco lepiej ją zrozumiał i może nawet zaczął w pewien sposób ufać. Ona sama by sobie nie zaufała, ale wiedziała, że tej jednej osoby nigdy nie oszuka. A w każdym razie już nie. Był zły na Adalharda, że nie uprzedził ich, gdzie się wybierają. Vegari też tego nie zrobiła i tak naprawdę wykorzystała wszystkich, by się bezpiecznie dostać do miasta. Po zdobyciu głowy LeBeau planowała drużynę przysłowiowo wychujać. Bo czy było coś łatwiejszego w jej własnym mieście, gdzie tylko ona potrafiła się poruszać? Jednak plan nieco się zmienił, a wszystko przez Gio. Nigdy nie sądziła, że jedna osoba będzie w stanie tak bardzo ją zmienić. Każda chwila spędzona w jego towarzystwie była warta każdej straty czasu i pieniędzy, jakie teraz ponosiła.
- Gio, jestem za tym, by załatwić Severionowi transport z jakąś karawaną. Mając pismo od Adalharda, mógłby nawet prosić straż o eskortę.
Stwierdziła jedynie i wyciągnęła na łóżku. Poklepała pościel obok siebie, a Cortez zaraz wskoczył na to miejsce, układając się wygodnie obok swojej pani. Za godzinę miała iść rozmawiać z karczmarzem, żeby zmienili lokum na "Starą Szafę", jednak w tej chwili totalnie nie miała na to siły i musiała się choć kilka minut zdrzemnąć. Może ta mikstura od maga, która pomagała szybciej się regenerować, zabierała również więcej sił? Bo przecież skądś ciało musiało mieć energię na to, by zasklepiać rany.
- Nie wydaje mi się, by to pismo cokolwiek zmieniało na tych ziemiach - mruknął Gio. - Na granicy jak najbardziej, ale wydaje mi się, że tutaj jedynym jego wyjściem byłoby zaciągnąć się do jakiejś kompanii najemnej. Zresztą, nie moja sprawa - wzruszył ramionami.
- Mhm - kobieta zamknęła oczy - pewnie masz rację.
Odgłos deszczu za oknem usypiał ją. Miarowy dźwięk kropli rozbijających się o szyby sprawiał, że całkowicie opadła z sił i z trudem opierała się Morrowi. Przez chwilę nawet wydawało się jej, że odpłynęła, jednak Cortez się poruszył i wybił kobietę z tego rytmu zasypiania. Uchyliła powieki, by spojrzeć na Giovanniego. Mag wpatrywał się w nią i zrobiło się jej trochę dziwnie.
- Jak się poznaliśmy, to uważałam, że jesteś głupi i żałosny z tymi swoimi zasadami, praworządnością i ogólną dobrocią... - Ziewnęła. - Ale teraz to ci zazdroszczę, że tak potrafisz być miły dla ludzi i podziwiam cię. No i cieszę, że mam kogoś takiego jak ty blisko siebie. - Uśmiechnęła się, znów przymykając powieki. Tym razem już się jej nie udało ich otworzyć, choć jeszcze nie spała.
- Bo i jestem głupi, skoro wierzę jeszcze w ludzi. Z tym miałaś rację - pogładził ją dłonią po głowie, uśmiechając się lekko.
- A pfff... Zaczynam dochodzić do wniosku, że każdy by mógł być porządny, gdyby miał ku temu okazję, gdyby dać mu szansę i pokazać, że to nie jest takie złe. Ale w moich kręgach ludzie się po prostu boją. Że ktoś ich wykołuje. Albo wykorzysta. Każdy jest nauczony dbać tylko o siebie, bo nikt inny tego nie zrobi.
- I nadal tak będzie, jeśli ci na górze nie zadbają o najuboższych. Ale to nie jest mój kraj i się na tym nie znam. Tęsknię za Tileą, nawet nie wiesz jak bardzo. Chcę tam pojechać jak najszybciej i zabrać cię ze sobą - uśmiechnął się lekko. - Wtedy będę wiedział, że jestem tam, gdzie być powinienem. Tobie też się spodoba, jestem przekonany.
- Mam nadzieję. Jak wyjechałam z Bretonii trochę się nie mogłam przyzwyczaić do braku deszczu i ruszyłam przez Imperium do Sylvanii. - Niemal parsknęła śmiechem. - W Tilei jest ciepło i świeci słońce... Nic dziwnego, że ludzie pochodzący z tego kraju są tacy...
- Tacy energiczni? Pozytywnie nastawieni do życia? To chciałaś powiedzieć? Bo nie zdziwiłbym się, gdyby tak było - wszedł jej w słowo. - Wychowałem się w Imperium i Tilei. I wolę Tileę. Tam przynajmniej wiem, w którymkolwiek mieście bym nie przebywał, że nikt nie ożeni mnie z nożem w płucach, bo każdy ma jakieś zajęcie i nasz kraj dba o ludzi, nawet tych z nizin społecznych. Więc nie dziw się, że jestem zszokowany tym, co tutaj się dzieje. Jakby bogowie zupełnie zapomnieli o tym miejscu - powiedział. - Choć w sumie tak może być...
- I na pewno tak jest. Zastanawiam się tylko, czy ja bym umiała się odnaleźć w takim miejscu. - Kobieta zaśmiała się cicho. Wciąż nie otwierała oczu, ale nie musiała, by widzieć, jaki wyraz twarzy i spojrzenie ma czarodziej. Zdziwiło ją to tak bardzo, że zaraz uchyliła powieki i spojrzała na niego. Nie pomyliła się. Uniosła brwi ze zdziwienia i aż usiadła na łóżku, zaskoczona tym "odkryciem". Chcąc zamaskować swoje dziwne zachowanie, odchrząknęła i dodała. - I miałam powiedzieć, że jesteście tacy ciepli. Jakby słońce oddało wam nieco swoich promieni. - Puściła mu oczko.
- Coś w tym może być. Poza tym skoro jesteśmy południowcami, to wiadomo, że brak słońca działa na nas jak czerwona płachta na byka w czasie corridy - widząc, że kobieta nie bardzo wie, o co chodzi, wyjaśnił. - To taka walka z bykiem w Estalii. Ale nieważne, postaraj się odpocząć - pocałował ją w czoło.
- Chyba nie potrafię i nie chcę odpoczywać, gdy...
Urwała. No co mu miała powiedzieć? "Gdy jesteś blisko mnie?" Naszła ją ochota, by się zdrowo pierdolnąć w łeb, jednak nie mogła tego zrobić. Zamiast tego znów odchrząknęła.
- Gdy jestem taka głodna. Może najpierw zjemy obiad, hm? - Posłała mu lekki uśmiech bez przekonania.
Czarodziej nie od dzisiaj wiedział, że Veg czasami mówiła co innego, niż myślała. I wiedział na pewno, że tak było i w tym przypadku. Uśmiechnął się jedynie lekko i podał jej dłoń. Domyślał się, że chciała powiedzieć coś miłego, ale honor jej pewnie nie pozwolił. W sumie nie musiała nic mówić - i tak wiedział, że jej na nim zależy. Starała się zgrywać twardą, ale maga tylko to bawiło, chociaż nie chciał o tym wspominać otwarcie.
- Zapraszam panią na dół, na obiad - uśmiechnął się szeroko, po czym ukłonił lekko.
- Tja, panią. - Uniosła prawą brew. - Choć w sumie nie da się zaprzeczyć, że nie jestem "panem".
A może tak się kiepsko czuła, bo od rana nic nie jadła? W sumie to aż ją lekko mdliło z głodu, choć żołądek jeszcze nie krzyczał o posiłek. Ujęła mężczyznę pod ramię i razem z psem zeszli na dół karczmy, by coś zjeść. Przy okazji Vegari zagaiła karczmarza, prosząc, by powiadomił brata, iż się do niego przeniosą. Chciała, by dwa pokoje były dla nich "zarezerwowane". Oczywiście wspomniała, że ten dla niej i dla maga to może być jakiś większy, lepszy i z balią zimnej wody, ale gospodarz jedynie prychnął, że nie musiała mu tego mówić. Gdy wróciła do stolika, wciąż miała lekkie zawroty głowy i jedynie dzięki cudownemu szczęściu trafiła pośladkami na krzesło a nie na podłogę.
- Załatwiłam naszą przeprowadzkę, dwa pokoje będą już na nas czekać wieczorem - powiedziała, trzymając się blatu stołu. - Chyba muszę więcej jeść... - Jęknęła, chowając twarz w dłoniach.
- Zdecydowanie - rzekł mag. - I zamierzam tego dopilnować. Więc siadaj i jedz, póki ciepłe. Ziemniaki i mięso smakują jak w najlepszej karczmie... - Gio skupił się na swoim posiłku, od czasu do czasu karmiąc Corteza jakimiś mniejszymi połaciami kurczaka.
Jednak dla zwierzaka to było za mało, zwłaszcza że jego pani się z nim nadal nie podzieliła. Po kilku nieudanych próbach i podejściach, w końcu udało mu się wskoczyć na jej kolana i wcisnąć łeb pod pachę. Kilka razy podbił prawe ramię łuczniczki, by zaraz zacząć wsadzać pysk do talerza.
- Fuuuj! Cortez! Złaź! - krzyknęła na niego, jednak on sobie nic z tego nie robił. - No nie, chyba to polizał...
Westchnęła ciężko, po czym odkroiła spory kawałek mięsa i rzuciła na podłogę. Szczeniak zerwał się i rzucił za nim, mało nie strącając kufla ze stołu i kobiety z siedzenia. Doszła do wniosku, że ten maluch był coraz silniejszy i zaczął stanowić dla niej zagrożenie. Aż się cicho zaśmiała pod nosem. Mimo wszystko była zadowolona, bo to tylko dzięki niej miał się dobrze. Gdyby mu nie pomogła i nie przygarnęła, zapewne skończyłby jako posiłek bezdomnych a potem szczurów.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gRed v1.3 // Theme created by Sopel &
Programosy
|