 |
|
Autor |
Wiadomość |
Ouzaru
Blind Guardian
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 11:48, 30 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Czarodziej i łuczniczka
Nie była pewna, czy się kilka razy nie przebudziła. Miała wrażenie, że parę razy widziała nad sobą Giovanniego i słyszała jego głos, ale przecież mogło się jej to śnić. Kiedy w końcu na dobre otworzyła oczy, czarodziej siedział przy niej, czytając jakąś księgę. Jego zacięta, poważna mina i zmarszczone brwi sugerowały, iż jest to ciężka lektura. Gdy zerknęła na okładkę, były tam narysowane rośliny i Vegari szybko się domyśliła, że poszerza wiedzę na temat ziół. Albo zainteresował się ogrodnictwem.
- Gio? - powiedziała cicho i odchrząknęła, słysząc, jak bardzo ma zachrypnięty głos.
Mężczyzna słysząc jej słowa od razu zamknął książkę i odłożył ją na szafkę obok łóżka. Prawą dłonią przejechał po spoconym czole kobiety.
- Jestem tutaj, spokojnie. Wszystko jest w porządku - uśmiechnął się do niej spod wąsa. - Jak się czujesz?
- Jak z dupy wysrana...
Przymknęła oczy. Choć spała tak długo, wciąż była zmęczona i z trudem utrzymywała otwarte powieki. Mimo wszystko fakt, że nie zostawił jej samej i cały czas dotrzymywał towarzystwa, nieco podniósł ją na duchu. Uśmiechnęła się lekko, czując dłoń mężczyzny na czole.
- Aleś ty ciepły...
- Jak zawsze - odparł, uśmiechając się. - Obiecuję ci, że ten kutas zapłaci za to, co ci zrobił. - Giovanni ucałował jej dłoń. - A teraz wypoczywaj. Będę podawał ci swoje mikstury, by szybciej goić rany. Nie smakują najlepiej, ale pomogą.
- Znowu mam pić to twoje szambo? - Uniosła powiekę, by na niego zerknąć. W zmęczonym spojrzeniu zobaczył błysk rozbawienia. - I nie martw się, nikt mi nic nie zrobił. Zostałam ranna z własnej głupoty.
- Nieważne z czyjej głupoty, po prostu... - wyjął z torby okrągłą butelkę fioletowej substancji i odkorkował ją. Po chwili Veg zobaczyła obłoczek białej mgiełki, który wydobywał się z wnętrza butelki oplatając ją ze wszystkich stron.
- Upij dwa łyki, pomoże na gojenie - podał kobiecie, a widząc jej dziwne spojrzenie, dodał. - To nie trucizna, choć może na taką wyglądać. Pomoże, wierz mi.
Westchnęła ciężko, jakby miała od tego umrzeć i z pomocą czarodzieja napiła się. Zaraz też zaczęła kaszleć i krztusić się, po czym na jej twarzy pojawił się grymas bólu, gdy rana się odezwała. Skuliła się w sobie i dłonią dotknęła opatrunku. Giovanni delikatnie pomógł położyć się Vegari na posłaniu, a kobieta jedynie jęknęła.
- Do niczego wam się teraz nie przydam, będziecie musieli sobie jakoś sami poradzić. Może Sophie, oczywiście za stosowną opłatą, pomoże?
- Nie pierdol, dobra? Jak masz zamiar się użalać nad sobą, to najlepiej idź dalej spać - wypalił mag. - Gdzie się podziała ta Veg, co próbowała ograbić wszystkich wokół? Może powinnaś jej poszukać u tego kutasa Rebignera...
- Nie użalam się. - Znów uniosła brew. - Stwierdzam jedynie fakt. Nie dam rady naciągnąć łuku, a w walce sztyletami nie jestem aż tak dobra. Będę jedynie spowalniać i niepotrzebnie was narażać. A nie chcę, żeby tobie się coś stało. I... dziękuję, uratowałeś mi życie.
- Cokolwiek byś na swój temat nie mówiła, cały czas jesteś częścią tej ekipy, która szuka LeBeau. A jeśli chodzi ci o jakieś spowalnianie czy inne rzeczy, to sobie przypomnij, co zrobili Kat i Kruk.. Po prostu nas olali, bo chcieli wziąć kasę, a widząc to miasto, ten cały syf, po prostu spierdolili. Nigdy nas nie spowalniałaś, poza tym znasz to miasto jak żadne z nas. Więc naprawdę, przestań już pierdolić, dobra?
Czarodziej przejechał dłonią po jej policzku.
- Głowa do góry, póki jesteśmy razem, wszystko będzie dobrze.
Uśmiechnęła się lekko i przetarła zmęczoną twarz. Wiedziała, że mężczyzna nie odpuści.
- Moja propozycja jest taka. Niech póki co Severin się zajmie poszukiwaniami z Sophie, ja trochę odpocznę i wtedy dołączymy do niego. Co ty na to? To nie mnie szukał paser, miałam być jedynie przynętą. - Wyjaśniła mniej więcej i miała nadzieję, że nie musi konkretnie tłumaczyć, co ma na myśli.
- Dlaczego z Sophie? Nie sądzę, by ta kobieta chciała nam pomagać, a przynajmniej Sev tak twierdzi. Poza tym myślę, że lepiej będzie, jeśli nie będziemy nikogo za bardzo wtajemniczać w tę sprawę - powiedział, nie zdradzając wszystkiego. - Poczekamy, aż wydobrzejesz i wtedy zajmiemy się wszystkim. I tak nie możemy wyjechać z tych przeklętych ziem bez zajebania LeBeau, więc co za różnica, ile tu posiedzimy? Zaczynam się nawet przyzwyczajać do pieprzonego deszczu - Gio westchnął, po czym spojrzał na Veg. - Żartowałem.
- Wystarczy, że się jej zapłaci. - Puściła mu oczko i w myślach się ucieszyła, że namówiła kobietę na zdobycie pewnego przedmiotu. - Już niedługo, Gio, już niedługo. - Poklepała mężczyznę po dłoni.
- Nie zamierzam płacić komuś za to, co sam wespół z wami mogę zrobić - odparł. - Poza tym mamy niezbędne informacje, gdy tylko poczujesz się lepiej, odwiedzimy doki i wypytamy o LeBeau.
Skinęła mu głową, bo co więcej mogła zrobić? Czarodziej był uparty niczym osioł i już jej się nie chciało tłumaczyć, że dwa razy straciła wiele krwi i wątpi, by przez następny tydzień w ogóle była w stanie się ruszyć.
- Oby to twoje szambo coś dało... - mruknęła, uśmiechając się lekko.
- Da więcej, niż się spodziewasz. Może smakuje jak gówno, ale ma zbawienne działanie. Na czwartym roku studiów uczyłem się składać tę miksturę leczniczą i wierz mi, że będzie dobrze. Musisz tylko wypijać dwa łyki co cztery godziny, a taka rana jak twoja powinna goić się bardzo szybko - uśmiechnął się do niej i pocałował w czoło. - Odpoczywaj, Vegi, zajrzę do ciebie za jakiś czas.
- Już idziesz..?
Choć nie chciała, w ton jej głosu wdarła się nutka zawiedzenia i jakby smutku. Zaraz jednak odchrząknęła, by jakoś to ukryć.
- Mogę zostać, jeśli chcesz, ale Cortez chyba potrzebuje załatwić... - spojrzał na psa, szorującego tyłkiem po podłodze. - Cokolwiek musi załatwić. - puścił jej oczko. - Wyjdę z nim, a potem wrócę tutaj z Severinem. Musimy się ugadać, co robić dalej. Choć ja już pewną rozmowę z nim przeprowadziłem.
Pochylił się nad kobietą, ucałował ją, a następnie klasnął w dłonie, zerkając na psa.
- No, Cortez, idziemy na dwór, zanim zrobisz swojej pani tutaj niespodziankę, która jej się na pewno nie spodoba.
- Ale będziesz miał składnik do swoich mikstur... Już wiem, skąd je bierzesz. Tak psa wykorzystywać! - Prychnęła rozbawiona i zaśmiała się, czego zaraz pożałowała.
- Żeby tylko psa - puścił jej oczko, uśmiechnął się szelmowsko, po czym wyszedł z Cortezem na korytarz, gwiżdżąc coś wesoło pod nosem.
Kobieta aż uniosła brwi do góry i nie wiedziała, co ma powiedzieć. Miała tylko nadzieję, że czarodziej żartuje.
- Jesteś paskudny! - zawołała za nim, nie mając pewności, czy ją usłyszy. Ułożyła się na tyle wygodnie na ile mogła z tym cholerstwem i doszła do wniosku, że też powinna załatwić... cokolwiek musi załatwić. Z ciężkim westchnięciem dźwignęła się z łóżka, łapiąc wszystkiego na swej drodze do drzwi. Do wychodka miała długą drogę, ale wiedziała, że się nie podda. A w każdym razie że pęcherz jej na to nie pozwoli.
* * *
Wracając z Cortezem ze spaceru, Gio zobaczył nieudolnie wspinającą się po schodach Veg. Od razu podbiegł do niej, chwytając pod zdrowe ramię.
- Czyś ty oszalała? Co robiłaś na dole? Nie mogłaś poprosić Severina, żeby ci coś przyniósł, jeśli potrzebowałaś? - zapytał z wyrzutem.
- W sumie racja, następnym razem zawołam, żeby mi wychodek przyniósł. Albo mu naszczam do kieszeni. - Uśmiechnęła się krzywo. - Poza tym to zawsze miło rozprostować kości...
- Powinnaś wypoczywać i odnawiać siły - powiedział szorstko, ponaglając Corteza, by szybciej wbiegał po schodach. Psina nie radziła sobie za dobrze i czasami czarodziej musiał pomagać mu nogą, by wdrapał swój gruby zadek na kolejny stopień. - Jak się czujesz po moim specyfiku? Jakaś poprawa w ramieniu?
- Hmm... - Zastanowiła się chwilę i na próbę poruszyła całym barkiem. Ból aż ją na chwilę sparaliżował. - Ramię nie odpadło i się nie popłakałam, więc działa i jest lepiej. - Uśmiechnęła się łobuzersko. Zerknęła z politowaniem na psa. - Nie martw się, mały, w końcu ci nóżki urosną... Oby.
- Razem z nóżkami coś więcej zapewne, więc pewnie niedługo nie będziesz mnie potrzebować... Kochanie... - zachichotał, próbując ją rozbawić czarnym humorem.
Vegari znów uniosła brwi do góry i aż się potknęła.
- Czy ty coś dzisiaj piłeś? Pewnie te swoje mikstury? - Posłała mu złośliwy uśmiech. - Obawiam się, iż nie jestem w jego typie. Ale zapewne szybko zrobi mnie psią "babcią"...
- Jeśli stąd wyjedziemy w jednym kawałku, to na pewno będziesz "babcią wielu dzieci" - Gio zachichotał po raz kolejny, po czym odchrząknął. - Wracaj do łóżka, musisz odpoczywać.
- Małych, owłosionych i szczających pod siebie. Słodko...
Raz jeszcze zerknęła na Corteza z miną "nawet nie próbuj" i powoli poczłapała do łóżka. Mag sam skoczył "na stronę", zostawiając kobietę na chwilę samą w pokoju.
Gdy wrócił, Vegari leżała w łóżku z kubkiem w dłoni i popijała coś ciepłego. De Sanctis skrzywił się lekko.
- Mówiłem ci, żebyś nie wychodziła z łóżka. Przyniósłbym ci coś ciepłego, gdybym wrócił.
- I nie wychodziłam. Tego grzańca przyniosła mi córka gospodarza. Była bardzo miła. - Veg uśmiechnęła się nieco.
Mężczyzna westchnął i usiadł na brzegu łóżka, spoglądając łuczniczce w oczy.
- Czy jest coś, co powinniśmy wiedzieć? - zapytał bez ceregieli.
- To znaczy? Jacy "my"?
- Nie wiem - Gio wzruszył ramionami. - Severin kazał spytać, to pytam. W ogóle jak to się stało, że cię dorwali?
Przez chwilę Vegari nie odpowiadała, trzymając brwi wysoko uniesione i robiąc bezcenną minę.
- Zastanawiam się, czego się chciał dowiedzieć poprzez tak niesprecyzowane pytanie. Czy jest coś, o czym powinniście wiedzieć... Owszem. Okres mi się spóźnia! - Kobieta zaśmiała się wesoło i nie odpowiedziała na pytanie maga.
- A spóźnia ci się? - czarodziej prawie spadł z łóżka. - Może powinniśmy znaleźć jakąś kapłankę czy kogoś tam, żeby sprawdziła, czy wszystko w porządku? Z tego, co mi siostra kiedyś opowiadała, to duże obciążenie i stres mogą go opóźnić... ale ja się nie znam, nie jestem kobietą.
- Tylko żartowałam. - Uśmiechnęła się szeroko. - Wydaje mi się, że wszystko jest w porządku. Najpierw ten wampir, potem ogólnie różne przeżycia i na koniec ta rana. Mój organizm musi odpocząć, jakbym teraz jeszcze okres dostała, to chyba bym się przekręciła. - Puściła mu oczko, wciąż rozbawiona jego reakcją.
- Też tak uważam, zdecydowanie też tak uważam - wyrzucił z siebie szybko. Przez myśl przeszła mu jeszcze jedna opcja, ale to by było nierealne, biorąc pod uwagę jak dużo krwi kobieta straciła na szlaku i... poza nim. - No to... - odchrząknął. - Jak to się stało, że cię złapali?
- Spokojnie, tatusiu. - Poklepała go po ramieniu, wciąż popijając grzańca. Miała niezły ubaw. - Wracałam z Cortezem ze spaceru i ktoś mi przywalił w łeb. Jak się obudziłam, byłam związana w jakiejś piwnicy i kilku podejrzanych typów stało nade mną. Chcieli się zabawić, jednak jakoś im nie wyszło. - Znowu uśmiechnęła się szeroko. Grzaniec wyraźnie poprawił jej humor, bo nawet zaczęła chichotać pod nosem.
- Rzeczywiście, długa ta historia nie jest... Nie wiem, co chciał jeszcze od ciebie Severin. Może najlepiej niech sam się wypyta. Od twojego porwania wygląda jakoś tak dziwnie... blady i w ogóle, jakby przygaszony. Może też mu się w końcu udzielił klimat tego pojebanego miasta - Gio wzruszył ramionami.
- Nieważne, nie obchodzi mie to. - Zaśmiała się. - Pewnie miał ciężką noc. - Puściła mężczyźnie oczko, po czym odstawiła pusty kubek i złapała go za rękę, przyciągając do siebie. Po jej oczach widział, że jest mocno wstawiona. Przynajmniej o tyle dobrze, że alkohol znieczulił ból i już czuła się lepiej. - A wiesz, że cię uwielbiam, hm? - zapytała rozmarzonym głosem.
- Wiem, bardzo mi miło, ja ciebie też - odparł. - Myślę, że powinnaś się przespać, a alkohol odstawić, dopóki rana ci się nie zagoi. Pójdę na dół zamienić kilka słów z karczmarzem, a ty w tym czasie spróbuj zasnąć, dobra?
Pocałował ją delikatnie i wstał z łóżka. Złapała go za dłoń, nim zdążył odejść.
- Dziękuję za wszystko. Jesteś naprawdę bardzo... taki kochany. - Posłała mu ciepły uśmiech i przymknęła oczy. Westchnęła cicho. Powoli i ostrożnie położyła się na prawym boku, odwracając w stronę drzwi i wtuliła w poduszkę. Cortez wykorzystał okazję, by wskoczyć na pościel i się ułożyć przy boku swojej pani. Liznął Vegari po policzku, po czym położył pysk na łapkach i jedynie łypał dookoła smutnym wzrokiem.
Piromanta uśmiechnął się ciepło, po czym nałożył po raz kolejny zaklęcie na okno i drzwi, a następnie zszedł na dół, do dość pełnej sali. Miał zamiar rozmówić się z karczmarzem i uprzedzić go, że gdyby ktokolwiek podejrzany o nich wypytywał, ma mówić, że się wyprowadzili. Gotów był mu nawet za to zapłacić jakąś drobną monetą.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
MrZeth
Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 16:11, 30 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Severin:
Całe szczęście, że Gio skupił się na leczeniu Vegari, gdy zwadźca wyciągnął sztylet. Gdy krople krwi prysnęły na Severina ten poczuł, że na chwilę znów jest tam… Krzyk Vegari i zapach krwi spotęgowały wrażenie do tego stopnia, że zwadźca na chwilę poczuł pod nogami tę sama posadzkę, a wokół siebie spostrzegł znajome postaci w białych habitach, nachylające się nad Vegari. Rzeczywistość lekko wygięła się, kształty wyostrzyły, a obraz wyblakł. Severin spojrzał na trzymany w dłoni nóż i zakrztusił się, widząc w jego miejscu pulsujący kawał mięsa wyglądający niczym gruczoł lub torbiel… tego było za wiele. Dłoń mężczyzny zadrżała i nóż z głuchym brzękiem wypadł na bruk, a zwadźca zamknął na chwilę oczy. Dźwięk metalu uderzającego o kamień okazał się wybawieniem.
Gdy Severin otworzył oczy był już z powrotem na ulicy, a jego twarz smagał wiatr i deszcz. Koło niego przy akompaniamencie trzasku płonącego drewna i zapachu palonego mięsa zaczynał płonąć magazyn, a niewiele dalej przed nim Gio klęczał nad Veg, kończąc leczenie. Zwadźca schylił się po nóż i wrzucił go do magazynu bez chwili namysłu. Poruszał chwilę palcami dłoni, patrząc na nią, jakby były oblepione śluzem z tego… czegoś, co miał w dłoni podczas wizji.
Gdy Gio podniósł się znad Veg, Severin doprowadził się już względnie do ładu. Wyglądało na to, że mag jest zbyt zmęczony, by nieść kobietę, wiec to zadanie przypadło zwadźcy…
[---]
Wreszcie wrócili do karczmy. Wycieńczony zdarzeniami Severin zasnął niemal natychmiast. Sen tym razem przebiegł spokojnie, ale nie przyniósł ukojenia, na które liczył zwadźca. Gdy podniósł się z łózka czuł się niczym znoszona, brudna kurta. Potarł dłonią czoło, wzdychając. Zaklął cicho i zebrał się do wyjścia z pokoju.
Na dole spotkał się z Gio i po krótkim dialogu przy obiedzie mag udał się do Vegari, zaś Severin z powrotem do pokoju by siąść na łóżku. W głowie dalej miał pustkę i nie wiedział co myśleć o tym wszystkim…
Jednak nie było czasu zajmować się widziadłami, jak bardzo niepokojące by nie były. Teraz należało się skupić na usunięciu Rebingera, a potem znalezieniu LeBeau. Severin znów westchnął.
W chwilach takiego przygnębienia często wracał myślami do Estalii i miejsc, które tak dobrze pamiętał z czasów gdy podróżował beztrosko po swoim kraju. Miejscu, gdzie czuł się pewnie, potrafił spokojnie zaoszczędzić trochę grosza i wiedział, gdzie mógł spędzić wieczór w miłym towarzystwie. Tam czuł na czym stoi i stał na ziemi pewnie, nie spodziewając się zagrożenia na każdym kroku.
Chwila drzemki i doza wspomnień o ojczyźnie pomogła zwadźcy pozbierać się do kupy. Teraz pozostało tylko czekać, aż Gio wyjdzie od Veg i mogli ruszać… Nie było co siedzieć an tyłku w swoim pokoju, więc Severin opuścił łóżko i udał się do Sali, by tam poczekać na Gio.
- Co za pierdolone miasto – mruknął cicho Estalijczyk po raz wtóry, zamykając pokój i udając się po schodach do głównej sali.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Nie 17:39, 31 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Giovanni & Severin
Gdy Gio uświadamiał gospodarza o tym, co ma mówić w przypadku obcych wypytujących o waszą trójkę, ten krzywił się lekko, jednak srebrna moneta, która pojawiła się na blacie, szybko zmieniła jego podejście. Mniej więcej w momencie, gdy czarodziej kończył rozmawiać z karczmarzem, w głównej sali pojawił się Severin. Zwadźca usiadł przy stoliku blisko szynku, gdyż każdy inny był zajęty i poczekał na maga. Ten szybko dołączył do niego i zamienili kilka słów.
Niewiele czasu później drzwi gospody otworzyły się i do środka weszło pięciu mężczyzn w barwach straży Mousillon. Przeszli przez salę, przyglądając się z zaciekawieniem wszystkim zebranym przy stołach. W końcu doszli do szynku, a najstarszy stopniem - siwy, barczysty mężczyzna o twarzy mordercy uderzył w blat i spojrzał na karczmarza.
- Widziałeś może dwie noce temu coś podejrzanego w swojej okolicy? Szukamy sprawców podpalenia w magazynie Maloudy. Ktoś wracał wtedy w nocy do gospody? Przebiegał obok? Cokolwiek podejrzanego się działo? - zapytał szorstko. Siedzieliście na tyle blisko, by wszystko słyszeć.
Karczmarz dygnął lekko i spojrzał przez chwilę na was, niemal od razu jednak przenosząc wzrok na sierżanta straży. Uśmiechnął się głupkowato i uniósł wzrok ku sufitowi, jakby zastanawiał się nad czymś.
- Nie, nic nie widziałem. W nocy to ja śpię, a nie siedzę przy oknach. Wtedy nikt nie wrócił późno. Zamknąłem gospodę wcześniej i wszyscy poszli spać. Ja nic nie wiem. - Wzruszył ramionami.
Strażnik zmarszczył brwi i zacisnął pięść. Widać było, że ma ochotę przyłożyć mężczyźnie po drugiej stronie blatu.
- Dobra... Jakby jednak coś ci się przypomniało, to wiesz, gdzie się zgłosić. Idziemy, drużyna...
Mruknął ostro i skierował się wraz ze swoimi ludźmi do wyjścia. Przelotnie spojrzał chłodnym wzrokiem na was, jednak nie odezwał się słowem. Po chwili strażnicy opuścili gospodę.
Gospodarz odczekał chwilę, a następnie podszedł do was i wyciągnął ołówek i mały kajecik z kieszeni fartucha. Najpewniej pod pretekstem spisania zamówienia, gdyż wyraz jego twarzy daleki był od uprzejmości.
- To było pierwszy i ostatni raz - powiedział po cichu, starając się zachowywać spokojny ton. - Nie mam zamiaru zawisnąć przez takich jak wy. Gdyby nie to, że znam matkę Maggie, to wydał bym was bez mrugnięcia okiem. I nie ma takich pieniędzy, żeby można mnie było ponownie kupić. A najlepiej przy najbliższej okazji zabierajcie swoje manatki i wypad z mojej gospody...
Odwrócił się na pięcie i poszedł na zaplecze.
Pośród gości gospody wychwyciliście kilku takich, co dziwnie wam się przyglądali i szeptali coś między sobą.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
MrZeth
Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 19:37, 01 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Gio & Sev:
- Przyjemniaczki - mruknął do Severina, gdy strażnicy wyszli z knajpy. Nie mieli jednak czasu na rozmowę, gdy do stolika podszedł karczmarz i powiedział, co wiedział, a potem polazł do siebie.
- Maggie? To chyba o Veg mu chodziło. Doprawdy zastanawiam się, ilu ta kobieta imion używa. - Pokręcił głową z uśmiechem na ustach. - Ale może to i dobry pomysł, żeby opuścić tę karczmę i zatrzymać się gdzie indziej. Zaczyna się tutaj robić... gorąco.
- Niezaprzeczalnie - mężczyzna wycedził odpowiedź przez zęby, odprowadzając karczmarza wzrokiem.
Gdy karczmarz sobie poszedł Severin westchnął cicho. - Co z Veg? - skinął głową na maga. Miał zapytać kobietę o to czy można spokojnie pogadać z Sophie, ale jeśli stan łuczniczki na to nie pozwalał, zadawanie pytań, to nie było rozmowy...
- Veg czuje się w miarę dobrze, teraz śpi po wypitym grzańcu. Nieźle jej weszło w głowę, bo mi zaczęła miłość wyznawać - prychnął czarodziej, po czym szybko zmienił temat. - Myślę, że powinniśmy się rozejrzeć za tą złodziejką, czy kim ona tam jest, póki jeszcze jasno na dworze. Możnaby wypytać ją o tego pasera, a potem iść do doków poszukać statku tego gangu. Przy dobrych wiatrach może Sophie by nas zaprowadziła.
- Mhm, mam nadzieję, że nim Veg się napiła to zapytałeś ją czy możemy w razie czego polegać na tej Sophie, czy traktować jak wszystkich innych w tym mieście... - Severin uniósł brew, oglądając się na maga.
- Nie pytałem... - odparł szybko. - Nie sądzę, by ona nam ufała, a my tym bardziej jej nie możemy, więc proponuje brać ją za takie same ścierwa, jak siedzą tutaj przy stolikach. Swoją drogą, mam nieodparte wrażenie, że niektórzy tutaj ucinają sobie pod nosem jakieś rozmowy na nasz temat. - De Sanctis zmarszczył brwi i rozejrzał się po sali, zerkając na kilku rozmawiających o czymś po cichu mężczyzn. - Może porozmawiamy w czasie drogi? Nie wiadomo, czy przyjemniaczki jeszcze tu nie wrócą. Veg jest bezpieczna, nałożyłem odpowiednie zaklęcie na drzwi i okno.
- Taa... - mruknął zwadźca, krzywiąc się. - Gdyby pogoda była ładniejsza nabiłbym pistolet... - mruknął ciszej. Mag poczuł, ze jego towarzyszowi brakuje nabitego pistoletu pod ręką.
Wreszcie Severin wstał i skinął głową na drzwi. Magowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Podniósł zadek z siedziska i ruszył za zwadźcą.
- Ruszajmy - zaproponował Zwadźca i skierował się do drzwi.
Po chwili obaj wyszli z gospody.
- Gdzie niby mieliśmy w razie czego szukać Sophie? Jakoś nie mam ochoty szukać jej tak jak ostatnio. Za drogo wychodzi... - mężczyzna uśmiechnął się krzywo.
- Mówiła, żeby szukać jej w tej gospodzie “Pod poderżniętym gardłem”. - Giovanni zastanowił się chwilę. - Może uda się tam dotrzeć omijając tę cholerną część miasta pełną żywych trupów... Trzeba ludzi popytać.
Zwadźca skinął głową.
- Dobra, chyba nie ma wyboru - mruknął. - Nie pałam radością mając przed sobą prospekt gadania z lokalnym “kolorytem”... - Sev uśmiechnął się, jakże bardziej pasowało by słowo “korytem”. - ...ale czasem trzeba - pokręcił głową i zdecydował się zaczepić pierwszą lepszą w miarę reprezentatywną osobę, by zapytać o wskazówki. Przecież nie będzie pytał jakiegoś cholernego żebraka...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ouzaru
Blind Guardian
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 15:31, 02 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Vegari
Drzwi za magiem zamknęły się, a łuczniczka przymknęła oczy i wsłuchała się w dźwięk jego kroków na schodach. Każdy inny by poszedł i ją zostawił, jednak w tym jednym przypadku miała pewność, że mężczyzna wróci. Do tej pory zadawała się z osobnikami ze swojego "kręgu", którzy bez mrugnięcia okiem spisaliby ranną i bezużyteczną złodziejkę na straty. Gio był inny, miał swoje zasady i honor, których się trzymał. Nie była pewna, czy jego pomoc nie jest czasem jedynie próbą "spłacenia długu" za to, jak ona mu pomagała. Jednak podświadomie czuła, że nie oszukiwał jej ze swoimi uczuciami, wszak nie był nią.
Zabawne było to, że gdy zdecydowała się go ochraniać na szlaku i troszczyć o niego, w pierwszej chwili była to jedynie inwestycja. Od zawsze miała w zwyczaju przeliczać sobie, co się jej opłaca a co nie. Czy zaatakowana grupka, której mogłaby pomóc, ma jej coś do zaoferowania i czy warto ryzykować? Przyłączyć się i okraść, a może samemu w stosownym momencie poderżnąć wszystkim gardła i uciec z całym ich dobytkiem, zostawiając stygnące ciała za sobą? Tak samo było w przypadku czarodzieja, który mógł się okazać pomocny drużynie, a w każdym razie jego potężne zaklęcia. I nawet sama nie była pewna, kiedy jej zaczęło zależeć na nim. Wszak gdyby było inaczej, nie irytowałaby się tym, jak burczy i jest niemiły przez pogodę. A jednak... Choć nie pomagała mu bezinteresownie (a w każdym razie tak jej się wydawało), bolało ją, gdy się do niej nie uśmiechnął i nie podziękował kilka razy.
Mimo iż bardzo się starała i próbowała wytłumaczyć sobie, czemu czuje to, co czuje, jakoś nie mogła znaleźć odpowiednich argumentów. Może Giovanni tak jej się podobał, bo był inny? Bo był jedynym mężczyzną, na którym mogła polegać i który by nie oszukał łuczniczki? Może jednak chciała żyć mniej lub bardziej normalnie i mieć przy sobie kogoś, kto był szczery? Nie znała odpowiedzi na te pytania i niezwykle ją to męczyło. Westchnęła ciężko i położyła dłoń na ciepłym boku zasypiającego Corteza. Piesek od razu odwrócił się na plecy, podkulając przednie łapki i rozkraczając się. Całkowicie odruchowo zaczęła go gładzić po brzuszku, a on jedynie kilka razy poruszył ogonem, który w końcu legł nieruchomo, i kilka chwil później szczeniak odpłynął. Łapki mu opadły i kobieta czuła, jak oddycha miarowo. Musiała przyznać sama przed sobą, że przywykła do tego kundla i polubiła jego obecność. Tak samo jak Gio. Tworzyli coś na kształt całkiem zgranej i zgrabnej... rodziny? Czegoś, czego nigdy nie miała i przed czym się zawsze wzbraniała.
Jedynie przelotnie wspomniała Bezimiennego, który wraz ze swoimi ludźmi chciał jej dać namiastkę domu, a którymi to wzgardziła. Chwilę później kobieta odpłynęła w objęcia niespokojnego snu.
* * *
Chyba zupełnie niepotrzebnie myślała o przeszłości, gdyż znów ją nawiedził stary, niepokojący sen. Nic się w nim nie działo, nie było traumatycznych obrazów ani lejącej się krwi. Jedynie monotonny, jednostajny stukot, gdy koła wozu toczyły się po kamiennym bruku, odgłos uderzających o niego podkutych kopyt i ten charakterystyczny turkot. Kobieta zaraz się obudziła i przez chwilę miała wrażenie, że łóżko jest trzęsącym się wozem, jednak szybko zdała sobie sprawę z tego, iż to ona tak dygocze na całym ciele. Przetarła dłonią spocone czoło, po czym po cichu i ostrożnie spuściła nogi na podłogę, starając się nie obudzić psa.
Miała ochotę zejść na dół i napić się czegoś, a w każdym razie zrobić coś ze sobą. Jednak gdy nacisnęła na klamkę, ta nawet nie drgnęła. Nieco zdziwiona złodziejka poszła po swoje wytrychy, ale z jedną sprawną ręką to sobie mogła. Co najwyżej podłubać nimi w dupie... Westchnęła zrezygnowana i poszła otworzyć okno. Było jej gorąco i choć nie mogła liczyć na powiew świeżego powietrza, lepsze było takie niż żadne. I tu znów się zdziwiła, gdy okno ani drgnęło, gdy próbowała je otworzyć.
"Gio, ty cholerny magu" - przemknęło jej przez myśl i choć w pierwszej chwili poczuła irytację, na twarzy łuczniczki zagościł lekki uśmiech. Zerknęła na śpiącego psa, raz jeszcze wzdychając.
- No, obyś wrócił, nim młodemu się zachce szczać. Bo ja tego sprzątać nie będę - mruknęła do siebie z rozbawieniem, po czym zaczęła się kręcić po pokoju.
Leżenie odbierało jej siły i chciała choć chwilę pochodzić, choć kręciło się kobiecie w głowie, miała jakieś mroczki przed oczami, słyszała dzwonienie w uszach i jeszcze robiło się jej niedobrze oraz miała takie nieprzyjemne uderzenia gorąca. Była osłabiona i dobrze o tym wiedziała, jednak ciągłe wylegiwanie się jedynie pogarszało sprawę.
Nie mając większego wyboru, czekała na maga i modliła się, by wrócił. Wiedziała, że bez niego nigdy nie uda się jej opuścić pokoju...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Wto 15:38, 02 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Sev & Gio
W miarę reprezentatywna osoba trafiła się dopiero dwie ulice dalej i okazał się nią strażnik miejski. Co prawda udzielił wam jako takich wskazówek jak dojść do doków, przyglądał się wam podejrzliwie i nawet obejrzał się kilka razy za wami, gdy zmierzaliście w obranym kierunku. Dalsza podróż, pośród błota i lejącego z nieba deszczu upłynęła w miarę spokojnie, choć w labiryncie walących się ruder byliście zmuszeni jeszcze co najmniej dwa razy zapytać o drogę.
Nie musieliście w żaden sposób omijać Utraconego Miasta, gdyż to wydawało się znajdować zupełnie w innej części Mousillon. Jako że niemal wszystkie budynki były do siebie podobne, po pewnym czasie straciliście orientację, jednak w końcu, gdy do waszych nozdrzy dotarł paskudny odór Grismerie niesiony przez wiatr, a potem widok masztów i żagli, a także pisk mew zdaliście sobie sprawę, że jesteście na miejscu.
Wychodząc z wąskiej uliczki wprost między magazyny dokerów, zobaczyliście drugi brzeg rzeki i rozciągające się na jego całej szerokości budynki. Niewielkie statki i barki podpływały do brzegu, a ludzie uwijali się niczym mrówki, rozładowując najróżniejsze towary.
Tawernę "Pod Poderżniętym Gardłem" nietrudno było znaleźć, gdyż był to najpopularniejszy lokal w dokach, który gościł cały "kwiat" przestępczego półświatka, a także cieszył się renomą wśród marynarzy przybijających do portu Mousillon. Piętrowy budynek wyglądał całkiem solidnie, a szyld, na którym ktoś niezdarnie narysował ociekający krwią nóż rzeźnicki wisiał nad dość solidnymi, brązowymi drzwiami.
Gdy tylko pojawiliście się w środku, cała sala zamarła, wpatrując się w was. Niektórzy z siedzących przy stołach marynarzy przerwało nawet zawody w siłowaniu na rękę. Musieliście przyznać, że tylu zakazanych twarzy nie widzieliście w jednym miejscu chyba nigdy. W powietrzu wisiał dziwny niepokój i nie drgnęliście nawet, gdy tamci świdrowali was spojrzeniami. Dopiero po chwili wrócili do swoich zajęć, jakby zupełnie nieprzejęci tym, że w gospodzie pojawili się obcy. Lecz tylko z pozoru nieprzejęci, gdyż przemierzając salę czuliście na sobie nienawistne spojrzenia klienteli tej wątpliwej jakości knajpy.
Sophie odnaleźliście siedzącą przy ostatnim stoliku, tuż obok szynku. Omawiała właśnie jakieś sprawy z czterema potężnymi mężczyznami. Wszyscy byli przy mieczach, a ich oblicza z pewnością mogły by służyć do straszenia małych dzieci. Skrzywiliście się lekko, gdy spojrzeli na was. Dziewczyna nawet nie zwróciła uwagi, gdy podeszliście, tylko przeliczając pieniądze leżące na blacie, wypaliła szorstko.
- Czego? Jeśli szukacie guza, to moi towarzysze służą pomocą. Tak samo jak i szybką wycieczką na tamten świat...
Wyglądało na to, że nawet was nie poznała. Ale jak można kogoś poznać, nawet na niego nie patrząc?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Evandril
Dołączył: 01 Kwi 2011
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 16:58, 02 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Giovanni i Severin feat. Sophie
Podróż do celu upłynęła im w miarę szybko, pomijając dwa czy trzy razy, kiedy zakręcili się z trasą i musieli się rozpytać miejscowych. Idąc z Severinem na spotkanie z kobietą, pogrążył się w rozmyślaniach. Zastanawiał się, że skoro Veg mieszkała w tym mieście od urodzenia, to imię, którego użył karczmarz w ich obecności, było zapewne prawdziwe. Cóż, będzie musiał z nią później o tym porozmawiać.
Zapach doków i rzeki sprawiał, że Giovanni co chwilę miał odruchy wymiotne i musiał zasłaniać się rękawem kubraka. W końcu jednak jego czuły węch przyzwyczaił się, choć i tak smród wykrzywiał twarz Piromanty. Również znalezienie karczmy o jakże wymownym tytule nie nastręczyło im żadnych problemów, gdyż była dość znana miejscowym i chyba wręcz przez nich uwielbiana.
W środku jednak już tak słodko nie było, a czarodziej miał wrażenie, że za chwilę wspaniała klientela jaka się tu zebrała rzuci się na nich z mieczami, tasakami i czym tylko. O dziwo zaczęło się od nieprzyjemnych spojrzeń, ale cholera wie, na czym się skończy? Znaleźli w końcu kobietę, która jednak nie była raczej zainteresowana rozmową, bo coś tylko wyburczała. Jej kompani również, natomiast Gio miał wrażenie, że z chęcią by ich wypatroszyli na miejscu.
- No przecież sama powiedziałaś, że jak będziemy potrzebować twoich... usług... - Gio celowo nie użył słowa “pomocy” w obawie, że mogłoby się to nie spodobać i kobiecie, a tym bardziej jej kompanom. - to mamy cię szukać w tym wspaniałym lokalu.
Rozejrzał się ostentacyjnie i poczuł, jak robi mu się gorąco.
Czarnowłosa uniosła głowę i uśmiechnęła się szelmowsko widząc obu mężczyzn.
- No proszę, kogo moje piękne oczy widzą. Szanowny Magister Ognia i jego pomagier. Co się stało? Dziewczyna okradła, wychujała, a ja mam ją odnaleźć? - Zaśmiała się, a po chwili oprychy siedzące z nią przy stole zawtórowały tym samym. - Bo jakoś nie widzę jej z wami. - Dodała, gdy jej towarzysze się w końcu uspokoili.
De Sanctis aż zagotował się w sobie, gdy kobieta zaczęła z nich szydzić. Była taka cwana bo miała przy sobie czterech osiłków o inteligencji jajecznicy z cebulą! Zacisnął zęby i poczekał chwilę z odpowiedzią, aż trochę się uspokoi. Poczuł jak iskry przeskakują mu między palcami obu dłoni. Strzepnął nimi wzdłuż ciała i spojrzał jej pewnie w oczy.
- Sprawa jest poważna - powiedział. W jego tonie było coś, co zdradzało, że nie żartuje. - Porozmawiajmy w jakimś spokojniejszym miejscu, a wszystko ci wyjaśnię.
Nie miał ochoty na zbędne grzeczności w oborze pełnej bydła.
- Nie mam tajemnic przed moimi towarzyszami, więc możesz się nie krępować - odparła, skupiając się znowu na pieniądzach leżących na stole. Tym razem zsypywała je z kantu stołu do skórzanej sakiewki.
Gio tak jak stał tak miał jej ochotę zajebać. Już nawet przed oczami widział, jak po pięknym prawym kobieta pada razem z krzesłem... Tyle że wtedy pewnie to byłaby ostatnia rzecz, jaką by zrobił w życiu. Zgrzytnął zębami i westchnął ciężko.
- Ale my mamy, poza tym to sprawa tylko do ciebie. Można zarobić... - ostatnie dwa słowa wypowiedział dość niechętnie, ale śmierć tego kutasa Rebignera była warta każdych pieniędzy. - Moje ostatnie słowo, a potem poszukamy kogoś innego do roboty.
Dziewczyna skrzywiła się i zastanowiła przez moment, ale w końcu pozbierała wszystkie monety do sakiewki, włożyła sobie za skórznię i spojrzała na czarodzieja.
- Niech będzie, zaczekajcie na mnie przed gospodą, muszę tu jeszcze coś załatwić.
Wstała od stołu, pożegnała się z kompanami i poszła na zaplecze.
Czarodziejowi nie podobało się to za bardzo, gdyż mogła ich po prostu spławić w tym momencie, ale nie miał wyjścia, musiał uwierzyć jej na słowo. Klepnął Severina w ramię i skinął na niego głową w kierunku wyjścia.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
MrZeth
Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 12:27, 04 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Giovanni & Severin feat. Sophie & śmierdzący dok:
- To co się tam wtedy wydarzyło u ciebie w nocy, Estalijczyku, że wypadłeś na korytarz jakbyś zobaczył hordę zwierzoludzi? - zapytał Płomienisty w oczekiwaniu na złodziejkę. - Teraz mamy chwilę, żeby o tym pogadać. No chyba że chcesz to zachować dla siebie - mag wzruszył ramionami.
W odpowiedzi Severin machnął ręką.
- To miasto daje się mi we znaki bardziej niż bym chciał - skrzywił się. - Tak popieprzonego snu jeszcze nigdy nie miałem... nieważne, przejdzie mi - mruknął. Nie miał zamiaru gadać o tym śnie z kimkolwiek, a przynajmniej jego treść wolał zachować dla siebie.
- Twoja wola - mruknął czarodziej. Jak nie chciał gadać, to Gio nie będzie go naciskał.
Po kilku minutach oczekiwania, gdy myśleli, że złodziejka jednak się ulotniła, przyszła do nich z drugiej strony gospody, od kuchni. Z założonymi na biodrach dłońmi i uniesioną prawą brwią, rzuciła cierpko.
- Mam nadzieję, że sprawa jest warta tego, bym się tym zajęła... To o co się rozchodzi?
Zapytała i po chwili sobie coś chyba przypomniała, bo sięgnęła do jednej z sakiewek przy pasie i wyciągnęła z niej naszyjnik zakończony błękitnym kamieniem. Piromanta od razu wyczuł, iż jest to magiczny przedmiot. Kobieta chwyciła jego rękę i w otwartą dłoń włożyła mu wisiorek. - Prawie zapomniałam o tej pierdole. Twoja dziewczyna zamówiła u mnie niedawno. Opłacony, więc z ciebie nie zedrę. Z tego co mi wiadomo, uaktywnia się go wymawiając “deszcz” w waszym gównianym języku czarodziejów.
Płomienisty przyjął podarunek z lekkim niedowierzaniem. Veg zamówiła dla niego jakiś magiczny przedmiot? No nic, potem z nią o tym pogada, teraz należało go wypróbować. Założył go na szyję i powiedział spokojnie:
- Imber - oczekując na to, co się ma wydarzyć.
Nagle całe ciało czarodzieja zaczęła oplatać przezroczysta energia, jakby bańka, która dostosowywała się do jego wzrostu i postury. Krople deszczu spadające z nieba zupełnie się go nie imały, spływając po aurze. Powoli mężczyźnie zaczęło się robić przyjemnie sucho.
- No proszę, to już przynajmniej wiem, jak to działa - powiedziała Sophie. - To do czego byłam wam potrzebna? - Zmieniła szybko temat.
Sev stłumił parsknięcie śmiechu, po prostu odkaszlnąwszy.
De Sanctis był pod ogromnym wrażeniem amuletu, bo przedmiot niewątpliwie nim był i zapewniał ochronę przed deszczem. Po raz pierwszy chyba będąc w tym mieście, i w dodatku na dworze, mag czuł radość i ulgę w sercu - wreszcie przestanie moknąć jak szczury biegające po ulicach. Był tak zajęty swoją nową zabawką, że zupełnie nie zwracał już uwagi na Sophie. Niech Severin z nią gada.
- Zastanawialiśmy się czy mogłabyś nam pomóc w poszukiwaniach jednego gościa... znasz się w końcu na tym mieście znacznie lepiej niż my - Sev uniósł brew, patrząc na Sophie. - Sprzedałaś mu kawałek czasu temu ten “zdobyczny” bibelot. Paser zwany Rebinger... - zamilkł, zastanawiając się jak kobieta zareaguje na takie bezpośrednie podejście.
Sophie splunęła pod nogi i wbiła wzrok w zwadźcę.
- No i? Co z nim? Wszyscy dobrze wiedzą, gdzie można znaleźć Rebignera... sami przecież kupowaliście od niego “bibelot”... - mruknęła, po czym pokręciła głową i prychnęła. - Nie macie nic innego na głowie tylko marnować mój czas?
Giovanni chwycił ją za rękę, ale za chwilę puścił.
- Nie marnujemy twojego czasu, to mój towarzysz źle się wyraża... Chodzi nam o Rebignera, gdyż ostatnio porwał i ciężko zranił naszą przyjaciółkę - Mag zagrał z nią w otwarte karty. I tak nie mieli nic do stracenia; jeśli będzie chciała go kryć, to i tak to zrobi. - Pomożesz nam go odnaleźć? Chcemy z nim zamienić... kilka słów - spojrzał odruchowo na zwadźcę. - Zapłacimy.
Kobieta parsknęła pogardliwym śmiechem.
- Zamienić kilka słów, czyli zabić? - prychnęła. - Dlaczego niby miałabym pozbawiać sama siebie źródła dochodu? Jeśli jesteście bystrzy, to chyba wiecie, że dla niego pracuję.
Zwadźca westchnął i potarł brwi, krzywiąc się.
- Sprawę można załatwić polubownie, więc chcemy, jak to już Gio powiedział, zamienić z nim kilka słów - mruknął. Rebingera wypadałoby jednak zabić, więc mężczyźnie nie podobała się konieczność zostawiania tej gnidy przy życiu, więc jeśli nadarzy się okazja to się gościa wykończy, a jeśli nie... to pozostanie improwizacja.
- Gość zranił waszą towarzyszkę, a wy z nim chcecie rozmawiać? Bierzecie mnie za idiotkę? Nie zamierzam ucinać ręki, która mnie karmi - mruknęła. - Sami go sobie poszukajcie, jeśli tak bardzo wam na tym zależy. Coś jeszcze? Bo spieszy mi się...
- Zranił, zranił, ale mam dość biegania po tym mieście za jednym idiotą. Wolę załatwić sprawę w sposób cywilizowany. Bierzesz mnie za tępawego kretyna, który nie potrafi rozwiązać sprawy dyplomatycznie? - zapytał Severin, krzywiąc się.
- Odkąd poznałam cię wtedy w Utraconym Mieście, to mniej więcej tak to wygląda - rzuciła wesoło Sophie i założyła ręce pod piersiami.
- No to zapominasz o jeszcze jednej rzeczy - Sev westchnął cicho. - Rzuciłaś na mój temat jeszcze inny komentarz... - mężczyzna zastanawiał się, czy kobieta pamięta. Może uda się mu to wykorzystać.
Złodziejka zmarszczyła brwi i zastanowiła się przez chwilę.
- Odśwież mi pamięć, bo nie myślę zwykle o pierdołach, ani o ludziach, którzy bardzo przejęli się tym, co o nich powiedziałam.
Severin pokiwał palcem.
- Nie przejęli, a zapamiętali. Rożnica, moja droga. Różnica... - powiedział, zakładając ręce za plecami.
- Bo widzisz, ta opinia kłóciła się z tym co teraz mówisz.. jak to było? - Sev spróbował sobie przypomnieć dokładnie słowa Sophie. - “Zwykłe piczki” czy jakoś tak. Nie pasuje mi to do twego obecnego stanowiska w tej sprawie... ale skoro uważasz, ze “zwykłe piczki” to dla ciebie wielkie zagrożenie... - uniósł brew i uśmiechnął się krzywo.
Kobieta aż szerzej otworzyła oczy i uniosła obie brwi.
- Ale o co ci w ogóle chodzi? Mógłbyś przejść do rzeczy, bo widzisz, jestem tylko prostą córką psa, która gubi się w szlacheckim paplaniu, czy jakimkolwiek innym. Co mają jakieś “piczki” do mnie? - Pokręciła głową.
Albo faktycznie była kretynką, albo taką udawała i robiła sobie jaja z Severina.
- Słuchaj - mruknął mężczyzna i machnął ręką. - Jak się pogubiłaś, to nie będę tyrał twojego umysłu drążeniem tematu. Sprawa wygląda prosto, jeśli znajdziemy Rebingera bez ciebie to wiesz, jak to się skończy. Jeśli znajdziemy go z twoją pomocą to sobie z nim po prostu pogadamy. Z resztą możesz być świadkiem przy tym. Włos mu z głowy nie spadnie. Narażasz się na “utratę pracy” jeśli nas do niego NIE zaprowadzisz - mruknął Severin.
Złodziejka zaśmiała się zimno.
- A kimże ty jesteś, żeby stawiać mnie przed jakimiś wyborami? Może to jest dobre i działa tam, skąd jesteś, ale w tym mieście to nie przejdzie. Tym bardziej utwierdziliście mnie w przekonaniu, że jesteście zwykłymi gnojkami, którzy nie potrafią załatwić sprawy jak prawdziwi mężczyźni, tylko bawią się w jakieś podchody. Żegnam! - warknęła i odwróciła się na pięcie. - Szukajcie sobie Rebignera, na pewno go znajdziecie...
Powiedziała na odchodne.
- Nie dość, ze tępawa to upierdliwa... - Severin potarł brwi i wzruszył ramionami. - Skoro pracuje dla Rebingera to wybraliśmy sobie ostatnią osobę w kolejce, którą powinniśmy pytać. Jak gościowi doniesie to ukryje się jeszcze głębiej w tym szambie... - warknął. To miasto naprawdę się nie nadawało do czegokolwiek. Gdy ostatni raz zwadźca widział obiekt stanowiący alegorię do tego miejsca, to po prostu próbował weń nie wdepnąć, co by mu podeszwa buta nie śmierdziała.
- Proponuję pójść na kolejny “przystanek” w naszym dzisiejszym marszu - mężczyzna wskazał kciukiem kierunek za swoimi plecami. Dobył monety i pstryknął nią, by złapać i spojrzeć na wynik. - Tym razem ty gadaj, a jak skończą ci się pomysły, to ja spróbuję. Dotychczas jakoś lepiej ci idzie w dialogach - uśmiechnął się krzywo.
Mag skrzywił się tylko i poklepał towarzysza po ramieniu.
- Poszło ci jak zwykle zajebiście... - mruknął, a następnie rzucił się za Sophie, by wypytać ją o pewne rzeczy. Miał nadzieję, że kobieta będzie chciała jeszcze z nim rozmawiać.
Sev wzruszył ramionami. - Takie miejsce, tacy ludzie... - skwitował i wzruszył ramionami. - Powodzenia.
* * *
Czarodziej nie kazał długo czekać zwadźcy na siebie. Wypadł zza rogu karczmy i podszedł do kompana.
- Wiem, gdzie znaleźć ten statek i jak się nazywa, ale nie chcę tam teraz iść... Veg czeka w karczmie, nałożyłem na drzwi i okna zaklęcie zamknięcia, a pies może być w potrzebie. W sumie nie tylko on.
Sev skrzywił się lekko.
- Dobra. No to ruszajmy... - machnął ręką. - Nim w pokoju w którym śpi Veg powstaną kałuże... - Severin ruszył w stronę Dziewicy. “ Oby były to w razie czego kałuże moczu psiego...” dodał w myślach i skrzywił się lekko.
- Dzięki, Estalijczyku, wykazujesz się naprawdę wielką wspaniałomyślnością - Giovanni puścił mu oczko i obaj ruszyli w stronę wyjścia z doków. Odpowiedziało mu ciche parsknięcie śmiechem.
- Punkt dla ciebie - mruknął Estalijczyk, uśmiechając się lekko.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Evandril
Dołączył: 01 Kwi 2011
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 13:11, 04 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Gio & Sophie (gdy kobieta już poszła)
Czarodziej rzucił się za czarnowłosą i będąc za załomem, krzyknął.
- Hej, Sophie, zaczekaj, mam do ciebie jeszcze jedno pytanie!
Złodziejka zatrzymała się na schodach, prowadzących zapewne do kuchni gospody i spojrzała ostro na mężczyznę.
- Chyba już powiedziałam, że nie pomogę wam znaleźć Rebignera. Poszukajcie sobie kogoś innego - mruknęła szorstko.
Dobiegł do niej i odsapnąwszy, spojrzał na nią.
- Ale mi nie chodzi o pasera... I wybacz mojemu kompanowi, ostatnio przechodzi słabsze chwile - powiedział zgodnie z prawdą Gio. - Interesuje mnie statek gangu Srebrzystej Krwi. Wiesz może jak się nazywa i jak go rozpoznać? Nie chcę nic więcej, tylko tyle.
Sophie westchnęła i uniosła wzrok ku szaremu niebu.
- Mężczyźni. Bez kobiet to byście dawno zginęli - stwierdziła. - Galeon nazywa się “Zielona Panna” i zacumowany jest w północnej części doków. Nie sposób go nie zauważyć, wierz mi. A po co ci te wiadomości?
- Chcemy tam iść i zamienić parę słów z kapitanem. Może wiesz o kogo mamy się dowiadywać?
Złodziejka skrzywiła się.
- Dobrze ci z oczu patrzy, panie Magister, a mało jest tu takich ludzi w tym mieście, więc ci powiem. Pytaj o kapitana Lanfranco i tylko o niego. Bądź przy tym pewny i patrz w oczy temu, kto będzie cię pytał o cel twej wizyty. A teraz wybacz, rozmowę uważam za zakończoną.
Skinęła mu głową, otworzyła drzwi i weszła do gospody.
Mag odpowiedział tym samym gestem i uśmiechnął się pod nosem. Kolejna kobieta uważała, że mu dobrze z oczu patrzy. Chyba miał po prostu talent do zjednywania sobie sympatii przedstawicielek płci pięknej. Pędem wrócił do Severina.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Pią 14:23, 05 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Obaj bez problemów dotarliście z powrotem do karczmy. Akurat w momencie, gdy błysnęło, zagrzmiało, a z nieba polał się wodospad deszczu.
* * *
Vegari
Czekając na czarodzieja trochę przysypiałaś, bawiłaś się z Cortezem i próbowałaś zrobić wszystko, by jakoś zabić czas do powrotu Giovanniego. Pomagały nieco "wycieczki" z kąta w kąt, w końcu od ciągłego leżenia kości nieco się zastały, jednak nie mogłaś zaprzeczyć, że nudziłaś się setnie i nawet pies nie był w stanie tego zmienić.
Giovanni
Od razu po dotarciu do karczmy zostawiłeś Severina w głównej sali i poszedłeś na piętro. Szybko pokonałeś korytarz i zdjąłeś czar z drzwi waszego wspólnego pokoju. Gdy wszedłeś do środka, zastał cię niecodzienny widok - Vegari trzymała w zdrowej dłoni szmatkę, której drugi koniec znajdował się w pyszczku Corteza. Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie to, że kobieta obracała się w kółko z pieskiem, który znajdował się kilka centymetrów nad poziomem podłogi i powarkiwał na swoją właścicielkę, trzymając się dzielnie strzępków materiału.
Severin
Dotarłszy z magiem do "Żelaznej Dziewicy" nie miałeś ochoty siedzieć sam w pokoju. Odprowadziłeś wzrokiem Giovanniego wbiegającego na piętro i zasiadłeś przy wolnym stoliku w kącie sali. Gości nie było wielu i panował ogólny spokój, więc mogłeś pogrążyć się w rozmyślaniach, wcześniej zamawiając lokalne piwo. Nie było może z pierwszej półki, ale dało się wypić, no i nieźle uderzało do głowy. Najpierw jedno, potem drugie. Przy trzecim zorientowałeś się, że za oknem nastał zmrok, a w sali przybyło nieznajomych, którzy biesiadowali w najlepsze.
Trzaskający w kominku ogień rozleniwiał. Wpatrywałeś się przez chwilę w płomienie, przypominając sobie swój odległy kraj, gdy niespodziewanie przy twoim stoliku pojawiła się jakaś kobieta. Choć pulchna, była dość ładna i uśmiechała się zalotnie, kręcąc w dłoni zapewne pustym już kuflem. Zadarła lekko spódnicę, a twoim oczom ukazała się noga w wysokich kozaczkach. Wyraźnie wyróżniała się spośród miejscowych, brzydkich jak noc dziewek, choć do ideału dużo jej brakowało.
Bez ceregieli usiadła naprzeciw ciebie i patrząc ci prosto w oczy, nie przestawała się uśmiechać.
- Może powiesz mi, dlaczego taki przystojny mężczyzna siedzi samotnie, gdy reszta bawi się w najlepsze? - Głos miała delikatny, choć łatwo mogłeś stwierdzić, że była już nieco wstawiona. - Mówią na mnie Jeeanette... a ciebie jak zwą, przystojniaku?
Zajrzała do kufla i zmarszczyła brwi.
- Postawisz mi piwo? - zapytała, pokazując ci puste naczynie i krzywiąc się przy tym jak mała dziewczynka.
Twój wzrok zatrzymał się na jej wydatnych piersiach. Przez chwilę zastanawiałeś się, ile czasu nie miałeś kobiety i doszedłeś do szybkich wniosków, że chyba zbyt długo. A ta tutaj wyglądała na całkiem smakowity kąsek.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gRed v1.3 // Theme created by Sopel &
Programosy
|