Forum www.ouzaru.fora.pl Strona Główna

 [Warhammer 2ed.] Baronia Przeklętych
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 13, 14, 15 ... 20, 21, 22  Następny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
MrZeth




Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 4:15, 22 Lip 2011    Temat postu:

Severin & Giovanni

Odróżnienie rzeczywistości od snu jeszcze nigdy nie stanowiło takiego wyzwania jak tej nocy, gdy Severin obudził się z sercem bijącym niczym dzwon w czasie oblężenia. Otumaniony tym co widział i odczuł rozglądał się po pokoju, pustym spojrzeniem. Dopiero po chwili dotarło do niego gdzie jest. Jego umysł składał wspomnienia ostatnich tygodni na kształt rozbitego witraża.

Dopiero po chwili mężczyzna zaczął odczuwać chłód w pokoju, słyszeć krople deszczu obijające się o okno… i pukanie. Umysł i dusza zwadźcy związały się w węzeł, chwycił za pistolet, skoczył w stronę drzwi i otworzył je gwałtownie, by wypaść na zewnątrz. Był blady jak pergamin, w oczach miał rządzę mordu, trząsł się jak osika i powiódł obłąkanym spojrzeniem po korytarzu. Zobaczył tylko Gio i zaczął zmuszać się do spokoju.
- Czego? - syknął do czarodzieja, opuszczając pistolet powoli. Jego głos brzmiał jak świst wiatru w ruinach i mag miał trudności z wyłowieniem tego pojedynczego słowa spomiędzy szumu deszczu.
De Sanctis pstryknął w palce i utrzymał płomień, rozświetlając ciemny korytarz i zerkając na Severina. No cóż, nie był to widok zbyt przyjemny - mężczyzna wyglądał jak siedem nieszczęść.
- Cortez wrócił, Veg nie, a to może oznaczać że coś jej się stało - pokazał zwadźcy zakrwawiony kawałek sznurka. - Musisz mi pomóc ją odnaleźć, w końcu to też twoja wspólniczka w interesach - wymruczał. - A tak w ogóle, co się z tobą dzieje? Wyglądasz jakbyś zobaczył przed chwilą Rycerza Chaosu... Kolacja ci nie posłużyła? Pogadajmy w ruchu, nie ma czasu do stracenia.
Skinął na niego, po czym ruszył w kierunku schodów.
- Chwila - mruknął Severin. Wrócił do pokoju wciągnął buty na nogi, wrzucił na siebie kurtkę i wyciągnął kulę i proch z pistoletu. I tak zamoknie na dworze...
Wstając z łóżka z pistoletem już w kurtce Severina zastanowiła logiczność jego myślenia mimo poronionego stanu jego umysłu po nocnym “seansie”.
- Gio... - zagadnął po drodze. jego głos brzmiał już normalnie... lub raczej bardziej normalnie niż parę chwil wstecz. Nie przypominał już świstu, ale zwadźca dalej chrypiał jakby był obłożnie chory.
- Jesteś magiem wiec może wiesz... są metody kierowania cudzym snem? To co mi się dziś przyśniło nie mogło być wytworem mojego umysłu. Odmawiam uwierzenia w to...
Zwadźca spojrzał na sznurek dyndający w dłoni magistra. - Czemu sznurek jest zakrwawiony w miejscu w którym jest urwany? To pozbawione sensu, ewidentna podpucha... - Westchnął ciężko. - Aczkolwiek i tak idziemy...
Giovanni zastanowił się chwilę na wzmiankę o kierowaniu snem.
- Czasami może zdarzyć się taka sytuacja - odpowiedział. - Mój Mistrz z Kolegium Aqshy opowiadał na wykładach, że potężne czarownice mogą przeniknąć do snów i na wskutek wizji, które przesyłają, człowiek może postradać zmysły, a nawet umrzeć. Tak samo sprawa ma się z bogami Chaosu - splunął przez ramię. - Licho nie śpi i tylko czeka, aż w naszych sercach zakiełkuje złe nasienie...
Splunął po raz kolejny. Nie było teraz czasu na rozpytywanie o to, co śniło się Severinowi, choć może w bardziej sprzyjających warunkach go o to zagadnie. Podjął kolejne jego pytanie.
- Veg zwykle obwiązywała sznurek na nadgarstku, żeby Cortez za bardzo nie ciągnął. Pewnie ktoś przeciął go, nie zważając, czy oberwie się naszej towarzyszce. Dlatego musimy działać szybko, mam złe przeczucia.
Wybiegł ze zwadźcą i psem na zewnątrz. Lało jak z cebra, a widoczność była mocno ograniczona.
- Niech to szlag, przy takiej pogodzie pies nie znajdzie żadnego tropu... - warknął przez szum deszczu Gio i rozejrzał się. - Rozdzielanie się nie ma sensu według mnie. Proponuję tędy.
Wskazał prawą odnogę ulicy.
- Sprawdźmy teren dokoła karczmy... Veg nie mogła odchodzić z Cortezem daleko, może ktoś coś widział. Co ty na to? - utkwił w towarzyszu ciekawskie spojrzenie.
- Nie widzę innej opcji... chyba, że Veg jakimś cudem zostawiła nam jakaś wskazówkę, miej oczy szeroko otwarte i pod tym kątem - powiedział zwadźca. Spojrzał w niebo i krople zaczęły rozbijać się o jego czoło i policzki. Kilka kropel uderzyło go też w oczy. Severin potarł twarz dłonią. Pogoda powoli doprowadzała go do porządku, umożliwiała skupienie na czymś innym niż nocny “seans”.
- Deszcz spłukał ewentualną krew i ślady, a widoczność jest na tyle słaba, że trudno by ktoś nam udzielił precyzyjnych informacji - mężczyzna się skrzywił. - Szukamy bezdomnych... jeśli ktoś siedzi na ulicy w taka pogodę to ewentualnie oni.
- Wypytam każdego, kto tylko się napatoczy. I Morr mi świadkiem, że lepiej dla nich by chcieli współpracować... - mruknął Płomienisty i puścił się błotnistą ścieżką z psem pod pachą.
Severin ruszył za nim, wzruszywszy ramionami. Jak dla niego sprawa wyglądała co najmniej mało ciekawie... ale to akurat nic nowego od czasu wejścia do tego miasta.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez MrZeth dnia Pią 4:15, 22 Lip 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 14:35, 22 Lip 2011    Temat postu:

Vegari (feat. MG)

Poczuła zimną ciecz na twarzy i oprzytomniała. Podniosła głowę, choć czuła, jak tylna jej część pulsuje niesamowitym bólem. Nie mogła ruszyć rękoma - skrzyżowane za grubym balem drewna były związane, tak jak i nogi, przewiązane grubą liną w łydkach. Mętnym wzrokiem dojrzała nad sobą trzech mężczyzn. Ich rechot dochodził do niej mglistymi falami.
Jeden z nieznajomych - najchudszy, pozbawiony kilku zębów, przysiadł przy kobiecie i chwycił ją za włosy.
- Dobrze, że się obudziłaś w końcu, dziwko. Chociaż może lepiej by było, jakbyś spała, zanim moi kumple z tobą zaczną...
Zaśmiał się drwiąco, podchodząc do pierwszego - wielkiego mężczyzny z irokezem na głowie i kolczykiem w nosie.
- Dawaj, Drwalu. Póki Rebigner nie przyjdzie, to częstuj się, czym chata bogata.
Wielkolud zarechotał, zacierając ręce i zbliżając się w stronę Vegari. W oczach miał czyste pożądanie.
- Pięknie... - Westchnęła ciężko i spróbowała poruszyć dłońmi. Umiała się uwalniać ze źle zrobionych więzów, jednak te - jak na złość - były założone niezwykle dobrze. - Rebigner? Mogłam się tego spodziewać. - Dodała jakby bardziej do siebie, starając się odzyskać ostrość widzenia. Jej umysł był zamglony, jednak na tyle przytomny, by kobieta pamiętała o pewnych zasadach. Jak na przykład nie okazywanie słabości. - Przykro mi.
Na jej ustach pojawił się lekki uśmieszek. Musiała grać i szybko coś wymyślić. O ile tych dwóch jakoś nie przerażało złodziejki, ani ich zamiary, o tyle sam paser budził w niej niepokój. Teraz, kiedy wszystko zaczęło się układać, nie chciała skończyć z poderżniętym gardłem z winy jakiegoś pajaca. Aż ją mdliło z bólu i tej cholernej bezsilności.

Wielkolud z irokezem zatrzymał się nagle i spojrzał na szczurowatego towarzysza, a następnie przeniósł wzrok na Vegari.
- Przykro ci?
No cóż. Nie byli z Uniwerystetu Altdorfskiegio. I na to właśnie Veg liczyła.
- Przykro, bo całkiem nieźle się z panem paserem robiło interesy. Przynajmniej póki mój durny towarzysz z kompleksem małego ptaszka się nie wtrącił. - Poruszyła się, by usiąść bardziej prosto. Jednak nienaturalnie wygięte do tyłu ramiona uniemożliwiały jej jakikolwiek większy ruch i szybko dała sobie spokój. - Przykro, bo porywając mnie, podpisał na siebie i na was wyrok śmierci. Jeśli myśli, że Magister Ognia daruje mu coś takiego, to się myli. Jego płomienie nawet w tym deszczu strawią całe miasto... To będzie piękny widok. - Znów się lekko uśmiechnęła. Mówiła spokojnie, pewnym siebie głosem i bynajmniej nie starała się ich straszyć. Po prostu mówiła, jakby siedzieli przy piwie i opowiadali sobie o czymś mało ciekawym. Może powinna nieco zabarwić swój głos, by w ich małych móżdżkach zasiać znacznie większe ziarno niepewności i niepokoju, ale po prostu nie miała na to siły. Właściwie to z trudem powstrzymywała się, żeby nie narzygać sobie na kolana. Ktokolwiek jej przywalił, znał się na rzeczy i to chyba aż za dobrze.

Wielkolud zatrzymał się w połowie drogi do Veg i spojrzał na szczurowatego.
- Te, Jean-Claude, kto to jest Magister Ognia? - zapytał z głupia miną.
Chudzielec wyglądał jak zbity z tropu, ale zerkając na Veg, kobieta dostrzegła, że również się wystraszył.
- Oj tam, takie tam pierdolenie, żeby cię przestraszyć, Malouda - machnął ręką. - Nie mówi poważnie, bierz się za nią...
Wielki wzruszył ramionami.
- No jak tak, to tak. - Ruszył w kierunku złodziejki wypinając dziarsko wielką pierś. Chyba czuł się bardzo dumny.
- Magister Ognia to czarodziej. - Wyjaśniła. - Wasz towarzysz nie mówił wam, jak samym dotykiem przepalił więzy, którymi go skrępowaliśmy? To samo może uczynić z dowolną rzeczą. Budynkiem, twarzą... jądrami. - Zupełnie "przypadkowo" jej wzrok powędrował na spodnie wielkoluda. - Jak nie wierzycie, to proszę, zapytajcie się go. Mamy jeszcze trochę czasu, nim przy pomocy magii ustali, gdzie się znajduję. Szarlatańskie sztuczki są niezwykle skuteczne.
Oj, uwielbiała takich. Przynajmniej zyskała trochę czasu, a każda minuta była teraz na wagę złota. Choć wątpiła, by mag się obudził przed południem...

Malouda zatrzymał się i pokręcił głową, patrząc na szczurowatego.
- Jak to pieprzony czarodziej, to mnie w to nie mieszaj. Przepalił więzy Rebignera? Czemu nam o tym nie powiedział? Pieprzony tchórz, myśli, że ktoś będzie za niego się poświęcał? Chrzanię jego pieniądzę, wolę żyć.
Wielkolud splunął i skinął na swoich towarzyszy. Ci bez słowa ruszyli za nim.
- Hej, przecież wziąłeś zaliczkę... - odezwał się Jean-Claude, stając naprzeciw mięśniaka.
Malouda prychnął tylko, po czym wraz ze swoimi towarzyszami wyminął Szczura i skierował się schodami na górę. Po chwili Veg usłyszała trzaśnięcie drzwiami i szczęk zamykanego na klucz zamka.
Rzezimieszek odprowadził ich wzrokiem, po czym podszedł do Veg i obnażył małą, sterczącą męskość.
- No cóż... widać sam muszę się tobą zająć. - Przyklęknął i zaczął ściągać z Vegari spodnie.
- Nie krępuj się - odpowiedziała spokojnie. - Mamy czas.
Wciąż się lekko uśmiechała, zachowując całkowite opanowanie.
- Może wolałbyś, bym najpierw zrobiła ci dobrze, hm? Jak już mówiłam, nigdzie mi się nie spieszy.
Nawet jeśli mężczyzna nie wystraszy się jej opanowania i spokoju, miała już ciekawy pomysł i plan awaryjny. Właściwie myślała o nim już wcześniej, ale wielkolud podwinął ogon i uciekł. A szkoda, bo chciała go nastraszyć, że jest sługą Pana Chaosu i ma jadowite kły. Nie sądziła, że ten mały tchórz zaryzykuje rozwiązywanie jej nóg, by się zabawić i sądziła, że ograniczą się pod tym względem, dzięki czemu będzie mogła zasugerować, że ich pogryzie i przed świtem zdechną. No cóż, teraz mogła to rozegrać inaczej, skoro został tylko jeden.

Szczurowaty oblizał się, patrząc na jej łono.
- W sumie... czemu nie... - podszedł bliżej, wciskając kobiecie nabrzmiałego członka do ust. - Ssij dziwko i miej nadzieję, że powiem Rebignerowi, że dobrze się spisałaś.
- Mhm... - tylko tyle mogła odpowiedzieć. Czekała na odpowiedni moment, aż mężczyzna na chwilę "odpłynie". Była naprawdę dobra, więc nie zajęło dużo czasu, jak Szczurek zaczął się wczuwać i nawet puścił jej głowę, sięgając dłońmi w dół i łapiąc za piersi. Vegari na chwilę wysunęła małego członka ze swych ust i językiem przejechała na jądra. Wykonała kilka szybkich ruchów, muskając wargami owłosione "orzeszki" mężczyzny i kiedy się tego nie spodziewał, wzięła je do ust, delikatnie ssąc. Usłyszała głośne westchnięcie rozkoszy, które urwało się gwałtownie, gdy z całych sił zacisnęła zęby. Może nie była facetem, ale wiedziała już - sprawdziła - jaki to ból. Zwykle panowie mdleli, nie mogąc nawet krzyknąć.

* * *

Mężczyzna leżał nieprzytomny, a Vegari spokojnie - raz na jakiś czas plując krwią i resztką jąder - wydobywała opuszkami palców jeden ze sztyletów, które zawsze nosiła na wysokości nerek. Tak jak się spodziewała, nie narobił hałasu, więc zaczęła się uwalniać, nie spiesząc się zbytnio. Chodziło o precyzję, więc gwałtowne działania mogły ją pozbawić jednego z ostrzy, gdyby to wyślizgnęło się z dłoni. Teraz przynajmniej znalazła chwilę, by pomyśleć o tym, jak wiele miała szczęścia. Przecież nie mogła liczyć na towarzyszy... Nawet jeśli zdecydowaliby się na szukanie jej, prawdopodobieństwo odnalezienia było tak znikome, że prędzej by tu zdechła ze starości. Poza tym jakoś sobie nie wyobrażała, jak to chcieli załatwić. Miasto było duże, oni nie znali nikogo i zapewne nie wiedzieli, w jaki sposób mogliby się z kimś skontaktować.

Aż się uśmiechnęła krzywo, gdy pomyślała, z jakimi niezdarami musi pracować. Zresztą skąd pomysł, że mieliby jej szukać? Pewnie siedzieli teraz w ciepłej karczmie, w ciepłych i suchych łóżkach, nawet nie wiedząc, że zniknęła. Albo wiedząc i ignorując.

Choć było to takie typowe, sama myśl o tym, że mogliby ją zostawić sprawiła, że Vegari nagle poczuła się dziwnie zrezygnowana. Jej ruchy stały się mniej precyzyjne, a ona sama straciła ochotę na uwalnianie się. Mimo wszystko dokończyła rozcinanie, pozbywając się krępującej ją liny i wstała, podciągając spodnie. Przelotnie zerknęła na nieprzytomnego, wykrwawiającego się mężczyznę i przykucnęła przy nim. Zabrała mu sztylet, poderżnęła gardło i zgarnęła sakiewkę wiszącą przy pasie. Nie było tam wiele, ale na dobry obiad mogło starczyć. Monety przesypała do swojej, a w jego mieszku umieściła "trofeum". Dopiero teraz ruszyła na górę, wciąż rozmasowując obolałą potylicę.

Ruszyła na górę, starając się narobić jak najmniej hałasu. Spinka do włosów, której jej nie zabrali, stanowiła przepustkę do wolności, gdy w ciągu kilku sekund poradziła sobie z zamkiem do drzwi. Otworzyła je energicznie, a widok kilku gąb wielkich mężczyzn siedzących na różnych skrzynkach i pakunkach był po prostu bezcenny. Po chwili ruszyli na kobietę, chwytając za stal.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Pią 14:38, 22 Lip 2011    Temat postu:

To, czego się obawialiście, znalazło szybko swe potwierdzenie w rzeczywistości. Przeszukując okolice karczmy nie spotkaliście nikogo, kto mógłby wam udzielić jakichkolwiek informacji. Deszcz nie ustawał, a wy brnęliście błotnistymi ulicami, pukając do drzwi kolejnych domostw. Mimo iż za oknami pojawiały się łuny żółtego światła, nikt nie kwapił się, by otworzyć, co bardzo drażniło maga. Obaj byliście przemoczeni do cna, Cortez trząsł się jak galareta, choć nie wiadomo, czy z zimna, czy z powodu nastroju de Sanctisa, który wykrzykiwał poprzez szum deszczu jakieś tileańskie przekleństwa.

Byliście już spory kawałek od karczmy, próbując za wszelką cenę zdobyć jakieś informacje, gdy nagle waszych uszu dobiegł huk rozbijanego szkła, dochodzący z wąskiej, śmierdzącej fekaliami alejki. Popatrzyliście po sobie, a następnie rzuciliście się w jej stronę. Ciężkie, ołowiane chmury wiszące nad posępnymi budynkami nie pozwalały wam uniknąć uczucia rezygnacji.



Dobiegając do końca alejki zobaczyliście leżącego na bruku mężczyznę, a po lewej stronie dziurę we framudze budynku po wybitej szybie. Zajrzeliście do środka i oniemieliście z wrażenia, gdy w sporej sali wyglądającej jak jakiś mały magazynek, dostrzegliście Veg walczącą z trzema wielkimi mężczyznami. Dwóch martwych już leżało pod jej stopami, a ona najwyraźniej też was zauważyła, bo coś krzyczała w waszą stronę, jednak odgłos uderzeń stali o stal i okrzyki oprychów sprawiały, że nie było możliwości by ją zrozumieć. W pewnej chwili zanurkowała pod ciosem jednego z przeciwników i cięła go po plecach. Tamten upadł, a łuczniczka z trudem zatrzymała cios kolejnego. Trzymała się nieźle, parując ataki, jednak widać było, że jest już solidnie zmęczona.

Wskoczyliście przez rozbite okno do środka niczym jeden mąż i już mieliście ruszyć jej na pomoc, gdy drzwi na ścianie po prawo otworzyły się i w środku pojawił się... wasz znajomy paser! A wraz z nim czterech kolejnych bandziorów. Rebigner przez chwilę zastygł w bezruchu, zdezorientowany całą sytuacją, jednak w końcu wzrok jego i Severina spotkały się. Tyczkowaty najpierw zrobił minę, jakby zobaczył ducha, a potem wysunął kościstą dłoń przed siebie i paluchem wskazał zwadźcę.
- To on! Jego głowę chcę mieć pierwszą! Potem tego drugiego i dziewuchy! - krzyknął.

Czterech osiłków z okutymi pałkami w dłoniach ruszyło niespiesznie w kierunku Severina i stojącego obok Gio uśmiechając się szyderczo. Najwyraźniej byli pewni swego, bo cóż mogło im zrobić dwóch przemoczonych mężczyzn, z czego jeden trzymał kwilącego szczeniaka pod pachą? Wśród nich Severin dojrzał tego, którego zdzielił w karczmie - mężczyzna miał opatrunek na nosie a z jego twarzy emanowała czysta nienawiść, gdy uśmiechał się zimno.

Za waszymi plecami Veg cofała się pod naporem dwóch rzezimieszków, ledwo co zbijając uderzenia ich mieczy. Sytuacja nie wyglądała komfortowo i trzeba było szybko podjąć jakieś decyzje.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 01 Kwi 2011
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 17:32, 22 Lip 2011    Temat postu:

Giovanni de Sanctis

Kilkanaście przekleństw wyrwało się z gardła czarodzieja, gdy nikt nie zamierzał im pomóc. Czuł z jednej strony narastający gniew, a jednocześnie bezradność tej sytuacji. Krople deszczu cięły go po ściągniętej twarzy jak oszalałe, gdy próbował wraz z Severinem znaleźć choćby najmniejszy punkt zaczepienia jeśli chodzi o Veg. Piromanta czuł się teraz jak pieprzony szczur w zamknięciu nie potrafiący odnaleźć drogi do celu.

W końcu, jakimś cudem usłyszeli tłuczone szkło i nie wiedząc, o co chodzi, czarodziej rzucił się wraz z towarzyszem w uliczkę. Po tym mieście mógł się spodziewać wszystkiego, dlatego też zaczął w głowie przygotowywać zaklęcie, rozbryzgując błoto pod stopami, gdy biegł w obranym kierunku. Mężczyzna o twarzy mordercy leżący przed oknem zwiastować mógł jedynie najgorsze, a gdy Płomienisty dojrzał, że w środku jakiegoś pokoju z rupieciami znajduje sie Veg, nie czekał na reakcję Severina, tylko przeskoczył framugę i znalazł się w środku.

De Sanctis zdziwił się, widząc Rebignera, ale chyba tamten był jeszcze bardziej zaskoczony, wskazując na Severina. Okazywało się nagle, że paser zamierzał wyrównać swoje sprawy... dlaczego wcześniej o tym nie pomyśleli??!.

Widząc, że zbliżają się niewąskie kłopoty, czarodziej natychmiast postawił pieska na podłodze i warknął na niego, wskazując kąt pomieszczenia.
- Cortez, zapieprzaj tam! - szczeniak podkulił ogon i niczym wystrzelony z procy wykonał polecenie, skomląc przeciągle. Mag nie chciał być dla niego zły, ale teraz to była jedyna szansa na uratowanie psiny, bo skąd mógł wiedzieć, co ci troglodyci z pałkami w dłoniach planują?
- Estalijczyku, kup mi trochę czasu! - Klepnął Severina w ramię, jednocześnie lekko wypychając go w przód, w kierunku zbliżających się osiłków.
Sam cofnął się i zatrzymał, gdy poczuł za sobą framugę okna.

Co działo się dalej już nie widział i nie zwracał nawet uwagi. Jedno było pewne - albo przeżyje, albo zdechnie pod mieczami siepaczy pasera. Jedynie to, że Veg była w niebezpieczeństwie powstrzymało go od wzięcia nóg za pas przy tak licznym przeciwniku. W umyśle szybko odnalazł zaklęcie, którego chciał użyć i zamknąwszy oczy, powoli, tkając rękoma w powietrzu Wiatry Magii, zaczął wypowiadać słowa w języku, którego zapewne nikt w tym pokoju nie rozumiał. Starał się wyrzucić z umysłu odgłosy walki, skupiając się maksymalnie na utkaniu zaklęcia.

Za chwilę, jeśli mu się jakimś cudem uda, zamierzał rozpętać tutaj małe piekiełko.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MrZeth




Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 19:31, 22 Lip 2011    Temat postu:

Severin:

Deszcz powoli przebił się przez wierzchnią warstwę ubrania zwadźcy, może i wychładzając ciało, ale wpływając w ten sam sposób i na umysł - miejsce zajęte do tej pory przez otępienie i chaotyczną plątaninę myśli przejmował chłód i zimna kalkulacja. Hałasy panoszące się po jego mózgu cichły w narastającym jednostajnym stukocie - niczym w jakiejś maszynie. Mężczyzna powoli wracał do siebie, rozglądał się poszukując śladów, a ewentualne gadanie pozostawiając Gio. Mag klął jak szewc, nie trzeba było znać jego języka by to wiedzieć, po prostu w słowach była zaklęta ukryta groźba…

Wreszcie w szum strug deszczu wkradł się nowy element. Dźwięk tłuczonego szkła momentalnie przyciągnął Severina i de Sanctisa do źródła. Jakie było prawdopodobieństwo, że ta wybita szyba akurat miała związek z poszukiwaniami Vegari? Szkło tłucze się w każdym mieście z tysiąca powodów. Tym razem jednak strzał na oślep okazał się zarazem trafieniem w dziesiątkę.

Gdy obaj mężczyźni zorientowali się w sytuacji momentalnie dostali się do pomieszczenia, by spotkać starego znajomego.
„Trzeba było go od razu zabić” pomyślał Severin. Po tym jak zwadźca „przesadził z negocjacjami” w sumie można było się czegoś takiego spodziewać i nie być na tyle pobłażliwym, by dać mu odejść. Teraz trzeba się pierdzielić z tymi łachmaniarzami za dychę. Może jeszcze oberwać przy tym. Cudnie…

Oczywiście Gio zareagował natychmiast, w końcu to jego kobieta miała problemy. Standardowo Severin został wystawiony na pierwszą linię. Najbardziej logiczna decyzja. Gdy tylko mag rzucił hasło „kup mi trochę czasu” Severin uśmiechnął się paskudnie. Od momentu przebudzenia marzył o tym by kogoś zabić… Może to pomoże.
- Masz to – mruknął zwadźca, dobywając prawą ręka rapiera, a lewą sztyletu z prawej rękawicy, by cisnąć nim w nieco odleglejszego przeciwnika na prawo, a następnie nie marnując czasu, zaatakował mężczyznę przed sobą. Miał nadzieję, że czwórka gości zdziwi się nieco, że mimo wszystko mężczyzna zdecydował się ich zaatakować natychmiast zamiast się bronić.

Szermierz planował wykorzystać tę chwilę konsternacji by wyeliminować chociaż jednego, lub w miarę możliwości nawet dwóch. Severin pamiętał, że de Sanctis miał przy pasie miecz, który w razie potrzeby mógł wykorzystać do parowania. Walka z trzema gośćmi na raz już jednak wymagała dodatkowego żelastwa w rękach.

Z dwoma pozostałymi raczej da sobie radę już konwencjonalnie – czyli parując i wyczekując błędu któregoś z atakujących. A bo raz to bywało, że sekundant okazał się być podstawiony i z pojedynku wychodziła walka jeden na dwóch?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 15:40, 23 Lip 2011    Temat postu:

Vegari

Tym razem czuła, że może nie wyjść z tego cało. Choć trzech już powaliła, odczuwała coraz to większe zmęczenie i wciąż jej dokuczał nieprzyjemny ból z tyłu głowy, rozpraszając i dekoncentrując kobietę co chwilę. Dlatego też z ulgą przyjęła pojawienie się towarzyszy, które było tak niespodziewane i zaskakujące, jak słoneczne dni w tym zapyziałym mieście.
- Gio! Spal tę budę! - krzyknęła, gdy tylko czarodziej wszedł do środka.
Nie chodziło o to, by rzucał zaklęcie, ale o fakt rozproszenia przeciwników. Jeden był na tyle głupi, że się odwrócił i ruszył w stronę Południowców. Jednak Vegari tylko na to czekała i szybko wspięła się na plecy dryblasa, przystawiając jedną dłoń do jego twarzy, a drugą przejeżdżając ostrzem po gardle. Usłyszała tylko chrypnięcie i jak krew zabulgotała w krtani, a chwilę później poczuła uderzenie w plecy. Drugi z przeciwników nie dawał za wygraną i zrzucił kobietę, powalając ją na podłogę.

W pomieszczeniu pojawili się kolejni przeciwnicy, a Veg już praktycznie nie miała siły walczyć. Gdy mężczyzna zamachnął się, by przebić ją mieczem, złapała za jego kostkę i szarpnęła mocno, przewalając go na podłogę. Sama szybko poderwała się do góry i nim tamten zareagował - potężnym tupnięciem zmiażdżyła mu krtań.

Sytuacja nie wyglądała dla niej zbyt ciekawie, gdyż przed oczami miała mroczki i potwornie się jej kręciło w głowie. Nie widząc innego wyjścia, rzuciła jednym z noży w pasera i wycofała się za skrzynki. Przypuszczała, iż nie trafi, ale chciała ich jakoś rozproszyć i kupić czarodziejowi więcej czasu. W myślach modliła się do Ranalda, by Giovanni się jednak pospieszy się z tym zaklęciem. Co jakiś czas zerkała w jego stronę, czując radość i ulgę, że jakoś im się udało i niebawem znów będą razem. Było to zupełnie nowe i dziwne, jednak nie zastanawiała się nad tym zbyt długo. Na wszelkie rozważania przyjdzie czas, teraz miała zamiar skupić się na obronie i przeżyciu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Pon 13:55, 25 Lip 2011    Temat postu:

Adrenalina, agresja, stal i krew. Tak to wyglądało już na początku, gdy Severin zamachnął się swoim sztyletem, trafiając z bliskiej odległości jednego z drabów Rebignera prosto między oczy. Mężczyzna zwalił się jak podcięty i już nie poruszył. Kolejnych dwóch - jeszcze bardziej rozjuszonych stratą kumpla - natarło na zwadźcę, a Estalijczyk tylko swojemu wytrenowaniu zawdzięczał, że żyje, gdy okuta pałka minęła jego głowę o zaledwie kilka centymetrów. Bronił się dobrze, poruszając zwinnie po pomieszczeniu, ściągając na siebie cały atak. To dało czas magowi na przygotowanie zaklęcia.

Kilka słów w dziwnym języku i dwa okręgi zatoczone rękoma wystarczyły, by powietrze zadrgało i wypełnił je niewielki snop ognia. De Sanctis uwolnił go w końcu, a ognisty bicz pomknął po podłodze niczym żywa istota, wpadając na plecy jednego z oprychów, z którymi zmagał się Severin. Tamten zajął się od razu i wrzeszcząc przeraźliwie z bólu biegał po całym magazynie, próbując zrzucić z siebie płomienie, które w chwilę przeniosły się na całe jego ciało i na kilka paczek oraz skrzynek. Magazyn zaczął powoli płonąć.

Vegari, odcięta w tym czasie od towarzyszy, cisnęła w jednego ze swoich przeciwników sztyletem. Niestety, nie miała szcześcia. Ostrze wbiło się w jedną z drewnianych belek podtrzymujących sufit, a bandzior dobył go z miejsca i odrzucił w kierunku łuczniczki. Kobieta była zbyt zmęczona, by natychmiast zareagować i szybko tego pożałowała, gdy ostrze weszło jak w masło poniżej lewego obojczyka. Z ust Veg wydobyło się ciche jęknięcie, gdy padła na podłogę. Oprych Rebignera zaczął zbliżać się powoli, zaciskając pięści.

Tymczasem walczący obok Severin widział wszystko, jednak po pierwsze, od kobiety oddzielały go płomienie, które szybko zajmowały suche deski, a także wielki drab, który raz po raz uderzał swą pałką, całkiem szybko, jak na taką masę ciała. Zwadźca odskakiwał, a kolce wgryzały się w skrzynki i inne pakunki, rozbijając je w drobny mak. Mężczyzna nie zwracał uwagi na rozprzestrzeniający się ogień - zupełnie tak, jakby za wszelką cenę chciał zabić Severina.

Łuczniczka trzymała się za ranne ramię i próbowała wydobyć sztylet, gdy dostrzegła nad sobą swojego oprawcę. Brzydki bandzior chwycił za miecz przy pasie i gdy kobieta myślała, że to już koniec, nagle zobaczyła, jak z jego brzucha wychodzi szerokie, zakrwawione ostrze. Gdy tamten padł, ujrzała nad sobą Giovanniego. W tym samym momencie Severin uporał się ze swoim oponentem, otwierając mu gardło szybkim cięciem z boku. Tamten złapał się za krtań, próbując zatamować krwawienie, jednak padł po chwilą na deski bez życia.

Rozejrzeliście się. Niemal cały magazyn zajęty był już ogniem, a Rebigner gdzieś zniknął. W kącie, tuż przy oknie, Cortez szczekał desperacko, zapewne próbując wam pokazać, że ta droga do wyjścia wciąż nie była jeszcze odcięta. Odcięci natomiast byli Veg i Gio. Ogromne jęzory ognia sprawiały, że zwadźca mógł tylko patrzeć, co się z nimi dzieje, gdyż z pewnością nie mógł się tam przedrzeć bez poparzenia się.
Veg była ranna i ledwo co się ruszała, jednak czarodziej wziął ją na ręce i próbując jak najbardziej zasłonić swoim ciałem, przebiegł przez płomienie, które nie wyrządziły mu najmniejszej krzywdy. Severin zabrał psa, wiedząc, że De Sanctis ma pełne ręce roboty i tym samym oknem, którym weszliście, opuściliście budynek. Akurat w momencie, gdy strop w miejscu gdzie przed chwilą leżała łuczniczka, zawalił się jak domek z kart.

Na zewnątrz deszcz powoli przestawał padać. Rebigner uciekł, ale najważniejsze było, że wciąż żyliście. Choć niektórzy z was nie mieli się najlepiej - Veg mocno krwawiła, mimo iż sztylet wciąż znajdował się w ranie. Ręka i cały bark drętwiały i wiadomym było, że na dłuższy czas może zapomnieć o strzelaniu z łuku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MrZeth




Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 13:28, 26 Lip 2011    Temat postu:

Drużyna

Sztylet tkwił głęboko w ciele, ostrzem wychodząc z pleców. Vegari nie była w stanie poruszyć lewym ramieniem i tylko czuła, jak cały bark jej drętwieje. W sumie dobrze, przynajmniej nie martwiła się utratą dużej ilości krwi, która spływała, wsiąkając w koszulę. Przy każdym ruchu i kroku czarodzieja, który ją trzymał na rękach, czuła sztylet pod obojczykiem i potworny ból. Żałowała, że nie straciła przytomności i miała nadzieję, iż w końcu nastąpi ten wspaniały moment. Jednak, jak na złość, wciąż była przytomna.
Gdy wyszli z budynku i się zatrzymali, miała już mroczki przed oczami.
- Możecie... to wyjąć? - Stęknęła głośno, szybko zaciskając zęby z bólu.
- Żebyś się wykrwawiła? Kiepski pomysł - powiedział Severin, krzywiąc się. Widział w jakim stanie jest kobieta, prawdopodobnie za chwilę zemdleje. - Trzeba znaleźć cyrulika, który by ja załatał, a potem odstawić ją do Żelaznej... w dalszych planach powinno też znaleźć się upierdolenie łba Rebingerowi - dodał, zwracając się do maga. Był wściekły, bo paser zwiał, co oznacza, że będzie mógł znów sprawiać problemy. Z drugiej jednak strony wynajął ludzi i wszyscy zginęli, wiec drug raz będzie mu już trudniej takie coś zorganizować.
Giovanni słuchając Severina bił się przez moment z myślami. Był tylko zwykłym czarodziejem, nie znał się na ranach, a Estalijczyk mógł mieć w tych sprawach większe doświadczenie. Z drugiej strony nie zamierzał dostarczać Veg więcej bólu, niż trzeba było. Podróż do cyrulika na pewno nie należałaby do przyjemnych.
- Cyrulika? W takim stanie w jakim jest, zejdzie nam pewnie nim ją tam doniesiemy. Trzeba wyjąć ten pierdolony sztylet! - warknął i rozpiął kubrak, zdjął go i rzucił zwadźcy. - Trzymaj. Ja będę wyciągał, a ty ją przytrzymaj i od razu zatamuj tym krwawienie. Zaraz przygotuję też zaklęcie... nie uleczy jej całkiem, ale przynajmniej nieco pomoże. Wtedy będziemy mogli myśleć o cyruliku.
Mag położył łuczniczkę na zimnym bruku, lewą dłoń przyłożył do rany, a prawą zacisnął na rękojeści sztyletu. Spojrzał na pobladłą kobietę.
- Nie ruszaj się, Veg i postaraj się trzymać. Wyciągnę to cholerstwo szybko, ale nie bezboleśnie. Tylko nigdzie mi się stąd nie wybieraj, musimy jeszcze zobaczyć Tobaro - uśmiechnął się do niej spod wąsa, a następnie przeniósł wzrok na Severina.
- Gotowy?
- Jeśli to zaklęcie powstrzyma gwałtowna utratę krwi to tak. Mówię ci, krew zacznie stamtąd lecieć w naprawdę szybkim tempie. Lepiej po prostu przygotuj zaklęcie i skiń głową, gdy będę miał to wyciągnąć, byś rzucił je natychmiast - zasugerował Severin. Tak, czy inaczej był gotów na wykonanie któregokolwiek z planów. Wystarczyło, ze mag da znak.
- Ciekawe, gdzie bym się miała teraz wybierać... - Vegari prychnęła cicho, starając się lekko uśmiechnąć. - Gio, zrób, jak mówi Severin. I nie brudź sobie szaty, bo nie jestem w nastroju na pranie...
Zamilkła, nie będąc w stanie nic więcej powiedzieć. Przymknęła oczy, a każdy ruch i każdy wdech i każde wypowiedziane słowo odbijało się bólem. Starała się nie krzywić, jednak było to silniejsze od niej i nawet gdyby była Kislevitą, zapewne nie udałoby się jej być w tej chwili “twardą”.
De Sanctis skrzywił się na słowa Veg, ale nic nie powiedział. Zamienił się miejscami z Severinem i zaczął wypowiadać zaklęcie. Po chwili jego dłonie rozbłysły bladym światłem, które robiło się coraz jaśniejsze, aż w końcu pochłonęło palce obu dłoni maga. Siadł przy kobiecie i spojrzał ostro na zwadźcę.
- Wyciągaj, miejmy to już za sobą. Moje zaklęcie jest za słabe by zagoić ranę, ale postaram się zatamować krwawienie... przynajmniej na czas dotarcia do De Vayne'a. To jedyny cyrulik jakiego znamy, więc musi nam pomóc.
W tym czasie Severin przyłożył dłoń tak, by mieć palce po lewej i prawej stronie ostrza, by podczas wyciągania nie uszkodzić za mocno ciała po bokach. Przyjrzał się jeszcze tylko by być pewnym pod jakim kątem weszło ostrze, ustawił się by szarpniecie wyszło gładko i ustawił dłoń przy rękojeści. Nie dotykał jej jeszcze, by nie powodować u Veg jeszcze więcej bólu.
- Krew tryśnie tak czy inaczej, więc przygotuj się psychicznie - mruknął zwadźca. Gdy tylko mag dał mu znać chwycił za rękojeść i szarpnął wstecz. Ostrze musiało wyjść za jednym zamachem i pod kątem możliwie bliskim temu pod jakim weszło, by nie spowodować jeszcze więcej uszkodzeń wewnątrz ciała łuczniczki.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez MrZeth dnia Wto 13:30, 26 Lip 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Wto 14:01, 26 Lip 2011    Temat postu:

Severin i Giovanni (plus nieprzytomna Vegari)

Zabraliście się w końcu do roboty, jednak łatwiej było powiedzieć, niż zrobić. Severin nie mógł jednocześnie dobrze przytrzymać Vegari i zagwarantować jej szybkiego pozbycia się stali spod obojczyka. Gdy złapał w końcu za rękojeść, łuczniczka czuła każde najmniejsze drgnięcie i poruszenie broni, które promieniowało palącym bólem na cały bark. W końcu zwadźca pociągnął. Kobieta zawyła, dając upust swemu cierpieniu i szarpnęła się, przez co ostrze powiększyło ranę z jednej strony. W końcu Estalijczyk wydobył sztylet, a z rozcięcia trysnęła fontanna krwi. Czarodziej, mimo iż zrobił się blady jak ściana, nie czekał, tylko od razu przyłożył do niej dłonie, uwalniając leczniczą moc zaklęcia.

W tym czasie bogowie wysłuchali próśb Vegari i pozwolili jej odpłynąć w odmęty nieświadomości. Giovanni przez dłuższy czas uciskał mocno, aż światło na jego dłoniach zaczęło powoli znikać. W końcu odpłynęło całkiem w Eter, a gdy zabrał zakrwawione dłonie, waszym oczom ukazała się szeroka rana nie brocząca już krwią, jednak wciąż wyglądająca jak przecięty pomarańcz. Skóra pod obojczykiem rozeszła się na boki, tworząc coś w rodzaju krwawych ust, odkrywając część białej kości. Mag jak bardzo by nie próbował, tak patrząc na zranienie, po prostu zwymiotował na bruk obok leżącej kobiety.

Po rzuceniu dwóch czarów w ciągu kilku minut, de Sanctis był już nieco zmęczony, więc Severin wziął kobietę na ręce i ruszyliście w kierunku "Knajpy Upadłych Morderców". Cortez cały czas skomlał i próbował was dogonić, jednak miał krótkie łapki i co jakiś czas musieliście przystawać, aż w końcu zdenerwowany mag wziął go na ręce. Płomienie, które buchały z okna za wami przeniosły się już na piętro i powoli cały budynek zajmował się ogniem. W oddali słychać było czyjeś kroki i głośne rozmowy, więc najlepszym pomysłem było się stąd ulotnić, co też szybko uczyniliście. Co jakiś czas zmienialiście się przy transporcie Vegari i Corteza, gdyż w nocy, przy dość ograniczonej widoczności, dotarcie do owianej złą sławą gospody zajęło wam trochę czasu.

Ta okazała się już zamknięta, jednak mocne uderzenia pięścią we frontowe drzwi i okrzyki Giovanniego sprawiły, że w końcu w sali pojawiło się światło. Usłyszeliście odsuwane zasuwy, szczęk zamka i przed wami stanęła w koszuli nocnej pulchna właścicielka przybytku. Wyglądała dość komicznie, zwłaszcza z wielkim garłaczem w dłoniach, którego lufę kierowała raz na Gio, raz na Severina.
- Czego tu, kurwa?! - warknęła. - Lepiej żebyśta mieli dobry powód, żeśta mnie obudzili, bo wpakuję wam tą lufę w dupska i nacisnę spust!
Tak szybko mówiącego Tileańczyka Severin jeszcze nie widział, jednak w końcu wyjaśniliście w czym rzecz i dopiero wtedy kobieta odłożyła broń. Wpuściła was do środka, nakazując zaczekać w zaciemnionej, pustej sali, a sama poszła ze świecą na piętro. Krótko po tym zeszła z zaspanym mężczyzną, którego zdążyliście poznać minionego dnia - "profesor" de Vayne poprawiał niechlujnie zmierzwione włosy i przyświecając sobie świecą, zerknął na nieprzytomną Vegari.
- To właśnie oni. Mówią, że potrzebują twojej pomocy - rzuciła właścicielka.
- Niewątpliwie, droga pani, niewątpliwie. - Spojrzał na was. - Chodźcie ze mną, przyjaciele.
Bez zbędnych pytań ruszyliście za cyrulikiem, znikając po chwili w zatęchłej piwnicy, gdzie znajdował się jego "gabinet". Pomarszczony mężczyzna przez moment szwendał się po niewielkiej sali rozpalając kilka świec, które dały jako takie światło i nakazał położyć Vegari na poplamionym zaschniętą krwią stoliku na środku sali. Przyglądał się przez moment ranie, marszcząc brwi i mrucząc coś do siebie. W końcu łuczniczka, mamrocząc coś pod nosem, zaczęła się rozbudzać.

Jak się szybko okazało, de Vayne i na to miał swoje sposoby, w końcu nie od dziś składał różnych rębajłów i innych oprychów. Chwycił za w miarę czystą szmatkę leżącą na kredensie i nasączył ją jakimś specyfikiem z niewielkiej, czarnej butelki, po czym przyłożył materiał do ust i nosa Veg. Głowa kobiety niemal natychmiast opadła na bok. Gio ruszył w jego kierunku z zaciśniętymi pięściami, co nie uszło uwadze znachora.
- Spokojnie, to sprawdzony specyfik. Kładł niejednego bydlaka na tym stole - wyjaśnił, patrząc na maga. - Chyba nie chcemy, by wasza piękna towarzyszka obudziła całą karczmę, gdybym ją zszywał na żywca, prawda? To z całą pewnością pomoże uniknąć tej sytuacji.

Sposób, w jaki cyrulik składał zdania i jak się wypowiadał podsuwał myśl, że mężczyzna nie był zwykłym konowałem z tego przeklętego miasta. Poza tym nie zadawał zbędnych pytań, co akurat biorąc pod uwagę, gdzie pracował, było raczej normalne. Obserwowaliście, jak ze sporej miski z wodą stojącej na kredensie wyciągnął zakrzywioną, dużą igłę i nawlekł na nią nić. Widząc, że przyglądacie mu się z zainteresowaniem, odezwał się.
- To nie będzie przyjemny widok, więc jeśli macie słabe żołądki, radzę się odwrócić. Tak czy inaczej, proszę nie patrzeć, jak pracuję. To mnie stresuje i trzęsą mi się ręce. A tego chyba byście nie chcieli, jeśli zważacie na zdrowie niewiasty.

Nie mając wyjścia przycupnęliście w kącie sali, pozwalając pracować de Vayne'owi. Cyrulik zabrał się od razu za ranę Veg i od czasu do czasu zerkaliście, jak szybko pracują jego ręce i dłonie. Ruchy mężczyzny były pewne i precyzyjne, a w każdym razie takie sprawiał wrażenie. Gdy skończył łatać kobietę z przodu, zabrał się za niewielką ranę na plecach. Niecałe dwa kwadranse później znachor odszedł w końcu od stołu i podszedł do was.
- Miała cholerne szczęście i chyba pomogły jej jakieś inne siły... - Cyrulik spojrzał przelotnie na maga. - Ostrze weszło pod obojczykiem, a wyszło obok łopatki. To takie coś w górnej części pleców... No nieważne, w każdym razie najważniejsze, że nie uszkodziło kości. Założyłem dwie pary szwów, tak w razie czego. - Przetarł zroszone czoło. - Teraz jednak...
Spojrzał nieco zmieszany na was.
- Będę musiał panience usztywnić bark i ramię, a do tego potrzebuję ją rozebrać do pasa. Zapewniam was, że mimo iż pracuję w takiej dziurze, znam zasady dobrego wychowania i obiecuję nie podglądać.
De Sanctis kręcił trochę nosem na to, co powiedział mężczyzna, jednak skoro nie było innej możliwości, Sev powrócił na swoje poprzednie miejsce, a Gio nadzorował medyka, jak idą jego prace i przy okazji pomagał mu co jakiś czas. Niedługo później robota była skończona.
- Możecie ją zabrać. Powinna wybudzić się za jakąś godzinę, choć pewnie prześpi cały jutrzejszy dzień. Przyjdźcie do mnie za trzy dni, sprawdzę, jak się goi rana i czy nie wdało się jakieś zakażenie.
- To ile się należy? - zapytał ostentacyjnie Sev.
- Jeśli chodzi o pieniądze - nic. Już wczoraj, gdy mnie odwiedziliście wyglądaliście mi na porządnych ludzi, nie to, co miejscowi, więc będę miał do was za jakiś czas prośbę. Przysługa za przysługę, powiedzmy. Gdzie mogę was znaleźć?
Nie mieliście już sił, by wypytywać, co to za przysługa. Wyjaśniliście szybko, gdzie się zatrzymaliście, zabraliście nieprzytomną Vegari i opuściliście podejrzaną gospodę. Wrażeń, jak na jedną noc, mieliście już zdecydowanie dosyć.

Gdy dotarliście do "Żelaznej Dziewicy", waszym jedynym marzeniem było ciepłe łóżko. Byliście całkiem wyczerpani - tak fizycznie, jak i psychicznie. Brak snu, ostatnie wydarzenia, walka - to wszystko odcisnęło teraz na was swoje piętno. Czuliście się co najmniej jak staruszkowie z reumatyzmem, którzy nie są pewni, czy dojdą od stolika do łóżka. Od razu udaliście się do własnych pokoi na piętrze. O ile Severin nie miał już nic do roboty prócz paść swym zacnym obliczem na poduszkę, o tyle Giovanni ułożył Veg na łóżku i nakarmił jeszcze psa, który dopiero przy pełnym żołądku przestał skomleć i zasnął. Tak samo jak i czarodziej, choć jemu zajęło to zdecydowanie więcej czasu.

* * *

Następny dzień przywitaliście w porze obiadowej. Wspaniałe zapachy pieczystego, jakie unosiły się w gospodzie ściągnęły was do głównej sali. Vegari wciąż spała, regenerując siły i za nic w świecie Giovanni nie mógł jej wybudzić. Przy obiedzie szybko okazało się, że wieść o spalonym magazynie przywędrowała i do "Dziewicy", a wokół klienteli błyskawicznie rozchodziły się przeróżne plotki. Jedni mówili, że za spłonięcie budynku odpowiedzialna była sama Pani Jeziora, która chciała dać znać mieszkańcom Mousillon że w końcu to samo czeka ich domy. Inni, że to sprawka szczurów wielkości człowieka poruszających się na dwóch nogach i ponoć nawet któryś z mieszczuchów widział je nocą w tamtych rejonach. Kolejni szeptali między sobą, że Chaos chce zniszczyć miasto i to tylko przedsmak. Krążyło też kilka innych historyjek, które wywoływały jedynie uśmiech politowania na waszych twarzach i rozbawienie.

Tego dnia deszcz niemal nie ustawał, zamieniając błotniste ścieżki w rwące potoczki mułu i śmieci. Zostaliście w gospodzie, gdyż nie mogliście być pewni, że Rebigner nie przypuści kolejnego ataku, a z drugiej strony sami potrzebowaliście nieco odpocząć po ostatnich wydarzeniach. Jedynie czarodziej klął, gdy musiał wychodzić z psem na spacery w taką pogodę, by ten załatwił swoje potrzeby. Popołudnie i wieczór upłynęły spokojnie i dość wcześnie się położyliście.

* * *

Drużyna

Vegari obudziła się kolejnego dnia, nieco koło południa. Była blada, jednak wyglądało na to, że powoli zaczyna dochodzić do siebie. Ramię i bark były dobrze usztywnione, więc i poruszanie nie nastręczało kobiecie większych problemów, choć używać mogła jedynie prawej ręki. Po obiedzie zebraliście się wszyscy w pokoju, gdzie odpoczywała łuczniczka. Był dwudziesty dzień miesiąca Erntzeit, w całym Starym Świecie znanego jako wrzesień.
Piąty dzień waszego pobytu w Mousillon.

Gdzieś w mieście czaił się mściwy paser, który chętnie widziałby was martwych, a także mężczyzna, po którego zostaliście tutaj przysłani. Po raz pierwszy chyba odkąd tutaj przybyliście, mieliście w sercach przytłaczające uczucie pustki i zrezygnowania. Jakby nic, co do tej pory udało wam się tutaj załatwić nie miało żadnego znaczenia, gdyż wciąż od celu dzieliło was bardzo wiele. A problemy piętrzyły się, niczym czarne chmury nad miastem.

W zimnym pokoju zajmowanym przez maga i łuczniczkę musieliście podjąć decyzję, co dalej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 01 Kwi 2011
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:10, 28 Lip 2011    Temat postu:

Giovanni feat. Severin

Nie podobała mu się ta zamiana ról, ale skoro Vegari tak chciała, to nie było powodów, by się spierać, bo czas grał tu największą rolę. Przygotowywał zaklęcie, gdy jego towarzysz niedoli zaczął szarpać się ze sztyletem. Veg krzyknęła, a Gio szczęknął zębami. Przez chwilę miał zamiar walnąć Severina w gębę za to, że był tak nieprofesjonalny, jednak nie było teraz na to czasu. W końcu ostrze wyszło, a czarodziej przyłożył dłonie do krwawiącej rany, starając się nie patrzeć. Mimo wszystko czuł wyciekającą między palcami ciepłą ciecz i ostatkiem woli sprowadził czar na odpowiednie tory, by móc jak najbardziej pomóc łuczniczce. Dłuższą chwilę to zajęło, ale przynajmniej dało jakieś efekty. Jednak gdy de Sanctis spojrzał na ranę tuż po leczeniu, z jego trzewi nie mogło się wyrwać nic więcej, prócz soczystego pawia.

Gdy się już jakoś ogarnął, zabrali kobietę i psa, by odnaleźć gospodę w której rezydował cyrulik. Nie było łatwo, ale w końcu jakoś się udało. Mag widząc przed nosem wielką strzelbę szybko wyjaśnił, co ich sprowadza w te włości i na szczęście gruba kobiecina miała gest wpuszczając ich do środka i sprowadzając na dół cyrulika poznanego wcześniej.
De Sanctisowi od początku nie podobało się, jak mężczyzna obchodzi się z ranną Veg, ale cóż mógł zrobić, prócz gapienia się na pracę felczera? Przecież na łataniu ran to się znał jak kogut na znoszeniu jajek, więc nie mógł pomóc bardziej, niż do tej pory przy użyciu magii. Minuty dłużyły się jak godziny, gdy Gio zerkał, jak ten podejrzany typ składa Veg. Przypomniał sobie nagle Rebignera, który był za to wszystko odpowiedzialny i aż zagotował się w sobie. Żałował bardzo, że ta menda im uciekła, bo z chęcią pokazałby mu, czym jest Tradycja Ognia. Ale może jeszcze będzie miał okazję.

Krzywił się, gdy De Vayne miał zamiar rozebrać Vegari, ale po raz kolejny nie miał na to większego wpływu. Tu chodziło o życie kobiety i nawet sam Karl Franz mógłby teraz oglądać nago łuczniczkę, jeśli miałoby to jej pomóc. Dał więc przyzwolenie, choć asystował przy zakładaniu bandaża i usztywnianiu ramienia, co jakiś czas zerkając na Severina. Jakoś dziwnie się czuł z tym wszystkim.

Gdy wreszcie dotarli do "Żelaznej Dziewicy", mag dziękował Morrowi, że w końcu będzie mógł odpocząć. Pożegnał się z nie mniej padniętym Severinem, ułożył Veg na łóżku, nakarmił jeszcze psa suszonym mięsem, nałożył zaklęcie zamknięcia na okno i drzwi i padł jak ścięty na pościel. Nie minęła minuta, gdy zapadł w głęboki sen.

* * *

Obudził się, gdy jego nozdrzy doszły przyjemne zapachy. Nie wiedział, która była godzina, ale skoro czuł mięso, to pewnie pora obiadowa. Przetarł zmęczone oczy i podszedł do jedynego okna w ich obskurnym pokoju. Otworzył je i wyjrzał na zewnątrz. Było zimno i padał deszcz, czyli w sumie nic, czego już by tu nie doświadczył. Schował się do środka, lekko już rozbudzony, zabrał swój kubrak, ucałował Veg i wyszedł z psem z pokoju. Wcześniej raz jeszcze nałożył prosty czar zamknięcia na okno, a później na drzwi, gdyż nie miał zamiaru ryzykować. Paser mógł chcieć się mścić, więc trzeba było dmuchać na zimne, zwłaszcza, że kobieta spała i była bezbronna.

Na dole przysiadł się do Severina, jednak przez jakiś czas rozmowa się nie kleiła. W końcu podano obiad. Czarodziej siedział z nietęgą miną przy stoliku, dłubiąc brudnym widelcem w ziemniakach i mięsie. Za kompanów do żarcia miał jedynie Severina i Corteza, z czego ten ostatni był wyjątkowo zadowolony, gdy mag rzucał mu pod stół trochę pieczonego. Pies za każdym razem merdał ogonem i wywalał jęzor na wierzch. Drugi jego “kompan posiłku” zaś był raczej małomówny i na wpół obecny. W przeciwieństwie do maga jadł, acz robił to jakoś bez specjalnego zaangażowania. Myślami był gdzieś indziej i sądząc po jego twarzy nie było to przyjemne miejsce.
- I co się cieszysz, kundlu? Twoja pani leży na górze ranna, a ty się obżerasz jak świnia przy korycie. - syknął podenerwowany czarodziej, zerkając na czworonoga.
Pies jednak nie zwracał na niego uwagi, pochłaniając swoje porcje i mając resztę towarzystwa głęboko w... gdzieś. Ten to miał dobrze. Gio martwił się o Vegari i przez to czuł, jakby żołądek zrobił mu się wielkości kurzego jajka. Choćby chciał, nie mógł nic zjeść - żarcie cofało mu się z gęby i smakowało jak gówno. Spojrzał na siedzącego obok zwadźcę.
- Ile znaczy dla ciebie Veg, Estalijczyku? Znaczy cokolwiek? - zapytał ni z tego, ni z owego chłodnym, beznamiętnym głosem. Z twarzą jakby wyrytą w kamieniu wpatrywał się w towarzysza, oczekując odpowiedzi.
- Towarzyszka podróży, przyjaciółka, choć tego ostatniego nie jestem pewien mówiąc szczerze - stwierdził zwadźca beznamiętnie. Drgnął i potrząsnął głową, jakby wybudzając się do końca z zamyślenia. - Nie planuję ci jej odbijać w żaden sposób, jeśli cię to trapi - mruknął i wzruszył ramionami.
Mag spojrzał na kompana, unosząc prawą brew w geście zdziwienia.
- Nie, nie trapi. Nie pytam o to w kategorii miłości, odbijania czy czegokolwiek innego. Nie uważasz, że za to, co stało się Veg, powinniśmy odnaleźć tego skurwiałego pasera i dać mu nauczkę? - mężczyzna wziął łyk mleka z kubka. - Albo my jego, albo on nas... Nie wydaje mi się, żeby ta porażka go zniechęciła. Takie szczury za wszelką cenę chcą się pozbyć tych, co nadepnęli im na odcisk. Wiem to z doświadczenia.
- Wspominałem o tym już gdy byliśmy przed magazynem. Gościowi trzeba upieprzyć łeb - skwitował Severin i wzruszył ramionami. - Bez Veg będzie raczej ciężko go znaleźć, ale możemy spróbować. Pytanie czy ona jest tu bezpieczna? - Zwadźca westchnął i potarł czoło. - Możemy zawsze przemieścić ją do mojego pokoju na czas jak nas nie będzie.
- Nie sądzę, żeby to coś zmieniło. - Giovanni wzruszył ramionami. - Jak na razie nałożyłem magiczne zamknięcie na drzwi i okno w naszym pokoju, więc nikt niepowołany nie dostanie się tam, gdzie wypoczywa Vegi. Myślę, że moglibyśmy odwiedzić tą całą Sophie i wypytać się jej o pasera. Jest tutejsza, więc nawet za drobną opłatą pewnie mogłaby nam pomóc go znaleźć. Bo nie sądzę, żeby gość siedział tam gdzie zwykle. Poza tym Sophie może wiedzieć, czy ten kutas nie próbuje zebrać znowu jakichś ludzi. Kto wie, może coś o tym słyszała. Jak się nazywała ta gospoda, gdzie można ją znaleźć? Coś z gardłem w nazwie było... - mag zaczął pstrykać palcami, starając się sobie przypomnieć.
- W takim mieście jak to jedyny stan gardła aprobowany przez tubylców to “poderżnięte” - mruknął Severin, uśmiechając się ponuro. - Możemy się tam przejść, aczkolwiek byłbym z tym ostrożny. - To, że Veg najwyraźniej też należy do tego samego... khm.. “cechu” co ona nie musi znaczyć, że nam pomoże. Lepiej skocz jej zapytać czy jest coś o czym powinniśmy wiedzieć - stwierdził zwadźca. - A tak w ogóle to wypadałoby chwilę odpocząć po posiłku - dodał, po czym dokończył wreszcie zimny już posiłek.
Czarodziej po raz kolejny wzruszył ramionami.
- Veg wciąż śpi, więc niech odnawia siły. Gdy się obudzi wypytam ją o całą sytuację. I masz rację, przydałoby się odpocząć - zerknął za okno, gdzie deszcz lał jak z cebra. - Dzisiaj raczej nigdzie się już nie wybierzemy.
Wstał od stołu i skinął lekko głową towarzyszowi.
- Do zobaczenia później, Estalijczyku - klasknął w dłonie i ruszył w kierunku schodów na górę, cmokając na psa. Cortez niemal natychmiast przybiegł, merdając ogonem. De Sanctis wziął go na ręce i po chwili zniknął na piętrze, zostawiając Severina samego ze swoimi przemyśleniami.

* * *

W cichym i chłodnym pokoju Veg leżała w łóżku, oddychając ciężko lecz równomiernie. Czarodziej gestem dłoni dał znak Cortezowi, co ma zrobić, a psina posłusznie klapnęła przy łóżku z pyszczkiem na przednich łapach i obserwowała De Sanctisa smutnymi oczętami. Mężczyzna westchnął ciężko i usiadł na brzegu łóżka przecierając palcami skronie. Chociaż udało mu się pospać do południa, wciąż czuł się zmęczony i wydawało mu się, że miała na to wpływ nie tylko pogoda, ale i to wszystko, co się działo dookoła. Dodatkowo rzucił w nocy dwa zaklęcia i kolejne dwa w pokoju, a to również go osłabiło. A przy takiej aurze odzyskanie pełnego wigoru musi potrwać.

To miasto było dziwne. Totalna beznadzieja jaka ogarniała zewsząd Mousillon, zaczęła się również udzielać magowi. Zupełnie, jakby każdy kolejny dzień w tym przeklętym mieście odbijał się coraz bardziej na jego kondycji psychicznej i fizycznej. Jakby miasto w jakiś sposób wysysało energię życiową z ludzi, którzy tu mieszkają bądź, nie daj Morrze, przyjeżdżają w jakimś celu. Tileańczyk sam nie wierzył, że coś takiego przyszło mu na myśl, ale Magistrowie Piromanci, którzy byli jego wykładowcami mówili wielokrotnie, że na świecie dzieją się rzeczy wykraczające poza rozumowanie przeciętnego człowieka. On przęciętny nie był, a sam czuł coś dziwnego w powietrzu, co przenikało mury, deski czy ubrania. I to nie było dobre uczucie.

Zerknął na Vegari i kąciki ust zadrgały mu lekko. Śpiąc, wyglądała tak niewinnie, zwłaszcza z opatrunkiem na barku i ramieniu. Czarodziej był pewien, że gdyby nie ta kobieta, zwariowałby tu pewnie, albo spalił całą tę mieścinę, byle się z niej wyrwać. Myśli, które czasami przychodziły mu do głowy były tak szalone, że wolał sam przed sobą się do nich nie przyznawać. W duchu miał nadzieję, że szybko odnajdą tego zbira LeBeau i będą mogli wyjechać z Mousillon. Miał też kolejną nauczkę, by to, co mówią szlachcice, książęta czy inne wysoko postawione dupki przesiewać grubym sitem, bo nigdy nie wiadomo w co można się wpakować. Adalhard z całą pewnością wiedział, co to za miejsce i dlatego nie mógł znaleźć nikogo, kto chciałby tu przyjechać i zająć się tą sprawą. A oni dali się wydymać jak pierwsza lepsza portowa dziwka. No cóż, przynajmniej mieli ze sobą diadem, a to była wystarczająca rekompensata za uszczerbek na zdrowiu, jakiego zaznali przyjeżdżając na ziemie tego zawszonego księstewka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.ouzaru.fora.pl Strona Główna -> Sesje RPG Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 13, 14, 15 ... 20, 21, 22  Następny
Strona 14 z 22

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gRed v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin