 |
|
Autor |
Wiadomość |
MrZeth
Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 3:16, 12 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Severin:
- Uciekaj, nie gadaj - rzucił Severin i sprzedał kopniaka najbliższemu zombiakowi. Wycofywał się ostatni, pilnując, by żaden trup nie rzucił się na osłabionego rzucaniem zaklęcia De Sanctisa, nie rozumiejąc uwagi Vegari. Teoretycznie to on pozostawał najdłużej w zasięgu zombie, wiec on się najbardziej wystawiał... a Vegari robiła sobie jeszcze z niego jaja czy ki czort?
- Następnym razem ty obstawiasz odwrót, cwaniaro - burknął. Zero wdzięczności, ale z drugiej strony czego się spodziewać po tej kobiecie?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Wto 6:47, 12 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Zwadźca, osłaniający odwrót najbardziej wystawiał się na ataki nieumarłych, ale i całkiem zgrabnie ich unikał. Od czasu do czasu rozdawał ciosy rapierem i z przysłowiowego buta, zabezpieczając tyły i pozwalając regenerować magowi siły. Vegari biegła tuż obok Giovanniego, również osłaniając go na tyle, na ile mogła swym mieczem. Nieznajoma kobieta natomiast gładko wyżynała sobie drogę przez zastępy trupów, zmniejszając dystans do zniszczonego budynku.
Po dwóch minutach - dłużących się niczym godziny - wpadliście w końcu do środka wielkiej, zrujnowanej katedry. Kilka filarów podtrzymywało popękane sklepienie, a w niektórych miejscach widać było spore dziury w dachu. Wykładana szachownicą posadzka miejscami była pęknięta i lekko zapadnięta.
- Biegnijcie za mną, gęsiego! - Czarnowłosa odwróciła się w waszym kierunku. - Niech nikt nie waży się inaczej!
Po tych słowach rzuciła się do biegu prawą stroną nawy, tuż przy ścianie. Podążyliście za nią, gdyż trupy zaczynały forsować powoli zmurszałe wrota gmachu.
Nieznajoma, zamiast uciekać, zatrzymała się nagle tuż przed pokrytą kurzem i pajęczynami amboną, wyrzucając ręce w przód i zachęcając tym samym pokracznych nieumarłych do tego, by się zbliżyli.
- No szybciej, obleśne skurwysyny! - warknęła. - Tylko na tyle was stać?! Chodźcie, tutaj jesteśmy!
Nie wiedzieliście, co ona wyprawia, ale kilkunastu nieumarłych, którzy wdarli się już do środka, zawyło przeciągle i ruszyło ku wam, jakby nieco szybciej niż przedtem. Jednak nie przy ścianie, tak jak wy, a centralnie, środkiem ogromnej, kwadratowej sali.
I to był ich błąd.
Gdy większość zombie była mniej więcej w połowie drogi, usłyszeliście nagle dziwny odgłos, który rozniósł się po gmachu - jakby coś właśnie pękało. Dostrzegliście zygzakowatą, powiększającą się linię, która zamykała się wokół nadciągających truposzy i odcinała ich od głównej części budynku. Nagle gruchnęło i ogromna część betonu na której przebywały zombie nie wytrzymała i runęła z łoskotem w dół, a wraz z nią większość waszych przeciwników. Podniosły się tumany kurzu, jednak wy już nie czekaliście na to, co wydarzy się dalej. Nieznajoma gestem ręki dała wam znać, że trzeba ruszać dalej.
Wbiegliście za nią przez wąskie, ledwo trzymające się na zawiasach drzwi znajdujące się za amboną i krótkim korytarzem dobiegliście do niewielkiego, pustego pokoju. Czarnowłosa rozglądała się przez chwilę po ścianie, po czym widzieliście jak wciska niewielki kamień znajdujący się nieco nad jej głową. Usłyszeliście stłumiony odgłos przesuwanej płyty, a za wami, w miejscu gdzie wcześniej znajdowała się ściana, pojawiło się teraz oświetlone pochodniami wejście.
- To sekretne przejście sióstr Shallyianek. A przynajmniej takim było kiedyś. - Wyjaśniła wojowniczka. - Jest bezpieczne. Za mną.
Podeszła do nowo otwartych drzwi i zeszła na dół po metalowych klamrach zastępujących drabinę.
Nie mając zbyt wielkiego wyboru, zrobiliście to samo. Będąc na dole, kobieta przydusiła kolejny kamień w ścianie i usłyszeliście, jak kamienne drzwi nad wami znów się zamykają. Zniknęliście za płachtą prowadzącą w głąb ciosanego w ścianie tunelu. Wcześniej nieznajoma i Severin chwycili za pochodnie, by rozświetlać sobie drogę.
Po kilku minutach wędrówki wąskimi, zatęchłymi korytarzami doszliście do kolejnych schodów. Wcześniej jednak kobieta znów dotknęła jednego z kamieni i przed wami wyrosło wyjście na zewnątrz. Ruszyliście na górę, by po chwili znaleźć się w ruinach jakiegoś starego budynku.
Czarnowłosa sprawdziła wszystkie okna, a potem oparła się o ścianę, zerkając po was ciekawsko. W prawej dłoni wciąż dzierżyła jeden ze swoich sztyletów.
- Nie wyglądacie mi na lokalnych, zatem kim jesteście i co tutaj robicie? - Zaczęła bez ceregieli. - Nikt wam nie powiedział, że w tej dzielnicy można znaleźć tylko śmierć? Macie cholerne szczęście, że byłam w pobliżu. Za uratowanie waszych tyłków należy mi się pięć ecu.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Evandril
Dołączył: 01 Kwi 2011
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 14:37, 14 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Drużyna feat. Sophie
Umysł Severina zaczął szybko kojarzyć fakty. Kobieta zażyczyła sobie pięć ecu za uratowanie ich? Dobrze, że tak nisko ceni sobie ich życie. Zapewne uznała, że posiadają taka ilość gotówki po sprzęcie, który posiadają. Odmowa nie wchodziła w grę z dwóch powodów.
Po pierwsze kobieta właśnie uratowała im tyłki. Po drugie, sądząc po popisie jako dała przy walce z zombie, byłaby w stanie zabić całą trójkę i po prostu zabrać pieniądze i sprzedać ich sprzęt, zarabiając na tym więcej. Nawet jeśli by nie zabiła ich teraz, zawsze mogła po prostu zabić jedno, zwiać i dobić resztę później. No i dodatkowo przecież mogło być coś jeszcze, czego nie wiedzieli o tym budynku. Skoro kobieta miała gotową pułapkę tam w świątyni, to czemu nie miałaby mieć kolejnej tutaj?
- Pięć ecu? - zapytał zwadźca i westchnął, oglądając się na resztę. - Zagalopowaliśmy się trochę w trakcie poszukiwań. Są jakieś inne dzielnice równie czarujące jak ta? - zapytał, powoli sięgając do wnętrza kurtki po mieszek.
Vegari stanowczym ruchem złapała Severina za rękę i ściągnęła ją na dół. Czemu nikt z nią tak nie współpracował, do jasnej cholery? Życie było niesprawiedliwe...
- Jesteś pewien, że chcesz jej płacić za te kilka minut tyle, co bretoński najemnik zarabia przez rok? Jeśli tak, to musisz być idiotą - zapytała w estalijskim, uśmiechając się szeroko, po czym nie mogła sobie odmówić tej przyjemności, by nie dodać już po bretońsku jednej uwagi. - Czy jakby kazała ci się rozebrać i zwalić sobie konia, to też byś to zrobił?
- Może i jestem, może i nie... - Severin Wzruszył ramionami i kurtka wygięła sie tak, że Veg była w stanie dostrzec fragment rączki pistoletu zawieszonego w pobliżu mieszka. Tak jak przeczuwał Veg miała inne plany, skoro kobieta była pewna, ze ich stad wyciągnie w jakiś sposób, to można by to faktycznie rozważyć...
Uśmiech nie schodził z ust Vegari. Była pewna, że w trójkę by nie mieli większego problemu, by ją zabić. I właśnie chciała zrobić, ale to za chwilę.
- Te, paniusia! Zapłacimy ci, o ile wcześniej odpowiesz nam na kilka pytań. Inaczej możesz zapomnieć o nagrodzie i szybko przeliczyć, ile warte jest TWOJE życie. - Tym razem łuczniczka uśmiechnęła się chłodno. - Z trupami poszło ci nieźle, przyznaję. Ale my jesteśmy jak najbardziej żywi.
Wyprostowała się, czekając na odpowiedź kobiety. Giovanni, który stał za łuczniczką, zobaczył, jak Vegari krzyżuje dłonie na wysokości swoich lędźwi, podnosi nieco koszulę i łapie za dwa noże do rzucania. Tuż obok nich były jeszcze sztylety. Znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, iż nie blefuje. Choć jej postawa wobec rozmówczyni miała się wydawać zupełnie luźną i swobodną.
Czarnowłosa kobieta jedynie zachichotała, zerkając to na na Estalijczyka, to na złodziejkę. Wyraz jej twarzy przypominał ten, który widzieli podczas walki z nieumarłymi.
- Co za tupet! To już wolałam twojego potulnego towarzysza, kobieto - powiedziała, odkrywając białe zęby w szerokim uśmiechu. - Faceci zwykle są przy mnie potulni, zwłaszcza, gdy ratuję im dupsko od sztywniaków. To cipki. - Wzruszyła ramionami. - To co byście chcieli wiedzieć za te pięć ecu? Z chęcią zarobię jak najemnik.
Z jej twarzy można było wyczytać, że bawi się bardzo dobrze. Zerkając na Severina, od czasu do czasu wyrywał się z jej przepony stłumiony chichot.
Zwadźca westchnął cicho, ale nie odpowiedział.
- Mam tupet? To oni nie są miejscowi, nie ja. Wiem, jak to działa. Bierzesz pieniądze, znikasz, a my się błąkamy, starając jakoś wyjść. Niestety pech chce, że jesteś jedyną osobą, która zna bezpieczne wyjście, a ślad po nas ginie... Sama tak robiłam, więc mi nie powiesz, że tak nie jest. - Uniosła prawą brew. - Szukamy pewnej złodziejki, słyszeliśmy, że właśnie tutaj możemy ją zastać. Nazywa się Sophie.
Nieznajoma zmitygowała się nagle, jakby ktoś ukłuł ją w czułe miejsce. Mimo wszystko starała się zachowywać profesjonalnie jak na swój fach i niezwruszona odparła.
- Słyszałam o niej. W Utraconym Mieście to prawdziwa legenda. Choć nie wiadomo, czy żywa, bo tylko się o niej słyszy, a nikt z lokalnych nie widział jej żywej od pół roku. Czego od niej chcecie? Może sama będę umiała pomóc? Oczywiście za kolejne dwa ecu więcej. - Nieznajoma podrzuciła sztylet w dłoni.
- Pięć ecu to o pięć za dużo, jak za taką informację. Ale jeśli WIESZ, gdzie ona jest, mogę zrobić wyjątek. - Vegari nie podobało się to, ale czas ich naglił i miała na względzie dobre samopoczucie maga. Zresztą obiecał ją zabrać do Tobaro i o tym tylko ciągle myślała. - A czego można chcieć od takiej osoby? Wynająć. Też słyszeliśmy, że jest niezła i mamy dla niej naglący biznes. Więc jak? Wiesz, gdzie ją można znaleźć? - mruknęła Veg. Gdy musiała płacić, nastrój od razu jej się pogarszał.
- Najpierw pieniądze. - Czarnowłosa wyciągnęła wolną dłoń. - Nie martwcie się, nie oszukam was. W końcu mamy własny, niepisany kodeks, prawda, skarbie? - Spojrzała z zadziornym uśmiechem na Vegari, a następnie pokazała jej rękoma kilka znaków, których Sev i Gio nijak nie umieli rozpoznać. To było coś jak przekazywanie sobie wiadomości bez odzywania się.
Mag zobaczył, jak łuczniczka zaciska mocniej dłonie na nożach. Aż jej kostki od tego zbielały, a przy nadgarstkach skóra zaczęła świecić od potu.
- Więc powinnaś uważać, bo wiesz również, na co mnie stać.
Twarz Vegari nagle zrobiła się wyjątkowo surowa i zimna. Cokolwiek “przekazała” jej kobieta, nie spodobało się to łuczniczce.
- Sev, zapłać pani te pięć ecu i miejmy to już z głowy. Gio, od ciebie poproszę jedno.
Sama też wyjęła z sakiewki monetę. Skoro Estalijczyk był tak chętny, by jej placić na samym początku, niech to zrobi. Ona i mag dołożą się, by w ogólnym rozrachunku ta irytująca baba dostała siedem ecu.
- Veg... zrzuta. Każde z was daje po dwa z hakiem, chyba że nagle uważasz, że jestem wart więcej niż ty. Nie mamy monety z nominałem “jedna trzecia” więc powiedzmy, że zapłacę trochę więcej by wyrównać... - stwierdził Severin, pozornie grzebiąc za pieniędzmi. Widać jednak miał rację, by nie traktować tej kobiety jak pierwszej lepszej, skoro nawet Vegari zdecydowała się jej zapłacić dodatkowo za informacje o Sophie... chociaż kto wie?
- Płacimy jej monetami czy ekwiwalentem? - zapytał po estalijsku. Wygląda na to że tamta i tak znała ten język, bo nawiązała do tekstu Vegari, ale... Ta kobieta swoim komentarzem zrzekła się z przywileju korzystania z honorowego zachowania Severina. Veg mogła widzieć, jak zwadźca wskazał palcem w kurtce na pistolet, gdy wypowiedział słowo “ekwiwalent”.
- Pozbywanie się pieniędzy zawsze mnie wprawia w zły nastrój.
Tak oto skwitowała wszystko łuczniczka, po czym wyciągnęła sakiewkę i wydobyła z niej dwa złote krążki. Nie miała zamiaru się dokładać więcej, gdyż i tak prawie wszystko sama załatwiła.
Czarodziej przyglądał się jedynie z boku temu, co się wyprawia. Jakże dziwiło go zachowanie Severina! Najpierw był skłonny zapłacić całą kwotę bez mrugnięcia okiem, a gdy tylko odezwała się Vegari, która wjechała mu na ambicję, od razu chciał chwycić za pistolet. I to z jakiego powodu? Z takiego, że kobieta niewątpliwie uratowała ich i wyprowadziła za daleka od nieumarłych? Płomienisty zaupełnie nie rozumiał podejścia Estalijczyka. Tak, jakby Vegari była dla niego bodźcem do tego, by się przechwalać, jaki to on potrafi być odważny i bezwzględny, gdy trzeba. Choć czarodziej stwierdził, że wyglądało to raczej komicznie - niczym kogucik skaczący wokół najdorodniejszej kurki w wiadomym celu.
Gio pokręcił głową i sięgnął do sakiewki w kubraku, odliczając trzy monety. Rzucił je kobiecie i zerknął nieco z politowaniem na Severina, zachęcając go skinieniem głowy, by wysupłał swoją część. Gdy już to nastąpiło, zwrócił się do nieznajomej.
- Nazywam się Giovanni de Sanctis, jestem Magistrem Ognia z Kolegium Aqshy z Imperium. - Gdyby nie to, że się przedstawił, nie odróżniła by jego akcentu od typowego miejscowego. Mówił po bretońsku naprawdę świetnie. - My wywiązaliśmy się ze swojej części umowy, więc dobre maniery i honor nakazują, byś teraz uczyniła to samo. Przy okazji: jak cię zwą, jeśli można wiedzieć?
Severin westchnął, przesunął dłoń niżej do mieszka i chciał rzucić trzy złote monety, ale zobaczył, że Mag rzucił trzy, wiec wzruszył ramionami i dodał dwie od siebie.
Kobieta schowała pieniądze do wewnętrznej części swej tuniki, a potem spojrzała na każdego z zebranych. Uśmiechnęła się dziwnie, najpewniej nad czymś rozmyślając.
- Ja jestem Sophie - odparła w końcu. - I czym sobie zasłużyłam, że obcy aż tak bardzo pragną się ze mną widzieć?
W jej melodyjnym głosie słychać było drwiący ton, gdy wciąż bawiła się sztyletem, opierając o ścianę przy oknie.
Mag był nieco zaskoczony odpowiedzią nieznajomej, choć starał się nie dać po sobie poznać. Jej wcześniejsze słowa rzeczywiście brzmiały jakby mówiła prawdę, że zna Sophie i jeśli teraz nie kłamała to nieźle sobie z nimi zagrała. Ale w sumie przy Vegari powinien był się już do tego przyzwyczaić.
- Jeśli jest tak jak mówisz, to powiedz nam... - Gio sięgnął do torby i wyjął z niej po chwili diadem kupiony od pasera. Trzymał go na wysokości głowy. - Skąd wytrzasnęłaś to cacuszko?
W razie, gdyby chciała zaprzeczyć że nie wie, co to jest, de Sanctis dodał szybko.
- Znasz niejakiego Rebignera, prawda? Powiedział nam, gdy kupowaliśmy ten diadem od niego, że on kupił go od niejakiej Sophie z Utraconego Miasta. Jeśli jesteś tą Sophie, chcemy wiedzieć, skąd go dorwałaś. Chcemy tylko informacji... Poza tym wzięłaś od nas pieniądze.
Gio schował klejnot z powrotem do torby i nałożył czar zamknięcia, a następnie spojrzał na kobietę. Może i było to naiwne podejście w tym mieście, ale wciąż wierzył w ludzi i miał nadzieję, że kobieta nie będzie chciała ich wykiwać. W razie czego już zaczął przygotowywać w umyśle zaklęcie uśpienia.
Czarnowłosa westchnęła ciężko. Przewróciła oczyma i spojrzała na czarodzieja.
- Spokojnie, “Magistrze Ognia”, moje obietnice są droższe od pieniędzy, więc nie trzęś tak swoimi czarodziejskimi portkami. - Uśmiechnęła się lekko i puściła mu oczko. - To prawda, ja sprzedałam diadem Rebignerowi. Mniej więcej tydzień temu zauważyłam jakiegoś mężczyznę uciekającego ze starych katakumb znajdujących się w północnej części doków. Był przerażony, a jego ubranie było postrzępione i pokrwawione. Poszłam więc za nim, bo zwyczajnie chciałam go oskubać. Zdecydowanie nie wyglądał na lokalnego, tak jak i wy. W każdym razie... - wzięła głębszy wdech - w pewnej chwili potknął się na gruzowisku i upuścił wypchaną torbę. Podniósł ją w trymiga i znów rzucił się do ucieczki, ale ja zauważyłam, że coś za sobą zostawił. To był właśnie ten diadem, który mi pokazałeś, “Magistrze Ognia”. Był na moim terenie, więc sprzedałam go Rebignerowi za świetne pieniądze. Cała historia.
Sophie wzruszyła ramionami, patrząc po twarzach zebranych przed nią awanturników.
- Jak wyglądał mężczyzna, który zgubił diadem? - zapytała szorstko Vegari, ściągając brwi. Nie podobało jej się to, jak Sophie zwracała się do maga i to, jak puściła mu oczko. Miała ochotę rozerwać tej laluni gardło.
- Czy ty myślisz, słodziutka, że ja się przyglądam typkom, których chcę obrabować? - Czarnowłosa spojrzała z uniesioną brwią na łuczniczkę. Napotykając jednak ostry wzrok Veg, westchnęła. - Szczupły, zarośnięty, ubrany jak typowy podróżnik. Prawą albo lewą dłoń miał zabandażowaną... Spieprzał, aż się kurzyło, a darł się tak, że się dziwiłam, że nie sprowadził na siebie sztywniaków. Pełno tego kurestwa tutaj. - Skrzywiła się lekko.
- I co? Nie poszłaś za nim? - wtrącił się czarodziej. Z opowieści kobiety wynikało, że to mógł być LeBeau. Tylko co mógł robić w jakichś katakumbach, skoro miał przy sobie diadem wart setki ecu? To było bardzo zastanawiające. - A co to za katakumby, o których wspomniałaś?
- Człowieku, jestem złodziejką, a nie jakąś siostrą miłosierdzia. Po co miałam dalej za nim iść, skoro zgarnęłam tak wspaniały fant, który obecnie leży sobie w twojej torbie? - Sophie prychnęła. - A myślałam, że czarodzieje to jednak inteligentni są... A co do katakumb, kiedyś to było miejsce spoczynku wpływowych szlachciców Mousillon. Teraz nie ma tam czego szukać, bo wszystko zostało rozgrabione. No chyba, że ktoś chce dać się zabić, to proszę bardzo. Mówi się, że od pewnego czasu żyją tam istoty na widok których człowiek od razu siwieje. A potem to i pewnie już niewiele więcej może zrobić, bo żaden, co się tam wybrał w ciągu dwóch lat, nie wrócił żywy.
Taaak... to było coś, co Vegari BAAARDZO chciała usłyszeć. Westchnęła ciężko, po czym utkwiła wzrok w kobiecie.
- Katakumby? Słodko... - Skrzywiła się. Jak była mała, matka ją straszyła tym miejscem. Opowiadała, że dookoła katakumb byli rozstawieni marmurowi rycerze, którzy w nocy ożywali i zabijali każdego, kto się tylko zbliżył. No i były jeszcze upiory, dusze pochowanych tam, które porywały i zjadały niegrzeczne dzieci. - I o czym teraz mówią legendy, hm? O ożywających i mordujących wszystkich marmurowych rycerzach, czy upiorach porywających i zjadających żywych? Legendy to tylko legendy, ale faktem jest, że zapewne nie ma tam nic ciekawego. Interesujące jest tylko to, że jakoś się udało to rozgrabić. Takie tam pierdolenie z tymi istotami, a ty trzęsiesz portkami, jak jakaś mała dziewczynka. - Prychnęła. Miała już własną teorię na temat tego miejsca i chciała się rozmówić z towarzyszami, by to jak najszybciej sprawdzić.
Sophie parsknęła śmiechem na słowa Vegari.
- Jeśli jesteś taka twarda, to idź tam i sama się przekonaj. Mi życie na tyle miłe, by zarabiać na frajerach zapuszczających się na mój teren. Nieważne, czy ich grabię, czy po prostu egzekwuję pieniądze za wyprowadzenie ich z tej dzielnicy. Pieniądz jest pieniądz, jak to mówią gdzieś tam - powiedziała, chichocząc. - To wszystko, czy jeszcze coś chcecie wiedzieć?
Severin westchnął ciężko.
- Aż takie przytulne te katakumby? - mruknął. LeBeau zwiał z katakumb i wpadł gdzieś do miasta. To dalej stawiało poszukiwania w martwym punkcie, aczkolwiek teraz był już ranny...
- Był zakrwawiony... więc zapewne i ranny. Widziałaś przypadkiem w co i jak bardzo? - zapytał. Jeśli miał jakaś powierzchowną ranę, to mógł biec daleko, jeśli głębszą to pewnie szukał felczera najbliżej jak się dało. Był to też jakiś punkt zaczepienia. Skoro biegł, to pewnie nic groźnego, ale kto wie? W końcu z rozerwaną ręka można biegać...
- Nie widziałam, czy był ranny, ale sądząc po tym, jak spieprzał, to pewnie nie. - Kobieta wzruszyła ramionami. - Coś jeszcze? Bo spieszy mi się trochę...
Zaczynała się lekko irytować.
Severin wzruszył ramionami. Nie miał innych pytań, skoro kobieta nie patrzyła dokąd uciekał LeBeau, to nie ma sensu pytać. Poza tym było to na tyle dawno, że mógł się już i tak przenieść. Obejrzał się na Gio i Veg, on już pytań nie miał.
- No dobra, paniusiu, to teraz nas stąd ładnie wyprowadź i możemy się pożegnać. - Vegari uśmiechnęła się lekko, po czym wykonała kilka gestów dłonią, przekazując złodziejce jakąś wiadomość. - To co, panowie, idziemy do doków? - Zaproponowała jeszcze. Według niej tam powinni zacząć szukać, skoro w tamtą stronę biegł.
- Jak dla mnie brzmi nieźle... W razie, gdybyśmy na nic nie trafili, proponuję się dowiedzieć o jakiegoś cyrulika, który łata typków spod ciemnej gwiazdy. W każdym mieście można na takiego trafić, tak przynajmniej kiedyś mi opowiadał mój przyjaciel krasnolud. Może ty słyszałaś o jakimś, Sophie? - czarodziej spojrzał na kobietę.
Czarnowłosa skierowała się do wyjścia wraz z Vegari, gdy usłyszała słowa Piromanty. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się przez dłuższą chwilę.
- W Dzielnicy Mostowej jest taki jeden, co połatałby każdego za odpowiednie pieniądze. Brus de Vayne się nazywa, a z tego co mi wiadomo, to jego “gabinet” mieści się w piwnicy obskurnej “Knajpy Upadłych Morderców”. Nie wiem nic więcej i mnie nie pytajcie. Odprowadzę was do granicy dzielnicy, w stronę doków i się zmywam. A odnośnie twojego zlecenia. - Spojrzała na Veg. - Popytam i cię znajdę.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Pią 17:34, 15 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Jak czarnowłosa złodziejka powiedziała, tak uczyniła. Prowadziła was między zawalonymi ruderami Utraconego Miasta, a czasami świetnie ukrytymi pod baldachimem szarego bluszczu alejkami, o których istnieniu nigdy pewnie byście się nie dowiedzieli, gdyby nie Sophie. Czasami w oddali widać było nieumarłych, jednak kobieta szybko obierała bezpieczną trasę. W międzyczasie Veg dołączyła do niej na szpicy, zostawiając Gio i Seva nieco z tyłu i obie omawiały jakąś ważną chyba sprawę, gdyż zeszło im się z dziesięć minut. Przy tym gestykulowały dość mocno, a Sophie co jakiś czas zerkała przez ramię na Severina i potakiwała Vegari głową.
W końcu z gąszczu zrujnowanych budynków wyłonił się nieco nadszarpnięty czasem mur i dwuskrzydłowe drzwi. Sophie zatrzymała się przy nich, otwierając jedno ze skrzydeł.
- To tutaj. Idąc prosto dojdziecie do doków. Choć chyba nie muszę tłumaczyć - powiedziała, zerkając na Veg. - W razie, gdybym była wam do czegoś potrzebna, szukajcie mnie wieczorami w dokach. Karczma "Pod Poderżniętym Gardłem". Nie wpuszczają tam byle kogo, więc gdyby ochroniarz przy drzwiach pytał was o hasło, zawsze jest to samo: "Grismerie". Na mnie już czas.
Skinęła wam głową, uśmiechnęła się dziwnie, mijając zwadźcę, a następnie zniknęła między budynkami.
Nie zastanawiając się długo, wyszliście z Utraconego Miasta i wąską, brukowaną ulicą wijącą się niczym serpentyna, wyszliście w końcu w dokach. W oddali wznosiła się potężna budowla, zapewne pałac władcy tego smutnego miasta.
Ruszyliście nadbrzeżem rzeki, próbując nie zwymiotować zaciągnąwszy się smrodem glonów, mewich odchodów i samej rzeki. Spoglądaliście w szary, mglisty mrok Grismerie i obserwowaliście wielkie barki oraz statki, które przybyły z różnych zakątków świata, dostarczając ładunki wina i pożywienia. Można było dostrzec flagi i bandery Estalii, Tilei, Imperium, a nawet Albionu. Zatrzymały się wzdłuż molo, niczym wieloryby, które na chwilę wypłynęły na powierzchnię drgając w nurcie rzeki. Przyglądaliście się spoconym dokerom, którzy podnosili beczki z miejsc załadunkowych za pomocą hakowatych noży i obserwowaliście, jak toczą ciężkie ładunki wzdłuż długich trapów prowadzących do magazynów. Waszych uszu dochodziło głośne kasłanie i dostrzegaliście ludzi, którzy przyciskali chustki do ust. Słyszeliście tu i ówdzie, że w ciągu kilku ostatnich tygodni czerwona ospa zabrała setki ofiar.
Łoskot wielkich wozów konkurował z pokrzykiwaniami robotników portowych. Uzbrojony strażnik w czarnym płaszczu z herbem miasta krzyczał coś głośno, aby przegonić umorusane dzieciaki ze straganu drobnego handlarza. Gdzieś z boku mały złodziejaszek śmiało ruszył po sakiewkę starego kupca, zbyt biednego, by pozwolić sobie na ochroniarzy. To wszystko przywołało wam na myśl Imperium, choć smród był zdecydowanie większy. W końcu Gio nie wytrzymał i szerokim szlaczkiem wymiocin ozdobił i tak już wyjątkowo brudny bruk.
Tak jak się można było spodziewać, miejscowi nie byli skłonni do współpracy i niczego nie mogliście się dowiedzieć. Portowcy zajęci byli pracą, a zwykli mieszczanie zaczepiani przez was szybko uciekali, klnąc na was. Nie pomagały nawet zapewnienia, że łuczniczka jest lokalna i wychowywała się w tym mieście przez jakiś czas. Po niespełna półgodzinnej próbie dowiedzenia się czegokolwiek, która spaliła na panewce, skierowaliście się do wyjścia z doków, tym razem okrężną drogą. Niektórym żołądki dawały już znać o sobie, więc w pierwszej napotkanej gospodzie zjedliście posiłek składający się na podejrzaną jajecznicę ze skwarkami i ruszyliście w drogę powrotną do "Żelaznej Dziewicy". W międzyczasie jednak doszliście do wniosku, że dobrze byłoby odnaleźć tego cyrulika, o którym mówiła Sophie i rozpytując ludzi, w końcu trafiliście do "Knajpy Upadłych Morderców".
Gospoda była zadymiona i ciemna, ale to nie robiło już na was większego wrażenia, gdyż przynajmniej każda, którą odwiedziliście taka była. Wypytując grubą właścicielkę o "Profesora" de Vayne, musieliście zostawić miedziaka i dopiero wtedy zostaliście skierowani na zaplecze, a stamtąd po schodach do piwnicy. Vegari została jednak w głównej sali, skarżąc się na uporczywe bóle brzucha. De Sanctis chciał z nią zostać, jednak stwierdziła, że sobie poradzi i obaj panowie zeszli po trzeszczących, drewnianych schodach do piwnicy.
Gabinetem cyrulika okazał się być mały, zatęchły pokój oświetlony kilkoma świeczkami. Pośrodku stało spore krzesło wyposażone w pasy przy poręczach i na przednich nogach, a wokół niego, na deskach, rozciągały się rdzawobrązowe plamy, które kiedyś zapewne były krwią. Na północnej ścianie Sev i Gio dostrzegli kredens, a na nim różne narzędzia medyczne, w znakomitej większości brudne i niedomyte. Naprzeciw nich stało biurko, o które opierał się chudy, zarośnięty mężczyzna o siwych włosach. Na pytanie Severina odnośnie LeBeau, powiedział:
- Tak, był u mnie jeden taki. Biednie ubrany, nieogolony, choć inteligentny. Ucieliśmy sobie pogawędkę, gdy zakładałem mu opatrunek na obcięte dwa palce. Gdy już skończyłem, powiedział, że mam się zgłosić po zapłatę do gangu Srebrzystej Krwi, który stacjonuje na pięknym statku w północnej części doków. W sumie zwykle łatam ich członków, więc się zgodziłem. Ale nie wiem nic więcej. Choć w sumie w końcu musiałbym się do nich udać po pieniądze... - Cyrulik podrapał się po głowie.
Sev i Gio wrócili na górę, informując Veg o tym, co powiedział cyrulik, po czym ruszyliście wszyscy w stronę "Żelaznej Dziewicy", by trochę odpocząć, gdyż łuczniczka opadła z sił i nie miała ochoty na kolejną wizytę w dokach. Wy również (a zwłaszcza czarodziej), odczuwaliście zmęczenie i wiadomo było, że trzeba w końcu zregenerować siły.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Evandril
Dołączył: 01 Kwi 2011
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 19:37, 15 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Veg i Gio
Płomienisty miał dosyć łażenia po tym obskurnym mieście. Zanim Sophie ich zostawiła, nie omieszkał zwrócić uwagi na jedną rzecz, mianowicie na to, jak Veg z nią rozmawiała. Złodziejka odwracała się co jakiś czas i patrzyła na Severina. Czarodziej mógł to podsumować tylko w jeden sposób.
- Masz szczęście bądź pecha, Estalijczyku. Albo ta, bądź co bądź powabna kobiecina, zagięła na ciebie parol - Nie wiedział, czy zwadźca zrozumie, co to znaczy i w sumie mało go to interesowało. - Albo właśnie Veg mówi jej o tobie coś bardzo nieprzychylnego. W sumie... dowiesz się pewnie w swoim czasie.
Wzruszył ramionami i przyspieszył nieco kroku.
* * *
Po wyjściu z paskudnej dzielnicy pełnej żywych trupów, próbowali dowiedzieć się coś odnośnie LeBeau. Niestety, jakoś żaden z tubylców nie chciał współpracować, a poirytowanemu Płomienistemu oprócz solidnego haft,a którym zaznaczył dróżkę, wyrwało się kilka nieprzyjemnych słów i gestów w kierunku lokalnych. Wkurwiało go po prostu, że nikt nie chce im udzielić choćby najmniejszej informacji, choć ze wszystkich, których mijali, byli najbardziej wyjściowi i reprezentatywni. Choć może właśnie dlatego? Kto to wiedział.
W końcu postanowili iść do tego cyrulika, o którym mówiła Sophie. Znaleźli dość szybko karczmę, o której mówiła złodziejka i wtedy też Gio został zaalarmowany przez Veg. Okazało się, że miała ból brzucha. Czarodziej miał nadzieję, że nie miało to związku ze zjedzoną wcześniej jajecznicą. Wygrzebał na szybko z torby flakon z fioletową cieczą i podał Vegari.
- Weź dwa solidne łyki. Powinno pomóc. - Uśmiechnął się do niej.
- Spokojnie, nie umieram. - Uniosła prawą brew. - W życiu każdej kobiety przychodzi ten moment, kiedy nie czuje się najlepiej i to nie ma żadnego związku z jedzeniem...
Nie lubiła mówić o swoich "kobiecych sprawach", ale po co miał się niepotrzebnie martwić?
- Czyli że masz... chorobę pogodową? - Czarodziej uniósł prawą brew. - Mimo wszystko wypij, to mieszanka ziołowa z paroma składnikami wprost z Kolegium Ognia. I nie, nie będziesz mieć po tym ognistej sraczki. Nie zaszkodzi, a pewnie pomoże.
- Ognistej sraczki? - Uśmiechnęła się dziwnie. - Nie, to nie jest choroba pogodowa. - Westchnęła i machnęła ręką. Sam się przekona, jak nie będą mogli dokazywać w łóżku, więc nie miała zamiaru teraz tego wyjaśniać. Spojrzała podejrzliwie na butelkę, odkorkowała i powąchała. Zapach był tak mocny, że chyba nawet nieumarłego by zemdliło.
- O, nie! - Oddała mu butelkę. - Sam to sobie pij. To gorsze niż orkowa gorzała.
- Wypij, bo zrobię tu zadymę, a potem spalę całą tę budę. - Uśmiechnął się niewinne. - Chcesz się założyć?
Przez chwilę kobieta po prostu patrzyła na maga, który stał spokojnie jakby nigdy nic i wpatrywał się w nią z lekkim uśmiechem. Nie była pewna, czy mówi poważnie czy nie, ale była już nieco poirytowana dzisiejszym dniem.
- Dobra! - burknęła. - Faceci... Magowie... Pfff! Kto ich, kurwa, wymyślił? - mruczała pod nosem, po czym go zatkała i wypiła dwa łyki paskudnej mikstury. Od razu zaczęła kaszleć, mając szczerą ochotę wyrzygać wszystko na Gio. - Zrobione. - Podała mu butelkę, blednąc i zieleniejąc na twarzy. - To wy idźcie, a ja posiedzę sobie tutaj, nim mi posiłek wraz z tym twoim kurestwem wyskoczy...
- Grzeczna kobietka - powiedział mag, chowając butelkę z powrotem do torby. Rozejrzał się po sali, dostrzegając same zapijaczone i mordercze gęby. Wzdrygnął się lekko. - Na pewno sobie poradzisz? Jak chcesz, to rzucę na nich uśpienie - szepnął jej do ucha.
- Na wszystkich? - zapytała nieco zdziwiona tym głupim pomysłem. - Giovanni, czy ja mam pięć lat? PORADZĘ sobie! - Prychnęła. Już nie chciała dodawać, że to on miałby tu problemy a nie ona, ale chyba sam sobie z tego zdawał sprawę.
Czarodziej westchnął ciężko i zwiesił głowę. Po chwili spojrzał na Vegari z zaciętą miną.
- Ale jakby coś się działo, to krzycz... krzycz... - zastanowił się chwilę. - "Brzoskwinie". Dobra?
- GIO! Wynocha! - warknęła na niego i gwałtownym ruchem ręki wskazała na schody. Ten facet zaczynał ją już irytować. Jakoś do tej pory sobie radziła bez jego pomocy i wciąż żyła, więc co mu teraz odbiło? Zmarszczyła brwi, czekając, aż się w końcu ruszą.
- Jasne... - burknął, poderwał się na nogi i nie zerkając nawet na kobietę ruszył z Severinem na zaplecze. Zszedł po schodach do piwnicy i aż się przeraził. Jeśli w takich warunkach siwy jegomość zszywał swoich pacjentów, to nie wróżył im długiego życia.
* * *
Po powrocie na górę panowie podzielili się wiadomościami z Vegari, która wciąż była w średnim nastroju. Ruszyli w stronę karczmy, gdyż nie było sensu podejmować kolejnej próby, kiedy byli zmęczeni i w kiepskiej formie. Czarodziej czuł zmęczenie, odbijające się na jego samopoczuciu i wolał wrócić do karczmy, by odpocząć, nim zacznie być znowu niemiły.
Choć mieli w planie wspólne picie, Vegari stwierdziła, że nie ma siły i nastroju i żeby przełożyli to na następny wieczór.
- Zatem jeśli nie macie nic przeciwko, pójdę się już położyć - stwierdziła i nie czekając na odpowiedź poszła na górę do pokoju. Bo w sumie mało ją interesowało, czy mają coś przeciwko czy nie. To była jej sprawa, co teraz zrobi. Zerknęła tylko na czarodzieja, czy będzie szedł z nią i zniknęła mężczyznom z pola widzenia.
Gio zerknął na Estalijczyka.
- Wybacz, Severin, może pogadamy i popijemy innego wieczoru - skinął zwadźcy głową, po czym udał się za łuczniczką. Miał zamiar dotrzymać jej tego wieczoru towarzystwa, choć był trochę zmęczony i mimo wszystko miał ochotę położyć się do łóka.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ouzaru
Blind Guardian
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 22:10, 15 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Giovanni and Vegari
Czarodziej poszedł za kobietą i gdy tylko weszli do jej pokoju, Vegari odwróciła się i z zaciętym spojrzeniem mruknęła.
- Dlaczego jesteś taki ostrożny, jeśli chodzi o uczucia?
- To znaczy?
- Nie baw się ze mną. Wiesz, o co mi chodzi.
Płomienisty westchnął.
- Szczerze?
- Wal.
- Bo z taką kobietą jak ty, nie mogę sobie pozwolić na to, żeby być nieostrożnym.
- A czy ja ci jakoś i czymś zagrażam? - Zmarszczyła brwi. - Dobra, nie odpowiadaj, wiem. "Sama sobie zapracowałam na taką opinię", nie? - burknęła pod nosem, po czym wstała. Miała ochotę się przejść.
Mag zatrzymał ją, zaciskając lekko dłoń na jej przedramieniu. Gdy odwróciła się, spojrzał jej z tileańskim pożądaniem w oczach.
- Nie o to mi chodziło. Po prostu... znamy się już jakiś czas i... - zatrzymał się, szukając w umyśle odpowiednich słów. - Jesteś dla mnie niczym woda dla pływaka... Czasami wspaniała, spokojna, miła, dająca dużo satysfakcji - dająca uczucie i je odbierająca. Z drugiej, czasami ta woda zamienia się w niepokorny żywioł, gdzie nic nie jest łatwe. Wtedy może stać się wszystko, a pływak musi być przygotowany na wszelkie ewentualności. Może to głupi przykład, ale chyba wiesz, o co mi chodzi? Jesteś dla mnie wciąż zagadką... Twoje zachowanie jest tak nieprzewidywalne, że nie wiem, czy mogę ci ufać, czy nie.
Przejechał dłonią po jej ramieniu.
- Tylko się nie obraź teraz i nie strzel focha.
- Gio... - Westchnęła ciężko i pokręciła głową. - Zależy mi na tobie, bardziej niż na kimkolwiek innym. Bardziej niż kiedykolwiek. Już nawet nie myślę tyle o kasie, bo kiedy jesteś blisko, pieniądze nie mają znaczenia. - Uśmiechnęła się niemrawo. - Nie umiem okazywać uczuć, nigdy tego nie robiłam. Nigdy też do nikogo nic nie czułam... Miej trochę wyrozumiałości.
- Ależ ja ją mam, gdybyś jeszcze tego nie dostrzegła, Veg. Cały czas wierzę w to, że to nie jest kolejna zabawa, jak z tym najemnikiem w karczmie na szlaku, gdy chciałaś mi dopiec. - Uśmiechnął się nieco smutno. - Wiem jedno: jeśli uda nam się dotrwać do końca tej szalonej wyprawy, zabiorę cię do Tilei i tam na pewno przekonamy się, czy to wszystko ma sens. Wierz mi, Tobaro zmienia ludzi. - Puścił jej oczko. - A tymczasem nie przejmuj się tym... Wiedz, że coś do ciebie czuję, ale jestem ostrożny z tym uczuciem. Nie chcę się sparzyć po raz kolejny... Sparzyć. - Prychnął. - I to mówi Czarodziej Ognia. - Zachichotał, próbując rozładować nieco atmosferę.
- Po raz kolejny? - zapytała. - Już drugi albo i trzeci raz tak mówisz. Powiedz mi, co się stało, że mimo wszystko się obawiasz.
To już nawet nie chodziło o ciekawość, chciała po prostu zrozumieć.
- Stare drzazgi z przeszłości. Do tej pory tkwią w sercu - mruknął i zmarszczył brwi. - To chyba nie jest dobry moment na takie ckliwe opowiastki. Poza tym, wybacz, ale jakoś nie chce mi się o tym gadać.
- Jasne, wbrew pozorom umiem to zrozumieć i uszanować. - Posłała mu lekki uśmiech. Pogładziła mężczyznę po twarzy, przy okazji składając na jego ustach delikatny pocałunek. - Sama nie lubię mówić o swojej przeszłości, ale chyba sam wiesz, czemu tak jest. Tak czy inaczej - odchrząknęła - przejdę się. Poradzisz tu sobie beze mnie? - Puściła mu oczko.
- Nie powinnaś wychodzić - powiedział. - Nawet, jeśli znasz to miasto. Tutaj nie chodzi się samemu. Mogę ci towarzyszyć, jeśli chcesz. Zresztą, nie masz tu za wiele do powiedzenia. Będę ci towarzyszył.
Uśmiechnął się w uroczy sposób, jaki zawsze lubiła i poprawił kubrak.
- Nie mam za wiele do powiedzenia? - Jej twarz nagle rozpogodziła się. - Czyżbyśmy wracali do rozmowy o tym, że ŻADEN mężczyzna nie może mi niczego zabronić? - Uśmiechnęła się szeroko, gdyż cała ta sytuacja mocno ją bawiła. - Jesteś pewien, że chcesz iść? Tam jest zimno i mokro, tutaj będzie ci lepiej.
Przejechała dłońmi po jego ramionach i przedramionach, spoglądając mężczyźnie ciepło w oczy.
- Może zimno i mokro, ale skoro ty tam będziesz, to mogę jechać z tobą i do Kislevu. - Puścił jej oczko. - Poza tym nie chcę, żebyś sama się szwendała po tym zapyziałym mieście. To co najmniej niehigieniczne... Choć mam nadzieję, że zrobimy tylko rundę dookoła karczmy. - Uśmiechnął się rozbrajająco.
Roześmiała się. Giovanni był niepoprawny, ale nie była w stanie mu się oprzeć. Poza tym, jak każda kobieta, lubiła komplementy. A każda taka uwaga od maga była dla niej czymś niezwykłym i wyjątkowym, cenniejszym niż cały ten diadem z diamentami.
- Właściwie to chciałam iść sama, żeby nieco pomyśleć na spokojnie, ale niech ci będzie. Możemy pójść na dół, zamówić balię wody do pokoju i się wykąpać razem. To będzie równie niehigieniczne co wychodzenie z karczmy. - Wyszczerzyła się w łobuzerskim uśmiechu.
Gio powąchał swoje pachy.
- Hej, mów za siebie, ja jeszcze nie śmierdzę, mimo że wszystko tu śmierdzi. - Puścił jej oczko. - Miałem ci nawet proponować, żebyśmy zostali, ale skoro ŻADEN facet nie będzie tobą rządził... - Wzruszył wesoło ramionami. - Dla mnie w każdym razie balia gorącej i nie stygnącej wody bardziej pasuje niż to, co mamy za oknem. Więc zostajemy.
- Już ci mówiłam, że nie jesteś "żadnym" facetem...
Podeszła i przejechała palcem po jego torsie. Była tak blisko, że niemal dotykał wargami jej czoła, a ona czuła ciepło bijące od maga. Przymknęła oczy, rozkoszując się tą chwilą bliskości, po czym westchnęła cicho.
- Kiedyś możemy spróbować, jakby to było, gdybyś trochę mną porządził. Kto wie? Może to wcale by nie bolało i jakoś bym przeżyła?
- Nie nadaję się do rządzenia. Jestem tylko zwykłym czarodziejem, który bez swoich czarów i bez ciebie pewnie by już dawno leżał gdzieś w rowie Mousillon. - Wyszeptał jej do ucha, obejmując w pasie. - Dziękuję raz jeszcze, że pomogłaś mi wtedy, gdy byłem chory i zaatakowali nas mutanci. Gdyby nie ty, pewnie mógłbym o tej chwili jedynie pomarzyć.
Złożył namiętny pocałunek na jej ustach, nie dając kobiecie cokolwiek odpowiedzieć. Czuł, jak się rozpływa w jego ramionach i w pewnym momencie musiał ją mocniej przytrzymać i pociągnąć do góry, by mu nie "wypłynęła" na podłogę. Kiedy oderwał usta od jej warg, Vegari odchrząknęła.
- Ależ nie ma sprawy. Nie chciałam, by coś ci się stało, więc nie masz za co dziękować. To co będzie z tą kąpielą? Daj mi dwie minuty, to szybko załatwię tę balię. - Poklepała go dłonią po policzku. Zaczęła się zastanawiać, czy czarodziej mówi to szczerze, czy tylko powiedział coś, co od dawna chciała usłyszeć z jego ust. Nawet jeśli to było kłamstwo i tak poczuła się cudownie w środku, gdy to powiedział. Wcześniej takie rzeczy nie robiły na niej wrażenia, teraz aż się złodziejce cieplej na sercu zrobiło.
- Bierz i pięć, jeśli trzeba. - Ucałował ją jeszcze raz namiętnie. Chyba sam się nieco bał tego, co zaczynało się między nimi dziać, a raczej tego, co już się działo. I w żaden sposób nie mógł już tego zatrzymać. Zaczynał być innym człowiekiem, choć wciąż siedziały w nim niektóre zadry, o których na razie nie chciał mówić.
Gdy kobieta rzuciła się do wyjścia, chwycił ją za dłoń i patrząc jej prosto w oczy, powiedział.
- Zależy mi na tobie. Bardzo.
Płomienisty poczuł się wspaniale z tym wyznaniem. Jakby zrzucił z siebie zbędny balast, ciążący mu od jakiegoś czasu. Uśmiechał się do niej jak dziecko, któremu ojciec kupił wymarzoną zabawkę.
- Gio... - Zaczęła, nie wiedząc, co może mu odpowiedzieć na to stwierdzenie. - Mi na tobie również... Mówiłam to już kilka razy, ale chyba nadal to do ciebie nie dociera i cię to nie przekonuje, co? Kiedyś sobie obiecałam, że nigdy nikogo nie pokocham, ale to się dzieje samo i choćbym chciała, nie potrafię nad tym zapanować. Zależy mi na tobie i chcę, by między nami wszystko było dobrze. Naprawdę.
Nie czekała na jego odpowiedź, tylko od razu wyszła na korytarz, bo jeszcze trochę i nigdy by tej balii nie zamówiła. Było jej tak dziwnie w środku. Choć czuła się szczęśliwa, była jednocześnie bardzo smutna i chciało się jej płakać. Nie rozumiała tego wszystkiego i nie wiedziała, co będzie dalej. I chyba tego najbardziej się obawiała.
Czarodziej westchnął ciężko, gdy wyszła. Nawet nie dała mu dojść do słowa, ale często była to broń Vegari, zwłaszcza wtedy, gdy mogło sie okazać, że nie ma racji. Piromanta westchnął raz jeszcze i legł na łóżko, czekając, aż kobieta wróci. W sumie sam czuł do niej coś więcej, ale skoro nie dała mu dojść do słowa... Cóż, jeszcze będzie czas.
Na dole załatwiła balię i zapłaciła za nią, po czym kupiła butelkę i wypiła jakieś cztery setki wódki, nim pomocnicy pojawili się ze wszystkim. Wraz z nimi ruszyła na górę, a jej kroki były dość chwiejne.
- Na pewno ta woda ma być zimna? - zapytał jeden z chłopaków z nutką zwątpienia w głosie.
- Tak, przecież mówiłam wyraźnie, prawda? - Vegari burknęła w odpowiedzi.
Pomocnicy wymienili między sobą spojrzenia, po czym jeden szepnął do drugiego.
- Wariatka. Albo się już najebała.
Na ich szczęście kobieta była zbyt zajęta patrzeniem pod nogi i nie usłyszała komentarza na swój temat, gdyż nie byłoby ciekawie. Cała wyprawa zajęła jej więcej czasu, niż zakładała, ale co tam. Otworzyła drzwi do pokoju, wpuszczając chłopaków przodem i gdy tylko postawili balię, zaczęła się rozbierać. Od razu czmychnęli po wiadra z wodą, a Veg kontynuowała czynność, raz po raz popijając z butelki.
- Podziel się, z chęcią się dzisiaj... wstawię... - powiedział czarodziej, podchodząc do niej i obejmując ją w pasie. Uśmiechał się dziwnie, patrząc w jej oczy. - Mi też na tobie zależy i mam nadzieję, że mnie nie wyjebiesz, ani na pieniądze, ani na siebie.
- Na siebie? A co masz na myśli, bo albo twój bretoński jest jednak słaby, albo ja czegoś nie rozumiem. - Puściła mu oczko i z lekkim wahaniem podała butelkę. - To wódka. Więc zanim się napijesz, obiecaj, że niczego nie spalisz.
Tileańczyk zaśmiał się złowieszczo.
- Postaram się. Poza tym wolę pić wódkę z tobą, niż wino z tym nekrofilem Severinem - wzruszył ramionami.
- Nie odpowiedziałeś mi na pytanie. - Skrzyżowała przedramiona na piersiach.
- Chodziło mi o to, czy nie wyjebiesz mnie na pieniądze, bądź na siebie. Że nagle znikniesz z mojego życia, gdy coś do ciebie czuję.
Skrzywił się lekko.
- Mhm. - Kiwnęła głową na znak, że teraz zrozumiała, o co mu chodziło. I w sumie to było bardzo ciekawe pytanie. - Mówiłeś wcześniej, że pojedziemy do Tobaro i zobaczymy, czy to wszystko między nami ma w ogóle jakiś sens. Zakładając, że będzie zajebiście... Co dalej?
Spojrzała na niego pytająco i przysiadła na łóżku, by zdjąć spodnie. Skakanie na jednej nodze nie wchodziło w grę, zwłaszcza po kilku setkach wódki.
- Jeśli będzie zajebiście? Jeśli mnie nie okradniesz, nie każesz obić jakimś prostakom, to będę chciał z tobą być na dobre i złe... W końcu skoro tyle już przeżyliśmy. Co prawda znamy się krótko, ale to był tak intensywny czas, że chyba oboje wiemy, co chcemy, prawda? - zapytał, a wyraz jego twarzy zdradzał, że mówi całkiem serio.
- Hmm... - Zamyśliła się. To w sumie nie był aż taki zły pomysł, całkiem nieźle im się współpracowało i gdyby połączyli siły, mogliby podbić cały Stary Świat. - Nie zaprzeczę, że jesteś dla mnie wymarzonym partnerem do podróży. - Uśmiechnęła się szeroko. Mówiła szczerze, choć spodziewała się, że on i tak w to nie uwierzy.
- Tylko do podróży? Myślałem, że taka kobieta jak ty, chce coś więcej od życia, niż tylko podróże z nudnym czarodziejem ognia. - Uśmiechnął się zawadiacko.
- Nie jesteś nudny, a ja lubię podróżować. Wiesz, nie potrafię długo wysiedzieć w jednym miejscu. Kilka dni i zaczynam się męczyć.
Zrzuciła koszulę i cisnęła ją niedbale na środek podłogi. Rozległo się pukanie do drzwi, a Vegari zakryła nagie ciało, by zaraz ryknąć: "wejść!". Pomocnicy wylali wodę z wiader do wanny, po czym wyszli po kolejne.
Kobieta postanowiła póki co nie wyłazić z łóżka, aż kąpiel nie będzie gotowa.
- Tylko lubisz podróżować? - zapytał z wyrzutem w głosie i pokręcił głową. - Nie rozumiem cię i chyba nigdy nie będę umiał. Najpierw mówisz mi, że ci na mnie zależy, a potem takie rzeczy? Wybacz, mam dość na dzisiaj.
Westchnął ciężko, podszedł do drzwi i wyszedł z pokoju. Vegari aż zatkało. Zupełnie nie rozumiała, co powiedziała źle. Przez chwilę się nad tym zastanawiała i w końcu doszła do tego, co mogło mu się nie spodobać i gdzie leży największa różnica między nimi. Sama również westchnęła ciężko, dochodząc do wniosku, że mimo usilnych starań po prostu nie pasują do siebie. Owszem, mogła wyjaśnić, czemu postępuje tak a nie inaczej - i nawet miała zamiar to zrobić - ale wiedziała, że tak naprawdę niczego to nie zmieni. Poczuła się dziwnie nieprzyjemnie w środku.
Minęło kilka minut i w końcu młodzi mężczyźni donieśli resztę wody. Opróżnili wiadra, po czym wyszli, zamykając za sobą drzwi. Cóż, Vegari nie pozostało nic innego, jak poczekać na maga. Bez niego nie przygotuje sobie kąpieli.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
MrZeth
Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 22:20, 16 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Severin:
Za pierwszym razem jak Sophie obejrzała się na niego uniósł brew, patrząc na nią pytająco. Potem to ignorował. "A tej kobiecie o co chodzi?" pomyślał, ale po chwili przestało go to interesować. Jego uwagę ponownie na to zwrócił Gio.
- Obstawiam to drugie - mruknął, gdy mag go zagadnął.
Gdy wreszcie dotarli do tawerny Severin tylko skinął głową na słowa Gio.
- Dobranoc - mruknął i sam też z braku zajęcia skierował się do pokoju. Miał trochę spraw do przemyślenia.
Zamknął drzwi za sobą i skrzywił się lekko. Sprawdził też czy okno jest porządnie zamknięte, a po krótkim namyśle sprawdził też trwałość łóżka na którym spał. Westchnął i rzucił monetą, po czym podstawił je tak, by blokowało drzwi. Zamki miały to do siebie, że złodziej potrafi je otworzyć... A Sev Nie chciał znów obudzić się na śmietniku, a taka opcja zawsze wchodziła w grę.
Łóżko skrzypnęło cicho, gdy zwadźca się wreszcie na nim położył. Kolejny piękny dzień... ale z drugiej strony czy to miasto jest tak różne od innych miast imperium? Pomijając zombie oczywiście.
W końcu zwadźca od czasu opuszczenia dworku bywał już w różnych miejscach... i pakował się w najróżniejsze kłopoty, a w tym mieście nagle zaczął być wielce ostrożny... tylko czemu?
Spojrzenie Severina przesunęło się w stronę okna. "Czy to miejsce mnie rozmiękczyło?" zapytał sam siebie i się skrzywił. Czuł się tu nieswojo od przybycia, jakby łaził po bagnie.
"Znów jestem zbyt pasywny... muszę się, kurwa, wziąć za siebie" pomyślał, trąc brwi. "Wypadałoby zacząć od porządnego snu" dodał, odłożył na półkę koło łóżka nabity pistolet, przymknął oczy i zaczął przysypiać...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ouzaru
Blind Guardian
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 11:52, 17 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Giovanni i Vegari
Czarodziej zszedł na dół, przeciął główną salę niczym błyskawica niebo i wyszedł na zewnątrz. Akurat się rozpadało, więc pachnące deszczem powietrze niemal od razu wbiło się w jego nozdrza. Odetchnął głęboko kilka razy zastanawiając się nad tym, co powiedziała mu Vegari, a następnie wrócił do środka i pędem pobiegł na piętro, wpadając do pokoju zajmowanego przez łuczniczkę. Cortez widząc czarodzieja, aż się skulił w sobie pod ścianą i zawył cicho.
- Pewnie po tym, jak wyjedziemy z Mousillon, zostawisz mnie w jakiejś gospodzie na szlaku, prawda? Pewnie nawet nie zamierzasz jechać ze mną do Tobaro...
Łuczniczka aż otworzyła usta i uniosła brwi do góry, przez chwilę nie wiedząc, co ma powiedzieć. To nie był pierwszy raz, kiedy ją zaskoczył jakimś swoim debilnym stwierdzeniem. Westchnęła ciężko i pokręciła głową, modląc się do Ranalda o siłę oraz cierpliwość.
"Byle szybko..." - pomyślała, starając się nie powiedzieć tego głośno, by nie urazić mężczyzny.
- Zamierzam jechać z tobą do Tobaro i nie mam zamiaru cię zostawiać gdzieś na szlaku... - odpowiedziała po chwili, gdy szok minął. Wzięła głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze.
"Jeden... dwa... trzy... cztery..."
- Skarbie, usiądź, bo chyba muszę ci coś wyjaśnić, dobrze? - zapytała, jednak widząc, że mężczyzna dalej stoi i nie ma zamiaru siadać, raz jeszcze westchnęła. - Myślisz, że wszystko udaję, bo chcę cię okraść i zostawić, kiedy będziesz się tego najmniej spodziewać i ufać mi na tyle, by zostawiać swoje rzeczy niezabezpieczone, tak?
Po jego minie i oczach widziała, że właśnie coś takiego sobie pomyślał.
- Giovanni... Bardzo często robiłam tak, że z kimś podróżowałam, sypiałam i po dwóch lub trzech dniach zostawiałam, przy okazji zabierając wszystko, co było cenne. Nie będę kłamać i mówić, że tak nie było. Jednak chyba sam wiesz, że jesteś zbyt mądry, inteligentny i bystry, by się nabrać na jakieś proste gierki. To pierwsza sprawa... A druga, że nigdy nikomu nie mówiłam tego, co tobie. Pewnie nie wierzysz w to choćby dlatego, by się "znowu nie sparzyć", ale chyba w życiu każdej osoby przychodzi moment, gdy znajduje się w sytuacji, której się nie brało pod uwagę i uważało, że coś takiego się nie zdarzy... Jestem tobą całkowicie zauroczona, bo nie można ciebie kontrolować, owinąć wokół małego paluszka i wykorzystywać. Masz swoje zdanie, potrafisz go bronić, nie dajesz nikomu wejść sobie na głowę i chociaż jesteś magiem w zapyziałym, najgorszym mieście na świecie, potrafisz się tu odnaleźć i sobie poradzić. Póki co jesteś jedynym mężczyzną, który w moich oczach zasługuje na szacunek i między innymi dlatego nie okradłam cię oraz nie mam zamiaru tego robić. Chciałabym, żebyś w końcu przyjął to do wiadomości, że jesteś dla mnie kimś ważnym, nie chcę cię skrzywdzić i staram się pomóc. Chciałabym, żebyś w końcu mi zaufał i przestał się martwić. Już wiem, jaka jest największa zadra i różnica między nami i jak chcesz, to mogę ci to powiedzieć...
Zwiesiła nieco głos. Póki co wciąż siedziała pod przykryciem, zachowując stosowny dystans, by nie myślał, że próbuje go jakoś "oczarować" i rozproszyć.
- Nie musisz, ale jeśli chcesz... powiedz. - Mag usiadł na łóżku, wpatrując się w Veg.
Skinęła mu głową. Przez dłuższą chwilę zbierała się w sobie, w końcu uśmiechnęła się krzywo i zaśmiała nerwowo. Choć za wszelką cenę starała się tego nie okazywać, denerwowała się.
- Różnica polega na tym... - Zaczęła, jednak zaraz pokręciła przecząco głową i zaczęła od początku. - Widzisz, ja... Znaczy... - Wzięła głębszy wdech, rozglądając się po ścianach i starając jakoś zebrać myśli, by ułożyć je w jedną logiczną całość. Po chwili uniosła dłoń. - Nie przerywaj mi, dobrze?
Spojrzała na niego, po czym spuściła głowę i wzrok, zastanawiając się, jak najlepiej to wyjaśnić. Minęło kilka uderzeń serca.
- No dobra. Tak chyba będzie najlepiej. - Odchrząknęła. - Urodziłam się i wychowałam w tej karczmie, a moją matką była jedna z dziwek, która za kilka miedziaków dawała dupy każdemu... nawet karczmarzowi i jego bratu. Między innymi dlatego mnie tu trzymał, bo nie był pewien, czy czasem nie jesteśmy spokrewnieni. - Uśmiechnęła się cierpko. - Moja matka nie była zbyt... idealna. Często była tak pijana i zajęta klientami, że zapominała mnie nakarmić i choć mieszkałam w karczmie, ciągle biegałam głodna. Wtedy też zaczęłam kraść i oszukiwać, by zdobyć to, czego chciałam. Wtedy to było jedzenie, potem się przekonałam, iż mogą to być również pieniądze. - Znów na chwilę urwała i odchrząknęła, łapiąc za butelkę wódki. Pociągnęła spory łyk, krzywiąc się przy tym i krztusząc, gdyż nawet dla niej ta gorzała była bardzo mocna. - Potem, jak miałam jakieś... no nie wiem, ile to było dokładnie, ale chyba niecałe dziesięć lat, tak się zdarzyło, że opuściłam to miasto. Trafiłam na takich a nie innych ludzi, którzy mnie nauczyli tego a nie innego i wiedli takie a nie inne życie. Rozumiesz? Jestem wychowana na szlaku, nie w domu. Jestem córką dziwki i podopieczną banitów, a nie szlachcianką czy uczoną. Nie wiem, czy potrafiłabym się odnaleźć w innych warunkach i zachować odpowiednio. Tu mogę sobie pozwolić na wszystko! Ktoś położy mi łapę na tyłku, to poderżnę mu gardło, zapłacę miedziaka za wyniesienie trupa i zmycie podłogi... i to wszystko. Mogę grać kogoś innego, ale na dłuższą metę i tak zawsze wyjdzie to, jaka jestem. A jestem tylko prostą łuczniczką, która wie, jak wiele są warte pieniądze i uwielbia je, bo zawsze mogłam za nie wszystko zdobyć. - Wzruszyła ramionami. - Wiem jednak, że jesteś kimś wyjątkowym i nie spotkam już drugiej takiej osoby. Dlatego staram się jakoś zmienić, by niczego między nami nie spierdolić i naprawdę bardzo się staram. - Zmarszczyła brwi. - Nie stanę się z dnia na dzień wykształconą córeczką bogatego kupca i nie zmienię niektórych swoich nawyków. Jeśli jesteś w stanie to zrozumieć i zaakceptować oraz dać mi szansę, to pojadę z tobą. Jednak jeśli ci to przeszkadza i nie chcesz ryzykować, nie potrafisz mi zaufać, to już teraz się rozstańmy. Bo ja też nie chcę, żebyś mnie zranił. Żeby było tak, że się będę starać, a ty po jakimś czasie mi powiesz, że jednak się znudziłeś i wolisz jakąś pannę z dobrego domu.
Mówiła szczerze i prosto z serca, co jeszcze się jej nie zdarzyło. Jak w dobrym hazardzie postawiła wszystko na jedną kartę i albo uda się łuczniczce wygrać, albo poniesie klęskę i straci wszystko. Spojrzała magowi w oczy, oczekując odpowiedzi i czując, jak coraz bardziej się denerwuje. Chciała sięgnąć po butelkę, jednak dłoń jej się zatrzęsła i cofnęła ją, by nie widział, jak bardzo się teraz stresuje i denerwuje tą rozmową.
De Sanctis aż uniósł brew z wrażenia i ostatkiem sił powstrzymał się, by nie otworzyć ust ze zdziwienia. Przez dłuższą chwilę układał sobie w głowie to, co usłyszał, po czym uśmiechnął się do Veg.
- Po prostu oddajmy się uczuciom i zaczekajmy, co stanie się dalej. Zero zimnego rachowania, po prostu, jak to mówią w Albionie "go with the flow", czyli... popłyń z tym, co chcesz zrobić, a samo się wyklaruje prędzej czy później. - Słyszała mimo wszystko ulgę w jego głosie, jakby przekonał się teraz, na jakich zasadach grają. - Zależy nam na sobie, poczekajmy, co się wydarzy, dobrze? Wiedz, że ja nie zamierzam cię zostawiać i opuścić. Chyba już na tyle mnie poznałaś, że wiesz, jakim jestem człowiekiem.
Uśmiechnął się szczerze i szeroko, puszczając jej oczko.
- Mam nadzieję, że ty również się przekonasz, jaka NIE JESTEM. - Również się uśmiechnęła, a i w jej głosie słychać było ulgę. - Tylko... nie mów nikomu o tym wszystkim, dobrze? I jeśli możesz, zagrzej już tę wodę. - Machnęła ręką w stronę balii.
Czarodziej parsknął śmiechem.
- A komu miałbym o tym mówić? Temu świrowi Severinowi? On sam nawet nie wie, czego chce, a do przyjaciół czy nawet znajomych to nam daleko. Łączą nas interesy i jeśli będzie możliwość, żeby nie przebywać w towarzystwie tego idioty, to z chęcią z niej skorzystam. Czyli musimy szybko odnaleźć LeBeau... Nie wiem jak ty, ale chyba oskarżę go o straty moralne, zanim zetniesz mu łeb - odparł wesoło i podszedł do balii. Włożył do niej dłoń i po chwili woda zaczęła parować. - Zrobione. Chcesz się sama wykąpać, mam ci umyć plecki... czy coś więcej?
Zamrugał brwiami.
- Hmm... - Udała, że się zastanawia, po czym leniwie wyszła spod kołdry. Przelotnie spojrzała na pogodę za oknem i znów zerknęła na maga. - Biorąc pod uwagę, że tu NIGDY nie wychodzi słońce i zawsze pada, ty będziesz musiał mnie grzać i być moim słoneczkiem.
Na jej twarzy zagościł łagodny, ciepły uśmiech.
- Z chęcią nim będę - mag rozdział się szybko i z uśmiechem na ustach wskoczył do balii, rozchlapując wodę na podłogę i zanurzył się do wysokości barków. Spojrzał z ulgą na Veg. - No dawaj, twoja kolej. Woda jest świetna.
Zerknął za okno, gdzie szalał deszcz i uśmiechnął, ciesząc się, że jest w cieplutkim miejscu z kobietą, która niejednego sztywniaka by rozkręciła swym ciałem. Nie potrzebowała, by ją dwa razy zachęcał, tylko od razu do niego dołączyła. Ilekroć mag próbował coś powiedzieć, kładła palec na jego ustach.
- Na dziś mam już dość rozmów, dobrze? - zapytała nieco zmęczonym głosem. Po tak intensywnych "przeżyciach" chciała już tylko odpocząć i się zrelaksować. Choć siedzieli już pół godziny, woda nie stygła. Pierwszy raz Veg mogła tak pluskać się, ile tylko chciała. Leżała plecami oparta o Giovanniego, który obejmował ją mocno ramionami. - To co, Płomyczku, kończymy kąpiel i idziemy spać? Czy masz jakieś inne plany na ten wieczór, hm? Bo nie wiem jak ty, ale ja jestem już zmęczona dzisiejszym dniem.
Choć nie widział wyrazu jej twarzy, po głosie poznał, że się krzywi.
- Idziemy do łóżka... spać... - powiedział czarodziej. - Ja też mam dosyć na dzisiaj, chcę solidnie wypocząć. Nie wiadomo, co czeka nas jutro.
Dokończyli kąpiel i położyli się. Choć mieli spać, jak tylko się do siebie przytulili, jedna dłoń Piromanty zaczęła wędrować po krągłościach kobiety. Oboje byli zmęczeni, jednak pokazał partnerce, że zawsze i w każdych warunkach potrafi stanąć na wysokości zadania. Tym razem nie szaleli. Giovanni okazał się być bardzo czułym, delikatnym i namiętnym kochankiem, który postanowił przelać swe uczucia na zajebisty seks. Potem oboje padli...
Vegari nie była pewna, ile czasu minęło, gdy obudziło ją piszczenie Corteza. W tym właśnie momencie żałowała, że go przygarnęła i miała szczerą ochotę urwać psu łeb. Niechętnie wyplątała się z ciepłego objęcia maga, ubrała w zimne i wilgotne ciuchy, po czym wzięła piszczącego gnoja na sznurek i wykopała (niemal dosłownie) na korytarz. Cała teraz dygotała, nie mogąc się doczekać, aż wróci do łóżka. Oczywiście musiało padać, bo czemu nie? Z trudem się zmusiła, by zrobić z psem rundkę dookoła karczmy. Wolała spacer załatwić sama, by czarodziej odpoczął nieco. Miała tylko nadzieję, że jej zimne ciało go nie obudzi, gdy się położy obok i wtuli w niego.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Pon 17:24, 18 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Giovanni
Ze snu wyrwało cię drapanie w drzwi i skomlenie psa. Przez chwilę nie byłeś zorientowany, co się dokładnie dzieje, jednak gdy dłonią sprawdziłeś, że obok ciebie na łóżku nie ma Vegari, a odgłosy dochodzące zza drzwi przypominają młody głosik Corteza, zerwałeś się z łóżka jak poparzony. Deszcz uderzał o szyby tak, jakby chciał je rozbić i wedrzeć się do środka. Pstryknąłeś palcami i w jednej chwili cztery świece stojące w różnych miejscach pokoju dały spokojne, żółte światło, oświetlając pomieszczenie z każdej strony. Pełen obaw podszedłeś do drzwi i otworzyłeś je.
Na progu, pośród mroku korytarza stał Cortez – szczeniak trząsł się jak pojebany, jednak nie mogłeś rozstrzygnąć, czy z zimna, czy ze strachu. Pierwsze, co przyszło ci do głowy, to "gdzie jest Veg?". Zakląłeś siarczyście po tileańsku, klęknąłeś przy nim i zerknąłeś na kawałek sznurka, który zwisał wzdłuż prawej łapy pieska.
Końcówka pokryta była krwią. Z twojego gardła wyrwało się kolejne mocne przekleństwo, a pies zawył przestraszony.
Severin
Sen nadszedł szybko, jednak nie zamierzał dać ukojenia, o czym przekonałeś się dość szybko.
Wyłaniając się z gęstej mgły zobaczyłeś siebie jako młodzieńca w domu swojego ojca, kłócącego się o coś ze starym człowiekiem. Byłeś świadkiem pogardliwych uśmiechów brata i jego słów palących twą dumę niczym rozżarzone węgle. Widziałeś zbuntowanego młodzieńca szukającego rozrywki w tawernach cieszących się złą sławą. Zobaczyłeś pojedynek, który po raz pierwszy stoczyłeś i trupa, z którego ust nadal toczyła się krwawa piana. To był twój brat! Za chwilę oglądałeś noce, które spędziłeś z przypadkowymi kompanami od miecza i kufla na szlaku. Walki, przemoc i śmierć. Czasami życia odebrane dla czystej zabawy.
Twoje oczy wypełniły kolejne obrazy, a wrażenia stały się bardziej realne i mgliste jednocześnie. Widziałeś siebie, wpadającego do pokoju czarodzieja i łuczniczki, zastając ich w intymnej sytuacji. Chwilę później akcja w niebywały sposób przyspieszyła i oglądałeś, jak przebijasz pierś de Sanctisa własnym rapierem. Moment później topiłeś w balii Vegari, czując niesamowitą przyjemność i rozkosz, gdy kobieta próbowała uwolnić się z twojego mocnego chwytu. Nie mogła, a ty czułeś się niczym bóg. W końcu zastygła w bezruchu, a ty znów się przeniosłeś.
Tym razem znalazłeś się w wielkiej sali pełnej kobiet w białych habitach, które pod jedną ze ścian próbowały okiełznać okrzyki bólu kobiety leżącej na łóżku polowym. Nikt nie zwracał na ciebie uwagi, jakbyś zupełnie nie istniał. Podchodząc bliżej zobaczyłeś, że to była... rodząca Veg! Tuż nad nią pochylał się czarodziej, szepcząc jej jakieś słowa i głaszcząc po spoconym czole. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie, aż w końcu Veg spojrzała na ciebie ze spokojem, rzucając ponętnie "Jesteś wreszcie, Skarbie". Zrobiłeś krok w tył, zdając sobie sprawę, że to nienaturalne. Wtem, nie wiedzieć czemu pochyliłeś się nad nią i włożyłeś dłoń w jej waginę, aż do łokcia i zacisnąłeś dłoń na pulsującej niczym serce materii. Kobieta krzyknęła przeraźliwie, jednak nikt z zebranych nawet nie zwrócił na to uwagi. Trysnęła ciepła krew, którą czułeś aż na przedramieniu. Wtedy czas się zagiął i znów pojawiłeś się gdzieś indziej.
Twoje oczy spowiła ciemność, ale tylko na chwilę. Jakby malowane pędzlem wprawnego malarza wyrastały przed tobą góry, lasy i doliny. Sypał gęsty śnieg, choć nie czułeś zimna. Właściwie nie ogarniałeś niczego wokół siebie i już teraz czułeś, że tracisz zmysły. Potem zauważyłeś, że kilka innych obiektów zbliża się do ciebie i przyjmuje nowe formy. Wyczuwałeś wokół siebie ich obecność. Stwory zbliżały się, sunęły przez przestrzeń niczym czarną wstęgą nieznanej substancji, niczym rekiny otaczające szamoczącego się pływaka. Uderzałeś rapierem, próbując odegnać je od siebie, jednak nie przynosiło to efektu. Macka myśli, jedwabista, złowroga i zła wysunęła się nagle i przeniknęła do twojej świadomości.
"Wkrótce pożywimy się tobą, Severinie", wyszeptała złowrogo, choć dało się odczuć też radość z tego stwierdzenia. "Twoja dusza należy do naszego Pana, więc się przygotuj...".
Próbowałeś uciekać, jednak nie mogłeś - zupełnie tak, jakby ktoś celowo cię przytrzymywał. Wokół słyszałeś złowieszcze chichoty, które nasilały się z każdą chwilą.
~ * ~
Zerwałeś się nagle z posłania zlany potem w zimnym i ciemnym pokoju. Dyszałeś ciężko, choć cieszyłeś się, że w końcu wróciłeś do realnego świata. Za nieszczelnym oknem deszcz wygrywał swą melodię, uderzając ostro o szyby, gdy ty próbowałeś uspokoić oddech. Przejechałeś spoconą dłonią po twarzy, bijąc się z myślami. Czyżby to miasto zaczęło coraz bardziej odciskać swe piętno na twojej psychice? A może to było coś więcej?
Próbując uspokoić oddech i zebrać myśli dałbyś głowę, że usłyszałeś na korytarzu zawodzenie Corteza, a potem podniesiony głos Giovanniego.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Evandril
Dołączył: 01 Kwi 2011
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 19:56, 18 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Magister Piromanta
Po wspaniałym seksie z Vegari zasnął niczym niemowlak i nawet nie przeszkadzał mu szalejący na zewnątrz deszcz. Czarną dziurę w świadomości rozerwał w końcu dziwny dźwięk. Czarodziej najpierw uniósł ciężko lewą powiekę wpatrując się w mrok pokoju i nasłuchując, czy czasem coś mu się nie przyśniło, jednak gdy dziwne odgłos drapania powtórzyły się, spróbował poklepać Veg, by się tym zajęła. Po chwili dostrzegł jednak, że kobiety nie ma obok niego, więc poderwał się z łóżka, przecierając dłonią twarz. Narzucił na siebie spodnie i koszulę, po czym prostym zaklęciem oświetlił cały pokój i pełen niepewności podszedł do drzwi.
Nacisnął klamkę i otworzył je, wylewając na korytarz snop światła. Od razu pod nogami dostrzegł Corteza, który trząsł się niczym osika. Magowi serce podskoczyło do gardła a nogi zrobiły się miękkie, niczym z gumy. Klęknął przy piesku i pogładził go po mokrym, zimnym futrze.
- Gdzie twoja pani, twardzielu? - zapytał, obawiając się najgorszego.
Po chwili dostrzegł rozerwany sznurek i ślady krwi na nim. To z pewnością oznaczało, że Vegari coś się stało, a pies w jakiś sposób wrócił do karczmy i odnalazł ich pokój, by przekazać nieszczęsną wiadomość. De Sanctis poczuł ścisk w gardle i sercu. Nie powinien był pozwolić wyjść kobiecie ze szczeniakiem samej w nocy... Dlaczego do cholery go nie obudziła?
- Niech to pierdolony szlag! - warknął ostro, a pies aż skulił się w sobie. Płomienisty zacisnął zęby i pogłaskał Corteza delikatnie, choć psina wciąż trzęsła się i chyba wyczuwała wzbierające w czarodzieju nerwy.
Tileańczyk chwycił psa pod ramię i położył go na łóżku, a potem zaczął się ubierać, rozmyślając o Vegari. Jeśli coś jej się stało, nigdy sobie tego nie wybaczy! Z drugiej strony, skoro Cortez wrócił, może jeszcze była szansa by ją odnaleźć. Wiedział, że sam ze swoimi umiejętnościami i tak sobie nie poradzi, więc musiał odnaleźć Severina. Zarzucił na siebie szkarłatny kubrak z kapturem, zawiesił przy pasie miecz, po czym chwycił małego psa pod pachę i wyszedł z pokoju, zamykając go na klucz. Zmęczenie zupełnie go opuściło, gdy adrenalina dawała o sobie znać.
Cortez nie chciał współpracować; rzucał się w objęciu, szczekając swoim piskliwym głosikiem i w końcu Płomienisty musiał go postawić na podłodze. Charakterny psiak... szkoda tylko, że nie był taki charakterny wtedy, gdy jego pani go potrzebowała. Gio mimo ktrótkiego pobytu na tych ziemiach zdążył poznać, co to za miasto, ale mimo wszystko odrzucał od siebie myśli, że ktoś mógł zabić łuczniczkę. Po pierwsze i najważniejsze, że Veg umiała o siebie zadbać, a po drugie była miejscowa. I teraz modlił sie do Morra, by po raz kolejny jej się to udało.
Czarodziej szukał po omacku pokoju zajmowanego przez zwadźcę, czując, jak zaczyna płonąć w środku. Pukał do każdego po kolei, a słysząc obce głosy po prostu przenosił się dalej. W końcu dotarł do takiego, gdzie nikt mu nie odpowiedział.
- Jesteś tam, Estalijczyku?! Jeśli tak, to zewrzyj dupsko, bo jest poważna sprawa do załatwienia!!! - De Sanctis wydarł się na cały korytarz. Nawet jeśli źle trafił, to w końcu Severin wylezie ze swojej dziupli.
W końcu, bo do kurwy nędzy mieli pokoje na tym samym piętrze.
- Wyłaź, Severin, bo puszczę tę kupę drewna z dymem!!!
Jego ostry, szorstki głos pewnie obudziłby zmarłego, ale nie dbał o to teraz. Czy Veg żyła, czy nie, zamierzał ją odnaleźć, bo po prostu ją kochał! Jeśli w poematach tileańskich pisarzy miłość przenosiła góry, teraz pomoże mu odnaleźć ukochaną...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gRed v1.3 // Theme created by Sopel &
Programosy
|