Forum www.ouzaru.fora.pl Strona Główna

 [Warhammer 2ed.] Baronia Przeklętych
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 10, 11, 12 ... 20, 21, 22  Następny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Śro 12:58, 22 Cze 2011    Temat postu:

Cały wieczór z dołu dochodziły odgłosy bijatyki, jednakże wy nie zamierzaliście sprawdzać, co się tam dzieje po ostatnich wydarzeniach. Na szczęście noc minęła spokojnie i pomijając kilka perypetii ze szczurami w pokojach Kruka i Severina, rankiem zawitaliście do głównej sali, która została niemal doszczętnie zdemolowana. Ostały się jedynie trzy ławy, a posługaczki – gdy się pojawiliście - zmywały zaschniętą krew z podłogi. Z opowieści karczmarza szybko wyszło, że kislevici zapomnieli o Severinie i zajęli się grupą najemników, która zawitała do „Żelaznej Dziewicy”. Jak to zwykle bywa w takich przypadkach, poszło o rozlane piwo i awantura wybuchła na dobre. Na szczęście dla gospodarza obie grupy wyjechały wczesnym rankiem wraz z karawanami, które ochraniali, choć nie wszyscy o własnych siłach. Gdy tylko opuścili karczmę mężczyzna odetchnął z ulgą i szybko zabrał się do roboty, więc i śniadanie w postaci kaszy na skwarkach dostaliście dość późno.

Szybko zorientowaliście się również, że nie ma z wami Katerine. Ranna kobieta nie wynajęła pokoju, nie widzieliście jej również od poprzedniego wieczoru, gdy wynikła sprawa na linii Gio-Sev-Kislevici. Wyglądało na to, że korzystając z okazji, łowczyni po prostu dała nogę, zabierając przy okazji pieniądze Adalharda. W takim mieście jak Mousillon, nie wierzyliście, by na własną rękę próbowała odnaleźć LeBeau. Zresztą, po prawdzie niewielu z was obchodziło, co się z nią stało, gdyż mieliście własne sprawy na głowie. Może jednak maść, którą smarowała ranną nogę, nie przynosiła zamierzonych efektów i wolała zniknąć? Trudno było rozstrzygnąć. Panowie Południowcy najwyraźniej nadal nie mogli dojść do porozumienia i znieść swego towarzystwa, gdyż obaj spożywali swój posiłek przy odrębnych, ostałych się stolikach. Nie wyglądało na to, że szybko podadzą sobie dłonie, zwłaszcza, gdy wymieniali wilcze spojrzenia.

Po śniadaniu Vegari chciała rozmówić się z karczmarzem, jednak ten był zajęty sprzątaniem i zaganianiem do roboty swych pracowników, więc zebraliście się i w końcu wyszliście całą czwórką (a właściwie piątką, jeśli liczyć psa) z karczmy. Łuczniczka wciąż miała jednak dziwne wrażenie, że o czymś zapomniała i czegoś jej brakowało. To uczucie nie dawało kobiecie spokoju.



Na zewnątrz przywitał was monotonny szum. Strumienie deszczu rozbijały się o bruk i ochlapywały ściany domów. Ulicami zalanymi potokami wody brodzili mężczyźni w przeciwdeszczowych płaszczach z emblematami miasta na plecach i widłami rozgarniali kupy odpadków zatykających kanały ściekowe. Dalsza okolica ginęła za szarą zasłoną wody. Zza rogu wyłoniło się czterech strażników miejskich, którzy stękając i klnąc, usuwali z ulicy trupy młodej kobiety i dziecka – najpewniej kolejnych ofiar zarazy. Ciała straciły już swoją pośmiertną sztywność i podczas niesienia wiotczały i wyślizgiwały się mężczyznom z rąk. W zimnym powietrzu unosił się smród śmierci zmieszany z odorem fekaliów.

Krzywiąc się, ruszyliście w miasto, by zdobyć jakiekolwiek informacje na temat LeBeau. Już po pierwszej godzinie zdaliście sobie sprawę, że nic tutaj nie będzie łatwe. Zaczepiani przez was ludzie albo od razu uciekali, omijając was szerokim łukiem, albo reagowali agresją i mamrotali pod nosem jakieś przekleństwa. Deszcz ustąpił niewiele czasu później, jednak przemoczeni i zmarznięci nie dowiedzieliście się niczego od miejscowych. Odnosiliście wrażenie, że nikt nie będzie chciał z wami rozmawiać ze względu na to, iż nie byliście stąd. A swoich łatwo się tutaj poznawało – przede wszystkim po garbach, naroślach na plecach, czy twarzach, a także po zapachu, a raczej smrodzie i brudzie. Cóż, od razu rzucaliście się w oczy i nie było szans, by cokolwiek załatwić. Zrezygnowani wróciliście w końcu do karczmy. Co prawda było już po porze obiadowej, jednak gospodarz przyniósł wam gar nieźle pachnącej zupy i cztery talerze. Przyglądając się, zwłaszcza Veg, spytał.
- To czego panienko chciałaś ode mnie z rana?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 21:16, 24 Cze 2011    Temat postu:

Vegari i Giovanni

* * * Poprzedni wieczór * * *

Kiedy zostali już sami, Giovanni zawiesił wzrok na łuczniczce i tym razem zamknął drzwi na klucz.
- Więc o czym chciałeś porozmawiać? - kobieta zapytała jakby nigdy nic.
- Chcę postawić sprawę jasno, Vegari. Albo ja, albo on - zmarszczył brwi i skrzyżował przedramiona na torsie.
- Albo ty, albo... - Nie dokończyła, gdyż zaniosła się śmiechem. W ogóle nie mogła go opanować i dopiero surowe, ostre spojrzenie maga przywróciło ją do porządku. - Wybacz, Gio, ale... No naprawdę sądzisz, że Severin jest dla ciebie jakąś konkurencją? Że to dla mnie jakiś wybór? Że ten śmieszny Estalijczyk cokolwiek dla mnie znaczy? - Nie mogła powstrzymać drwiącego, kpiącego uśmieszku. - Jesteś pierwszym i jedynym mężczyzną, w relacjach z którym wyszłam poza zwykłą cielesność... - dodała już znacznie poważniej. Jakoś dziwnie lżej jej się o tym mówiło, jakby w końcu zaczęła się oswajać z myślą, że faktycznie mogła się zakochać. I o ile wcześniej sprawiało to Vegari dziwny ból i dyskomfort, o tyle teraz poczuła się dumna. - Nie myśl, że próbuję cię jakoś udobruchać. Mówię szczerze.

Giovanni przez pierwszą chwilę czuł się tak, jakby ktoś mu przywalił. I nie, nie tak ciotowato jak Severin to uczynił. Po prostu celne uderzenie między oczy. Bo słuchając Veg czuł się właśnie jak zmaltretowany gladiator z Imperium, który dostał czymś ciężkim. Nie mógł w to uwierzyć i nawet nie wierzył po prawdzie.
- Czy to jest szczere, to zobaczymy, gdy będziesz działać czynami, nie słowami, Veg. Znałem wiele kobiet, które dużo mówiły. A potem zostawała tylko pustka - mruknął, patrząc jej w oczy z zacięciem na twarzy, jakie widziała, gdy widzieli się po raz pierwszy.
- Mówię tylko, co jest teraz. - Wzruszyła ramionami. - Czynami? A jakich jeszcze czynów oczekujesz? Czy nie okazałam ci ostatnio, jak wiele dla mnie znaczysz? - Westchnęła ciężko. Gdyby jej nie zależało, znowu, już w tej chwili, by sobie odpuściła. Ale jakiś wewnętrzny głos kazał złodziejce walczyć do końca i się nie poddawać. - Jak rozumiem, chcesz wierności, tak?
- Nie chcę... - Pewnie ją zaskoczył. - Zrobisz, co sama zechcesz, nie zmuszam cię do niczego, gdyż wiem, jak cenisz sobie wolność. Więc bądź wolna. A reszta sama się wyjaśni, no nie?
- O, to mi odpowiada. Już się bałam, że będziesz chciał, bym się zachowywała jak przykładna żona i matka. - Prychnęła. Jeśli było coś, co przerażało Vegari, to małżeństwo, dzieci, uziemienie w domu i starość. Wolała zginąć na szlaku jako młoda i piękna kobieta, niż zestarzeć się, pilnując grupki paskudnych, wrzeszczących bachorów. - A czy teraz, jak już doszliśmy, lub i nie, do jakiegoś porozumienia, możemy dokończyć to, co ten baran nam przerwał? - zapytała.
- Możemy. Z chęcią... - Roześmiał się i rzucił na kobietę, całując ją mocno i namiętnie. Mimo iż w środku dręczyły go pewne sprawy, wolał je odłożyć na bok i oddać się rozkoszy. Potem będzie nad tym myślał.

Vegari jednak doskonale wiedziała, co ma zamiar zrobić. Wolała być z Gio i być mu wierną z własnego wyboru, zachowując swoją wolność, niż trafić na kogoś, kto chciałby ją do tego zmusić. Zresztą póki co oboje podróżowali - on by spłacić Kolegium, ona dla zwykłej przyjemności. Więc co stało na przeszkodzie, by połączyć przyjemne z pożytecznym i "być razem"? Póki co Giovanni był pierwszym i jedynym facetem, który odpowiadał jej i z charakteru i z wyglądu, i jeszcze w łóżku. Gorący (i to dosłownie), namiętny... Czuła, że do siebie pasują.

* * * Ranek * * *

Ranek przywitał ich wtulonych w siebie. A dokładniej to Gio obejmował Vegari ramieniem, przytulając kobietę do swojego ciepłego ciała. Była przyjemnie chłodna, spała spokojnie i oddychała głęboko, co jakiś czas pomrukując jak kot. Musiało jej być dobrze. Przejechał dłonią po udzie łuczniczki, po talii, pośladku... Potem po ramieniu, które delikatnie pocałował. Mimo wszystko miło było się budzić obok kogoś, z kim dzieliło się nie tylko wspaniałą namiętną noc, lecz również ciekawe rozmowy wciągu dnia. Mag przejechał dłonią po twarzy, czując dziwne rozdarcie w środku. Szturchnął kobietę i gdy miał powiedzieć coś z serca, do jego nozdrzy dotarło to, czego nie chciał wąchać.
- No żesz kurwa, coś mi tu kocim żwirem podpierdala. - Zaciągnął się powietrzem.
- Kocim czym?
- Żwirem. To nie wiedziałaś, że w Imperium to koty mają swoje kuwejty?
- A skąd mogłam wiedzieć? Ja to nawet pcheł nigdy nie miałam, nie mówiąc już o większych zwie... O, ty! Śmierdzielu! Patrz, zeszczał się! I... no ja pierdolę! Nie, ja tego nie będę sprzątać!
- Twój pies, twój obowiązek... - Zasłonił nos i przyjrzał się "bobkom" pod ścianą. - Ty, to chyba resztki wczorajszej kolacji. O, nawet cebulę widzę...
- Może sprawdzisz? Spróbuj.
- Nie, dziękuję, nie jestem głodny - zaśmiał się.
- Nie będę sprzątać... Proponuję się szybko ubrać i wyjść, zanim ktoś sprawdzi pokoje. - Odchrząknęła, po czym wyskoczyła z łóżka, by się zacząć ubierać. Poślizgnęła się, wpadając plecami na Gio. - No ty kurwo! Tu też żeś naszczał?! Pierdolę, więcej żarcia i picia nie dostaniesz!

Piesek aż się skulił, podkulając ogon pod siebie i patrząc na Veg błagalnym wzrokiem. Końcówka ogonka delikatnie zadrżała, w nieśmiałej próbie merdnięcia. Do tego pisnął dwa razy, robiąc te wiekie, smutne psie oczy.
- No, no, no, no, no i zobacz na niego, no! - Machnęła ręką w stronę psa.
- Nie krzycz na niego, to nie jego wina, że... miał swoje potrzeby. Jakby mi się chciało, a nie miałby mnie kto wyprowadzić, to też pewnie bym narobił na środku pokoju. No chodź, psinko... - cmoknął i wyciągnął do niego ręce.
- Kolejny powód, bym nigdy z tobą nie zamieszkała. - Vegari zerknęła z ukosa na maga i pokręciła głową. - Przyda się jakiś sznurek. Nie chcę, żeby mi ta zaraza zwiała.
- Zaraza? Tak go nazwałaś?
- A w sumie całkiem niezłe imię i nawet do niego pasuje. - Uśmiechnęła się krzywo. - Choć myślałam nad "szambo".
- To ja wymyślę imię dla niego, tylko daj mi trochę czasu.
- Lubisz tego kundla? Miałeś jakiegoś zwierzaka już?
- Miałem w młodości i w sumie cały czas mam. Siostra przygarnęła trzy koty i suczkę.
- Hmm... Pomożesz mi z nim? - zapytała, by zaraz dodać. - Proszę. Nie chcę, żeby zdechł czy coś.
- Jasne - uśmiechnął się. - Jeszcze co nieco pamiętam z wychowania psa.
Trochę się zdziwił, że złodziejka zna "magiczne" słowo i jeszcze umie go używać. Zastanowił się chwilę i potarł dłonią brodę.
- Cortez... To będzie najlepsze imię. Miałem takiego kumpla w Tilei - był twardy w gębie, ale jak przychodziło co do czego, to spieprzał, aż się kurzyło. Psiaczek póki co na takiego się zapowiada. Ale miła z niego morda, nie musi nikogo gryźć i zjadać. Ja to zrobię, zwłaszcza, jeśli chodzi o pewnych Estalijczyków - mruknął, głaszcząc psa po małym łebku.
- Może być i Cortez. Tylko nie za bardzo rozumiem, czemu chcesz gryźć i zjadać Severina. Aż tak bardzo ci się podoba i uważasz go za apetycznego? - Uśmiechnęła się krzywo. - No chyba że po prostu sugerujesz, że go z chęcią upieczesz na ruszcie czy coś. - Zaśmiała się pod nosem, gdy wyobraziła sobie Seva na półmisku z jabłkiem w ustach jak prosiak. Nawet powiedziała o tej wizji Gio.
- I jeszcze z patykiem w dupsku, bo zapomniałaś o ważnym szczególe - Uśmiechnął się szeroko. - A potem zamerdałbym tym patykiem, żeby to jabłko wypadło. W końcu tak się stanie, przekonasz się. Ja tej zniewagi nie odpuszczę... Nikt nie będzie bił Giovanni de Sanctisa po twarzy. To kwestia czasu, aż ta menda będzie miała przejebane.

Kobieta westchnęła ciężko, kręcąc głową. W tym czasie czarodziej zaczął się ubierać.
- Może po prostu go wyzwiesz na obijanie gęby i będziemy mieć to już z głowy, hm? - Zaproponowała znudzonym głosem. Ona by z łatwością pokonała Estalijczyka, była o tym przekonana.
- Nie jestem wojownikiem, z pewnością by dał mi radę w otwartej walce. Zaczekam, aż będzie odpowiedni moment, bym skorzystał z Wiatrów Magii i wtedy się przekona, że nie zadziera się z Piromantami. Poza tym zastanawia mnie jedno - jak ta szmata dostała się z powrotem do karczmy...
W odpowiedzi wzruszyła jedynie ramionami.
- Niedługo wykonamy zadanie i każdy będzie mógł iść w swoją stronę. Nie lepiej póki co odpuścić sobie? Jest nam potrzebny, żeby rozpoznać LeBeau. - Przypomniała czarodziejowi. - Bez niego będziemy chodzić po omacku i każdy będzie nam mógł wmówić, że koleś bez dwóch palców to Guido. - Przekrzywiła lekko głowę. - Dlatego to JA mu pomogłam, bo niewiele brakowało, a bylibyśmy w dupie, Gio. Jeśli to ci poprawi humor, na pożegnanie mogę go okraść ze wszystkiego. Ale PÓKI CO... potrzebujemy go żywego i w naszej drużynie.
- TY mu pomogłaś??!! - Warknął, uderzając pięścią w blat komody. - Do cholery jasnej, pojebało cię, dziewucho?! On mnie leje za damski chuj, a ty mu jeszcze pomagasz? I co z tego, że wie jak wygląda LeBeau? Sami się tego dowiemy... Zawiodłaś mnie w tym momencie... Idę coś zjeść... - mruknął, machnął ręką i wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami.
Wyjrzała na korytarz i zawołała:
- Jak wolisz, to się błąkajmy tutaj do usranej śmierci! To ciebie pojebało, jeśli myślisz, że zostanę tu choćby pół dnia dłużej, niż będę musiała!
Również trzasnęła drzwiami i niewiele brakowało, a wlazłaby w bobeczki zrobione przez Corteza. Mruknęła coś pod nosem, po czym dokończyła się ubierać, wzięła psa i zeszła na śniadanie jako ostatnia.

* * * Później * * *

Kątem oka zobaczyła, jak Kruk opuszcza karczmę i nawet usłyszała jego uwagę. Aż się uśmiechnęła pod nosem, jednak doszła do wniosku, że mężczyzna ma trochę racji. Cała ta sytuacja zaczynała być nieznośna i z chęcią by ją już zakończyła. Ale wyglądało na to, że zazdrość maga całkowicie odbierała mu rozum i resztki logicznego myślenia. Mając na uwadze ich poprzednią kłótnię i to, jak się wobec niej zachowywał na mieście, nie była zbyt pozytywnie nastawiona do tego, o czym chciał z nią pogadać. Jednak niech już mu będzie. Zacisnęła zęby, by mu czegoś nie powiedzieć i poszła z nim na górę do pokoju. Na szczęście ktoś uprzątnął podłogę i zostawił otwarte okno, dzięki czemu w izbie już tak nie śmierdziało psem i jego nieczystościami, a jedynie ulicą i całym tym przeklętym miastem.
- No, co chciałeś? - zapytała, siadając na łóżku. Skrzyżowała przedramiona na piersiach i utkwiła w magu dziwne spojrzenie.
- W sumie to uwolnić cię od tego kutasa. Do zobaczenia na dole - powiedział, po czym uśmiechnął się szorstko i wyszedł z pokoju.
Znowu wyszła za magiem, tym razem mając już serdecznie dosyć jego zachowania. Złapała mężczyznę za ramię.
- Możesz się wreszcie uspokoić i zacząć zachowywać, jak na inteligentną i oczytaną osobę przystało? - warknęła przez zęby. - Mam już dosyć tego wszystkiego! Ciągle coś ci nie pasuje i o coś masz pretensje. A to Severin ci nie pasuje, pogoda, miasto, ludzie... ja... i co jeszcze?! Wychowałam się tutaj i wierz mi, że naprawdę chcę już stąd wyjechać, ale ty chyba masz głęboko w dupie czyjeś uczucia, bo jesteś wielkim, pierdolonym magiem i pępkiem świata, nie?! A co taka głupia baba jak ja może myśleć, czy czuć, to ciebie już nie interesuje!
Aż kipiała ze złości.
- Siedźcie tu sobie sami, ja się zmywam. - Uśmiechnęła się krzywo. - Zapewniam jednak, że beze mnie NIGDY go nie znajdziecie, bo jesteście w tym mieście obcy. Prędzej czy później skończycie w rynsztoku, jako żarcie dla szczurów. Żegnam.
Odwróciła się i wróciła do pokoju, by zacząć się pakować. Nie obchodziło ją, czy uda się jej przejść bezpiecznie przez mury i uciec, nie miała zamiaru zostawać z tym człowiekiem ani sekundy dłużej. No chyba że ją szczerze przeprosi i zacznie się zachowywać jak na mężczyznę przystało.
Mag tylko machnął ręką, nie miał zamiaru się denerwować bardziej. Wystarczył mu Severin.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 01 Kwi 2011
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 22:18, 24 Cze 2011    Temat postu:

Giovanni feat. Vegari

Czarodziej westchnął ciężko i zwiesił po sobie ramiona. Jak zwykle zajebiście wyszło mu porozumiewanie się z Vegari. Nie miał w zamiarze robić jej na złość, jednak po prostu gniew w tym momencie wziął górę. Zszedł po schodach, trącając barkiem Severina, który pewnie słyszał całą rozmowę i podszedł do kontuaru, gestem dłoni przywołując gospodarza.
- Trzy kolejki najmocniejszej wódki, jaką tu macie. – Pierdolił w tym momencie, że nie może pić. Teraz chciał się najebać za wszystkie czasy, ale wiedział, że trzeba będzie jeszcze odwiedzić tę pieprzoną gospodę z nazwą w szafie. Czy na odwrót. Rzucił grubasowi kilka miedziaków i poczekał na zamówienie. Karczmarz uwinął się w trymiga, a Płomienisty od razu wychylił trzy setki, jedna po drugiej bez przepitki. Alkohol parzył go w usta i przełyk, ale chociaż to sprawiło, że nieco uspokoił nerwy, jakie z niego wychodziły.

Odchrząknąwszy przy ostatniej kolejce zobaczył łuczniczkę zbiegającą po schodach ze swoim ekwipunkiem i psiakiem na rękach. Mag poczuł się dość nieswojo na myśl o tym, że chciała odejść, zwłaszcza, że tak naprawdę nie mieli powodu, żeby się kłócić. Płomienisty zerwał się z krzesła i szybkim krokiem przeciął jej drogę i chwycił ją za ramię, przyciągając do siebie.
- Nie zostawiaj nas i mnie. Przez tą pierdoloną pogodę i to miejsce dostaję świra i możliwe, że momentami nie wiem, co mówię. Do tego dochodzi ta menda z Estalii. Wybacz moje grubiańskie zachowanie, po prostu chcę wykonać zadanie i się stąd zmyć, bo oszaleję w końcu od tego pierdolonego deszczu…
Jego wzrok zdradzał szczerość.

Przez chwilę zupełnie nie wiedziała, co ma odpowiedzieć i zrobić. Wiedziała, że Gio faktycznie tak reagował na pogodę, może sama też mocno przesadziła.
- Ja… rozumiem. – Skinęła mu głową. – Wybacz, że się uniosłam. To miejsce też nie działa na mnie za dobrze… Mam dosyć tego miasta i ciągłego wspominania tego, co było kiedyś.
Zmarszczyła lekko brwi i miała nadzieję, że czarodziej ją zrozumie. Po chwili dodała, już znacznie ciszej.
- Nie mówiąc już o tym, że mnie Severin doprowadza do kurwicy tym swoim moralizowaniem. Ciekawe, jak bardzo on by akceptował swoją przeszłość, jakby się tutaj urodził i wychował. – Prychnęła.
- Myślę, że podzieliłby już dawno los tego kota zawieszonego na drzwiach, którego mijaliśmy wczoraj. – Gio uśmiechnął się nieco i pogładził ją kciukiem po twarzy. Westchnął ciężko, jakby chciał zrzucić z duszy cały balast tego miejsca, jaki na nim ciążył. – Po prostu znajdźmy tego gnoja, za którego nam zapłacił ten ważniejszy gnój i się stąd wynośmy. Między nami gra? Nie kłóćmy się, tylko zróbmy, co trzeba… A potem czeka nas, Tobaro, pamiętasz?
Puścił jej oczko.

- Naprawdę? – zapytała niepewnie. – Nadal chcesz mnie tam zabrać? Nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciała zobaczyć nieco słońca. – Uśmiechnęła się smutno. Miała ochotę już teraz rzucić to wszystko i jechać, ale wiedziała, że Giovanni był honorowym człowiekiem i magiem, a to nie pozwalało mu zerwać umowy z Księciem. Po chwili pokiwała głową. – Pomogę wam. I też nie chcę, żebyśmy się kłócili, zwłaszcza z powodu czegoś zupełnie innego. Pogody czy tego, jak mnie Severin wkurwia. Bo to głupie.
Musnęła ustami jego wargi i poczuła, jak serce wypełnia dziwne ciepło. Cała złość nagle zniknęła, a ona cieszyła się, że mimo wszystko się pogodzili. Widać nie tylko jej zależało… Przecież gdyby tak nie było, pozwoliłby jej odejść i już na pewno nie mówił o tym, by nie zostawiała jego.
- Jak tylko skończy się ta cała historia, i jeśli przeżyję, to obiecuję zabrać cię w specjalne miejsce w Tobaro. Na pewno będziesz zachwycona. Ale najpierw, dorwijmy tego skurwiela i wynieśmy się stąd najszybciej, jak się da – powiedział, głaskając Corteza po małej główce.
Skinęła mu głową, a potem wróciła do pokoju, by zostawić swe rzeczy. Niedługo potem wyszli za Krukiem, zabierając ze sobą psiaczka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Draze




Dołączył: 27 Kwi 2011
Posty: 26
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 23:26, 24 Cze 2011    Temat postu:

Drużyna

Tego wieczora De Sanctis nie zwracał nawet uwagi na to, co dzieje się na dole i czy ktoś kogoś obija. Sam dostał od tego skurwiałego zwadźcy po gębie i wiedział, że nie podaruje gnojowi. Takiej obrazy nie można było odpuszczać. Nieważne, że to on najpierw nasłał kislevitów na Severina i plan nie poskutkował… Czarodziej dostał od Estalijczyka po gębie i musiał się zrewanżować, to była sprawa honoru. Prędzej czy później i tak go dopadnie. Początek kolejnego dnia jednak zaczął się zgoła inaczej i zupełnie nieoczekiwanie.

* * *

Mag pojawił się w sali w niezbyt ciekawym nastroju, a gdy tylko zobaczył, że Severin zszedł na dół, zabrał swoją miskę z zupą i usiadł przy stoliku obok. Oczywiście nie omieszkał dorzucić na odchodnym w kierunku Severina.
- Z kundlami nie jadam przy jednym stole.
- No ja myślę, za wysokie progi na twoje nogi - odburknął mimochodem Severin. Zdawało się, że zwadźca był w sporo lepszym nastroju niż Gio. Nie uśmiechał się, ale też nie strzelał wściekłym spojrzeniem w stronę maga.
Mag zaś co jakiś czas zerkał w jego stronę posyłając mu nieprzyjemne spojrzenia i gotując się w sobie, by nie wykorzystać na nim jakiegoś ze swych zaklęć, co Severin najwyraźniej jednak miał gdzieś. Na wszystko jednak przyjdzie czas – jeśli nie teraz, to później. Jedyną zagwozdkę stanowił fakt, jak ten przeklęty Estalijczyk dostał się z powrotem do karczmy w stanie nietkniętym. Po to go wyrzucił z okna, żeby miejscowi go rozgrabili do cna. Nie mógł zdzierżyć, że Veg pomogła temu gnojowi. Miał ochotę rozjebać tę budę i spalić ją do cna. Zaciskał zęby, by tego nie zrobić, choć brutalność i agresja chciały wziąć górę. Dopiero po dłuższej chwili zdał sobie sprawę, że nie ma z nimi Kat. Widać nerwy jej puściły i może nawet dobrze że się zmyła, zanim Veg mogła ją poczęstować swoim ostrzem. W kiepskim nastroju Płomienisty zjadł śniadanie.

Przy trzecim stoliku siedział Kruk, przy ogromnym talerzu jajecznicy z kiełbasą, co jakiś czas zachęcając kundla Veg, żeby pomógł mu uporać się z potrójną porcją. Skacowany najemnik zdecydowanie przecenił zawartość swojego żołądka w takim stanie i chcąc nie chcąc - musiał podzielić się ze zwierzakiem, jeśli nie chciał wyrzucić pieniędzy w błoto.

* * *

Wyjście na zewnątrz nie spodobało mu się jeszcze bardziej. Znowu lało, chyba jeszcze bardziej, niż wcześniej. Wszędzie śmierdziało i w ogóle było nie do zniesienia. Mag zastanawiał się nawet przez chwilę, czy nie dać sobie z tym wszystkim spokoju i od razu udać się do Tilei. Skoro Kat to olała, to czemu on nie może? Jedynym wytłumaczeniem był tutaj chyba honor i duma, a także to, że musiał opłacać Kolegium. Zacisnął zęby i mrucząc coś w tileańskim kroczył za pozostałymi. Deszcz wcale mu się nie podobał, zwłaszcza, gdy zostawiał swoje oznaki w butach czarodzieja, które chlupały wodą przy każdym kroku.

Severinowi za to najwyraźniej pogoda się spodobała. Wygladał też na wyspanego, widać “impreza” na dole nie przeszkadzała mu we śnie. Uśmiechnął się lekko, wychodząc na dwór i odetchnął nieco świeższym deszczowym powietrzem. Trzeba było korzystać z okazji, pewnie wkrótce znów trafią na coś śmierdzącego...
Od momentu, gdy zobaczył Gio, miał się na baczności. Nigdy nie wiadomo co temu kretynowi z przerostem ego strzeli do łba. Dostał w końcu od zwadźcy w mordę i jego duma została urażona. Jak pieprzone dziecko... tylko nie płacze. Severin nie mógł pozwolić sobie na utratę koncentracji jak ostatnio. Musiał się pilnować, nie wiadomo, czy Veg pomoże mu po raz kolejny, gdyby znów coś się stało.

W odróżnieniu od maga i zwadźcy - najemnik miał wszystko w głębokim poważaniu. Wydawał się niesamowicie zmęczony, jakby złamany atmosferą panującą w mieście jak i w drużynie. Przypominało mu to zaloty dzikich zwierząt, ale tego dnia kac zwyciężył, i powstrzymał Esteca przed wygłaszaniem swoich poglądów głośno. Zwłaszcza, że lubił Vegari i nie chciał roztrząsać takich spraw na środku bliżej nieokreślonej drogi w środku Mousillon.

Gio nie czuł się komfortowo, ale trzeba było znaleźć tego skurwiela. Przeszkodą było jedynie to, że żaden z miejscowych nie chciał im udzielić informacji – zupełnie, jakby ten cały złodziej i morderca nagle stał się kimś ważnym z Mousillon. W końcu Płomienisty nie wytrzymał, chwycił Veg za ramię i wycedził do niej przy całej drużynie.
- Może powiedz im, do kurwy nędzy, że jesteś miejscowa i może wtedy te kurwy się odblokują… - warknął, ocierając mokrą twarz. Po zaciętej minie widać było, że jest na granicy wytrzymałości psychicznej. Pierdolony deszcz.
Severin odkaszlnał cicho. Vegari-miejscowa? Cholera... możnaby jej pogratulować wygrzebania się z takiego rynsztoka.
- A może ty się najpierw uspokój... - mruknęła. - Policz do dziesięciu czy coś.
Wyrwała się z jego uścisku i skrzyżowała przedramiona na piersi. Nie miała ochoty z nikim gadać, a tym bardziej o swoim pochodzeniu. Skrzywiła się, posyłając mu pełne wyrzutu spojrzenie. Wolała utrzymać swoje pochodzenie w tajemnicy.
- Bądź tak dobry i weź swoje nerwy na wstrzymanie. - Przetarła dłonią skronie. Była zmęczona i cały czas coś jej się kołatało po głowie. Nie dawało to Vegari spokoju, jakby o czymś zapomniała, zgubiła jakąś rzecz...
- Rób co chcesz - warknął, machnąwszy ręką. - Mam dość tego miasta i tego pierdolonego deszczu. Wracam do “Dziewicy”. A wy róbcie co chcecie...
Nie czekając, co powiedzą, odwrócił się, zaciągając kaptur szczelniej na głowę i skierował się w kierunku powrotnym do gospody. Miał nadzieję, że dobrze pamiętał drogę powrotną.

Kiedy czarodziej się odwrócił, Vegari jedynie westchnęła ciężko. Czasami trudno było jej znieść i wytrzymać humory Gio, ale powoli zaczynała się do tego przyzwyczajać. Nie podbiegła do niego, nie starała się uspokoić i poprawić mu nastroju. Po prostu olała.
Severin obejrzał się za odchodzącym magiem. Wreszcie nie będzie musiał uważać na każdym kroku...
- Już się zniechęcił? - mruknął, gdy mag znikł za ścianą deszczu. Ten gość faktycznie był po prostu przerośniętym bachorem... Severin potarł brwi i westchnął cicho. Nagle nie wiedzieć czemu zrobiło mu się żal Veg.
- Proponuję jeszcze sprawdzić burdele nim damy sobie tymczasowo spokój. Ta menda społeczna Guido zapewne tam zechce wydać część zarobionej gotówki.
- Wątpię, by ktoś chciał z nami gadać, nawet w burdelu. Zresztą tutejsze dziwki są strasznie puste i głupie. - Wzruszyła ramionami. - Ja bym wolała już wrócić do karczmy.
Vegari nie była zbyt pozytywnie nastawiona do dalszej próby szukania informacji.

Severin westchnął cicho. Spojrzał na zaciągnięte chmurami niebo i padający deszcz.
- Będę chciał z tobą zamienić parę słów, Veg. Znajdziesz chwilę po powrocie do karczmy, hm? - zapytał, dalej jakby wpatrzony w dal.
- Zamienić parę słów? O czym? - Zmarszczyła lekko brwi. Miała złe przeczucia.
Severin drgnął, jakby budząc się z zamyślenia i uśmiechnął się lekko, unosząc brew.
- Bez nerwów. Kilka rzeczy odnośnie znalezienia LeBeau i trochę odnośnie mojej ciekawości. Coś mi się nie zgadza... - odparł szermierz, znów przenosząc wzrok na chmury. Podrapał się po brodzie.
- Co ci się nie zgadza i co to za ciekawość? - mruknęła, kładąc dłonie na biodrach. Wolała się upewnić, nim zacznie się wypytywać o coś, o czym nie chciała mówić.
Severin pokręcił głową. - Więcej cierpliwości, pani Vegari - powiedział w dworskim tonie, po czym uśmiechnął się. - Nie zdarzyło ci się nigdy z nikim rozmawiać tak po prostu?
- Tak po prostu? - Zamyśliła się na chwilę. - Czasami z Gio rozmawiamy tak po prostu, ale zwykle ktoś ma jakiś interes lub chce wtykać nos w nie swoje sprawy. - Uśmiechnęła się krzywo.
- Nie będziesz chciała to nie odpowiesz. Proste. - Zwadźca wzruszył ramionami i na tym ich rozmowa się skończyła.

* * *

To dziwne uczucie wciąż nie dawało jej spokoju. O czym zapomniała? Nie mogła sobie przypomnieć, choć się bardzo starała. Z rozmyślań wyrwał ją głos karczmarza.
- Czego chciałam? Och, nic specjalnego, tak tylko chwilę porozmawiać i powspominać dawne czasy. - Uśmiechnęła się nieznacznie. Wiedziała, że czarodziej nie odpuści i wolała mieć to już za sobą, choć nie chciała odbywać tej rozmowy przy wszystkich. - Przez ostatnie dwadzieścia lat niewiele się tu zmieniło, a w każdym razie w karczmie. - Odchrząknęła. - Jednak miasto z trudem poznaję.
Karczmarz spojrzał na nią dziwnie i przyglądał się jej przez dłuższą chwilę memłając wykałaczkę w ustach.
- Nie wyglądasz na lokalną - wycedził w końcu cierpko, wciąż nie spuszczając jej z oczu.
- Bo od dawna tu już nie mieszkam. - Wzruszyła ramionami. - Jeśli byłeś tu dwadzieścia lat temu, to może będziesz kojarzył i pamiętał...
Grubas podrapał się po głowie, marszcząc brwi i spoglądając co jakiś czas tajemniczo na Vegari. W końcu odezwał się.
- Jak prowadzę tę knajpę, tak nie widziałem cię tu, dziecko - mruknął szorstko. - Co starasz mi się wmówić? Jeśli chcesz darmowe żarcie i pokój, to źle trafiłaś. Nie ze mną takie numery.
- A tancerkę Margo pamiętasz? - Westchnęła ciężko. - I Magrittę?
- Heh... Żarujesz sobie? Ta kobieta przynosiła nam takie zyski w ciągu tygodnia, jakich do dzisiaj żadna z tych prostych kurew nie jest w stanie zrobić w miesiąc. Tego drugiego imienia jakoś nie kojarzę - rzucił. - Co z tą Margittą?
Zapytał, a wykałaczka w jego ustach - do tej pory spokojnie przechodząca z jednego kącika ust do drugiego - zaczęła nagle dziwnie szybko drżeć pomiędzy zębami.
- No przecież widzę, że pamiętasz. - Uśmiechnęła się krzywo. - Ciężko nie zapamiętać małego gnoja, który się ciągle plątał pod nogami, w wieku pięciu lat potrafił kraść, a przed ósmymi urodzinami grać w karty. Czy mam ci przywalić w ten twój pusty łeb, byś w końcu sobie przypomniał? - Uniosła prawą brew. Nie lubiła mówić o swojej przeszłości, a tym bardziej w obecności innych. Jednak doskonale wiedziała, że tutejsi nie będą gadać z obcymi. Oby czarodziej to docenił, bo go wypatroszy.

Gospodarz odchrząknął i zmieszał się nieco.
- Powiedzmy, że coś mi tam dzwoni - mruknął. - To gdzie ta Margo i Margitta? Jakoś ich nie widzę. Poza tym nie mam czasu... - machnął ręką i odwrócił się, by odejść.
Vegari wychyliła się przez ławę, złapała go za ramię i pociągnęła. Mężczyzna stracił równowagę i nim się obejrzał, już miał ostrze sztyletu przy szyi. Nie cackając się z nim, przesunęła je, boleśnie rozcinając skórę. Oj, miała ochotę mu poderżnąć gardło, ale jeszcze nie teraz.
- Jak nie widzisz? - warknęła.
- Prze... przepraszam, panienko, wiedziałem od początku, że to ty... - zaskomlał, zerkając na ostrze przy szyi. - Wybacz, musiałem być ostrożny. Nie lubi się tutaj obcych, a nawet pewne informacje mogą być złudne. Ale widać po tobie, żeś jest matka kropla w kroplę. Tylko chyba inną profesję wybrałaś. - Przełknął ciężko ślinę.
- To, co wybrałam, nie powinno cię interesować, jasne? - mruknęła, wciąż go nie puszczając. - Szukamy informacji o pewnym człowieku. Guido LeBeau. Wiesz coś o nim? Lub wiesz, kto może nam pomóc go znaleźć?
Zarośnięty mężczyzna skulił się w sobie. Nie odpowiedział przez chwilę, wodząc oczami po ścianach swej gospody. W końcu nieco pokiwał głową, jakby znalazł tam odpowiedź.
- Nie wiem, czy to ten, którego szukacie, ale słyszałem ostatnio o jakimś obcym, że sprzedał jakąś wartościową rzecz na rynku. Nie wiem u kogo, ale mój kuzyn, który ma karczmę “Stara Szafa” mi wspominał ostatnio o podpitym typku, który chwalił się tym i owym. Mogę już iść sprzątać, panienko? Nic więcej nie wiem...- rzucił. Nawet nie spróbował położyć swych brudnych dłoni na jej dłoniach.
Spojrzała po kompanach, westchnęła ciężko i go puściła. To już było coś, jakiś punkt zaczepienia, z którego mogli skorzystać. Bez słowa wstała od stołu, wzięła psa na ręce i udała się na górę pod pretekstem nakarmienia szczeniaka. W środku czuła się bardzo dziwnie. Coś, o czym usilnie starała się zapomnieć, nagle zostało wywleczone i ujawnione, praktycznie wbrew jej woli.

Zwadźca westchnął cicho. Skorzystał z tego, że mag standardowo siedział przy innym stoliku i wymknął się za Veg, unikając jego spojrzenia. Chciał porozmawiać z kobietą, a wolał nie prowokować maga bez potrzeby.
- Veg, można na słówko? - zapytał, idąc za nią po schodach.
- Hmm... a o co chodzi? - odparła chyba nieco za ostro.
- Ciekawi mnie czemu uciekasz przed swym pochodzeniem - powiedział Severin. - Wyczołganie się z tego miejsca powinno być raczej wartym zapamiętania osiagnięciem - stwierdził.
- Co to za osiągnięcie wracać tu i znowu się taplać w tym samym gównie?
Nie była w nastroju, właściwie nigdy nie była, gdy chodziło o jej przeszłość.
- Już nie uważają cię za tutejszą. Wróciłaś inna. Może silniejsza? - Uniósł brew. - A na pewno nie sama. - Wzruszył ramionami. - Co byś nie zrobiła wyszłaś stąd i tego nie zmienisz... a widzę, że z akceptacją tego jest u ciebie kiepsko.
- To nawet nie chodzi o to. - Westchnęła ciężko. - Nienawidzę tego miejsca. Nie chcę mówić ani o tym, ani o mojej przeszłości. Jestem inną osobą, Severinie i jeśli dalej będziesz drążył temat, nie ręczę za siebie.
Pierwszy raz w jej głosie usłyszał groźbę, a w spojrzeniu zobaczył wyjątkowo zimny, nieprzyjemny błysk. Był niczym ostrze sztyletu.
Nim Severin zdążył się odezwać, poczuł na swym ramieniu bardzo ciepłą dłoń. Nie musiał się nawet odwracać, by wiedzieć, do kogo należała.
- Chyba kobieta ma już dość przesłuchiwania jak na jeden raz, capisco? - odezwał się Giovanni. Mimo iż to nie była groźba, zwadźca mógł wyczuć nutkę irytacji w jego głosie. - Veg, chodź na górę, muszę z tobą porozmawiać.
Posłał Estalijczykowi chłodne spojrzenie, po czym chwycił kobietę za ramię i pociągnął za sobą.
- Mam nadzieję, że nie potrwa wam za długo. Trop ma to do siebie, że stygnie... - zaznaczył Severin, gdy odchodzili.
- Co znowu? - Vegari burknęła do czarodzieja pod nosem. - Jeszcze tylko brakuje, żeby Kruk chciał ze mną pogadać.
Zaczynała mieć dosyć tego dnia “rozgrzebywania gówna” jakim była jej przeszłość. Oby czarodziej miał coś innego do przedyskutowania, bo nie wytrzyma i w końcu komuś da po mordzie.

Zwadźca zaś pokręcił głową, słysząc oddalające się kroki. Ludzie nie potrafiący pogodzić się z przeszłością nie będą potrafili ruszyć dalej, ale to już problem Veg. Były też dwie inne kwestie do poruszenia... ale najwyraźniej będą musiały poczekać. Na twarz zwadźcy powrócił drwiący uśmieszek. Wyciągnął żelazną monetę i zaczął obracać nią między palcami, ruszając z powrotem do głównej sali. Tam zwrócił się do Kruka.
- Wypadałoby ruszyć do tej “szafy” w miarę szybko - mruknął. - Byłeś kiedyś w mieście tego sortu? - zapytał. Jemu się to nie zdarzyło. Był w stanie się założyć, że wkrótce wpakuje się w jakąś kabałę.

Kruk miał jednak inne plany, niż rozmowa z Vegari. Wzruszył jedynie ramionami, widząc kolejną sytuację ledwo co omijającą kłótnię między magiem i zwadźcą, rzucił kilka miedziaków gospodarzowi i wyszedł na ulicę, jeśli tak można było nazwać trochę ubitego błota zalanego fekaliami i zasypanego śmieciami.
- Chrzańcie się wszyscy, albo podzielcie nią, jeden w dni parzyste, drugi nieparzyste, bo mnie szlag jasny trafi. - warknął jedynie na odchodne. Miał zamiar udać się wprost do “Starej Szafy” i załatwić sprawy na swój sposób.

Kilka ulic dalej podszedł do pierwszego lepszego wieśniaka pałętającego się w bocznej uliczce i zaczął negocjacje. Zdecydowanie dalekie od pokojowej sztuki dyplomacji, jednak tego dnia dla Kruka liczyły się jedynie informacje i przede wszystkim przetrwanie, zupełnie jak kilka lat wcześniej, w kanałach Imperium. Cios rękojeścią toporu w brzuch, kilka kułaków i przyparcie do ściany z użyciem topora powinny załatwić sprawę. Zwłaszcza że zaczepionego miejscowego nie było stać nawet na porządne buty - prędzej czy później zacznie mówić, jeśli nie przekonany zmiażdżonymi kośćmi stóp, to dzięki obietnicy zakupu nowych butów.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Sob 20:59, 25 Cze 2011    Temat postu:

Kruk zamierzał dać aż nadto do zrozumienia pojmanemu miastowemu, że z nim się nie żartuje, jednak nie mógł przewidzieć, że mężczyzna pod wpływem przesłuchania najpierw popuści w gacie, a następnie odpłynie w krainę Morra. W ogólnym rozrachunku Estec trzymał w dłoniach śmierdzącego, chudego mężczyznę, który nie wykazywał żadnych odruchów życiowych.

Zwróciło to uwagę kilku miejscowych (a najpewniej zbyt mocny swąd fekaliów, który się unosił z wejścia do alejki), a najemnik miał wybitne szczęście, że obok nie przechodził patrol straży miejskiej, gdyż pewnie skończyłby dużo gorzej od przesłuchiwanego.

Vogeler niedługo potem usłyszał znajome głosy i wyjrzał na ulicę. To była reszta „wesołej kompanii” – najwyraźniej doszli do porozumienia i kierowali się w stronę rzeczonej przez gospodarza „Żelaznej Dziewicy” gospody. Nie mając większego wyboru, choć dość niechętnie, dołączył do nich, zwłaszcza, że Vegari najpewniej znała drogę.

Minąwszy kilka zawalonych odpadkami i panoszącymi się wszędzie szczurami ulic, dotarliście w końcu do rzeczonej karczmy, choć gdyby nie szyld przy drzwiach, pewnie dawno zostawilibyście „Starą Szafę” za sobą. Zapadający się budynek z drewna nie zachęcał do wejścia, jednak w tym mieście chyba nic do tego nie zachęcało.

Przekroczyliście próg, a zadymiona sala tonąca w mroku i cuchnąca tanim piwem odkryła przed wami kilka stołów zajmowanych głównie przez ludzi o twarzach morderców. Obserwowali was z zaciekawieniem, gdy przemierzaliście główną izbę, zmierzając do szynku.

Gospodarz, rosły, brodaty mężczyzna w sile wieku, nie wyróżniał się pod tym względem spośród zebranych. Gdy tylko podeszliście do kontuaru, zerknął na was ostro, a potem spytał..
- Podać coś?
Niektórym z was skojarzyło się to bardziej z pomrukiem nakazującym brać nogi za pas, niż ze złożeniem zamówienia, jednak wiedzieliście, że to póki co jedyny trop.

Karczmarz zawczasu skinął głową na jegomości przy stolikach pod ścianą, a Kruk i Severin – stojący obok siebie – dostrzegli po obu stronach sali, jak w dłoniach kilku wielkich mężczyzn błysnęła stal. Wyglądało na to, że obcy zdecydowanie nie byli tutaj mile widziani…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 21:24, 04 Lip 2011    Temat postu:

Drużyna

Kochała miejsca takie jak to. Za spojrzenie można było dostać po gębie, a za jedno słowo sztylet w plecy. Ale za kilka monet... dobre piwo i czasami nawet kilka istotnych informacji. Rozejrzała się po karczmie, dostrzegając dziwny ruch. Widać było to miejsce dla lokalnych. W sumie mogła tu przyjść sama.
- Piwa, wuju, piwa! Dla mnie i moich przyjaciół! - zawołała, wskazując na towarzyszy i podchodząc do szynkwasu dziarskim krokiem. - Thierry powiedział, że możesz mi pomóc i udzielić kilku informacji. - Uśmiechnęła się zadziornie i oparła o blat, sięgając po sakiewkę. Tutaj już nie mogła grozić, tu musiała płacić, by czegokolwiek się dowiedzieć. Miała nadzieję, że jej towarzysze nie zrobią nic głupiego. Choć z drugiej strony... jeśli nie wyjdą stąd żywi, będzie miej osób do podziału nagrody.
- Najpierw jednak się napijemy.
Skoro była podobna do matki, jak twierdził Thierry, jego kuzyn powinien ją rozpoznać. W końcu dupczył Margo przy każdej okazji i kto wie, może był nawet jej ojcem? Zresztą sam karczmarz "Żelaznej" robił tak samo. Jak i pół miasta. Teraz wydawało się jej to o tyle zabawne, że niemal każdy facet mógł być jej ojcem i każdemu mogłaby to wmówić. W sumie... to chyba powinna nawet zacząć tak robić.
“Co za pierdolona dziura. Gdyby spojrzenie mogło zabijać to zdążylibyśmy wszyscy zdechnąć z dziesięć razy” - pomyślał Severin.
Nie rozglądał się specjalnie, nie było za czym - to po pierwsze, a po wtóre mogło źle się skończyć. Z perspektywy zwadźcy właśnie wleźli do dołu z głodnymi hienami, a spojrzeć w oczy zwierzęciu to rzucić mu wyzwanie. Gardził takimi bandami, gdzie każdy pojedynczo był co najwyżej kanalią i tylko w kupie czuł się na tyle mocny, by z kimś zadrzeć. Pozbawiony oparcia kumpli zamieniał się w przerażonego szczeniaczka... ot tak groźnego jak ten przygarnięty przez Vegari.
Wtrącanie się w rozmowę toczoną przy barze było raczej kiepskim pomysłem, przynajmniej na razie, więc Severin milczał, słuchając tylko.
Pięknie, kolejna zawszona gospoda – pomyślał Gio, rozglądając się po paskudnych gębach bywalców. Odruchowo zawiesił dłoń na rękojeści swego miecza, a w głowie przygotował najszybsze w inkantacji i skuteczne zaklęcie, w razie gdyby coś nie wypaliło i trzeba by się było bronić. Na Severina nie zwracał najmniejszej uwagi, przysłuchując się raczej temu, co mówiła Veg do „wujka”. Swoją drogą, z chęcią by ją o to wypytał, gdyż kobieta miała chyba więcej w sobie tajemnicy niż podziemia Tilei, jednak wiedział, że może ją tylko tym zeźlić. Więc jak na razie stał obok niej, słuchając jednym uchem rozmowy i delikatnie rozglądając się po sali. Trzeba było się wreszcie czegoś dowiedzieć na temat LeBeau, bo to miasto zaczynało grzebać w ich duszach swymi kościstymi paluchami, wyciągając na wierzch ciemną stronę ich natury. I nie tylko czarodziej tak czuł.

Karczmarz przez dłuższą chwilę zastygł w sobie, jednak w końcu uśmiechnął się szeroko i wyściskał Vegari zza kontuaru, klepiąc ją po plecach. Komfort tego powitania odbił się zwłaszcza na łuczniczce, gdyż smród mężczyzny był tak wielki, iż ostatkiem sił powstrzymała wymioty. Gdy tamten skończył swoje przywitanie, skinął na pozostałych gości przybytku, a ci schowali broń.
- A więc pijcie. Dzisiaj na koszt zakładu – rzucił, nalewając piwa do kufli. – Co cię tu sprowadza w ogóle dziecko? Co potrzebujesz?
Wzięła kilka głębszych wdechów, zastanawiając się, czy jej ubranie nie przesiąknęło tym smrodem i odchrząknęła. Już chyba wolała poprzedniego “krewnego”, który udawał, że jej nie znał. Przynajmniej nie usiłował kobiety udusić swymi ramionami i obrzydliwym zapachem spod nich.
- Szukamy pewnego złodzieja. Nazywa się Guido LeBeau. Paskudny na ryju, nie ma dwóch palców i skradł jakiemuś ważniakowi biżuterię. Był tu ktoś taki? - zapytała, starając się mówić powoli i nie oddychać przez nos. Zresztą przez usta również.
Oberżysta zawahał się na moment, łapiąc spojrzenie jakiegoś wielkiego typa siedzącego przy barze. Veg również to dostrzegła, jednak nie zamierzała odpuścić. Gospodarz westchnął ciężko, po czym rzekł, nieco ściszonym głosem i dość niechętnie.
- No był tu taki, słoneczko. Jak wypił, to pierdolił, że sprzedał jakieś cacko na rynku u Rebignera. Tam się dowiadujcie, ja nic więcej nie wiem, to nie moja sprawa…
Stanie pod kątem miało swoje zalety. Severin widział minę Veg, gdy karczmarz ją uściskał i o ile łuczniczka miala kłopoty z powstrzymaniem wymiotów o tyle zwadźca miał prez ułamek sekundy kłopot z powstrzymaniem uśmiechu co znalazło ujście porpzez drgnienie kącika ust.
Całe szczęście że jej się udało, obrzyganie pleców temu mężczyźnie mogłoby wywołać różne raczej nieprzyjemne skutki uboczne” pomyślał Estalijczyk. “No i ten obleśny mężczyzna wreszcie wypluł jakieś informacje
- No, to jestem za tym, żeby iść na ten rynek, zanim nam informacja zbytnio wystygnie - rzucił nieco ściszonym głosem czarodziej i przejechał ostentacyjnie dłonią po nosie. Smród jaki panował w tej zapyziałej sali sprawiał, że Płomienistemu robiło się bardziej niż niedobrze. Na szczęście mieli już jakiś punkt zaczepienia, więc teraz teoretycznie powinno pójść do przodu. Mag rozejrzał się lekko po sali, po czym klepnął Veg dwa razy w plecy. - Chodź, zanim tamci przy stolikach się rozmyślą co do naszej obecności tutaj.
Zamówili piwo... Severin miał nadzieję, że nie muszą go wypić. Tak czy inaczej czekał na ruch Vegari.
- Spokojnie, wujku, załatwimy to już po swojemu. - Poklepała mężczyznę po ramieniu i puściła mu oczko. Po chwili spojrzała na maga, posyłając mu lekki uśmiech. - Dopijemy i pójdziemy, spokojnie.
Uniosła kufel, po czym wypiła jego zawartość “duszkiem” i otarła usta z piany rękawem. Tak, tego jej trzeba było!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Pon 23:02, 04 Lip 2011    Temat postu:

Po wypiciu piwa i krótkiej rozmowie z karczmarzem, nieniepokojeni przez nikogo ruszyliście na poszukiwania rynku. Veg co prawda wywodziła się z tego przeklętego miejsca, jednak i jej sporo trudności nastręczyło zlokalizowanie rzeczonego bazaru w Dzielnicy Kaplicy. W międzyczasie okazało się, że gdzieś po drodze zniknął Kruk. Niektórzy z was zachodzili w głowę, co mogło się stać i kiedy zniknął wam z pola widzenia. Czyżby mężczyzna poszedł w ślady Kat? A może po prostu zgubił się w tłumie brudnych mieszczuchów? Nie zamierzaliście tego sprawdzać, gdyż jak na jeden dzień mieliście dość różnych dziwnych sytuacji, a najemnik już nie raz dowiódł, że był mężczyzną, który potrafił o siebie zadbać.

Podczas podroży brudnymi uliczkami, Cortez – szczeniak Veg – niczego wam nie ułatwiał i opóźniał was przy każdej nadarzającej się okazji. A to obsikał komuś frontowy mur domostwa, a to zmurszały płot, a nawet w pewnej chwili zostawił przed wejściem do jednego z domów coś więcej dla gospodarza, ze specjalną, psią dedykacją. Widać było, a przede wszystkim czuć, że śniadanie zaserwowane przez Veg odcisnęło na psie ciężkie piętno. Giovanni, niczym rozjuszony byk denerwował się na każdym kroku zachowaniem psa, a spokojny jak dotąd Severin również miał w końcu dość czworonoga, który niemal co chwilę smutnym zawodzeniem anonsował, że chce załatwić potrzebę. Najgorsze było to, że w najmniej spodziewanej chwili.

Grubo po trzech kwadransach wędrówki zatłoczonymi, brudnymi i śmierdzącymi uliczkami Mousillon dotarliście w końcu na miejsce, o którym mówił karczmarz. Choć „rynek” to było akurat względne pojęcie, jeśli chodziło o to, co ujrzeliście przed sobą. Imponujący budynek z kamienia, niegdyś pokryty białą zaprawą, która miała zapewne nadać mu wygląd marmuru nie zapraszał zbytnio do zwiedzania. Kilka filarów podtrzymywał fronton, na którym wyrzeźbione były sylwetki rycerzy, a pożółkłe i wytarte ściany nadawały całemu budynkowi raczej smutny wygląd. Nawet jeśli kiedyś jego przeznaczenie było inne, teraz został przerobiony na rynek, gdzie, z tego co słyszeliście po drodze, można było kupić niemal wszystko.

Nie zastanawiając się długo, weszliście szerokimi schodami na podwyższenie, a gdy doszliście do wysokich, dwuskrzydłowych drzwi, nagle pojawiło się czterech postawnych mężczyzn z okutymi pałkami i mieczami przy bokach. Gestem dłoni nakazali wam unieść ręce i dali do zrozumienia, że bez rewizji nie przejdziecie dalej. Niechętnie wykonaliście polecenie, a jeden ze śmierdzących oprychów szybko was przeszukał, nie odmawiając sobie przyjemności, by pomacać złodziejkę gdzie trzeba, co nieco zdenerwowało maga i zszedł wam w końcu z drogi. Na szczekającego swoim piskliwym głosikiem Corteza nawet nie zwrócili uwagi, choć mocno zaangażowany piesek starał się jak mógł chronić was przed tymi typami. Na odchodne usłyszeliście z ust ochroniarzy coś w stylu „przyjemnych zakupów” i ”wkurwiający kawałek mięsa”, a potem osiłki zajęli się kolejnymi, którzy chcieli wejść na teren budynku. Kątem oka widzieliście, jak gorzej ubrani tubylcy byli bici i zrzucani ze schodów – widać to miejsce przeznaczone było jedynie dla tych, którzy wyglądali na dość majętnych. Choć doskonale wiedzieliście, że sam ubiór jeszcze o niczym nie świadczył.

Gmach powitał was ogromną, przestronną halą, która zapewne niegdyś stanowiła labirynt biur i większych sal. Niemal w ogóle nie docierało tutaj światło słoneczne, zastępowane oliwnymi lampionami i świecami. Przechadzając się wąską ścieżką między zaaferowanymi ludźmi, dostrzegliście, że każda alkowa stanowiła autonomiczny dom aukcyjny. Różnorodność dóbr była imponująca – w większości boksów handlowano wykwintną bronią, dziełami sztuki, symbolami religijnymi, narzędziami rzemieślniczymi, a nawet wypchanymi zwierzętami. Atmosfera podejrzliwości i załatwiania zapewne nieszczególnie legalnych spraw w tym budynku przesiąkała was niczym smród miasta. Kupujący i sprzedawcy wałęsali się po całej hali, starając się ukryć swą tożsamość pod głębokimi, ciemnymi kapturami, a wy, odkąd pojawiliście się w środku byliście niemal cały czas obrzucani dziwnymi spojrzeniami.

Nie zdążyliście przejść nawet połowy długości hali, gdy waszych uszu dobiegł szorstki głos dochodzący z najbliższego boksu.
- Prosto z sypialni księżnej! Diadem z prawdziwymi diamentami! Taka okazja się nie powtórzy! Cena wywoławcza to trzydzieści ecu! Nie zastanawiajcie się, gdyż wystawiam go jedynie dzisiaj!

Po chwili dojrzeliście sprzedającego. Chudy, szpetny blondyn z dwoma wyblakłymi bliznami przecinającymi oblicze od ucha do ucha miał sporą widownię, choć generalnie nikt nie kwapił się, by kupić piękne, świecące cacko wyróżniające się na tle innych przedmiotów, którymi tu handlowano.



Patrząc na to dzieło sztuki przynajmniej Veg i Gio wiedzieli, dlaczego Książę Adalhard aż tak się zdenerwował kradzieżą klejnotu i chciał głowy LeBeau. Poza tym nie trzeba było być mędrcem, by wiedzieć, że tak zacny przedmiot w mieście pełnym trędowatych, szczurów, smrodu i brudu nie był czymś naturalnym.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 11:25, 07 Lip 2011    Temat postu:

Panowie i Pani... (Gio, Sev i Veg)

Droga na rynek dłużyła mu się niemiłosiernie za sprawą psa Veg. Co rusz musiał się albo zeszczać, albo zesrać, a nie od dzisiaj było wiadomo, że czarodziej miał raczej wątłe nerwy i po trzech takich postojach wypalił w końcu.
- Weź go komuś oddaj, bo przez niego będziemy tu siedzieć miesiącami!
Oczywiście tak nie myślał, ale nerwy skręcające jego wnętrzności musiały znaleźć swe ujście.
- Weź sam siebie oddaj! - burknęła w odpowiedzi Vegari, której też już się zaczęła kończyć cierpliwość i puszczać nerwy.
Nie czekając nawet, aż Cortez skończy potrzebę, mag ruszył błotnistym traktem przed siebie. Miał dosyć tego pieprzonego Mousillon, błota, deszczu i wszystkiego, co składało się na tę ponurą atmosferę. W dodatku Estec gdzieś się zawieruszył. Płomienisty miał nadzieję, że jednak spotkają się z powrotem w "Żelaznej Dziewicy", gdyż droga do karczmy była stosunkowo prosta i podejrzewał, że Kruk po prostu postanowił nieco odpocząć. Choć jak na takiego wielkiego chłopa, były to chyba zbyt optymistyczne nadzieje.
Podczas przeszukania, czarodziej płonącym wzrokiem wpatrywał się w jednego z oprychów przeszukujących Veg. Gdyby nie to, że mieli tutaj coś do załatwienia, pewnie wszcząłby tu niezłą awanturę i złapał się nawet na tym, że podświadomie przygotował zaklęcie. Z kolei kobieta była bardzo spokojna i jeszcze się czarująco uśmiechała, by rozproszyć mężczyzn i zapewne dodatkowo rozdrażnić Tileańczyka. Co by nie mówić, łuczniczka pasowała do tego miejsca jak ulał i po samym spojrzeniu dało się wyczytać, iż jest niezwykle podekscytowana.
W środku mag poczuł się jak na jakimś "czarnym rynku" i chyba to było najwłaściwsze określenie. Tylu różnych wartościowych przedmiotów pochodzących pewnie z kradzieży, nie widział w całym swoim życiu. Co innego jego towarzyszka, która zapewne większość czasu spędzała w podobnych miejscach. Poruszała się swobodnie, oglądała wszystko z zainteresowaniem i co jakiś czas komentowała przyciszonym głosem, dając mężczyźnie pogląd na całą sytuację. Trafili w końcu też i na to, czego szukali.

Severin zwrócił się do Veg.
- Może kup mu smycz i obrożę? - Zasugerował i skinął głową na pieska. - Ułatwi to podróż przez miasto...
- Jeszcze raz usłyszę jakąś uwagę odnośnie Corteza, a kupię kaganiec na tyle duży, by wcisnąć do niego mordę któregoś z was - wypaliła, spoglądając groźnie raz na jednego mężczyznę, a raz na drugiego i wskazując na każdego z nich palcem.
Severin tylko się zaśmiał.
- Po pierwsze-mówię serio. Będzie szybciej, bo nie będzie trzeba go stawiać na ziemi za każdym razem. Po wtóre-zastanawiam się, jak byś mi go założyła - rzucił, uśmiechając się półgębkiem.
- Wierz mi, jestem zdolna i mam swoje sposoby. - Uniosła prawą brew.
- Na tyle zdolna, by kupić mu smycz i obrożę i je zastosować, mam nadzieję. - Severin uśmiechnął się, patrząc na szczeniaczka.
- Na tyle zdolna, by kupić mu smycz i obrożę i je zastosować na tobie - odparła, machając mężczyźnie przed nosem ostrzem sztyletu. - Tu się coś utnie, tam się poprawi... Będzie pasował jak ulał!
Severin uśmiechnął się szeroko.
- Nie wiedziałem, ze lubisz tego typu zabawy... - zaśmiał się. - Nieważne, zapomnij - machnął ręką. Kobieta naprawdę go rozbawiła.
- Och, jeszcze WIELE nie wiesz na mój temat. - Posłała mu tajemnicze spojrzenie, po czym ruszyła, by nie drażnić więcej Gio. Ostatnie, czego im tu trzeba było, to zazdrosny mag ciskający kulami ognia. Brr.
Słyszała jeszcze zza pleców tłumiony śmiech Severina.

Rozległ się krzyk jednego z paserów. Sprzedawanie diamentowego diademu poprzez darcie się na cały głos, że się takowy posiada? Chyba gość chce się go jak najszybciej pozbyć, jeśli się mu nie uda to na pewno go nie wystawi następnego dnia, bo ktoś mu go podpierdzieli i tyle.
- Albo załatwimy sprawę polubownie, albo zrobią z nas poduszkę do szpilek - skwitował zwadźca, widząc strażników z kuszami. - Wyciskało któreś z was kiedyś zeznania z pasera w podobnych okolicznościach? - zapytał, krzywiąc się. Nie trzeba było długo kombinować, by domyśleć się, że Severin pasował mentalnie do tego miasta jak pięść do nosa. Gdyby musiał wyzwać tego gościa na pojedynek lub go do czegoś sprowokować to wtedy-jasne, żaden problem, ale w tych warunkach...
- Ja bym spróbowal wygrać ten diadem. - Mag zerknął na łuczniczkę. - Veg, zalicytujesz? W razie czego mogę się trochę dorzucić - wtrącił sciszonym głosem, przenosząc wzrok na tyczkowatego pasera. - Widać, że nikt nie jest zainteresowany tym trefnym towarem, bo chyba sami wiedzą, że szwendając się w tym smutnym mieście z tak wartościowym przedmiotem można co najwyżej dostać nożem w plecy. Powinniśmy spróbować go wygrać, a jeśli się uda, wyjść, zaczaić się gdzieś i poczekać, aż ten cwaniak opuści mury tego budynku, a potem iść za nim. W dogodnej sytuacji dorwać go i wydusić z niego, co wie na temat LeBeau. Bo tutaj to nie sądzę, byśmy mieli jakieś szanse.
- Niezła myśl. Jakbyś go potraktował zaklęciem uśpienia to moglibyśmy go “na przyjaciela” odstawić w jakieś ustronne miejsce i tam bym z nim sobie “zagrał w monetę” - stwierdził Severin i uśmiechnął się złowróżbnie, obracając żelazna monetę w dłoni.

- I to jest dobry pomysł - Piromanta klepnął Seva w plecy, pomijając na chwilę ich wcześniejsze niesnaski - teraz mieli ważniejsze sprawy. - Jedyny szkopuł w tym, że jak rzucę na niego uśpienie, to poczekamy sobie kilka godzin, aż nasz gentleman się raczy obudzić. Choć to i tak lepsze, niż obijać go gdzieś publicznie. Zaciągniemy go nieprzytomnego do pokoju w "Dziewicy" a jak się obudzi, to go stosownie przepytacie z Veg. Pasuje wam to?
- Jeśli tylko nikt nie będzie tam zwracał uwagi na jego krzyki to tak, ale nie mam co do tego pewne wątpliwości - Severin spojrzał na Vegari pytająco. - Takie coś przejdzie? - zapytał. Zdziwiła go nieco ta nagła zmiana nastawienia maga wobec niego, ale nie skomentował tego na głos.
- Sev, tam byś mógł komuś poderżnąć gardło i wywalić przez okno, a i tak nikt by się nie przejął. W głównej sali trzeba tylko miedziaka zapłacić za sprzątanie krwi. - Uśmiechnęła się zadziornie. - Postaram się to jednak załatwić tak, by ten paser sam do nas przyszedł. Dlatego nie przejmujcie się, jeśli zacznę się dziwnie zachowywać. - Puściła im oczko.
- Dziwnie zachowywać? Przecież ty się nigdy nie zachowujesz normalnie. - Mag uśmiechnął się szeroko.
Rozejrzał się po sali pełnej ludzi, a potem przeniósł wzrok na diadem. Po raz pierwszy odezwała się w nim dusza złodzieja, gdyż, jeśli udałoby im się wygrać, nie zamierzał zwracać tego pięknego przedmiotu Adalhardowi. Był tylko człowiekiem, a jak każdy człowiek, miał swoje potrzeby. Co prawda nie wiedział, jaka jest realna cena czegoś takiego, ale podejrzewał, że ten cały Rebigner życzy sobie za niego dużo mniej niż powinien. Kupić tanio, a drogo sprzedać, nawet w Imperium czy Tilei - to byłoby coś. A potem podzielić się pieniędzmi. Przynajmniej Kolegium miałby na dłuższy czas z głowy.

Wrócił nagle do rzeczywistości, wyrwany słowami Estalijczyka.
- Jako że nie jestem dobry w przesłuchiwaniu ludzi, zostawiam to tobie, Severinie, albo Vegari. Co sądzicie o moim pomyśle? - spojrzał na towarzyszy ciekawskim wzrokiem. Nawet humor miał już lepszy.
- Nawet gdybyś nie zaproponował, sama bym z przyjemnością kupiła to cacko...
Kobiecie aż się oczy świeciły, gdy patrzyła na diadem i już sobie nawet wyobrażała, jak piękną ozdobą jej kolekcji by był. Nie mówiąc o niej samej. Westchnęła cicho, uśmiechając się do błyskotki, po czym odczekała chwilę, dyskretnie rozglądając się na boki. Wyglądało na to, że nikt nie czekał i nie chciał brać udziału w licytacji.
- Trzydzieści. - Uniosła spokojnie dłoń i podeszła bliżej. - Śliczne maleństwo, aczkolwiek wątpię, by były to prawdziwe diamenty. Musiałabym się lepiej przyjrzeć... Niemniej... jest to naprawdę piękna błyskotka i chcę ją mieć.
Powiedziała to nie tyle do towarzyszy, choć miało się tak wydawać, lecz do pasera. Przekrzywiła lekko głowę, przyglądając się błyskotce.
Szkaradny paser dygnął lekko, po czym przejechał nerwowo po obliczach pozostałej potencjalnej klienteli. Niektórzy, słysząc słowa Veg machali rękoma i odchodzili, reszta wymieniała między sobą zdania.
- Nieprawda! To najprawdziwsze diamenty, to informacja z pewnego źródła. - Zapewnił, próbując uspokoić głos. Wychwyciliście z jego tonu, że chyba sam nie wiedział, co sprzedaje.
- Nie wyglądają. W prawdziwych światło się inaczej odbija... - Vegari raz jeszcze przekrzywiła głowę, tym razem w drugą stronę. - Wiem, co mówię, wszak mam ich wiele u siebie w posiadłości. Ale jak już mówiłam, niewiele mnie to obchodzi, gdyż to bardzo ładny przedmiot, a kamienie mogę zamienić na prawdziwe. - Uśmiechnęła się szeroko, po czym zaczęła wodzić wzrokiem po całym kramie pasera, jakby diadem przestał ją już interesować. W pewnej chwili chyba coś wyłapała, bo aż podeszła bliżej. Oparła brodę na dłoni.
- A może powinnam zrezygnować z tego diademu, masz tu tyle innych ciekawych rzeczy... - stwierdziła i zerknęła na towarzyszy. - Co o tym myślicie? Albo nie, nie mówcie, przecież i tak się nie znacie na tym. - Zmarszczyła gniewnie brwi. - Sama wybiorę i zdecyduję!
Pochyliła się do pasera, szepcząc.
- Dobrzy z nich ochroniarze, ale straszne półgłówki. Nic się nie znają na sztuce i pięknych błyskotkach. Szczęście, że można ich ubierać do woli i nie wyglądają jak ostatni szmaciarze... - Westchnęła ciężko.
Severin miał pewne problemy z zachowaniem kamiennej twarzy, ale jednak jakoś mu się udało. Kobieca fantazja...
Rebigner miał minę, jakby właśnie gołąb narobił mu na głowę. Zawahał się przez moment, jednak w końcu uśmiechnął się najszczerzej jak umiał i zacierając ręce pochylił w kierunku Veg.
- Myślę, że diadem będzie dla panienki najlepszy. To ile panienka mówiła? Trzydzieści ecu? Jestem w stanie do diademu dorzucić coś małego, ale równie dystyngowanego. - Sięgnął pod oszkloną ladę i wyciągnął niewielki pierścionek z niebieskim kamieniem. - Może coś takiego? Zaledwie trzy ecu więcej i diadem oraz pierścionek jest pani.



Widząc pierścionek, kobieta odwróciła się w stronę Gio, uśmiechając przymilnie.
- Słyszałeś, Fabio? Ten miły pan chce dorzucić pierścionek za trzy ecu i mówi, że idealnie do mnie pasuje. Czy nie uważasz, że taka piękna i wspaniała kobieta, która cię utrzymuje, zasługuje na równie wspaniały podarunek? - zapytała, ciągnąc dalej swą grę. Mag znał ją na tyle długo i dobrze, by wiedzieć, że wczuła się w jedną ze swych ról i po prostu nie może zepsuć tej przykrywki.
Severin wiedział, że albo zaraz coś zrobi, albo zacznie się rechotać. By nie zepsuć “przedstawienia”, zdecydował się do niego dołączyć. “Straszne półgłówki? Żaden problem” pomyślał i obejrzał się na maga.
- To chyba było jakieś to pytanie... no... rotoryczne, nie Fabio? - zapytał i zrobił nieco tępawą minę.
- Tak, to było pytanie motoryczne, nie rotoryczne, Mario. Powinieneś się uczyć od Luigiego, jak to się poprawnie wymawia - rzucił czarodziej z udawanym optymizmem w głosie. Gotował się w sobie za porównanie do półgłówka, ale i uśmiechał sztywno, by nie zdemaskować Veg. Czy on kurwa wyglądał na ochroniarza? Raczej na takiego, co zapomniał wziąć paru książek z domu i się zgubił na mieście. Niech tylko wyjdą na zewnątrz. - Wezmę pierścionek... - Wyłuskał z sakiewki trzy monety. - Dla mojej wspaniałej pani i żywicielki... - dodał przez zaciśnięte zęby i spojrzał na pasera. - To jak, sprzedajesz pan diadem razem z pierścionkiem? Bo spieszy nam się do Tilei, stupido connardo. - Ostatnie słowa celowo zaakcentował z południowym akcentem.
- Spieszy choć... Myślę, że moglibyśmy się tu zatrzymać na jeden dzień. Ale to zależy, czy masz jeszcze coś ciekawego. - Znowu przekrzywiła głową, zupełnie nie zwracając uwagi na pierścionek i diadem. Omiotła wzrokiem towary pasera. - Nie noszę całego złota przy sobie, więc gdybyś mógł mnie odwiedzić w karczmie... zaraz... to była taka śmieszna nazwa i takie śliczne młode dziewczyny tam były... - Zamyśliła się na chwilę, robiąc rozmarzoną minę. - “Pas cnoty”? Nie, to na pewno nie... “Żelazna Dziewica”?
Widząc, jak paser kiwa głową, uśmiechnęła się szeroko i klasnęła w dłonie.
- Nie wiem, czy można ci coś zlecić, czy masz jeszcze jakieś ciekawe błyskotki na zbyciu, ale zapraszam po wieczerzy...
Raz jeszcze zawiesiła wzrok na diademie i zamruczała.
- Och, będzie się tak pięknie komponował z moimi sukniami... Inne baronowe wprost zzielenieją z zazdrości...!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Czw 17:25, 07 Lip 2011    Temat postu:

Rebigner zacierał dłonie, gdy Veg sięgnęła do sakiewki, odliczając rzeczone trzydzieści ecu. Chwilę wcześniej Giovanni zapłacił za pierścionek i szybko schował go do kieszeni kubraka. Potencjalna klientela pasera zaczęła się rozchodzić, gdy łuczniczka dostała w swe dłonie wspaniały diadem, jednocześnie przekazując mężczyźnie pieniądze. Tamten uśmiechał się szeroko, prezentując pożółkłe i poprzetykane czarnym nalotem uzębienie.
- Ależ oczywiście! Jak sobie panienka życzy - odpowiedział kobiecie wesołym tonem. - Przyniosę wszystkie błyskotki, które zostały mi w magazynie. Z pewnością dobijemy targu. Będę po kolacji w "Żelaznej Dziewicy". Na pewno panienkę znajdę.

Jako że nie mieliście tutaj nic więcej do roboty, odwróciliście się na piętach i wyszliście z budynku. Przez pewien czas, gdy wracaliście do karczmy, mieliście dziwne wrażenie, że śledzi was paskudny, baryłkowaty mężczyzna w brudnym kubraku, jednak w końcu skręcił w boczną uliczkę i zniknął z pola widzenia.

Do "Dziewicy" dotarliście jeszcze przed kolacją, a jak zwykle późnym popołudniem, główna sala była wręcz zawalona brudnymi chlejusami, którzy co jakiś czas wznosili okrzyki, stukali się kieliszkami i śpiewali sprośne piosenki. Każde z was zajęło się więc własnymi sprawami, a gdy podano kolację - pieczoną nad ogniem kiełbasę i bochen chleba - pojawiliście się z powrotem na dole. Kruka wciąż nie było widać i raczej straciliście już nadzieję na to, że najemnik może się pojawić. Najpierw Kat, teraz on - to mogło wydawać się dziwne.

Po wieczerzy Veg uprzedziła gospodarza, że czeka na gościa i gdy ten się pojawi, ma przysłać go do jej pokoju. Udaliście się więc na piętro i zaszyliście w izbie łuczniczki. Sporo czasu czekaliście, spięci i gotowi, aż w końcu Rebigner się pojawił z dużą, wypchaną torbą. Nie był jednak sam - towarzyszył mu rosły, równie brzydki mężczyzna, który pełnił zapewne rolę ochroniarza. Ostry wzrok, którym was mierzył i drgająca na rękojeści miecza dłoń zdradzały, że był gotowy ruszyć na was, gdyby tylko coś poszło nie tak.

Nim paser zdążył się odezwać do Veg, czarodziej już inkantował proste zaklęcie i po chwili mężczyzna padł jak kłoda na podłogę. Jego ochroniarz w pierwszej chwili nie wiedział co się dzieje, a gdy się zorientował i chciał wyszarpnąć miecz z pochwy, potężny prawy sierpowy Severina sprowadził go do parteru. Zwadźca poprawił z drugiej strony, czując pod pięścią pękające kości nosa przeciwnika. Tamten rąbnął o ziemię i więcej się nie poruszył.

* * *

Rebigner obudził się godzinę później, mamrocząc coś przez knebel w ustach. Dłonie miał przywiązane osobno do oparcia krzesła po jego obu stronach, więc nie miał możliwości, żeby palcami poluzować więzy. Tak samo jak nie mógł ruszać nogami, przywiązanymi za kostki do szczebli krzesełka. Jego towarzysz leżał skrępowany niczym cielak pod ścianą przy łóżku. Wciąż był nieprzytomny po ciosach Seva.
Veg podeszła do pasera ze sztyletem w dłoni. W jego ostrzu odbijał się płomień najbliższej świecy.
- Za chwilę zdejmę knebel i zadamy ci kilka pytań. Jeśli krzykniesz choćby raz, obetnę ci język. A chyba sam wiesz, jak bardzo potrzebny jest w twoim zawodzie. - Kobieta przejechała delikatnie ostrzem sztyletu po policzku mężczyzny, uśmiechając się zimno.
Mousillończyk chyba zrozumiał doskonale, że nie żartuje, gdyż na jego twarzy wykwitł grymas strachu, a oczy rozszerzyły się tak, jakby ktoś wyjął mu z nich właśnie dwa ecu. Przytaknął niepewnie głową, a chwilę później Severin zdjął knebel.
- Cz... czego ode mnie chcecie? Błyskotek? Bierzcie, tylko nie zabijajcie mnie... - wymruczał łamiącym się głosem i spojrzał na was z przerażeniem. - Oddam wszystko, tylko nie zabijajcie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 01 Kwi 2011
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:52, 07 Lip 2011    Temat postu:

Giovanni and Vegari

Jeszcze przez chwilę Vegari bawiła się w swoją grę, przymierzając diadem i pierścionek, potem jednak szybko się zmyła ze swoimi towarzyszami. Paser połknął przynętę i na tym im najbardziej zależało. Gdy tylko opuścili targ i dziwny osobnik przestał za nimi iść, Veg zwolniła nieco, zagadując przy okazji czarodzieja.
- Mam nadzieję, że się nie gniewasz za ten pierścionek? - zapytała, zdejmując go z palca i oddając. - Kupiłeś go za trzy, ale spokojnie sprzedasz za dziesięć. Nie mogłam tego powiedzieć wprost przy paserze, bo zaraz by podbił cenę...
- Nie gniewam się i zatrzymaj go. Mi do niczego nie jest potrzebny. - Wzruszył ramionami. - Powiedzmy, że to taki mój prezent dla ciebie.
- Powiedzmy? Więc to prezent czy nie?
- No prezent, przecież mówię! - mruknął, jednak złodziejka nie przejęła się tym szorstkim tonem.

Uśmiechnęła się lekko, po czym założyła pierścionek i dopiero teraz mu się przyjrzała. Choć zwykle patrzyła na przedmioty przez pryzmat ich wartości, teraz jednak szczerze się zastanowiła nad tym, czy jej się podoba czy nie. Niebieski był ładnym kolorem. Raz jeszcze uśmiechnęła się do Gio i idąc obok niego, pogładziła go delikatnie wierzchem dłoni po policzku.
- Dziękuję. I obiecuję, że go nie sprzedam. - Puściła mu oczko. Przyłożyła palce do swych warg, po czym przeniosła "całusa" na usta maga.
Odpowiedział jej uśmiechem. Po chwili spojrzał po towarzyszach i zapytał.
- A co z diademem? Macie zamiar go oddać? Bo ja, szczerze mówiąc, z przyjemnością bym go gdzieś opchnął.
- Skarbie, ten diadem jest wart dziesięć razy więcej, niż dziś zapłaciłam. To prawdziwe diamenty, więc jeśli skorzystamy z jednego z moich znajomych paserów, dałabym radę sprzedać diadem za jakieś trzysta ecu. I choć nie lubię się dzielić, tym razem mogę zrobić wyjątek. Zakładając, że poszedłby za trzysta... Dzielimy się po równo, czyli po sto, a potem każdy z was oddaje mi po dziesięć ecu. Tym sposobem będzie to uczciwa zrzutka na kupno diademu. Ja dziesięć, wy po dziesięć, razem trzydzieści. Zatem każdy zarobiłby na tym dziewięćdziesiąt na czysto. Jak paser przyjdzie, mam się przyjrzeć temu, co przyniesie? To dobry interes. Teraz zainwestować, a potem sprzedać. - Kobieta wygłosiła przydługą przemowę, wyjaśniając wszystko.
- A zakładając, że ktoś będzie ci chciał dać za niego trzysta. Nie lepiej poczekać ze sprzedażą, aż znajdziemy się w jakimś bardziej cywilizowanym miejscu? - zapytał mag.

- To trzysta jest liczone w cywilizowanym miejscu, tu ciężko by było sprzedać go choćby za trzydzieści... - Uśmiechnęła się krzywo. - Mieliśmy szczęście. Teraz trzeba się modlić do Ranalda, by pomógł nam przejechać z diademem przez granicę i opuścić kraj. Sprzedałabym to w Tilei lub Estalii... albo nawet w Imperium. Nie tutaj, nigdy. - Pokręciła głową. - To nieprofesjonalne.
Piromanta jedynie wzruszył ramionami kolejny raz.
- Skoro tak mówisz, to pewnie tak jest. To ty się znasz na podprowadzaniu ludziom ich własności.
- Wierz mi, najłatwiejszym etapem jest kradnięcie. Sprzedanie to już ciężka sztuka, dlatego złodzieje potrzebują paserów... - Westchnęła ciężko. Nigdy nie przypuszczała, że będzie wtajemniczać maga w tajniki złodziejskiego fachu. - Tylko widzisz, Gio, ja kradnę dla sportu i przyjemności. Moim zajęciem jest coś innego. Czasami po prostu nie mogę się powstrzymać, by czegoś sobie nie pożyczyć... na chwilę lub na zawsze... - Posłała mu lekki, zakłopotany uśmiech. Chyba sam pamiętał, jak to było z jego kluczami. Teraz zamykał torbę jakimś zaklęciem i choć ją kusiło, nie mogła nic zrobić. To nie było sprawiedliwe, zwłaszcza że zawsze mu oddawała skradziony przedmiot.
- Na szczęście mój magiczny zamek dał sobie z tobą radę - uśmiechnął się lekko. - Jak dla mnie twoja propozycja jest dobra, powinniśmy sprzedać to gdzieś poza granicami Bretonii. Najpierw jednak musimy dorwać LeBeau i wrócić z jego głową. Teraz proponuję, byś dała mi diadem - schowam go do torby i nałożę zaklęcie. Przynajmniej nikt go nie ukradnie, nie zabierając torby. Co ty na to? Acha, i możesz być spokojna o niego... nie ucieknę jak Kat i Kruk, nie jestem też złodziejem.
- Wiem, że nie jesteś, ufam ci. Tylko... tak przykro się z nim rozstać. - Westchnęła ciuchutko, po czym raz jeszcze spojrzała na śliczną błyskotkę, pogładziła ją i dyskretnie podała magowi. Czuła się tak, jakby właśnie się rozstawała z przyjacielem. Ale na szczęście... - Ale na szczęście mam całkiem niezłe zastępstwo! - rzuciła radośnie i ujęła Gio pod ramię. - Ba, powiedziałabym, że wręcz wspaniałe!

Płomienisty otworzył torbę i wcisnął go między swoje rzeczy, a następnie zamknął i nałożył czar. Uśmiechnął się do kobiety, gdy wzięła go pod rękę.
- Dorwijmy tego oprycha, a będzie ci jeszcze lepiej, gdy już będziemy w Tilei - rzucił wesoło. - Mam dość tego miejsca, odkąd przekroczyłem granicę. I chcę się stąd jak najszybciej wynieść.
- Nie ty jeden, mój drogi, nie ty jeden. - Poklepała go po ramieniu. Gdy powiedział o Tilei uśmiechnęła się lekko, widać wciąż nie zmienił zdania, a znając go, wiedziała, że będzie chciał dotrzymać słowa. - Ha, będziesz mnie musiał nauczyć jakichś zwrotów w swoim języku! Zaczniemy dziś w nocy... - dodała nieco ciszej.
- Z przyjemnością. Po dobrze wykonanej robocie z tym paserem, mam ochotę uczyć cię wielu rzeczy w nocy - puścił jej oczko. - Ale już tak nie rozmawiajmy przyciszonym głosem, bo nasz gorącokrwisty towarzysz pomyśli, że go obgadujemy i znowu będzie chciał mnie bić.
- Severinie, nie obgadujemy cię! - Vegari odwróciła się nagle w stronę Estlijczyka. - Podrywam maga, bo obiecał, ża zabierze mnie do Tilei i chcę, by dotrzymał słowa!
Choć mówiła do szermierza, cały czas zerkała na Gio rozbawionym wzrokiem. Czuła się dziwnie przyjemnie w środku, kiedy między nimi było wszystko dobrze.
Czarodziej westchnął tylko ciężko i uniósł wzrok ku niebiosom, a potem pokręcił głową.
- Lepiej chodźmy już do karczmy, zanim od tego smrodu całkiem nam zmienisz zachowanie i będziesz szerzyć miłość i przyjaźń...
- I braterstwo! - dodała szybko. - Mam się smucić? Najgorętszy facet Starego Świata zaprosił mnie do siebie, do tego niebawem będę bogatsza o dziewięćdziesiąt sztuk złota. To nie kwestia smrodu. - Posłała mu szeroki uśmiech, po czym na chwilę postawiła Corteza, by obsikał słup.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.ouzaru.fora.pl Strona Główna -> Sesje RPG Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 10, 11, 12 ... 20, 21, 22  Następny
Strona 11 z 22

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gRed v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin