Forum www.ouzaru.fora.pl Strona Główna

 [Warhammer 2ed.] Baronia Przeklętych
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 9, 10, 11 ... 20, 21, 22  Następny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 18:27, 12 Cze 2011    Temat postu:

Vegari

Obudziła się rano i z trudem zwlekła z łóżka. Nawet nie otwierała oczu, tylko po omacku zrzuciła z siebie sukienkę i założyła strój bardziej odpowiedni do dalszej wędrówki. Czuła się koszmarnie, jak jeszcze nigdy w swoim życiu. Było jej niedobrze, bolał ją łeb, miała zawroty głowy i mroczki przed oczami. Do tego ogólne osłabienie organizmu dawało się kobiecie we znaki. Cały czas czuła, jak jej ciało ogarnia nieprzyjemne zimno, a świat wiruje przed oczami. A to tylko wzmagało nudności.

Pojawiła się jako ostatnia i po twarzach towarzyszy mogła wywnioskować, że musieli na nią czekać. I chuj z nimi! Całe szczęście, że to cholerne słońce nie świeciło, inaczej by chyba usiadła pod najbliższym drzewem i się po prostu rozpłakała. Szła również jako ostatnia, a z każdą minutą odległość między nią a drużyną się powiększała. Po prostu nie miała siły iść w takim stanie. Wszystko ją bolało jak po ostrym rżnięciu lub biciu. Najbardziej dokuczał jej lewy nadgarstek, więc próbowała sobie przypomnieć, o co się nim tak mocno uderzyła. W głowie miała jednak całkowitą pustkę i w końcu odpuściła, gdyż to i tak nie było teraz ważne.

Zauważyła, że raz na jakiś czas Gio na nią zerkał i nawet się cofał, by pomóc jej iść. Zawsze go jednak odganiała, tłumacząc, że to tylko kac i ma ją zostawić w spokoju. Raz nie wytrzymała i rzuciła złośliwie.
- A ty co, zakochałeś się, że tak za mną łazisz?
Pytanie było oczywiście z tych, na które się nie odpowiada, więc znów go pogoniła ruchem ręki. Chciała, żeby zostawił ją w spokoju. I teraz i ogólnie, gdyż jego obecność sprawiała dziwny ból. W odpowiedzi mag jedynie burknął coś pod nosem i w końcu przestał się "narzucać", jednak i tak co jakiś czas zerkał, czy nic czasem nie wyskoczy z rzeki i nie zaatakuje wlekącej się na szarym końcu łuczniczki.

Czas zwolnił, a Vegari czuła jedynie rozsadzający czaszkę ból głowy. Gdy zbierało się jej na wymioty, nie powstrzymywała się i pozwalała, by żołądek nieco odsapnął. A co to, kurwa? Na jakimś pierdolonym dworze szlacheckim była? Albo na wycieczce? Nie, kurwa, była na pierdolonym szlaku i ją zajebiście napierdalał łeb. Aż w pewnym momencie miała ochotę go odrąbać. Myśląc o tym, łuczniczce zbierało się na takie i inne przekleństwa, ale chyba nikogo to nie dziwiło.

W końcu, po całej wieczności, dotarli do wioski. Zupa grzybowa zapewne pachniała wybornie, jednak dla Veg była to kolejna tortura dla żołądka. Widząc, że Gio postanowił uszczuplić swoje zapasy, porcję jedzenia oddała Krukowi. Wszak taki wielki i silny mężczyzna musiał dużo jeść. Zresztą szkoda było, żeby żarcie się zmarnowało tylko dlatego, że chciało jej się rzygać na sam widok i zapach strawy. Miała już dość wszystkiego, a czekało ją jeszcze wspaniałe miasto, w którym się wychowała. Na to nie była w stanie się przygotować, gdyż to miejsce należało do zamkniętych i niechcianych rozdziałów jej życia. I gdyby nie musiała, nigdy by tu nie wróciła. Wystarczył jeden rzut oka, żeby łuczniczka wiedziała, iż totalnie nic się nie zmieniło przez ostatnie dwadzieścia lat. Może nawet było gorzej?

Niechętnie przekroczyła bramę i gdy wszyscy stali przy mapie, oparła głowę o ramię maga. Mając pewność, że nikt jej nie usłyszy, szepnęła.
- Witaj w moim rodzinnym mieście, Gio.
Pomijając matkę, która już zapewne dawno zdechła, Płomienisty był jedyną osobą, która się o tym dowiedziała. W sumie kobieta sama nie wiedziała, czemu to zrobiła, ale jakoś jej... ulżyło? Znajomy smród tego miejsca przyprawiał ją o dreszcze, a krótka uwaga maga przywołała jedynie cierpki uśmiech na jej twarzy. Ruszyli dalej, nie zagłębiając się w ten temat, a Veg zwiesiła głowę, by nie rozglądać się zbytnio na boki. Z trudem rozpoznawała ulice i domy, jednak mniej więcej pamiętała rozkład miasta. Nie dało się nie zauważyć, że pod pewnymi względami czas zdawał się zatrzymać w miejscu. Zabawy wciąż były takie same, rozrywki również. A i ludzie tak samo paskudni, jak ich zapamiętała. Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz, więc objęła się ramionami i przez dłuższą chwilę szła tak, garbiąc się i kuląc w sobie.

Z nieprzyjemnych rozmyślań wyrwało ją piszczenie. Już nawet pomyślała, że na coś lub kogoś wlazła i spojrzała pod nogi, jednak był tam tylko mały piesek. Wcześniej zapewne by go kopnęła, jednak teraz ukucnęła i pogłaskała delikatnie, a na jej twarzy zagościł miły, ciepły uśmiech.
- Jak to się stało, maluchu, że jeszcze nikt cię nie zjadł, hm? - rzuciła na tyle wesoło, na ile mogła do psiaka i wzięła go na ręce. Zaraz też oddała szczeniaka na chwilę Gio, by samej wyjąć mu coś do jedzenia ze swoich zapasów. Kawałek świeżego mięsa od Lorda, który pewnie w jej obecnym stanie i tak by się zmarnował, błyskawicznie zniknął w pyszczku słodkiej psinki. Zaraz też go zabrała i postanowiła tak nieść, póki nie zacznie się wyrywać.
- Proponuję się przejść do karczmy - powiedziała zmęczonym i obolałym głosem. Brzmiała tak, jakby za chwilę miała się pożegnać z życiem. To był chyba najdłuższy kac w dziejach historii.

Ból głowy minął, tak samo nudności. Jednak nadal czuła się paskudnie. Zawroty głowy, osłabienie i przerażające wręcz uczucie zimna sprawiło, że gdy tylko teraz przystanęła na chwilę, jej ciałem targnął dreszcz, którego nie była w stanie powstrzymać. Nawet usta zaczęły kobiecie cierpnąć, tak samo palce u dłoni i stóp. Gdy spojrzała na paznokcie, zobaczyła, że są zupełnie sine. Najlepszym lekarstwem na to był jakiś grzaniec i ciepła izba, więc jedynie mogła ponaglić towarzyszy.
- To niedaleko, jeśli wierzyć mapie - dodała, tuląc do siebie ciepłego szczeniaka. - Poszukajmy w tej dzielnicy.
Rzuciła błagalne spojrzenie w stronę maga, mając nadzieję, że przystanie na tę propozycję i jej nie wyda jakimś stwierdzeniem w stylu "skoro się tu urodziła, to prowadź". Chyba by go wtedy zabiła...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 01 Kwi 2011
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 19:20, 12 Cze 2011    Temat postu:

Giovanni

Ostatni dzień na dworze Aucassina czarodziej poświecił na odpoczynek i wyżeranie zapasów szlachcica, w czym zdecydowanie przewodził reszcie drużyny. Był przyzwyczajony do dobrego jadła, więc nie zamierzał się ograniczać, gdy nie trzeba było płacić, a służki same podstawiały kolejne talerze. Zastanawiał się od czasu do czasu, skąd włodarz zamku bierze to wszystko, ale łakomstwo zwykle zwyciężało odsuwając te myśli na dalszy plan.

Nadszedł w końcu ranek i należało wyruszyć. Niezbyt ciekawą formę Veg skwitował tylko dwoma słowami „Kac-morderca”, ale gdy tylko wyruszyli, doglądał kobiety co jakiś czas i miał ją na oku. Gorączka i choroba chyba całkowicie mu minęły, na co zapewne miał wpływ pobyt na zamku szlachcica. De Sanctis stwierdził nawet, że dobrze się stało, że trafili na dwór tak zamożnego pana, który ugościł ich jak własną rodzinę. Jako Piromanta, szybko odzyskał siły w cieple swojej komnaty, co pozwoliło również – wespół z miksturami – poradzić sobie z chorobą. Teraz Giovanni wyglądał jak nowy, a jedyne, co go mierziło, to pogoda. Choć i tak dobrze, że nie padało.

W końcu dotarli do jakiejś wioski, która o dziwo prezentowała się o niebo lepiej od tej, gdzie spotkali dwie staruszki. Dostali nawet obiad, co było rzeczywistym przejawem dobroci ludzi z tych stron – pewnie gdzie indziej by ich przepędzili. Nie wiedział, czy nadal przebywają na ziemiach Aucassina i jest to jedna z wiosek, którymi zarządzał, jednak dla Płomienistego kromka chleba i zupa to było za mało, mimo najszczerszych chęci tych dobrych ludzi. Gdy tylko skończył jeść, wyciągnął z plecaka kawał suszonego mięsa i wsunął go, popijając nieco sfermentowanym już winem. Zapasy jakie dostali od Claude'a wolał zostawić na potem, gdy rzeczywiście będą w potrzebie.

Po krótkim wypoczynku ruszyli z powrotem na szlak i w końcu doczekali się deszczu, a także zimnego wiatru. Czarodziej zaciągnął kaptur najgłębiej jak mógł na głowę i przytrzymując go, by nie został zwiany przez zimne powiewy przedzierał się wraz z pozostałymi do przodu. Oczywiście nie omieszkał sprawdzać co jakiś czas, co dzieje się z Veg. Kobieta czuła się źle i mimo pomocy Tileańczyka nie chciała, by jej towarzyszył ramię w ramię. Dziwnie się czuł z tym, co ostatnio mu powiedziała i szczerze mówiąc nawet nie zdążył wcześniej o tym pomyśleć. Jedyne co czuł, to że kobieta jakoś nie ma ochoty na jego towarzystwo, tylko nie mógł rozstrzygnąć, czy ma na to wpływ jej stan, czy po prostu rozmowa, jaką ostatnio odbyli. W każdym razie mag miał nadzieję, że w końcu wszystko się wyklaruje.

Szlak ciągnął się w nieskończoność, gdy wreszcie ujrzeli przed sobą zarysy miasta skąpane w deszczu. W ciągu całego dnia na dnie żołądka czuł ucisk nerwowego oczekiwania. To nie był jednak zwykły strach. Przypominało to raczej dręczącą niepewność, co spotka ich jeszcze tutaj. Widząc to, co sprawiła im droga ku miastu, aż nogi się pod nim ugięły. Po obu stronach szlaku na starych szubienicach dyndały szkielety, a wygłodniali, zdeformowani ludzie co chwila barykadowali im drogę. Nie raz musiał użyć swych pięści, by wreszcie odpuścili. Rozglądając się po okolicy chłonął całe to ubóstwo, którego nie mógł przetrawić. Jeśli kiedykolwiek można było mówić o jakimś miejscu, że „bóg je opuścił”, to na pewno Mousillon można było tak nazwać.

Czuł się jak w innym świecie, a trzewia zżerała dziwna niecierpliwość – jakby w żołądku zalęgło mu się stado szczeniąt próbujących wyrwać się na wolność. Po wpłaceniu wejściowego w końcu znaleźli się wewnątrz miasta. Smród trupów wciąż wżynał się w jego nozdrza, jakby chciał mu dać do zrozumienia, że nie ma co tutaj liczyć na czystsze powietrze.

Przyglądał się przez chwilę mapie i po chwili usłyszał stwierdzenie Veg.
- Rodzinnym? - spojrzał na nią, jakby zobaczył ducha. - Jeśli mówisz prawdę, to twoi rodzice wybrali sobie zajebiste miejsce, by cię spłodzić...
Nie zabrzmiało to może najciekawiej, ale nie mógł się teraz zdobyć na jakikolwiek optymizm. Wciąż miał przed oczami widok szkieletów na szubienicach i tubylców o powykrzywianych twarzach, którzy ich nagabywali przed dotarciem do bramy. Pomijając fakt, że chciało mu się nieźle rzygać.

Nie odpowiedziała mu nic, jedynie uśmiechnęła się cierpko. Położył dłoń na jej ramieniu, rozgrzewając ją nieco prostym czarem, by dać jej trochę ciepła, jednak nie uraczyła go spojrzeniem, ruszając przed siebie. To nie było do niej podobne, choć pewnie kac, który ją gnębił miał na to największy wpływ. Podążył za nią i resztą drużyny, przekonując się szybko, jak dziwaczne i groteskowe było to miejsce – jedni zabijali czas rzucaniem nożami do zdechłego kota, a dzieci bawiły się w zombie. Wspaniale... Po raz kolejny przeklinał moment, gdy dał się zwerbować księciuniowi do tego zadania. Zastanawiał się przy okazji, co jeszcze przyjdzie mu tu zobaczyć? Kobietę z brodą? Choć to i tak byłoby chyba na porządku dziennym tutaj. Starał się jak najmniej ocierać barkami o mijających go przechodniów, gdyż po prostu czuł obrzydzenie.

Gdy usłyszał pisk i odwrócił się, widząc Veg pochylającą się nad jakimś zmarniałym szczeniakiem, aż z wrażenia zaniemówił. Nie trzeba było długo czekać, gdy psiak powędrował w jego ramiona, a łuczniczka poczęła grzebać w zapasach otrzymanych od Aucassina. Mag miał ochotę wnieść sprzeciw, jednak gdy spojrzał w smutne oczęta zwierzaka, który w dodatku polizał go kilka razy po brodzie, zwyczajnie odpuścił. Nie był potworem i nie zamierzał tak się zachowywać, nawet przebywając w tak popieprzonym otoczeniu. Westchnął jedynie ciężko, obserwując, jak pies wcina mięso, które im się należało.

- Tak zróbmy, Veg ma rację – powiedział, gdy Vegari wspomniała o karczmie. - Musimy się gdzieś zatrzymać na jakiś czas, w końcu Adalhard nam tyle zapłacił, że stać nas na jakąś lepszą karczmę.
Pogłaskał przemoczonego psiaka i ruszył za łuczniczką.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Draze




Dołączył: 27 Kwi 2011
Posty: 26
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 14:20, 15 Cze 2011    Temat postu:

Estec

- Podziękuj panu za gościnę Claude, jesteśmy zobowiązani. - Kruk chyba jako jedyny pamiętał o jakiejś formie wdzięczności. - Uratowaliście nas.

***

Koło południa grupka trafiła w końcu na wioskę z grupą mieszkańców mieszczących się w granicach normy wyglądu i zachowania. Kruk, po zjedzeniu porcji swojej i Veg rozwalił się na małej łączce zaraz za bramami miasta.
- Genialna podróż, gdybyśmy tylko mogli dostać trochę więcej słońca i mniej nieumarłych... - na co dzień szorstki i nieufny facet najwyraźniej się rozmarzył.

Kilka godzin i dziesiątki hektolitrów wody spadającej z nieba później Estec nareszcie dojrzał mury miasta. Na dobrą sprawę dojrzał je Giovanni i dopiero zwrócił uwagę reszty na ciemną, ponurą sylwetkę zniszczonych murów, ale kto dbałby o takie szczegóły... Dopiero pod bramą widoczny był prawdziwy obraz miasta, odpychający nie tylko przez stojące pod główną bramą szubienice.

Najemnik był nieco zdruzgotany tym, co widział przechodząc przez kolejne ulice. Widząc rzucających podszedł do grupki i roześmiał się.
- Trzydzieści miedziaków, że rozerwę tego kota na pół jednym ciosem! - rozejrzał się po zebranych, którzy cichym, nieufnym szumem przywitali obcego. Nie czekając długo najemnik wykonał cios wyglądający dość zabawnie, bo polegający na złapaniu ciężkiego topora za końcówkę rękojeści i wykonaniu porządnego zamachu. Zwierzę rzeczywiście zostało rozerwane na pół pod ciosem pokaźnego ostrza topora przy wtórze chrzęstu kości truchła.
- Wyskakujcie z kasy, wygrałem. - rozejrzał się pewny siebie po grupce „kibiców”, składającej się głównie z żebraków, wyglądającej równie marnie co całe miasto.
Kruk przy rzucaniu do zdechłego kota nie miał żadnej konkurencji. Gdy wysunął dłoń, by odebrać swoją nagrodę, a na nią posypały się skorupki ślimaków, nie był zbyt zachwycony.
- Moja jeszt warta ża twie, panie – powiedział jakiś szczerbaty dziadek, rzucając mu na dłoń oślizłą, dużą skorupę ślimaka. – Moszna jeszcze szrodek wylizać, prawdziwy rarytasz.

Vogeler skwitował spojrzenia pozostałych towarzyszy wzruszeniem ramion.
- Ruszajmy w stronę karczmy, według mapy rzeczywiście powinna być gdzieś niedaleko.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MrZeth




Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:41, 16 Cze 2011    Temat postu:

Severin:

Mężczyzna obejrzał się tylko na Kruka, gdy ten dziękował. Skoro właściciel nie miał czasu ich pożegnać, to szermierz nie poczuwał się do obowiązku dziękowania mu... ale to było jego osobiste zdanie na ten temat i zatrzymał je dla siebie.

[---]

Kolejna napotkana wieś nie była taka paskudna jak ta mijana podczas drogi przed dotarciem do zamku Acussina i dodatkowo nie padało. Wprawiło to Severina w lepszy nastrój, ale nie na tyle dobry, by rozmawiać z kimś nie pytany. Przeszedł się po okolicy wsi, nie oddalając się zanadto od zabudowań, potem wrócił do wsi i przeczyścił swój pistolet. Gdy wyruszyli w dalszą drogę pistolet był znów czysty i gotów do nabicia prochem.

[---]

Severin odetchnął głęboko smrodem miasta. Zbladł, ale nie zwymiotował. Terapia szokowa. Dopiero po dobrej chwili mężczyzna odzyskał normalne kolory.
To miejsce było urzekająco żałosne. Severin nie miał wątpliwości, czemu to tu wybrał się LeBeau. Pasował do niego jak jasna cholera. Kawał skurwiela w mieście brudu i smrodu - I weź znajdź igłę w stogu siana.
- Cóż za czarujące, piękne miejsce. Aż się chce poematy pisać - mruknął. - Tylko ja czuję się jak moneta wrzucona do rynsztoka? - zapytał.
Rzucił okiem na mapę. Postarał się zapamiętać możliwie wiele. Kto wie, może zapamięta coś, co się przyda...
Na propozycję znalezienia tawerny zareagował tylko twierdzącym skinieniem głową. Przy okazji posiłku może przedyskutują od razu kwestię wiedzy, lub raczej jej braku, o wyglądzie LeBeau.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Pią 11:32, 17 Cze 2011    Temat postu:

Nie zastanawiając się długo, ruszyliście zatłoczonymi ulicami miasta. Kilka minut później Kruk kopnął wielkiego grubego szczura, który po krótkim locie wylądował na stercie śmieci. Zwierzę odwróciło się i natychmiast zaczęło pożerać obrzydlistwo, na które upadło. Obserwowaliście to z bezsilnym obrzydzeniem. Szczury były wszędzie i zjadały wszystko, co było jadalne oraz mnóstwo tego, co takie nie było. W całym Mousillon mogło ich być tysiące, jeśli nie więcej. Samo miasto wyglądało tak, jakby znalazło się pod wpływem klątwy. Im głębiej wchodziliście, tym powietrze gorzej cuchnęło chorobami i zarazą, a ludzkie zwłoki płonęły na wielkich pryzmach. Wśród mijanych przez was ludzi krążyły okropne plotki o chorych, którzy wyzdrowieli tylko po to, aby umrzeć z głodu. Pojawiały się jeszcze gorsze opowieści o aktach kanibalizmu i ludziach ucztujących na zwłokach swoich rodzin i znajomych. To była przerażająca wizja.

Podążając za Vegari wyszliście wreszcie na szeroką ulicę, a przed wami wyrósł dwupiętrowy przybytek o dźwięcznej nazwie „Żelazna Dziewica”.



Gospoda swoim wyglądem zdecydowanie odstraszała. Przegniłe w niektórych miejscach deski i zapadnięty gdzieniegdzie dach nie gwarantowały z pewnością przyjemnych wrażeń. Jednak póki co, to było lepsze niż nic, a wy musieliście odpocząć i coś zjeść.

Łuczniczka ruszyła jako pierwsza, otwierając liche, skrzypiące drzwi. Weszliście zaraz za nią i pierwsze, co ujrzeliście, to wielkie cielsko jakiegoś łysego mężczyzny o twarzy mordercy. Stał z zawieszonymi na biodrach dłońmi i wpatrywał się tępo w kobietę.
- Te, laleczka, zwierzaków tu nie wprowadzamy. No chyba, że chcesz, żebyśmy ci go upiekli i dali do żarcia. - Zarechotał.
- Trzymaj swoje brudne łapska przy sobie. Pies wchodzi z nami – odparła ostro. - A jak coś ci się nie podoba, to już twój problem.
- Ty dziwko, myślisz, że... - tamten ruszył, jednak po chwili skulił się w sobie z grymasem bólu wypisanym na twarzy, gdy stopa Vegari spotkała się z jego kroczem.

Wykidajło pisnął, a Veg położyła psa na podłodze, chwyciła łeb brzydala i uderzyła nim o najbliższe krzesło, roztrzaskując je w pył. Nie zwracając na niego dalszej uwagi, wzięła szczenię i skierowała się do głównej sali. Ochroniarz próbował jeszcze wstać, jednak mocne uderzenie w twarz Kruka posłało go ostatecznie w krainę snów. Żaden z gości gospody nawet nie zwrócił na to uwagi – najwyraźniej nie pierwszy raz coś takiego miało tu miejsce.

Rzuciliście okiem na szeroką, zadymioną i zatłoczoną salę. Zajęty był niemal każdy poplamiony piwem stół. Przy jednym z nich tańczyła półnaga dziewczyna, wirując i podskakując, gdy grupa podpitych halabardników rzucała srebrem, aby zachęcić ją, by zdjęła resztę swojego skąpego stroju. Ulicznice prowadziły opierających się strażników miejskich do alków po drugiej stronie sali. W szmerze przy barze tonęły jęki i westchnienia oraz brzęk złota przechodzącego z rąk do rąk.

Cały długi stół zajmowała grupa ogromnych mężczyzn, których długie, sumiaste wąsiska oraz charakterystyczny akcent od razu zdradzał kislevitów. Co jednak robili tak daleko od swego kraju, mogliście jedynie przypuszczać. Ryczeli pijackie pieśni, których treść dotyczyła wyłącznie koni oraz kobiet, a czasami obscenicznych kombinacji jednych i drugich, wypijając przy tym wielkie ilości destylowanej wódki z ziemniaków.

- Precz z łapskami, skurwielu! – Wyrwało się z gardła jednej z posługaczek, gdy któryś z typów spod ciemnej gwiazdy położył dłoń na jej tyłku.



Zajęliście długą ławę w kącie sali, a Veg zatoczyła się lekko do tyłu. Gdyby nie Giovanni, najpewniej by się przewróciła. Gruby, zarośnięty karczmarz z wykałaczką w zębach i poplamionym fartuchu przyglądał się wam niespokojnie od czasu do czasu. Kątem oka widzieliście, jak dwóch wielkich mężczyzn wynosi z karczmy nieprzytomnego wykidajłę. Chwilę później pojawiła się przy was jedna z kelnerek.

- Witamy w „Żelaznej Dziewicy”. Podać coś do jedzenia, bądź picia? Z dań głównych polecamy kaszę z kiełbasą, flaki, pieczonego kurczaka, do tego chleb. Z zup krupnik albo pomidorowa, a z napojów wódka z ziemniaków, piwo, mleko. Więc co będzie? - Zapytała od niechcenia. Spojrzała przy okazji na Severina, Kruka i Gio. - Może załatwić panom towarzystwo którejś z naszych dziewczyn? Pokoje mamy najtańsze w kwartale – jedyne dwadzieścia pensów od głowy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 01 Kwi 2011
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 16:05, 18 Cze 2011    Temat postu:

Giovanni & Vegari

Nie odzywał się przez całą drogę, „podziwiając” jedynie degenerację tego miasta. Na każdym kroku napotykali jakieś anomalie, a Piromancie nawet nie chciało się o tym myśleć. Od momentu przekroczenia granicy zaczął zdawać sobie sprawę, że Imperium to „spokojna przystań” w porównaniu z tym, co działo się na tych przeklętych ziemiach. Jednak to, co zastał w samym Mousillon, przeszło jego najczarniejsze oczekiwania. Wielokrotnie zbierało mu się na wymioty, gdy oddychał odpychającym powietrzem, jednak sam nie wiedział, czy to siła woli, czy coś innego wciąż trzymało go w ryzach.

Podążał za Veg bez słowa, czując się odrażająco i obco w tej mieścinie. Nawet nie zwrócił uwagi, gdy weszli do jakiejś karczmy, a Veg potraktowała brzydkiego ochroniarza w należyty mu sposób. Kruk poprawił i zniknęli w głównej sali, odnajdując wolny stolik wśród niespokojnej (kislevici) gawiedzi. De Sanctis spoglądał co jakiś czas na pół nagie tancerki, ciesząc widok nagimi piersiami. Potem pojawiła się służka.

- Dla nas nic do jedzenia, panienko – powiedział Gio, wskazując na siebie i łuczniczkę, która była ledwo przytomna. Słysząc, co dzieje się w alkowach, sam miał ochotę skorzystać z okazji, ale powstrzymał się, mając na uwadze to, że pewnie nie wyszedłby z takiej przygody bez jakichś nieznośnych chorób. Pomógł wstać Vegari i spojrzał raz jeszcze na dziewczynę. - Duży pokój proszę.
- To już z gospodarzem załatwiajcie – odparła.
Płomienisty skinął jej głową, po czym udał się wraz z towarzyszką do szynku. Wynajął odpowiedni pokój, odebrał klucz i ruszył na piętro. Szybko dotarli do pokoju z czerwonym szlaczkiem na drzwiach. Tak tutejszy gospodarz oznaczał swe izby.

Pokój nie był zbyt czysty i ładny, ale miał duże, podwójne łóżko pod ścianą. Właściwie, poza kufrem, nie miał więcej żadnych mebli.
- O, aż taki duży pokój mi wziąłeś? - zapytała Vegari, wyplątując się z ramienia maga. Podeszła do łóżka, po czym zwaliła się na nie ciężko i przesłoniła oczy ramieniem.
- Nie tobie... Nam. Chyba ci to nie przeszkadza, nie? - rzucił, uśmiechając się lekko.
Uniosła ramię i zerknęła na niego, jednocześnie unosząc również prawą brew.
- A jakbym na przykład wolała spać znowu z Severinem? Jest całkiem niezły. Może nie aż tak gorący, jak ty, ale ostatnio nie narzekałam.
W sumie nie wiedziała, czemu to stwierdziła. Może chciała się go pozbyć z pokoju? Albo nieco powkurzać? Bądź była ciekawa reakcji? Tak czy inaczej powiedziała i szykowała się na ogniste tornado.
- Z Severinem? Spałaś z tym gnojem? - Gio zagotował się w sobie i w jednej chwili jego włosy, brwi i broda przybrały miedziany poblask.
- Był na tyle miły, by mi dotrzymać nieco towarzystwa, gdy ty odpoczywałeś u Lorda. - Zamyśliła się. - Mam wrażenie, że tylko czekał i czeka nadal, aż ciebie przy mnie nie będzie, by wykorzystać okazję. Kiepski z niego Estalijczyk, ale dość dobry kochanek. Choć czy można dobrym kochankiem nazwać hienę? - Przekrzywiła nieznacznie głowę, wlepiając w Gio pytające spojrzenie.

Czarodziej zacisnął zęby i pięści. Chciał ryknąć, ale wiedział doskonale, że to nie będzie zbyt dobre rozwiązanie. Nie wiedział, dlaczego Veg przyjęła tego nędznego Estalijczyka do łóżka i tak naprawdę mało go teraz to interesowało. Piromanta gotował się w sobie i od razu, pod wpływem emocji wymyślił, jak Severin tego pożałuje. Bo pożałuje! Nie zadziera się z Piromantami, a zwłaszcza z Tileańczykami. I teraz ten fircyk się o tym przekona.
- Zaraz wracam - powiedział, kierując się do drzwi.
- Ale... gdzie idziesz? - zapytała, nieco zdziwiona jego zachowaniem. Spodziewała się, że na nią nakrzyczy, wyzwie od jakiejś taniej dziwki, pierdolnie drzwiami i na tym się skończy ich wielkie uczucie. A tymczasem on wychodził i mówił, że wróci? Chyba jednak nie doceniła maga i faktycznie mu na niej zależało. - Giovanni?
- Zostań na górze. Będzie gorąco - mruknął, uśmiechając się perfidnie, po czym zatrzasnął za sobą drzwi.

Ten mężczyzna ją zadziwiał. Aż pokręciła głową, po czym wzięła się za ściąganie z siebie mokrych ubrań i wykręcanie wody z włosów. Czuła się paskudnie zmęczona i dziwnie osłabiona, jakby przez kilka dni niewiele jadła, a przecież tak nie było. Zaczęła się zastanawiać, czy czasem jej jakaś choroba nie łapie i doszła do wniosku, iz jest to nawet bardziej niż prawdopodobne. Zdjęła mokrą koszulę i zwięła się za ściąganie spodni, gdy zauważyła na swym lewym nadgarstku, po wewnętrznej stronie, dwa sinie ślady. Wyglądało to jak ugryzienie i w jednej chwili zrobiło się łuczniczce gorzej. Widziała już takie rzeczy, wśród wieśniaków zamieszkujących Sylvanię. Jęknęła cicho, dotykając bolącego miejsca.

* * *

Zszedł na dół i usiadł przy szynku, wsłuchując się w pieśń wielkich kislevitów siedzących przy długim stoliku. Mimo iż nie rozumiał treści, ton, w jakim śpiewali podsuwał mu na myśl, że była to dość melancholijna piosnka. Zamówił piwo i pogrążył się w dziwnych rozmyślaniach, a towarzyszyła mu przy tym nostalgiczna pieśń wojowników.

„Когда поймешь умом, что ты один на свете,
И одиночества дорога так длинна,
То жить легко и думаешь о смерти,
Как о последней капле горького вина.
Вот мой бокал, в нём больше ни глотка.
Той жизни, что как мед была сладка.
В нём только горечь неразбавленной печали,
Оставшейся на долю старика.”


Gdy skończyli śpiewać i wychylili kolejny dzban wódki, mężczyzna podszedł do nich, zerkając co rusz na każdą, podpitą twarz.
- Przepraszam, mości panowie za najście, ale chyba wojowie takiej klasy jak wy muszą wiedzieć, co wyczynia się pod tym dachem – powiedział w reikspielu. Nie wiedział, czy go zrozumieją, ale mógł spróbować. -  Widzicie tamtego krótkowłosego mężczyznę, siedzącego z tą jednooką? – Wskazał głową Severina i Kat. – Gdy tu weszliśmy, powiedział, że dziwi się, że wpuszczają tutaj takich świńskich synów jak wy i dodał, że na pewno wasze matki to były zwykłe kurwy, że dały się wyruchać wieprzom i powiły takich idiotów.
Skinął im głową, zachowując pełną powagę. Nie zamierzał zostawać w sali i patrzeć na to, co będzie się działo dalej, tylko ukłonił im się nisko, odwrócił się na pięcie i wrócił na górę.

* * *

Minęło kilka minut i Giovanni wrócił, dziwnie zadowolony z siebie i uśmiechnięty. Złodziejka leżała pod kołdrą, wciąż się zastanawiając, czy powinna pokazać swoją rękę czarodziejowi czy nie. Cała ta sytuacja mocno ją martwiła i nie potrafiła tego ukryć.
- Już wróciłeś? - zapytała, uśmiechając się na siłę. Piesek leżał w nogach łóżka i spał, oddychając spokojnie.
- No przecież mówiłem, że zaraz wracam. - Usiadł na łóżku i pogłaskał psiaka, dziwnie rozluźniony. - To jakie plany na wieczór?
- A powiesz mi, po co poszedłeś na dół?
Cholernie ją to intrygowało.
- Zaschło mi w gardle, musiałem się trochę napić - odparł zupełnie spokojnie. - Ale już jest w porządku, choć myślę, że powinniśmy resztę wieczoru spędzić tutaj.

Miał nadzieję, że kislevici łyknęli przynętę, a jeśli tak, to trochę żal mu było, iż nie będzie mógł być świadkiem tej wspaniałej awantury. Niektóre przyjemności należało jednak zostawić komuś innemu - w końcu ostatnie zdanie i tak będzie należało do niego.
- No... Jak wolisz. - Odchrząknęła. Nadal się dziwiła, że był taki spokojny i miły dla niej. - Słuchaj... chyba... znaczy mam pewne podejrzenia... bo widzisz...
Jąkała się, nie mogąc ułożyć tego, co chciała powiedzieć.
- Na razie słucham, nie widzę... Co cię trapi?
Znów odchrząknęła. Może to jednak było przeziębienie? Coś ją tak jakby dziwnie drapało w gardle ostatnio.
- Mam wrażenie, że Lord... no... jest wampirem - wyrzuciła w końcu z siebie. - I że to wcale nie przez kaca się tak parszywie czuję.
- Że co?!! - krzyknął, jednak za chwilę odchrząknął ipróbował się powstrzymać. Śpiący psiak otworzył oczy i spojrzał na niego mętnym wzrokiem, po czym znów położył pyszczek na przednich łapkach, jakby nic się nie stało. Zaraz też zasnął. - Dlaczego tak uważasz??
- No bo zobacz...

Wyjęła lewą rękę spod kołdry i pokazała mu ślady na nadgarstku. Dwie sine kropki otoczone były zielonkawo-niebiesko-fioletowym siniakiem i wyglądało to tak, jakby się ktoś lub coś naprawdę mocno wgryzło w jej ciało. Poruszyła dłonią, krzywiąc się.
- Trochę boli. Poza tym mam zimne dłonie, ogólnie jest mi zimno i słabo się czuję. Jak byłam w Sylvanii, to spotykałam takich ludzi. Zwykle mieszkańców wioski, którzy mieli pecha mieć swe domostwa koło jakiegoś hrabiego... Potrafiłbyś to... uleczyć?
- I teraz dopiero mi o tym mówisz?! - warknął, choć powstrzymał się po chwili. Że też nie potrafił przewidzieć tego, że ich gospodarz mógłby być jednym z tych, z którymi on uczony był walczyć. Pewnie perfumy i jakaś magia przesłoniły mu cały obraz sytuacji. Gdy Veg pokazała mu ugryzienie, chwycił przegub jej dłoni w swoją prawą dłoń i przyłożył lewą do jej rany. Wypowiedział pod nosem proste zaklęcie, a rana zapulsowała mocnym, żółtym światłem. Gdy po kilku chwilach odłożył dłoń, po dwóch punktach nie było śladu. - Powinnaś poczuć się teraz lepiej. Niemniej bardzo mnie to niepokoi, że nie umiałem go zdemaskować... Jeśli to był oczywiście wampir, a nie jakiś szlachetka, któremu zachciało się upić trochę krwi pierwszej lepszej podróżniczce...

- Pierwszej lepszej? - Zerknęła na niego z ukosa. - Wypraszam sobie... Nie wiem, czy nim był czy nie. Zobaczyłam to ugryzienie dopiero teraz, więc nie musisz się tak unosić. Byłam zbyt zmęczona, nie zwróciłam uwagi... Tak czy inaczej... dziękuję.
Faktycznie czuła się już nieco lepiej, ale nadal daleko jej było do pełni sił. Właściwie teraz to miała ochotę się wygrzać w łóżku, zjeść coś ciepłego i nie wychodzić z pokoju do jutra.
- Nie ma sprawy - rzucił. - Myślę, że od jutra powinniśmy zająć się sprawą tego LeBeau. Ja bym na początku sprawdził na mieście, czy ktoś ostatnio nie sprzedał jakiegoś diademu. No i porozglądanie się po medykach w mieście byłoby dobre, nie sądzisz?
Zapytał, głaszcząc śpiące szczenię.
- Owszem. Oraz w karczmach, czy jakiś brzydal bez dwóch palców nie przyszedł czegoś opić i czy się czasem czymś nie chwalił. Zresztą, jak go bolało, to musiał się jakoś znieczulić, a flaszka jest do tego najlepsza. Tylko potem następny dzień okropny. - Uśmiechnęła się cierpko i skrzywiła, instynktownie rozcierając skronie. - Ja się zapytam karczmarza. Moja matka kiedyś tu pracowała, więc odnowię stare kontakty. Miejscowi są nieufni wobec obcych, więc ja się więcej dowiem, gdy rzucę kilkoma imionami i nazwiskami. Ale proponuję iść tylko z Krukiem. Severin i Kat zupełnie się nie nadają do takiego miejsca i tylko będą wzbudzać niepotrzebną sensację. Masz jakieś gorsze ciuchy?

- Dobry pomysł - powiedział. - Co do ciuchów, mam jakieś gorsze na zmianę, powinienem się wmieszać w tłum, jeśli o to ci chodzi. Odnośnie naszych nowych towarzyszy, to Severin dla mnie nie istnieje, tak samo jak Katerine.
- I tak nic nie robią, nic nie wnoszą do drużyny i w żaden sposób nie pomagają. Zobaczymy, ile oni zdziałają przez następne dni... Dziś się nigdzie nie ruszam, ale jutro możemy pójść w trójkę na miasto. Może się aż tak bardzo nie zmieniło i coś jeszcze pamiętam... - dodała od siebie i po chwili na jej twarzy pojawił się dziwny cień smutku. - Choć w sumie może pójdę sama, byście się nie musieli taplać w moim rynsztoku. No chyba że macie ochotę potem pisać o tym jakieś poematy, to zapraszam.
Z tonu i spojrzenia kobiety z łatwością się dało wyczytać, że słowa Estalijczyka mimo wszystko ją ruszyły. Bardzo się starała tego nie okazywać po sobie, ale z każdym słowem z jej ust wypływała gorycz.
- Skoro ja jestem chętny, by to załatwić, to nie sądzę, by Kruk myślał inaczej. Poza tym uważam, że nasz przyjaciel jest bardzo zaprawiony w różnych sytuacjach i nawet jeśli to miasto robi na nim jakieś wrażenie, to tego póki co nie okazuje. Więc myślę, że spokojnie możesz liczyć na mnie i Esteca. - Uśmiechnął się lekko.

Skinęła mu głową, odwzajemniając uśmiech. Znów się dogadywali i to było miłe. Niewiele myśląc złapała maga za rękę, przyciągając do siebie i pocałowała delikatnie w usta. Był tak przyjemnie ciepły, że zaraz otoczyła jego szyję ramionami i jeszcze mocniej pociągnęła w swoją stronę. Nie było w tym tyle siły co zwykle, ale zrobiła to na tyle stanowczo, by wiedział, że chciałaby go mieć teraz blisko siebie.

Odwzajemnił jej pocałunek, po czym odrzucił kołdrę i natarł na Vegari agresywniej, dotykając nagich piersi i krocza kobiety. Oboje zdali sobie sprawę, że wieczór będzie należał do pracowitych. Potrzebowali tego, by rozładować napięcie i najpewniej jakąś niezdrową atmosferę, która zbierała się wokół nich od pewnego czasu. Uświadomili sobie przy okazji, że nie mogą się zbyt długo wzajemnie ignorować, gdyż i tak za każdym razem do siebie wracają. Czy to w łóżku, czy też przy okazji dłuższej, merytorycznej rozmowy. Albo i bez niej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MrZeth




Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 20:04, 18 Cze 2011    Temat postu:

Severin:

Przy stoliku kozaków kislevskich

- Te, co ten chłystek mówił? Ty znasz reikspiel, to tłumacz, Yuri.– Wielki, ogolony na łyso mężczyzna o twarzy mordercy spytał po kislevicku siedzącego obok, niewiele mniejszego kompana.
- Mówił, że tamten – pokazał palcem na zwadźcę, mówiąc w swoim języku. – i jego kobieta, powiedzieli, że my jesteśmy zwykłe kurwy wyruchane przez świnie, Sergiey. – Kislevita pociągnął z gąsiorka. Przetarł sumiaste wąsy i ciągnął dalej. – A nasze matki to wieprze. Albo coś takiego… Mówię, żeby ich obić.
- Ale przecież kobiety bić nie będziem, nie? – odezwał się kolejny.
- No to jego obijem podwójnie. – Postanowił Sergiey, uderzył w stół swym kuflem, poderwał się z miejsca i ruszył w kierunku Severina.

* * *

Zwadźca zjadł posiłek składający się z kaszy z kiełbasą i miał zamiar wyjść z karczmy. Gdy otwierał drzwi, poczuł na swym ramieniu mocne szarpnięcie, które obróciło go o sto osiemdziesiąt stopni. Ujrzał przed sobą wyższego o głowę i cięższego ze dwa razy wielkiego, łysego mężczyznę w brązowej skórzni. Błękitne spojrzenie, jakim obdarzył Estalijczyka nie zwiastowało nic dobrego.
- Nasze matki to wieprze, skurwielu? – Wycedził tamtenw nieskładnym bretońskim. Mimo to, Sev od razu połapał się, że nie chodzi o grę w karty. Wielka, niczym bochen chleba łapa wciąż zaciskała się na jego ramieniu.
Severina "nieco" zaskoczyło cos takiego. Uniósł brew i drgnął. Kulturą nic nie zdziała.
- Co? - mruknął. - Kto tak kurwa powiedzial? Zajebie! - warknął.
- Najpierw ja zajebie ciebie! - warknął tamten i wymierzył solidny cios w jego twarz. Brak zaprzeczenia chyba nie spodobał się kislevicie, a Sev był tak zaskoczony, że po otrzymaniu solidnego razu, wypadł przez otwarte drzwi i wpadł w błoto przed karczmą. Gdy tylko otrząsnął się, zobaczył jak trzech rosłych mężczyzn podąża ku niemu, mamrocząc coś we własnym języku.

Severin przeturlał się do tyłu i wstał.
- Kislevito. Dałeś się zrobić komuś w chuja, a teraz lejesz nie tego co trzeba - krzyknął, odsuwając się o krok. - Kto ci kłamstw nagadał?
Ten, który uderzył zwadźcę, podszedł do niego i chwycił jego szyję w żelazny uścisk wielkiej dłoni. Spojrzał na niego nienawistnie.
- Czyli żeś nie mówił, że nas kurwy zrodziły? - Zmarszczył brwi i potarł drugą dłonią po skroniach. Widać było, że trochę już wypił i nie do końca myśli rozsądnie. Choć w przypadku kislevitów, to było na porządku dziennym. Napić się, a potem kogoś obić.
- Gdzież tam - powiedział zwadźca z pewnym trudem. - Mówię ci, jakiś skurwysyn nagadał ci głupot. - Mężczyzna starał się nie tracić pewności w głosie. Nie raz już dostał w łeb...
- Słuchaj. W kurtce mam kislevską piersiówkę z kislevskiej stali z kislevską wódką. - Sev poczuł jak powoli w gardle mu zasycha. - Każy kto powie złe słowo o o Kislevicie po tym jak pił kislevską wódkę to szmata.
Łysy kislevita nie poluźnił uścisku, jednak zawahał się na moment. Zerknął w stronę swoich dwóch kompanów, którzy stali za jego plecami, przygotowani do zmasakrowania Estalijczyka. Potem odezwał się w swoim języku.
<- Te, Yuri, który to przyszedł do naszego stolika? Bo nie za bardzo pamiętam. > - Sergiey nie chciał się przyznać, że nie zwracał uwagi. I chyba jego ludzie też nie zwracali, bo Yuri jedynie wzruszył ramionami.
<- Ja to żem był zajęty tą golonką, co mi donieśli. A ty, Andriey? Widziałeś tego, co mówił, że nasze matki to kurwy?> - Spojrzał na towarzysza po prawej.
<- Niet. Patrzałem na cycki tych co się tam na rurce bujały> - odparł duży mężczyzna z irokezem na głowie.
<-Kurwy z was niemyte!> - warknął Sergiey i spojrzał na Severina. - Dawaj tę piersiówkę, napijem się z chęcią.
Zachęcił go dłonią i zwolnił uścisk.
- Wypatrzysz tego skurwiela w tłumie? - zapytał, zerkając spode łba na Severina.
- Pewnie - Severin potarł szyję i sięgnął po piersiówkę, by podać jaj Kislevicie. - Bo to ten gość, co do was przed chwilą podszedl, co? Znam go...
Rosły kislevita łyknął z piersiówki, podał swym kompanom i spojrzał na Seva.
- To prowadź do sali i pokaż nam tego skurwiela - mruknął, zapraszając zwadźcę gestem ręki.
Gdy Sev powrócił do sali zorientował się, że Gio już poszedł do swojego pokoju. Uśmiechnął się lekko. - Nie wyszedł drzwiami... pewnie na górę polazł, bo nocuje tu... - pokiwał głową. - Jestem Severin. Jak cię zwą? - podał rękę kislevicie.
- Nie jestem tu po to, żeby się z kimś poznawać! - Warknął mężczyzna i znów chwycił Severina za szyję. Goście nie zareagowali. - Który to tak na nas nieładnie mówił? Pokazu, adin!
- Polazł do pokoju. Zapytamy barmana do którego - syknął cicho Severin.
- To zapierdalaj po niego i przyprowadź nam do obicia - mruknął Sergiey, ciskając zwadźcę na pobliski stolik. - Ino raz!
Severin wstał i pokręcił głową.
- Jak chcesz obić tego co trzeba, to lepiej samemu do niego pojść. On jaj nie ma by tu wrócić. Czekaj no - poszedł w stronę baru.
- No to jak już powiedziałeś, że po niego pójdziesz, to zapierdalaj. Czekamy! - Sergiey skinął głową, strzelając z kości w prawej dłoni.
Severin potarł brwi. Podszedł do baru i spojrzał na barmana. - Mój kumpel, siedziałem z nim przy jednym stoliku kawałek czasu temu, poszedł do pokoju kawałek czasu temu z tego co widzę. Do którego? - zapytał. Przesunął po stole w jego stronę srebrna monetę, ale jej nie puścił.

Kilku ludzi, którzy siedzieli w okolicach baru nagle zwróciło uwagę, gdy Severin podał barmanowi monetę. Chyba nie za często widzieli tutaj srebrniki. Zaczęli mu się intensywnie przyglądać, a to nie wróżyło nic dobrego. Zwłaszcza w Mousillon. Karczmarz natomiast plunął w kufel i zachował twarz pokerzysty.
- A co, chcesz dopłacić, żeby się z nim przespać? - zapytał.
- Nie. Wkurwił mnie. Mów i bierz. - Sev na razie jeszcze nie zwrócił uwagi na to ile oczu zwrócił na siebie wyciągając srebrną monetę.
Gospodarz spojrzał łapczywie na monetę, przesunął ją po blacie i schował w kieszeni brudnego fartucha.
- Ostatni pokój na pierwszym piętrze. Z czerwonym znaczkiem na drzwiach - mruknął, rozglądając się po sali.
Sev skinął mu głową i udał się na schody. W korytarzy zatrzymał się i nabił pistolet, gdy już go nikt nie widział. Pora na mała konwersację z Gio... i pewnie przy okazji też Veg, ale to szczegół.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez MrZeth dnia Sob 20:04, 18 Cze 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Draze




Dołączył: 27 Kwi 2011
Posty: 26
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:43, 20 Cze 2011    Temat postu:

Veg, Kruk, Gio i Sev (feat. MG)

„Żelazna Dziewica”, jak głosił obrośnięty w mech i nieco pokrwawiony szyld karczmy. Skąd jucha na takiej wysokości? Najemnik zdecydowanie wolał tego nie wiedzieć...
- Zwierzaków nie wprowadzacie, a jeden stoi w drzwiach i nie wie, jak traktować kobiety? Coś pierdolisz od rzeczy chłopie, nie wydaje ci się? - mruknął poirytowany Kruk, ciosem pięści łamiąc nos ochroniarzowi, pracującemu tu chyba tylko z łaski jakiegoś pomylonego bóstwa.

- Wódkę z ziemniaków, jakiś solidny dzban. Ale już! - Vogeler zaczynał wczuwać się w atmosferę i powoli uczył unikać wyróżniania się. Chamstwo wydawało się dobrym początkiem...

***

Tego było dla najemnika za wiele. Zasuwał za nimi całe Mousillon, żeby teraz donosić jakimś kislevitom na maga? Estec przyciągnął do siebie karczmarza silnym ramieniem i szepnął do niego:
- Bierz i postaw trzy butelki wódki tym kislevitom, od Kruka. Spodobały im się ich pieśni, mają charakter.
Splunął i wstał od szynku, klnąc pod nosem niczym rodowity mieszkaniec tych ziem. Powoli ruszył na górę, wietrząc podstęp w nagłym ulotnieniu się Severina, jak i samej jego obecności w drużynie.

Severin dotarł do wskazanych drzwi. Poprawił chwyt na pistolecie i wpierw spróbował otworzyc drzwi normalnie... ku jego zdziwieniu ustąpiły. Mężczyna wszedł. Zastał Gio i Veg na grze wstępnej. Nie zdziwił się. Doskoczył do łóżka i potraktował maga kopniakiem wstecz, po czym przyłożył mu pistolet do piersi, gdy mężczyzna już wylądował na podłodze.
- Pojebało cię, skurwielu?! - warknął, wstając na równe nogi i wycierając krew płynącą z nosa i wargi. Jednak powstrzymał się przed wypowiadaniem kolejnych nieciekawych zdań, widząc pistolet wycelowany w siebie.
- Jeden niewłaściwy ruch a zrobię ci dodatkowa dziurę. To dotyczy też ciebie, Veg. - Obejrzał się na łuczniczkę. Od początku znajomości żadne z nich nie widziało, by Severin tracił z twarzy uśmiech... właśnie stracił.
- Gio. Wkurwiłeś mnie. Gratulacje, a teraz wstawaj, idziemy na dół... albo mogę ci wpakować kulkę w klatkę piersiową. Jak wolisz? - zapytał. Oparł palec na cynglu. Severina nie interesowało, czy mag zginie, czy będzie żył. Jeśli którekolwiek z obecnych da mu jakikolwiek powód zastrzeli maga.
- O co ci kurwa chodzi, człowieku? Bo ja nie rozumiem. Nie widzisz, że jestem zajęty? - mruknął w odpowiedzi. Doskonale wiedział, o co chodzi Severinowi, ale nie zamierzał się z tym obnosić. Poza tym dobra ściema nie jest zła. Jeśli wyjdzie z tego cało, ten pieprzony cwaniaczek pożałuje, że się w ogóle urodził. Miał coś do Veg? Jechał po najprostszej drodze. - Zostaw ją, jeśli masz coś do mnie...

Na chwilę Vegari zamarła, nieco zdziwiona nagłym pojawieniem się Severina. Zerknęła tylko na maga, który leżał na niej w samych spodniach i pokręciła głową.
- Dobra, idź, tylko wracaj zaraz. I ubierz się, przecież nie chcemy tu wzbudzać sensacji wśród miejscowych kobiet. - Uśmiechnęła się zadziornie. Na widok pistoletu i ciekawego zachowania Estalijczyka jakoś nie reagowała, właściwie ją to mocno zaintrygowało. Zwróciła jednak uwagę na czerwoną bruzdę pod okiem Severina. - Kto cię tak urządził? - zapytała. Domyślała się, że to sprawka maga, ale chciała to po prostu usłyszeć.
- Gio nie ma jaj by się sam ze mną za coś, choc nie wiem co, policzyć, albo lubi żarty. Pożartujemy sobie. Pośmiejemy się do rozpuku - warknął szermierz. Kobieta jedynie pokiwała głową i nawet się nie kwapiła, by zakryć swoje nagie ciało. Sev i tak ją widział, więc nie miało to dla niej znaczenia. Zerknęła na maga, ciekawa jego odpowiedzi.
- Ja nie mam jaj?! - Wtrącił się czarodziej. Czuł, jak nos zaczyna puchnąć. - A kto pierdoli się z moją kobietą za moimi plecami, gdy tylko znikam z pola widzenia? Taki jesteś cwany, bo masz broń? Chcesz się w końcu zachowywać jak mężczyzna, to załatwmy to jak mężczyźni...
- Ustalmy parę rzeczy. Po pierwsze kapnąłem się na szlaku do zamku Hane, czy jak mu tam było, że coś między wami jest... ale zgaduj kto do mnie wpadł poszukując towarzystwa. Nie szukałem gowarzystwa Veg, ona szukała mojego. Jeśli masz kłopoty z upilnowaniem jej to twój problem - parsknął zwadźca.
- Mamy takie powiedzenie w Estalii: “Pięknej kobiecie pchającej ci się do łózka się nie odmawia”. Druga sprawa, jak miałeś sprawę do mnie to trzeba było uderzać do mnie, a nie nasyłać na mnie trzech najebanych Kislevitów. Dla mnie to dostateczny dowód na nie posiadanie jaj.
Mag spojrzał zwadźcy prosto w oczy.
- Celować z tego gówna - wskazał głową na broń Estalijczyka. - gdy masz obok siebie bezbronnego, jest łatwo, nie?
W odpowiedzi Severin poprawił magowi w mordę pięścią.
- Powiedział ten, co bez swoich magicznych sztuczek jest niczym. Wątpię, byś się do nich podczas walki nie uciekał, bo jak już wcześniej raczyłem wspomnieć-nie masz jaj. Nie potrafisz nawet sam załatwić własnych porachunków. Jak zwykła szmata - skwitował.

I wtedy pojawił się Kruk. Najemnik wbił berdysz w futrynę, prawie doszczętnie ją niszcząc i przeciągnął się, strzelając ze wszystkich stawów, jakie bogowie umieścili w jego dłoniach.
- Z kislevitami bratasz?! - przeciągnął się jeszcze raz, tym razem strzelając kręgami w plecach. - W Imperium wisiałbyś na najbliższej gałęzi, i niech nikt nie wątpi! - Vogeler wyraźnie nienawidził zdrajców, toteż splunął w dłonie i złapał w ręce topór.
- Po pierwsze: Nie ja tylko Gio. Najwyraźniej pogadał sobie ze swoimi przyjaciółmi i nasłał ich na mnie - mruknął Severin. - Po drugie: wypierdalaj. Sprawa miedzy mną a Gio. Jak z nim skończę to zajmę się tobą, nie bój się o to.
Zwadźca nawet nie zaszczycił Kruka spojrzeniem.
Teraz to Vegari się przykryła, jeszcze bardziej zaskoczona pojawieniem się kolejnej osoby w pokoju. Czy już nie można się było pieprzyć w spokoju? Za widownię robili? Może powinna pobierać opłaty...?
Dla Vogelera było to zdecydowanie za dużo. Wziął głęboki wdech, charknął i splunął wprost na zwadźcę.
- Czekam.
Severin starł ślinę z twarzy, zachowując kamienną twarz.
- To gdzie byłeś, patrioto pierdolony, jak mi w łeb dali, co?
- Ej, panowie, spokojnie... Chcecie się bić, to może na korytarzu? - Vegari odchrząknęła. Jakby nie patrzeć, sytuacja była dość krępująca. Zasłoniła się kołdrą po samą szyję.
- Niczego nie widziałem! - najemnik zaśmiał się, cofając dwa kroki na korytarz. Po chwili wrócił z butelką wódki, szczerząc się niczym piesek Veg tuż po nakarmieniu. - Byłem zajęty, muszę przyznać, chociaż paskudne to...
Piesek nagle zerwał się z łóżka i zaczął szczekać, przenosząc wzrok to na Severina, to na Kruka. Jego ujadanie po chwili stało się dość irytujące.
Czarodziej nie zamierzał wdawać się w niepotrzebne gadki. Wykorzystał chwilę zagapienia Severina i wymruczał pod nosem proste zaklęcie uśpienia, udając, że skupia się na zapinaniu guzików koszuli. Wiedział, że w walce wręcz przegra, ale od czego miał Wiatry Magii i Eter? Gdyby tylko mógł własnoręcznie go obić - zrobiłby to. Warto było mu wpierdolić za to, że posuwał Vegari, ale skoro nie mógł tego zrobić siłą, musiał to nadrobić sprytem. Zwłaszcza, że Severin nie był zbytnio zainteresowany Gio, gdy wdał się w dyskusję z Krukiem. “Niech Morr cię błogosławi, przyjacielu”, pomyślał przez moment o Estecu, wypowiadając pod nosem banalne słowa czaru.

Severin z pewnością chciał utrzymać Gio na widoku, próbując sprowadzić go na dół, i choć przez pierwsze kilka chwil starał się jak mógł i nawet nieco poturbował maga, to pojawienie się Kruka, a przede wszystkim krótka dyskusja z nim, zupełnie wytrąciły go z tego zamierzenia. A czarodziej najpewniej na to czekał – pod przykrywką zapinania guzików koszuli wymamrotał pod nosem zaklęcie, którego uczyli na pierwszym semestrze w Kolegium Ognia i nie musiał długo czekać na efekty. Zwadźca nagle poczuł się dziwnie ospały i zatoczył się do tyłu. Chciał strzelić w De Sanctisa, jednak nagle zobaczył ich... pięciu! Zrobiło mu się dziwnie ciężko na umyśle i w końcu ostatnie co ujrzał, to ciemność spuszczająca kurtynę na jego oczy. Zwalił się ciężko na podłogę, a piesek Veg doskoczył do niego i zaczął ciągnąć go za nogawkę spodni, powarkując... dość śmiesznie.
Kobieta pokręciła głową zrezygnowana. Całe szczęście, że Estalijczyk nie zwalił się na nią.
- Giovanni, proszę cię, uspokój tego kundla, bo go zaraz wywalę przez okno - mruknęła, rozmasowując skronie. - To co robimy z tym kocim zwisem? - Wskazała głową na Severina, po czym raz jeszcze spojrzała na psa. - Taki jesteś mocny w gębie, kundlu? Teraz jesteś odważny, tak? Jak już po wszystkim?
Widać było, że łuczniczka nie jest w najlepszym nastroju, ale która kobieta by była, gdy się jej przerywa zajebistą grę wstępną?
- Co się czepiasz psa, przynajmniej ma charakter - rzucił Gio, wycierając krew z nosa. - A tego skurwiela możemy wyrzucić na śmietnik. Może go szczury wpierdolą i będzie spokój... Wyobrażasz sobie gnoja? - Spojrzał na Kruka. - Wpada tutaj jak do siebie i jeszcze mi zajebał w gębę. Kutas jeden... - Czarodziej zaciągnął nosem. - Za takie coś to powinien zasnąć snem wiecznym.
- Dzielna bestia. - zaśmiał się Kruk, podchodząc do szczeniaczka bohatersko walczącego z nogawką Severina. Wyciągnął z plecaka dużą pajdę mięsa i podał podopiecznemu Vegari, jakby na chwilę zapominając o nieprzytomnym zwadźcy.

Skoro pies póki co był zajęty i nie ujadał, Gio podszedł do okna i wyjrzał przez nie. Widząc stertę śmieci, uśmiechnął się zadziornie.
- Vegari, możemy pójść na kompromis. Wyrzucimy go przez okno na śmietnik, co ty na to? - zapytał, wciąż uśmiechając się szeroko.
- Niech będzie. - Wzruszyła ramionami. Jej to było obojątne.
Wstała, okrywając się kołdrą. Odpięła Severinowi pas, zabrała broń i sakiewkę, a następnie “pożyczyła” nieco wódki od Kruka i polała nią śpiącego mężczyznę. - Nie gniewaj się. Widziałeś tamte szczury? Chyba nie chcecie, żeby go wpierdoliły żywcem? - Zmarszczyła brwi. - To już lepiej komuś poderżnąć gardło, niż skazywać na tak paskudną śmierć.
- Poderżnąć gardło? Przecież ten skurwiel chciał mnie zastrzelić! - Warknął czarodziej. - Wywalmy go na dwór i nie przejmujmy się tym, co się z nim stanie. Nie mam zamiaru zawracać sobie głowy kimś, kto najpierw mnie tłucze, a potem chce zajebać...
Pociągnął nieco spuchniętym nosem.
- Jak wolisz, Gio, jak wolisz... - Westchnęła cicho. - Wybacz, ale musicie się nim sami zająć, nie mam zamiaru świecić gołym tyłkiem przy oknie.
Uśmiechnęła się rozbrajająco i zawiesiła wzrok na Kruku.
- Jutro z rana idziemy na miasto, by się czegoś dowiedzieć. Przyłączysz się do nas? Chcemy wypytać karczmarzy, medyków i paserów.
- Jasne. - Kruk kiwnął głową rozglądając się po pokoju. - Decyzja należy do ciebie Giovanni. Ale gdybyś wyrzucał go przez okno - proponuję lot głową w dół w te śmieci. - najemnik zaśmiał się i wyszedł z pomieszczenia, pozostawiając kochankom trochę intymności. Czego by nie powiedział - i tak będą się pieprzyć, więc nie spieszyło mu się zbytnio do “odkochiwania” ich. Wolał resztę wieczoru spędzić przy wódce, a następnego dnia leczyć kaca.

Po zniewadze, jaką zafundował czarodziejowi Severin, ten z pewnością nie myślał o innej zemście, zwłaszcza, że lot z pierwszego piętra prosto „na główkę”, nie mógł się dla zwadźcy dobrze skończyć. Giovanni nie był może bardzo silnym mężczyzną, ale postawnym i w końcu przytargał nieprzytomnego Estalijczyka do okna, złapał go w pasie, podtrzymując za głowę i uniósł do parapetu. Krótką chwilę zajęło mu wyrzucenie go przez okno. Nie spoglądał nawet na to, co dzieje się z Severinem.

Zwadźca co prawda wypadł głową w dół, jednak zdążył w czasie lotu zmienić pozycję i wylądował plecami na stercie śmieci zalegającej pod budynkami prawie na całej długości ulicy. Spora górka nieczystości zamortyzowała upadek, jednak i to nie pozwoliło się Severinowi ocknąć. Spał jak dziecko, nawet gdy niemal natychmiast pojawiły się szczury, które obrały sobie mężczyznę za cel. Tak jak i brudne dzieciaki, zainteresowane jego ubiorem, które najpewniej nie zamierzały zostawić na nim nawet onucy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:49, 20 Cze 2011    Temat postu:

Vegari

Miała takie dziwne przeczucie, a raczej pewność, że Giovanni i Severin się prędzej czy później pozabijają. I to już nawet nie chodziło o nią, tylko o urażoną dumę i honor dwóch południowców. Słyszała, że Tileańczycy i Estalijczycy nie przepadają za sobą, ale dopiero teraz zobaczyła, jak to naprawdę wygląda. Musiała coś wymyślić, gdyż nie miała większych wątpliwości, iż w walce na miecze to właśnie Sev by wygrał. A trochę głupio było pozwolić czarodziejowi zginąć. Westchnęła ciężko i gdy tylko Kruk opuścił pokój, zaczęła się ubierać.
- Co robisz? Idziesz gdziś? - zapytał mag. Po jego głosie słychać było, iż nadal jest mocno zdenerwowany i poirytowany całą sytuacją.
- Tak, chcę kupić psu trochę mleka. Mam nadzieję, że u gospodarza nie będzie zbyt dużej kolejki. - Uśmiechnęła się lekko. Wyjęła z sakiewki Severina kilka monet. - Estalijczyk stawia. - Puściła czarodziejowi oczko, po czym przypięła pas z mieczem i sztyletem i wyszła z pokoju.

Zbiegła po schodach i od razu się skierowała do szynkwasu.
- Jakiś mały, jednoosobowy pokój - rzuciła do karczmarza, a gdy jej podał klucz z niebieskim znaczkiem, dodała. - I kufel mleka oraz jakąś miskę. Zaraz po to przyjdę.
Po tych słowach wybiegła z karczmy i odszukała Severina. Szczury łaziły mu po nogach, a jakaś grupka dzieci usiłowała ściągnąć buty, ale jedno tupnięcie wystarczyło, by szybko uciekły. I jedne i drugie. Vegari trochę się obawiała, czy jak zacznie stawiać mężczyznę do pionu, to czy jej mag czasem nie usłyszy, ale z pomocą przyszli kobiecie miejscowi. Szli sporą grupką, podśpiewując coś i drąc się na całe gardło. Wykorzystała ten moment, by poklepać Estalijczyka po twarzy.
- Sev...! Wstawaj! - syknęła na tyle głośno, by ją usłyszał. Zerknęła do góry, jednak Gio nie stał przy oknie. Czuła się dziwnie z myślą, że go oszukuje, ale nie chciała, by zwadźca chciał dążyć do kolejnej walki. Choć o to mogło być ciężko, wszak taką miał naturę.

Kiedy tylko otworzył oczy, podała mu dłoń i pomogła wstać ze sterty śmieci. Nie miał przy sobie ani sakiewki, ani broni, ale nim zadał jakieś pytanie, Vegari złapała go za rękę i pociągnęła za sobą w boczną uliczkę. Nie chciała, by ktoś ich widział i podsłuchał. A właściwie nie "ktoś", tylko Giovanni.
- Zanim zaczniesz się wściekać, pozwól mi wyjaśnić. - Zaczęła szybko. - Znam to miasto lepiej, niż może ci się wydawać, więc uwierz, że w ciągu kwadransa miejscowi nie zostawiliby ci nawet gaci, więc wzięłam twoją broń i sakiewkę. Oddam rano, jak będziemy szli na miasto wypytać się o LeBeau... Tutaj masz klucz do pokoju, który ci wynajęłam i trochę twoich drobnych, gdybyś coś potrzebował. - Odchrząknęła. To nie było w jej stylu. Czy to mag ją tak zmienił? Cholera, robiła się z niej miękka dupa. - Jeśli byś przeżył do rana, zapewne szczury by cię pogryzły i zdechłbyś na jakąś paskudną chorobę, więc można powiedzieć, że zawdzięczasz mi życie. Narażam się, żebyś mógł zobaczyć jeszcze kilka wschodów słońca, więc zrób coś dla mnie... Zostaw Gio w spokoju. Wiem, że nie lubicie się, ale chyba miałeś rację i jednak wcale nie jest mi obojętny. Nie chce, byście się pozabijali z powodu jakiejś głupoty.

Mówiła z takim przejęciem, że ciężko było nie uwierzyć w jej słowa. I co ciekawe, powiedziała prawdę. Odetchnęła głęboko, mając nadzieję, że mężczyzna okaże nieco rozsądku i honoru, by jednak dać swoje słowo.
- Jeśli mi nie obiecasz, że nie będziesz się próbował zemścić i go zabić, nie pozostawisz mi wyboru i będę musiała z tobą skończyć. A wierz mi lub nie, nie chcę tego robić. Mamy złodzieja do odszukania i nagrodę do odebrania, a kłótnie w drużynie nam w tym nie pomogą. To jak będzie, panie Estalijczyku? - Uśmiechnęła się lekko, cofając się pół kroku i kładąc dłoń na rękojeści sztyletu. W drugiej ręce miała już naszykowany nóż do rzucania, sprytnie ukryty wewnątrz smukłej dłoni. Liczyła, że nie dojdzie do rozlewu krwi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MrZeth




Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 15:33, 21 Cze 2011    Temat postu:

Severin i Vegari:

Estalijczyk pokręcił głową, gdy usłyszał swoje imię. Zakręciło mu się w głowie, w uszach zadzwoniło… i otworzył oczy. Wstał w sumie bezwiednie, tylko dlatego, że Veg podała mu rękę. Nim zdołał zrobić cokolwiek, kobieta odciągnęła go na bok. Słuchał jej, zbierając się przy okazji do kupy. Przeanalizował sytuację już na spokojnie i potarł brwi. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni i wyciągnął żelazną monetę, czując przy okazji ulgę, że jej nie stracił. Pstryknął i chwycił monetę w locie. Spojrzał na mordę błazna.
– Nie planowałem go zabijać. Chciałem by sam sobie poradził z problemem, który zrzucił na moje barki. Zastrzegam, że jeśli będzie mnie wkurwiał, to następnym razem po prostu pozbawię go przytomności. – Mężczyzna westchnął, kręcąc głową. – Tak czy inaczej… ubiliśmy interes – powiedział do kobiety, patrząc jej w oczy.
Już dawno nie poczuła takiej ulgi, aż Vegari się lekko nogi ugięły. Jednak na wszelki wypadek wciąż pozostawała w pogotowiu, przygotowana na atak.
- Porozmawiam z nim. - Uśmiechnęła się lekko. - Pewnie w kilka dni zapomni o sprawie. On bardzo szybko wpada w szał i jeszcze szybciej się uspokaja, jak to Magister Ognia.
Wolała wyjaśnić tę kwestię, choć w sumie sama nie była pewna, czemu tak tłumaczy i usprawiedliwia Gio. Właściwie to wiedziała... Cholerne uczucia, jakże ona ich nie rozumiała. - Czyli jutro rano pójdziesz z nami na miasto?
- Wiesz.. jako zwadźca wiele razy prowokowałem walki... i wiele razy unikałem prowokacji, ale tym razem gość po prostu przesadził, więc dostał w łeb. Co do kwestii łażenia po mieście-pójdę. W końcu nie wiecie jak gość wygląda... - Severin podrapał się po potylicy. - Upewnij się, że ten wariat znów nie wykręci mi jakiegoś numeru - zastrzegł. Znów westchnął. - Veg... dzięki - skinął jej głową i uśmiechnął się lekko na moment.
- Słucham? - zapytała, nie kryjąc zdziwienia. Jeszcze się chyba nie zdarzyło, by zrobiła coś dobrego i by jej ktoś za to dziękował. To było dziwne, nienaturalne i niepokojące. Różne mieszane uczucia przewinęły się przez twarz złodziejki. - Zresztą... nieważne. Muszę już iść.
- Zanim pójdziesz... ci kislevici już się schlali do reszty? - zapytał Severin. - Nie mam ochoty na ponowne spotkanie z tymi mętami...
- Właściwie to ich nie zauważyłam, ale szukałam ciebie a nie ich. Więc ciężko mi powiedzieć... Nie zwróciłam uwagi. - Wzruszyła bezradnie ramionami. - Podstaw mnie do tego okna..
Wskazała na parapet nad sobą, uśmiechając się zawadiacko.
Severin zaśmiał się cicho. Schylił się i ujął kobietę, by podnieść do okna. Gdy okazało się, że pokój jest pusty mężczyzna, skorzystał z okna jako substytutu drzwi dowiedziawszy się jeszcze od Veg, który pokój mu wykupiła. Kobieta dała mu klucz z niebieskim znaczkiem. Udał się do pokoju natychmiast, zamknął drzwi za sobą i uderzył otwartą dłonią w czoło.
- Kurwa... - skomentował ostatnie parę godzin, westchnął i upewniwszy się, że okno jest zamknięte, poszedł spać.
Co za dzień...
Vegari wróciła do karczmy, odebrała mleko i poszła na górę, mając nadzieję, że Gio nie będzie za bardzo ciekawy, co jej się tak długo zeszło z tym zamówieniem. Miała powoli dość.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.ouzaru.fora.pl Strona Główna -> Sesje RPG Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 9, 10, 11 ... 20, 21, 22  Następny
Strona 10 z 22

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gRed v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin