Forum www.ouzaru.fora.pl Strona Główna

 [Warhammer 2ed.] Baronia Przeklętych
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 8, 9, 10 ... 20, 21, 22  Następny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Sob 16:23, 04 Cze 2011    Temat postu:

Kat, gdy się obudziła i spojrzała na swą ranę, aż otworzyła usta ze zdumienia i najpewniej również przerażenia. Czarne, podskórne żyłki stały się jeszcze wyraźniejsze, oplatały już całe kolano kobiety i zmierzały w górę, na jej udo. Ogólnie czuła się jakby lepiej i miała więcej sił, mimo iż żyłki powiększyły się. Widać lekarstwo młodego cyrulika cokolwiek pomogło. Przynajmniej na razie. Ubrała się szybko i wraz z pozostałymi ruszyła na dół prowadzona przez Claude’a.

Jadalnia wyglądała niesamowicie wykwintnie, a ilość podanych potraw aż zawróciła wam w głowie. Było jakieś pięknie pachnące mięso, wędlina, pieczywo, gorące ziemniaki i kilka innych potraw, których nazw nie znaliście, jednak pachniały wybornie. Na skraju suto zastawionego stołu siedział dobrze ubrany mężczyzna, który najpewniej był właścicielem całej posiadłości. Z dziwnym błyskiem w oczach i lekkim uśmiechem przyglądał się wam, popijając wino ze szklanki.



Był bardzo młody jak na sprawowaną funkcję, co niektórym mogło się wydać dziwne. Gestem dłoni zaprosił was do stołu i poczekał aż zasiądziecie. Zapach jego wspaniałych perfum sprawił, że Veg i Kat poczuły się nieco… oszołomione.
- Nazywam się Aucussin i jak już pewnie wiecie, jestem panem tych włości – odezwał się ciepłym głosem, gdy wreszcie odwrócił wzrok od łuczniczki zachwycającej swym pięknem. – Wybaczcie, że nie powitałem was wcześniej, ale miałem pilne sprawy do omówienia z moimi ludźmi. Martwiaki i inne paskudztwa przesuwają się coraz bardziej w stronę moich ziem – odruchowo, nie wiedzieć czemu spojrzał na Kat. -, a ja, jako dobry gospodarz winien jestem bronić mój lud. W końcu ktoś musi płacić podatki.

Pstryknął palcami i trzy służki, stojące do tej pory przy oknach niczym posągi podeszły do stołu i pędem nałożyły wszystkim po kopcu ziemniaków, pajdzie mięsa i jakiejś dziwnie wyglądającej sałatce. Do tego napełniły piękne szklanice czerwonym winem.

- Częstujcie się, czym chata bogata i opowiedzcie przy okazji, co was sprowadza na te przeklęte ziemie o których już chyba sama Pani Jeziora zapomniała. Niezbyt często spotyka się tutaj przejezdnych. Większość z nich nie dożywa, by chociażby zobaczyć mój zamek - żachnął się, biorąc w dłoń udko kurczaka. – Claude mówił, że byliście poranieni, choć z tego co widzę, jedynie panienka kuleje na nogę – spojrzał świdrująco na Kat. – Jeśli chcecie, możecie zatrzymać się na dwa dni w moim zamku, by odpocząć i zregenerować siły. Co prawda bywam trochę zajęty w ciągu dnia, ale mój majordomus i służący z pewnością dotrzymają wam towarzystwa.

Uśmiechnął się zawadiacko, koncentrując na mięsiwie. Sprawiał wrażenie młodego szlachetki, któremu było wszystko jedno, na co idą nie jego pieniądze i tak naprawdę nie przejmował się chyba niczym, prócz własnym wyglądem. Bo tego, że był przystojny, obie panie siedzące przy stole nie mogły mu odmówić.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
WinterWolf




Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 17:09, 05 Cze 2011    Temat postu:

Katerine

Kat zbladła widząc swoje kolano... A właściwie coraz większą część własnej nogi. Spojrzała na fioletowy płyn, który piła jeszcze w obecności cyrulika. Miała nadzieję, że miał choćby blade pojęcie na temat tego co robił... Nawet pomimo jego słów, że to nie umiejętności zdecydowały o jego pracy tutaj. Szlag by to! Czy cała szlachta, na całym cholernym świecie to były puste i bezmózgie nieroby? Niedobrze jej się zrobiło na samą myśl o tym co może stać się z nią później, jeśli leczenie – jakiekolwiek by ono nie było – nie odniesie skutku. Wypiła kilka łyków specyfiku by zagłuszyć mdłości. Zresztą, chyba nawet był czas na kolejną porcję... tego czegoś. Westchnęła ciężko. Dotknęła ostrożnie ciemnych linii widocznych pod skórą, jakby dotyk miał je zmazać. Chociaż tyle, że nie bolało tak bardzo jak dzień wcześniej. Kat marzyła by wszelkie ślady po ugryzieniu zniknęły.

Zakorkowała i odstawiła butelkę. Wstała z łóżka by się ubrać i doprowadzić do porządku. Musiała rozczesać włosy, ubrać się i zasłonić nieszczęsne prawe oko. Wyprana i sucha opaska przywróciła kobiecie nieco humoru. O ile przyjemniej osłaniało się oko czymś czystym, a nie ubłoconą i mokrą szmatką. Zapach mydła był przyjemny i również pozytywnie wpływał na nastrój Kat – nie ma to jak się porządnie wykąpać i ubrać w czyste odzienie po wielu dniach marszu w głębokim błocie pełnym trupów i mutantów. Jedyne co prócz stanu kolana sprawiało, że Kat nie czuła się najlepiej to fakt, że kolacja miała charakter oficjalny. Musiała się ubrać w sposób, którego osobiście nienawidziła. Nie po to wyrwała się z domu i zaczęła prowadzić najemnicze życie by łazić w kiecce i robić z siebie idiotkę przed facetami. Niestety należała do nizin społecznych. Nigdy jakoś nie potrafiła i przeważnie nie chciała tego ukrywać, ale tym razem, mogło się to obrócić przeciwko niej. Wiedziała jak olbrzymią przewagę miał nad całą grupą pan tych ziem. Byli zdani na jego łaskę. W końcu jego zamek stał tu, pośród bagien i trupów... Lśniący, bogaty i nietknięty zgnilizną na zewnątrz. Kontrast robił wrażenie. I zgrzytał na każdym kroku...
- Pięknie... Po prostu fantastycznie – mruknęła do siebie, gdy już była gotowa i upewniła się, że nie wyrżnie twarzą o posadzkę z powodu kretyńskiego ubioru. Gdzie ta kobieta zabrała jej ubranie? Kat już by je dawno sobie uprała i suszyłoby się przy kominku... Najdalej jutro mogłaby chodzić tak jak lubiła i do czego przywykła – w wygodnym i praktycznym ubraniu. Może niezbyt ładnym, szczególnie po przeprawie przez błota, ale to się dla Kat od dawna nie liczyło. Niechętnie pogodziła się z tym co miała. Kat udała się więc na kolację. Podążyła za wszystkimi.

Widok jadalni ją oszołomił. Jeszcze nigdy nie widziała czegoś takiego. Nigdy w życiu nie widziała tylu potraw w jednym miejscu. Życie znała bardzo dobrze, ale od tej drugiej, gorszej jego strony. Na szlaku zdarza się przecież głodować i spać na gołej ziemi... Kolejna rzecz, która ją zdumiała to dziwne oszołomienie, którego doznała na widok pana tych ziem. Zdecydowanie zainteresowanie jakimkolwiek mężczyzną wydawało jej się ostatnią rzeczą do jakiej była zdolna. Preferowała kobiety... Określenie czy mężczyzna był przystojny czy nie dla niej było tylko kwestią estetyki. Niczego więcej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 01 Kwi 2011
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 23:42, 06 Cze 2011    Temat postu:

Drużyna

Kat zaschło w ustach, gdy mężczyzna wspomniał o martwiakach i innych paskudztwach i spojrzał na nią. Chyba już została zakwalifikowana do jednej z grup... Cóż, nawet jeśli sprawa była przegrana należało robić dobrą minę do złej gry.
- Nie da się ukryć, Panie – powiedziała cicho skłoniwszy przy tym głowę. Gdy Aucussin znów na nią spojrzał i wspomniał o ranie, Kat znów poczuła się nienajlepiej. Jak to dobrze, że opaska uniemożliwiała rozczytanie jej wyrazu twarzy... Zasłaniała całe prawe oko i brwi. Może powinna teraz najeść się do syta i traktować to jako ostatnią odrobinę przyjemności w życiu? Bo im częściej ten człowiek nawiązywał do jej osoby, tym większe Kat miała wrażenie, że tak jak Vegari tylko czeka na jakieś oznaki zachodzących przemian. Pewnie medyk zamienił z nim już słowo. Diabli... Kiedy i jak o to spytać?
- Droga była ciężka do twych włości, Panie - powiedziała. Starannie i ostrożnie dobierała słowa. Byle nie nadwyrężyć jego cierpliwości. Adalhard był furiatem, ten tu był zupełnie inny... Kat nie potrafiła go zakwalifikować. - Twoja gościnność najpewniej ocaliła nam życia. Byłabym wdzięczna, gdybym mogła jeszcze porozmawiać z twoim medykiem na temat moich ran - powiedziała. Nie chciała przedobrzyć. Lepiej nie mówić nic więcej, bo jeszcze powie coś niewłaściwego. Kat zajęła się więc jedzeniem, mając cichą nadzieję na uśmiech losu.
Aucassin spojrzał na kobietę tak, jakby chciał wyczytać z niej wszystko na temat podróży. Zastanowił się przez moment, a następnie napił się wina.
- Tak, zdecydowanie będzie musiała pani zasięgnąć kolejnej porady u naszego nadwornego medyka. Poinformował mnie, iż rana wygląda niezbyt przyjemnie - odparł tak spokojnie, jakby mówił o pogodzie i nawet się nie skrzywił. - Claude zaprowadzi panią po kolacji do jego apartamentu. - Uśmiechnął się delikatnie.

Łuczniczka poruszyła się niespokojnie na krześle, gdy doleciał do niej zapach intensywnych perfum szlachcica. Uwielbiała młodych, przystojnych, zadbanych i przede wszystkim dobrze pachnących mężczyzn. Co jakiś czas wyłapywała spojrzenia Lorda, wtedy też posyłała mu lekki, uroczy uśmiech.
- Jesteśmy tu z rozkazu i polecenia Księcia Adalharda. Ścigamy przestępcę imieniem Guido LeBeau, który ponoć zatrzymał się w twym zamku, panie. To zwykły rzezimieszek, brakuje mu dwóch palców i jeśli rzeczywiście nie masz tu zbyt wielu gości, zapewne zapadł ci w pamięć. - Przekrzywiła lekko głowę i raz jeszcze się uśmiechnęła słodko. Przez dłuższą chwilę nie mogła oderwać wzroku od mężczyzny, choć nie do końca był w jej typie. Lubiła nieco starszych i bardziej... męskich, takich jak mag, ale i tak czuła niesamowity pociąg do Aucassina. Może Gio był przystojniejszy, jednak na pewno nie aż tak bogaty i tu młody Lord miał przewagę nad wszystkimi. A im dłużej myślała o tych wspaniałych komnatach i bogactwach, tym bardziej darzyła sympatią młodzieńca.

Lord uśmiechnął się do Vegari i klepnął siedzisko obok siebie.
- Przesiądź się, pani, chciałbym cię mieć bliżej siebie - powiedział, po czym splótł dłonie i spojrzał na wszystkich. - Był tu taki ostatnio. Nie miał dwóch palców, to fakt. Przedstawił się jednak jako kupiec, który wpadł w pułapkę umarłych na bagnach. Ponoć zmierzał do Mousillon w sprawie barki rzecznej z cennym ładunkiem. Choć na kupca to on mi nie wyglądał, dlatego po jednej nocy w zamku, nakazałem mu opuścić moją posiadłość. Dałem mu kulawą szkapę, którą i tak trzeba by było wkrótce zarżnąć i odjechał.
Aucassin skupił się na posiłku.

- Twa intuicja cię nie zawiodła, panie. - Vegari wstała, a trzy służki od razu złapały jej talerz, kielich i sztućce, błyskawicznie przenosząc na miejsce koło młodego Lorda. Nim łuczniczka do niego doszła, cała zastawa stała już przy nowym siedzeniu. Znając mniej więcej obyczaje na dworze, kobieta dygnęła i poczekała, aż Aucassin pozwoli jej usiąść. Nie zwlekał z tym ani chwili, od razu wskazując dłonią miejsce obok siebie. Zasiadła i spojrzała mu głęboko w oczy, czekając, aż reszta drużyny zacznie coś mówić. - Pozwolę sobie podziękować w imieniu mych towarzyszy za twą hojność i wspaniałą gościnę. Już dawno nikt nas tak dobrze nie przyjął i nie okazał tyle serca strudzonym wądrowcom. - Zatrzepotała rzęsami. Jego zapach doprowadzał ją do szału i miała szczerą ochotę rzucić się na niego tu i teraz.

Czarodziej natomiast jedynie siedział, słuchał, obserwował i... napychał żołądek wykwintnymi potrawami. Juź dawno nie jadł porządnej strawy, a od żelaznych racji można było się po kilku dniach wręcz porzygać. Dlatego też nie wtrącał się do rozmowy, zwłaszcza, że Vegari już wypytyała o LeBeau. Skoro rzezimieszek udał się do Mousillon z pewnością nie będzie chciał stamtąd szybko wracać. I nawet nieważne było z perspektywy Giovanniego ile dni temu wyjechał - drużynie należał się odpoczynek, a on nie zamierzał ruszać się stąd przez kolejne dwa dni i korzystając z gościnności Aucassina wypocząć, nabrać sił i podjeść co lepszych potraw. Połknął to, co miał w ustach, upił kilka łyków wina i powiedział jedynie do szlachcica.
- Naprawdę pyszna kolacja, chyba nigdy w życiu nie jadłem lepszej.
No i z powrotem wrócił do pałaszowania talerza. Miał zamiar się najeść za trzech i spróbować wszystkiego, co znalazło się na stole. Po kolei.
Pan dworu jedynie skinął mu głową i posłał delikatny uśmiech, również delektując się winem.

Ciekawe czy my też dostaniemy kulawe szkapy, o ile w ogóle pan i władca nas stąd wypuści... - Estec wyraźnie nie czuł się zbyt dobrze ani w dostarczonych mu przez jedną ze służących ubraniach ani jedząc ze szlachcicem. Ciągle czuł się jakby był narażony na ścięcie czy rozstrzelanie za nietakt wobec bogatszego i wyżej postawionego, a to nie wpływało zbyt dobrze na trawienie.
- Pozwolisz, że spytam panie... Leżąca nieopodal wioska jest podobna do tych bliżej granicy z Lyonesse czy nieco bardziej... cywilizowana? No i to, co nurtuje mnie najbardziej - nieumarli o których wspomniałeś nie niepokoją mieszkańców zamku? - najemnik zastygł z pucharem wina w ręku, oczekując odpowiedzi.
- Wioska w dolinie, tak jak i kilka innych rozsianych wokół, należą do mnie - odpowiedział szlachcic. - Tak, jak już mówiłem, staram się, by moim poddanym niczego nie brakowało. Oni płacą podatki, uprawiają ziemię, która jest nieco lepszego gatunku niż ta przy granicy z Lyonesse, a ja sprowadzam dla nich najpotrzebniejsze artykuły, których sami nie są w stanie zdobyć. Wierzcie mi, że znam wielu włodarzy na tych ziemiach, i chyba jestem najłagodniejszym z nich. Po prostu leży mi na sercu ludzka krzywda - powiedział z niebywałą troską w głosie, choć niektórzy przy stole mogli stwierdzić, iż mogła być nieco na pokaz. - A co do twojego drugiego pytania, panie... sam finansuję moich rycerzy i wysyłam ich na tereny, gdzie nieumarli przemieszczają się w stronę zamku, by wycięli ich w pień. Moim poddanym ma się żyć tutaj spokojnie i bezpiecznie, w końcu ktoś musi pracować i płacić to, co należne swemu panu. Jak na razie, to jest od kilku lat, udaje mi się utrzymywać tu względny spokój. Och, pomijając oczywiście wieśniaczki i chłopów, którzy sami zapuszczają się do lasu po drugiej stronie doliny i już nie wracają. Ale to sporadyczne przypadki.
Aucassin przekroił nożem swoje mięso i wpakował sobie spory kawałek do ust.
- Ale chyba nie będziemy rozmawiać przy kolacji o nieumarłych, prawda? - roześmiał się zupełnie niespodziewanie.
- Jestem zdecydowanie za, panie - powiedział De Sanctis, próbując dziwnie wyglądającej wędliny. Talerz z ziemniakami i mięsiwem zdążył już oczywiście wyczyścić. Kątem oka zerknął na szlachcica - wydawało mu się, że za zasłoną gładkich słówek i wymuskanego wyglądu krył się standardowy despota. Choć oczywiście ten tutaj mógł się starać, by ludziom żyło się sielsko, jednak ciągłe wracanie do “podatków, które musi ktoś płacić”, zdradzało, jaki to był człowiek. Gio nie miał zamiaru jednak wykłócać się z nim o to, gdyż był tutaj gościem a dobre wychowanie nakazywało przestrzegać pewnych zasad.

Estec uśmiechnął się jedynie, lekko zakłopotany uwagą gospodarza i wrócił do posiłku, popijając co raz dość dużą ilością wina. Pozostało mieć nadzieję, że Vegari wymyśli coś, co zajmie arystokratę i zyska jego przychylność dla drużyny... Na dobrą sprawę wydawała się pasować do Aucassina - trochę udawania, kilka dobrze ujętych zdań i prosty człowiek nie miał wątpliwości w szczerość intencji. Skoro w tej sukni wyglądała tak dobrze - może błędem było, że wybrała nagrodę w gotówce zamiast ziem Lyonesse? Rozmyślania najemnika nagle urwały się i ponownie podniósł puchar.
- Za zdrowie naszego łaskawego gospodarza, towarzysze.
- Zdrowie wspaniałego, dobrego, hojnego, szczodrego Lorda, którego serce jest tak wielkie, jak i jego cała prowincja. - Vegari również wzniosła puchar i raz jeszcze zatrzepotała rzęsami, gdy Aucassin na nią spojrzał. Robiła to, co wszystkie śliczne idiotki - ładnie wyglądała, uśmiechała się i nie mówiła zbyt wiele. Przynajmniej teraz. Widząc, jak jedna ze służek podchodzi, by dolać młodemu władcy wina, zabrała jej karafkę i sama napełniła kielich mężczyzny. O swoim niemal zapomniała, tak samo jak o jedzeniu. Zaraz jednak postanowiła to nadrobić.
- Zaiste, wspaniała kolacja, a towarzystwo jeszcze lepsze - niemal szepnęła mu do ucha, przysuwając się na moment.
- Cieszę się, że ci się podoba, pani - szepnął Aucassin i ucałował dłoń Vegari. Perfumy mężczyzny wciąż mieszały jej w głowie. - Jeśli chciałabyś ze mną “porozmawiać” na osobności, mój majordomus zaprowadzi cię po kolacji do mych komnat. - Uśmiechnął się tak, że czarnowłosej zrobiło się ciepło.
Severin jako jedyny zdecydował się nie zabierać głosu w ogóle. Jadł w milczeniu i przypominał sobie czas, gdy miał takie warunki na co dzień-przed wydaleniem z rodu. Jego uwaga co do słów padających z ust poszczególnych biesiadników nieco spadła, gdy mężczyzna odpłynął do krainy wspomnień. Do jego uszu docierały poruszone kwestie. Ocknął się z zamyślenia dopiero gdy padło pytanie Lorda na temat powodu ich podróży tutaj.
Adelhard im zlecił znalezienie tego gościa. Dobrze wiedzieć.
Szermierz kontynuował jedzenie, ale już nie zamyślał się. Po prostu delektował się posiłkiem. Spojrzał na Veg. Startowała do Lorda? Mężczyzna rzucił monetą, schwycił ją i sprawdził wynik. Schował monetę do kieszonki, śmiejąc się cicho. Spokojnie jadł i pił dalej.
“Zobaczymy co z tego będzie” pomyślał.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Czw 12:15, 09 Cze 2011    Temat postu:

Kolacja (wszyscy)

Stary sługa podszedł nagle do Aucassina i wyszeptał mu do ucha kilka słów. Szlachcic na chwilę zastygł w sobie, rozmyślając nad czymś, w końcu jednak uśmiechnął się lekko do Vegari.
- Wybacz, pani, ale pewna sytuacja sprawiła, iż będziemy musieli przełożyć nasze spotkanie w moich komnatach na jutro. Obowiązki wzywają – powiedział, po czym wstał z siedziska. – Dokończcie kolację sami. Jak już mówiłem, Claude zaprowadzi panią – spojrzał na Kat – do medyka. A teraz wybaczcie.
Skinął wam głową, wytarł usta białą chusteczką, wyminął Vegari i siedzącego po jej prawicy Kruka, po czym wyszedł szybko z jadalni wraz ze swym sługą. Cokolwiek powiedział mu mężczyzna, musiało to być ważne, skoro Aucassin aż tak się spieszył.

* * *

Po skończonej kolacji każde z was udało się w swoją stronę. Claude zaprowadził Kat do pokoju medyka, a pozostali zajęli się własnymi sprawami. Co prawda było już po zmierzchu, ale wciąż można było jeszcze nieco pozwiedzać zamek, porozmawiać we wspólnym gronie, bądź po prostu odpocząć i uzupełniać siły po ciężkiej podróży. Cokolwiek byście nie powiedzieli na swego gospodarza, dbał o przejezdnych i to chyba aż za bardzo.

Katerine

Wyszłaś z jadalni z Claudem i podążyłaś za nim schodami na górę. Minęliście dwa szerokie korytarze, kolejne, tym razem wąskie schody i w końcu stanęliście przed dużymi, brązowymi drzwiami. Majordomus zapukał dwa razy, po czym nacisnął klamkę i wprowadził cię do środka.

W dobrze urządzonym pokoju, przy niewielkim biurku siedział młody medyk i wypisywał coś na szarym pergaminie. Gdy tylko cię zobaczył, złożył papier na pół i schował do szufladki. Uśmiechnął się lekko, wyprosił skinieniem głowy Claude’a i poprosił cię, byś usiadła w fotelu.
- I jak się czuje noga? Są jakieś zmiany po leku, który panience dałem? – zapytał z wyraźną ciekawością w głosie.

* * *

Śniadanie (wszyscy)



Gdy zeszliście późnym rankiem do jadalni na śniadanie, przy stole nie pojawił się Aucassin. Sługa natychmiast wyjaśnił, że lord wyjechał z samego rana, by dołączyć do swych rycerzy i najpewniej pojawi się dopiero późnym popołudniem, lub wieczorem.
- Mam nadzieję, że prezent, który zostawił panience mój pan umili oczekiwanie na jego powrót. – Claude spojrzał na Vegari i skłonił się lekko.

Piękna suknia i kolia wspaniałej biżuterii, którą lord zostawił w pokoju łuczniczki nie mogła się nie podobać i z pewnością sprawiła, że kobieta wytrzyma do przyjazdu Aucassina. Mieliście niemal cały dzień dla siebie, choć już teraz niektórzy z was wyglądali na bardziej zmęczonych, niż przy wczorajszej kolacji, na co mogły mieć wpływ wydarzenia w alkowach ostatniej nocy. Służki podały wam wykwintne śniadanie i zostawiły samych w przestronnej i pięknie urządzonej jadalni. Ogień w kominku pełgał leniwie, a wy mieliście czas by porozmawiać. Tym razem bez zbędnych świadków.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 01 Kwi 2011
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 17:07, 10 Cze 2011    Temat postu:

Gio feat Vegari

Czarodziej zdążył spróbować wszystkich potraw i napchać się za wszelkie czasy, gdy ich wspaniały gospodarz postanowił opuścić wspólną kolację. I to akurat w tak dobrym momencie, gdy Veg praktycznie miała go na talerzu. Wydało mu się to dość dziwne, a zwłaszcza tempo, w jakim Aucassin opuszczał jadalnię.
- Nie sądzicie, że nasz gospodarz jest ździebka tajemniczy? – Zapytał, machając małym udkiem kurczaka w powietrzu. – Wypadł stąd jak kot z pełnym pęcherzem. No ale nieważne… Dobrze, że podaje dobre żarcie.

De Sanctis dokończył kolację, po czym wrócił na górę. Nie zamierzał się włóczyć po zamku i marnować swych sił, gdy mógł wypocząć w ciepłym łóżku. Choć chyba nie było szans na wypoczynek, gdy drzwi do jego komnaty otworzyły się, a dwóch pachołków wniosło szeroką balię pełną parującej wody i nieco mniejszą miednicę. Za nimi wpadła Vegari.
- To znaczy, że zostajesz u mnie na noc, skoro nasz wspaniały lord dał ci „kosza”, jak to się mówi w Luccini? – zapytał z uśmiechem na ustach nie ruszając się z łóżka.
- Słyszałam o jeszcze jednym powiedzeniu z Tilei – „co się odwlecze, to i tak będzie moje”. – Roześmiała się i dodała po chwili. – Co nie zmienia faktu, że i tak wolę spędzić noc z tobą, niż z nim.
- Nawet przez chwilę w to nie wątpiłem – Gio posłał jej szarmancki uśmiech i klepnął w wolne miejsce obok siebie. – Może najpierw gra wstępna?
- Może najpierw się trochę odświeżę – powiedziała. Może i sama kąpiel nie była jej potrzebna, jednak lekkie otrzeźwienie na pewno. De Sanctis sam widział, ile wypiła w czasie kolacji.
Piromanta tylko przyklasnął i przyglądał się jej, gdy brała kąpiel. Jej wspaniałe ciało było niesamowite. Nie znał wcześniej kobiety, która miałaby tak pięknie wyrzeźbione mięśnie i nie zakłócałyby one jej delikatnej kobiecości. To była uczta dla oczu.



Nie spieszyła się, chcąc zaostrzyć apetyt czarodzieja na deser po wspaniałej kolacji. Ustawiła się bokiem do niego, dokładnie namydliła piersi i powoli się myła, skupiając na swoim ciele i udając, że całkowicie nie zwraca na Gio uwagi. W końcu tak się nakręcił, że nie wytrzymał, podszedł do niej, złapał w pasie i wyciągnął z miski, po czym przeniósł pod kominek i rzucił tam na podłogę. Duży, miękki dywan był nawet wygodny, ale Tileańczyk planował się później przenieść na łóżko, jak tylko Vegari nieco wyschnie. Reszta nocy upłynęła im w cudownej, gorącej i namiętnej atmosferze, a położyli się spać nad ranem.

* * *

Późnym porankiem łuczniczka nadal spała, wtulona w gorące plecy swojego kochanka. Choć była zmęczona, czuła się wspaniale i w środku jej było jakoś tak lepiej, gdy wiedziała, że mężczyzna jest blisko. Ktoś zapukał do drzwi, informując, że niebawem śniadanie zostanie podane, a kobieta jedynie mocniej się przytuliła. Nie miała ochoty wstawać aż do obiadu, jednak mag chyba miał inne plany. W jego słowniku znajdowały się dwa magiczne słowa: „seks” i „jedzenie”. Skoro jedno już miał za sobą, nadszedł czas na drugą przyjemność.

Czarodziej wygramolił się z łóżka, i, pomimo iż wciąż zaspany, podszedł do kubła z wodą i zanurzył w niej dłonie. Była zimna, wręcz lodowata i o to mu chodziło. Przepłukał kilka razy twarz i chwycił za białą koszulę leżącą przy kominku. Właściwie wszystkie ciuchy – tak jego, jak i Vegari znajdowały się właśnie w tym miejscu i przypominały o wspaniałych chwilach uniesienia. Gdy zapiął kilka guzików, podszedł do leżącej na łóżku kobiety i spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem.



- Wstawaj, Veg… - pociągnął kobietę za łydkę. – Musisz dalej kokietować naszego wspaniałego gospodarza. Może uda się od niego wyciągnąć coś więcej. Mam dziwne wrażenie, że nie mówi nam wszystkiego o sobie…
- Litości, kochanie… - Ziewnęła i nakryła się kołdrą. – Równie dobrze mogę go podrywać przy obiedzie. Albo najlepiej przy kolacji… Lub innym razem. – Znów ziewnęła. Choć poprzedniego wieczora ciężko jej było oderwać wzrok od Lorda, teraz jakoś już tak jej nie kręcił. Wyjrzała na chwilę spod kołdry i zerknęła na maga, przesuwając pożądliwym wzrokiem po jego ciele. Zamruczała cicho. – Czy mi się wydaje, czy z każdym dniem robisz się coraz bardziej gorący? – Uśmiechnęła się ciepło.
- Nie wiem, nie znam się na tym – odparł. – To poleż jeszcze trochę, tylko nie wstań przed wieczorem, dobra?
- No dooobrze, daj mi tylko kilka chwil, żebym się rozbudziła… - wymruczała i nakryła się poduszką.
- No to w chuj się rozbudzisz w ten sposób – rzucił, po czym machnął ręką.
Wyjrzała na chwilę i zrobiła usta w dziubek. Czarodziej westchnął, pochylił się nad nią i pocałował.
- Obudź się wreszcie, bo zaczynasz się dziwnie zachowywać…
- Dziwnie? To znaczy? – wyszeptała wątłym głosem. – Co dziwnego jest w tym, że chciałam, byś mnie pocałował? – Spojrzała na niego nieco przytomniejszym wzrokiem.
- Po prostu zaczynasz się przeistaczać z twardej baby w jakąś… no nie wiem, jak to nazwać, żeby nie obrazić. – Mag wzruszył ramionami. – Śpij, później pogadamy.
Fuknęła coś niekulturalnego pod jego adresem, rzuciła w niego poduszką i przekręciła się na drugi bok. Piromanta uśmiechnął się do jej pleców, po czym opuścił komnatę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
WinterWolf




Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 23:52, 10 Cze 2011    Temat postu:

Katerine

Usiadła we wskazanym miejscu. Przez chwilę rozważała pytania medyka.
- Ze zmian... Czuję się lepiej, jakby nieco silniejsza. Co do nogi, to medykiem nie jestem, ale nie wygląda najlepiej - powiedziała szczerze. Czekała w napięciu na słowa cyrulika.
Mężczyzna zerknął na ranę i zastanowił się przez chwilę, przejeżdżając dłonią po brodzie.
- Panienka wybaczy na moment.
Skinął jej głową i drugimi drzwiami, których Kat wcześniej nie widziała, opuścił pomieszczenie. Kobieta siedziała tak może z kwadrans, gdy nagle w pomieszczeniu, zamiast cyrulika pojawił się... Lord Aucassin! Z założonymi na plecach rękoma podszedł powoli do Katerine, uśmiechając się ciepło, choć jednocześnie dziwnie. Stanął naprzeciw najemniczki i zerkając jej prosto w oczy zapytał.
- Mogę spojrzeć na twą ranę? Mój medyk twierdzi, że to coś związanego z przekleństwem tych ziem...
Przywykła do czekania, więc nie był to dla niej żaden problem. Ale tego się nie spodziewała. Odruchowo wstała, gdy w pomieszczeniu pojawił się pan tych ziem.
- Tak, oczywiście - bąknęła. Cieszyła się ponownie, że prawe oko zakrywa jej opaska, bo inaczej miała by naprawdę... cielęcą minę.
Szlachcic jedną dłonią przytrzymał kolano, a drugą zacisnął na łydce, przyglądając się ranie. Kat co chwila zerkała na niego, jednak jego oblicze nie zdradzało żadnych uczuć. Zupełnie, jakby był przyzwyczajony do takich widoków.
- Ewidentne zakażenie trupim jadem - powiedział bez żadnych emocji w głosie. Kobieta nie mogła rozstrzygnąć, czy ma w tej materii jakąś wiedzę, czy po prostu jego medyk przekazał mu jakieś informacje. Aucassin spojrzał na nią delikatnie. - Posiadanie takich znamion jest karane... chyba doskonale wiesz jak, prawda?
Uśmiechnął się dziwnie.

Pięknie. Kat zbladła gdy słuchała słów mężczyzny. Po prostu pięknie... Westchnęła cicho i, nie będąc pewną czy oczekują od niej odpowiedzi czy nie, odezwała się:
- Śmiercią... - bąknęła. W myślach ujrzała niewesoły obrazek związany z trwałą utratą głowy...
- W rzeczy samej - powiedział szorstko Aucassin, puszczając jej nogę i przechadzając się wte i wewte po pokoju, cały czas jednak mając na oku Kat i uśmiechając się do niej dziwnie. W końcu zatrzymał się przed nią i sięgnął do kieszeni kubraka. Po chwili w jego dłoni pojawiła się niewielka butelka błękitnej mazi. - To jest lek na twoje dolegliwości, pani. W ciągu trzech dni wszelkie objawy zelżeją, a po pięciu po ranie zostanie jedynie delikatna blizna... - Uśmiechnął się do niej zadziornie.
Czekała na to co stanie się dalej, przewidując, że to właściwie ostatnie chwile jej życia. Cóż, chociaż tyle, że się najadła i wyspała. Nie można widzieć samych negatywów... Mimo tego, że starała się myśleć pozytywnie była blada jak ściana. Lord Aucassin jednakże ponownie ją zaskoczył. Zamrugała niepewnie oczami co przy jedynym widocznym oku robiło dość zabawne wrażenie. Lord pokazał jej nadzieję na ocalenie życia... Dawno temu nauczyła się, że nie ma nic za darmo.
- Co muszę zrobić, by dostać lek, panie? - bąknęła. Zaschło jej w ustach. Nadzieja, gdy się niespodziewanie pojawia pali jak żywy ogień.
- Och, myślę, że zupełnie nic szczególnego. - Posłał jej szeroki uśmiech zdobywcy. - Jedynie to, czym wszystkie kobiety drogi parają się od dawna. Czyli całą ciebie. Na dzisiejszą noc. W pełnym tego słowa znaczeniu. - W jego oczach pojawiły się dziwne iskierki. Pomachał buteleczką w powietrzu. - Czyżbym za wiele wymagał za twoje życie, podróżniczko?
- Nie obawiasz się, panie, że w jakikolwiek sposób ci zaszkodzę? Od czasu ugryzienia ludzie unikają mojego towarzystwa - powiedziała. Kolory wcale nie chciały wrócić na jej twarz. Była najemniczką, przywykła do wypłacania się pracodawcom w krwi, nie w łóżku.

Aucassin podszedł do niej, pchnął ją energicznie na łóżko i chwycił ranną nogę. Odkręcił butelkę i polał nieco błękitnej mazi na ranę, po czym wmasował w skórę, patrząc w jej oczy. Mimo iż chciała zareagować, coś podpowiadało jej, że nie powinna. Zerknęła po chwili na ranę. Żyłki zaczęły nagle blednąć, i choć nie wycofały się, wiedziała, że specyfik szlachcica działa.
- Czy teraz jesteś pewna? Nie sądzę, byś mi zaszkodziła. - Uśmiechnął się zawadiacko, cały czas wmasowując błękitną maź w ranną nogę.
Specyfik działał. Zdumiewająco skutecznie. I mimo iż wydawało się, że wcale nie jest to możliwe, Kat jeszcze bardziej zbladła. Ale tym razem z powodu rozbudzonej w pełni nadziei. Była szansa na przetrwanie tej niefortunnej przygody w Mousillon. Jedna noc w zamian za całe życie? Jeśli uda im się przetrwać i opuścić te ziemie... Z ostatnich doświadczeń wyniesionych z kontaktów z miejscową szlachtą Kat dość dobrze wiedziała, że bez względu na to co ona powie on i tak zrobi co będzie chciał.
- Chcę żyć, panie. Prawie żadna cena nie jest wtedy za wysoka - powiedziała. Nerwy sprawiły, że jej głos był nieco schrypnięty. W głowie miała tylko jedną myśl: “mam szansę to przeżyć!”.
- Mądra dziewczynka - mruknął z uśmiechem na ustach, po czym podszedł do niej i schował buteleczkę do kieszeni. - Dostaniesz ją jutro rano, a teraz... - zacisnął dłoń na jej szyi, obsypując ją pocałunkami. Druga powędrowała między jej nogi. Wiedziała doskonale, że tej nocy nie zaśnie.

***

Facet dotrzymał słowa. Zostawił buteleczkę na szafce obok łóżka. Kat właściwie niczego innego nie chciała - tylko tej małej cholernej buteleczki wraz z jej zawartością. Gdyby nie to, że to była jej jedyna nadzieja, sprawy mogłyby się potoczyć inaczej. A może wcale nie toczyłyby się inaczej? Ale teraz... 5 dni i będzie po wszystkim... O ile rzecz jasna ponownie nie da się pogryźć przez jakiegoś mieszkańca bagien. Tym razem będzie ostrożniejsza, nauka nie pójdzie w las. Gdyby nie te myśli Kat pewnie do tego momentu zdążyłaby zwariować, wyjść z siebie i stanąć obok. Facetowi nieźle odwaliło od tego mieszkania w tym przeklętym miejscu. A może to generalny problem całej szlachty, na całym świecie? Kat potarła oczy. Po kolei wyganiała spod czaszki kłębiące się myśli. Nie miała siły na to by analizować je wszystkie. A już na pewno nie chciała rozważać tego co wydarzyło się w nocy. Wzdrygnęła się.

Czuła się jakby wpadła pod kopyta stada rozpędzonych koni. Samopoczucie miała fatalne. Teraz czuła tylko niesmak. Całe szczęście, że nie miała siły rozważać tego głębiej, i że i tak miała mocne argumenty na swoją obronę - szansa ocalenia życia w takiej sytuacji nie zdarza się codziennie. Zresztą i tak nie miała siły na to by czuć coś więcej. Wzięła w dłoń buteleczkę, przyglądając się jej zmęczonym wzrokiem. Jej myśli nieco zmieniły kierunek.
- Katerine Drauwulf nigdy, kurwa, więcej nie daj się pogryźć - burknęła do siebie. Podjęła niezdarną próbę podniesienia się... Co musiała powtórzyć jeszcze dwa razy nim w końcu się udało. Dowiedziała się o mięśniach, o których wcześniej nie wiedziała... Ubrała się, doprowadziła do porządku na tyle by nie wzbudzać sensacji na korytarzu i uprowadzając ze sobą buteleczkę z tajemniczym specyfikiem skierowała się do przydzielonego jej pokoju. Mimo że jej noga czuła się o niebo lepiej, Kat nie mogła tego powiedzieć o sobie i utykała niemiłosiernie. Ledwo się ruszała. Gdy wreszcie dotarła do celu wydawało jej się, że od wyruszenia minęła wieczność, a ona sama szła nie przez korytarz, a przez co najmniej łańcuch górski. Z wyjątkowo nieprzystojnym przekleństwem na ustach zamknęła drzwi na klucz, umyła się w zimnej wodzie, którą znalazła w niewielkiej miednicy na komodzie i położyła do łóżka. Do śniadania było jeszcze nieco czasu. W każdym razie najemniczka miała taką nadzieję. Zasnęła natychmiast jak tylko przyłożyła głowę do poduszki.

Nachalne pukanie do drzwi było wyraźnym sygnałem, że należy wstać.
- Wstaje, wstaje... - jęknęła mając ochotę nałożyć sobie poduszkę na głowę i spać dalej. Rozkoszny bezruch po nadaktywnej nocy sprawił, że Kat była jeszcze bardziej sztywna niż wcześniej. Przywitała więc dzień kolejnym uroczym dla ucha przekleństwem. Ile razy jeszcze sprzeda godność, dumę i ciało za niepewne i kruche życie? Pierdolić to! Jako najemniczka widziała tyle śmierci wokół siebie, że paradoksalnie pokochała życie. Czyli krótko mówiąc - tyle razy ile będzie trzeba. "Thaaa, łatwo mówić..." podniosła się opornie i ponowiła procedurę, którą uskuteczniła po dotarciu do pokoju niedługo po świcie. Zimna woda sprawiła, że oczy na chwilę przestały jej się zamykać sennie. Akurat na czas potrzebny by się ubrać, uczesać. Pamiętała o leku od Aucassina – nie po to go zdobyła, by teraz o nim zapomnieć. Na koniec przed lustrem poprawiła opaskę na oku. Przez chwilę gapiła się w swoje odbicie jakby to znało odpowiedzi na jej pytania. Spojrzała ponownie na butelkę specyfiku i skrzywiła się do swoich myśli. Czas pokaże czy tego nie pożałuje... Ziemie Mousillon są przeklęte, Kat podejrzewała, że nawet najbardziej niepozorne i nieśmiałe zwycięstwo potrafią obrócić w sromotną porażkę. Wzdrygnęła się, przezornie wzięła ze sobą swój sztylet, ukrywając go pod ubraniem i pokuśtykała na śniadanie. Musiała iść przy ścianie by po drodze nie przywitać się z podłogą.

W jadalni na śniadaniu miała ochotę zaryć nosem w talerz i spać dalej. Ziewała co chwilę. Gdy usłyszała, że lord na śniadaniu się nie pokaże i usłyszała powód wybuchnęła niepohamowanym, prawie histerycznym śmiechem. Czy ten facet nigdy nie śpi, nie wypoczywa? Ile on do cholery ma tej pieprzonej energii? Przecież jest szlachcicem, któremu usługuje multum ludzi krążących wewnątrz murów tego domiszcza... Udało jej się jakimś cudem stłumić śmiech. Mało przy tym nie dostała czkawki. Gdy wszyscy służący sobie poszli padły powoli wypowiedziane słowa:
- Mam bardzo złe przeczucia co do tej całej szopki tutaj - Najemniczka podparła głowę ręką, by z powodu wszechogarniającej senności nie wyrżnąć głową w stół. Treść dość wyraźnie kłóciła się z tonem jakim została zakomunikowana.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Draze




Dołączył: 27 Kwi 2011
Posty: 26
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 18:30, 11 Cze 2011    Temat postu:

Kruk feat Giovanni & Vegari

Po zakończeniu kolacji Kruk marzył tylko o jednym – odpoczynku. Sztywna atmosfera spożywania posiłku z lordem była dla najemnika torturą, skutecznie zabijającą jakiekolwiek resztki energii, kreatywności, pogody ducha i czegokolwiek pozytywnego. Zebrał się więc w sobie, nieco chwiejnie podniósł z wygodnej ławy i ruszył w stronę wyjścia. Wcześniej oczywiście skinął głową towarzyszom i zabrał ze sobą dwa ceramiczne naczynia z winem. O tych dwóch rzeczach Stirlandczyk nigdy nie zapominał.

* * *

Poranek okazał się wyjątkowo ciężki dla Esteca, zarówno z racji nieco ciężkiej głowy jak i ciągle obecnego zmęczenia po wędrówce od granic z Lyonesse. W końcu jednak udało mu się zebrać w sobie i ruszyć do jadalni, gdzie powinni czekać towarzysze, Aucassin i duże ilości wody.

Kiedy najemnik w końcu dotarł do sali okazało się, o dziwo, że władca okolicznych ziem opuścił zamek po raz kolejny. Podobnie jak cała służba, choć ta opuściła jedynie jadalnię.
- Prezent? Kurwa, babki mają fajnie z takimi świrami, nie? Podarki, uśmieszki jakieś, Morr by to kurwa... - Vogeler wyraźnie nie był tego poranka w humorze, wstał więc i wyszedł do ogrodu, licząc że świeże powietrze pomoże mu przepędzić ból głowy po co najmniej kilku dzbanach wina. Nikt nie ostrzegał, że jest nieco mocniejsze niż to w podłych tawernach na szlakach Imperium...

Giovanni usłyszał, co mówi najemnik i poszedł za nim do ogrodu. Mężczyzna, który zwykle, nawet w niesprzyjających chwilach potrafił zachować jakąś dozę humoru, dziś wyraźnie gdzieś go zapodział. Czarodziej wyszedł za nim do ogrodu i klepnął go lekko w plecy.
- Wszystko w porządku, przyjacielu? Wyglądasz na wczorajszego - uśmiechnął się lekko i odchrząknął. - Skoro już jesteśmy na osobności, chciałbym cię prosić o jedno...
Piromanta zaciągnął się rześkim powietrzem i zapachem kwiatów.
- Czy mógłbyś od czasu do czasu zwracać mi uwagę, bym się zbytnio nie zatracał w Veg? Bo ostatnio ta kobieta stała się dziwnie miła, a ja zaczynam wątpić, czy mury, które wybudowałem, by między nami była tylko fizyczność - nie legną - powiedział. - Mam nadzieję, że nie ubrałem tego w zbyt skomplikowane słowa. Bardziej skrótowo: bądź po prostu moim zdrowym rozsądkiem i przywal czasami, gdybym się za bardzo angażował. Z takimi jak Veg trzeba ostrożnie...
Spojrzał na towarzysza.

Najemnik podniósł głowę nieco wyżej, aby spojrzeć na maga, nie na żwir którym wysypane były alejki w ogrodzie.
- Jasne, jasne, nie ma sprawy przyjacielu. To może być problemem później, jeśli teraz się zwiążecie czy jak tam to ujmujecie na południu. Mieliśmy takiego jednego... - najemnik przypomniał sobie historię jednego z drużyny szczurołapów, jednak natychmiast zamilkł. Raz, że nie chciał wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń, dwa że w końcu musiałby wyjaśnić w jaki sposób chłopak zginął. Chociaż z drugiej strony, może piromanta nie zraziłby się do Imperium permamentnie, gdyby usłyszał o ludzkich organach wręcz rozsmarowanych po ścianie kanału...? “Kto ich tam wie, każdy inaczej reaguje...”
- Co myślisz o tym naszym szermierzu? Jakiś taki dziwnie spokojny jest, nie ufam mu. Jeśli coś będzie kombinował, chyba mogę na ciebie liczyć w kwestii pokazania mu, gdzie jego miejsce? Ta Katerine też dziwnie się zachowuje... Adalhard ni z tego, ni z owego, kazał jej dołączyć do nas. Może to jakaś jego wtyczka? - czarodziej wysnuwał różne tezy.
- Szermierz... Ma motywację, ściga LeBeau z konkretnego powodu, nie powinien sprawiać problemów... - Kruk mówił jakby za chwilę miał zasnąć, wyraźnie przygaszony i jakby... smutny? Po krótkiej pauzie usiadł na jednej z ławek, oddalonej o kilkanaście metrów od wyjścia z jadalni. - Sam nie wiem. Ma dużo szczęścia, ale chyba u niektórych to normalne. Przynajmniej do czasu. - dodał rozsiadając się wygodniej na ławce i, nie wiedzieć czemu, roześmiał się.

- Katerine? A, o niej mówisz... - Estec zdradził się, że niezbyt przywiązywał uwagę do imion ludzi, z którymi praktycznie nie rozmawiał. - Zaskakujące jest, że ciągle żyje, pomimo ugryzienia nieumarłego, nie sądzisz? A Adalhard to napuszony głąb, za głupi i zbyt dobrze znający Mousillon żeby wysłać z nami swojego człowieka... Bardziej obstawiałbym Severina, to on jakimś cudem przeżył w tym przeklętym księstwie z tym swoim - tu najemnik zrobił pauzę, szukając odpowiedniego słowa - rapierem i pistoletem strzelającym dwa razy na sto. Nie umywa się do porządnego topora ani trochę, a przeżył i nawet jednej pieprzonej rany nie miał!
- Coś w tym jest, przyjacielu, coś w tym jest - powiedział Gio, marszcząc brwi. - Tym bardziej powinniśmy mieć go na oku i pilnować jego ruchów. Nie podoba mi się ani on, ani ta nasza “zombie-towarzyszka”. Również nie wiem, czemu się jeszcze nie zmieniła, ale może przemiana postępuje powoli. - Wzruszył ramionami. - Nie wiem, nie znam się na tym, nie uczyli nas o tym na uniwersytecie. I w sumie jakoś mnie nie interesuje, co się z nią stanie. Jest taka... wyobcowana wobec drużyny...
Piromanta zawiesił na chwilę głos.
- Nigdy się nie odzywa i w ogóle. Poza tym nie wiem, czy zwróciłeś uwagę, ale wtedy, zanim zaatakowali nas mutanci, szła z tyłu i szeptała o czymś z szermierzem. Nie zdziwiłbym się, gdyby byli w komitywie... - De Sanctis splunął przez ramię. - Pogadam z Vegari, żeby pilnowała Severina. O ile ty, ja i ona się już jakoś znamy, o tyle oni są całkowicie obcy i mogą chcieć coś kombinować. Zwłaszcza na takim terenie jak ten.
Najemnik skinął jedynie głową i rozejrzał się, z zadowoleniem stwierdzając, że nikt ich nie szukał.

Dokładnie w tym samym momencie, w którym się ucieszył, drzwi do ogrodu otworzyły się jeszcze raz i pojawiła się w nich zaspana Vegari w nowej, fioletowej sukni i takim samym płaszczyku obszytym futrem.



Wyglądała na mocno zaspaną i niemal nieprzytomną, gdy błądziła gdzieś zamglonym wzrokiem. By uzupełnić tego obrazu, idąc, potknęła się. Dotarła do towarzyszy i usiadła ciężko na ławce, wzdychając.
- Gio, nie wybaczę ci, że mnie tak brutalnie wywaliłeś z łóżka... O, dzień dobry, Kruku. - Uśmiechnęła się lekko. - Chyba nie przeszkadzam, co?
Dopiero po chwili zwrócił na nią uwagę. Zerknął na jej zaspane oblicze i uśmiechnął się.
- Nikt nie kazał ci wstawać. Nie powinnaś dotrzymywać towazystwa naszemu szermierzowi i panience nieumarłej?
- Komu? - zapytała, ziewając. - Aaa... nie, czemu bym miała z nimi siedzieć? - burknęła.
- Witaj Veg. - Najemnik w nieco lepszym humorze, aczkolwiek ciągle nieco ponury powitał towarzyszkę. - Nie przeszkadzasz, skończyliśmy. - Uśmiechnął się niemrawo.
- Skończyliście? Ooo... A można wiedzieć, co takiego i czy już powinnam być zazdrosna? - wypaliła i zaśmiała się pod nosem.
- Zazdrość w relacjach sprowadzonych do pieprzenia się? Nie poznaję cię Veg... - Estec powiedział niesamowicie spokojnie i powoli, jednak z lekkim uśmiechem, nieco komplikując określenie na ile poważnie mówił.
- Zazdrość... od razu zazdrość? A pfff... Po prostu... tak tylko dla żartu rzuciłam... żeby maga powkurzać... - odpowiedziała nieco zmieszana.
Kruk pokręcił jedynie głową i schował twarz w dłoniach na dłuższą chwilę. Oby przeszło im jak najszybciej, a przynajmniej dopóki nie zależy od tego powodzenie wyprawy. “Wyprawy? Co ty pieprzysz Kruk, to raczej walka o życie a nie jakaś pieprzona wyprawa...”

- A tak zmieniając temat... - Zauważył zakłopotanie towarzyszki. - Nasz gospodarz przekazał ci może czemu ciągle nas opuszcza? Rycerze nie potrafią sami machać mieczami czy coś w tym stylu?
- Nie, nic mi nie mówił. Nie widziałam się z nim dziś rano... Może chodzi o te.. no.. morale? Że sami by się bali pójść lub by wcale nie walczyli z nieumarłymi? Jak chcesz, to mogę go o to zapytać.
- Boją się trupów? Haha, cholera, co to za rycerze! - Gdybanie złodziejki pozwoliło Estecowi odzyskać dobry humor na dłuższą chwilę, choć ciągle pamiętał, że znajdują się na dworze jakiegoś arystokraty-despoty. - Pytaj o wszystko, co tylko będzie w stanie ci powiedzieć, a raczej co będziesz w stanie z niego wyciągnąć, wszystko się przydaje... Prawda? - Rozejrzał się po ogrodzie i zatrzymał wzrok na siedzących obok.
- Mogę się postarać. - Ziewnęła, zasłaniając dłonią usta. - On nie jest taki zły. Młody, więc pewnie nieco głupi. Do tego bogaty i zapatrzony w siebie. No i obrzydliwie bogaty. Miło spotykać takich mężczyzn, którzy jeszcze doceniają piękno i nie skąpią prezentów. - Uśmiechnęła się nieznacznie, choć tym razem jej słowa brzmiały sztucznie i jakby na siłę wypowiedziane.
Tym razem Estec zarechotał donośnie, nie powstrzymując śmiechu ani trochę.

- Wiesz Gio, kobiety czasem przypominają mi takich najemników jak ja - im więcej złota tym więcej jesteśmy w stanie znieść i zrobić... - stwierdził rozbawiony i ponownie zaniósł się śmiechem, tym razem jeszcze głośniejszym niż wcześniej. Vegari jedynie prychnęła coś pod nosem i skierowała się do wyjścia z ogrodu.
- No przecież nie od dzisiaj wiadomo, drogi Estecu, że kobiety są wtedy najszczęśliwsze, kiedy dasz im kupę złota i jeszcze mogą tobą sterować, robić z ciebie pośmiewisko przy wszystkich i chować się za fasadą kobiecości - powiedział to na tyle głośno, by Veg słyszała. - Dlatego trzeba je traktować tak, jak na to zasługują, czyli jako dodatek do mężczyzny. A pozostali, którzy myślą inaczej, powinni się jebnąć w potylicę ze trzy razy.
Piromanta poprawił kubrak.
Estec pokiwał głową z aprobatą, uśmiechając się pod nosem na celność słów maga.
Vegari zamarła w pół kroku.
- Gio, a ciebie to pojebało? - mruknęła. - Dodatek? Sam sobie bądź dodatkiem, pierdolcu! - burknęła i wyszła, trzaskając drzwiami.
De Sanctis odprowadził ją wzrokiem, po czym wzruszył ramionami.
- Kobiety! Powiesz o nich prawdę, a się unoszą i trzaskają drzwiami... Co za dziwne stworzenia. Jedyne co jest w nich fajne to cycki i cipka. - Podrapał się po głowie uśmiechając do siebie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Draze dnia Sob 20:19, 11 Cze 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 9:46, 12 Cze 2011    Temat postu:

Vegari and Giovanni

Aż się w niej gotowało. Tyle się starała, by go lepiej traktować, a on mówił takie rzeczy i to jeszcze centralnie do niej? Może wcześniej pieniądze były dla niej najważniejsze... I chyba tak powinno zostać. Gdy mężczyzna zmierzał do swego pokoju po rozmowie z Krukiem, wyczekała go i chwyciła za ramię, gdy tylko się pojawił na korytarzu. Nie chciała rozstrząsać ich prywatnych spraw przy wszystkich.
- Ani razu tobą nie dyrygowałam, ani razu nie zrobiłam z ciebie pośmiewiska przy wszystkich - mruknęła. - A z mojego zamiłowania do pieniędzy korzystaliście z Krukiem, czyż nie? Czy choć raz cię potraktowałam tak, jak powiedziałeś? - syknęła.
- Skoro ani razu nie zrobiłaś, jak mówisz, dlaczego się tak unosisz? - zapytał zupełnie spokojnie. Patrzył pewnie w jej oczy, choć twarz nie zdradzała zdenerwowania.
- To po co ty tak mówiłeś, jakby to było o mnie? I to jeszcze przy Kruku? Nie byłam dla ciebie miła? Nie pomagałam i nie wspierałam, nie broniłam, gdy nie byłeś w stanie walczyć? Kiedy wszyscy inni mieli cię w dupie? - Skrzyżowała przedramiona na piersiach. - Chcę, żebyś mnie przeprosił i powiedział, że to się mnie nie tyczyło.

Również patrzyła mu w oczy, jednak było widać, że jest wściekła.
- Jak już to kiedyś ująłem... wczoraj bodajże, sama zapracowałaś sobie na własną reputację. Więc jeśli uraziły cię moje słowa, to chyba powinnaś zastanowić się nad swoim postępowaniem, a nie nad tym, czy wypowiada je nie znający życia czarodziej, czy najemnik z pierwszej lepszej karczmy - odparł. - To prawda, pomogłaś mi, ja tobie też. Więc chyba nie mam za co przepraszać, bo podziękować już zdążyłem.
Przewróciła oczyma.
- Jesteś niewdzięcznym skurwysynem, wiesz? To, co było kiedyś i jak się zachowywałam wobec INNYCH, nie powinno mieć znaczenia. Ale jeśli masz zamiar mnie oceniać na podstawie tego, co sobie wywnioskowałeś w pierwszych dniach naszej znajomości, to chyba nie mamy o czym rozmawiać - mruknęła. - Zależało mi na tobie, ale z tym koniec. Skoro masz takie a nie inne zdanie na mój temat, to tak się będę zachowywać i do ciebie odnosić.
- Przede wszystkim powinnaś przemyśleć, jak się zachowujesz... normalnie, jakbyś się zakochała. Ale w porządku, zapamiętam sobie, co powiedziałaś. Nie mamy o czym rozmawiać - uśmiechnął się perfidnie, po czym zupełnie na nią nie patrząc, wyminął ją, kierując się do swego pokoju.
Pierwszy raz w życiu poczuła się tak dziwnie. Nagle coś ją ścisnęło w gardle, oczy zapiekły i obraz na chwilę się rozmył, jakby nagle wpadła pod wodę. Nie wiedziała, co się dzieje. Serce jej waliło i miała wrażenie, że zaraz pęknie, a ona się rozpłacze. Złapała Gio za rękę i odwróciła go w swoją stronę.
- Bo się zakochałam - powiedziała niepewnie i dość niechętnie. - Czy jest w tym coś złego? - burknęła niemal od razu i puściła go, uciekając wzrokiem gdzieś na bok. - I zależy mi na tobie, ty głupi, wredny, pozbawiony uczuć...

Czarodziej stanął jak wryty i nawet nie próbował wydobyć ręki z jej uścisku. To, co właśnie usłyszał wydawało mu się tak nieprawdopodobne, że aż nie mógł w to uwierzyć. Czyżby silna, wolna kobieta szlaku właśnie zadużyła się w zwykłym Piromancie? Wszystko na to wskazywało.
- Mówisz to poważnie, czy żeby mnie zatrzymać? - Nie wątpił, że to było najgłupsze pytanie w życiu, zwłaszcza, gdy kobieta wyznawała mu miłość, ale zdążył już poznać trochę Veg i wiedział, że w większości przypadków nie mówiła tego, co naprawdę myślała.
- Na Ranalda... - Westchnęła ciężko. - Naprawdę zaczynam wątpić w twoją inteligencję... Czy gdyby to nie była prawda, to bym robiła to wszystko dla ciebie? Nie. Gdybym kłamała, to wierz mi, że bym cię już olała i została w tym zamku. Ale wolę iść w tę pierdoloną pogodę, do tych pierdolonych ludzi i wykonać to pierdolone zadanie... z tobą. - Pokręciła głową zrezygnowana i puściła go. Już nie miała siły i czuła, że dalsze odkrywanie uczuć nie ma sensu. Nie tylko przed nim je ujawniła, przed sobą również. Do tej pory nie była pewna, co to jest i jak to nazwać, gdyż nigdy wcześniej się z tym nie spotkała. Jednak jeśli taka była miłość - niesprawiedliwa, bolesna i sprawiająca, że człowiek przy niej słabnął - to do tej pory niewiele straciła i właściwie powinna wrócić do poprzedniego trybu.

Chwycił ją za ramiona i przycisnął do siebie, patrząc głęboko w oczy. Złożył na jej ustach gorący pocałunek i powiedział.
- Nie tylko ty coś tutaj czujesz, Vegari. - Póki co zamierzał być ostrożny w swoich uczuciach, ale powiedział to, by nieco złagodzić atmosferę. Jeśli mówiła szczerze, na wszystko co szczere przyjdzie jeszcze czas.
Skinęła mu głową i wyplątała się z ramion mężczyzny.
- Myślę, że możemy pogadać o tym później. Chyba się położę, warto w końcu choć trochę pospać, nim znowu ruszymy. - Westchnęła ciężko. Nie wiedziała czemu, ale w środku czuła się paskudnie. Jakby jej ktoś zrobił dziurę w brzuchu, wsadził do środka dłoń i zaczął grzebać. A potem wywalać wszystko. Miała wrażenie, że gdyby Gio naprawdę coś do niej czuł, to by w ogóle nie było tej rozmowy ani jego wcześniejszego komentarza, ale mogła się mylić. W końcu to czarodziej, a oni z urzędu byli inni i dziwni. I głupi.
- Uważam, że to dobry pomysł. Odpocznij, a później porozmawiamy o tym wszystkim. Myślę, że każde z nas powinno mieć chwilę, by o tym pomyśleć na spokojnie - powiedział. - W każdym razie nie myśl o mnie źle, po prostu nie chcę dać się po raz któryś tam oszukać...
- Któryś? - zapytała, po czym położyła dłoń na jego policzku i styknęła się z Gio czołami. - Pierwszy raz się czuję tak, jak przy tobie. I źle mi z tym. I ze sobą. Do tej pory nie myślałam ani o innych, ani też o tym co się stanie jutro. A teraz mam wrażenie, jakbym miała w sobie wielką dziurę, a wszystko przez ciebie. Gdybyśmy się pokłócili, nic by już nie było jak dawniej, a ja bym się czuła jeszcze gorzej.
- Może kiedyś ci opowiem - posłał jej delikatny uśmiech. Ucałował ją w dłonie, a następnie ruszył w stronę swojego pojkoju. W duchu nie czuł się zbyt dobrze, jednak wolał jej tego teraz nie okazywać.

Veg

Resztę dnia Vegari spędziła u siebie, tłumacząc koniecznym do dalszej drogi zregenerowaniem sił. Przy obiedzie i kolacji była dziwnie cicha, można wręcz było odnieść wrażenie, że jest zgaszona. Nie odzywała się, chyba że Lord się do niej odzywał. Wtedy też odpowiadała mu grzecznie, jednak bez nadmiernego spoufalania się. Podziękowała za prezenty, hojność i dobre serce, które im okazał. Dla tych, co znali ją od dłuższego czasu, brzmiało to dość sztywno i sztucznie - nawet jak na nią. Prawie nie tknęła jedzenia. Służka, która dbała o to, by w ich kielichach wciąż było wino, miała tego wieczora dużo roboty przy Vegari. Kobieta wlewała w siebie alkohol strumieniami. Doszło do tego, że z trudem wstała od stołu i od razu ruszyła do siebie. Wolała spać sama tej nocy. Na dobrą sprawę nawet nie pamiętała, jak doszła do pokoju, ale spodziewała się, że następny poranek przywita solidnym kacem i kilkoma siniakami od odbijania się od ścian i różnych mebli.

Gio

Tak jak poprzedniego wieczora, czarodziej korzystał z tego, jak stół jest suto zastawiony. Również się nie odzywał za wiele, ale ciężko było stwierdzić, czy to dlatego że cały czas jadł, czy z powodu Vegari. Po posiłku poszedł do siebie jako pierwszy, chciał się porządnie wyspać i odzyskać nadwątłe siły. Dziwnie mu było spać samemu, ale pełen żołądek pomógł mężczyźnie szybko zasnąć.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MrZeth




Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 15:50, 12 Cze 2011    Temat postu:

Severin & Kat:

Było koło północy, gdy mężczyzna porzucił próby zaśnięcia i podniósł się z łoża, by stanąć przed oknem.
To miejsce wpływało mu na nerwy. Czysty cholerny paradoks? Po łażeniu po bagnie z losowym towarzystwem mutantów i żywych trupów TAKIE miejsce wpływa mu na nerwy?
Szermierz westchnął cicho i potarł brwi, by dalej gapić się na krajobraz na zewnątrz. Chmury rozstąpiły się na tyle, by trochę światła księżyca.
Gdyby nie to, ze był w gościnie zapewne poszedłby się przejść po ogrodzie, ale preferował nie włóczyć się po zamku po nocy. Mogłoby to zostać źle odebrane.
Wmiast spaceru Severin wybrał refleksję. Zaczął zastanawiać się co w tym miejscu go irytuje. Uczucie było namacalne, ale trudno było doszukać się powodu.
Owszem ich gospodarz przyjął ich bez pytań, technicznie rzecz biorąc mogliby po prostu być włóczęgami... ale wydawał się być niewiele inny od całej reszty władców tych ziem. Kłopot jednak polegał na tym, ze gość był inteligentny. To właśnie było niepokojące. Czy to było to, ze Severin spodziewał się, że w gościnie tu ukryty jest jakiś haczyk?
To też... ale było coś więcej.
Mężczyzna przeszedł się po pokoju, by usiąść na łóżku.
Czy to wyprawa do Moulisson tak na niego wpłynęła?
Nie. To miejsce było chyba zadupiem świata, ale Severin nie miał powodu by narzekać. Do tej pory nawet nie był ranny.
Na myśl o tym mężczyzna mimowolnie się uśmiechnął, znów wstał i oparłszy się o parapet spojrzał przez okno. Olśnienie nadeszło dopiero wtedy.

To było w letniej rezydencji rodu Fyrada kawał czasu temu. Severin miał może dziesięć lat? Opierał się o parapet i czekał aż przybędzie jego instruktor szermierki. Do pokoju jednak wszedł jego ojciec.
Chłopak był na tyle zaskoczony, że zapomniał się od razu lekko pokłonić, jak było w zwyczaju i zrobił to dopiero po wyjściu z odrętwienia. Głowa rodu Fyrada była od zawsze osobą o wielu obowiązkach i powinnościach. Severin widział swojego ojca może siedem razy w życiu... i pamiętał każdy z nich.
- Patrz dalej, nie przeszkadzaj sobie - powiedział mężczyzna. Pogładził syna po włosach, gdy ten dalej wgapił się w krajobraz za oknem. - Ten teren aż po rzekę tam tak daleko, ze ledwo ją widzisz jest nasz. Kiedyś będzie należał do twego brata.
Nastałą chwila ciszy, po której mężczyzna ciągnął dalej.
- Twój brat nigdy nie radził sobie dobrze w fechtunku, co nigdy mi się nie podobało, ale zdradza talent w każdej innej dziedzinie, w której głowa rodu powinna być uzdolniona. Będziesz bronił swego brata. To będzie twe zadanie. Musi rządzić naszym rodem do czasu aż jego potomek będzie mógł przejąć od niego to brzemię. Rozumiesz, prawda? - zapytał, poklepując Severina po głowie, patrząc na niego. Poczuł tylko jak włosy chłopca łaskoczą go w dłoń, gdy ten kiwa nią twierdząco.

Severin zamknął oczy i potarł powieki.
To miejsce przypominało mu o tym, że stracił takie właśnie warunki życia. Zniknął z rodu, by nie stanowić zagrożenia dla brata, choć wtedy tego jeszcze nie rozumiał... a powinien był. Powinien był zrozumieć co się dzieje wokół i odejść samodzielnie, by wypełnić wolę ojca. Zamiast tego odszedł przez pasywne podejście i akceptację niezrozumiałej sytuacji.
To nie to miejsce go irytowało. To wspomnienia, które wywoływało.
Mężczyzna cofnął się i padł na łóżko.
- Szlag - mruknął cicho. Po niecałej godzinie wreszcie zasnął.

[---]

Rano dotarł na śniadanie spóźniony, przywitał się ze wszystkimi, ale myślami dalej był nieobecny. Z resztą i tak nikt nie miał mu nic do powiedzenia.
Śledził po raz kolejny zdarzenia z dawnych lat. Czas spędzony wśród reszty członków rodu. Po śniadaniu bezwiednie wyciągnął monetę i zaczął obracać ją miedzy palcami, milcząc. Wgapiony w obiekt czuł jak myśli galopowały dalej. Mężczyzna wziął kielich z winem i ruszył do ogrodów.
Jego głowę zaprzątały już najróżniejsze myśli. Myślał o kolei losu, które go tu przywiodły, o zbiegu okoliczności doprowadzającego go do tych ludzi, z którymi teraz podróżował i o swoim miejscu wśród nich.
W tym punkcie myśli Severina były niczym rydwan bez woźnicy, zaprzężony w spanikowane konie. Dopiero gdy mężczyzna dotarł do pytania o swoje miejsce na tym świecie zatrzymał się w miejscu, jakby budząc z transu. Spojrzał na wino, a potem na zachmurzone niebo. Myśl siedząca od dawna w jego umyśle, migocząca w dali niby błędny ognik na bagnie dopiero teraz wydobyła się z głębi rozmyślań i uderzyła prosto w czaszkę, przypominając o sobie.
- Nad czym ja do cholery myślę? - mruknął Severin cicho i parsknął śmiechem. Dobył monetę z kieszeni kurtki i rzucił nią. Spojrzał na oblicze błazna i znów parsknął śmiechem. Dopił wino na raz. " No to skoczę poszukać Kat i zapytać jak tam jej noga."
Przeszłość nie może ciążyć. Ma dawać naukę na czas późniejszy. Czynić rozsądniejszym i silniejszym. Co z tego, ze początek kroniki życia zdobią plamy i kleksy? I tak nikt poza Severinem czytać jej nie będzie.
"Co by nie rzec moje życie jest tylko moje" pomyślał. Obrócił kieliszek w dłoni i postawił an tacce wewnątrz zamku. Zapytał przy okazji służącego czy ma pojęcie gdzie jest najemniczka z opaską na oku.
Gdy dowiedział się, że jest u siebie w pokoju zdziwił się nieco. Były ze dwie godziny po południu.
Zgarnąwszy jeszcze dwa kieliszki z winem Severin skierował się do pokoju kobiety. Zapukał do drzwi, gdy dotarł.
Severin usłyszał z wewnątrz stłumione przekleństwo. Po chwili drzwi się otworzyły, a w nich stała zaspana Kat. Westchnęła ciężko - Słucham - mruknęła tonem jakby powiedziała "czego?!".
- Jak noga? - zapytał Severin nie zwracając szczególnej uwagi na ton kobiety.
- Lepiej... - westchnęła. - Wejdź, tylko nie hałasuj - otworzyła szerzej drzwi i usunęła się z drogi.
Severin skinął głową i wszedł, podając jej kielsizek wina po drodze. Sprawiał wrażenie zmęczonego, ale jednak w dobrym humorze.
- Postaram się - powiedział cicho. - Widzę, że nie tylko ja źle sypiam w tym miejscu?
Kobieta zamknęła drzwi odruchowo tylko chwytając kieliszek. Na jego słowa zaśmiała się gorzko - Weź mi nic nie mów o tym pieprzonym miejscu. Gdyby nie to, że czuję się jak szmata to już by mnie tu nie było. W takie gówno jeszcze nigdy nie wdepnęłam - warknęła.
Takiej odpowiedzi Severin zdecydowanie się nie spodziewał. Uniósł brew, ale kontynuował.
- Widzę, ze przy twoim problemie z tym miejscem mój problem jest niczym dym na wietrze. Jak mniemam wolisz nie rozwijać tematu? - zapytał mężczyzna.
Kobieta spojrzała na niego jednym okiem. Przemilczała to jednak. Podeszła bliżej kominka i usiadła ciężko w fotelu. Dopiero teraz zauważyła, że w dłoni trzyma podany jej wcześniej kieliszek. Duszkiem wypiła zawartość.
Severin widząc to podał jej swój. - Wiesz co? Skoro masz tak paskudny humor to może zrobię ci masaż karku? Rozluźnisz się choc trochę...
Nie miał zielonego pojęcia co mogło tę kobietę tak dokumentnie zdenerwować. Z jednej strony nie wyglądała na nastawioną na rozmowę, ale z drugiej przecież go wpuściła...
- Lepiej nie. Wszystko mnie boli - mruknęła. Rzeczywiście ruszała się dość sztywno. - I nie, to nie wina nogi... Leczenie przynosi skutek. Za pięć dni powinna być tylko blizna po ugryzieniu, nic więcej - mruknęła. Westchnęła ciężko opierając głowę o oparcie fotela. Gdyby nie to, że była aż tak zaspana, pewnie nie czułaby się tak źle.
Słowa kobiety dały Severinowi nieco do myślenia. Temat należało bezwarunkowo zostawić póki Kat nie zdecyduje się sama do niego nawiązać. Brzmiało zdecydowanie kiepsko.
- Mam nieco osobiste pytanie i powoduje mną czysta ciekawość. Mogę? - zapytał, odchrząknąwszy.
- Proszę - otworzyła oko wykazując mimo zmęczenia zainteresowanie.
- Ciekawi mnie po co nosisz opaskę na oku - powiedział szerzmierz. Powstrzymał się na razie od dalszych uwag które nasuwały mu się na myśl.
W odpowiedzi kobieta westchnęła i zdjęła opaskę jednym ruchem dłoni. - Bo nie lubię, gdy ludzie gapią się na moją bliznę - mruknęła. Rzeczywiście wyglądała okropnie. Głęboka, poszarpana rana cięta, później przypalona ogniem. Otaczała tylko oko, więc łatwo było ją zakryć. - Poza tym, gdy wchodzę w miejsce gdzie jest ciemno to wystarczy, że odsłonię oko co trwa sekundę i nie muszę się przyzwyczajać do ciemności. Ktokolwiek inny się wypierdoli na pierwszym napotkanym pudle w ciemnym magazynie, a ja w tym czasie znajdę wyjście i nie narobię hałasu... W końcu prawe oko cały czas jest w ciemności, więc nie ma się do czego przyzwyczajać - mruknęła.
Drugi argument wydawał się faktycznie niezły, Severin nie mógł zaprzeczyć.
- Para oczu umożliwia dobrą ocenę odległości. Zakrycie jednego osłabia tę zdolność - powiedział, po czym patrzył jej w oczy. - Nooo i pozbawiasz świat widoku swojego drugiego oka - uśmiechnął się lekko.
- I widoku blizny. Gdy walczę mogę z powodzeniem ściągnąć opaskę. Gdy nie walczę mam spokój, bo nikt się nie gapi. Poza tym zdarza mi się w ten sposób zaskoczyć przeciwnika, bo wszyscy się spodziewają, że nie mam tego oka. Robię jako łowczyni nagród. Każda przewaga jaką uda ci się wypracować nad przeciwnikiem jest ważna - powiedziała. - Mam bardzo dobry wzrok. Nie raz przekonałam się, że lepszy niż wiele innych osób. Veg jest genialną łuczniczką, ale gówno zrobi swoim łukiem jeśli nie wie gdzie strzelać. Ja zresztą teraz też gówno zrobię, bo kuszę straciłam - skrzywiła się.
Severin skinął głową. - Dzięki za zaspokojenie mojej ciekawości... - westchnął i spojrzał na kominek, zacinajac się na chwilę.
- Cóż, to nie jest żadna tajemnica. - Zerknęła do kieliszka, który Severin jej wymienił, gdy opróżniła pierwszy. Wino miało swoje zalety. Szczególnie takie nierozwadniane...
Severin drgnął. - No tak. - Wyciągnął monetę z kieszeni. - Domyślasz się czemu nie dałem ci tej monety gdy o to poprosziłaś tam na bagnie?
- Nie, bo nie rozważam takich rzeczy. Nie uznałam tego za konieczne - mruknęła i wzruszyła ramionami.
Severin milczał chwilę, jakby rozważając słowa Kateriny. Wreszcie uśmiechnął się. Pstryknął monetą i złapał ją w dłoń by zapakować do kieszonki wewnątrz kurtki.
- Racja... Cholera, życie jest prostsze niż sobie wyobrażałem - stwierdził i zaśmiał się cicho. - Jeśli planujesz wracać do spania to mogę się zwinąć -
- Ano planuję. Oczy mi się same zamykają - westchnęła. - A żeby życie było proste, musisz się pewne rzeczy nauczyć zlewać. I nie zadawać się z osobami, które mogą ci to życie skomplikować - mruknęła.
Mężczyzna uśmiechnął się szerzej.
- Tylko trzeba uważać, by ktoś kogo się zlewa nie wrócił i cię nie zlał. Starannie schowanym w fałdach płaszcza młotem na przykład - powiedział idąc do drzwi i przyjął postawę Starego Mentora. - Niektórzy bywają drażliwi na tym punkcie. Niektórzy mają za złe - powiedział i uśmiechnął się krzywo. - Niektórych powinno się zastrzelić dla zasady...
- Jeśli mają kłopot z ego to ich problem. Kto nosi dupę wyżej głowy w końcu się o coś wypierdzieli. Będę zaszczycona jeśli zrobi to za moją pomocą... Upewnię się, że już nie wstanie - mruknęła.
Severin skinął głową.
- Wkróce obiad. dać znac, ze cię nie bedzie? - zapytał, otwierając drzwi.
- Być będę... Źle jest nie wiedzieć co się dzieje. - Rozejrzała się chcąc się zorientować jaka pora dnia jest. Westchnęła. - Ale to chyba oznacza, że nie mogę się teraz kłaść spać - skrzywiła się. Założyła opaskę z powrotem na oko i wstała sztywno. Znów na jeden raz wypiła całą zawartość kieliszka. - Bez wina świat straciłby wiele ze swojego uroku - mruknęła. - Po obiedzie pomożesz mi rozruszać mięśnie? W tym ogrodzie chyba da się cokolwiek poćwiczyć... - mruknęła.
- Wystarczy ze poprosisz - odparł Severin i puscił jej oko. - Do zoabczenia na obiedzie - powiedział i wyszedł.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Nie 16:52, 12 Cze 2011    Temat postu:

Dwie godziny po sowitym obiedzie, gdy posiłek zdążył ułożyć się w żołądkach, Kat i Severin wyszli do ogrodu, by nieco potrenować. Szybko znaleźli kawałek wolnej przestrzeni i przygotowali się do sparingu. Kobieta nie była co do tego przekonana, ale w końcu dała się namówić zwadźcy. Oszczędzała nogę, przenosząc ciężar ciała na zdrową kończynę i przyjmując pozycję do walki, choć nie wyglądała zbyt dobrze. Severin uczynił to samo i już po chwili zaczęli się mierzyć. Mężczyzna niemal od razu natarł swoim rapierem z taką szybkością, że Katerine ledwo zbiła jego dwa uderzenia. Odgryzła się własnym, jednak Estalijczyk zgrabnie uniknął ciosu, nacierając z prawej strony. Ranna łowczyni po raz kolejny uniosła swój miecz do bloku i zrobiła to dosłownie w ostatniej chwili. Kolejnej parady szermierza jednak nie była w stanie zblokować – Sev po prostu wytrącił jej miecz z ręki, który wpadł gdzieś między pięknie przycięte fioletowe kwiaty obok Katerine. Walka, nawet jako niegroźny sparing, nie miała większego sensu, gdy kobieta była ranna, osłabiona chorobą i zmęczona po nocnych wybrykach ze szlachcicem. I oboje doskonale to wiedzieli.

Kruk natomiast zjadł posiłek i wybrał się z winem do ogrodu, by odetchnąć od przepychu tego miejsca, a także ludzi, którzy kręcili się po zamku. Był prostym najemnikiem, więc i potrzeby miał proste, a napić się pod chmurką – zwłaszcza, że nie padało – było naprawdę dobrym rozwiązaniem. Los chciał, że trafił akurat na trenujących członków drużyny, więc usiadł pod jedną z kolumn, między bujną roślinnością i przyglądał się sparingowi, jednocześnie nie zwracając na siebie uwagi Kat i Seva.

* * *

Dwa dni spędzone na regeneracji sił strzeliły jak z bata i nim się spostrzegliście, musieliście się zbierać. Niestety, chyba nie wszystkim udało się wypocząć, gdyż Veg pojawiła się na zbiórce jako ostatnia i wyglądała jak chodzący trup. Blada, z mętnym wzrokiem i całkowicie rozbita. Wiedzieliście jednak, iż był to efekt picia przez ostatni wieczór. Czarodziej spojrzał na nią i jedynie pokręcił głową.
- Kac-morderca – rzucił.

Aucassina, do czego zdążył was przyzwyczaić, nie było przy tym, gdy opuszczaliście zamek. Majordomus Claude wręczył wam tobołek pełen świeżego prowiantu i napitku, nakazał wam również kierować się wzdłuż rzeki Grismerie, jeśli chcieliście dotrzeć do miasta jeszcze tego samego dnia. Byliście zadowoleni zwłaszcza z bukłaka pełnego zimnej, czystej wody, która na tych ziemiach była wręcz na wagę złota. Pogoda była znośna – nie padało, ale nad okolicą wisiały nieprzyjemne, ciemne chmury.

Przez pierwszą część dnia maszerowaliście w dół rozciągającej się przed wami doliny, wciąż trzymając się śmierdzącej rzeki. Na obiad zatrzymaliście się w jednej z wiosek, które, tak jak mówił Lord Aucassin była nieco bogatsza niż jej odpowiedniczka z początku waszej podróży. Nie mogliście jednak liczyć na więcej, niż pajdę chleba i zupę grzybową, więc niektórzy z was (zwłaszcza czarodziej) dojadali nieco z własnych zapasów. Z kolei inni nie tknęli jedzenia w ogóle i jakoś nie zdziwiło was, że była to... łuczniczka.

Po krótkim odpoczynku, gdy Kat mogła posmarować swoją ranę specyfikiem otrzymanym od szlachcica, wyruszyliście. Popołudnie przyniosło ze sobą załamanie pogody. Powietrze stało się zimne i musieliście przedzierać się przez ulewny deszcz. Każdy krok (zwłaszcza w przypadku Veg i Katerine) okupiony był walką z żywiołem.

Godzinę później, wychodząc z niewielkiego lasku na podmokłą ścieżkę, poprzez grube krople deszczu ujrzeliście w oddali mury miasta.





Już na pierwszy rzut oka Mousillon sprawiało przygnębiające wrażenie. Z daleka widzieliście przytłaczający zarys ogromnych zabudowań, a strome, nadszarpnięte zębem czasu mury wyglądały złowieszczo i odpychająco. Od znajdujących się nieco na północ, poza obrębem miasta wysokich wzgórz wiatr niósł stęchły odór rozkładu. Robiło wam się niedobrze, gdy widzieliście chaty biedaków wyrastające z błota tuż przy bramie wjazdowej, niczym złośliwe czyraki. Wzdłuż szlaku mijaliście poustawiane stare szubienice, a na niektórych z nich wciąż wisiały oczyszczone przez kruki ludzkie szkielety.

Podążając do miasta utwardzoną drogą między ruderami, lepiankami, bądź zwykłymi szałasami niejednokrotnie zaczepiali was brudni wieśniacy. Niektórzy byli tak zdeformowani, że wyglądali jak bohaterowie najgorszych koszmarów. Żebrali o jedzenie, pieniądze, a nawet skorupki ślimaków. Z czymś takim nie spotkaliście się nigdy wcześniej. Niektórzy z nich byli tak namolni, że Kruk bądź Giovanni musieli spychać ich z drogi.

Wielki łuk bramy wejściowej onieśmielał swoją wysokością, a ciężkie, dębowe wrota okute brązem wyglądały, jakby mogły wytrzymać jednoczesne uderzenie kilku taranów. Wejścia strzegli wartownicy, którzy sprawdzali każdego, kto próbował przejść. Deszcz niemal ustał, gdy przyszła wasza kolej. Pobrali opłatę w wysokości dziesięciu pensów od głowy i przekroczyliście w końcu bramę wjazdową.

Pojawiliście się na niewielkim placyku, gdzie na jednym ze słupów dostrzegliście [link widoczny dla zalogowanych].

Wasze nozdrza zaatakował zapach nieczystości, które ktoś wylał z wysoka przez okno. Uważaliście, by nie wdepnąć w fekalia, tak samo jak staraliście się nie potknąć o jeden ze stosów śmieci, jakie leżały rozkładając się na ulicy. Otaczał was gęsty i brudny tłum. Ruszyliście główną ulicą, mijając tubylców i przyjezdnych. Gdzieś obok, w wąskiej uliczce dostrzegliście pięciu dobrze zbudowanych mężczyzn w kolczugach. Zabijali czas rzucając nożami do zdechłego kota powieszonego na drzwiach jakiegoś domostwa. Stojąca obok nich grupka ludzi przyglądała im się, urządzając zakłady.

Po drugiej stronie uliczki zobaczyliście grupkę bawiących się, umorusanych dziewczynek. Jedna z nich, najpewniej najstarsza udawała zombie i odgrywała pościg za pozostałymi i wypruwanie wnętrzności. Złapane dzieci udawały, że przemieniły się w nieumarłych i zaczęły gonić po ulicy pozostałe dziewczynki. Widok niezbyt przypadł do gustu zwłaszcza Kat, wiadomo z jakich względów.

Zdaliście sobie z miejsca sprawę, jakiego charakteru jest to miasto. Pojęcie dobra i zła było chyba tutaj całkowicie rozmyte i wypaczone, ludzie zajmowali się najbardziej dziwacznymi rzeczami, które u normalnego człowieka wywoływały zniesmaczenie i szok. Przechodnie przyglądali wam się dziwnie, niektórzy z niechęcią, inni ze zdecydowaną wrogością wypisaną na twarzach.

Vegari nie za bardzo zwracała uwagę na to, co działo się na ulicach, gdyż nie była w zbyt dobrej formie. Bladość skóry podkreślały podkrążone oczy, było jej zimno i nie miała siły by iść. Idąc na szarym końcu usłyszała nagle dziwne piszczenie. Odwróciła głowę i zobaczyła przy swoich nogach małego, przemoczonego, skamlącego szczeniaczka.



Spojrzał na łuczniczkę proszącymi ślepiami, a skamlał tak głośno, że zwrócił również uwagę pozostałych. Co rusz niezdarnie zaczepiał kobietę małą łapką, jakby nalegał, by zabrała go ze sobą. Bądź nakarmiła.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Serge dnia Wto 13:42, 08 Paź 2024, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.ouzaru.fora.pl Strona Główna -> Sesje RPG Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 8, 9, 10 ... 20, 21, 22  Następny
Strona 9 z 22

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gRed v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin