 |
|
Autor |
Wiadomość |
WinterWolf
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 11:35, 31 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Katerine
Przebieg walki dla Kat okazał się całkiem pomyślny. Pomijając może fakt, że na widok przeciwnika, z którym przyszło jej walczyć zbierało jej się na wymioty. Skupiła się więc jak mogła na walce, starając się nie wnikać w wygląd atakującego. Udany unik i szybka kontra pozwoliły jej zabić mutanta. Kat nie miała jednak czasu na to by cieszyć się zwycięstwem. Zagrożenie mogło przyjść z każdej innej strony. Kątem oka widziała walkę Kruka z mutantem uzbrojonym w sztylet. Cholernik prawdopodobnie powoli wykrwawiłby najemnika – był zbyt szybki i nie dawał się trafić, za to zostawiał mężczyźnie kolejne płytkie cięcia. Kat nie zamierzała czekać na rozwój wypadków – zbliżyła się do walczących od strony pleców mutanta i dźgnęła go mieczem. Ostrze przeszło na wylot. Potem wyszarpnęła miecz, a trup zabitego opadł na błotnistą ziemię. Dług częściowo spłacony. Kobieta pospiesznie rozejrzała się wokół. Vegari i Severin właśnie wspólnymi siłami pozbyli się krukogłowego. To dawało już cztery trupy na sześciu adwersarzy. Na szczęście ostatnia dwójka pospiesznie się ewakuowała. Veg pozbyła się jeszcze jednego. Pięciu zabitych. Ostatni uszedł.
Katerine ciężko osiadła na zdrowej nodze, chorą wyciągając naprzód i dając jej odpocząć. Oparła się na mieczu. Ból w zranionej parę dni wcześniej kończynie dawał o sobie znać. To był jednak znaczny wysiłek. Kobieta ostrożnie dotknęła zranienia. Skrzywiła się. Rozejrzała się wokół. Mag, choć przytomny, był ranny. Ze swojego miejsca nie była w stanie określić jak ciężko. Obserwowała las obojgiem oczu pilnując czy niechciane towarzystwo nie wraca. Przy okazji zbierała siły. Musiała odsapnąć chwilę inaczej nie będzie w stanie iść. A nie mogli tu zostać zbyt długo. Mutant, który uciekł miał nad nimi przewagę – znał teren. I mógł sprowadzić towarzystwo, a z tym mogli już sobie nie poradzić.
Rana otrzeźwiła na jakiś czas gorączkującego maga na tyle by był w stanie poradzić sobie jakoś ze swoimi obrażeniami. W tym czasie Kat ciężko się podniosła i rozglądając się wokół uważnie oraz nasłuchując czy czasem nie zbliża się jakieś nieproszone towarzystwo udała się po sztylet Vegari – szła drogą, którą wiał trafiony sztyletem mutant. Delikwent nie szedłby po niebezpiecznym gruncie skoro czuł się tu na tyle pewnie by z kumplami przyszykować zasadzkę. Zajęta czarodziejem Veg była najwyraźniej skłonna dopuścić do częściowego rozbrojenia swojej osoby. Kat do tej pory nie mogła przeboleć utraty kuszy i tarczy, sądziła więc, że łuczniczka w podobnym stopniu żałowała by straty sztyletu. W drodze po sztylet trzymała cały czas miecz w prawej ręce – nigdy nie wiadomo czy w pobliskich krzewach znów się coś nie czai... Kat zaczynała popadać w paranoję. Opaskę, która wcześniej osłaniała jej prawe oko zsunęła teraz zupełnie na szyję, nie chcąc by ta jej przeszkadzała w wyszukiwaniu potencjalnych zagrożeń – wzrok miała bystry, więc tym razem chciała wykorzystać pełen jego potencjał. Pies szczał na to, że blizna wyglądała obrzydliwie. Lepiej urazić czyjeś poczucie estetyki niż zginąć z powodu wąskiego pola widzenia.
Im dalej w las tym więcej drzew... Ta kraina z każdym krokiem była coraz gorsza. Katerine wyrwała lewą ręką sztylet z pleców mutanta, mieczem upewniając się wcześniej, że jegomość na pewno już nie wstanie. Bez głowy nawet zombie miały trudności z powracaniem do stanu mobilnego. Sztylet wytarła z cuchnącej posoki i dokuśtykała z powrotem do ekipy. Akurat Vegari pomogła Giovanniemu pozbierać się do kupy.
- Twój sztylet, Vegari – Kat podała kobiecie broń rękojeścią do przodu. – Lepiej tym pokrakom nie zostawiać dobrego sprzętu – powiedziała.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Serge
Parias
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dunbar, Szkocja
|
Wysłany: Wto 14:04, 31 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Doskonale zdawaliście sobie sprawę, że pozostanie na szlaku w jednym miejscu dłużej, niż sytuacja by tego wymagała było ruchem dość nierozsądnym, żeby nie powiedzieć głupim. Gdy tylko Giovanni przypalił swoją ranę i nieco się otrząsnął, wyruszyliście w dalszą drogę.
Nie trzeba było długo czekać, nim pojawiły się kolejne kłopoty, choć tym razem nie jednoznacznie. Dwukrotnie w czasie marszu widzieliście prześladowców, dostrzegając ich w cieniach pod niekończącą się ścianą wykrzywionych sosen. To były długie, smukłe kształty z wywieszonymi jęzorami i ślepiami płonącymi żarłocznym głodem. Dwukrotnie wilki zbliżyły się niemal w zasięg ciosu i dwukrotnie wycofały się, gdy Severin i Kruk stawili im czoła, jakby na zawołanie jakiegoś oddalonego przywódcy, stworzenia tak przerażającego, że nie sposób nie być mu posłusznym.
Wycie wilków odbijało się echem po lesie niczym zawodzenie przeklętej duszy na mękach. Wiedzieliście, że gdyby zaatakowały teraz większą watahą, bez trudu by was zabiły i pożarły. A może czekały, aż zmęczycie się jeszcze bardziej, by uderzyć z zaskoczenia?Wielkie kształty mignęły jeszcze dwa razy między drzewami, za każdym razem jednak zwiększając odległość. Gdy wyszliście z lasu i dobrnęliście do rzeki, o której mówiła stara Ger, po wilkach nie było już śladu.
Grimserie rozlewała się tutaj szeroko, choć płynęła dość leniwie. W jej nieprawdopodobnie brudnych wodach pokrytych z wierzchu czarnym szlamem można było znaleźć dosłownie wszystko – od śmieci, poprzez resztki kości, aż do pobladłych ludzkich zwłok niesionych z jej prądem. Smród był tak obrzydliwy, że zatykaliście usta i nos czym tylko się dało, choć to i tak niewiele pomagało; teraz wiedzieliście już, dlaczego głodne zwierzęta mimo wszystko się wycofały. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widzieliście, a jeśli którekolwiek z was uważało, że to Imperium jest brudne i nie nadające się do życia, w tej chwili zweryfikowało swoje zdanie.
Nie mając innego pomysłu, ruszyliście z biegiem rzeki, poprzez podmokły, pokryty gdzieniegdzie szczeciniastą trawą teren. Po godzinie trudnego marszu odcinek Grismerie do którego dotarliście stał się nieco płytszy niż wcześniej, choć wciąż niósł ze sobą wszelkie ekskrementy i śmieci. Deszcz przestał padać, jednak wiszące nisko grafitowe chmury nie zapowiadały zmiany pogody. Byliście ranni, przemoczeni, głodni i zmęczeni. Mniej więcej po kwadransie marszu waszym oczom ukazał się stary, kamienny most, pod którym zanieczyszczona woda płynęła dość wartko.
Przekroczyliście go na tyle szybko, na ile pozwalały stare kamienie obsuwające się momentami i wpadające do rzeki poniżej, a następnie podążyliście zygzakowatą, wąską ścieżką wbiegającą między kolejny ponury las. Nie czuliście nóg, zwalniając coraz bardziej, jak również pozwalając odpocząć czarodziejowi i najemniczce, którzy potrzebowali najczęściej regenerować i tak już wątłe siły. W końcu, po kolejnej godzinie podróży zostawiliście za sobą stare drzewa i wyszliście na sporą polanę. W oddali dojrzeliście dużą budowlę, na pierwszy rzut oka wyglądającą na jakiś mały dworek lub kasztel.
W dolince obok mignęło wam natomiast kilkanaście chat otoczonych palisadą. Nie zawracając sobie jednak głowy kolejną wioską, potwornie zmęczeni ruszyliście w kierunku murowanego budynku. Gdy podeszliście bliżej okazało się, że jest to zamek, który, mimo iż nadgryziony zębem czasu, wciąż trzymał się całkiem dobrze. Na czubku najwyższej wieży, powiewała chorągiew, zdradzająca herb mieszkającego tu szlachcica – cztery czarne, stylizowane lilie na białym tle. Budynek nie wyglądał na warownię, co, zwłaszcza na tak niebezpieczne tereny, na których się znajdował, wydało się wam dość dziwne. Tuż obok niego znajdowała się przybudówka, z której dochodziło was rżenie koni. Młody koniuszy, widząc was, czmychnął szybko do stajni i już się nie pojawił. Minęliście niewielkie mury i przeszliście wąską, brukowaną ścieżką do mocnych, dwuskrzydłowych drzwi. Vegari uderzyła w nie kilka razy pięścią.
Dłuższą chwilę czekaliście, nim zamek szczęknął, odsunęły się zasuwy i otworzyły lekko drzwi, prezentując wam pociągłą, acz dość sympatyczną twarz jakiegoś starszego mężczyzny. Spojrzał po was wszystkich, jakby właśnie zobaczył ducha, po czym odchrząknął i wyszedł do was, splatając ze sobą dłonie.
- No no nooo... – niemal zaśpiewał na wasz widok. - Kogóż to moje stare oczy widzą. Czyżbyście byli strudzonymi wędrowcami, którzy pragną odpocząć, ogrzać się i zjeść coś ciepłego? Jeśli zechcecie gościć w naszych skromnych progach, powiadomię mego pana, Lorda Aucussina, iż przybyli goście. - Uśmiechnął się ciepło i sympatycznie.
Nawet nie czekał na odpowiedź, jedynie odwrócił się, zniknął za drzwiami, a wy, niczym jacyś domokrążcy czekaliście z kwadrans, nim pojawił się znowu. Jego szeroki uśmiech zdradzał, że wszystko poszło dobrze.
- Zaanonsowałem wasze przybycie, a Lord Aucussin z miłą chęcią będzie was gościć pod swoim skromnym dachem. Pozwoliłem sobie pogonić służbę, by przygotowali dla państwa pokoje i kąpiel, gdyż mój pan chce, byście zostali na kolacji. Jeśli potrzeba medyka, to przyślę, bo widzę, że państwo różne dziwne historie mają za sobą – odchrząknął, zerkając po waszych ranach. - Ach, gdzież moje maniery. Nazywam się Claude, jestem głównym zarządcą zamku Hane. Lord Aucassin spotka się z wami przy wieczerzy, gdyż obecnie omawia ważne sprawy ze swymi rycerzami. Proszę za mną.
Odwrócił się, skinął na trzech dobrze zbudowanych pachołków którzy z nim przyszli, a ci wnet wzięli Giovanniego pod ramię, tak samo jak Kat. Majordomus uśmiechnął się lekko, prowadząc was w głąb posiadłości.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Evandril
Dołączył: 01 Kwi 2011
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 22:58, 31 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Giovanni
Płomienisty od początku, gdy tylko ruszyli się z miejsca, przeklinał Adalharda, Mousillon, a przede wszystkim własną głupotę, która popchnęła go ku temu zadaniu. Jakimże był uczonym, skoro nie dostrzegł drugiego dna ukrytego za tymi przeklętymi ecu? Chyba był zbyt zaślepiony monetami i tym, by opłacić Kolegium, aby w tamtej chwili przejrzeć na oczy. Choć Adalhard pewnie wiedział, co robi, oferując im takie pieniądze, gdyż kto inny zdecydowałby się na takie gówno? Z dwojga złego lepiej, że nie zgodzili się na akt własności ziemi, bo wtedy dopiero by pluł sobie w brodę. Zresztą, chyba nie tylko on.
Zacięty wyraz jego twarzy od razu uświadamiał wszystkim potencjalnym rozmówcom, że najlepiej będzie, jeśli nie będą się do niego odzywać, jeśli nie chcą usłyszeć kilku niemiłych epitetów. Gio gotował się w sobie i to chyba dosłownie, gdyż zaczął czuć na własnej skórze, jak jego gniew przekuwa się w moc próbującą wypełznąć z jego ciała. I to bynajmniej nie była gorączka. Bok, mimo iż zabezpieczony i przypalony, by nie wdała się gangrena czy inne tałatajstwo, wciąż emanował bólem, zwłaszcza, gdy czarodziej przyspieszał kroku. Dlatego też zwykle szedł z tyłu, niekiedy korzystając z pomocy Veg, gdy nogi odmawiały już posłuszeństwa. Przez moment wściekał się w myślach na Kruka za to, że nie osłonił go, gdy tego potrzebował, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że przecież Estec nie jest jego pieprzonym ochroniarzem, by stawać za jego życie. Zwłaszcza, że najemnik miał swoje własne.
Wycie wilków, które podążały ich śladem odkąd zmierzyli się z mutantami przyjął z jeszcze bardziej zaciętą miną. Skoro walcząc z jakąś pajęczą dziwką nie nadawał się do niczego, jak mógłby poradzić sobie z szybkimi i zapewne wygłodniałymi czworonogami? Czy to były nieumarłe zwierzęta, które spotkali wcześniej, czy nie, magowi nie robiło żadnej różnicy. W obecnym stanie równie dobrze mógłby zrobić z koszuli białą chorągiewkę i pomachać nią przed wilkami, albo zesrać się pod siebie, paść i udawać, że nie żyje, jak to było w jednej bajce, którą mu ojciec opowiadał na dobranoc. Chociaż jej bohater uciekał chyba przed niedźwiedziem. Nieważne - wilk czy niedźwiedź, jeden pies.
Wilki odpuściły sobie przy rzece, a czarodziej wcale się nie dziwił. Mądre stworzenia, przynajmniej nie będą cuchnąć gównem, trupami i czym tylko się da. De Sanctis przyłożył rękaw kubraka do ust i nosa, choć niewiele to dało – wydawało mu się, że wystarczyło że się tu pojawił, a cały przesiąkł tym odorem. Nawet na moment zapomniał o chorobie i obolałym boku, a jego nogi nabrały niebywałego tempa, o które sam by się nie podejrzewał. No cóż, CZUĆ było, że muszą się stąd jak najszybciej wynieść.
Przy moście łyknął zielone, gęste lekarstwo, które pewnie niektórym wyglądało jak absynt. Mag stwierdził sam przed sobą, że jakby to był absynt, to zapewne już dawno by podróżowali sami. Zerkając na Severina rozmyślał, czy czasem ten zawadiaka nie ma jakichś ciemnych układów z Chaosem. Trzecia stoczona walka, a on był jak nowy. Mimo, że miał cwaniackie oblicze, mag wątpił, by Ranald aż tak go kochał. Cóż, przekonają się pewnie wkrótce.
Idąc na szarym końcu w towarzystwie kulejącej najemniczki, wzniósł wzrok ku niebu. Nie obyło się bez sarkastycznych rozmyślań „Jesteś zajebiście hojny, panie i widzę, że o mnie dbasz. Bo nie ma to jak kurwa iść obok potencjalnego żywego trupa, który nie wiadomo kiedy się przemieni i będzie chciał mnie zeżreć. Naprawdę, dzięki ci, Morrze, twoja dobroć nie zna granic.”.
Humor nieco mu się poprawił gdy w końcu wyszli na jakąś polanę i zobaczyli przed sobą spory budynek, który okazał się zamkiem. Giovanni modlił się, by ktoś stamtąd był na tyle ogarnięty, by ich przenocować i pozwolić zregenerować siły. Gdy doszli do wrót i otworzył im jakiś starszy jegomość, czarodziej nie był już tak zachwycony. Co prawda dotarli do rzeczonego p rzez dwie staruszki zamku, jednak jego zarządca okazywał się nieco zbyt… gościnny? Piromanta wysłuchał go, a gdy tamten zniknął, zerknął na towarzyszy, trzymając się za bok, gdy ten zakłuł niemiło.
- Nie sądzicie, że jak na tak niebezpieczną okolicę ten człowiek wydaje się być zbyt oderwany od tej rzeczywistości? Normalnie poczułem się, jakbym był znowu w Albionie… Tam każdy chce cię gościć i częstować mocnym trunkiem, który nazywają jakoś na „w”. Tyle że tam jest na ogół spokojnie, a tutaj jak nas coś nie chce zeżreć, to zabić. Ewentualnie oba naraz. No chyba, że ten cały lord trzyma okolicę żelazną ręką...
De Sanctis miał swoje wątpliwości, ale nie było czasu o tym gadać. Porozmawiali chwilę i wtedy wrócił pachołek szlachcica. Zaprosił ich do środka, prowadząc do pokojów przygotowanych przez służbę. Czarodziej musiał przyznać, że dawno nie był w progach tak wspaniale urządzonej rezydencji. Ten cały szlachetka miał lepsze wyczucie gustu niż Adalhard i widać było, że nie szczędził ecu na wystrój swego domu. Piromanta nagle zmienił zdanie i nie mógł się doczekać, kiedy pozna pana tych włości.
Jeszcze bardziej nie mógł się tego doczekać, kiedy Claude pokazał mu jego pokój. Płomienisty uśmiechnął się do siebie, zapominając nagle o całym bólu i chorobie, ciesząc oczy bogatym wystrojem pomieszczenia. Sam jego kolorystyczny wystrój sprawił, że mag niemal od razu się podładował. Poza tym nigdy wcześniej nie spał w miejscu, gdzie miał do dyspozycji własny kominek.
Naprzeciwko łóżka ze szkarłatnym baldachimem stała balia pełna parującej wody, co niezmiernie ucieszyło Giovanniego. Ukłonił się lekko zarządcy, po czym zniknął za drzwiami swego pokoju, przekręcając klucz w zamku. Nie chciał, by ktokolwiek mu teraz przeszkadzał, nawet Veg. Powoli, zupełnie się nie spiesząc, zrzucił z siebie przemoczone rzeczy i zanurzył w ciepłej wodzie, delektując chwilą wolną od błotnistego szlaku, deszczu i walki z tymi, którzy chcieliby widzieć ich martwych. Gorąca woda pozwalała odbudować siły, których tak potrzebował. Zamknął oczy i opierając ramiona o krawędzie balii oddał się wspaniałemu uczuciu spełnienia. Czuł niesamowite ciepło oplatające jego serce i miał zamiar celebrować ten moment przez kolejne chwile. Wreszcie mógł odpocząć, wygrzać się i zregenerować siły.
Po niemal godzinnej, relaksującej kąpieli opuścił balię, wytarł się pozostawionym obok białym ręcznikiem i i tak, jak go Morr stworzył, wpełznął pod kołdrę. Machnięciem ręki rozpalił niewielki ogień w kominku, susząc przy okazji rozłożone wcześniej mokre ubrania.
Nie czuł już bólu rany, którą otrzymał, ani nawet choroby trawiącej wcześniej jego ciało. Ciepło wpajało w niego nowe siły, które mógł wyjaśnić jedynie oddziaływaniem wiatrów Aqshy i przyjemnym gorącem, które zaznał w balii. Jego powieki z każdą chwilą stawały się coraz cięższe i nawet nie zdążył łyknąć mikstury własnej roboty, gdy wtulając się w ciepłą poduszkę i zwijając w kłębek odpłynął w przemiły sen niczym zmęczone dziecko.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ouzaru
Blind Guardian
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:58, 01 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Vegari
Nie dziwiła się wilkom, że się trzymały na dystans. Gdyby była takim "stworzeniem", również by nie podchodziła zbyt blisko do kogoś, kto cuchnął tak strasznie jak oni. Ją samą mdliło, a co dopiero te wilki. Jednak gdy dotarli do rzeki, Vegari już nie wytrzymała i zwymiotowała, dodając coś od siebie. Niewiele jej to pomogło, gdyż nadal mdliło kobietę, a przy każdym wdechu było jeszcze gorzej. W końcu nawet zwolniła, idąc już resztką sił.
Zamek zapewne wydałby się jej ciekawy i atrakcyjny, gdyby nie była tak piekielnie zmęczona. Bolał ją żołądek i gardło od wymiotów, z trudem zmuszała się do kolejnych kroków. Jednak widząc przed sobą potencjalne schronienie, wybiła się przed towarzyszy i mocno zapukała. Miała nadzieję wynegocjować nocleg w stajni, jednak - ku jej zaskoczeniu - stary sługa miał wobec nich inne plany. Może wraz ze swoim panem żyli sobie tutaj, odgrodzeni od reszty świata i nieświadomi, co się dzieje na ziemiach? Mało to już takich szlachciców spotkała?
Podrapała się po głowie, rzucając towarzyszom nieco zakłopotane spojrzenie, po czym wzruszyła ramionami i poszła za mężczyzną.
Komnata należała do tych, które Vegari z chęcią odwiedzała i okradała. Ogień radośnie płonął w kominku, dając przyjemne ciepło, a woda w balii parowała. Tak, tego jej trzeba było!
Jedynie przelotnie spojrzała na wielkie łoże, jednak póki co wolała się doprowadzić do stanu "czystości", nim zaciągnie tam maga lub Estalijczyka. Z kąpielą się nie spieszyła. Miała ochotę poleżeć w ciepłej wodzie, porządnie się wyszorować i natrzeć jakimś olejkiem, który stał na małym taborecie przy balii. Odkorkowała małą buteleczkę i powąchała. Róża i jaśmin - rzadko spotykała tak zacną i drogą kompozycję, widać pan tego zamku wiedział, co dobre. Może nim się powinna zainteresować? Warte to było przemyślenia.
* * *
Wykąpała się, uprała swoje ubrania i rozłożyła przed kominkiem, włącznie z tymi, które jej zamokły w torbie. Te z kolei rozwiesiła na krzesłach, gdyż miała zamiar niebawem założyć, a dokładniej na wspólny posiłek. Rzadko się stroiła, jednak w tym miejscu ciężko było chodzić w wytartych spodniach. Czekając, aż ubrania wyschną, weszła pod kołdrę i chwilę się zdrzemnęła.
* * *
Ubrała się w coś zwykłego i poszła do pokoju Gio. Nacisnęła na klamkę, jednak drzwi były zamknięte. Zatem zapukała. Raz, drugi, trzeci. Mag albo ją ignorował, albo tak mocno spał, albo... Vegari przełknęła głośno ślinę, rozejrzała się na boki i złapała za wytrychy, z którymi się nie rozstawała. Gdy tylko umieściła je w zamku, usłyszała, jak po drugiej stronie drzwi klucz upada na podłogę. Westchnęła ciężko. Dosłownie chwilę jej zajęło, jak otworzyła zamek i weszła do komnaty. Intensywna czerwień, żółć i pomarańcz aż biły po oczach i zaczęła się cieszyć, że u niej kolory były normalne.
Podeszła do mężczyzny i nachyliła się nad nim, zastanawiając, czy wszystko w porządku. Oddychał spokojnie, a gorączka jakby lekko zeszła, gdyż nie był już tak rozpalony. Uśmiechnęła się do siebie, zebrała jego rzeczy z podłogi i wyprała w wodzie, która już zdążyła wystygnąć. Potem, podobnie jak u siebie, rozwiesiła i rozłożyła przed kominkiem, również te z torby, którą Giovanni zostawił otwartą. Klucze, leżące na dnie, trochę ją kusiły, ale ich nie ruszyła.
Wychodząc, ucałowała mężczyznę delikatnie w czoło. Włożyła klucz do zamka, tak jak był wcześniej, jednak wiedziała, że go nie przekręci z drugiej strony. By mag się nie zastanawiał i nie martwił tym, kto kręcił mu się po pokoju, zostawiła na stoliku obok jego łóżka swój sztylet. Była pewna, że rozpozna to ostrze, w końcu cały czas nosiła je przy boku. Skończywszy to, co chciała zrobić, wyszła, zamykając za sobą drzwi. Od służby się dowiedziała, który pokój zajmuje szermierz i to do niego skierowała swoje kroki. Była czysta, trochę wypoczęła i miała ochotę. A skoro coś sobie wcześniej obiecali, należało przecież słowa dotrzymać.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Evandril
Dołączył: 01 Kwi 2011
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 13:29, 02 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Gio
Obudziło go głośne walenie do drzwi. Otworzył z trudem oczy i klnąc pod nosem zebrał się z łóżka, narzucając na siebie spodnie leżące przy kominku. O dziwo były suche, a on dopiero po chwili się zorientował, że ktoś był w jego pokoju podczas gdy on odpłynął w sen. Już miał się ostro zdenerwować, ale zobaczył leżący na stoliczku przy łóżku sztylet należący do Vegari. A więc wszystko było już jasne - gdy spał, kobieta zakradła się do niego, przeprała mu ubrania i rozłożyła przy kominku. Pokręcił głową ze zdumienia. Zupełnie przestawał ją poznawać i to była aż dziwna przemiana. Twarda kobieta szlaku, piorąca gacie jakiemuś czarodziejowi z Imperium? Gdyby opowiedział o tym swemu przyjacielowi Narinowi, ten pewnie by nie uwierzył. No cóż, widać i takie cuda się zdarzały, choć będzie musiał się rozmówić na ten temat z Krukiem przy najbliższej okazji - w końcu oni obaj od początku z nią podróżowali.
Powolnym krokiem ruszył w stronę drzwi, wciąż czując w nogach i boku ostatnie przejścia. Na szczęście mikstury, które nauczył go przyrządzać jego mistrz dawały już efekty, więc przynajmniej to był powód do zadowolenia.
Nieuczesany, nieogolony, z oczami na zapałki otworzył drzwi i… zobaczył przed sobą jakiegoś młodego fircyka o twarzy dzieciaka.
- Jeśli przyszedłeś po pranie, to moja przyjaciółka już się tym zajęła. Jesteś wolny i nie budź mnie więcej, bo się zdenerwuję – posłał mu nieprzyjemny uśmiech. – Przyślij jedynie swego pana, Claude’a, żeby obudził mnie, gdy już będą podawać do stołu.
Młodzian przez krótką chwilę był chyba zaskoczony, gdyż nie odezwał się wcale. Uniósł lewą brew i dopiero wtedy wyrzucił z siebie.
- Nie jestem praczką, tylko nadwornym cyrulikiem, panie. Więc trochę szacunku proszę.
Mag miał zamiar się zaśmiać, ale chyba nie byłoby to odebrane w dobrym tonie, więc odchrząknął tylko.
- Acha, cóż… twój wygląd mnie nieco zmylił, panie. Ja w każdym razie medyka nie potrzebuję, gdyż sam potrafię o siebie zadbać – powiedział, nie zdradzając jednak swej profesji. – Ale myślę, że naszej towarzyszce, Katerine, z pewnością mógłbyś się przydać, cyruliku. Jakieś straszne paskudztwo udziabało ją w nogę, aż strach na to patrzeć. – Czarodziej skrzywił się teatralnie.
- Jakie paskudztwo? – medyk spojrzał z zainteresowaniem.
- Nie mam pojęcia. Wpadła do jakiejś sadzawki czy coś w tym stylu i coś ją ugryzło. Może jaka ryba krwiożercza? W każdym razie rana ponoć nie wygląda za dobrze, więc pewnie przydałoby się to zobaczyć. A teraz żegnam, gdyż chcę się jeszcze zdrzemnąć. Buonanotte – powiedział i zamknął drzwi mężczyźnie przed nosem, nim tamten zdołał zapytać o coś jeszcze.
De Sanctis wyciągnął z plecaka buteleczkę zielonego lekarstwa i pociągnął dwa małe łyki. Otrzepał się przy tym, gdyż smakowało to jak wódka zmieszana z jakimiś fatalnie dobranymi ziołami, wrócił do łóżka i nakrył się pierzyną. Jeśli dobrze poszło, to odesłał właśnie medyka szlachcica do Kat, by sprawdził, czy najemniczka faktycznie stanie się żywym trupem (Gio jakoś nie miał specjalnie wątpliwości). Warto by w końcu wiedzieć, na czym stoją. I albo ich wszystkich wypędzą z zamku, albo Aucassin nakaże ją ściąć zawczasu. Drugie wyjście bardziej magowi odpowiadało.
Spojrzał na leżące przed kominkiem ubrania i uśmiechnął się krzywo na myśl o tym że Veg postanowiła mu je wyprać. Łuczniczka zaskakiwała go niemal na każdym kroku i kto wie… może jeszcze będzie z niej dobra matka i żona. Bo kochanką była wyborną.
Rozmyślając o jej aksamitnym ciele Gio zamknął oczy i chwilę później znów odpłynął w objęcia Morra.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
WinterWolf
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 20:43, 02 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Katerine i Severin
Wyruszenie w dalszą drogę Kat przywitała z jękiem bólu. Zdecydowanie szło się ciężko przez błoto i po wyczerpującej walce. Na dodatek deszcz nie odpuszczał... Wręcz przeciwnie. Zupełnie jakby kpił sobie ze wszelkich wysiłków podróżnych. Dokładał im jeszcze więcej zimna, błota i trudów. Katerine czuła dreszcz przebiegający jej po plecach. Oj, zapalenia płuc nabawi się prawie na pewno. Niestety zapalenie płuc chyba przyjdzie na tyle późno, że nie zdąży przed tą przeklętą zarazą, która truła już od jakiegoś czasu jej organizm. Kat parła jednak naprzód. Mutant mógł sprowadzić kumpli, a okoliczne błota mogły być wciąż zamieszkałe... Przez poczwary podobne do tej, która ugryzła ją parę dni temu. Ile to już czasu minęło? Kat ciężko liczyło się dni w tych szarych, ponurych ziemiach, w których dzień niewiele różnił się od nocy. Chyba trzy dni, ale nie dałaby sobie za to głowy uciąć... Może cztery... Nie, chyba trzy.
Kat bardzo ciężko się szło. Ślizgała się w błocie i potykała na kamieniach. Noga dokuczała jej bardziej, niż mogła przypuszczać. Walka zbyt bardzo ją zmęczyła...
Severin podszedł i podał jej rękę. - Chwytaj się, pomogę ci iść - zaoferował się.
- Sympatycznie... chcesz wspólnie ze mną wyrżnąć gębą w to przepiękne błocko? - spytała Kat siląc się na krzywy uśmiech,
- Nie, idziemy na romantyczny spacer pod ramię przez tę wspaniałą okolicę - odparł Severin, uśmiechając się. - Wesprzyj się, to przyspieszymy kroku.
- Kto przyspieszy ten przyspieszy... Czuję się jakby mi noga miała odpaść w kolanie - burknęła.
- Podeprzyj się porządnie. Jak będziemy mieć dobre tempo to będziesz mogła iść w pewnym stopniu opierając się na mnie, zamiast na nodze - wyjaśnił Estalijczyk.
- Jak się wyrżniemy w błoto, nie mów, że nie ostrzegałam - stęknęła, ale szła opierając się na mężczyźnie. A niech tam... Śmiesznie i dziwnie było polegać w trudnej chwili na mężczyźnie.
Oczywiście nic nie mogło się układać choćby przez chwilę po ich myśli. Zaraz po okolicy zaczęły się jakieś stwory kręcić, które najwyraźniej miały chrapkę na podróżnych. Katerine przeszedł dreszcz obrzydzenia i przestrachu, gdy naszło ją skojarzenie, że bestie mogą słuchać się siły znacznie od nich gorszej... Że tylko dlatego ich nie atakują.
Severin obejrzał się na bok, gdy zobaczył lezące bokiem... coś. Było daleko i się nie zbliżało. Tyle dobrze. Nie komentował tego jednak na głos. Spojrzał wstecz na Vegari. Też zauważyła. Znając życie zauważyła już wcześniej....
- Mamy towarzystwo, bądź gotowa dobyć miecza - powiedział Severin cicho do Kat.
Zanim Severin zaczął coś mruczeć pod nosem kobieta zdjęła z szyi swoją opaskę, którą wcześniej zasłaniała prawe oko i dobyła miecza. Puściła przy tym Severina i kuśtykając przywiązała sobie broń do dłoni. - Nie wiem czy starczy mi sił by utrzymać miecz, jeśli znów będziemy walczyć - wytłumaczyła się szeptem. Słabła z każdą chwilą – ze zmęczenia i z choroby. Coraz ciężej się szło, a miecz pozostał jej jedyną sensowną bronią w tym miejscu. Nie chciała go wypuścić z ręki w przypadku kolejnej potyczki, a mogło jej się to zdarzyć. Przestała ufać swojemu ciału. Szła więc dalej, starając się tak trzymać miecz by jej za bardzo nie męczył. Kątem oka obserwowała śledzące ich stwory i kręcące się w okolicy wilki, których upiorne wycie pogłębiało tylko dreszcze.
Severin skinął głową. - Miejmy nadzieję, że do walki nie dojdzie - mruknął. Miał rękę na rapierze.
Kolejne starcie z mutantami mogło już skończyć się śmiercią kogoś tu. Największe szanse na to miał mag. Zaraz po nim była Kat.
- Chyba wolę zginąć w walce... Niż przemienić się w jednego z mieszkańców tego bajora - mruknęła Kat, nie rozwijając jednak swojej wypowiedzi. Starała się zachowywać spokój. Jakie było zdziwienie kobiety, gdy wszystkie wilki jakie tylko były w okolicy zniknęły jak za wypowiedzeniem magicznego zaklęcia...
Chwilową ulgę natychmiast uciął ciężki, duszący smród zwłok i śmieci płynących z nurtem skażonej rzeki. Widocznie nawet żyjące w tych okolicach bestie nie były w stanie znieść tego odoru.
- Czarujące... - mruknął Severin, wygrzebawszy chusteczkę z kurtki. Woniała nieco mieszanką zapachu potu i perfumy, ale było to lepsze niż smród tej rzeki. - Kat, ta chusteczka śmierdzi potem, ale mogę ci ją pożyczyć, bo fetor tu jest jeszcze gorszy - zaoferował się Estalijczyk. Vegari zdążyła zwymiotować, wiec jej tego nie miał już specjalnie po co proponować.
Kat osłoniła usta i nos przedramieniem, ale to nie uchroniło jej przed mdłościami. Upiorny smród wciskał się wszędzie. Zwrócenie tej odrobiny racji podróżnej, którą zjadła na dzisiejsze śniadanie zdecydowanie nie było dobrym pomysłem. Osłabiłoby łowczynię jeszcze bardziej. Kat zdając sobie z tego sprawę ostatkami siły woli starała się zachować spokój i nie myśleć o tym co płynie tą brudną rzeką, nie patrzeć w jej nurt. Zatęskniła do Imperium i jego brudnych karczm, które życzyły sobie słonej zapłaty za podłe warunki... Kurde... Każde warunki były lepsze niż mieszkanie w takim miejscu. - Chusteczka mówisz? - stęknęła śmiertelnie blada. Fetor był okropny. - Chyba się skuszę... Wszystko jest lepsze od tego - bąknęła.
Severin zacisnął zęby, odjął chusteczkę od nosa i podał kobiecie.
Nie patrzył specjalnie na zawartość rzeki, sprawiając wrażenie niezainteresowanego. Zmienił zdanie, gdy kątem oka dostrzegł napuchłe od wody ludzkie zwłoki. Cholerstwo przecież mogło w każdym momencie "wstać" i próbować kogoś użreć.
Severin ruszył dalej naprzód, rozglądając się bacznie i czując jak ostatnio zjedzony posiłek powoli przemieszcza się na pozycję startu do wyścigu w górę jego przewodu pokarmowego. Nawet już nie miał siły kląć w myślach na to przeklęte miejsce, które na każdym kroku próbowało mu udowodnić, że zawsze może być gorzej.
Kat poślizgnęła się na drodze i chwyciła rękawa idącego obok niej szermierza, żeby nie wyrżnąć twarzą o ziemię.
Severin podtrzymał ją. - Ostrożnie... - rzucił tylko. - Trzymaj się dalej - zaproponował.
- Nie boisz się, że nagle mi odbije i będę chciała cię ugryźć jak ugryzło mnie to coś w wodzie? - spytała w pewnej chwili Kat. Nie była ślepa. Widziała jak patrzyli na nią Veg i Gio.
- Ano boję się, ale przecież nie zostawię rannej kobiety, by sama brnęła przez błocko - odparł szermierz. - Trzeba z tobą dobrnąć do jakiejś kaplicy...
Kat zaśmiała się ponuro - Jak to miło w tak gównianym miejscu, w równie fatalnych okolicznościach spotkać kogoś, kto zachował odrobinę dobrej woli - powiedziała. - Dlaczego nie spotkaliśmy się wcześniej? - rzuciła.
- Byłem pijany w sztok i spałem - Estalijczyk uśmiechnął się i mrugnął do Kat.
Kobieta zaśmiała się raz jeszcze. Tym razem dźwięczniej, zapominając na krótką chwilę o gnijących w wodzie trupach i bolącej nodze. Rzeczywistość niestety bardzo szybko ponownie ją dogoniła. Skrzywiła się. - Oby mieli tu gdzieś kaplicę. Modlę się do Shallyi o jej łaskę - mruknęła.
W końcu blady uśmiech losu – deszcz przestał padać. Kat miała ochotę składać dzięki bogom, którzy odpowiadali za ten cud. Starała się nie zostawać za bardzo z tyłu. Kamienny most przywitała jak dawno niewidzianego przyjaciela... Jakieś ślady cywilizacji jaka by ona nie była. Ślizgając się na moście szła ze wszystkimi, mając dziką nadzieję, że nie zobaczy powierzchni mostu z bliska. W końcu most był za nimi. A przed nimi wioska i zamek. Kto stawiał zamek w pobliżu takiej rzeki? Kat wolała się nie zastanawiać. Ten ślad cywilizacji mógł być dla niej jedynym ratunkiem. Kat pospiesznie odwiązała miecz od ręki, schowała broń do pochwy przy pasie i zasłoniła z powrotem prawe oko. Blizna mogłaby zniechęcić potencjalnych gospodarzy, którzy mogliby ich przyjąć pod dach i ewentualnie nakarmić. Vegari zapukała do drzwi. Kat ze zmęczenia ledwo śledziła przebieg rozmów. Dotarło do niej tylko:
- Nie sądzicie, że jak na tak niebezpieczną okolicę ten człowiek wydaje się być zbyt oderwany od tej rzeczywistości? Normalnie poczułem się, jakbym był znowu w Albionie… Tam każdy chce cię gościć i częstować mocnym trunkiem, który nazywają jakoś na „w”. Tyle że tam jest na ogół spokojnie, a tutaj jak nas coś nie chce zeżreć, to zabić. Ewentualnie oba naraz. No chyba, że ten cały lord trzyma okolicę żelazną ręką... – rzucone przez maga.
- Skąd pewność, że on nie będzie chciał nas zeżreć? – parsknęła ponuro Kat. W ten sposób, kimkolwiek by nie był, właściciel zamku wpasowałby się w napotkany tu do tej pory schemat. Wpierw chciały ich zjeść chodzące trupy, a potem zabić mutanty... Jeszcze ktoś będzie musiał ich chcieć zjeść i ktoś inny zabić, by można było zacząć mówić o rutynie.
- Ten zamek śmierdzi mi pułapką na kilometr, ale jeśli mają tam balię z ciepłą wodą i wygodne łóżko to niech mnie zeżrą, a i tak wejdę - stwierdził Severin, uśmiechając się półgębkiem. Prawda była taka, że nie mieli większego wyboru. Jeszcze trochę a zaczną padać z wyczerpania bez niczyjej pomocy. Wtedy czarujący lokatorzy bagna przyjdą dokończyć robotę i nażreć do woli...
Kat skinęła tylko opornie głową. Zmęczenie ostro dało jej się we znaki. Ledwo na oczy widziała.
W końcu ten jegomość, który wyglądał na skrajnie niedopasowanego do kolorytu okolicy wrócił... I to wraz z obstawą, która pewnie chwyciła wyczerpanych podróżnych pod ręce. A w każdym razie maga i Kat. Kat bez skrępowania oparła większość ciężaru ciała na silnym pachołku. Nie on cały dzień brnął w błocku i ślizgał się na mokrych kamieniach. Usłyszała słowo medyk...
- Medyk... Przyda się... Albo kapłan... Albo jedno i drugie, byłabym wdzięczna – powiedziała starając się mówić na tyle głośno by było ją słychać i na tyle wyraźnie by nie było wątpliwości o co prosi.
- Trzymaj się, trzymaj. - Severin poklepał kobietę delikatnie po ramieniu wolną ręką. - Świat się jeszcze nie skończył... - powiedział, po czym zniżył głos. - A jeśli się skończył to nie uświadamiaj mnie, wolę żyć w błogiej nieświadomości.
Kat zdołała się tylko krzywo uśmiechnąć. Ten szermierzyk był niezłą rozrywką. Kat naprawdę zaczęła żałować, że nie spotkała go wcześniej... I to nawet mimo ich drobnej sprzeczki na szlaku...
Kat dała się prowadzić pachołkowi dokądkolwiek ten ją... cóż, prawie niósł. Zmęczenie zebrało swoje żniwo. Miała nadzieję, że w zamku znali sposób na wyleczenie jej nogi i pozbycie się tej zarazy... A jeśli nawet nie, to może śmierć tu na zamku nie będzie tak przykra i upokarzająca jak tam na bagnach.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
MrZeth
Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 21:17, 02 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Severin & Vegari:
Szermierz walczył z chęcią naładowania pistoletu i wpakowania kulki w łeb którejś z maszkar śledzących ich przez całą drogę. Walczył z obrzydzeniem po ujrzeniu ich prześladowców. Walczył ze zmęczeniem i chęcią odwrotu… walczył z nią an swój sposób. Ot uznał, że przerzuci swoją uwagę na kogoś innego.. a Kat wydawała się być sympatyczną osobą. Szczególnie bez tej opaski. W końcu ta blizna to nic specjalnego “w branży”...
Ta podróż jednak była walką samą w sobie i Severin zaczynał mieć poważnie dość. Logika nakazywała mu zarówno przekonać tych ludzi do odwrotu i porzucenia podjętej ścieżki jak i trzymać się ich. Sytuacja wyglądała raczej beznadziejnie do momentu, gdy dotarli do zamku. Z ulgą poszedł się wymyć i wyprać swoje ubranie, które rozwiesił do schnięcia. Założył zapasowe spodnie i ułożył się wygodnie na łóżku. Wyciągnąwszy wcześniej z kurtki monetę. Podrzucił ją kilkakrotnie, zamyślając się.
Są w jakimś dworze, bardzo ładnym jak na standardy tego miejsca. Kontrast między wioską, którą opuścili niedawno był tak silny, że nawet Severinowi zebrało się na refleksje.
Przyjęto ich bez większych problemów, nie zadano żadnych pytań, dano luksusowe pokoje i zaproszono na wieczerzę… coś było na rzeczy. Severin wiedział, że musi mieć się na baczności. Po mutantach i żywych trupach na bagnie nie zdziwiłby się, gdyby ten cały Lord Aucussin nie był wampirem albo coś takiego.
Z zamyślenia wyrwało go pukanie do drzwi. Szermierz uniósł brew i podniósł się z łóżka.
- Kto tam? – zapytał spokojnie. Na półce koło drzwi pozostawił swój rapier…
- W pańskim pokoju nie ma kotar - odparł delikatny kobiecy głos. Severin obejrzał się. Faktycznie, okno nie miało żadnych zasłon. Ktoś zapomniał je rozwiesić na czas? Tak bywa... otworzył drzwi, wpuszczając pokojówkę, uginającą się pod ciężarem materiału. Severin bez słowa odebrał od niej kotary. Dziewczyna zdziwiła się nieco.
- Mam.. iść? - zapytała.
- Nie, nie chcę byś pękła na moich oczach pod ciężarem tego... pomogę ci. - Mrugnął do niej.
Dziewczyna lekko zarumieniła się, ale skinęła głową. Na spółkę zaczęli wieszać zasłony. Severin przyjrzał się jej. Była ładna. Miała delikatną twarz, drobne usta, błękitne oczy, bujne włosy związane w warkocz. Fartuszek skrywał dobrze zbudowane kobiece ciało.
Znów rozległo się pukanie do drzwi.
- Wsparcie? - zapytał Severin. - Rychło w czas - mruknął. Właśnie skończyli...
- Wsparcie? - rzuciła zdziwiona Vegari. Skrzyżowała przedramiona na piersiach i oparła się o framugę drzwi, przyglądając Severinowi. - Jest łóżko, nie ma maga. Mam nadzieję, że jesteś w formie, mój drogi? - Uśmiechnęła się zadziornie, po czym obrzuciła dziewczynę uważnym spojrzeniem. Nie była w jej typie, więc Veg skrzywiła się lekko. - Panience już podziękujemy.
Służąca ukłoniła się i z kamienną twarzą jak najszybciej wyszła z pokoju.
- Dla ciebie zawsze znajdzie się dość sił. - Severin mrugnął do kobiety. - Jestem twoim planem awaryjnym? - zapytał, obejmując ją w pasie, odsuwając od drzwi i zamykając za nią.
- A przeszkadza ci to? - Uniosła brew. - Poza tym coś sobie obiecaliśmy. Jak chcesz, mogę pójść. - Wzruszyła ramionami.
- A czy widzisz, bym był zawiedziony? - zapytał szermierz i pocałował ją w usta.
Łuczniczka była bardziej niż zadowolona z takiej odpowiedzi, gdyż szybko zaciągnęła go na łóżko. W końcu ładnie pachniała - różą i jaśminem, miała czyste włosy, ciało i ubranie. Jednak szybki seks na bagnach to nie to samo, co porządny numerek w wygodnym łóżku.
Zabawiali się dłuższy czas. Naprawdę dłuższy czas. Estalijczyk korzystał, skoro mógł odreagować tę cholerną podróż przez bagno. Co jakiś czas robili krótkie przerwy. Severin wykorzystywał je do zamiany paru słów z Vegari.
- Wiesz... zastanawiam się jak zareagowałby Lord Aucassin, gdyby na pytanie o to w jakim celu tu przybywamy Gio odpowiedział, że idziecie do ciotki. - Mężczyzna uśmiechnął się, gapiąc się w sufit.
- Może dałby mu mapę? Wszak należy utrzymywać kontakty z rodziną - odpowiedziała bez zastanowienia. Wiedziała, do czego mężczyzna zmierza, ale nie miała zamiaru mu tego ułatwiać. Bo i po co? Niech kombinuje, jak wyciągnąć informacje.
Szermierz się zaśmiał. - I koszyk łakoci? I kazał uważać na wilka? - zapytał.
- Ja tam nie wiem, ale z tym wilkiem to coś może być na rzeczy. - Uśmiechnęła się łobuzersko. - Więc całkiem prawdopodobne. Sprawdzimy?
- Koniecznie musimy - odparł szermierz. - Dobra, dość żartów z mojej strony. Czemu szukacie tego śmiecia LeBeau? - zapytał wprost. - Jakoś nie potrafiłem sobie wyobrazić, co pchnęłoby was tak daleko w to bagno.
- Nie mogłeś tak od razu? - Uśmiechnęła się krzywo. - Nagroda. I brak możliwości powrotu. Jak go nie złapiemy, zostaniemy tu na zawsze. Bo jak widzisz, samo wyjechanie stąd można by było uznać za nagrodę...
- Fantastycznie.. ale mam jeszcze jedno pytanie. Gio nie opisał Guido specjalnie dokładnie. Czy wasz kochany pracodawca nie był na tyle błyskotliwy, by wam wyjaśnić dokładnie kogo szukacie lub pokazać podobiznę? - Szermierz uniósł brew i spojrzał na kobietę... a było na co patrzeć. Dla odmiany jednak patrzył jej w oczy, jak to podczas rozmowy przystoi.
- Ten, który widział LeBeau, niestety nie żyje. - Wzruszyła ramionami. - Zatem w tej materii niewiele mógł pomóc. Ale to dla mnie żaden problem, znajdę skurwiela, odbiorę nagrodę i więcej tu nie wrócę.
- To dlatego Gio zareagował tak entuzjastycznie jak mu powiedziałem, kogo szukam... - mruknął szermierz. - Podejrzewałem to ale... - Pokręcił głową. - Heh, mogę liczyć, że dostanę swój udział jak złapiemy Guido? W końcu wiem, jak wygląda jego zakazana morda. W razie potrzeby rozpoznam go bez pudła. Pracowałem z nim przy jednej takiej robocie. - Westchnął. Poczuł, że jest gotów do kolejnej “rundy”. - Ech, w sumie to można o tym pogadać później... - machnął ręką, po czym powiódł nią po policzku i szyki Vegari. - Mamy teraz lepsze rzeczy do roboty...
- Owszem - odpowiedziała, spoglądając mu w oczy. Czy może liczyć na swój udział? A pfff! Chyba urodził się wczoraj! Ona by się miała dzielić z kolejną osobą? No chyba że Kat się w końcu zmieni i będą ją mieli z głowy. - I oczywiście, że cię uwzględnimy. - Pokiwała głową, wciąż patrząc mu głęboko w oczy. Nawet się uśmiechnęła lekko i pocałowała go.
Severin stwierdził, że i tak będzie musiał pogadać pewnie z resztą ekipy, gdyż wątpił, że to Veg tu jest dowódczynią i nie każe przecież innym po prostu “wyskoczyć” z części swojej doli... ale jakoś specjalnie nie przeszkodziło mu to w ciągu dalszym tego miłego wieczora.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
WinterWolf
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 0:36, 03 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Kat
Jeden z pachołków lorda odprowadził Kat do jej pokoju, a następnie, po niespełna kilku minutach w izbie zawitała młoda służąca. Pomogła najemniczce się rozebrać, wejść do balii i umyć się, choć Katerine doskonale widziała skrępowany, lub zniesmaczony wyraz jej twarzy, ilekroć patrzyła na cokolwiek zasklepioną już nieco ranę. Posługaczka nie mogła zareagować inaczej, widząc czarne niteczki, które rozciągały się pod skórą w niemal każdym kierunku, przenosząc się powoli na kolano najemniczki. Zostawiła kobietę na chwilę samą w balii, zabrała jej mokre rzeczy i nim minął kwadrans, wróciła z czystymi i suchymi ciuchami, na które składał się gorset i długa spódnica koloru ciepłego brązu. Do tego dodała jeszcze ładną, bordową bluzkę z długim rękawem.
- Proszę, to dla panienki. Powinno dobrze leżeć. – odezwała się służka. – To byłby duży nietakt, gdyby pojawiła się panienka nieodpowiednio ubrana na kolacji. Lord Aucussin na pewno byłby zawiedziony.
Kat ledwo się ruszała sztywna z zimna i zmęczenia, które dokuczało jej już od dłuższego czasu. Choć bardzo nie lubiła tego przyznawać – czy to przed sobą, czy też przed obcymi – nie obyło się bez pomocy. Nie była w stanie zdjąć z siebie spodni, ani nawet koszuli... Służąca choć wyraźnie krępowała kobietę swoim zachowaniem – Katerine nie przywykła do tego, że ktokolwiek jej usługiwał w jakikolwiek sposób – była nieocenioną pomocą. Kat leżała chwilę w ciepłej wodzie, grzejąc się i korzystając z chwili spokoju przemyła w czystej wodzie ranę na nodze. Pierwszy raz zobaczyła ją w pełnej krasie, czystą. Szlag by to trafił. Gdy wróciła służąca Kat z trudem opanowała grymas na twarzy. Na szczęście można to było wziąć za grymas bólu. Gorset i spódnica... W tym nie idzie się poruszać... Szlag by trafił wszystkie zamki i ich szlachetnie urodzonych mieszkańców. Jedyna ulga w tym, że ubranie było czyste.
- Racja, dziękuję – bąknęła Kat. – Dziękuję... – westchnęła. – Zarządca zamku wspominał coś o medyku... Jest szansa spotkać go przed kolacją? – spytała.
- Tak... i myślę, że nawet będzie to wskazane - wyrwało się służącej. Po chwili jednak skinęła głową i szybko oddaliła się, zamykając za sobą drzwi.
Kat natomiast ułożyła się do snu, gdyż była naprawdę zmęczona. Po kilku godzinach doszło jej uszu natarczywe pukanie do drzwi.
Kat bardzo opornie ruszyła się ze swojego miejsca. Mięśnie bolały ją upiornie i była zaspana jak cholera... - Otwarte... - syknęła czując, że nie za bardzo może się ruszyć tak jakby chciała. Przeklęte mięśnie. Usiadła na łóżku trzymając przykrycie. Co jak co, ale nie wiedziała “kto zacz do drzwi zaszedł”...
Drzwi otworzyły się lekko i po chwili w pokoju pojawił się szczupły mężczyzna, który z twarzy przypominał co najmniej nastolatka. Miał ze sobą torbę, którą postawił obok lewej nogi i ukłonił się lekko.
- Witaj, pani, pewien jegomość powiedział mi przed chwilą, że nosisz jakąś ranę, którą warto by sprawdzić. - powiedział spokojnym głosem. - Podobno coś panienkę ugryzło, czy to prawda? Jeśli tak, czy mógłbym zobaczyć zranienie? - Chwycił w dłoń swoją torbę. Kat mogła się jedynie domyślać, cóż w niej miał. - Słyszałem, że jakieś krwiożercze ryby pojawiły się na bagnach...
Kat uniosła brwi dochodząc nieco do przytomności tuż po przebudzeniu. Młodych tu mają medyków... - Musisz być świetny w swoim fachu, skoro w takim wieku pracujesz w tak wielkim domostwie - bąknęła zaspana.
- No nie wiem, czy jestem taki świetny. Lord mnie wybrał bo byłem najmłodszy i najprzystojniejszy z kandydatów. - Medyk wzruszył ramionami. - Tam się coś przyszyło, tam się coś ucięło... Jak to w tym zawodzie.
Uśmiechnął się lekko.
- Miałem szczęście, bo Lord Aucassin jest estetą i lubi otaczać się pięknem. A że byłem najładniejszy, jak już mówiłem... No ale nieważne, co z tą raną....
- Przepraszam, jestem Katerine... I nie jestem najlepsza w tej całej... Etykiecie - bąknęła. - Coś faktycznie mnie ugryzło. W bagnistej wodzie nie widać co - powiedziała i przetarła twarz dłonią. Plotła jakby jej za to płacili. Odsłoniła zranioną nogę. - I tak to teraz wygląda - skomentowała. Kat już całkowicie się dobudziła. Wywód medyka skutecznie sprowadził ją na ziemię. Nie wyraziła jednak swoich wątpliwości na głos. Najładniejszy czy najlepszy... Co to, kurwa, za różnica... To medyk. Może ma chociaż nieco większe pojęcie o leczeniu takich ran niż ona.
- Jestem Pierre - powiedział chłopak i usiadł na brzegu łóżka, ujmując nogę Kat i zerkając na ranę. - O Sigmarze święty, Pani Jeziora i wszyscy błogosławieni... - wyrwało mu się, po czym odchrząknął. Otworzył swą torbę, wyjął z niej najpierw piłkę, a następnie młotek. Patrzył na oba przedmioty przez moment, ale w końcu odłożył je na bok i wyciągnął niewielką butelkę z fioletową cieczą. - Niech panienka to pije co najmniej do jutra. Ja muszę się rozmówić z moim panem... To... - zerknął na ranę. - Była naprawdę krwiożercza ryba...
Zasępił się.
Kat na ile mogła zbladła jeszcze bardziej, gdy ten chłopak patrzył na swoje narzędzia. Pięknie... Ku jej wielkiej uldze odłożył je na bok. I oby do nich nie wracał, aż do samej śmierci!
- Znaczy, cały czas? - spytała zdezorientowana. - Ryba, nie ryba, ale dostała w zęby - mruknęła pod nosem już do samej siebie. A mogła sprzedać jej, tudzież jemu, jeszcze jednego kopniaka...
- Oczywiście, że nie cały czas, mniej więcej co cztery godziny kilka łyków. Ja się skonsultuję z Lordem Aucassinem, możliwe, że on będzie wiedział coś więcej na temat tej... ekhem... ryby, która panienkę ugryzła. Czy odczuwa panienka jakieś inne dolegliwości? Jest panience zimno, sztywnieją mięśnie? - zapytał, mrugając oczami.
Kat się skrzywiła. Mało mu nie wygarnęła, ale się opanowała. Westchnęła.
- Tak się składa, że przyszłam tu z bardzo zimnego i wyjątkowo mokrego bagna - zaczęła. - Tam było zimno, szło się koszmarnie, było ślisko. Tam było koszmarnie zimno... I po tych wygibasach bolą mnie mięśnie - zamyśliła się chwilę. - Mam zimne palce i uszy... Czuję chłód na ustach - mruknęła już ciszej.
Chłopak przez chwilę zamyślił się, po czym odparł.
- Skoro panienka była na bagnach i coś panienkę ugryzło, to zalecałbym nie wracać tam więcej, gdyż objawy mogą powrócić. W każdym razie postaram się porozmawiać z Lordem, by mieć jakiś szerszy pogląd na chorobę przenoszoną drogą rybną, która niewątpliwie panienkę dotknęła - powiedział zupełnie poważnie. - Jak już mówiłem, trzeba to pić co najmniej do jutra, by dało jakieś efekty, a ja postaram się coś zaradzić.
Kat nie była pewna czy śmiać się czy płakać, pozostawiła więc na swojej twarzy wyraz zmęczenia, który towarzyszył jej obliczu od chwili... No od początku tej wycieczki po Mousillon.
- Cóż, na więcej chyba nie mam co liczyć. Diabli wiedzą co takie ryby roznoszą - mruknęła starając się utrzymać podobny ton i styl wypowiedzi co jej rozmówca. A żeby tym cholernym “rybom” w gardle stanęło...
- No to chyba zacznę kurację już teraz... - spojrzała na butelkę i przyjrzała się zawartości. Lepszego pomysłu na życie obecnie nie miała. Trzeba było tylko draństwo odkorkować i bez względu na zawartość wypić tych kilka łyków. To i tak chyba będzie lepsze niż czekanie na powolną i zapewne nieprzyjemną przemianę w trupa... Za dużo się nasłuchała słów Vegari.
Kat otworzyła butelkę, pociągnęła parę łyków i natychmiast odsunęła ją od siebie kaszląc. Nie spodziewała się tego...
- Niech Pani Jeziora ma panienkę w opiece. - Chłopak spakował swoje rzeczy, skinął głową Katerine i wyszedł z pokoju, zostawiając ją samą ze swymi przemyśleniami.
Kat opadła na łóżko. Położyła dłoń na twarzy. Przez chwilę leżała w ten sposób, patrząc przez palce na sufit i nie ruszając się. Wstrzymała nawet oddech słuchając bicia własnego serca. Jeszcze biło, ale czy bić będzie jutro... Na to pytanie znali odpowiedź chyba tylko bogowie. Ten... medyk... wcale kobiety nie uspokoił, wręcz przeciwnie. Chociaż pewnie lepsza utrata nogi niż śmierć, to jednak w tych warunkach byłoby to chyba i tak równoznaczne. W ciągu ostatnich kilku dni odmówiła więcej modlitw pod adresem bogini Shallyi niż zrobiła to w całym swoim życiu... Ponowiła cichą prośbę do bogini. Westchnęła ciężko. Opuściła dłoń na miękką pościel. Przekręciła się na bok, przykryła się i grzała się w ciepłym i wygodnym łóżku. Nigdy jeszcze nie zaznała takiego luksusu... Nigdy nie było jej stać. Uśmiech losu przed końcem świata czy zwykła jego drwina przed potężną nawałnicą?
- Kurwa... Jak to się dzieje, że mam takiego pecha? - westchnęła do siebie. Wstała z łóżka i narzuciła na siebie koszulę, którą przyniosła jej służka. Przeprała w zimnej wodzie swoją opaskę na oko, której nie dała sobie odebrać. Szlag by to... Gdzie ta kobieta zabrała jej ubrania? Kat odszukała w pokoju klucz, by tym razem zamknąć drzwi i rozwiesiwszy wypraną opaskę opodal ciepłego kominka wróciła spać. Na kolację to ją chyba zawołają... A lepiej by nikt nie widział tej zeszpeconej części jej twarzy. Starczyło jej jak patrzyła na jej kolano ta młoda służka.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Draze
Dołączył: 27 Kwi 2011
Posty: 26
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 21:36, 03 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Kruk
Niesamowicie zgodnie ale i rozsądnie cała drużyna zebrała się jak najszybciej po walce, aby ruszać w dalszą drogę. Zostanie dłużej na pobojowisku graniczyło z samobójstwem, przynajmniej w opinii Esteca, więc ruszył jako pierwszy, jedynie prowizorycznie zalewając rany alkoholem. Tym razem nieco bardziej uważny, Giovanni nie powinien odnieść kolejnych ran. Był potrzebny, a i najemnik zaczynał go lubić.
W czasie podróży „przed siebie” i „jakąkolwiek drogą” Estec na dobrą sprawę nie zmrużył oka nawet na chwilę. Śledzące ich cienie po raz kolejny przypomniał mu czas spędzony w kanałach i cienie Skavenów igrające na ścianach z wzrokiem chłopaka. Nawet po odcięciu im głowy i profilaktycznym pozbawieniu wszystkich kończyn.
Jedyną różnicą było to, że tym razem wilki uciekały. Dzięki Sigmarowi...
Kolejną atrakcją, niecałą godzinę drogi od lasu okazała się lokalna rzeka. Fakt faktem, szeroko rozlewające się wody mogłyby robić wrażenie. Cóż... Zawartość nurtu skutecznie jednak odstraszała od podróżowania wraz z jej biegiem... Kruk, mimo iż przyzwyczajony do kanałów, kilkakrotnie miał ochotę zatrzymać się i zwymiotować. O dziwo przełamywał się jednak i unikając spoglądania bezpośrednio na topielców ponaglał pozostałych. Im dłużej będą przebywali nad tą przeklętą rzeką tym ciężej będzie iść dalej. Zupełnie jak po odniesieniu ran – im dłużej z taką się męczyć, tym ciężej.
- Kolejny czubek z kolorowymi szmatami na każdym parobku? Pieprzona burżuazja. - Vogeler wyraźnie nie był w humorze. Ciężko było być w humorze, kiedy dopiero co uciekło się bliżej nieokreślonym wyjącym tworom, czyż nie?
***
- Czyżbyście byli strudzonymi wędrowcami, którzy pragną odpocząć, ogrzać się i zjeść coś ciepłego?
„Nie, najchętniej wypatroszyłbym cię i wrzucił do tej pieprzonej rzeki.” Służący jednak nie czekał na odpowiedź grupki i pobiegł do swojego pana donieść o przybyciu. Bo zwykłe powiadomienie to raczej nie było.
***
Czas do kolacji Estec spędził pewnie tak jak wszyscy – korzystając z intencji pana zamku, dobrych czy złych – nie dbał o to, przynajmniej na razie. Kiedy oczy utrudzonego najemnika ujrzały komnatę przeznaczoną dla niego i tylko dla niego – jego zachwyt z odmiany losu podróżników był nie do opisania słowami.
Przestronna komnata okazała się niesamowicie bogato zdobiona – portrety przodków, ogromne lustra i setki zdobień czy złoceń wydawały się być niezmierzonymi bogactwami, które nieco onieśmieliły skromnego najemnika z Imperium. Szybko jednak zaplanował co zrobi ze sobą do czasu spotkania z gospodarzem. Przede wszystkim – zamknięcie za sobą drzwi. Na klucz, zastawienie ciężką, mahoniową ławą. Estec nienawidził, kiedy ktoś plątał mu się koło posłania.
Następnymi punktami programu miały być kąpiel i wypranie ubrań, zakończone zasłużonym odpoczynkiem.
Pomimo całego tego przepychu, czystości i wygody Kruk nie potrafił ot tak zasnąć. Rozłożył więc na podłodze jeden z koców, owinął się suchym już i nieco czystszym płaszczem i dopiero wtedy zasnął, budząc się dopiero na pół godziny przed oficjalną częścią wizyty, która prawdopodobnie okaże się również najgorszą. Oby nie ostatnią, to wystarczy chyba wszystkim.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Draze dnia Pią 21:41, 03 Cze 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ouzaru
Blind Guardian
Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 11:50, 04 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Vegari feat. Giovanni
Choć naprawdę świetnie się bawiła z Estalijczykiem, w końcu trzeba było pójść się przebrać i wyszykować. Wróciła do swojej komnaty, którą już ktoś zdążył wysprzątać, wynieść balię oraz poskładać suche ubrania. Służbę tu mieli naprawdę niezłą, Veg nie pamiętała, kiedy ostatnio gościła w tak dobrze zorganizowanej posiadłości. A to oznaczało, iż musi zrobić naprawdę dobre wrażenie na Lordzie. Z pomocą przyszła piękna, czerwona bluzka i długa do kostek, biała, lekko prześwitująca spódnica. Z czeluści torby łuczniczka wydobyła małą sakiewkę, w której kryły się drobiazgi do makijażu i perfumy. Krwistoczerwony barwnik do ust, czarny węgielek do brwi i oczu oraz brązowy proszek do powiek. Dawno tego nie robiła, więc zajęło jej kilka dłuższych chwil, nim osiągnęła oczekiwany efekt. Ułożyła włosy, założyła drobną ozdobę z czarnej koronki na szyję i udała się do czarodzieja, by go wyciągnąć z łóżka.
Nie miała większych problemów z wejściem do pokoju. Widząc, że Gio już sam się powoli wybudza, przysunęła sobie krzesło, usiadła na nim i zrobiła najbardziej niewinną oraz luszącą minkę, na jaką ją było stać.
Mag podskoczył do góry jak poparzony i momentalnie się przebudził. Przetarł kilka razy oczy ze zdumienia, czy to czasem nie sen, w którym Vegari wygląda jak dama dworu. Na szczęście to była rzeczywistość. Uśmiechnął się szeroko i aż uniósł obie brwi.
- Wyglądasz... olśniewająco - wyrzucił z siebie wreszcie, zatrzymując wzrok na jej piersiach, które ściśnięte mocno, niemal wylewały się z dekoltu. - Skąd dopadłaś taką kieckę? Bo nie uwierzę, że cały czas woziłaś ją ze sobą w tym swoim niewielkim plecaczku.
- Kochany, nawet nie wiesz, jak mało miejsca zajmują takie rzeczy. - Puściła mu oczko, po czym wstała i rzuciła mu jego elegancką, białą koszulę. - Musisz się zbierać, zaraz będzie kolacja. Jak twoja rana?
- Jestem jak nowy, Słodziutka - widać było, że sen i ciepłe łóżko łóżko dobrze magowi zrobiły. Założył koszulę i zaczął ją zapinać, gdy przez białą sukienkę dostrzegł ranę na udzie kobiety. - Pokaż mi to, zaraz ci pomogę - skinął głową na jej nogę.
Uśmiechnęła się lekko, po czym poczekała, aż do niej podejdzie. Oparła stópkę na jego kolanie i powoli zaczęła podwijać sukienkę, by po chwili odsłonić udo. Rana nie wyglądała aż tak źle, ale skoro zaoferował swoją pomoc, nie miała zamiaru wybrzydzać.
Czarodziej najpierw podziwiał zgrabną nogę towarzyszki, a następnie przyłożył dłoń do jej rany.
- Przez chwilę może trochę piec - poinformował.
Veg poczuła po chwili, jak jego dłoń się rozgrzewa, tak samo jak miejsce, do której ją przyłożył. Odłożył ją w końcu, a kobieta widziała, jak rana na jej nodze zaczyna powoli zanikać i w końcu została jedynie mała, niemal niewidoczna mała blizna.
- No i gotowe - puścił jej oczko.
- Nieźle, nieźle... - Uśmiechnęła się lekko i pokiwała głową. Przejechała dłonią po gładkim, delikatnym policzku mężczyzny i ucałowała go w usta. Taki ogolony naprawdę dobrze się prezentował. Przysunęła się do niego, a mały całus szybko przerodził się w namietny pocałunek. De Sanctis spojrzał na nią dziwnie i wcale to nie wyglądało, jak przyjemność po otrzymaniu pocałunku.
- Czy to czegoś aby nie kombinujesz? Od pewego czasu jesteś dla mnie strasznie miła, a znamy się już jakiś czas i wiem, że takie zachowanie w twoim przypadku nie jest normalne. - Spojrzał jej w oczy.
- Kombinuję? - zapytała i zaraz ściągnęła brwi. - Czyli jak nie jestem miła, to myślisz, że coś kombinuję. A jak jestem miła, to też tak uważasz? Wiesz co, czarodzieju? Pierdol się! Możesz mieć pewność, że już nigdy więcej nic dla ciebie nie zrobię! - Fuknęła na niego, po czym wstała i skierowała się do drzwi. Widać było, że się mocno wkurzyła na niego.
- No tak, teraz najlepiej się obraź. Zapomniałaś jeszcze tupnąć nóżką i założyć dłonie na biodrach - to by dopełniło pełni obrazu kobiety na fochu - uśmiechnął się, jakby zupełnie się nie przejął jej słowami. - Wybacz, ale sama sobie zapracowałaś na taką opinię i możesz mieć już tylko do siebie pretensje, że ludzie ci nie ufają. Poza tym jeszcze dwa tygodnie temu ci to jakoś nie przeszkadzało. A teraz nagle tak? Rób, co chcesz - machnął ręką, chwycił za kubrak i wskazał jej drzwi. - Chyba powinniśmy już iść. Nasz dobroczyńca czeka...
- Pierdol się - burknęła raz jeszcze i nie czekając na niego, wyszła na korytarz.
Jeszcze nikogo z drużyny nie było, więc stanęła pod ścianą i zaczęła oglądać jakiś portret. Starszy mężczyzna z malowidła spoglądał na nią zmęczonym, zamglonym wzrokiem. Nieco się wzdrygnęła.
Czarodziej westchnął jedynie, dopiął swój bordowy kubrak i zawiesił przy pasie Klucze Tajemnic. Miecz i sztylet zostawił w pokoju, w końcu szli na kolację, a nie na pole bitwy. Sprawdził jeszcze, czy zostawił wszystko w należytym porządku i wyszedł z pokoju, zamykając drzwi na klucz. Na korytarzu dostrzegł Vegari, wpatrującą się w wielki obraz na ścianie.
- Co za ponury typ. Wygląda, jakby naprawdę się na nas gapił i chciał nas pożreć żywcem - mruknął. - Chodźmy na dół - chwycił ją za ramię. Gdy ruszyli po schodach, powiedział do niej nieco ściszonym głosem. - Postaraj się pokokietować naszego gospodarza i wyciągnąć od niego jakieś informacje. Może wie coś o LeBeau, albo przynajmniej jak daleko do Mousillon i w którą stronę.
- A myślisz, że czemu się tak wystroiłam? - prychnęła. Po chwili jednak oparła głowę o jego ramię i otarła się policzkiem. Nie potrafiła się na niego długo gniewać, zwłaszcza gdy tak wspaniale wyglądał i pachniał. Zatrzymała się na chwilę, odwróciła go w swoją stronę i stanęła na palcach, by raz jeszcze pocałować. Znowu był taki ciepły.
- Szybko ci przeszło - uśmiechnął się lekko i odwzajemnił pocałunek. - Kobiety...
- Wolisz się kłócić? - mruknęła. - Bo ja nie. - Skrzywiła się i skrzyżowała przedramiona pod piersiami. - Tak długo spałeś, to się stęskniłam...
- To ty się chciałaś kłócić, ale nieważne. Dołączmy już do reszty, bo zaczną podejrzewać, że zaliczyliśmy jakiś szybki numerek na zaostrzenie apetytu - uśmiechnął się.
- Chyba mamy jeszcze parę minut... - szepnęła. Lubiła, kiedy miał taki dobry humor. Widać było, że ciepło i wypoczynek poprawiły mu nastrój i był taki jak wcześniej. Zupełnie nie mogła się powstrzymać. Stanęła na palcach, po czym objęła go ramionami i przytuliła do niego. Uwielbiała to ciepło bijące od maga.
Gio odsunął ją delikatnie od siebie i uśmiechając się lekko powiedział.
- Póóóźniej... najpierw poznajmy tego całego Aucassina czy jak mu tam i zjedzmy coś. Od tego odpoczynku zrobiłem się głodny.
- Faceci... - Przewróciła oczyma. - Oby tylko nie był stary, brzydki i gruby. - Wzdrygnęła się i niechętnie ruszyła.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gRed v1.3 // Theme created by Sopel &
Programosy
|