Forum www.ouzaru.fora.pl Strona Główna

 [Warhammer 2ed.] Baronia Przeklętych
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 5, 6, 7 ... 20, 21, 22  Następny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Evandril




Dołączył: 01 Kwi 2011
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 14:18, 21 Maj 2011    Temat postu:

Gio

Ostatnie, co widział, nim jego świadomość odpłynęła w nieprzeniknioną czerń, były dwa ogniste pociski, które posłał w kierunku zbliżających się nieumarłych. I to było na tyle z jego udziału w tej walce. Gdy się ocknął, zorientował się dopiero po kilku chwilach, że jest niesiony przez Severina i Esteca. Poprosił, żeby go łaskawie postawili i od tej pory szedł już o własnych siłach, choć „siłach” to chyba za dużo powiedziane.

Mag czuł się bowiem, jakby otrzymał potężny cios obuchem krasnoludzkiego topora. Zamykał pochód, wlokąc się niemiłosiernie po czarno-brązowej papce, gdyż inaczej tej ścieżki nazwać było nie można. Głowa mu pękała, przed oczami wciąż widział białe iskierki i ogólnie chciało mu się rzygać. Zatęchłe powietrze które wdychał nie poprawiało jego stanu. No ale tak to jest, jak rzuca się zaklęcia w krótkim odstępie czasu. Efekty uboczne muszą być.

Nie rozmawiał z nikim, próbując nieco okrzepnąć po walce. Dowiedział się jedynie od Vegari, że jego kule trafiły a Kat została ranna w nogę. Istotnie, kobieta kulała i nawet gdzieś zapodziała swoją tarczę i kuszę, z tego co zauważył Tileańczyk. No cóż, znał jakieś zaklęcie lecznicze – może niezbyt mocne, ale jeśli w wolnej chwili (i przede wszystkim ciepłym miejscu) najemniczka zgodzi się mu ją pokazać, możliwe że coś zdziała.

Krótkie przerwy, które robili po drodze pozwoliły powoli wracać czarodziejowi do sił. Z każdym kolejnym krokiem fizycznie i psychicznie czuł się lepiej, choć bolące nogi i ogólne zmęczenie dawały już o sobie znać. Deszcz przestał padać, ale nie wpłynęło to znacznie na poprawę nastroju Giovanniego. W końcu na ich drodze pojawiła się jakaś wioska obok bagniska, nad którym unosiła się mgła. Czym prędzej się tam udali, jednak to co Tileańczyk ujrzał po przekroczeniu wątłej palisady sprawiło, że aż się skrzywił i znów zachciało mu się rzygać. Wszędzie czaił się brud, zaraza i śmierć. Mimowolnie wzdrygnął się, widząc jak obdarci tubylcy uganiają się za martwym truchłem jakiegoś psa. Cóż to była za kraina!

Jeden z wieśniaków polecił im udać się w kierunku centralnego placu, co też uczynili. Piromanta znów skrzywił się pod wąsem, widząc dwie obleśne staruchy patroszące żaby i ślimaki. Jeśli były to tutejsze przysmaki i jadłospis opierał się na tych „rarytasach”, to Gio chyba nie chciał zostawać tu dłużej, niż potrzeba. Ich wygląd przywodził mu na myśl mutantów, jacy włóczą się niemal po wszystkich lasach Imperium. Pytanie, jakie zadała im jedna z nich również nie należało do przyjemnych, a w mniemaniu czarodzieja oznaczało mniej więcej tyle co „po co żeście tu przyszli. Wypad z naszej wioski”. Zresztą, czego innego mógł się spodziewać po niewychowanych prostakach. Nie zamierzał być jednak nieuprzejmy, gdyż po pierwsze: potrzebowali na gwałt jakiejś izby, po drugie: nie byli na swoim terenie. Odchrząknął i próbował odwrócić wzrok od wielkiego ucha jednej z nich, które do niego machało.

- Wybaczcie nasze najście, czcigodne panie, jednak poszukujemy jakiegoś suchego miejsca by odpocząć, ogrzać się i ulżyć w cierpieniu naszej rannej towarzyszce – powiedział delikatnym, dźwięcznym bretońskim. - Znajdzie się coś takiego w waszej osadzie? Jeśli będzie trzeba, możemy zapłacić za gościnę.

Zamierzał, a jakże, zwłaszcza, że miał dość tej paskudnej pogody i błota, przez które brnęli niczym nędzarze odkąd opuścili wieżę tego rycerza. Z drugiej strony zmierzch mógł nadciągnąć szybko, a on nie zamierzał włóczyć się po tych przeklętych ziemiach nocą. No i trzeba się było wywiedzieć co nieco na temat LeBeau. Jeśli tu w ogóle był.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 15:02, 21 Maj 2011    Temat postu:

Vegari

Dobre serduszko łuczniczki sprawiło, iż zaczeła się w myślach modlić za Kat. Najpierw do Morra, by ten szybciej ją zabrał, a potem do swego ukochanego bóstwa - Ranalda - żeby nie musiała się dzielić z wojowniczką nagrodą. Nie było nic gorszego niż dzielenie pieniędzy i im mniej członków drużyny zostanie na końcu, tym lepiej. No już nawet mogła się wykazać gestem i dać Gio oraz Krukowi ich dolę, ale to by musiała poważniej przemyśleć.

Gdy na jednym z postojów mag się obudził, na chwilę zostawiła kobietę, by do niego podejść. Odkorkowała bukłak z - o dziwo! - nierozcieńczonym winem, po czym kucnęła obok mężczyzny i zerknęła na niego.
- Jak się czujesz? Już lepiej? Może chcesz się napić? - Zaproponowała, podając mu bukłak. Sama nie wiedziała, czemu mu poświęca tyle uwagi. Tłumaczyła to sobie przydatnością Magistra Ognia i chęcią osłabienia jego czujności, by potem łatwiej było go okraść. Jednak jakoś te wyjaśnienia jej nie przekonywały. Po prostu polubiła Tileańczyka.
- Czuję się jak wysrany z dupy - odparł mag. Wział bukłak, napił się i przetarł usta przedramieniem. - Co się stało Kat? Dopadła ją jedna z tych maszkar?
- Tak, rana wygląda naprawdę paskudnie. Już takie coś widziałam w Sylvanii. Jak szybko nie znajdziemy jakiegoś kapłana Shallyi, zmieni się kobita w zombie i nas zje - mruknęła w odpowiedzi. - Ja to bym już jej chętnie poderżnęła gardło, ale może się uda. Zresztą... Nie mógłbyś jej tej rany jakoś przypalić, żeby się ta zaraza tak szybko nie roznosiła po ciele?
- Nic to nie da, bo jeśli jest tak jak mówisz, to już zaczęło krążyć w krwiobiegu. Mogę spróbować podleczyć.. jeśli oczywiście nasza tajemnicza Kat zechce. Trzeba będzie mieć na nią oko, co by nie zrobiła sobie za parę dni dania głównego z jednego z nas. Choć, daj Morr, dotrzemy na czas do jakiejś świątyni. - mruknął, zerkając na jednooką.
Łuczniczka wzruszyła ramionami.
- Póki co zbieraj siły, mój drogi i jeśli dasz radę, to się wysusz. Nie wyglądasz za dobrze, a przeziębiony mag, który przy każdym kichnięciu coś podpala, to nie jest dobry pomysł. - Puściła mu oczko i uśmiechnęła się niezwykle ciepło. Poklepała mężczyznę po dłoni i odetchnęła z ulgą, gdy poczuła, jak jego ciało wraca do dawnej temperatury. Na odchodnym jeszcze delikatnie musnęła policzek kochanka ustami, po czym wróciła do Kat i pomogła jej iść dalej. Choć wolałaby towarzyszyć Gio.

* * *

Wioska była tak piękna, że aż się kobiecie odechciało wszystkiego. Choć padała na pysk i ramię ją rwało od podtrzymywania wojowniczki, miała ochotę iść dalej, byleby się tu nie zatrzymywać. Co za różnica - zombie czy ci ludzie, skoro wyglądali podobnie i patrzyli na obcych jak na chodzący posiłek. Już chyba wolała tych pierwszych, bo mogłaby bezkarnie łby poobcinać i mieć takie towarzystwo z głowy.
- Jesteście pewni, że chcecie się tu zatrzymać? - zapytała z nutką zwątpienia w głosie. - To już Sylvańczycy są bardziej gościnni...
Powstrzymała się jednak przed dalszymi komentarzami i marudzeniem, po czym westchnęła ciężko. Zatęchłe powietrze i smród tego miejsca sprawiły, że zaraz zaczęła kaszleć i zebrało się kobiecie na wymioty.
Gdy podeszli do dwóch uroczych niewiast, postanowiła zostawić rozmowę Gio. Choć była ładna, jej kultura osobista i dobre wychowanie było na ich poziomie i gdyby próbowała negocjować, zapewne wywaliliby całą drużynę z wioski. Co chyba nie byłoby aż takie złe... mimo wszystko.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Draze




Dołączył: 27 Kwi 2011
Posty: 26
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 19:08, 21 Maj 2011    Temat postu:

Kruk

- Nareszcie! Chłopie, od jutra przechodzisz na dietę, nieprzytomnego ciężej Cię ciągnąć niż pijanego i miotającego zaklęciami! - Kruk powitał towarzysza komentarzem sugerującym, że niesamowicie stęsknił się za jego towarzystwem. Przynajmniej w pewnym sensie...

Estec zastanawiał się, jak reszta czuła się podczas walki na bagnach. Jeśli miałby być ze sobą szczery, to na dobrą sprawę odkąd wkroczyli na tereny tej krainy przestał odczuwać emocje tak mocno jak wcześniej. „Cholera, co jest, obudź się Kruk... Jest ponuro i ledwo przeżyłeś, ale weź się w garść, musisz jeszcze wrócić.” Początkowi trzeciej godziny rozmyślań towarzyszył już zarys niekoniecznie kompletnych domostw, najwyraźniej czegoś co pozostało tu po wiosce z czasów „spokojniejszych”.

- Nareszcie jakieś spokojne miejsce? - rzucił jakby od niechcenia Kruk. Nic bardziej mylnego, jak miało się okazać chwilę później. Wioska pełna była ludzi... humanoidów? Kimkolwiek by nie byli Ci biedacy, wioska była też otoczona niesamowicie gęstą mgłą. Może to i lepiej.

Nieco nieswojo czujący się w wiosce Stirlandczyk rzucił miedziaka udzielającemu informacji chłopu.
- Dziękujemy. - mruknął. Rosły wojownik najwyraźniej zaczął odczuwać zakopane gdzieś głęboko w środku resztki empatii – zrobiło mu się szkoda tych wszystkich ludzi. Jakkolwiek Placyk Patroszenia brzmiał raczej jak miejsce kaźni, niż rzeczywiste miejsce przebywania starszyzny, czy kim innym rzeczone osoby były.

Dłuższy palec, samodzielnie poruszające się ucho, padlina na głównej uliczce, żaby i ślimaki na centralnym placu. Dla Kruka było to mimo wszystko za dużo, więc biedak wycofał się i ukradkiem zwymiotował. Swoją drogą, było to niesamowicie ciekawe – zmutowani ludzie zrobili na Vogelerze większe wrażenie niż zombie i przegniłe wilki? Tak czy inaczej zamilkł i raczej nie wdawał się w dyskusję, zostawiając dyplomację innym.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MrZeth




Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 15:22, 22 Maj 2011    Temat postu:

Severin feat. Vegari

Szermierza powalił urok tego miejsca. Nieomal na kolana. Nie spodziewał się niby niczego lepszego, ale jednak gdy ten widok nadszedł dalej był ciosem w poczucie estetyki mężczyzny. To miejsce było jeszcze gorsze niż bagno, z którego właśnie się wygramolili. Głównie z tego tytułu, że zombie były wolniejsze i głupsze niż ludzie. Szczególnie głodni i zdesperowani ludzie.
Severin nie był z tych co by użalali się nad
- Słodko... to może się tu nie zatrzymujmy? - zaproponował w Estalijskim. - Ci ludzie wyglądają jakby lada chwila mieli zacząć reagować na nas jak ci czarujący jegomoście kawałek czasu temu na trakcie.
- Z chęcią bym poszła dalej. Tu jest gorzej niż w psiej budzie... - Vegari mruknęła w odpowiedzi, płynnie przechodząc z Bretońskiego na Estalijski. Westchnęła ciężko i przeczesała palcami mokre włosy. - Trzeba poszukać jakiejś kapliczki czy czegoś, nie chcę, by nasza towarzyszka nas zjadła.
- Spodziewać się tu takowej to raczej za wiele. Z drugiej jednak strony noc na bagnach wydaje się również być kiepskim pomysłem - stwierdził Estalijczyk, rozglądając się po osadzie. - Zależy od tego jakie warunki dadzą nam tu na nocleg - dodał.
- Byle był jakiś dach nad głową, a nie będę marudzić. Za bardzo. - Puściła mu oczko i uśmiechnęła się lekko. Zaczynała lubić tego szermierza. Widząc, że Kat jest coś mało rozmowna i zamyślona, postanowiła wziąć sprawę w swoje ręce. Zaczepiła jakiegoś tutejszego i zapytała pewnym głosem.
- Macie w swej wiosce jakąś kapliczkę Shallyi?
- A co to w ogóle jest ta Szalyja? - odparł mężczyzna, drapiąc się po głowie.
- To bogini. Znana ze swojego miłosierdzia, współczucia i uzdrawiania wiernych - mruknęła.
- No to my nic tu takiego ni momy. I dejta mi spokój! - burknął, po czym oddalił się szybko.
- To nawet widać.... - Kobieta westchnęła ciężko. Zerknęła na wojowniczkę, po czym na szermierza i pokręciła głową. Sztylet miała na wyciągnięcie ręki i coraz częściej się zastanawiała nad użyciem go.
Szermierz westchnął, słysząc dialog Veg z wieśniakiem. Oto wiocha co się zowie...
- Wygląda na to, że albo natychmiast ruszymy dalej, albo niestety będziemy musieli cię związać na noc - zwrócił się do Kat. - I przywiązać do czegoś - dodał, krzywiąc się. Nie podobał mu się ten pomysł, ale zabijanie wojowniczki wydawało się jeszcze gorszym rozwiązaniem. Potem znów zwrócil się do Vegari, wracając do Estalijskiego. - Jeśli w miejscu w którym mielibyśmy nocować nie będzie solidnych drzwi i możliwości zastawienia lub zamknięcia ich to nie dałbym funta kłaków za nasze gardła.
- Zobaczymy. Zawsze można zrobić warty, jak na szlaku. I z tym związaniem to dobry pomysł... Już to jej mówiłam, ale powiem też i tobie. Jak tylko zobaczę, że się zmienia, zabiję ją, nim będzie za późno. - Głos Vegari był pewny i zdecydowany. - Nie chcę powtórki z Sylvanii...
- Powtórki z Sylvanii? - zapytał mężczyzna, ale zaraz pokręcił głową. - Nie wtykam nosa w nieswoje sprawy, mam nadzieję...
- Nie, to żadna tajemnica... - Pokręciła przecząco głową. - Raz, będąc w Sylvanii z pewną grupką, jedną osobę ugryzł nieumarły. W niedługim czasie, po drzemce, ta osoba zmieniła się w zombie i zaatakowała nas. Dobrze, że były warty. Gdybym wtedy wiedziała, jak się to skończy, nie dopuściłabym do tego. Myśleliśmy jednak, iż jest to zwykłe zakażenie rany i choroba wywołana nim. - Zmarszczyła brwi, krzywiąc się lekko. Miała nadzieję, że to mu coś wyjaśni i nakreśli powagę sytuacji. Wtedy nie mieli na to lekarstwa, więc Kat była w rękach bogów.
Severin pokiwał ponuro głową, krzywiac się.
- Drugiego takiego wypadku nie będzie, tylko trzeba ją porządnie zwiazać i przywiązać do łóżka - mruknął i potarł czoło. - To brzmi jak początek jakichś zabaw erotycznych... z tym przywiazaniem do łóżka - parsknął śmiechem.
Vegari uśmiechnęła się zadziornie.
- Nie wiedziałam, że gustujesz w zombie. - Dźgnęła go palcem w klatkę piersiową. - Zimne, gryzą... brrr... Ja też mogę gryźć. - Puściła mu oczko.
- Gustuję w inteligentnych, długowłosych ślicznotkach z poczuciem humoru - odparł szermierz, uśmiechając się. - A jak mnie ugryziesz to następnego dnia nie wyrośnie mi biust? Wiesz... wolę być pewny, że to bezpieczne i nie będę musiał biegać do kapliczki później. - Mrugnął do niej.
Kobieta zaśmiała się. Zaczynała się cieszyć, że trafili na tego Estalijczyka. Z jednej strony gorący mag z tileańskim pochodzeniem, z drugiej zabawny szermierz. Lepiej trafić nie mogła.
- To by był interesujący widok. Kto wie, może jeszcze bardziej byś mi się podobał? - rzuciła, uśmiechając się zadziornie i łobuzersko.
- Dobra, przeprowadzimy test w praktyce jak będzie okazja. - Zaproponował Severin. - Rozumiem, że chciałabys kiedyś pobawić się biustem jakiegoś mężczyzny? Swoista zamiana ról? - Ta kobieta zdecydowanie poprawiała humor... no i szła do głowy jak wino. Żeby tylko wydostali się z tych przeklętych bagien w jednym kawałku, to Estalijczyk z chęcią zademonstruje jej czego ciekawego można nauczyć się w Estalii poza gustem w winach, szermierką i ogładą.
- To była drobna sugestia, że nie musimy się bawić koniecznie we dwójkę.
Po tych słowach dotarli już do celu i trzeba było przestać trajkotać, gdyż mag brał się za negocjacje.
Szermierz uniósł brwi i pokiwał głową twierdząco. Kobieta nieco go zaskoczyła, ale nie mógł powiedzieć, że negatywnie.
Po zobaczeniu z kim mają “negocjować” szerzmierz ucieszył się, że mag przejął inicjatywę. Tym co stało przed nimi możnaby straszyć dzieci diabła...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
WinterWolf




Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 0:37, 24 Maj 2011    Temat postu:

Katerine

Nadzieja, że wśród tych zabudowań znajdą cokolwiek co pozwoli wysuszyć się i w miarę bezpiecznie przetrwać noc zgasła w wojowniczce zaraz jak tylko wkroczyli w ich zasięg. Bieda i ruina... Kat była gotowa zaryzykować stwierdzenie, że najgorsza bieda i ruina jakie w życiu widziała. A jeśli los się do niej nie uśmiechnie i bogini miłosierdzia nie odpowie na jej modły, to pewnie to jest ostatnia grupa zabudowań jaką Kat w życiu widziała... Nie nastrajało jej to najlepiej. Starała się nie ciążyć za bardzo podpierającej ją Vegari. Jakby tragicznie to nie brzmiało Kat była częściowo na łasce kobiety.

Łowczyni przez cały czas była bardzo małomówna. Starała się oszczędzać siły. Bo czy przyjdzie jej się zmagać z zarazą roznoszoną przez te trupy, czy z zapaleniem płuc, czy też z samymi trupami, będzie potrzebowała naprawdę sporo sił... Była przemarznięta i przemoknięta, noga jej dokuczała poważnie. "Heh... Boli, przynajmniej znaczy to, że jeszcze żyję" pocieszała się w myślach. Jeśli będzie miała szczęście to skończy się na zwykłym przeziębieniu... Może zapaleniu płuc... I może towarzysze jej z tej okazji nie zasztyletują. W przeciwnym razie skończy marnie. Żałowała teraz po stokroć, że wybrała się na tę wyprawę. Dlaczego tym razem nie posłuchała intuicji, gdy gburowaty książę-imbecyl nie chciał dać żadnych wskazówek dotyczących samej kradzieży. No i dlaczego le Beau uciekł w tak paskudne miejsce? Nie łatwiej mu było spieprzyć w przeciwną stronę?

Kat mimo iż milczała przez większość czasu uważnie słuchała rozmów towarzyszy. Oczywiście nie wszystko rozumiała. Cóż, nigdy nie uczyła się estalijskiego... Kat nie miała talentu językowego. Kolejne słowa, które padły w tej części ich niewielkiej grupy sprawiły, że kobieta się skrzywiła.
- Można się tego było spodziewać - bąknęła w końcu pod nosem z rezygnacją, gdy przepytywany przez Veg chłop wykazał się całkowitym brakiem znajomości bogini Shallyi. To nie wróżyło niczego dobrego.
- Wygląda na to, że albo natychmiast ruszymy dalej, albo niestety będziemy musieli cię związać na noc - zwrócił się do Kat. - I przywiązać do czegoś - dodał, krzywiąc się.
Kat spojrzała na mężczyznę gorzko. Gdy tam się topiła w tej gnojówce widziała jak biegał jak kot z pęcherzem w kółko. Gdyby to draństwo jej nie chwyciło, wyszłaby z wody sama... Gdyby ten facet ją wyciągnął od razu zamiast pierdolić od rzeczy może ten trup z wody by jej nie użarł... Zresztą wyglądał jej na takiego co to nie miał jaj by podjąć choć jedną decyzję w życiu samodzielnie... Kat westchnęła ciężko - i po co się spinać? Za późno na cokolwiek, a złość i gdybanie niczego nie zmienią.

Katerine westchnęła ponownie ciężko. Odciążyła Vegari przenosząc ciężar ciała na zdrową nogę i stając prosto. Skoro i tak się teraz zatrzymali to Kat chciała pozbyć się nadmiaru wody z włosów, a jedną ręką tego nie da rady zrobić. Wycisnęła jej ile się dało - może przestanie jej płynąć ciurkiem po plecach. Chwilowo byli względnie bezpieczni - póki ci chłopi nie stwierdzą, że nie chcą ich mieć w swoim pobliżu. Potem przetarła twarz dłonią. Nie miała co szukać po torbie niczego suchego by się wytrzeć, bo wszystko wraz z nią było w tej brudnej, cuchnącej gnojówce. Wsunęła dłoń pod opaskę skrywającą cały prawy oczodół i stamtąd również pozbyła się nadmiaru błota, nie odsłaniała jednak opaski. Gdy napotkała wzrok towarzyszy wytłumaczyła się:
- Wierzcie, nie chcielibyście mieć tego gówna wszędzie gdzie się da... Lepi się jak cholera - rzuciła. Całkiem swobodnie jak na kogoś kto najdalej za parę dni może być zimnym trupem... Lub dołączyć do trupy zimnych zombie. Spokojnie czekała na wynik negocjacji maga. Sama do negocjacji w tej chwili nadawała się raczej jak koński zad na maga... Obawiała się, że w obecnym stanie emocjonalnym, w którym się znajdowała mogłaby tylko całej wyprawie zaszkodzić. A mówiąc prościej i dobitniej - była wkurwiona, przerażona i zrezygnowana. I wciąż jeszcze miała nadzieję, że jakimś cudem uda się coś z tym zrobić... Jeśli tak będzie to zdecydowanie będzie winna bogini Shallyi porządną ofiarę przy następnej wizycie w świątyni... Jak się nie uda... To i tak nie będzie już w stanie tego w żaden sposób skomentować.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
WinterWolf




Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 23:14, 24 Maj 2011    Temat postu:

Wszyscy

- Słyszysz, Floupe? Oni chcą nam płacić za pobyt w wiosce. - Zachichotała ta niższa, a po chwili obie zaniosły się śmiechem.
- Nie jestem głucha, Ger - powiedziała ta z uchem wielkości małego bochna chleba. - Chceta nam płacić chędożonymi monetami króla? Widać, żeśta nie tutejsze. W tych okolicach nie płaci się pieniędzmi…
Odchyliła głowę i spojrzała na Kruka pozbywającego się resztek posiłku.
- Chyba musita pomóc koleżce, bo nam cały plac zarzygo...
- Oj, cichaj tam, stara jędzo. - Skarciła ją Ger i spojrzała na kulejącą Kat. - A co się tej waszej dziewuszce stało, że tak na noge kuśtyko?
- Ranna jest - odpowiedziała Vegari i wskazała na kobietę. - Potrzebuje pomocy, jakiegoś suchego miejsca i ciepłej strawy. Pomożecie nam?
Kat wciąż zajęta pozbywaniem się nadmiaru wilgoci z włosów jednym uchem słuchała wymiany zdań łuczniczki i dwóch staruch. Ciekawa była czy w tak paskudnym miejscu mieli jakiekolwiek szanse na kogoś kto byłby w stanie zaleczyć jej nogę... Albo chociaż pozbyć się tej cholernej zarazy, która prawdopodobnie już ją dopadła... Kwestia czasu.
Veg zastanawiała się, jaka powinna być ta zapłata. Jedzenie? Chyba to była jedyna rzecz, której tutaj brakowało i na którą mogłyby się skusić. Rozejrzała się po okolicznych drzewach. Wątpiła, by były tu jeszcze jakieś normalne zwierzęta, które można upolować, ale ptaki, to już coś innego. Na pobliskim drzewie siedziało kilka kruków, które raz na jakiś czas otrzepywały się, krakały i potrząsały skrzydłami. Wskazała na nie.
- Po jednym ptaku za każdego z nas. - Zaproponowała. Razem to dawało pięć kruków, a ona była zapewne najlepszym łucznikiem w okolicy. Zakładając, że po zabiciu pierwszego, reszta zerwie się do lotu, zdoła zapewne zastrzelić jeszcze ze dwa. Szybko więc zaczęła się rozglądać za następnymi. Jednego dostrzegła na dachu budynku, a kolejne trzy chodziły po placu, wydziobując coś spomiędzy błota i kamieni. Ujdzie.
Obu kobietom nie było już do śmiechu, gdy Vegari zaproponowała upolowanie kilku ptaków. Ger i Floupe patrzyły po sobie wymieniając dziwne spojrzenia i kiwając do siebie naprzemian głowami. Najwyraźniej rozważały propozycję łuczniczki, gdyż w okolicy nie było zbyt dużo zwierzyny nadającej się do jedzenia, a ptaki wciąż dostarczały mięsa i były - choćby na jeden wieczór - wybawieniem dla ludzi wioski.
- Dobrze, upolujesz pięć dorodnych ptaków, a dostaniecie wyżywienie i nocleg za darmo - powiedziała Ger. - Ale ma być pięć. I to dużych. Inaczej możeta się stąd zbierać...
Zachichotała w końcu, zapewne nie wierząc w umiejętności kobiety.

Vegari skinęła głową, po czym sięgnęła po łuk i strzały. Dwie nałożyła na cięciwę, a pozostałe trzy wbiła w podmokły grunt przed sobą. Wiedziała, że nie spudłuje. Rozluźniła ramiona, po czym szybo uniosła łuk, jednocześnie naciągając cięciwę i szybko przycelowała. Gdy dłoń dotknęła policzka, Vegari zwolniła uścisk, posyłając dwa pociski w stronę ptaków. Od razu też sięgnęła po kolejną strzałę i nie czekając na efekt, strzeliła. I tak jeszcze dwa razy.
Kobieta wypuszczała strzały jedna za drugą, perfekcyjnie dosięgając celu. Dwa ptaki padły natychmiast, kolejne dwa wzbiły się w powietrze, jednak i z nimi nie miała problemu. Ostatniego, któremu pozwoliła ulecieć kilka metrów ustrzeliła, gdy był niemal nad jej głową i spadł wprost pod jej nogi, przebity na wylot strzałą o czarnych lotkach.
Ger i Flopue, nawet jeśli były pod wrażeniem, nie dały tego po sobie poznać. Wpatrywały się jedynie w kobietę, jakby była z innego świata. Niższa z wieśniaczek skinęła nagle na mężczyznę stojącego do tej pory gdzieś z boku, który niczym w ukropie, zaczął zbierać zabite ptaki.
- Ale strzały wracają do mnie - Vegari powiedziała od razu.
Ptaki to nie było dla niej żadne wyzwanie, przecież polowała na nie cały czas.
Severin uniósł brwi, widząc popis Veg. pokiwał głową z uznaniem, ale nie mówił nic. Ledwo zauważalnie natomiast pobladł. To bagno powoli sprawiało, ze było mu niedobrze, wolał się nie odzywać, by nie “zachęcić” jedzenia do opuszczenia gościny jego żołądka...
- Nieźle, jednak umiesz coś więcej niż wrzucić parę warzyw do gotującej się wody... - Kruk zarechotał, korzystając z chwili bez wymiotów. - Widzicie? Od początku mówiłem, że się przyda! - niestety, tym razem śmiech najemnika został brutalnie przerwany.
Zdecydowanie, nie powinien patrzeć na patroszenie ślimaków po raz kolejny...

Kat, mimo że była zmęczona, przemoknięta i obolała, nie mogła nie gwizdnąć z podziwem na umiejętności strzeleckie Veg. Sama uważała się za przyzwoitego strzelca, ale popis umiejętności Vegari robił wrażenie. Vegari zdecydowanie należała do tych samowystarczalnych.
- Masz dar przekonywania, Vegari - skomentowała krótko całą scenkę. Veg w mgnieniu oka załatwiła to co starał się wcześniej załatwić mag. I to bez gładkich słówek.
Przez dłuższą chwilę Vegari po prostu przyglądała się mężczyźnie, przekrzywiając lekko głowę. Po chwili, gdy już skończył rzygać, położyła dłoń na jego ramieniu i poklepała.
- Lepiej zachowaj posiłek na później, tu nie ma za dużo do jedzenia. - Uśmiechnęła się złośliwie. - I miło mi, że widzisz, iż nadaję się do czegoś więcej niż trucia was na szlaku, czy grzania w łóżku. - Skinęła mu głową.
Najemnik uśmiechnął się szeroko, odwracając tyłem do żabiarek.
- Staram się, chociaż z tym grzaniem w łóżku... Jak na razie jedynie słyszę. - zaśmiał się jeszcze raz, tym razem zachowując resztki posiłku w żołądku, o ile jakiekolwiek jeszcze w nim pozostały.
- Możesz szturchnąć przystojniaka? Niech spyta gdzie możemy nocować i zmywajmy się z tej wiochy, zanim nas zjedzą...
- Którego? - Veg uniosła prawą brew i rzuciła Krukowi rozbawione spojrzenie. Zaraz też odebrała swoje strzały, które - po dokładnych oględzinach - wydawały się na wciąż zdatne do użytku.
- Któregokolwiek zdolnego do rozmowy z tym... Gościnnymi kobietami. - Stirlandczyk dosłownie w ostatniej chwili powstrzymał się przed nieco zbyt głośnym skomentowaniem przynależności gatunkowej istot otaczających drużynę. “Odmieńcy pieprzeni, zjedzą nas jak nic...”
Kat nieznacznie oparła się o ramię najemnika, odciążając przy tym chorą nogę. - Wolisz gościnność zombie z bagniska? - spytała cicho. - Nie mogły się cholery doczekać naszych odwiedzin - dodała. Westchnęła - Jeśli jakimś cudem wyjdę z tego cało to zapraszam na piwo w dowolnej gospodzie poza granicami Mousillon - Kat stwierdziła, że najrozsądniejszym wyjściem jest odwrócenie myśli najemnika od patroszonych żab. To jedna sprawa. A druga - i tak była jego dłużniczką...
Gdy czarodziej zobaczył, że najemniczka opiera się o ramię Kruka, odstąpił krok w bok i wzdrygnął się. Widząc nieco wcześniej, jak kobieta dłubie sobie palcem pod opaską, po prostu się nią brzydził. To była straszna strata dla świata, gdyż mimo wszystko wydawała się być ładna.
Łuczniczka uśmiechnęła się krzywo, po czym podeszła do Gio i Severina, kładąc im dłonie na ramionach.
- No, panowie, reszta należy do was.
Po tych słowach poszła sprawdzić, co z Kat. Zastanawiała się, czy ta noc będzie spokojna i czy kobieta ją przetrzyma. I - w razie kłopotów - czy drużyna zgodzi się na poderżnięcie jej gardła.

Severin westchnął tylko cicho. Pozostawił gadanie magowi. Nie potrafił rozmawiać z brzydkimi kobietami. Poszedł odrobinę na bok, by łyknąć trochę wódki. Przymknął oczy i oddychał powoli. Po chwili odzyskał kolory i pokręcił głową. “Robisz się za miękki, Severinie. Dawniej czołgałeś się po rynsztoku i nie wzdrygnąłeś się nawet...” pomyślał. Odczekał jeszcze chwilę przed powrotem do reszty. Myślał o paru ostatnich dniach i o tym jak wszystko stało się... nagle. Niespodziewanie.
Mężczyzna zastanawiał się, czy wybrałby się w tę podróż, gdyby wiedział z czym przyjdzie mu się mierzyć.
Pewnie nie. Rapier, jak dobrze nie wykonany, nie jest wart przeprawy przez bagna z nieumarłymi w charakterze wstawek artystycznych... ale dobrnął już tak daleko, to nie ma co próbować się wygrzebać. Teraz jest już tylko droga naprzód. Kto wie czy nie lepiej, że tak się stało. Severin nienawidził porzucania przedsięwziętego zadania.
Tileańczyk był szczerze pod wrażeniem umiejętności strzeleckich Veg. Co prawda już wcześniej udowodniła, że potrafi strzelać lepiej niż niejeden facet, ale tak ustrzelić latające cele, to już było coś. Gio zawahał się przez chwilę, po czym odchrząknął, gdy przywoływała przystojniaka.
- No to ja powinienem coś powiedzieć - uśmiechnął się soczyście. - Jak więc panie widzą, moja towarzyszka ma oko nie z tej ziemi, a zatem miło nam będzie gościć w tutejszych skromnych progach. - „nawet bardzo skromnych, żeby nie powiedzieć ubogich”, pomyślał i ugryzł się w język, by tego czasem nie chlapnąć. - Sądzę, że kolacja będzie dziś pożywna, więc oprócz tego, że będziecie mieć pełne żołądki, chciałbym przy wieczerzy zasięgnąć języka o ostatnich wydarzeniach, jakie mogły mieć tu miejsce.
Miał oczywiście na myśli LeBeau, ale póki co nie wyrywał się z tym. Na wszystko przyjdzie czas.
Momentalnie odwrócił się w stronę Vegari i jedną dłoń położył na jej piersiach, a drugą wcisnął między pośladki. Kobieta momentalnie poczuła, jak ogarnia ją błogie ciepło. De Sanctis wykorzystał sytuację i złożył na jej ustach namiętny pocałunek.
- To za załatwienie nam dachu na tę noc, bella - posłał jej szelmowski uśmiech.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 9:47, 25 Maj 2011    Temat postu:

Giovanni & Vegari

Czując dłoń maga między swoimi udami, Vegari na chwilę ścisnęła nogi, nie pozwalając, by zbyt szybko cofnął rękę. Już kilka razy ją tak rozgrzewał swoją mocą, lecz teraz było to jeszcze bardziej przyjemne, gdy była cała zmarznięta i mokra. Zamruczała coś cicho, a Gio pocałował ją tak namiętnie, jak już tego nie czynił od... kilku godzin. Poczekała, aż wszyscy ruszą, po czym zagadała maga.
- Czemu nie ocieplisz tak naszej... Kat? - zapytała cicho, przechodząc na Reikspiel. Znajomość tego języka pozstawała wiele do życzenia i Vegari nie operowała nim tak płynnie jak Bretońskim czy Estalijskim, a jej słownictwo było znacznie bardziej ubogie. Ale chciała się uczyć, wszak kiedyś jeszcze może zawitać na ziemie Imperium.
- Widziałaś, jak sobie dłubała palcem w oczodole? - zapytał, również przechodząc na staroświatowy. - To było obrzydliwe i ohydne. Pewnie jakbym ją pukał, to cały czas myślałbym o dziurze... ale innej. Co z twoim akcentem? Dziwnie mówisz w reikspielu.
- Widziałam. - Zaśmiała się pod nosem na uwagę Gio. - Dziwnie? Nie umiem inaczej.

Zerknęła na niego, jedynie kątem oka patrząc, dokąd idzie. Czyżby powiedziała mu, że jest z Imperium? Cholera, każdemu mówiła co innego i już jej się zaczynało wszystko mieszać, ale trudno.
- Wydawało mi się, że wspominałaś, że jesteś z Talabheim - powiedział, po czym wzruszył ramionami. - A może mi się wydawało... No nieważne. - klepnął ją w tyłek. - To dzisiaj czeka nas przyjemna noc, prawda?
- Oby. - Uśmiechnęła się. Odetchnęła z ulgą, gdy czarodziej ominął temat, jednak przez dłuższą chwilę się zastanawiała nad tym, czy mu nie powiedzieć, że go okłamała. W końcu jednak stwierdziła, że jeszcze przyjdzie czas na tę rozmowę i nie ma póki co psuć mu nastroju. - Humor masz lepszy. - Zauważyła. Położyła dłoń na jego i mocniej docisnęła. Lubiła to ciepło, zwłaszcza, gdy miała całkowicie przemoczone ubranie i buty. Co ciekawe, mag był już niemal suchy.
- Skoro będzie dzisiaj sucho nad głową, to nie ma co się smucić i dołować. Zjemy coś, przeschniemy i będzie czas na gorrrącą miłość. - Mimo iż nogi go bolały jak diabli i ogólnie był zmęczony, to na seks zawsze miał siłę.
- Trzymam cię za słowo, magu. - Uśmiechnęła się lekko, po czym przejechała chłodną dłonią po jego policzku. Zaczynała się naprawdę cieszyć i dziękować Ranaldowi, że nie napotkała czarodzieja lodu na swej drodze. W sumie... mogła to nawet powiedzieć. - Ranaldowi niech będą dzięki, że postawił na mej drodze ciebie a nie maga lodu. - Uniosła prawą brew, zerkając na niego z rozbawieniem wypisanym na zmęczonej twarzy.
- Maga lodu? Nie cierpię kurwiszonów. Sztywne skurwysyny... ale maginie mają całkiem niezłe hehehehe...
Prychnęła coś pod nosem, czując lekkie ukłucie... zazdrości? Zacisnęła usta, robiąc mało zadowoloną minę i postanowiła to przemilczeć. Ona mu mówiła komplement a on co? Gadał o jakichś innych babach! Facet.

* * * WIECZOREM * * *

Nie mając nic więcej do roboty, Vegari poszła upolować jeszcze kilka ptaków, a towarzyszył jej Severin. Miała nadzieję zestrzelić parę dla wioski oraz ze trzy na drogę. Mogli tędy wracać, więc lepiej było zrobić dobre wrażenie i zapaść mieszkańcom w pamięć.
W tym czasie Giovanni został ze starszymi "paniami", które postanowił wypytać o kilka rzeczy, kiedy jadły swoją strawę.
- Powiedzcie mi, drogie panie, nie przechodził tędy może ranny mężczyzna o zadziornej twarzy i czarnych włosach? A jeśli tak, to kiedy i na jak długo się zatrzymał?
Mag miał nadzieję, że skupione na posiłku będą "łatwiejsze" do przesłuchania.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MrZeth




Dołączył: 03 Maj 2011
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 10:50, 25 Maj 2011    Temat postu:

Severin & Vegari

Severin zagadnął Veg, nim opuścili wieś.
- Nie obawiasz się, że spotkamy więcej małomównych dżentelmenów? - Zapytał. Sprawiał wrażenie rozbawionego, ale nim opuścili wieś nabił pistolet i zawiesił lufą w górę wewnątrz kurtki. Wystarczyło tylko naciągnać mechanizm i można było strzelać.
- Nie martw się, nie pójdziemy daleko. - Uśmiechnęła się lekko, szykując łuk i strzały. Wypatrywała ptaków. - I nie rób za dużo hałasu, chcę coś upolować, a nie spłoszyć. - Zaśmiała się, zerkając na jego pistolet.
- To na wypadek nieproszonej kompanii... zastanawiam się, czy będziemy mieć osobne pokoje, czy wspólną salę - zniżył głos.
- Czy ja wiem? - Zamyśliła się na chwilę i zatrzymała. - Pewnie wspólną. - Westchnęła ciężko. - Jak o tym wspomniałeś, to mi tak przyszło do głowy, że pewnie nawet na kąpiel nie będzie co liczyć. Szlag by to trafił, co za paskudna dziura.
Zmarszczyła brwi i szybko wycelowała w jakiegoś sępa, po czym strzeliła. Trafiła bez najmniejszego problemu.
- Ładny strzał. - Mężczyzna się uśmiechnął. - No i w takim wypadku raczej nie “ponegocjujemy”. - Stwierdził, uśmiechając się przepraszająco do Veg.
- Dziękuję, wiem, że ładny. - Puściła mu oczko. Wiedziała, ile jest warta i zdawała sobie sprawę z tego, że była jedną z najlepszych łuczniczek w tym rejonie. Lata i to dosłownie lata ćwiczeń robiły swoje. - Powiedz, co tu robisz, tak daleko od domu? - zapytała, zabijając kolejnego pierzastego.
- Liczyłem, że wyrównanie rachunków będzie łatwiejsze i się przeliczyłem... - odparł szerzmierz. - Zabuliłem wysoką cenę u jednego z najlepszych rzemieślników wyrabiających rapiery, by zrobił oręż doskonale dopasowany do mojej ręki i ramienia. Guido, matoł, zabił rzemieślnika i zgarnął parę rzeczy... w tym mój rapier. Pewnie ma mi za złe, że uwiodłem kobietę, na którą ostrzył sobie zęby już dłuższy czas... i zrobił to w rewanżu. Chociaż kto go wie. - Severin wzruszył ramionami. - Czekaj chwilkę. Oprzyj łokcie o tę gałąź tu i rozluźnij ramiona. - Polecił, dotykając drzewa.
- Ale... po co? - zapytała zdziwiona kobieta, przyglądając się Estalijczykowi. Jak zawsze jej estalijski był płynny, a ślady obcego akcentu były tak znikome, że prawie ich nie wyłapywał.
- Po co, po co... zobaczysz. - Mężczyzna się zaśmiał. - Odniosłem wrażenie, że w twój ruch wkradła się odrobinka sztywności i chyba wiem skąd. - Mężczyzna zdjął karwasze i wcisnął je do kieszeni. Przesunął palcem po jej ramieniu, naciskając delikatnie. - Mhm... zrobimy porządek z twoimi ramionami i wtedy będziesz strzelać dalej.
W odpowiedzi uśmiechnęła się szeroko i nie czekając na masaż ani nic z tych rzeczy, przyciągnęła mężczyznę do siebie, namiętnie całując. Przez dłuższą chwilę go nie puszczała, aż obojgu zabrakło powietrza w płucach.
- No... Tak też można i jest od razu lepiej. - Poklepała Severina po policzku i poruszyła ramionami, jakby rzeczywiście były już mniej spięte i sztywne. Zadziorny uśmiech zdobił jej twarz, mówiąc mu, iż jest zdolna do wszystkiego.
- A nasz mag narzekał na to bagno... teraz stwierdzam, że nie jest takie złe, skoro ty tu jesteś. - Mrugnął do kobiety. Nie wypuścił ją z objęć i pocałował w szyję przesuwając ustami do jej ramion, - Ale bagno dalej będzie bagnem i nie zastąpi jakiegoś ciepłego, suchego miejsca. Szkoda, nie?
- Oh, nie marudź, miejsce dobre jak każde inne. - Rzuciła wesoło. Mało to razy ktoś ją brał na szybko przy drzewie? - Ja tam się cieszę, że tu nie ma tyle mrówek.
Po tych słowach pokazała mu, jak wiele radości może dać fakt oparcia się plecami o konar oraz jej umięśnione i silne uda. Nie śpieszyło się łuczniczce, w końcu i tak mieli jeszcze coś upolować. Nie tylko siebie.
- Tylko nie krzycz za głośno, skarbie, bo spłoszysz ptactwo. - Severin mrugnął do kobiety, rozpinając pasek.

[---]

Gdy wrócili Severin, niósł upolowane ptactwo. Sądząc po stanie jego rękawic, zbierał upolowane ptaki. Po krótkiej przygodzie nastrój od razu mu się poprawił.
- Jednak trzeba będzie powtórzyć w bardziej sprzyjających warunkach - rzucił, nim weszli do wsi.
- Każde warunki są dobre, wystarczą chęci. - Uśmiechnęła się szeroko. - Choć nie powiem, więcej czasu w twych objęciach nie zaszkodzi...
Była wyraźnie zadowolona i nawet zaczęła coś sobie nucić pod nosem. Do ich tymczasowego lokum mieli blisko, więc jedynie raz na jakiś czas rzucała mężczyźnie zamyślone spojrzenie. Wolała nie poruszać tematu ich schadzki przy magu, w końcu nie chcieli puścić tej wiochy z dymem. Jeszcze.
- Jak dasz radę wymknąć się na chwilkę magowi, to nie trać czasu na wahanie. - Severin uśmiechnął się. Też był w dobrym humorze, ale radził sobie bez nucenia.
Veg wyjęła coś z kieszeni, po czym zwinnym ruchem kciuka wybiła w powietrze, rzucając w stronę Estalijczyka. Odruchowo złapał i gdy spojrzał w swoje dłonie, zobaczył monetę, którą tak często się bawił. Kobieta jedynie posłała mu zadziorny uśmiech i wydawała się być jeszcze bardziej zadowolona, niż kilka sekund wcześniej.
Severin zaśmiał się.
- Następnym razem jesteś na górze... - powiedział, patrząc na wyszczerzoną twarz błazna z monety. - Moneta tak powiedziała. - Poruszył brwiami.
- Co zechcesz, Severinie, co zechcesz! - I ona się zaśmiała.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serge
Parias



Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja

PostWysłany: Śro 15:19, 25 Maj 2011    Temat postu:

Upolowane przez Vegari ptactwo szybko zmieniło nastawienie obu żabiarek do was, tak samo i pozostałych mieszkańców wioski. Nagle stali się dziwnie mili i uprzejmi, żeby nie powiedzieć – służalczy. Gdy tylko ptaki zostały oporządzone, Ger doglądała wieśniaczek, które zgłosiły się, by pilnować mięsa pieczonego w dwóch dużych piecach. Żabiarka nie zamierzała najwidoczniej pozwolić, by któraś z wygłodniałych chłopek zajęła się mięsem szybciej, niż powinna, bądź zabrała coś na później.

Z nastaniem zmierzchu zebraliście się w największej chacie w wiosce, należącej do Ger i w końcu podano do stołu. Tubylcy, od razu po otrzymaniu swoich porcji rzucili się na nie jak wygłodniały zwierz na swoją ofiarę. W sumie coś w tym mogło być, skoro ich jedynym posiłkiem były do tej pory żaby i ślimaki. Ci, którzy nie zmieścili się w chacie staruszki, mieli donoszoną strawę do własnych izb.

Ger i Floupe również zjadały swój posiłek nad wyraz szybko, jednak bardziej dystyngowanie niż reszta, delektując się smakiem pieczonego mięsa. Giovanni skrzętnie wykorzystał tę sytuację, wypytując o LeBeau. Ger, zajęta była strawą, jednak nie przeszkadzało to, by rozwiązał jej się język.
- A był tu taki jeden ostatnio. Kilka dni temu. – Nawet nie patrzyła na maga, pochłaniając swoją porcję. - Oprzątałam o zachodzie słońca dzienny zbiór z bagien na Placu, gdy un się pojowił. Zostoł na noc, bo mioł przy sobie trochę czystej wody z Lyonesse, więc mu odstąpiłam kawołek podłogi, co by chop nie zamorzł na dworzu. Pytoł się... pytoł się... - Ger zastygła na chwilę, po czym szturchnęła siedzącą obok Floupe. - Te, stara, ło co pytoł tyn chopina co się u nos pojawił parę dni tymu? - Wim tylko, że o jakiś zamek...
- Akassina, czy Aucussina, jo nie wiem... - Duże Ucho wzruszyła ramionami i skupiła się na posiłku..
- No, to coś takigo było. To jo mu wtedy powiedziałam, żeby na południe szedł, wzdłuż rzeki Grismeri się kierowoł do takigo mostu z kaminia. No i nastympnego dnia przed świtem już go nie było. A przystojny był – starucha rozmarzyła się, a chwilę później dostała łokciem od towarzyszki, która pukała się w głowę. - Ni mioł dwóch paluchów, to na pewno.

I to były w zasadzie jedyne informacje, jakie posiadały staruszki, choć to i tak było już dla was dużo. Po pierwsze znaliście potencjalny kierunek w którym udał się wasz cel i przybliżoną nazwę miejsca. Co prawda LeBeau miał przewagę kilku dni drogi, ale wiedzieliście, że każda pogoń kiedyś się kończy.

Po sutej wieczerzy stara wieśniaczka pokazała wam dwie izby, w których mieliście nocować. Nie były duże, znajdowały się w nich jedynie wytarte skóry jakichś sporych zwierząt, służące za łóżka, jednak lepsze to niż nic. Vegari i Giovanni zajęli jedną, Kat, Kruk i Severin drugą. Mogliście wreszcie odpocząć, a niektórzy dość szybko odpłynęli w sen. Inni postanowili wykorzystać chwilę spokoju dla siebie i oddać się nieco przyjemniejszym czynnościom.

* * *

Poranek okazał się dżdżysty i ponury, co akurat już was nie dziwiło. W głównej sali jako ostatni pojawili się Veg i Gio (oboje chyba po ciężkiej nocy), a także Kat, która nie wyglądała zbyt optymistycznie. Jej skóra była bledsza niż poprzedniego dnia, pod oczami pojawiły się również fioletowe sińce. Mimo to czuła się w miarę dobrze, nawet rana na nodze nie dokuczała już tak, jak poprzedniego dnia, co mogło być dla kobiety kolejnym znakiem, że coś dziwnego się z nią dzieje.

Zjedliście śniadanie z własnych racji i przygotowaliście się do dalszej drogi. Waszemu odejściu towarzyszyła Ger i Floupe wraz z kilkoma wieśniakami.
- Tylko nie pijta nieprzegotowany wody i zawsze wąchejta, co jeta! - krzyczała za wami niższa ze staruszek, która chyba nawet zdążyła was nieco polubić.

Zostawiliście za sobą bramę prowadzącą na południe i udaliście się wąską, podmokłą ścieżynką, otoczoną z obu stron ścianą powyginanych kikutów drzew. Nieco koło południa, gdy wyszliście na sporą polanę, zerwał się nieprzyjemny wiatr, a deszcz niemiłosiernie wręcz siekł was po twarzach, powodując spory ból. Mieliście serdecznie dość tej pogody, ale zdawaliście sobie sprawę, że nie ma już odwrotu. Każde z was robiło to z własnych pobudek, które w niektórych przypadkach już się zmieniły podczas tej krótkiej jak dotąd wędrówki po przeklętej ziemi.

Do wieczora nie minęliście żywej duszy, nie byliście również przez nikogo niepokojeni. Deszcz zelżał, jednak silny wiatr wciąż zawodził ponuro wśród gołych drzew. W końcu, gdy zrobiło się ciemno że oko wykol, postanowiliście rozbić obóz. Bez ogniska, by nie ściągać na siebie uwagi i z wartami. Zjedliście też skromną kolację, gdyż zapasy zeszły już poniżej połowy racji, a nie wiedzieliście, ile jeszcze czasu potrwa ta wędrówka.

* * *

Kolejny dzień nie zaczął się przyjemnie zwłaszcza dla czarodzieja. Od rana zanosił się kaszlem, kichał i ogólnie nie czuł się najlepiej. Nie przyzwyczajony do takich wędrówek, musiał złapać jakieś przeziębienie, a przynajmniej tak to póki co wyglądało. Wyruszyliście od razu po śniadaniu i po jakichś dwóch godzinach drogi natrafiliście na jakąś wioskę, jednak jeszcze bardziej ponurą niż ta, w której przebywaliście do wczoraj, więc nawet się w niej nie zatrzymywaliście.

Im dalej na południe się zapuszczaliście, tym bardziej grunt stawał się podmokły i bagnisty. Podniosła się mgła i lekko mżyło, co mimo wszystko było sporą ulgą w porównaniu z pogodą minionego dnia. W miarę jak posuwaliście się do przodu, Gio czuł się coraz gorzej. Miał zimne dreszcze i na dodatek gorączkę. Musieliście robić postoje częściej niż planowaliście. Również ranna noga Katerine znów zaczęła się odzywać.

Popołudniu lunął deszcz, zamieniając i tak podmokły szlak w jeszcze większą breję. Szło się ciężko i nieraz Kruk lub Severin zapadli się stopami w grząskie podłoże. Nawet najbardziej wytrzymałemu mężczyźnie siadłaby tutaj kondycja. Sporo czasu minęło nim pokonaliście niewielką wyżynę, by znów wyjść na kolejną błotnistą ścieżkę przecinającą gołe lasy. Mgła podnosiła się, tak, że widzieliście co najwyżej na kilka metrów.

Mimo wszystko nie przeszkodziło wam to, by dostrzec leżący w poprzek ścieżki duży kształt. Podeszliście bliżej i okazało się, że był to mężczyzna. Leżał na brzuchu, najprawdopodobniej martwy. Estec ostrożnie chwycił go za ramię i odwrócił. Wtedy ujrzeliście paskudną, zieloną twarz pokrytą łuskami i wielkie, żabie oczy. Kruk dosłownie w ostatniej chwili dostrzegł ostrze w dłoni nieznajomego, które przecięło powietrze i drasnęło mężczyznę w prawe ramię, przecinając skórznię i otwierając skórę pod nią. Najemnik poczuł pieczenie i po chwili zobaczył własną krew spływającą po ręce. Mutant przekręcił się zwinnie na plecach i już po chwili stał na nogach z okrwawionym ostrzem.

Nie to jednak było najgorsze. Dopiero po chwili zdaliście sobie sprawę, że to musiała być zasadzka, gdyż nagle, z mgły, po obu stronach lasu, niczym zjawy wychynęły kolejne sylwetki wykrzykujące przekleństwa, złorzeczenia i najpodlejsze obelgi. Straszliwa ohyda ich wyglądu niemalże pozbawiła was zmysłów. Zobaczyliście podskakujące jak ropucha stworzenie o odpychającej, pokrytej śluzem skórze. Coś ledwo przypominającego kobietę pełzło na ośmiu pajęczych odnóżach. Stwór z głową kruka i szarych piórach wrzeszczał wyzwanie do walki. Niektórzy mutanci posiadali przezroczysta skórę, pod którą widoczne były pulsujące organy wewnętrzne. Trzymali włócznie, sztylety i coś, co wyglądało jak zardzewiałe przybory kuchenne.

Było ich sześcioro i ruszyli na was z obu stron, niemal równocześnie. Nie mieliście czasu, by się ustawiać, bądź przygotować jakiś szybki plan. Mogliście jedynie dobyć swej broni i bić się o własne życie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
WinterWolf




Dołączył: 23 Sty 2011
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 23:08, 25 Maj 2011    Temat postu:

Katerine

Doprowadziła się względnie do porządku – wciąż była mokra, ale przynajmniej z włosów już jej woda nie ciekła na plecy i chwilowo nie pogarszała sprawy... zresztą już tak nie dygotała. Było jej wystarczająco zimno by jej organizm darował sobie szczękanie zębami i dygotanie...
Zamieniła kilka słów z Krukiem, potem cała sytuacja zmieniła się odrobinę na korzyść drużyny. Ptaki upolowane przez Veg zjednały im przychylność miejscowych. Być może będzie okazja do zasięgnięcia języka u miejscowych.
Po kolacji złożonej między innymi z upolowanych ptaków Kat wykorzystała chwilę spokoju, by zebrać nieco informacji. A nuż ktoś będzie znał odpowiedź.
- Lepiej niż kto inny wiecie o tym jak przetrwać na tych bagnach – zaczęła zwracając się do żabiarek. Kobiety wyglądały na osoby sędziwe, a w takich warunkach trudno raczej dożyć takiego wieku. A z wiekiem przychodzi wiedza i mądrość. Przynajmniej do pewnego stopnia. – Po bagnach grasują chodzące trupy. Pewnie zdarza się je widzieć gdzieś w okolicy... Czy wiecie może kto byłby w stanie wyleczyć rany zadane przez takie pokraki? – spytała.

Ger i Floupe spojrzały po sobie dziwnie. Niższa z żabiarek zmarszczyła brwi i zmrużyła oczy, przyglądając się najemniczce przez chwilę.
- A co żeś panna tako ciekawo? Widziałaś gdzie jakie?
- Trupy tak. Wysiekliśmy ich trochę. Mag ich nieźle przypalił. Nic nie zostało, ale na szlaku może być tego znacznie więcej
- powiedziała zachowując ostrożność. Nie było jej celem wzbudzanie podejrzeń, a jedynie zdobycie informacji.
- Jak się widzi chodzące truchła, to się ucieko, a nie z nimi zadziero. To pecha przynosi – wtrąciła się nagle ta z dużym uchem.
- Cichej tam, jędzo, jo z niom godom, nie ty! - wrzasnęła Ger i ściągnęła usta, jakby nad czymś dumała. - Dużo żem w życiu widziała rzeczy, ło których się normalnym nie śni, ale żeby kto uleczył jak cie demon w ludzki skórze ugryzie, to nie widziałam nigdy. – Splunęła przez ramię. - Ale jo wsiowa baba jestem ino, choć ludziska z bliźniaczy wioski opowiadają, że na południu to się różne dziwne rzeczy dziejo, więc i może tam taka sztuka się udaje. Jak dla mnie to by jeno dziwne było, bo jak kogo roz się ugryzie, to się robi trup i trza mu łeb odciachać, bo inaczy chodzi i chodzi. I krwi chce, skurczysyn...

- Cóż, dobrze wiedzieć choć i to. Wiecie może czy spalenie takiego pomaga? Mag spalił i nie wyglądały na zbyt chętne do wstawania
- powiedziała.
Ger wzruszyła ramionami, a Floupe, stojąca nieco z boku, jakby zmarniała w sobie.
- Nie wim, dziewuszko. My to, jak się który z naszych zaminił w takigo, to łapalimy w cztery chłopa i mu łeb odcinali, a potym wrzucali z powrotem do bagna. Bo skąd przylazł, to tam musi zostać. Niebezpieczna to kraina, oj niebezpieczna. Lepi siedzieć na dupie w wiosce, w kupie raźniej. - Pokiwała głową. - A wy gdzie się w ogóle wybierota, dziewuszko? Rzadko tu u nos obcych widać.
- Cóż, myślałam, że wybieram się zapracować na swój chleb. Pomyliłam się. Nigdy w swoim życiu nie widziałam takiej krainy jak ta... Rzeczywiście lepiej na dupie siedzieć
- mruknęła przyznając staruszce rację.
- Kiedyś my żyli inaczy. Lepi. Matka mi łopowiadała, że jak ino się urodziłam, z żyzny krainy jako tu kiedyś była nic nie zostało. Nagle wszystko się zmieniło nie do poznania. Ludziska mówiły, że to przez jednego z panów włościowych, co się Malou... jakoś tam zwoł. Że Pani Jeziora go przeklęła bo się zły okozoł i ni mógł dostąpić Graala... A z nim przeklęła całą tom ziemie... Ale kto by tam słuchoł, co ludzie gadają – machnęła ręką.
- W każdej legendzie jest ziarnko prawdy - powiedziała Kat. Na twarzy kobiety pojawił się zmęczony uśmiech. - Dziękuję i oby los się odwrócił w tych ziemiach - powiedziała. Kat zdumiewało, że w tak paskudnej krainie mogą żyć istoty, które są tak życzliwe... Lekcja przyjęta - nie oceniaj ludzi po wyglądzie, bo w najokropniejszych miejscach znajdziesz coś wartościowego.

Kat starała się tego w żaden sposób nie okazać, ale szczerze powiedziawszy poczuła ukłucie rezygnacji. Nawet ci ludzie tutaj nie znali sposobu, tylko mordowali swoich zamienionych w zombie bliskich by ocalić żywych. Wcale się z tego tytułu nie cieszyła. Wykorzystując fakt, że znalazła się we względnie suchym miejscu doprowadziła się do porządku. Musiała rozczesać włosy, wycisnąć resztkę wody z ubrania, gdy została na chwilę sama wycisnęła z wody nawet swoją nieszczęsną opaskę, która skrywała prawe oko. Później spytała o możliwość dostania wody do mycia... Wskazano jej bagno. Kat pojęła aluzję... Nawet jeśli była tu jakakolwiek względnie zdatna do czegokolwiek woda, to ona na pewno jej nie dostanie. Cóż, jedyne co pozostało to się wysuszyć... Korzystając wciąż z chwili samotności i spokoju w suchym pomieszczeniu zadbała o swoją nogę na ile potrafiła. Na leczeniu znała się jak kura na pieprzu – czyli wcale... Dlatego nie babrała niczym rany. Poprawiła tylko nieco obsuwający się pseudo-opatrunek zrobiony jej przez szermierza. I tak nie miała go na co wymienić. Zaczęła się nawet zastanawiać nad potraktowaniem rany ogniem. Zbladła na wspomnienie ostatniego spotkania z ogniem w celu doprowadzenia rany do względnego porządku. A myślała, że to wtedy były warunki polowe. Zresztą... Ogień chyba nie wykurzy choroby... Kobieta przyłapała się na tym, że znów cicho modli się do Shallyi. Jeśli była w tym świecie siła zdolna pozbyć się tej zarazy to była to właśnie ta bogini... Tę noc jeszcze przeżyła, ale co z następnymi? Samo zasypianie przyszło jej ciężko, bo bała się tego co może zdarzyć się w czasie snu. Ale w końcu zmęczenie i ją dopadło.

Następnego dnia rano Kat dobrze wiedziała, że dzieje się z nią coś niedobrego. Po dłoniach poznała, że jest blada – raczej nie miała ochoty tego sprawdzać w lustrze... Obawiała się tego co mogłaby zobaczyć. I diabli jedni raczą wiedzieć, czy to objawy zakażenia rany czy też ta parszywa zaraza nieumarłych już wyciągnęła po nią palce.
Po zjedzeniu śniadania przygotowała się do drogi. Sprawdziła czy wszystko ma, upewniła się czy coś nie wymaga pospiesznej naprawy. Ot przyzwyczajenie... W końcu ruszyli. Kat szła tym razem o własnych siłach, choć mocno utykała. Opuszczając osadę uniosła dłoń w pożegnalnym geście, gdy jedna z żabiarek krzyknęła za nimi kilka rad na drogę. Droga była trudna i męcząca. Kat nie mogła temu w żaden sposób zaprzeczyć... Umiliła sobie nieznacznie podróż zamieniając kilka słów z tym szermierzem, Severinem. Gdy jeszcze zerwał się deszcz kobieta wygrzebała gdzieś z dna swojej sakwy wymięty i mocno sfatygowany kapelusz, który nacisnęła na głowę, by chronił ją przed tym zacinającym dziko deszczem. Idąc przytrzymała go ręką zajmując tym samym myśli i odciągając je od swojego niewesołego położenia. Na zęby Taala! Przecież nie raz była w trudnej sytuacji i zawsze jakoś sobie dawała radę! Przecież była sprawna... No... Mniej więcej.
Tego dnia jedynym pozytywnym akcentem był fakt, że nie spotkali nikogo po drodze kto chciałby ich zjeść, zabić lub po prostu obrabować. Albo cisza przed burzą, albo Ranald miał ich tego dnia w swojej opiece. Mimo tragicznych warunków obozowania i tę noc udało się Kat jakoś przetrwać.

Kolejny ranek zapowiadał jednak kłopoty od samego początku. Mag się pochorował. Ostatnia linia obrony przed nieumarłymi poszła się pieprzyć. Któreś z kolei sążne kichnięcie maga Kat skwitowała krótkim:
- Kurwa... W co myśmy się wjebali? – nie przebierała w słowach. Poprzedni dzień był jednak ciszą przed burzą. Utrudnienie w wędrówce w postaci ulewy zdawało się potwierdzać tę teorię... Powrót bólu w nodze Kat przywitała niemal jak starego przyjaciela. Bolało – czyli wciąż żyła. Gorzej pewnie jak na dobre przestanie boleć...

Kolejne wydarzenia były dla Kat przynajmniej częściowo dowodem na to, że Ranald opuścił te ziemie. Szóstka mutantów dopadła ich w swojej zasadzce. Obrzydliwy widok... Kobieta z trudem powstrzymała mdłości. Strach o życie był jednak silniejszy. Dobyła miecza zsuwając przy tym opaskę z prawego oka. Wolała by te stwory nie zaszły jej od strony, którą z powodu opaski nic nie widziała. Pod opaską Kat okazała się chować całkowicie zdrowe i sprawne oko. Tak samo zielone i żywe jak oko lewe. Jedyne co mogło ją skłonić do zasłonięcia zdrowego oka to paskudnie wyglądająca, głęboka blizna po cięciu, biegnąca przez łuk brwiowy, kość policzkową, skręcająca aż na skroń. Stara rana nosiła wyraźne ślady przypieczenia ogniem. Ktoś pewnie tamował krwotok chałupniczym i wyjątkowo niebezpiecznym sposobem. Przynajmniej był na tyle sprawny by nie pozbawić Kat przy tym oka...
Kobieta po dobyciu miecza zdała sobie szybko sprawę z tego, że z ranną nogą może zapomnieć o ataku. Nie dysponowała pełną sprawnością jeśli chodziło o poruszanie się. Musiała się bronić. Oparła większość ciężaru ciała na zdrowej nodze i czekała na atak przeciwnika. Nie zamierzała wykonywać żadnych gwałtownych wypadów, by nie pogorszyć stanu zranionej kończyny. I nie planowała też walczyć czysto – chciała zbijać i parować ich ciosy, możliwie skracać dystans tym przeciwnikom, którzy mieli broń długą i utrzymać nieco z dala od siebie tych, którzy władali czymś krótkim. A jak przeciwnik znajdzie się w zasięgu ciosu pięścią w twarz, to przecież Kat nie odmówi sobie przyjemności złamania mu nosa... Tudzież czegokolwiek co te mutanty mogły zamiast niego mieć. W ostateczności, jeśli już naprawdę nie będzie miała innej możliwości manewru zawsze mogła kopnąć w jakieś wrażliwe miejsce... Choćby nawet i tą chorą nogą! Ją pewnie zaboli co najmniej tak samo jak zaatakowanego, dlatego traktowała to jako ostateczność, ale walka o życie nie miała żadnych reguł.
- Pierdolone skurwiele! Nie wiecie kiedy odpuścić – wymsknęło jej się przez zęby, gdy się broniła.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.ouzaru.fora.pl Strona Główna -> Sesje RPG Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 5, 6, 7 ... 20, 21, 22  Następny
Strona 6 z 22

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gRed v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin